Prognoza pogody zapowiadająca pochmurny dzień skłania nas do zaplanowania całodniowego wypadu na północny wschód wyspy. Jest tyle do zwiedzenia, a dzieli nas z tym regionem ponad 300 km drogi w jedną stronę, musimy więc dokonać selekcji: decydujemy się na odwiedzenie Palermo, salin w okolicach Trapani, Corleone i Cefalu. Jest jeden z ostatnich dni maja. Do Palermo docieramy o 9 rano, termometr w samochodzie pokazuje 33 stopnie w cieniu. Czyli jakieś 8 stopni więcej niż na południu Sycylii. Palermo nas rozczarowuje, spodziewaliśmy się feeri barw i wielokulturowego rozgardiaszu, a spotykamy smutne, nieco przykurzone i zakorkowane miasto. Postanawiamy więc zwiedzić ekspresowo najważniejsze zabytki. Na parkingu wita nas ciemnoskóry „parkingowy”. Czytaliśmy, że parkingowi są często jednym z najniżej położonych mafijnych ogniw (chociaż mafii jako takiej już podobno na Sycylii nie ma), więc postanawiamy zapłacić. Murzyn słysząc, że jesteśmy z Polski jest wniebowzięty i wyjaśnia nam, że jesteśmy w takim razie jak rodzeństwo, bo Włosi traktują ciemnoskórych i Polaków na równi jako dużo niższą kastę społeczną. Na szczęście przez cały pobyt na Sycylii nie spotykamy się z żadnymi objawami włoskiej dominacji.Biegniemy w stronę zabytków, oglądamy Piazza Pretoria (Palazzo Pretorio pełni funkcję ratusza) z piękną XVI-wieczną „fontanną wstydu”, nazwaną tak gdyż pruderyjnych mieszkańców Palermo krępowały rzeźby przedstawionych na niej nagich postaci, a także kościoły: San Giuseppe dei Teatini z XVII wieku, San Cataldo, saraceńską kaplicę z XII wieku zwieńczoną czerwonymi kopułami w arabskim stylu i średniowieczny kościół La Martonara sfinansowany w 1143 r. przez normandzkiego admirała, dowódcę floty króla Rogera II, Jerzego z Antiochii. Następnie odwiedzamy plac Quattro Canti (Cztery Rogi), powstałe w 1611 r., barokowe skrzyżowanie, które dzieli na cztery części centrum Palermo. Podziwiamy fasady pałaców zdobione rzeźbami przedstawiającymi pory roku, hiszpańskich królów Sycylii czy patronkę Palermo, św. Rozalię. Idziemy dalej, by zobaczyć okazałą, średniowieczną Cattedrale, światowej klasy normandzki zabytek z XII w. Wizytę w Palermo kończymy zakupami w małym sklepie z pamiątkami, gdzie zaskakuje nas bogactwo produktów z migdałów i pistacji, z których hodowli słynie Sycylia. Kupujemy kilka słoików masła pistacjowego, pistacjowe pesto i sycylijskie ciastka, które z pewnością pokocha mój dziadek.
Sycylia nie ma sobie równych jeśli chodzi o ciastka i słodycze. Rozpoczynając od pysznych, jak z resztą w całych Włoszech, lodów (najlepiej kupować je w małych, lokalnych lodziarniach, gdyż coraz więcej sprzedawców ze względu na większy zysk decyduje się na sprzedaż lodów przemysłowych i nie produkuje ich na miejscu, ku rozczarowaniu turystycznych podniebień), przez wspaniałe przetwory z cytryn i opuncji figowej, cassaty (lodowe torty z dodatkiem kandyzowanych owoców i grubych warstw marcepanu) aż po słynne cannoli, czyli wypełnione serem ricotta rurki z ciasta. Kosztujemy na Sycylii dwóch rodzajów cannoli: w Noto jemy wersję pikantną oblaną czekoladą (jedna sztuka za bajońskie 3 euro), zaś w Cefalu wersję słodką, ze skórką pomarańczową w środku. Zdecydowanie bardziej przypada mi do gustu ta druga opcja. Zanurzając się w świat sycylijskich słodkości nie można też zapominać o cudach z marcepanu, które można kupić w każdej cukierni i sklepie z pamiątkami. Wybór i precyzja wykonania przyprawiają o zawrót głowy: są marcepanowe maleńkie owoce, warzywa, a nawet różne rodzaje wykonanych z marcepanu mini rybek. Takie marcepanowe cudeńka widzimy drugi raz, za pierwszym razem próbowaliśmy ich dwa lata temu na targu w Nicei. Tym razem chcemy pokazać je również najbliższym, więc kupujemy kilka opakowań do zabrania do domu.
