Aby dobrze przygotować zawodników do sezonu, który w badmintonie rozpoczynał się we wrześniu i trwał do maja następnego roku potrzebne były zgrupowania krótsze i dłuższe, konieczne było zgrupowanie lecznicze (na te jednak początkowo pieniędzy nie mieliśmy), starty w zawodach oraz szkolenie i doszkalanie trenerów. W miarę posiadanych środków staraliśmy się tak zorganizować okres letni tak, aby kadra narodowa miała zgrupowanie w górach oraz trzytygodniowe zgrupowanie bezpośrednio przygotowujące do sezonu, a więc zajęcia specjalistyczne na hali, szkolenie techniki, gry. W latach osiemdziesiątych wybór nasz padł na Suwałki. Dlaczego właśnie Suwałki?
Odpowiedź była prosta, w Suwałkach znajdowała się nowo wybudowana Hala OSiR, na której były wymalowane korty do badmintona, tak, że można było odbyć trening techniczny, mecze a także pobiegać w terenie na tyłach hali, gdzie jak okiem sięgnąć rozciągały się pola. Poza tym niedaleko hali znajdował się stadion lekko atletyczny i tam można było odbyć trening szybkościowo wytrzymałościowy. Przy hali stał hotel Hańcza, co bardzo ułatwiało sprawę i rezerwując halę i hotel mieliśmy pewność, że w lecie będziemy mieli gdzie trenować. Pamiętajmy, że wtedy badminton nie był dyscypliną przygotowującą się do Igrzysk Olimpijskich a więc nie mieliśmy szans na korzystanie z takich sportowych ośrodków jak COS OPO Spała, COS Giżycko, COS Cetniewo, COS Zakopane, COS Wałcz, czy COS Wisła. Do COS Spała trafiliśmy ładnych kilka lat później i tylko, dlatego, że dyrektor tego ośrodka był naszym znajomym, który ukochał sport a w nas zobaczył potencjalnych partnerów dobrej roboty.
Suwałki posiadały jeszcze jedna zaletę, a mianowicie dyrektor hali pan Lech Nowikowski był wielkim fanem badmintona i zaraził prawie wszystkich swoich pracowników tym hobby. Od roku 1975 na hali grano w badmintona, a w okresie późniejszym namalowano linie boisk badmintonowych. Aby było jeszcze fajniej na miejscu okazało się, że ówczesny prezydent miasta oraz dyrektor wydziału sportu Urzędu Wojewódzkiego też lubią grać w badmintona, czyli znaleźliśmy całkiem przypadkowo bazę dla naszej dyscypliny dalekood Warszawy, a warunki, jakie tam znaleźliśmy jawiły nam się wspaniale. Hala i hotel, czego więcej potrzeba. Odbyłam jazdę PKS-em do Suwałk, (wtedy nie miałam jeszcze własnego samochodu) a spraw do uzgodnienia z władzami miasta i hali było sporo do załatwienia. Jadąc do Suwałk nie wiedziałam, że w roku 1976 w turnieju wojewódzkim TKKF startowali suwalscy zawodnicy w tym Alicja Regucka i Lech Nowikowski oraz W. Letkiewicz, J. Dudek, J. Łaniec, B. Lamirowski, i G. Maleszewski. Suwalczanom pomagał wtedy Lesław Markowicz zawodnik KKS Warmia Olsztyn, jeden z najlepszych w owym czasie w Polsce. OSiR Suwałki był zarejestrowaną sekcją badmintona w Okręgowym Związku Badmintona w Olsztynie ( 1980 r).
Jedno, co wiedziałam to to, że w terminie 10-29 sierpień musimy mieć zgrupowanie, aby występy na zawodach międzynarodowych w pierwszej połowie sezonu były udane, ale też, aby nie było kompromitacji na naszych listopadowych mistrzostwach międzynarodowych w Warszawie. Tym bardziej, że Ryszard Lachman nasz wice prezes ds. propagandy, (taką miał funkcję w Zarządzie Związku) po rozmowach z TVP powiedział, że transmisja z zawodów badmintonowych weszła do ramówki i jest prawie pewna. No cóż, nie mieliśmy prawa nie wierzyć Ryśkowi oraz Zdzisławowi Zakrzewskiemu naszemu zaprzyjaźnionemu telewizyjnemu sprawozdawcy Redakcji Sportowej.
