Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Polski Związek Badmintona’

Rysiek, Andrzej, ja8 stycznia 1986 r.  

Budzenie niechcący organizuje nam Zosia. Przyszła po suszarkę. O 9.15 wychodzimy z hotelu, zabierając bagaże. Śniadanie składa się z ciasta biszkoptowego, racuszków z miodem, omletu z szynką, mleka i kawy. Jedziemy do parku Rejon Kwiatów i Strumieni. Rozciąga się tam ładny widok na góry o tej samej nazwie. Po zwiedzaniu parku przychodzi czas na pożegnalny obiad z władzami Quiyang. Czekamy w sali odpoczynku: cztery kanapy, 9 foteli, wszystko w kolorze khaki, przystrojone serwetkami. Popijamy herbatę jaśminową. Z Ryśkiem omawiamy sprawę upominków na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy. W kwietniu 1987 r. mamy je zorganizować w Warszawie. Wymyślamy pulowerki w kolorze czerwonym z napisem „badminton”. A może jednak z gackiem? To nasza związkowa maskotka zaprojektowana przez projektanta S. Niedźwiedzkiego. Rozmawiamy o lotach, jakie czekają nas jeszcze w Chinach. Poproszono nas, abyśmy po raz ostatni zatańczyli z zawodnikami i zawodniczkami chińskimi. Taka nauka tańca bardzo przypadła im do gustu. Nasi są też zainteresowani, więc atmosfera jest sympatyczna. Tańczymy w pełnym słońcu, przy muzyce płynącej z radiomagnetofonów zamontowanych w samochodach, taśmy są nasze. Przyjeżdża pożegnanie Quiyangprzewodniczący Komitetu Badmintona, idziemy razem na obiad. Jak zwykle toast za przyjaźń. Podano przekąski: orzeszki, czarne jajo, miniaturowe rybki: sion, mątwa, bidi, miniaturowe frytki, czarną kurę cygna na ostro, kiełbasę słodką, pędy podobne do pora, rybę lijna (podobną do karpia), ryż, makaron i zupę. Uczymy się czegoś nowego – otóż czarne pałeczki służą do podawania innym. Tylko gospodarze mogą nakładać potrawy. Ciekawostka sportowa: pan przewodniczący był mistrzem świata w tenisie stołowym. Startował w zawodach w latach: 1961, 1963, 1965. Wtedy był taki zwyczaj, że mistrzowie świata byli nominowani na najwyższe stanowiska w sporcie. Wznosimy toasty kampei, bambei, małtai i piwem. My z Ryśkiem nieodmiennie to samo. Na zakończenie upominki – wyroby z korka w szklanej witrynce z podwójnym znakiem szczęścia (upominek ten do dzisiaj stoi w Polskim Związku Badmintona, aby szczęście naszego związku nie opuszczało). Każdy otrzymuje piękny album z kolorowymi zdjęciami. Pożegnanie bardzo miłe. My też wręczamy upominki, a później całą ekipą polsko-chińską udajemy się na lotnisko. Krótka odprawa na lotnisku, przejście przez bramkę. Jurek dzwoni wszystkim, co ma, wraca kilka razy, w końcu idziemy do samolotu. Pożegnaniom nie ma końca, jeszcze ze schodów machamy do siebie. Żegnaj Qijyang, żegnaj Guizhou. Smutno, że odlatujemy od tych niezwykle serdecznych ludzi, którzy bardzo chcieli nas ugościć i przychylali nam nieba, a mandarynek każdy z nas zjadł chyba po 20 kilogramów w czasie tego krótkiego pobytu. Lecimy Iłem 18, lot trwa półtorej godziny. Lądowanie około godz. 17.30 i od razu wpadamy w ramiona całej chińskiej ekipy z Czangdu, zawodników i organizatorów. Bagaże jadą osobno i spotykamy się z nimi dopiero w hotelu o standardzie naszej Victorii. Ale, ale przecież nie powiedziałam, że Czangdu jest stolicą prowincji Syczuan, która liczy 100 mln mieszkańców. Jest to najbogatsza prowincja w tym czasie w Chinach i rzeczywiście to ekipa polskawidać. Choć jest styczeń, wszędzie zielono na polach, zbiory sałaty i kapusty, nie widać lepianek tylko bloki, domy, szerokie jezdnie. Widać, że ludziom wiedzie się lepiej. Mieszkamy w najlepszym hotelu w mieście. Wszędzie znajdują się lampy z regulacją natężenia światła (dla nas nowość). Do poszczególnych drzwi dzwonimy gongiem, piękne zasłony, zegary elektroniczne, dywany i piękne łazienki wyłożone beżowym marmurem z ogromnymi lustrami i kompletem pięknych beżowych ręczników. W dobie naszego obskurantyzmu jawi nam się to wyposażenie, jako bardzo ekskluzywne i czujemy się w związku z tym bardzo wyróżnieni. Po prostu wielki świat, na który ani zawodników, ani nas nigdy nie było stać. Nasze wyjazdy na zawody organizowałam w sposób najtańszy, przejazdy pociągami, hotele minimalnie wyposażone, aby tylko było łóżko, jakaś łazienka i tyle. A tu taki luksus! Zwyczajem azjatyckim pan prezydent zawsze przodem, potem ja jako druga ważna osoba w delegacji – jakoś muszę to przeżyć – nie zawsze tak jest, ale tu obowiązuje protokół dyplomatyczny, ok. Omawiamy program naszego pobytu. Oczywiście na pierwszy ogień idzie to, o czym marzyliśmy – obiad powitalny! Jeszcze nie zdążyliśmy strawić obiadu pożegnalnego, a tu taka niespodzianka! Kolacja powitalna o godz. 20.00. Jola śmieje się do nas, bo właśnie o tym rozmawialiśmy podczas lotu. Mieszkam razem z Bożenką Siemieniec. Korzystam z jej uprzejmości i prasujemy sobie spódnice i bluzki na wieczorną uroczystość. Szybki prysznic, zmiany garderoby i gotowi jesteśmy na spotkanie z chińskimi władzami sportowymi i administracyjnymi oraz pyszną syczuańską kuchnią. Oto menu obiadu powitalnego:

Przekąski: wołowina, rybki, kapusta pekińska (sparzona, polana sosem troszkę kwaśnym i troszkę ostrym), bambus z warzywami korzeniowymi, orzeszki smażone z ziarnem sezamowym, paski kurczaka, drzewo (potrawa skomponowana w kształcie z drzewa), szpinak, zając na ostro, makaron na ostro – specjalność kuchni Czangdu, bardzo dobre jajka gołębie, szparagi, pierożki, zupa z bambusa i kurczaka, kaczka w pięciu smakach, wołowina na ciepło, ryba, paszteciki mięsno-warzywne, bambus z nadzieniem, sezamki (nie jadłam ich, bo poszłam po proporczyki), ryba na ostro, pierożki w słodkiej zupie, kartofle na ostro, zupa z kapustą, pomarańcze. W przerwie przyjęcia otrzymujemy starca zdrowia pięknie wyhaftowanego na jedwabiu, a zawodnicy otrzymują w prezencie szaliki z pandą. Nasi zawodnicy siedzą przy trzech okrągłych stołach razem z reprezentacją Syczuanu. Pan przewodniczący Związku Badmintona tej prowincji zjada obiad w czapce, a co mu nie smakuje, wyrzuca na podłogę. Hmmmmmmmm, muszę ważać, aby nie spadł mi kawałek nielubianej potrawy na spódnicę. O 22.00 koniec przyjemności, idziemy do pokojów. Po takim smakowitym obiedzie wieczornym w pokoju biorę raphacholin i boldaloinę, bo bez tego nie byłoby możliwe dobre trawienie. Wszystko pyszne, tylko ile można zjeść jednego dnia? Siedzę i piszę, porządkuję notatki. O 7.00 rano telefon, pora wstawać, u nas 24.00, a ja nie mogę się przestawić na miejscowy czas.  

9 stycznia 1986 r.  

Śniadanie o 7.30 – czysto chińskie, omlet z grzybami, zupa ryżowa gotowana na wodzie, ostre paseczki mięsa z papryką, kaczka, kapusta z mięsem, bułki na parze, ciastka sezamowe, kawa, herbata. Trochę jemy – tak przez grzeczność. Pochłaniam ze trzy kawy, zawodnicy rozmawiają o czekającym treningu, na który wyruszamy bezpośrednio po śniadaniu.  Trening o 8.30 – ćwiczymy razem z zawodnikami chińskimi. Na Sali bardzo zimno, od 0 do 3 stopni. Hala oczywiście nie nieogrzewana. Naciągi lecą jeden po drugim, czeka nas ogrom pracy w hotelu z ich naprawą. Dla wyjaśnienia podaję, że rakietka do badmintona jest mocno naciągnięta w zależności od typu budowy zawodnika oraz w jakiej grze występuje. Jeżeli na sali jest zimno, uderzenie lotki powoduje bardzo szybko zerwanie jednej lub dwóch żyłek naciągu, stąd konieczność reperacji. Każdy zawodnik ma swoje przyrządy do naciągania i nigdy się z nimi nie rozstaje. (Dzisiaj na zawodach wystarczy rakietkę oddać do serwisu i za dwie godziny jest pięknie naciągnięta, w dodatku jak podasz siłę, z jaką należy naciągnąć to tak będzie naciągnięta a każdy zawodnik ma od 7 do 9 rakietek. Wtedy mieliśmy dwie-trzy i też bardzo się cieszyliśmy, że posiadamy aż tyle, a nie jedną dla każdego zawodnika). Trening trwa, Jurek robi notatki i rysunki, my zaś z Jolą, która tak naprawdę nazywa się Szi Pin czyli pokój światu, idziemy do miasta.   Osobny temat to kierowcy i rowery na ulicy. Każdy jeździ jak chce, każdy ma swoje własne przepisy i wymusza ich respektowanie przez innych. Nie powiem, jest to karkołomne zdanie. Ciągłe linie są namalowane, aby jeździć po nich w każda stronę, jazda wieczorna jest najlepsza, jeździmy samochodami na światłach postojowych, aby w razie czego włączyć długie, gdyby się okazało, że nie za bardzo widzimy i pełne oślepienie jadących z naprzeciwka. Każdy trąbi, kakofonia dźwięków łączy się w ton wielkiej, ulicznej, rozhasanej orkiestry. Z hotelu na halę jedziemy 20 minut. Hala jest wybudowana na terenie garnizonu, więc wszędzie, nawet w wc jest czyściutko, pachnąco wraz z ręcznikami. Shi Pin podaje przewidywaną naszą trasę po Chinach, która obejmuje: Pekin – Quijang: 1600 km, Quijang – Chengdu: 800 km, Chengdu – Wuhan: 1887 km, Wuhan – Changsha: 358 km, Changsha – Pekin: 1587 km. Razem: 6232 km.  

