Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Victor Guido Schmidt’

Dni 27 i 28 września tego roku były dla nas miłym powrotem do przeszłości. Do całkiem niedalekiej przeszłości, kiedy tworzyliśmy w 1977 r Polski Związek Badmintona w kolebce polskiego badmintona, w Głubczycach, gdy tam rozgrywaliśmy turnieje ligowe, zawody ogólnopolskie, gdzie odbywały się zgrupowania, gdzie wiele długich godzin spędzaliśmy na rozmowach o badmintonie. Ja mogłam tylko wspominać ostatnie 36 lat, natomiast Andrzej (Szalewicz) wspominał początki badmintona i pierwsze ważne kontakty z trenerami Bolkiem Zdebem i Ryśkiem Borkiem.

Ale zacznijmy od początku. Na zaproszenie klubu LKS „Technik” Głubczyce oraz Akademii Myśli i Słowa pojechaliśmy do Głubczyc w piątek 27 września.  Pogoda była piękna świeciło słońce a my jak za dawnych dobrych lat jechaliśmy znowu do Głubczyc. Tym razem wybraliśmy jazdę trasą szybkiego ruchu oraz autostradą wrocławską, aby w Krapkowicach zjechać i obrać kierunek na  Głubczyce.

Pierwsze nasze spotkanie odbyło się po południu w Liceum Ogólnokształcącym w ramach Akademii Myśli i Słowa.  W czasie drogi zastanawialiśmy się, o czym będziemy mówić. W końcu uznaliśmy, że badminton, wspomnienia, pokazanie roli wszystkich kolegów, zawodników, ludzi związanych z miastem, Rady Miasta i Gminy, Burmistrza, Dyrektora  LO, trenerów  a przede wszystkim „naszych” zawodników  to temat na długie nocne Polaków rozmowy a nie na dwugodzinne spotkanie. Akademia – sama nazwa wskazuje, że tam  powinno się wystąpić  z wykładem, jednak my uznaliśmy, to za cokolwiek sztuczne i nadęte. Natomiast przyjęta forma gawędy ze znanymi nam osobami, wciąganie ich do dyskusji, do wystąpień, wspólne wspominanie będzie najlepszą z możliwych form tego spotkania. Bo jak występować ex  cathedra  i głosić prawdy życiowe, gdy naprzeciwko nas siedzą ludzie, z którymi współpracowaliśmy przez wiele lat, którzy dzielili z nami biedę, którzy tak samo jak my cieszyli się z każdej „zdobyczy” w postaci lotek, koszulek, skarpet czy też niezwykle potrzebnych a drogich rakietek do badmintona?

Potoczyły się te nasze wspólne wspomnienia wielokierunkowo, tak jak toczyło się nasze wspólne życie. Andrzej starał się wytłumaczyć wszystkie trudne decyzje, jakie wspólnie z zarządem podejmowaliśmy, ja przypominałam nasze podróże a także pierwsze wystąpienia na kortach mistrzostw Europy w roku 1980 w Groningen a później na mistrzostwach Europy juniorów w Edynburgu. I tu i tam  nasza reprezentacja wypadła dobrze. Wygrane mecze, awans do grupy wyższej i powrót ze sprzętem, który w Groningen ufundował nam Yonex – a były to rakietki, zaś w Edynburgu- dzięki Bożence Wojtkowskiej i Ewie Rusznicy -Carlton ubrał naszą ekipę w koszulki a dziewczyny otrzymały rakietki. Wspominaliśmy nasz wyjazd do Hamburga, bezpośrednio po zakończeniu Yonex German Open 1986, które odbyły się w Dusseldorfie. Przejazd koleją z Dusseldorfu do Hamburga, opóźnienie pociągu spowodowane fatalnymi warunkami pogodowymi marznąca mżawką, kilkugodzinny postój w polu z tego właśnie powodu, i bardzo późną kolację jedzoną wspólnie z przedstawicielami firmy Victor. Podróż miała zająć tylko trzy godziny a w rzeczywistości trwała całe dwanaście. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi dotarliśmy i wspólnie spotkaliśmy się z panem Guido Schmidtem (właścicielem) oraz R. Burkhardem- jego zastępcą.  Następnego dnia po południu mieliśmy grać oficjalny mecz Polska –RFN w badmintonie. Ale dla nas najważniejszą sprawą oprócz tego pierwszego meczu (1986) był fakt otrzymania kompletnego wyposażenia dla całej ekipy. Być może dzisiaj śmiesznie to brzmi, ale wtedy po raz pierwszy otrzymaliśmy ( zawodnicy i trenerzy) po kilka sztuk koszulek, spodenki, biało- czerwone dresy z napisem Polska, skarpety, buty oraz po 4 cztery rakietki Victora, plus kilka na zapas na wypadek uszkodzenia. Te rakietki dodatkowe powędrowały do magazynu, jak również otrzymane lotki Victor, których używaliśmy do treningu a także na zawodach organizowanych w Polsce. Oprócz tego wszyscy otrzymali piękne ogromne torby Victora a także thermobagi, których nam brakowało, a których  nikt nie rozdawał za darmo.