Trzeba było sumiennie przygotować się do sezonu. Spotkanie z działaczami OSiRu było bardzo miłe i szybko doszliśmy do porozumienia. Termin został zaklepany, choć początkowo było trochę kłopotów z koszykarzami Legii Warszawa, którzy w tym samym czasie planowali swoje zgrupowanie na hali. Ten problem postanowiliśmy rozwiązać pokojowo będąc na miejscu i uzgadniając godziny treningów tak, aby obie dyscypliny, zawodnicy i trenerzy mogli zrealizować swoje plany szkoleniowe. Zresztą zaprzyjaźniliśmy się z zawodnikami koszykówki i często wyzywaliśmy ich na pojedynki badmintonowe, było dużo zabawy i śmiechu i to pozwalało nam zbudować fajne relacje z renomowanym zespołem.
Badminton w Suwałkach rozwijał się szybko i w roku 1984 został założony okręgowy związek badmintona z siedziba w Suwałkach, prezesem został Lech Nowikowski a członkami zarządu byli R. Truszkowski, J. Taudul, G. Chodkiewicz, G. Maleszewski, , A. Tobolski, M. Litwiniuk. Trzy kluby utworzyły ten właśnie okręg a były to LZS Suwałki (na bazie sekcji OSiRu), RKS Ruciane Nida i LZS Świętajno Olecko. Warto odnotować również działalność sekcji „Magistratus” przy Urzędzie Miejskim w Suwałkach, gdzie badmintona uczyli się i z powodzeniem grali członkowie władz miejskich. W tej sytuacji należało zorganizować kolejny kurs instruktorski, który prowadził Lesław Markowicz, a
uprawnienia zdobyło 18 instruktorów i 20 sędziów. Badminton w Suwałkach trafił na podatny grunt, ludzie pokochali tę dyscyplinę sportu a my działacze związkowi staraliśmy się robić różne akcje na rzecz miasta i jego mieszkańców. Zresztą o tym napiszę jeszcze. Czy możecie sobie wyobrazić jak wielkimi pasjonatami byliśmy skoro przekonaliśmy Rodzinę Jurka Szulińskiego do przeprowadzki z Bukowna do Suwałk, gdyż Jerzy był trenerem a Suwałkom bardzo potrzebny był dobry trener. Nie dość, że Jurek był trenerem badmintona, to jego żona Jadzia była też instruktorem badmintona a jedyny syn planował studia na AWF (dzisiaj jest dyrektorem szkoły SP 10 w Suwałkach). Rodzina Szulińskich przeniosła się w latach osiemdziesiątych do Suwałk i od tamtej pory kilkukrotnie już dobyła tytuł Drużynowego Mistrza Polski, a zawodnicy klubu należą do czołówki Polski i świata. Michał Łogosz, Joanna Szleszyńska, Jacek Niedźwiedzki to tylko kilka nazwisk z licznej plejady zawodników wychowanych w Suwałkach, nazwiska o których warto wspomnieć w kontekście startów w mistrzostwach świata i Europy.(ale osoby o których wspomniałam znacznie później zostały wysokokwalifikowanymi zawodnikami).
Tam właśnie w roku 1982 zrobiliśmy zgrupowanie, a ja w tych trudnych czasach podjęłam się funkcji kierownika zgrupowania, na które zaprosiliśmy następujących zawodników kadry narodowej z całej Polski:
Zawodnicy: Jarosław Bąk, Kazimierz Ciurys, Jerzy Dołhan, Grzegorz Olchowik, Stanisław Rosko, Ewa Rusznica, Bożena Wojtkowska, Barbara Zimna, Iwona Karwowska, Marzena Rogula, Bożena Siemieniec – LKS Technik Głubczyce, Sławomir Dadas- Wilga Garwolin, Elżbieta Grzybek i Jacek Hankiewicz, Janusz Czerwieniec- Kolejarz Katowice, Małgorzata Kowina- GHKS Bolesław Bukowno, Jacek Prędki -RKS Ursus Warszawa, Brunon Rduch- KS Unia Bieruń Stary, Grzegorz Sawicki, Piotr Sobotka – KS Warmia Olsztyn, doktor Andrzej Morliński, trenerami byli Ryszard Borek – trener kadry narodowej i Jan Cofała KS Kolejarz Katowice. Wyobraźcie sobie, że w stanie wojennym zaprosiliśmy trzy osoby z Anglii Mike’a Harvey’a –trenera, Barrie Burns’a i Debbie Buddley zawodników, i o dziwo otrzymaliśmy zgodę oraz wizy na ich przyjazd. Był to dla nas bardzo ważny kontakt, gdyż Anglicy byli niedoścignionymi mistrzami gry w badmintona a nam potrzeba było kontaktów ze światowym badmintonem. Mając potwierdzenie ich przyjazdu zaprosiliśmy jeszcze kilka osób w tym Jerzego Szulińskiego oraz B. Flakiewicz trenerów do udziału w zgrupowaniu. Poza tym udało mi się załatwić magnetowid wraz z obsługą ze Sportfilmu, tak, że materiał szkoleniowy z tego zgrupowania mógł być nie tylko nagrany, ale też kopiowany i przekazywany do klubów. Za tę sprawę odpowiadał Janusz Jagiełlo, zaś Maciej Pietrzykowski pojechał z nami w charakterze masażysty.
