Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Zbigniew Adrjański’

W marcu zajrzałam na ul. Zaciszną 13 do Yrsy, a tu niespodzianka, zaproszenie –wyzwanie książkowe. Bardzo lubię takie niespodzianki, a ta była memu sercu niezwykle miła. Ale jak to w życiu, 13 marca był kilka tygodni temu. Między tamtą datą a dniem dzisiejszym tak wiele się wydarzyło, a przecież, gdy obiecujemy coś Przyjaciołom to należy dotrzymywać danego słowa. Szczególnie, gdy dotyczy to ostatniej przysługi.  Wiele spraw zatem, otrzymało pierwszeństwo, wiele trzeba było załatwić, dopilnować, a także zorganizować. Wyzwanie książkowe poszło w kąt, zostało odłożone na później, lecz nikt łącznie ze mną nie wiedział na jak długo. I dzisiaj zresztą zupełnie przypadkiem rozmawiając z Aldoną, poetką, moją „siostrą”, uzmysłowiłam sobie, że gdzieś w kącie leży moja obietnica, jaką złożyłam u Yrsy na blogu – książka, którą ostatnio przeczytałam. Dylemat był prawie nie do rozwiązania, ponieważ nie umiem czytać jednej książki, czytam trzy lub cztery prawie na raz. I co tu wybrać, lekkie miłe dla serca i oka oraz ciekawie napisane „Jeżdżąc po cytrynach” Optymista w Andaluzji. Książka napisana przez Chrisa Stewarta, byłego perkusistę grupy rockowej „Genesis” Phila Collinsa (mojego ulubionego zespołu).Chris kupił posiadłość w Hiszpanii i opowiada o zapuszczaniu korzeni na wsi, o integrowaniu się z gospodarzami hiszpańskimi. Książka napisana dowcipnie, interesująco, zabawnie. Świetna lektura, relaksująca, podobno mnóstwo w niej prawdy o Hiszpanach. Zastanawiałam się też czy nie napisać o książce Mariana Zacharskiego pod tytułem „Nazywam się Zacharski”, do przeczytania której namówiła mnie Zośka. Ale postanowiłam o niej napisać oddzielnie, gdyż z jedną z osób  opisanych w tej książce wiążą się moje wspomnienia. W końcu wydawało mi się, że wybrałam książkę Julii Child „Moje życie we Francji”, na podstawie, której nakręcony został film „Julie i Julia”, gdzie rolę Julii Child brawurowo zagrała moja ulubiona aktorka Meryl Streep. Popatrzcie, jedno wyzwanie a tyle dylematów, w końcu podjęłam decyzję, właśnie dzisiaj po rozmowie z Aldoną. Jak wiecie Aldona Kraus jest poetką, lekarzem okulistą, ale od czasu do czasu popełnia prozę, a ja uwielbiam JEJ TWÓRCZOŚĆ. Mam wyjątkowe szczęście do obcowania z ludźmi ciekawymi, ponieważ w ostatnim okresie czasu na blogu wspominałam Rajmunda Paprzycę Niwińskiego, Kazimierza Górskiego, prof. dr hab.inż. Andrzeja Horodeckiego, Zbigniewa Adrjańskiego, a teraz ponownie Aldona Kraus. Jej książkę „O wszystkim i o niczym- Rozmowy z Księdzem Janem Twardowskim” polecam Moim Przyjaciołom. Dlaczego zapytacie? Ano, dlatego, że ksiądz Jan Twardowski jest  Wielkim Poetą. Wszyscy znają Jego twórczość, wiersze, a bilbord z roku 1999?. I właśnie o tym bilbordzie i o przejażdżce z księdzem Janem Twardowskim ulicami Warszawy napisała w swojej książce Aldona, a ja ile razy czytam tę książkę, tyle razy zatrzymuję się zadumana. Dlaczego? Może, dlatego, że miałam to szczęście poznać księdza Jana. Spotykaliśmy się w lipcowy czas u Aldony w domu, gdzie ksiądz Jan spędzał swoje wakacje w Aninie. Może, dlatego, że Jego już nie ma, że odpoczywa na wieki w Świątyni Opatrzności Bożej, tam gdzie teraz powstaje ze zdjęć największy obraz Jana Pawła II. A może dlatego, że był kapłanem wyjątkowym i spotykałam Go na wieczorach poetyckich Aldony?  Dlatego właśnie wybrałam tę książkę i prezentuję ją w Wielkim Tygodniu przed Wielkanocą. Posłuchajcie: Janowe billboardy