Ubrani, elegancko wyglądający wyszliśmy na mecz. I tutaj niestety po raz pierwszy pamięć mnie zawodzi. Nie pamiętam wyniku tego meczu. Wiem, że przegraliśmy, wtedy reprezentacja Niemiec  była silna a my na początku drogi do naszych sukcesów. Tym niemniej powrót mieliśmy radosny, gdyż mimo wyniku meczu, Victor GmbH, jako sponsor Polskiego Związku Badmintona ( podpisaliśmy stosowną umowę) pozwolił mi na buszowanie w ich magazynach i wybranie wszystkich niezbędnych rzeczy do organizacji zawodów międzynarodowych w badmintonie w Polsce. Nie, nie myślcie, że było to dodatkowe wyposażenie w sprzęt. Sprawa była zupełnie banalna. Chodziło o podkładki dla sędziów prowadzących,- twarde, aby mogli notować protokoły poszczególnych meczów,  kartki samoprzylepne, papier xero w dużych ilościach,( kilkadziesiąt ryz), plastikowe boksy do komunikatów ( takie niebieskie, które przez ponad dwadzieścia kilka lat stały w pokoju Wydziału Gier i Dyscypliny, gdzie zmieniający się członkowie zarządu znajdowali swoje komunikaty i dokumenty), oraz inne niezbędne wyposażenie biura, którego  nie można było kupić za żadne pieniądze w Polsce w Warszawie.

W ten sposób wyposażeni zostaliśmy dowiezieni do pociągu w relacji Hamburg Warszawa. Uff… to była podróż, na granicy czekaliśmy na odprawę paszportowo celną. Na korytarzu nasz bagaż 25 toreb Victora wypełnionych po brzegi nowiuteńkim sprzętem. Kartony z lotkami w liczbie  6 sztuk, czyli 300 tuzinów, Andrzej nadzwyczaj spokojny, Rysiek nerwowo uśmiechnięty i ja spłoszona z kwitami magazynowymi, które  otrzymałam w Firmie Victor.

Pierwsze pytanie celnika do Andrzeja brzmiało: czyje to torby? – Nasze- padła odpowiedź,- nasze?- Czyli czyje?. I potoczyła się sympatyczna rozmowa o polskim badmintonie, naszych kontaktach z RFN, oficjalnym meczu zorganizowanym celowo, aby reprezentacja mogła otrzymać sprzęt o braku pieniędzy o tym jak wartościowy ten sprzęt jest dla nas, a jak bezwartościowy dla innych, prezentacja tub z lotkami, lotek i opowiadanie, co to jest ten badminton i dlaczego tyle lotek potrzebujemy. A my cierpliwie odpowiadaliśmy na wszystkie pytania, zawodnicy spali zmęczeni po doznanych emocjach i wrażeniach wycieczki po Hamburgu, a my czarowaliśmy elokwencją i wiedzą, którą dzieliliśmy się z celnikami. W końcu dowódca obejrzał wszystkie dokumenty, ostemplował je i życzył nam sukcesów na nadchodzących Mistrzostwach Europy Juniorów, które w kwietniu 1987 r miały odbyć się w Hali Mery w Warszawie.