Teraz gdy piszę te wspomnienia sprawy wyglądają na proste, łatwe i przyjemne a także bezproblemowe, ale wtedy tak to nie wyglądało. Dlaczego pozwalano nam na trochę więcej niż innym? Z perspektywy lat mogę ocenić, że nigdy w naszych ocenach nie kłamaliśmy. Na spotkania do GKKFiS chodziliśmy dobrze przygotowani, Andrzej prezes związku załatwiał sprawy prosząc o wszczęcie procedur, a po jego wyjściu z gabinetu urzędnika ja przychodziłam i kontynuowałam sprawę tak jak byśmy z Andrzejem się umawiali, jak byśmy używali telefonów komórkowych przekazując sobie wiadomości, choć jak wiemy telefonów takich nie było. Postrzegano nas, jako solidnych partnerów wykonujących dobrze swoją pracę. Zresztą w kwietniu 1982 r wystartowaliśmy w Mistrzostwach Europy seniorów, które odbyły się w Boblingen koło Stuttgartu. Nie obiecywaliśmy wielkich fajerwerków, tylko spokojnie ustaliliśmy plan docelowy imprezy, jakim było wygranie grupy i awans do grupy wyższej. Dokonaliśmy tego wygrywając 4 : 1 z Węgrami (mecze wygrali Bożenka Wojtkowska w singlu, Jerzy Dołhan i Staszek Rosko w deblu, Jurek Dołhan i Ewa Rusznica w mikście i Ewa Rusznica/Bożena Wojtkowska w deblu kobiet., z Belgami wygraliśmy 3:2 (mecze wygrali Bożenka Wojtkowska, Ewa Rusznica /Bożena Wojtkowska, i Jurek Dołhan/Ewa Rusznica, ostatni mecz z Finlandią wygraliśmy 3:2, a mecze dla nas wygrali Bożenka Wojtkowska, Ewa Rusznica/Bożena Wojtkowska, Jurek Dołhan/Ewa Rusznica, w ten sposób wygraliśmy swoją grupę i kolejny mecz barażowy z Norwegią o wejście do grupy wyższej wygraliśmy również a mecze dla nas wygrali Bożenka Wojtkowska, Ewa Rusznica/ Bożena Wojtkowska, i Jurek Dołhan/Ewa Rusznica. W ten sposób wykonaliśmy ustalone dla nas zadanie sportowe. Tak, tak ustalano nam zadania i biada temu, kto ich nie wykonał, na rok następny kasy mieli mniej.
Nam jakoś się szczęściło, ale chyba, dlatego, że realnie ocenialiśmy siłę naszej reprezentacji a także nie mówiliśmy o fantasmagoriach tylko rzetelnie pokazywaliśmy nasze szanse np. mówiąc, że tym razem w turnieju indywidualnym nie osiągniemy sukcesów, gdyż w pierwszych grach trafiamy na rozstawionych zawodników. To zjednywało nam przychylność ludzi pracujących w Urzędzie. Łatwiej wtedy było załatwiać takie sprawy jak zaproszenie na zgrupowanie odbywające się w stanie wojennym dla zagranicznych zawodników i trenera uzasadniając konieczność pracy z najlepszymi.