pandy i myTrening kończymy przed pierwszą, aby jak najszybciej przyjechać na obiad, ponieważ po obiedzie mamy jechać do zoo zobaczyć pandy. Oglądanie pand to nie lada atrakcja. Z reporterskiej ciekawości notuję dania obiadowe, a więc: orzeszki, korzenie, szpinak, ostro-słodki kurczak, bambus, wołowina, zupa ze szpinakiem, ryż smażony, rozmaitości cebuli pekińskiej z mięsem, bułki na parze, piwo i cola. Wyjazd do zoo następuje bezpośrednio po obiedzie. Pandy żyją tylko w  prowincji Syczuan. Ogród zoologiczny jest bardzo ciekawy ze wględu na ilość i różne gatunki ptaków oraz pandy. Kupujemy maskotki, każdy dla kogoś z rodziny, są to o dziwo miśki panda…. Odjeżdżamy, aby za chwilę wylądować w manufakturze bambusowej, gdzie z nitek bambusa robione są różne rzeczy, takie jak maty na ścianę, pałeczki, bambusowe obrusy. Wpadamy jeszcze na krótko do domu towarowego, gdzie wszyscy zaopatrują się w chińskie buty wykonane ze sztruksu na gumowej podeszwie. Są bardzo dobre do chodzenia po hali, nogi w nich po każdej solidnej porcji treningu znakomicie odpoczywają.  W międzyczasie Shi Pin podaje mi przepis na orzeszki ziemne prażone na patelni (w ten sam sposób można prażyć pestki słonecznika). Cały czas podjada orzeszki, budząc tym samym  moje zainteresowanie, stąd mam ten właśnie przepis.  

Składniki: olej i patelnia oraz orzeszki ziemne.

Wykonanie – rozgrzewamy patelnię, sypiemy orzeszki i mieszamy, aby się nie przypaliły, odstawiamy, aby wystygło i oto cała robota, proste, a jakie smaczne i zdrowe.  Shi Pin – Jola podaje mi również przepis na orzeszki słodko-ostre: Do gotującej się wody dodajemy przyprawę 5 smaków (można dostać już w supermarketach), wkładamy orzeszki na 5 minut do wody, po obgotowaniu wyjmujemy partiami na sitko. W małej miseczce przygotowujemy sól, cukier, troszkę wody, dodajemy papryczki ostre drobno posiekane (bez pestek), przekładamy na patelnię, smażymy, dodajemy orzeszki i „prażymy”, gdy orzeszki są mokre, zwiększamy ogień do wyparowania wody, następnie zmniejszamy i prażymy uważając, aby nie spalić.  

Już 23.00. Bożenka śpi, a ja piszę, robię notatki i cieszę się, że nasza reprezentacja jest taka dojrzała w zachowaniu i wypowiedziach. To miłe i znacznie ułatwia nam wspólne życie. Rano pobudka o 7.00. Pół godziny później śniadanie i na trening. Jutro o 19.00 gramy mecz. Zobaczymy, co będzie. Dzisiaj Bronek na treningu wygrał dwa pojedynki. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, to znaczy, że można wygrywać z Chińczykami. Są silni, to fakt, ale przecież też są zawodnikami, nie są maszynami do odbijania lotek. To pierwsze jaskółki zwiastujące wiosnę, a to znaczy, że nasza praca nie idzie na marne, że wiemy już, choć trochę, na czym polega ich trening, że być może kiedyś…  Czangdu   leży na wysokości 2400 m n.p.m. – wysoko. Na takich wysokościach trenują nasi lekkoatleci w Fount Romeu. Rysiek zarządza na jutro śniadanie kontynentalne. Zamawiam u Joli, u której dodatkowo wymieniam dolary na Juany. Zawodnicy proszą o zrobienie im zakupów: butów, serwetek i innych drobiazgów. Na ulicy obserwuję kobiety i stwierdzam, że moda wszędzie jest podobna. Swetry, spodnie, kurtki i zielone płaszcze z brązowymi kołnierzami, czy ładne to? Raczej nie, za to ciepłe i wygodne. No i wszędzie rowery, bardzo dużo rowerów. Treningi pochłaniają nam lwią część czasu, ale nikt się nie skarży, przecież przyjechaliśmy się uczyć, uczyć, uczyć no i chcemy coś z tego zabrać ze sobą do domu, dlatego drugi trener notuje, bo kamery jeszcze się nie dorobiliśmy. Atmosfera w Czangdu daleka jest od serdeczności Quiyng. Jest równo i sztywno, jakby to powiedzieli zawodnicy: jest decha. Jesteśmy w Chinach, w stolicy najbogatszej prowincji. Po cichu rozmawiam z Jolą, że marzę o odwiedzeniu lekarza medycyny naturalnej. Okazuje się, że nie jest to wcale skomplikowany temat i po godzinie siedzę przed wiekowym staruszkiem. Dobrze, że Jola jest tłumaczką. Po badaniach okazuje się, że jestem chora i powinnam używać chińskich ziół. Pewnie wie, co mówi, choć ja nie czuję żadnej choroby. W aptece, takiej sprzed wieków, wykupujemy nasze lekarstwa, a wygląda to tak, jak na jakimś filmie z okresu średniowiecza. Pani otwiera jakąś szkatułkę i wybiera trzy sztuki czegoś, następnie bierze z półki coś i do tego czegoś dokłada, z kolejnego słoja coś następnego, aż robi się sterta, wtedy stwierdza, że to już wszystko, instruuje Jolę jak się tego używa i koniec. W międzyczasie robimy też króciutki rekonesans, co i gdzie można kupić, aby nikt nie tracił cennego czasu. Poznaliśmy miejsca, gdzie przywieziemy zawodników, aby kupili drobne upominki do domów.  Wracamy na halę i do hotelu na kolację, ponieważ gramy mecz. Kolacja jest zamówiona na godzinę 17.00. Podają nam ryż, zupę ze szpinakiem, warzywa korzeniowe, ostre potrawy, zapiekane krewetki, ogórki gotowane z rybą (nie smakują mi), bambus z rybą, bardzo ostre mięsko, rybę smażoną w cieście, colę dla zawodników i herbatę dla Zosi Żółtańskiej. W ogóle dzisiaj Zosia zaczęła narzekać na ból gardła, denerwuje się, bo albo minie po płukaniu, albo będziemy szukać lekarza, albo… albo… i tak to sobie trwa.  O 18.15 odjazd z hotelu na halę. Krótka rozmowa zawodników z trenerem kadry Ryśkiem Borkiem, ustalamy wejście i kolejność gier i zaczyna się otwarcie, poprawne, bez tej szczypty serca, jaka była w Quiyang. Mecz gramy w następujących zestawieniach:

Gra pojedyncza mężczyzn:
Grzegorz Olchowik – XU Xino Lin    8/15, 0/15
Jacek Hankiewicz – Zi Jian                8/15, 3/15

Gra pojedyncza kobiet:      
Bożena Siemieniec – Yan Jian           11/2, 11/12, 11/6
Ewa Wilman- Rusznica Yu               0/11, 0/11

Gra podwójna mężczyzn:     
Olchowik/Hankiewicz –Wa Chi Sin/ Hu Xino Lin 1/15, 8/15
Piotr Czekal/Brunon Rduch – Li Jan/Zhey Mao  15/18,15/17

Gra podwójna kobiet:          
Siemieniec/ Żółtańska –Liang You /Chang Hang Yu 6/15, 4/15

Chiny – Polska 7:1. Po raz pierwszy w historii naszej dyscypliny Polka wygrywa mecz z Chinką. Radość wielka, a ja tracę na rzecz Bożenki moją żółtą koszulkę Victora. Wiele lat później, bedąc na Hali Arena Ursynów w Warszawie podczas Drużynowych Mistrzostw Europy. rozmawiam z Bożeną o naszej chińskiej przygodzie. Ona wspomina: a pamięta pani tę żółtą koszulkę Victora, którą dostałam od pani za wygrany mecz z Chinką? Oczywiście, koszulkę mam do dzisiaj, jest moim talizmanem, jest sprana, kolor już nie ten, ale jest zawsze ze mną. Mój Boże…  Po zakończonym meczu o 22.30 idziemy jeszcze na szybką kolację, na której serwują nam: ostrą potrawę (nie znam jej nazwy), pierożki, rybę w sosie pomidorowym, mięso z patyczkami (też nie wiem, co to?), Potrawę z płatków mięsa na ostro, szpinak z krewetkami, zupę warzywną, bambus i mięso z sezamem. Chyba po pierwszej idziemy spać. Pakujemy się szybciutko, prysznic, bo jutro pobudka o 7.40 i wyjazd do Wuhan.   

Cdn.

Seminarium szkoleniowe

Uczestniczyłam w uczestniczki seminarium, pierwszy rząd druga z lewej.E.Radziszewska, autorka  drugi rząd pierwsza z prawej w czerwonym żakiecieseminarium szkoleniowym „Liderki Sportu”, które odbyło się w Centrum Olimpijskim Polskiego Komitetu Olimpijskiego w Warszawie przy ul. Gdyńskie Wybrzeże 4. Seminarium zostało zorganizowane przez Ministerstwo Sportu oraz  Pełnomocnika Rządu do Spraw Równego Traktowania. Brały w nim udział kobiety działające w sporcie: między innymi Monika Maciejewska olimpijka trener szermierki i Otylia JędrzejczakOtylia Jędrzejczak, Monika Maciejewska, Alicja Rutecka, Anna Lewczuk, Anna Wasilewska, menadżerki sportu, przedstawicielki polskich związków sportowych, a także osoby zaproszone: Ryszard Stachurski – Sekretarz Stanu w Ministerstwie Sportu,
Andrzej Kraśnicki – Prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego,
Elżbieta Radziszewska – Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania,
Urszula Jankowska – radca generalny w Ministerstwie Sportu i Turystyki,
Andrzej Person – senator,
Beata Bublewicz – posłanka na Sejm Rzeczpospolitej Polskiej, Wiceprzewodnicząca Komisji Kultury Fizycznej i Sportu,
Adam Krzesiński – sekretarz generalny polskiego Komitetu Olimpijskiego,
Anna Budzanowska – dyrektor Departamentu Sportu Kwalifikowanego i Młodzieżowego,
Prof. Ewa Kozdroń – AWF Warszawa,
Dr Joanna Sobiecka – AWF Kraków,
Dorota Idzi – przewodnicząca Komisji Sportu Kobiet,
Agnieszka Olejkowska – rzecznik prasowy PZPN.