Do naszych wspomnień zapraszaliśmy i trenera Ryszarda Borka i będące na sali zawodniczki:  Bożenę Wojtkowską- Haracz, Bożenę Siemieniec- Bąk, Marzenę Dacyk.  Marzena przypomniała nam jak przed laty całe miasto Głubczyce żyło badmintonem, jak uroczystości komunijne przypadające w tym samym czasie, co otwarcie Ogólnopolskiej Olimpiady  Młodzieży musiała być przez ks. Proboszcza przesunięte na wcześniejszą godzinę, aby zawody mogły rozpocząć się zgodnie z planem. Jak panie w przedszkolu ( mama Marzeny i Józefa Ciurys Borek) prowadziły na salę wszystkie dzieci z ostatniej grupy przedszkolnej, które w kolejnym roku miały iść do szkoły. Dzieciaki dostawały rakietki i lotki, grały, bawiły się  i w ten sposób najsprytniejsze wybierane były do grupy, która w szkole podstawowej stanowiła wyselekcjonowaną klasę badmintonową, prowadzoną przez wiele lat aż do ukończenia szkoły nie tylko podstawowej, ale ponadpodstawowej również.  Z takiej  preselekcji wyszli przyszli zawodnicy kadrowicze, reprezentanci Polski  Dorota Borek, Przemysław Krawiec,  później Witek Chmielewski, Małgosia Lenartowicz, Darek Sobków, Zbyszek Serwetnicki, Przemek Wacha Olimpijczyk IO Ateny 2004, Pekin 2008, i Londyn 2012, bracia Walaszkowie Romek i Mateusz, Agnieszka Naróg, Marysia Maślanka. Tyle nazwisk zapamiętałam, tyle przypomnieliśmy sobie z Ziutą i Ryśkiem, pewnie było ich więcej, jeżeli kogoś pominęłam, przepraszam. Wspominaliśmy długie przejazdy kolejowe na zawody do Edynburga (56 godzin) do Helsinek 32 godziny i przygody z celnikami byłego ZSRR, według, których przewożenie jabłek ( mieliśmy torbę jabłek dla całej ekipy na pobyt w Helsinkach) było niezgodne z przepisami. Bożena przypomniała jak celniczka po kilkunastu minutach w końcu ustąpiła pod naporem zawodników i wyjątkowo podzieliła zapas naszych jabłek na dwie części, jedną zabrała a z drugą mogliśmy jechać do Finlandii.

Otrzymałam od Pana Andrzeja link z uroczystości, wklejam dzielę się z Wami,       http://www.tvglubczyce.pl/

dziękuję bardzo

J

CDN.

SPRZĘT

Sprzęt był zawsze wielkim problemem. Nie wiem doprawdy, jak sobie radziliśmy, ale jedno z naszych notatek na pewno wynika: w roku 1985 zawodnicy tacy jak Jurek Dołhan i Grzesiek Olchowik, Bożenka Wojtkowska, Bożena Siemieniec dysponowali rakietkami Carltona w liczbie trzech na osobę; po dwie rakiety mieli Staszek Rosko, Kazik Ciurys, Jarek Bąk, Basia Zimna, Zosia Żółtańska, Ela Grzybek, Leszek Matusik, a Janusz Czerwieniec – jedną.  Brunon Rduch i Jacek Hankiewicz mieli na swoim stanie po trzy rakiety firmy Yonex, Ela Kuczkowska – trzy Carlton Classic, pozostałych 13 zawodników posiadało po 1 sztuce rakiet Carltona.  Nie wszystkie rakiety były przez nas zakupione. Czasami klub doposażał zawodników, czasami zaś – bardzo rzadko – kupowała rodzina. Najczęściej rakiety pochodziły od sponsora, w tym wypadku od angielskiej firmy Carlton.

Był rok 1984 przygotowywaliśmy się do zawodów Helvetia Cup ‘85 czyli Drużynowych Mistrzostw Europy grupy B, sprzętu było jak na lekarstwo i żadnych widoków na przyszłość. Co prawda z organizacją zawodów Helvetia Cup ’85 wiązaliśmy pewne nadzieje, ale dotyczyły one raczej doposażenia Związku w sprzęt ciężki.