Wracając na chwilę do tego zgrupowania. Czy wiecie, że wtedy obowiązywały kartki na żywność? Tak, w sporcie ( poza ośrodkami COS) nie mieliśmy dodatkowych przydziałów i byliśmy tak samo traktowani jak inni obywatele. Poprosiłam uczestników naszego zgrupowania, aby zabrali połowę kartek do Suwałk abym mogła załatwić przydział mięsa dla hotelu. Nie powiem, zabrali te świstki, tylko tyle, że przydziału mięsa nie dostaliśmy. Za nic. Zatrzymano wszelkie przydziały i posiadanie kartek nic nam nie pomogło. Wtedy mocno zdesperowana, w pierwszym dniu zgrupowania odbyłam szybką naradę ze wszystkimi uczestnikami i przedstawiłam sytuację. Czy wiecie, że wszyscy zawodnicy i trenerzy jak jeden mąż zdecydowali, że pomimo tego zostajemy i będziemy pracowali w ramach założonych planów zgrupowania? W tej sytuacji, ja obiecałam, że zrobię wszystko, aby zawodnicy przynajmniej mieli świeże warzywa, owoce, mleko. A nasze menu? Było bardzo nieskomplikowane: na śniadanie kluski z jajkami, lub omlety, jeżeli dojechało mleko, na obiad zupa i naleśniki, a na kolację kopytka lub leniwe, sałata, jabłka, arbuzy, lub kluski ze słoninką, a następnego dnia było na odwrót. Ja i Andrzej, który do nas dołączył (przyjechał jakimś starym samochodem) dowoziliśmy wodę i oranżadę z wytwórni pana Kazika, oraz świeże warzywa z różnych prywatnych sklepików a także z targu. Tak…
Na zgrupowanie pojechałam z córką, ponieważ w stanie wojennym nie chciałam narażać jej na nieprzewidziane zdarzenia, oraz z moją przyjaciółką, na dwa dni przed planowanym terminem rozpoczęcia zgrupowania. Otrzymałam klucze od przydzielonych pokoi i
przez te dwa dni sprzątałyśmy pokój za pokojem, myjąc domestosem zakupionym za granicą wszystkie sanitariaty tak, aby
nasi zawodnicy mieli odpowiednio przygotowane noclegi. Sprawdziłam każdy pokój, pościel, uprzedziłam wszystkich o stanie sanitariatów, które z Teresą wyszorowałyśmy ( wtedy nie było rękawic gumowych, te nabyłam również za granicą), ale hotel i nasze pokoje błyszczały, jak wyglądały inne..? strach pomyśleć, nasze były czyste i posiadały nieśmiertelny papier toaletowy. To była praca, dzisiaj nazwalibyśmy ją wolontariatem. Wtedy było to zupełnie normalne, ale nienormalnym było, że w hotelu, za który płaciliśmy ciężkie pieniądze był brud, karaluchy, i totalna niemoc. Moje poczucie czystości i odpowiedzialności za grono chyba trzydziestu kilku osób było zdruzgotane.
Dzisiejszy Hotel Hańcza nie przypomina tego marazmu, który panował tutaj w roku 1982.
CDN
5 marca 2012 - 18:17
Pani Jadwigo,
ileż my rzeczy traktujemy jako coś, od czego korona nam z głów nie spadnie! A iluż ludzi mamy dokoła, którzy myślą, że wszystko im się należy i palcem nie kiwną? Piszę tak, bo i ja, różne funkcje pełniąc, kibelki czyściłem i kupy zbierałem.
Suwałki? Spędziłem jednego roku kilka tygodni w tamtych okolicach, w pracy będąc. Dziecięce wymiociny w ramach tych obowiązków także sprzątałem. Wtedy jeszcze nie parałem się bieganiem (a szkoda), a wiem, gdzie jest hotel Hańcza. O.
