Dzisiejszy wpis o książce „Podróż Do Miasta Świateł” będzie zupełnie inny, gdyż postanowiłam wykorzystać urywki wywiadu, który przeprowadziła z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk pani Justyna Gul z portalu Granice.pl
„… Witam serdecznie a raczej Bonjour Madame… Bonjour
La Belle Epoque to burzliwy, ale tez fascynujący okres historii Francji, obejmujący czasy od zakończenia wojny francusko-pruskiej do wybuchu I wojny światowej. Skąd fascynacja tym krajem i takimi czasami?
Jak wielu Polaków kocham Francję i jej kulturę. Zainteresowałam się nią już w liceum czytając monumentalne dzieło Prousta W poszukiwaniu straconego czasu. Potem na studiach rozpoczęłam naukę francuskiego, marzyłam o otwarciu butiku na Montmartrze i wraz z koleżanką ułożyłam antologie polskich wierszy o Paryżu, która leży gdzieś w szufladzie. A zainteresowanie czasami La Belle Epoque narzuciła mi bohaterka , Róża z Wolskich, która przyjeżdża do Paryża w 1867 roku, w szczytowym i jednocześnie końcowym okresie II Cesarstwa.
Rozwój życia kulturalnego –kabaret, kino, ale także wzmożona twórczość impresjonistów- to wszystko miało miejsce w okresie, do którego nawiązuje pani w swojej nowej książce, Podróży do miasta świateł. Czy to Paryż stworzył Róże Wolską, a właściwie Rose de Vallenrod, czy też ona znakomicie wpasowała się w jego klimat?
Paryż niewątpliwie ja stworzył, choć ona wydaje się nieodrodnym dzieckiem tego miasta. Wrosła w nie, dopasowała się i czerpała zeń wszystko co najlepsze.
Kilka miesięcy temu pytano panią, czy Cukiernia Pod Amorem jest książka feministyczną. Porusza pani w niej bowiem wiele aspektów życia kobiet XIX wieku, które do najłatwiejszych nie należało. Teraz wypada powtórzyć pytanie. I to nie o Ninę i jej samotność zapytam a o Różę. Czy można ja nazwać feministką?
W opowieści o jej życiu starałam się zawrzeć prawdę o epoce, przefiltrowaną jednak przez nasza współczesność. Róża oczywiście nie znała słowa „feminizm” uparcie dążyła jednak, częściowo dzięki lub może należałoby powiedzieć wbrew swej matce, do zawodowego spełnienia i pokazania, ze jest coś warta. Czasy nie sprzyjały tego typu ambicjom.
Czy Róża nie mogła zrobić po prostu kariery modystki? Dla wielu kobiet to był szczyt marzeń i szansa na pewną niezależność. A tymczasem ona mówi: ”rysowanie sukien to dla mnie męka. Czuję się jak koń w kieracie”. Czy to pani dusza przebija się w jej słowach? Czy to pragnienie wolności artysty?
Moja dusza rwała się oczywiście od dawna do światła, jakim zawsze była dla mnie literatura, jednak Różę dostałam już ukształtowaną, spotykamy ją bowiem w pierwszym tomie Cukierni
Jako malarkę. Tworząc jej portret, nie mogłam o tym zapomnieć.
Skąd pomysł na Atelier Julian i kursy wieczorowe jako alternatywę L’Ecole des Beaux-Arts? Wszak Rose mogła po prostu zostać „Zona przy mężu” i malować sobie dla rozrywki sielskie obrazki. Nawet Jean-Felix Tardoux mówi jej: „Kobieta-malarka? Malarstwo to męski świat. Nie lepiej wyjść dobrze za mąż?”.
Ale nie było odpowiedniego kandydata. Jako dziecko Róża zakochała się w księciu Rogerze de Vallenrod i podążała za tą miłością nieco straceńczo, aż zaprowadziła ją ona na skraj przepaści.. Gdyby się nie zakochała, być może wyszłaby za mąż za miłego chłopaka z sąsiedztwa, Fabiena Arnauda, który na dodatek kochał ją naprawdę szczerze. A do L’Ecole des Beaux-Arts nie przyjmowano kobiet. Julian miał uczelnię dla mężczyzn i jej przybudówką była szkoła dla kobiet. Studiowała w niej między innymi słynna Maria Baszkircew, której pamiętniki są interesującym obrazem tamtych czasów. Kursy odbywały się w trybie dziennym i wieczorowym, a czesne dla kobiet wynosiło dwukrotność czesnego dla mężczyzn. Mimo to panie się na nie zapisywały. Rose jednak ostatecznie je porzuciła.
Lubi pani portretować silne kobiety?
Zabawne, bo siła Róży wynika z jej słabości. Podległa matce, która poświeciła dla niej bardzo wiele, za wszelka cenę chciała udowodnić, że coś znaczy i na coś ją stać. Kompleksy buduja największych artystów. Wracają jednak do pytania, odpowiem, że wierzę w siłę kobiet, obserwuję ja bowiem na co dzień.
Tworząc Rose, wzorowała się panina konkretnej postaci? Przychodzi mi na myśl amerykańska malarka Mary Stevenson Cassatt, ale może pierwowzorem był mężczyzna?
Znam tę artystkę, ale Róża jest bytem całkowicie samoistnym. Nie wzorowałam się na żadnej z malarek.
Przyznam się, że porównanie współczesnej Niny, można powiedzieć singielki, aktywnej zawodowo, i Róży, emigrantki o niezwykłym harcie ducha, która w życiu niejedno przeszła, wypada zdecydowanie na korzyść tej drugiej. Ja osobiście wolałabym być tą która” na złość staremu capowi zostanie malarką o jakiej świat nie słyszał”. A pani przywiązuje się do swoich postaci? Przyjaźni się pani z nimi? Ma swoje sympatie i antypatie?
Myślę, że sytuacja wyjściowa Niny i Róży była dość podobna: dominująca matka, która nie potrafiła odciąć pępowiny i zawłaszczyła życie dziecka aż do jego dorosłości. Kiedy pokazywałam fragmenty powieści znajomym dziewczynom, zdziwiłam się, jak wiele jest podobnych matek. Moja na szczęście nigdy taka nie była. Autor chyba nie powinien przyjaźnić się ze swoimi postaciami, nie tak widzę swoja rolę. Czytelnik odbiera moje intencje poprzez bohaterów, ich zachowania, wybory, drogę jaka przechodzą od początku do końca powieści. Ale oczywiście niektórych lubię trochę bardziej.
CDN.