„..Grudniowe przedpołudnie 1999 roku było słoneczne i pobielone cienkim śniegiem. Obietnica niezwykłej niespodzianki, na półtorej godziny przed obiadem, udało mi się porwać księdza Jana na przejażdżkę. – Nie pojedziemy naszym ulubionym ślimakiem?- zdziwił się, kiedy wyjeżdżając spod klasztoru, skręciłam w Krakowskie Przedmieście w lewo, zamiast tak jak lubił w prawo i Karową w dół. – Tak naprawdę, to każda strona Królewskiego Traktu jest piękna – mówił, kiedy mijaliśmy księgarnię Bolesława Prusa, Uniwersytet Warszawski, gmach Akademii Sztuk Pięknych i górujący nad wszystkim Kościół Świętego Krzyża. Jedź jeszcze wolniej – poprosił. – Kiedyś ciągle spacerowałem. Dzisiaj i wczoraj – zawsze tu pięknie. Ile tu ludzi! Jechaliśmy tuż obok warszawskiego szpitala dziecięcego, mijając pomnik Kopernika, a w głębi po lewej przy ulicy Karasia Teatr Polski przekreślony tęczą afiszy, zbyt odległych, by je czytać. – Teatr przywołuje wspomnienia wielu wspaniałych sztuk tu granych i wielkich aktorów – dodał. Mijając powoli ulicę Bartoszewicza, wjechaliśmy na Tamkę. Poinformowałam poetę, że na jednym z domów biegnącej ulicy, czeka nas niespodzianka. – Złota kaczka, na pewno ona! – cieszył się jak dziecko. – Niech ksiądz patrzy w lewo i w górę – przerwałam. Tło zawieszonego wysoko na wąskiej bocznej ścianie kamienicy ogromnego bilbordu było czarne. Z czerni patrzyły smutne urokliwe oczy dziewczynki, przyciągające spojrzeniem i bielą twarzyczki.

Zatrzymajmy się – nalegał. Gdy jednak nie było, gdzie zaparkować, włączyłam światła awaryjne, a hamowany stale samochód prawie stał w miejscu. Na szczęście za nami na razie Tamka była pusta. Ksiądz Jan zadzierał głowę wpatrywał się w dziewczynkę i w czarny pas plakatu, na którym wołanie jego serca „spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” WARSZAWSKIE HOSPICJUM DLA DZIECI, zajmujące się opieką nad nieuleczalnie chorymi, kierowało do milionów ludzi. Zobaczyłam wielkie wzruszenie – jednocześnie bezradność, malujące się na twarzy poety, gdy znanym gestem, błogosławił dziewczynkę z plakatu. Za nami trąbiły samochody, wolno nas wymijały. Ruszyliśmy Tamką w dół ku Wiśle. Jechałam nadal wolno, a przed nami, tuż za skrzyżowaniem z ulica Kruczkowskiego czekała na niego taka sama porcja wzruszenia, a potem i na Ludnej i na Trasie Łazienkowskiej, na Czerniakowskiej, przy Torwarze. Wracaliśmy mostem Poniatowskiego, mijając dawny Stadion Dziesięciolecia. Aleje Jerozolimskie, Marszałkowska, Królewska. Afisze mniejsze i te ogromne były wszędzie. Chora dziewczynka z nadzieją w oczach i prośbą poety, przypomnieniem tego, co tak prawdziwe, że aż niedostrzegane , zagubione w codziennej pogoni. Prośba – rozkaz! Nie wiem, ile po drodze minęliśmy „jego billboardów” tak je natychmiast nazwałam, ale każdemu przesłał krzyżyk. Kiedy wróciliśmy na Krakowskie Przedmieście już w wikariatce mówił, że się  cieszy z tych podpowiedzianych  mu w zakrystii przez penitentkę słów, które umieścił i rozwinął w wierszu dla przyjaciółki – poetki Anny Kamieńskiej. Do modlitewnych intencji doszedł mi pacierz za Warszawskie Hospicjum Dla Dzieci i za księdza Piszącego Wiersze, który  dziś zdawał się być nieprzytomny z radości i wzruszenia. Potem przyszły następne grudnie, które przyniosły nowe billboardy z Janowym hasłem, także ulotki w aptekach, przychodniach, szpitalach, tramwajach, autobusach. Idą następne, a dziś gdy to piszę, Warszawa ubrała się nowymi i wierzę, że będzie tak już zawsze, bo śpieszymy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą obowiązuje do zakończenia świata i jeden dzień dłużej, tak po Twardowsku – zawsze na zawsze.