Oj, jakże pojechałbym w tamte strony cudne. Nawet do takiej pracy…
Głęboki pokłon składam Pani i Pani Mężowi za oddanie sportowi. Też bym tak chciał z samym sobą. To znaczy być tak oddanym…
5 marca 2012 - 18:38
Panie Tomku,
dla nas to były sprawy jasne i proste. W kuchni brak było pań podkuchennych to od 11.00 do 14.00 ja byłam podkuchenną lepiąc pierogi, robiąc naleśniki, kopytka czy inne kluski, bo przecież nasza kadra musiała dostać obiad, a poza tym robiłyśmy z Teresą surówki, a i owoce zawodnicy dostawali ile kto chciał, i przychodzili do pokoju po mleko w butlach, przez kilkanaście godzin był kołowrót i robota, ale było fajnie, stąd dzisiaj wspomnienia nasze często konfrontujemy ze wspomnieniami byłych zawodników kadry narodowej i wychodzimy na plus, miło
j
5 marca 2012 - 20:54
W tamtych czasach zdarzyło mi się być kierownikiem kilku poważnych zgrupowań. Nie będę się chwalić – jakich, bo to akurat nieistotne. Najmilej wspominam zimowe zgrupowanie kadry łódzkich siatkarek, które miało miejsce w Białowieży. Doskonałe warunki do treningów mieliśmy w tamtejszym Technikum Leśnym z piękną salą gimnastyczną. Zima była wtedy piękna, więc i na nartach biegowych było gdzie polatać. Mieszkaliśmy na kwaterach u miejscowych gospodarzy. Ja akurat u Białorusinów. Smaku przepysznej szynki – jaką moi gospodarze serwowali mi na śniadanie i smaku kiszonych jabłek z beczki nigdy nie zapomnę. A żubry to nocą podchodziły pod same chałupy i to była dodatkowa atrakcja. Ech…
5 marca 2012 - 21:23
No i dobrze, że przypominasz takie biegi z przeszkodami! Niech naród wie, że sport to nie tylko to, co dziś na portalach, w tabloidach oraz w… piłce kopanej, w której pewnie nigdy ptasiego mleka nie brakowało. Przecież „najprawdziwsza prawda” była, jest i będzie taka, że decydują ludzie oraz ich pasje. Wtedy i pierogi będą schabowym… No i Zdzicha Zakrzewskiego przypomniałaś. Dobrze mieć swojego człowieka w TV. co nim? Pozdrawiam.
5 marca 2012 - 22:14
Ciotko Pleciugo,
takich rarytasów nie mielismy nigdy
j
5 marca 2012 - 22:23
Andrzeju,
nam brakowało wszystkiego, my nie byliśmy piłką kopaną, szermierką, judo boksem czy innym „medalodajnym”związkiem,my raczkowaliśmy w sporcie i staraliśmy się coś osiągnąć, życie nas nie rozpieszczało, za to dzięki pasji, robiło się rzeczy niemożliwe, gotowałam w kuchni w wielkich kotłach, obierałam ziemniaki jak dostałam jajka w sklepie lub na wsi u gospodarza to były ziemniaki z jajkiem sadzonym, czasem z kefirem, mizeria też była, arbuzy i jabłka do woli, wszystko kupowałam na wariackich papierach tu tyle kilogramów, tam tyle, wpisywałam do zeszytu, a później wracałam po rachunki, aby rozliczyć w związku moje zaliczki, bo przecież na te produkty trzeba było mieć kwity, i dzień po zgrupowaniu wszystko było rozliczone, kasa zdana, kwity u ksiegowej.
A jak miałam szczęście to w Silpliszkach zamawiałam prawdziwe suwalskie sękacze ale musiałam mieć 60 jaj i dwa kilo cukru, o co nie było łatwo, wtedy mieliśmy słodkie na kolację. Dobrze, że nasz prezes Andrzej Szalewicz był dyrektorem firmy i miał służbowy samochod, którym wszystko woziliśmy (benzyne kupowaliśmy do niego sami) ale transport był i mogliśmy po okolicy jeździć zdobywając różne produkty. Rok później w maju 1983wyrzucajac go z pracy, wytknięto mu w firmie, że wykorzystywał samochod służbowy do celów prywatnych (!)
j
5 marca 2012 - 22:37
To mi poruszyłaś strunę w duszyczce…my na zgrupowaniach pierwsze dwa dni też „przystosowywaliśmy teren do użytkowania”…a karaluchy przy bliższym poznaniu zyskują…;o)
5 marca 2012 - 22:43
Gordyjko,
no nie wiem, jak wydawałam zupę w talerzach, to karaluchy łaziły po okienku, a ja je zgarniałam ścierką, aby dyżurni nie widzieli, wtedy to ja miałam figurę, po prostu laska!!!
nre mogłam jeść, choć wiadomo było, że sama pilnowałam aby zawodnicy jedli wszystko czysto przyrządzone, na tym punkcie zawsze miałam fioła
j
6 marca 2012 - 7:01
Jadwigo,wszystko na początku jest pasją.Wszelkie religie też od tego się zaczynają.A potem następuje cisza i nadzieja.