Elżbieta Radziszewska (z prawej) i prof. Ewa Kozdroń AWF WarszawaZ przyjemnością chciałabym odnotować wystąpienie pani Elżbiety Radziszewskiej – Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania, która na zadania w sporcie, zarządzanie i liderki sportu, popatrzyła przez pryzmat równego traktowania kobiet i mężczyzn (a także przez pryzmat walki z rasizmem, szkoleń i awansów, zatrudnienia płci, orientacji Otylia Jedrzejczak pozdrowienia dla czytelników bloga www.okiemjadwigi.plseksualnej, religii, wieku, niepełnosprawności, rasy). Podkreśliła, że od roku 1919 w Polsce wybierałyśmy i mogłyśmy być wybierane, że Polska jest drugim na świecie państwem, które ma dwuizbowy parlament, starszy jest tylko parlament Anglii. Poinformowała, że 30.04.2008 r. powołano pełnomocnika rządu ds. równego traktowania, aby zasada równego traktowania była respektowana. Unia Europejska ma swoje Sportsmenka - Kobietą sukcesu, pod redakcją naukową Jadwigi Kłodeckiej Różalskiejwymogi i Polska musi się do tego dostosować. Ponadto przekazała, że trwają prace dotyczące niezależnego od rządu publicznego organu, którego zadaniem byłoby dawanie rządowi zaleceń dotyczących respektowania prawa w tym zakresie, a także udzielanie pomocy prawnej i wsparcie dla osób dyskryminowanych. Takim organem ma być Rzecznik Praw Obywatelskich z prof. Ireną Lipowicz na czele (niebawem zostanie powołana). W swoim wystąpieniu pani Radziszewska pokazała również, że w sporcie nie ma zasad równego traktowania, o czym świadczyć może na przykład ilość kobiet – prezesów w polskich związkach sportowych.

I tu nasuwa mi się osobista dygresja. W roku 1991 zostałam wybrana prezesem Polskiego Związku Badmintona. Byłam pierwszą kobietą – prezesem w polskim sporcie. Pamiętamy trudne czasy lat dziewięćdziesiątych i transformacji, jaką wszyscy przechodziliśmy, w tym także polski sport. Doskonale pamiętam wrzesień roku 1991 i pismo, które otrzymałam z ministerstwa. W związku z trudną sytuacją finansową państwa i rządu oraz dziurą budżetową, Polski Związek Badmintona musiał oddać do budżetu 47% dotacji przyznanej na rok 1991. Pismo otrzymaliśmy we wrześniu, czyli w naszym przypadku zrealizowaliśmy 80% budżetu na rok 1991. Na nic zdały się tłumaczenia, pisma, odwołania, staliśmy na straconej pozycji i nie było dyskusji. Zresztą wszystkie związki sportowe musiały oddać część przyznanych pieniędzy. Proszę sobie wyobrazić, jakich sztuk dokonywaliśmy, aby zrealizować szkolenia dla zawodników, aby nie przerwać przygotowań do najważniejszych imprez, jakimi w roku 1992 były m.in. Igrzyska Olimpijskie w Barcelonie. Zakwalifikowaliśmy WTEDY 5 KOBIET i 1 MĘŻCZYZNĘ. Międzynarodowe mistrzostwa Polski, które wtedy odbywały się w Płocku, zostały zorganizowane, i proszę mnie nie pytać, jakim wysiłkiem i nakładem sił i środków. Długi, które zaciągnęliśmy u naszych kontrahentów spłacaliśmy do września 1992 r., ale wszystkie akcje szkoleniowe seniorów, starty polskich zawodników zostały zrealizowane zgodnie z planem. Starty w zaplanowanych turniejach kwalifikujących do IO Barcelona 1992 – a  trzeba było wystartować w co najmniej 10 wielkich turniejach międzynarodowych, punktowanych, a punkty te zliczane razem dawały miejsce na listach światowych Międzynarodowej Federacji badmintona IBF, realizowaliśmy bądź to na koszt klubów, bądź na koszt własny związku, z odroczonymi terminami  płatności. To były bardzo trudne chwile dla nowego prezesa – kobiety, która musiała sobie ze wszystkim poradzić. I poradziła!  Byłam wówczas jedyną kobietą na takim stanowisku i nie mogłam pokazać, że się boję, obawiam, że nie dam rady, (oczywiście, że się bałam, oczywiście, że nocami nie spałam, ale o tym wiedzieliśmy tylko ja i mój mąż) dałam radę, znajdowałam różnego rodzaju rzeczy niemożliwe, które stawały się możliwymi i wyszliśmy z badmintonem na prostą, wzięliśmy udział w Igrzyskach Olimpijskich w badmintonie Barcelona 1992 i Polska po raz pierwszy na tych zawodach zajęła 9. miejsce w grze podwójnej kobiet. Bożena Siemieniec i Wioletta Wilk były zdobywczyniami tej pozycji. Dopiero trzy lata później związek jeździecki wybrał kobietę na stanowisko prezesa (zajmowała je tylko rok lub półtora). Na damskiego prezesa zdecydował się też związek łuczniczy – Justyna piastowała tę funkcję przez jedną kadencję, natomiast prezesem w Polskim Związku Lekkiej Atletyki w latach 1997-2009 była pani Irena Szewińska, ale to było 6 długich lat po tym, jak ja prezesowałam mojemu związkowi. Pracowałam jako prezes Polskiego Związku Badmintona  od 1991 do stycznia 2005 roku. Poprzez tę dygresję chciałam pokazać, jak nas, kobiet, na pozycjach liderek w sporcie jest mało. Obecnie żaden związek sportowy nie ma chyba kobiety prezesa.