Niektórzy z nas pamiętają, że wielkie imprezy badmintonowe od 1981 roku organizowaliśmy na „MERZE” w Warszawie przy ul. Bohaterów  Września 6. Hala MERY wyłożona była zieloną wykładziną kortową z namalowanymi na niej białymi liniami dla potrzeb trzech kortów tenisowych. A my mogliśmy, co najwyżej, wykleić korty do badmintona białą taśmą pozyskiwaną od Firmy 3M, która miała swoją siedzibę przy ul. Lektykarskiej 3. Musieliśmy wykleić sześć kortów, taśmy potrzebowaliśmy dużo, prawie 1000 metrów, gdyż trzeba było liczyć się z koniecznością uzupełniania zniszczonych podczas gry odcinków. Pamiętam szczególnie jedną noc, gdy stały zespół kleił boiska ( w tym Andrzej Szalewicz, Julian Krzewiński, Janusz Musioł, Janusz Rybka, Jurek Wrzodak, Janusz Śliwa i kilka innych osób). Zakończyliśmy robotę nad ranem, bo o 8.00. Sędzia główny miał odebrać salę. Mowę mi odjęło, gdy Andrzej przyszedł i powiedział, że wszyscy są na hali i przeklejają korty, bo – nie wiadomo dlaczego – wyklejono korty krótsze o trzydzieści centymetrów.  Popłoch, nerwy, stres i niepotrzebna robota. Przysięgłam sobie wtedy, że więcej takiej bezsensownej roboty wykonywać nie będziemy. Właśnie w 1984 r. zaproponowałam kilku federacjom narodowym wymianę barterową: oni zakupią nam po jednym komplecie kortów do gry w badmintona wraz z wózkami do przewożenia tychże, my zaś w zamian za to przyjmiemy ich drużynę na zawodach w Polsce. W ten sposób Helvetia Cup ’85   grana była na czterech kortach firmy En-tout-cas (Anglia), zaś dwa pozostałe korty przypłynęły na Mistrzostwa Europy Juniorów 1987, organizowane przez nas w Warszawie.  Ja musiałam tylko uzyskać stosowne zgody w GKKFiS oraz dodatkowe pieniądze na utrzymanie ekip. Najważniejsze, że od tamtej pory na „ MERZE” nie trzeba było spędzać wielu godzin w nocy na wyklejaniu kortów. (Polecam każdemu klejenie kortu, choć raz, aby zobaczył, jaka to fajna robota).

W roku 1987 mieliśmy już sześć kortów, osiem zestawów siedzisk sędziowskich i słupków do siatek, tablice elektroniczne wyświetlające wyniki, kamerę VHS marki PHILIPS (ważącą 5 kg), którą otrzymaliśmy od Holenderskiego Związku Badmintona oraz pięknie ubranych sędziów, którzy za swoje stroje częściowo zapłacili sami.  Po wielkim sukcesie organizacyjnym Helvetii Cup ’85 mieliśmy już nowego sponsora, była to firma VICTOR Company, z siedzibą w Hamburgu, z którą bezpośrednio po Helvetii podpisaliśmy kontrakt.  Na mocy tego kontraktu VICTOR zobowiązał się wyposażyć polską reprezentację w dresy biało-czerwone, rakietki (po cztery sztuki), w sprzęt osobistego wyposażenia, spodenki, skarpety, koszulki, frotki oraz torby na rakiety i torby podróżne. Mając znakomite stosunki z naszym zachodnim sąsiadem (RFN), uzgodniliśmy termin meczu Polska-Niemcy i bezpośrednio po zawodach German Open pojechaliśmy do Hamburga.  Nie obyło się bez nieoczekiwanych niespodzianek, gdyż w tym czasie panowała niezła zima, a pociąg, którym jechaliśmy zamarzł na trasie w wyniku oblodzenia szyn i elektrycznych kabli. Po kilkunastu godzinach opóźnienia dotarliśmy szczęśliwie do Hamburga.  Guido Schmidt, szef Victora, przyjął nas bardzo serdecznie, a następnego dnia przed meczem ubrał naszą reprezentację w super stroje.  Wróciliśmy do Polski z 25 torbami sprzętu nie tylko dla zawodników, ale też i wieloma niezbędnymi rzeczami potrzebnymi do organizacji mistrzostw. Magazyn Victora stał dla nas otworem i wszystko, co wydawało się niezbędne przy organizacji nie tylko Mistrzostw Europy, ale i Międzynarodowych Mistrzostw Polski, mogłam wybrać i zabrać.  W ten sposób przez kilka lat nie tylko reprezentacja Polski seniorów i juniorów wyglądała elegancko, my zaś mieliśmy doposażony sekretariat zawodów, biuro prasowe oraz posiadaliśmy limitowaną ilość lotek na zawody mistrzowskie: Indywidualne Mistrzostwa Polski, Międzynarodowe Mistrzostwa Polski (Polish Open). Do rozwiązania pozostawała natomiast sprawa lotek dla klubów, jeżeli chcieliśmy w dalszym ciągu rozwijać badminton.  Sytuacja ekonomiczna i finansowa przedstawiała się gorzej niż źle. O przydziałach dewiz na zakup lotek nie było mowy. Posiadaliśmy pewne przydziały złotych dewizowych z puli GKKFiS, ale te wystarczały na opłaty wpisowego w zawodach mistrzowskich, bądź opłacenie składek członkowskich IBF i EBU a także na fundusz do rozliczenia dla ekip wyjeżdżających za granicę. Zresztą te limity były zatwierdzane przez komisję zagraniczną GKKFiS, a wypłat dokonywał COS –wydział dewizowy.