Tę książeczkę, polecam wszystkim do czytania w każdym czasie, gdy jest mi źle, gdy dobrze, gdy mam głowę zabitą nierozwiązanymi sprawami, gdy cieszę się życiem i nadchodzącą Wiosną gdy martwię się razem z moimi Przyjaciółmi, gdy życie nakłada na mnie najtrudniejsze wyzwania zawsze mam ku czemu się zwrócić, do książki Aldony o księdzu Janie, do rozmów „ O wszystkim i o niczym” do życia zawartego na kartach tej pięknej książeczki. Aldonie serdecznie dziękuje, że zechciała mi podarować ten jedyny w swoim rodzaju egzemplarz, a Wam wszystkim życzę Dobrego Wielkiego Tygodnia, Szczęść Boże! Tak po Twardowsku- zawsze na zawsze.

Wasza Jadwiga

Moja znajomość z panem Zbigniewem Adrjańskim wywiązała się w sposób całkiem przypadkowy. Długie rozmowy telefoniczne, gawędziarski styl mojego interlokutora, oraz moje wtręty spowodowały nawiązanie swego rodzaju nici, które jakby w naturalny sposób stają się osnową różnych opowieści bądź wspomnień. Ostatnio nasza dwugodzinna rozmowa stała się początkiem wspomnień o Giełdach Piosenek, które odbywały się w różnych miejscach w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, ale oddajmy głoś panu Zbyszkowi i jego wspomnieniom: ”… W latach 1962 – 1973 – Giełdy Piosenek odbywały się w następujących miejscach: Piwnica Staromiejskiego Domu Kultury „Largactil” (1962), na Rynku Starego Miasta, kawiarnia „Ewa” ul. Konopnickiej 7 (1963-1964), klub muzyczny SPAM ul. Krucza (1965), Kawiarnia MDM Plac Konstytucji (1965) Kawiarnia „Nowy Świat”(1965-1967), Piwnica Wandy Warskiej na Starym Mieście (1968) oraz sporadycznie w kawiarni „Bristol” i „Stolica”. Były jeszcze inne miejsca giełdowych eliminacji np. Studio Koncertowe PR, ale wszelka dokumentacja na ten temat zginęła. W tych latach, Polskie Radio (początkowo Program III, a następnie Program I Redakcja Muzyczna) organizowało 7-8 Giełd Piosenki, przed opolskim festiwalem piosenki. Na każdej z takich Giełd, prezentowano ok.30 utworów. Nie tak łatwo było zdobyć te utwory. Rocznie w eliminacjach do Opola prezentowano ok.220-240 piosenek. Część z tych piosenek zakupywały różne redakcje oraz instytucje repertuarowe: Polskie Nagrania, Państwowe Wydawnictwa Muzyczne (Redakcja „Śpiewamy i Tańczymy”), Wydawnictwo „Synkopa”, Agencja Autorska, Wojewódzkie Przedsiębiorstwa Estradowe. Były również Giełdy specjalne (tematyczne) lub okazjonalne, np. Koncert „Echa Giełd” organizowany w auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu. Na Radiowych Giełdach Piosenki zaprezentowano, zatem, w latach 1962-1973, około 2500 utworów! Według różnych zachowanych danych, w imprezach giełdowych uczestniczyło około 800 wykonawców: śpiewających aktorów, piosenkarzy, wokalistów, artystów estrady. Rzadziej pokazywały się na Giełdzie modne zespoły „kolorowe”, ale najważniejsze z nich tzn. „Niebiesko Czarni”, „Czerwone Gitary”, „Trubadurzy”, „No To Co”, „Skaldowie” – brały w nich udział. Kierownictwo organizacyjne sprawowali w różnych okresach: Marek Perelman, Jan Zalewski, Tadeusz Górny, Antoni Wroński i Tomasz Dąbrowski. Kierownictwo artystyczne Giełdy Piosenek sprawował przez wiele lat Edward Fiszer. W Komisji Artystycznej Giełdy urzędowali przez pewien okres: Jerzy Grygolunas, Mateusz