Wracając do seminarium:konferencja liderki sportu E.Radziszewska

Pani Elżbieta Radziszewska stwierdziła, że aby osiągnąć poważne stanowisko w zarządzaniu w sporcie musimy mieć pasję. To prawda, zgadzam się z panią całkowicie. Tylko dzięki pasji, ukochaniu sportu, codziennemu współzawodnictwu z mężczyznami osiągnęłam sukces, wytrwałam i doszłam do wyznaczonego przeze mnie celu.

konferencja liderki sportu Urszula JankowskaUla Jankowska, radca generalny w Ministerstwie Sportu zapoznała nas z działaniami ministerstwa w tym zakresie, jak również poinformowała nas o kongresie, jaki odbył się w dniach 20-23 maja tego roku w Sydney: Kobiety i Sport/weź udział/pomyśl/zmień, w którym uczestniczyło 460 osób z 60 państw. Polska została wyróżniona i głośno było o naszej inicjatywie dotyczącej najlepszych zawodniczek posiadających stypendia sportowe. Gdy zawodniczki zachodzą w ciążę i rodzą dziecko, mają szansę powrotu do wielkiego wyczynu poprzez uregulowania prawne (2005 r.) – w dalszym ciągu otrzymują stypendia sportowe i mogą wrócić do swojej dyscypliny sportowej oraz do wielkiej formy, gwarantującej im uzyskanie kolejnych świetnych wyników sportowych, dzięki tej pomocy.

konferencja liderki sportu Ewa RutkowskaCiekawe były również dwie prezentacje: Ewy Rutkowskiej i Doroty Bregin, reprezentujących Grupę Doradczą Równości Płci o tematach „Polityka równości a sektor sportowy” oraz „Możliwości rozwiązań równościowych w sektorze sportu”. Mottem wykładu pani Ewy Rutkowskiej był wyjątek z deklaracji z Brighton w sprawie kobiet w sporcie z roku 1994: ”… Mimo wzrostu udziału kobiet w sporcie, który miał miejsce w ostatnich latach, oraz pomimo zwiększania szans uczestnictwa w wydarzeniach sportowych o randze krajowej i międzynarodowej, zjawiskom tym nie towarzyszył wzrost udziału kobiet w zakresie podejmowania decyzji i sprawowania funkcji kierowniczych w sporcie. Kobiety są zdecydowanie słabo reprezentowane wśród kadry zarządzającej, trenerów i urzędników, w szczególności wyższych szczebli. Dopóki brak będzie kobiet na stanowiskach kierowniczych i decyzyjnych oraz brak będzie kobiecych wzorców w sporcie, postulat równych szans dla kobiet i dziewcząt nie będzie możliwy do zrealizowania”. Minęło 16 lat od ustanowienia tej deklaracji, i nie bardzo w to wierzę, że się coś zmieniło. Wiemy, że zmiany te są wynikiem ciągłego, długiego procesu, którego efekty będzie można ocenić w ciągu kilku lat.

konferencja liderki sportu A.ZagórskaBardzo mi się podobała prezentacja przedstawiona przez dr Adrianę Zagórską na temat „Technika „skutecznie” jako element  budowania siebie”. Pani Adriana przedstawiła kilka możliwych do zastosowania technik. Aby być skutecznym i móc realizować siebie, należy zachować poniższe zasady: ciało, umysł, duch. Powiedziała w swym wystąpieniu, że myślenie jest czynnością umysłową, mózg zaś jest ślepym narządem, który przetwarza wszystko, co mu zostanie przesłane. Człowiek reaguje na wyobrażenia, a ciało odpowiada na to, co mózg sobie wyobraża. Czym zatem jest technika „skutecznie”?  Jest to zbiór technik psychologicznych wspierających pewność siebie i poczucie własnej skuteczności.  Pewność siebie to wiara, że możesz osiągnąć sukces, wykonać to co zamierzasz, wiara w swój potencjał, a pewność siebie rozwija pozytywne emocje, ułatwia koncentrację, wpływa na formułowanie celów, zwiększa wysiłek wkładany w działanie, wpływa na strategię „grać aby wygrać”. Własna skuteczność „self efficacy” – poczucie własnej kompetencji, która pozwoli na  efektywne radzenie sobie z różnymi stresującymi sytuacjami, jest to nasze przekonanie, że możemy skutecznie działać dla osiągnięcia celu. Niski poziom własnej skuteczności związany jest z lękiem, poczuciem bezradności, nasileniem smutku i przygnębienia. Pani dr Adriana Zagórska wprowadzała nas w te i inne aspekty pewności siebie, skuteczności, energii życiowej, a także stresu i paliwa do życia w formach diety, ruchu, snu, czasu wolnego, planów i marzeń, spełnień życiowych, kultury i duchowości. Były to sprawy jakby proste, o których na co dzień nie myślimy, ale one wpływają na nasze działania. Bardzo dobra psychologiczna strona w technikach skuteczności, z punktu widzenia naukowego w psychologii. Wykład bardzo ciekawy, zmuszający do pewnych przemyśleń. Na zakończenie odbył się panel dyskusyjny „Jakimi metodami należy promować i rozwijać sport kobiet?”. Dyskusja trwała godzinę i wzięły w niej udział prawie wszystkie uczestniczki spotkania. Konferencja konferencja liderki sportu dr psychologii Jadwiga Kłodecka-Różalskaciekawa, potrzebna, świetnie moderowana przez dr psychologii Jadwigę Kłodecką-Różalską. Jestem bardzo zadowolona, że brałam udział w tym wydarzeniu. Wszystkim osobom, które miały swoje prezentacje serdecznie dziękujemy za ich przekazanie.