A z tymi kartoflami,kopytkami i słoniną,to fajna sprawa.Nie ma tego złego,co by na dobre nie wyszło.
Zostawiam uśmiech wtorkowy.Jakub
6 marca 2012 - 8:34
Dobrze, że to spisujesz, bardzo fajnie czyta się.
6 marca 2012 - 9:07
Randdalu,
tylko w ten sposób mogę przygotować materiały doewentualnego wydania książki, a poza tym wielu zawodników i trenerów czyta ten blog, więc poniekąd dla nich piszę też, bo to że było inaczej oni wiedzą
j
6 marca 2012 - 9:09
Jakubie,
nasze pasje wnikały z chęci rozwinięcia dyscypliny sportowej znanej tylko z TKKFiT, a my marzyciele chcieliśmy aby był to sport najczystszej wody, dlatego tak ciężko pracowaliśmy wszyscy!
j
6 marca 2012 - 10:00
No właśnie.Na tym polega pasja,że coś się robi i nigdy nie wiadomo,jaki będzie skutek.
Gratuluję podjęcia decyzji o napisaniu książki.A jeśli już,to należy zacząć promocję.Bez tego nie ma sukcesu.Ale Ty dasz sobie radę.Wierzę w Ciebie,Jadwigo.Jakub
6 marca 2012 - 10:29
Uśmiechy na twarzach wszystkich mówią jedno: to jest miłość, wielka, nieprzemijająca miłość i pasja do sportu. Tego wielu osobom obecnie brakuje. Dla wielu ludzi zawód to jedno a pasja to drugie. Dla Ciebie Jadziu, to dwie w jednym. Doskonale to rozumiem, bo wykonywane przeze mnie dwa zawody były i są wielką pasją dla mnie. A zdjęcia, ach jacy wszyscy młodzi!
6 marca 2012 - 12:18
Pracę traktowałaś z ogromną odpowiedzialnością, ale też myślę, że z miłością. Dbanie o szczegóły, dpolinowanie każdego drobiazgu tylko tym mozna uzasadnić. Ot, właściwy człowiek na właściwym miejscu. To niewątpliwie przekładało się również na sukcesy zespołu. Pozdrawiam Jadziu ciepło :))
6 marca 2012 - 13:23
Eurydyko,
sukcesem był wspólny posiłek, gdy wszyscy jedliśmy to samo, sukcesem był wyjazd i zwycięstwo w każdym meczu, sukcesem były spotkania z zawodnikami, rozmowy, śmiechy, dowcipyi wzajemne zaufanie to były nasze sukcesy
j
6 marca 2012 - 13:25
Beato,
sama wiesz jak było ciężko, jak musiałaś tłumaczyć, jak walczyłaś o dobre imię Polski i nasze gdy wyłaziło się ze skóry aby było po europejsku, choć za oknem była siermiężna rzeczywistość
j
6 marca 2012 - 13:28
Jakubie,
zawsze byłam cholerną optymistką a każdy najmniejszy skrawek sukcesu urastał w moich oczach do rozmiarów gigantycznych i na fali takich sukcesów szliśmy naprzód, bo gdybyśmy tylko raz pomyśleli, że to porażka, to kto z zawodników uwierzyłby, ze można kiedyś będzie pokonać Chińczyków, wygrać w Kopenhadze siedzibie najsilniejszych zawodników duńskich na ich własnym terenie debel kobiet, zająć pierwsze miejsce w Danish Open? no kto? przywództwo polega na ciągłej wierze, że damy radę, i dajemy!!!
j
6 marca 2012 - 13:44
Toteż wiara ma ścisły związek z nadzieją.Chyba o tym samym mówimy.Jakub
6 marca 2012 - 13:49
Jakubie,
dla mnie wiara ma silniejszy wydźwięk niż nadzieja, bo nadzieja nie poparta ciężka pracą pozostanie zawsze nadzieją ( a nuż a ktoś za mnie coś zrobi, postanowi, ) a tu wiara, że jak bedziemy harali, razem każdy na swoim to osiagniemy upragniony sukces
j
6 marca 2012 - 13:57
No już dobrze…Jakub
6 marca 2012 - 13:59
Jakub,
no dobrze, ok
j
6 marca 2012 - 15:01
Dziękuję za następny
„kawał historii sportu”.
Dodam tylko, że w latach
90-ych jeździłem z moimi
lekkoatletami do Gawrych Rudy
(stacja wcześniej przed Suwałkami)
nad Wigry. Piękne lasy ale…
kleszczowe.