I tu z pomocą przyszli zaprzyjaźnieni z nami ludzie, Józef Prokop szef firmy Przedsiębiorstwa Zagranicznego Uni-Med Electronics, w której w roku 1985 dyrektorem został Andrzej Szalewicz. Firma Uni–Med produkowała sprzęt elektroniczny i medyczny, od roku prowadziła prace nad uruchomieniem produkcji lotki plastikowej, zaś zatrudnienie Andrzeja spowodowało przyspieszenie prac nad uruchomieniem również produkcji lotki piórkowej, niezbędnej dla klubów.

Prace szły równolegle.  W latach 1986 – 1987 firma miała swój zakład w Teresinie przy ul. 1 Maja 12. Ale zanim doszło do wyprodukowania pierwszych lotek trzeba było wykonać szereg analiz dotyczących ich produkcji, odwiedzenia wielu Zakładów Drobiarskich POLDRÓB w Polsce, odbycia wielu spotkań z kierownictwem produkcji tych zakładów, tak aby nieco zmienić technologię pozyskiwania piór gęsich. Chodziło o to, żeby przed wjazdem gęsi do „parownika” pozbawić ich 16 piór (prostych, ukosów prawych i lewych) z każdego skrzydła, a to wymagało zmiany technologii produkcji i oczywiście kosztowało. Ale nie wszystko jest takie przerażająco trudne, na jakie wygląda. Andrzej Szalewicz odbył wiele spotkań w POLDROBIU w Centrali w Warszawie, wiele z nich z inż. Idzikowskim, wielkim specjalistą od gęsi, który posiadał bezcenną wiedzę dotycząca czasokresu chowu gęsi, aby te miały odpowiednio dobre pióra, a także udzielał bezcennych rad dotyczących składowania piór (pióra składowane w dużych ilościach w magazynach są produktem łatwopalnym), prania, oraz wyszukiwał zakłady, które wyraziły chęć współpracy i nie uciekały od nowości produkcyjnych. W tym czasie Andrzej odbył ponad sto spotkań, chociaż ja twierdzę, że odbył ich o wiele więcej, gdyż bardzo często wyjeżdżał „w teren”.