A ja chciałabym dodatkowo podziękować pani Uli Jankowskiej, która była dobrym duchem tego seminarium.

Sprawozdawca – uczestnik

Wasza Jadwiga                                                                                                                  Honorowy Prezes
Polskiego Związku Badmintona

 

1 – 17 stycznia 1986 r.   

peonie, chińskie kwiaty szczęściaZ góry panorama miasta Quiyang jest zupełnie inna. Widać tylko ogromne bloki i nowoczesne miasto. Natomiast jadąc przez to miasto, widzisz tylko maleńkie klitki, domki ulepione z gliny, postawione z cegły, maleńkie, takie na jeden pokoik. Przed domem gotuje się w garach, saganach, a ryż w drewnianych stągwiach. Widać mnóstwo maleńkich stołówek pod gołym niebem, takich barów szybkiej obsługi na świeżym powietrzu. Shi Pin mówi, że od 3 lat, po zdefiniowaniu przez partię rewolucji kulturalnej, można prowadzić prywatny handel. Zresztą widać to dokładnie na ulicy. Ogromna ilość sklepików, gdzie handluje się wszystkim. Jeden przy drugim, wąskie i długie. Handel trwa od rana, od godz. 10.00, mniej więcej do dwunastej, pierwszej lub drugiej w nocy. Czynne są też zakłady usługowe: klientka siedzi bez buta, a szewc na poczekaniu go reperuje. W ogóle widoki są różne i czasami nas szokują. Bloki mieszkalne z rurami od tak zwanych „kóz” – rodzaju piecyków używanych tuż po wojnie w Polsce, z których leci dym. Nie ma w tych domach centralnego, więc w razie zimna pali się brykietami w kozach. W związku z takimi rozwiązaniami ciepłowniczymi nie ma mowy o firankach w oknach. Quiyang jest miastem czystym, mimo tych niedogodności. Niestety toalety stanowią wyjątek i dlatego nie będę o nich wspominała… Dziewczyny, widząc rozwiązania w nich panujące, krzyczały, że absolutnie, że nic z tego, a ja na to, że gdzieś indziej może być jeszcze gorzej, że musi być tu, a nie gdzie indziej, i niech patrzą mi w oczy, i damy radę. Dałyśmy!    

od lewej Prezes PZBad, Mistrz Świata w tenisie stołowym i jaWieczorem zapraszają nas na bankiet (reasumujemy dzień: śniadanie, długi trening, obiad, wycieczka, hotel i bankiet). Bankiet w  dwupiętrowej restauracji, na pierwszym piętrze ogromna hala ze stolikami i tu mamy śniadania, teraz zaś idziemy na drugie piętro, do sali gdzie ustawiono kilka okrągłych stołów. Wita nas przewodniczący komitetu kultury fizycznej. Siedzimy przy stole: Andrzej, ja, Rysiek, Shi Pin (Jola), Jurek, trenerka chińska, przewodniczący komitetu badmintona, przewodniczący komitetu kultury fizycznej i jeszcze dwie czy trzy osoby. Najpierw przemówienia, następnie toast wódką małtaj (to nie dla mnie, przełknąć nie mogę, zapach – lepiej nie wąchać). Idzie, ALE TO JEST ten jedyny raz, aby nie urazić gospodarzy. Podają wino, ale ja wiedząc, że mają pyszne piwo, proszę o nie i od tej pory jest ok. W tak zwanym międzyczasie nasz Prezes Andrzej wygłasza toast za przyjaźń, za badminton, za spotkanie i za możliwość nauki badmintona w kraju mistrzów. Do toastu dołączamy upominki, w tym ręcznie haftowany jedwabny proporzec Polskiego Związku Badmintona wykonany przez naszą znajomą p. Panasiuk. Zaczynają serwować potrawy, szybko, bardzo szybko, my zdychamy od tempa. Pierwszy kęs dostaje Andrzej, później ja, Rysiek, Jurek. Potrawy są nakładane przez przewodniczącego Urzędu Kultury Fizycznej Prowincji. Następnie mogą brać pozostali. Rysiek i ja nie pijemy. Do Andrzeja podchodzą goście i każdy chce z nim wypić. Serwowanie potraw trwa, a ja cały czas notuję. Notatnik z piórem mam na kolanach, co wzbudza ogólną radość. Podają potrawy w kolejności serwowania, ale nie jestem dzisiaj pewna czy zdążyłam zanotować wszystkie: ryba sosna, ryba krzyk dziecka (jest pod ochroną), mątwa, żółw pieczony, panda, smażone kartofelki nadziewane cebulką, schab w sosie, sałatka mięsna z bambusami, sałatka ze szpinaku, sałatka z rzodkiewki, kurczak nóżka, grzyby mun, mandarynki, kompot owocowy z ananasami, mandarynkami, li czi, i jakimś białym dobrym owocem, ciasto biszkoptowe – jemy pałeczkami, no i piwo dla „starszyzny”. Zawodnicy pili napoje typu domowa lemoniada. Atmosfera tego spotkania była przyjacielska, a nawet gorąca. Na zakończenie bankietu Jadwiga -pożegnanie w Quijang (trzymam znak szczęsia przechowywany jest w biurze PZBadpoprosiłam, aby starszyzna opróżniła swoje kieliszki i polałam naszą żytnią, i dopiero wtedy lody zostały przełamane, humory znakomite, a my odjeżdżamy w miłej atmosferze. O godzinie 20.15 jesteśmy już w hotelu.  Rozmowa z zawodnikami, którzy nie dali się wciągnąć w wir toastów. Wiedzą, po co przyjechali. Szybko idziemy spać.  