Wracając jednak do całodniowej wyprawy. Kolejny punkt programu to saliny w okolicach Trapani. Długo ich szukamy, gdyż żaden z przewodników nie podaje dokładnego położenia, a GPS wskazuje inną drogę niż drogowskazy, które z resztą często ustawione są w innych miejscach niż powinny. Wreszcie trafiamy, a saliny okazują się być nie w Trapani, tylko w położonej 30 kilometrów na południe Marsali. Jesteśmy trochę rozczarowani brakiem wielkich gór soli, które obiecywały przewodniki, ale pociesza nas widok starych młynów i mętnej wody o dziwnej barwie. Na Sycylii odchodzi się od pozyskiwania soli z wody morskiej tą metodą – są dziś dużo tańsze i bardziej nowoczesne sposoby. Salina w okolicach Marsali jest już tylko muzeum.
Jedziemy w stronę Corleone, po drodze zatrzymując się nad Castellammare di Golfo aby podziwiać z wysokich skał piękną panoramę. Droga do Corleone jest fatalna, co nas dziwi – mafia nie zadbała o dobry dojazd do swojej kolebki? W samym mieście, które jest spokojne i praktycznie puste, nic się nie dzieje, działa tu jedno muzeum „antymafijne” z kolekcją zdjęć oraz kilka knajpek. Przejeżdżamy zatrzymując się tylko na zdjęcia z tablicą z nazwą miasta. Całą drogę do i z Corleone czytam o sycylijskiej mafii. Przez ponad 50 lat Corleone było ulubionym miejscem spotkań przywódców mafii. Wywodzili się stąd m.in. Luciano Leggio, Salvatore Riina i Bernardo Provenzano. Ten ostatni pełnił funkcję capo dei tutti capi przez 13 lat, został schwytany dopiero w 2006 r. Jest winien morderstw dwóch sędziów śledczych walczących z mafią: Giovanniego Falcone i Paolo Borsellino. Obaj zginęli w krótkich odstępach czasu w 1992 r. Pierwszy wraz z żoną i trzema ochroniarzami od wybuchu 500 kg TNT na autostradzie między Palermo a lotniskiem, drugi od bomby umieszczonej w samochodzie. Skąd wywodzi się sycylijska mafia? Jej początki sięgają tyrańskiej władzy na wyspie. Mafiosi uchodzili za obrońców pospólstwa przed tyranami. Wkrótce jednak mafia przestała pełnić swoją pierwotną funkcję stając się elementem struktur władzy i dbając wyłącznie o zyski swoich „rodzin”. To właśnie „rodzina” dowodzona przez dona jest podstawową mafijną jednostką. Obecnie coraz rzadziej słyszy się o mafijnych porachunkach na Sycylii. Ostatni z aresztowanych bossów, Salvatore Leo, uważany za spadkobiercę Provenzana, trafił do aresztu w 2007 r. Jego zrobiony głównie na nieruchomościach i przemyśle budowlanym majątek o wartości 6 miliardów euro przejęło Palermo. Sycylijczycy powoli zapominają o micie dobrego mafiosa, którego uważali za rodzimego Robin Hooda. Nikt już nie ma wątpliwości na czym zarabia mafia, a przyzwolenie społeczne dla jej działań jest coraz mniejsze.
Ostatni przystanek tego długiego dnia to Cefalu. Pada deszcz, a mnie pęka głowa, więc jestem trochę nieszczęśliwa. Na pocieszenie zjadam cannoli, tabletka od bólu głowy zakupiona w lokalnej aptece też robi swoje. Tabletkę kupuje mój mąż, ja mam siłę tylko usiąść na krawężniku obok apteki. Pani w aptece oczywiście nie rozumie po angielsku, a my zostawiliśmy rozmówki w samochodzie, mąż pokazuje więc na głowę i masuje ją w powietrzu rękami, pani wnioskuje, że chce kupić szampon. Druga próba gestykulacji: palec w stronę głowy i znaczące posykiwanie z nutą irytacji i bólu. I sukces! Stajemy się szczęśliwymi właścicielami sycylijskich środków przeciwbólowych. Starcza nam siły na pogapienie się na katedrę i wizytę w starej pralni zbudowanej na rzece. Cefalu jest małe, urocze, tuż po Taorminie najbardziej typowo turystyczne miejsce na Sycylii: mnóstwo sklepów z pamiątkami, kawiarni, restauracji. Małe, romantyczne, kamieniste uliczki. Cudnie. Dzień kończymy w przemiłej pizzerii z tarasem z widokiem na uderzające w skały morze. W Noto jesteśmy przed północą i śpimy już po sekundzie od wejścia do łóżka.
Pozdrawiamy i do następnego spotkania, czeka na nas Etna!
Kasia
cdn