Święcicki, Marek Sart i Władysław Jakubowski – legendarny już dyrektor Pagartu. Z Giełdą współpracowało wielu znanych muzyków, a szczególnie pianistów akompaniatorów: Jerzy Abratowski, Tadeusz Suchocki, Marian Radzik, Janusz Sent, Jerzy Derfel, Mieczysław Janicz, Robert Filiński, Czesław Majewski, Włodzimierz Korcz oraz wielu innych. Giełdy piosenek nieprzerwanie od 1962 do 1973 roku, prowadził zarówno na estradzie, jak i antenie Polskiego Radia Zbigniew Adrjański. Sporadycznie współkonferansjerami Giełdy Piosenki byli: Stanisław Tym, Jan Stanisławski, Joanna Rawik, Lucjan Kydryński oraz Edmund Fetting. Autorzy i kompozytorzy, zgłaszali utwory ze wskazanym przez siebie wykonawcą, ale decydujący głos miała tu Komisja Artystyczna. Na Giełdach Piosenki preferowano piosenki literackie, pisane dla aktorów, repertuar kabaretowy i poezję śpiewaną, w której specjalizowali się artyści z krakowskiej „Piwnicy pod Baranami”. W ogóle, w swoim pierwszym, najpiękniejszym okresie 1963-1966, na Giełdach Piosenki trwa wielkie podsumowanie dorobku kabaretów studenckich; „STS-u”, „Bim-Bomu”, „To-Tu”, „Pstrąga”, „Cyrku Rodziny Afanasieff”, „Piwnicy pod Baranami”. Jest tam wiele utworów z dorobku tych teatrzyków i kabaretów – tym razem prezentowanych na zawodowej estradzie i konfrontowanych z inną, niż studencka, publicznością. Potem następuje okres dominacji repertuaru i artystów z kabaretu „Stodoła”. Jeszcze później pojawia się fala piosenek i wykonawców z kabaretu „Hybrydy”. Kabaret ten to specjalny okres w dziejach Giełdy. Młodzi znakomici artyści z „Hybryd” (Młynarski, Kofta, Kreczmar, Paszek, Jerzy Andrzej Marek, Raczkowski) maja swoją scenę o kilkaset metrów od miejsca gdzie mieści się Giełda, ale pomimo tego, właśnie na Giełdzie szukają potwierdzenia swojego miejsca w polskiej rozrywce. Jeszcze inny, ważny nurt piosenki rozrywkowej, to modny repertuar tzw. „zespołów kolorowych”, adresowanych do młodej widowni. Tu Giełda lansuje wiele nowych nazwisk i utworów. Giełda Piosenki jest zresztą w pewnej opozycji do oficjalnej piosenki radiowej. Promuje nowe rytmy, nowe twarze i nowe kierunki w polskiej piosence. Wcześniej i później pojawia się na Giełdzie wielu ciekawych, nowych, dotąd szerzej nieznanych piosenkarzy. Anna German, Joanna Rawik, Urszula Sipińska, Zdzisława Sośnicka bardzo wiele zawdzięczają tej imprezie. Swego rodzaju rekordzistą jest Wojciech Młynarski, „śpiewający felietonista”, który wygrywa tez wiele Giełd Piosenki. Rywalizują z nim: Jan Pietrzak, Janusz Kofta, Marek Grechuta, Tadeusz Chyła. W tym zakresie wielki rozwój przeżywa tzw. Piosenka autorska, która wywołuje falę bardów, niestroniących od tekstów o wydźwięku politycznym. Wielu z nich pojawia się na Giełdzie. Charakterystyczne jest to, że na Telewizyjnej Giełdzie Piosenki, (która powstaje, jako konkurencja dla Giełdy Radiowej) teksty są całkiem inne, a piosnki podporządkowane tzw. różnym wymogom i ograniczeniom technicznym – a przede wszystkim cenzurze…”
O Giełdach Piosenki w innych miastach o recenzjach na ich temat o wielkich tego (raczej tamtego, ówczesnego świata) bywających na Giełdach opowiem z pomocą pana Zbyszka w następnym odcinku, serdecznie zapraszam!
Wasza Jadwiga