Dwadzieścia minut po północy budzi mnie walenie. W pierwszej chwili myślę, że do drzwi, ale to za oknem, gdzie rozłożył się bazar. Walą w patelnie, miednice, garnki, śpiewają. Mimo tego usypiam i śpię kilka godzin, może to efekt aklimatyzacji, przecież jesteśmy na wysokości ponad 1200 metrów nad poziomem morza. Rano jak zwykle budzi nas Rysiek. Pokojowa przynosi termosy z gorącą wodą. Mój pokój składa się z ogromnego łóżka w sypialni, salonu, kanapy z fotelami, biurka, telewizora, jest kilkanaście kubków z przykrywkami, termosy z gorącą wodą obok, stoi w nich herbata, serwantka z szufladkami, jeszcze jedno biurko i  łazienki. W salonie piękny, chiński, ręcznie tkany dywan, tylko trochę brudny. Nie należy się rozglądać, szybko robię  zamiast herbaty kawę rozpuszczalną, bez której nie wyjeżdżam i wszyscy jedziemy na śniadanie. Dziś jajecznica, makaron z wodą i szpinakiem, kawa, mleko mocno słodzone, placuszki z cukrem. Zawodnicy i ja jemy raczej mało, pozostali pałaszują.  Punktualnie o godzinie 9.00 rozpoczynamy trening. Notatki prowadzi Jurek. Hala ogromna, temperatura w granicach 3 stopni. Zawodnicy spoceni parują jak w łaźni, a ja krzyczę i ciągle powtarzam: załóżcie drugie dresy! Pilnuję, aby się nie poprzeziębiali. Nie przyjechaliśmy tu chorować, lecz po naukę. I teraz już wiem: dla zawodników konieczne są ocieplacze, ale o tym na razie możemy marzyć tylko i wyłącznie. Związek istnieje dopiero 9 lat. Cieszymy się, że mamy dresy reprezentacyjnie i treningowe oraz stroje reprezentacyjne do gry. Trening popołudniowy jest lżejszy od porannego. Zabieram ze sobą skarpety wełniane zrobione przez mamę, tym razem nie marzną mi nogi. Podczas treningu zwiedzamy tę naszą halę sportową. Pod nami, piętro niżej, jest wielka sala gimnastyczna wyposażona we wszystkie przyrządy gimnastyczne, po trzy komplety każdego rodzaju. Ćwiczą dzieci w wieku 5 -7 lat oraz starsze i młodsze dziewczynki. Rozgrzewkę w grupach siedmioosobowych prowadzi jedna z dziewczynek, na oko pięciolatka. Radzi sobie wspaniale! Jestem pod wrażeniem. Chyba tu znajdujemy odpowiedź na pytanie dlaczego oni – Chińczycy – mają takich wspaniałych sportowców. Hmmmm…    Rano, po drodze na halę i podczas drogi powrotnej mijamy pomnik Mao, pod którym tysiące Chińczyków ćwiczą gimnastykę Qi Gong (czyt. czi-kung) – taką dla zdrowia. Odpowiednie oddechy dostosowane do ćwiczenia, odpowiednie stawianie nóg, można ćwiczyć indywidualnie, tak jak ten mężczyzna pod sklepem. Obiad o dwunastej, więc biegiem: zawodnicy prysznic, zmiana ubrań i już w samochodach. Obiad składa się z ryżu sypkiego, kurczaka w sosie pomidorowym, placuszków z rybą, ziemniaków smażonych w kawałeczkach mięsa, grzybków mun i pędów bambusa, cebulek chińskich, marchewki z białą rzodkwią, zupy z makaronem i szpinakiem, grzybków mun i ucha z drzewa specjalnie hodowanego. Uff, pyszne i pięknie podane. Bezpośrednio po obiedzie jedziemy na chwilę do miasta na zakupy we Friendship Store (nasz Pewex). W księgarni kupujemy pocztówki. Tłok wokół nas ogromny i stale rośnie. Europejczycy są tu dużą atrakcją, dlatego miejscowi nawet nas dotykają. Robią kilka zdjęć. Wracamy do hotelu. I znowu pędem na halę. Zabieram skarpety, bez nich jest lodowato. Na hali powieszono na tablicy nasze zdjęcia, jest ich dużo i są bardzo piękne. Notatki z treningu prowadzi Jurek. My zbieramy kartki od zawodników i jedziemy szybciutko do miasta i na pocztę. No i jest fajnie. Tłum wokół  nas gęsty, my idziemy do sklepu i oni Budda Szczęściateż, wszyscy pomagają nam kupować, pomagają wybierać. Wybieram Buddę szczęścia. To taki Budda, który jest gruby, siedzi i sześcioro małych Chińczyków wokół niego, oraz Buddę zdrowia – La Shu Shin. Otwieram torebkę, aby zapłacić i w tym momencie głowy wszystkich pań będących w sklepie pochylają się nad jej zawartością, pewnie jest to bardzo ciekawe, co ja takiego mogę w niej mieć. Oprócz paszportów całej ekipy i pieniędzy Budda Zdrowia La Shu Shinnie mam tam nic. Zapłaciłam i muszę stwierdzić, że obydwaj panowie: Budda szczęścia i Budda La Shu Shin, przetrwali wszystkie moje przeprowadzki, przelot z Chin do Polski i są ze mną do dzisiaj.

cdn.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.