Aby być jak najlepiej przygotowanym do wystartowania z produkcją lotek piórkowych średniej klasy, firma UNI-Med Electronics wysłała nas w roku 1987 do Chin, na Mistrzostwa Świata. Oczywiście był to pretekst, bowiem celem samym w sobie były przygotowane przez Guido Schmidta wizyty w kilku firmach chińskich produkujących lotki piórkowe. Jedna z nich miała swoja siedzibę pod Szanghajem i tam właśnie wylądowaliśmy po zakończonych Mistrzostwach Świata ’87. Ja z nieodłączną kamerą PHILIPSA w garści. Kamera odgrywała ważną rolę, gdyż chcieliśmy przywieźć do Warszawy jak najwięcej materiału filmowego. Nie było to takie łatwe, jak moje tutaj pisanie. Zbyszek Mazanek (mój brat, który zmarł nagle w lipcu 1992 r. ) szef produkcji lotek w Firmie Uni-Med. A później w Zakładzie Działalności Gospodarczej  Polskiego Związku Badmintona „Lotka” w Teresinie bardzo dokładnie poinstruował mnie , na co mam zwrócić uwagę. Najważniejszym była długość filmowania poszczególnych etapów produkcyjnych, każdego z elementów, jak również maszyn. Mieliśmy już rozeznanie, co nam będzie potrzebne, ale nie mieliśmy odpowiednio dużych pieniędzy na ich zakup. Mój brat, fachowiec, nie tylko ukończył Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie w 1972 r, ale też był absolwentem Technikum Mechanicznego im. M. Nowotki w Warszawie ze specjalizacją technika skrawaniem. Nic, co dotyczyło możliwości wykonania maszyny własnym sumptem, nie było mu obce. Przeszkolona, ale nieco stremowana, robiłam w Chinach za „głupią blondynkę”, nie rozstając się ani na moment z kamerą. Udało mi się sfilmować wszystko co było niezbędne ale  wymagało to od nas wielkiego wysiłku a także wypicia z szefostwem zakładu nie wiem ilu toastów za „friendship”.  Najważniejsze, że wróciliśmy z materiałem, a Zbyszek miał możliwość opracowania kilku rozwiązań technicznych. Zresztą obaj panowie( Zbyszek i Andrzej)  spędzili wiele czasu nad opracowaniem najlepszych możliwych rozwiązań technologii produkcji. Andrzej Szalewicz dodatkowo odbywał konsultacje z wieloma inżynierami specjalistami od prania piór, suszenia, składowania, a jeden z naszych kolegów Piotr Agaciński, znany naukowiec chemik (sędzia klasy P w badmintonie), wykonał gigantyczną pracę nad ustaleniem składu chemicznego próbek kleju, który później wytwarzał dla potrzeb produkcji. Oprócz tego trzeba było ustalić, skąd będziemy importować korek, w jaki sposób będziemy go obrabiać, jak łączyć z piórkami i jak te piórka będziemy prać, suszyć, wycinać, szyć itp., itd. Nie było to łatwe i – powiem szczerze – jakoś trudno było mi uwierzyć, że Andrzej, mój brat Zbyszek i kilku jeszcze zapaleńców, do których dołączył Jurek Suski, może wytwarzać lotki. A tuby… Ile pracy i czasu wymagało przygotowanie tub, ile tub znanych firm zostało rozebranych na części. W końcu jakoś z pomocą wielu osób pierwsze lotki wyprodukowano. Nie wiem, czy ktoś ma jeszcze choć jedną tubę po lotkach firmy Uni Sport. W naszym archiwum nie mogło jej zabraknąć i choć nieco sfatygowana jednak jest (tutaj na zdjęciu) oraz lotki piórkowe z wklejką „gacka”. Gdy produkcję lotek przeniesiono do Zakładu Działalności Gospodarczej Polskiego Związku Badmintona, który powołaliśmy w roku 1988 W DNIU 8 CZERWCA UCHWAŁĄ NR 149, lotki nosiły nazwę „Jaskółka”

I w ten sposób marzenie zostało spełnione, lotki były produkowane i sprzedawane. Oczywiście nie mogliśmy nimi rozgrywać zawodów mistrzowskich, ale nadawały się jak najbardziej do treningów, a kluby nie musiały już gimnastykować się, w jaki sposób za państwowe pieniądze kupić lotki i oficjalnie wprowadzić je na stan magazynu. Dla nas najważniejszym było przetrwanie kilku lat: my z naszą produkcją w Teresinie i W. Apel w Oławie (lotka TWA), produkując lotki dla LKS Technik Głubczyce i nie tylko.  Lotki były produkowane przez nas do momentu utraty rentowności Zakładu, bowiem z chwilą drastycznego wzrostu wynagrodzeń pracowników produkcja stała się nieopłacalna i Zakład trzeba było zamknąć. Jednak przez kilka lat badminton mógł przeżyć, w najtrudniejszym okresie ekonomicznej transformacji Polski mógł przetrwać, aby w latach dziewięćdziesiątych dynamicznie się rozwijać.

Jadwiga Ślawska Szalewicz  (CDN)

English version:

The 80s (part 3)

Equipment

Equipment was always our big problem. I can’t really say how did we managed, but according to my notes, in 1985, the following players had three Carlton rackets each: Jurek Dołhan, Grzesiek Olchowik, Bożenka Wojtkowska, Bożena Siemieniec; two rackets: Staszek Rosko, Kazik Ciurys, Jarek Bąk, Basia Zimna, Zosia Żółtańska, Ela Grzybek, Leszek Matusik and one: Janusz Czerwieniec.   Brunon Rduch and Jacek Hankiewicz had three Yonex rackets, Ela Kuczkowska – three Carlton Classic and the rest of the players (13) only one Carlton racket. Not all of these rackets were bought by us, some were bought by the clubs, some by families of the players and some were given by sponsors, in this case, English firm, Carlton.   