Pozdrawiam.
LW
6 marca 2012 - 15:18
JanToni,
i proszę okaże sie zaraz, ze najlepsi szkolenie odbywali w lecie na suwalszczyźnie
j
6 marca 2012 - 15:28
Ja to i dzisiaj takim jedzonkiem bym nie pogardziła. Co dobre, to dobre zawsze 🙂
6 marca 2012 - 15:44
Notario,
dobre dla tych, którzy nie pracują morderczo, ale przy dziewięcio godzinnym treningu dziennie powinno się jeść mięsko, kurczaczane, polędwiczki, indyka i takie tam wynalazki oraz surówki a tu bryndza była, znaczy nie było, tylko klusie lub odmiana,
j
6 marca 2012 - 15:49
To były czasy…
Te nieszczęsne kartki, jakie to było upokarzające.
Znakomicie dawaliście sobie radę. Takie posiłki jak opisałaś to ja robię w domu teraz, kiedy jest wszystko i są bardzo smaczne.
Co do mojego kota to on tak bardzo nie nagrzeszy, bo on jest po zabiegu, niestety….
Pozdrawiam bardzo cieplutko:))
6 marca 2012 - 16:33
… i to się nazywa pasja i odpowiedzialność:) Podziwiam Jadwigo…
Pozdrawiam serdecznie:)
6 marca 2012 - 17:31
Jolanto,
moje kotki też nie bardzo grzeszą obie sa po zabiegach, ale po dworze biegaja,
ale trzeba pamietać o tym co było, bo wtedy lżej nam jest teraz żyć i łatwość dostępu do wszystkiego niech nas nie otumania. W życiu nie można mieć wszystkiego, zjęść wszystkiego i przezyć wszystkiego, ale na wszelki wypadek trzeba pamiętać
j
6 marca 2012 - 17:32
Krysiu,
pasja i odpowiedzialność, okraszona młodością
j
6 marca 2012 - 18:19
Trochę egzotycznie zabrzmiało stwierdzenie, że pozwalano wam na więcej, bo …nie kłamaliście. Kiedy jak kiedy ale w latach 80-tych prawdomówność raczej nie była w cenie u władzy. Musiało się zbiec kilka czynników, dużo szczęścia,jakiś w miarę poczciwy urzędnik, bo i tacy się zdarzali… Zresztą, nieważny powód, ważny skutek:)
6 marca 2012 - 19:22
Wszyscy młodzi i piękni. I trzeba było żyć tak jak wypadało. To wtedy chyba w okolicy czasy powstała piosenka Bal. Na blogu Ludmiły jest tez ważna sentencja. Zyjemy raz, nie mamy wyboru czasu, o miejscu można by dyskutować, ale wybór tez nie jest łatwy, bo miejsce determinowane jest historią kulturą i wieloma innymi więzami.Dlatego podziwiam, że mimo siermięznego czasu, potrafiliście( potrafilismy),pięknie go przeżyć. Suwałki dotąd znałam jako polski biegun zimna, od dziś mam zupełnie inna perspektywę. Pozdrawiam i dziękuję za rzetelność i dociekliwość.
6 marca 2012 - 20:07
Jadziu, nieźle się musiałaś zakręcić, żeby wszystko zagrało. Były to czasy gdy wiele działań podejmowaliśmy dla idei.
PS Przesyłam Ci pozdrowionka z kraju Twoich urodzin, gdzie bawiłam u naszych miluszków.
6 marca 2012 - 20:26
Heleno,
nie stawaliśmy w urzędach bezpieczeństwa tylko załatwialiśmy sprawy w urzędzie ds sportu, a tam liczyła się rzetelna ocena naszych możliwości sportowych i kłamstwo nic by nam nie dało,
mogło to we wpisie zabrzmieć nie tak, ale taka była prawda,
sport jest wymiernym wykładnikiem możliwości zawodników, trenerów oraz naszych, tych którzy pracują w drugiej linii osób
j
6 marca 2012 - 20:30
Morelo,
serdecznie dziękuję za pozdrowienia z kraju urodzenia,
dużo wysiłku wkładaliśmy aby pokonac wszystkie trudności
j
6 marca 2012 - 20:35
Czesiu,
byliśmy młodzi i chcieliśmy żyć, bo „nic dwa razy się nie zdarza” a my wiedzieliśmy, że pomimo wielu trudności nasza młodość się nie wróci, a zawodnicy też nie mogli odkładać swoich ambicji na potem, bo tylko wtedy mogli ciężko pracować aby osiagnąć sukcesy.