Życie kochanie, trwa tyle, co taniec. Piękna piosenka o życiu, śmierci i przemijaniu.

http://www.youtube.com/watch?v=MaM8_Lbg2vk

Już za dwie godziny Sylwester! Niektórzy z nas wybierają się na bale, inni na prywatki, dyskoteki lub też na spotkania w małym gronie zaprzyjaźnionych ze sobą osób, albo na place w miastach, gdzie organizowane są występy najpopularniejszych polskich wykonawców.

Pamiętam mój pierwszy bal w hotelu MDM, ówczesnej jednej z najlepszych restauracji w Warszawie. Po sławetnym stwierdzeniu, no, bo ja nie mam, co na siebie włożyć, z uskładanych zaskórniaków udało mi się kupić piękny materiał brokat w kolorze dukatowego złota przetykanego zielenią. Kolor tego wykwintnego materiału, jak również krój, pamiętam do dzisiaj. Zaprzyjaźniona ze mną sąsiadka pani Stenia uszyła mi sukienkę bardzo prostą, a zarazem bardzo elegancką. Jaką? Zwykłą sukienkę typu „koszulka” na cieniutkich ramiączkach, jedyną ozdoba była z przodu na wysokości biustu przymarszczona pliska. Panie będą wiedziały, o co chodzi, natomiast panowie… Niestety takie szczegóły damskiej garderoby nie są do opanowania przez panów. Sorry, chyba, że są oni związani z damskim krawiectwem, lub wielką modą. Wracamy do sukni. Pani Stenia była moją czarodziejką przez wiele lat, a przywożone przeze mnie z zza granicy Burdy stanowiły naszą wykładnię mody i modeli. Wystrojona w piękna sukienkę, buciki od szewca posiadającego również sklep na ul. Rutkowskiego, pana Radolińskiego, udałam się na bal, mój pierwszy bal.

http://www.youtube.com/watch?v=M9Y3duYpC9Y

Byliśmy na tym balu grupą kilkunastu osób z mojej ówczesnej uczelni. To „wyjście” chyba nie zrobiło na osiemnastoletniej, czy też dziewiętnastoletniej dziewczynie należytego wrażenia, skoro bardziej pamiętam sukienkę aniżeli zabawę i tańce. Pamiętam za to chłopaka, który mi towarzyszył i koniecznie chciał się ze mną ożenić, ale nic z tego nie wyszło. Może, dlatego, że znaliśmy się zbyt krótko lub nie bardzo wierzyliśmy w siebie? Po latach wydaje mi się, że pan miał lekko w czubie, gdy wygłaszał swoje do mnie przemowy i dlatego później, po wytrzeźwieniu do ślubu nie doszło. I tak oto być może przeszła mi pierwsza z szans na męża!? Któż to wie? Następne moje bale odbywały się w klubach studenckich. W „Stodole” czy u „Medyków”. A prawdziwy bal, jaki doskonale pamiętam to bal w Hotelu „Bristol”. Wtedy byłam trzydziestoletnią kobietą i bawiliśmy się razem z przyjaciółmi ,a do domu wracaliśmy dorożką! To był bal, śnieg padał, a my popijaliśmy szampana ekstra drogiego, ekstra marki „Sowietskoje szampanskoje”, ale wtedy nikt nie zawracał sobie głowy marką. Byliśmy młodzi, śmieliśmy się, byliśmy pijani od muzyki, pewnie też i lekko podchmieleni zakochani i szczęśliwi i nawet nam nie zniszczył humoru kelner, który przyniósł  na godzinę 24.00 zamówionego przez nas szampana i otwierał go…. korkociągiem! ponieważ inaczej francuska butelka szampana nie dawała się za żadne pieniądze otworzyć. Nie powiem, butelka tego szampana wtedy kosztowała około 800 zł, co było zawrotną ceną, ale w końcu przy płaceniu rachunku ogłosiliśmy protest, może pierwszy w Warszawie, i za skwaśniałego szampana(!)  nie zapłaciliśmy,  twierdząc ponadto, że z winy obsługi, nie mogliśmy wznieść toastu szampanem na powitanie nowego roku. Na wielu balach później bawiliśmy się, a będąc żoną Andrzeja bywało, że w jeden wieczór byliśmy i na dwóch balach. Bawiliśmy się i bawimy teraz, w myśl zasady, kto się nie bawi, ten się starzeje, a starzejemy się, dlatego, że się nie bawimy. Tytuł mojego wpisu dotyczy zaś pięknej piosenki o życiu, śmierci i przemijaniu, którą skomponował Seweryn Krajewski, a słowa napisała Agnieszka Osiecka, zaś wykonała perfekcyjnie koleżanka z roku z AWF Warszawa pani Maryla Rodowicz.