In 1984 we started our preparations to Helvetia Cup ’85 and we didn’t really have much of the necessary equipment. We hoped to get some roll out courts. Some of you may remember that in Mera Sport Hall in Warsaw there were painted lines for tennis and  we could only stick some white tape (from Firma 3M company based at Lektykarska 3) as our courts lines. For six courts we needed some 1000 metres of the tape. I remember especially well the time when our team spent the whole night sticking the tape to the floor (Andrzej Szalewicz, Julian Krzewiński, Janusz Musioł, Janusz Rybka, Jurek Wrzodak, Janusz Śliwa and a few more) only to find out that at 8 AM referee told us that the courts are too short!  All the stress and tiredness made me promised myself that it was the last time we did it! I have suggested to a few federations that they will buy a roll out badminton court for us and we will host their players for free. This way, we had four new English En-tout-cas courts and two additional ones in 1987. I needed for all of that special permission from GKKFiS and some extra money for the teams to roll the courts were needed, but the most important is that we never used the tapes again.

In 1987 we had 6 courts, 8 referee chairs and nets, electronic score tables, camcorder VHS PHILIPS (weighing 5 kg) which we got from Dutch Badminton Association and some beautiful outfits for referees for which they paid partially themselves. After Helvetia ’85 we gained another sponsor, VICTOR Company based in Hamburg. Victor was to dress our national squad. After our matches in German Open, we went to Hamburg; it was quite an adventure, as it was in the middle of winter and the train was delayed by quite a few hours. Guido Schmidt, chief of Victor welcomed us very warmly and gave our national team all sport clothing, Victor rackets   and all necessary equipment for European Championship. Since then, for a few years our seniors and juniors had all what was needed and our office was well equipped. We still didn’t have enough shuttlecocks for the clubs and there was no enough hard currency to buy any. The money received from GKKFiS was just enough to pay for our entry fees for IBF and EBU.

We were helped tremendously by Józef Prokop from Uni-Med Electronics, a firm where Andrzej Szalewicz became a director in 1985. The company was developing a plastic and feather shuttlecock, apart from producing medical and electronic equipment. Since Andrzej started to work there, the speed of preparation for the production of the shuttlecock increased.

In the years 1986 – 1987 a lot of R&D was necessary and we visited many times POLDRÓB company, where feathers were sourced. Andrzej Szalewicz together with Idzikowski advised the company how to get the right feathers, how to store them and so on. There were over 100 meetings there alone!

To have a better understanding of the production we were sent to China in 1987 during the World Championship. Guido Schmidt arranged a few visits to factories making shuttlecocks, one of them was near Shanghai. All the time I had our camcorder in my hands as I wanted to bring as much information as possible. I was told by my brother Zbyszek Mazanek (who died unexpectedly in July 1992 in aged 43) who worked for Uni-Med, what are the most important stages of production and what I should film and for how long. All the time in China I played a dumb blonde, filming and taking pictures of what was necessary, but believe me, it wasn’t easy! We had to drink a lot of alcohol, toasting “the friendship” between the nations! My brother was happy with all the recording and he managed to prepare all the necessary equipment for the production. Andrzej Szalewicz was also consulting a lot of specialist about all the stages of production. One of our colleagues, chemist and badminton referee Piotr Agaciński prepared a thorough analysis of the glue used for the feathers and produced it for us. We also needed to find anything and everything about cork; where to import it from, how to cut it, glue it, etc and how to produce carton tubes.  It is still very difficult for me to comprehend how my brother Zbyszek, Andrzej and Jurek Suski could start producing shuttlecocks! Anyway, at last, the very first were produced and were called “Swallow”. From 1988, the production was run by the Polish Badminton Association.

This way our dream was fulfilled and we, at long last produced and sold shuttlecocks. Obviously we could not used them during the tournaments, but they were good enough for all our trainings. They were produced until a few years later, due to the economic changes in the country, the production was too expensive. Still, it allowed us to get through the most difficult times in the ‘80s.  

Jadwiga Ślawska Szalewicz

to be continued

 

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.