j
6 marca 2012 - 23:27
Jadwigo . Podziwiam Twoje zaangażowanie . Ale rozumiem , że tam gdzie pasja – jest i poświęcenie oraz przeróżne wyrzeczenia . Kartki na żywność i szara codzienność życia to teraz tylko wspomnienia . Jednak w Twoich wspomnieniach nabierają niezwykłych wartości .Ten czas może był trudny , ale to nasza historia i dlatego tak wspaniale się czyta . Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy . Aromatek
7 marca 2012 - 8:10
Aromatku,
czy to coś niezwykłego, gdy w czasach ponurych, w stanie wojennym człowiek był mimo wszystko uczciwy i uczciwie pracował? Też przeżyłaś tamten okres i sama wiesz, że był on obrzydliwy. W sklepach oprócz chamskich sprzedawców, którzy byli „królami naszego życia” nic a nic dostać nie mogłaś, a żyli ludzie, którzy mimo tego wszystkiego nie dali się upodlić, i właśnie dlatego robili to co robili, tak jak my.
W sporcie nic nie można odłożyć na potem. Młodości nie można odłożyć na potem, młodzi ludzi tylko raz mają 14, 15 czy 16 lat, wtedy byli potencjalnymi zawodnikamii to najzdolnniejszymi, rozwijajacymi się, nie można im było powiedzieć, halo, teraz jest stan wojenny i dopóki trwa musicie siedzieć w domu, zajmiemy się Wami dopiero jak to się skończy.Tego nie można zrobić, tak jest w każdej dyscyplinie nie tylko w badmintonie, być może obecny osąd społeczny jest taki, że myśmy robili coś wbrew oczekiwaniom, ale mój punkt widzenia jest zaprezentowany we wpisie.
Sport rządzi sie prawem wyznaczanych co roku mistrzostw Europy, świata i co cztery lata Igrzysk Olimpijskich i do tego każdy zawodnik się przygotowuje bez względu na wszystko, i tak samo było w przypadku polskiej kadry narodowej w badmintonie. Przygotowywali się do najważniejszych imprez. Myśmy tylko mieli im te przygotowywania ułatwić,
i dać szansę, aby swoje umiejetności sprawdzili na kortach międzynarodowych, gdybyśmy cokolwiek odłożyli na później zawodnicy straciliby kilkanaście lat bezpowrotnie
j
7 marca 2012 - 17:21
W połowie lat 50-ch byłem jako zawodnik na zgrupowaniu w pobliskim Olecku, które miało ładny stadion l-a i piękną bazę… żeglarską, a dało mnie wiele wspomnień.
LW
7 marca 2012 - 18:10
JanToni,
Lata 50-te, hmm rozumiem
j
8 marca 2012 - 8:57
pomimo..zawodnicy wspaniali w naszym kraju wzrastali i złoto zdobywali
8 marca 2012 - 11:16
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI DNIA KOBIET.Jakub
8 marca 2012 - 13:06
Dośko,
tak pomimo wszystko…
j
8 marca 2012 - 13:07
Jakubie,
bardzo dziekuję, bardzo
j
8 marca 2012 - 14:13
Ulotność sztuki-to piękne.COŚ.Ale istnieje forma wyrażenia tego COŚ.A ta,o której napisałem,jest żenująca.Pozdrawiam.Jakub
8 marca 2012 - 15:43
Jakubie,
tak prawda to, ale on nie umiał wyrazić tej ulotności inaczej, wyraził jak umiał, a umiał topornie, można powiedzieć bez artystycznego wyrazu i tu jest problem,
sam wiesz, raz się uda, innym nie, wychodzi gniot
j
8 marca 2012 - 23:24
a jaka opalona na tych zdjeciach, fiu, fiu
9 marca 2012 - 7:59
Zośko,
tak bardzo lubiłam w wolnej chwili korzystać ze słoneczka no i biegałam i pływałam codziennie
j
9 marca 2012 - 10:03
Witaj Jadziu! Chylę czoła. Pozdrawiam
9 marca 2012 - 13:20
Tereniu,
dziekuję, nie tylko za siebie ale za nas wszystkich
j