Odwołam się tutaj też do książki pana Zbigniewa Adrjańskiego „Pochody Donikąd”, który pod tytułem „Niech żyje bal” napisał tak, cyt.: „… Literatura przedmiotu jest tu niezwykle bogata. ”Bal w Operze” – J. Tuwima, „Bal u Salomona”- K.I. Gałczyńskiego. A przede wszystkim „Bal u Senatora”- A. Mickiewicza w III części Dziadów. W prozie mamy przepiękne opisy tańców i balowych zwyczajów: u Deotymy, czyli Jadwigi Łuszczewskiej („Panienka z okienka”), W. Gąsiorowskiego („Pani Walewska”), W. Gomulickiego („Miecz i łokieć), E. Orzeszkowej („Nad Niemnem”), S. Żeromskiego („Popioły”) i wielu innych. A jest jeszcze Leon Schiller ze swoimi inscenizacjami widowisk szlacheckich. Są piosenki ułańskie z okresu powstania listopadowego – słowem jest, w czym wybierać! Mistrzem balowego tematu jest chyba Julian Tuwim, nie tylko ze względu na wspomniany już: „Bal w Operze”, ale i liczne melorecytacje oraz wiersze i piosenki w tym stylu. Wspaniałe są np. ”Melodie Warszawy”- J. Tuwima, które kiedyś wykonywała Hanka Ordonówna. Po wojnie, w jednym z pierwszych programów Piwnicy pod Baranami pojawił się tekst „Grand valse brillante” według J. Tuwima, do którego to tekstu muzykę napisał Zygmunt Konieczny. Ten utwór wykonywał Mieczysław Święcicki. A później genialnie interpretowała Ewa Demarczyk. Słynny konferansjer i założyciel „Piwnicy pod Baranami” Piotr Skrzynecki tak o tym powiedział, „Kiedy walca Koniecznego śpiewał Święcicki – słowa wtedy się zgadzały, ale piosenka nie bardzo mu wychodziła. Potem zaczęła ją śpiewać Ewa Demarczyk i teraz słowa się nie zgadzają, ale piosenka jakoś wychodzi”. Jeszcze wcześniej, przed Ewą Demarczyk pięknie o dawnych balach, rautach, maskaradach, redutach opowiada w swoich piosenkach Ludwik Sempoliński. A niekiedy i … Mieczysław Fogg! Słucha ich publiczność, która nigdy nie była na prawdziwym wytwornym balu. Na zabawy chodzi się na Mariensztat lub MDM. Albo na imprezy taneczne organizowane przez Rady Zakładowe, w siermiężno-partyjnym stylu. Po wielu latach pojawia się kilka ładnych piosenek o balu, głównie za sprawą Agnieszki Osieckiej- „Mój pierwszy bal” (muz. Franciszki Leszczyńskiej), którą tak pięknie interpretowała Kalina Jędrusik.

I dramatycznie zaśpiewany przez Marylę Rodowicz „Niech żyje bal” (muz. Seweryna Krajewskiego). Z tym, że ten utwór jest nie tylko o balu. Jest przede wszystkim o życiu, śmierci i przemijaniu…”

Bo czyż każdy bal Sylwestrowy jest do powtórzenia? Oczywiście, że nie. Kolejny bal, będzie dotyczył kolejnego nowego roku, a my? A my będziemy znowu o rok starsi!

Moi Mili i Kochani,

Wszystkim Wam Życzę Najlepszego, Najzdrowszego, Najwspanialszego Roku 2011!

DOSIEGO ROKU!

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.