Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Marzena Masiuk’

A teraz kilka słów o Indonezji i jej stolicy Dżakarcie. Dżakarta zajmuje obszar 661 km kwadratowych. To największe miasto Indonezji, obecnie aglomeracja liczy 18,2 mln ludzi, w roku 1989 liczyła 12,4 mln. Dżakarta zmieniała swoją nazwę kilkakrotnie. Nazywała się Sunda Kelapa (397-1527), Jayakarta (1527 – 1619), Batavia (1619 – 1942) oraz Djakarta (1942 – 1972). Jest położona w południowo-zachodniej części Indonezji i w północno-zachodniej części wyspy Jawa. Dżakarta jest kulturalnym, gospodarczym i politycznym centrum kraju. Jest dwunastym największym miastem na świecie pod względem ludności  i stała się ważnym portem handlowym Królestwa Sunda. Miasto powstało w IV wieku głównie, jako stolica kolonii Holenderskich Indii Wschodnich. Zostało przemianowane na Jakartę w 1942 r. podczas japońskiej okupacji Jawy. Po zdobyciu niepodległości po II wojnie światowej, Dżakarta stała się stolicą kraju. W Dżakarcie są dwa czynne porty lotnicze: Soekarno-Hatta i Halim Perdanakusuma oraz nieużywany już Kemayoran. W 1527 r. miasto znalazło się pod kontrolą sułtanatu Bantam (wówczas zmieniono jego nazwę na Djakartę). Pod koniec XVI w. na Jawie pojawili się Holendrzy. W 1619 r. Holendrzy pod dowództwem Jana Pieterszoona Coena zdobyli miasto i założyli na jego terenie twierdzę Batavia, która stała się główną siedzibą holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej i kolonii holenderskiej Indii Wschodnich, nazywane też Djakarta. Silne trzęsienie ziemi zniszczyło miasto w 1699 r. Po kilku latach w rękach brytyjskich w 1814 r. Batavia powróciła w ręce Holendrów. W okresie 1942-1945 Dżakarta znajdowała się pod okupacją wojsk japońskich. Po II wojnie światowej, mimo ogłoszenia niepodległości, miasto zostało zajęte przez Holandię i dopiero w 1949 r. Dżakarta powróciła do niepodległej Indonezji, jako jej stolica.

W tym właśnie mieście przyszło nam grać Sudirman Cup – I Drużynowe Mistrzostwa Świata. Do zawodów zgłoszono 28 drużyn, Polska grała w grupie 4 i zajęła w końcowej klasyfikacji 18 miejsce. Rezultaty meczy grupy 4 były następujące: Szkocja- RFN 3-2, Szkocja- Australia 4-1, Szkocja- Polska 4-1, Australia-RFN 3-2, Australia-Polska 3-2, RFN-Polska 3-2. Tytuł mistrzowski zdobyła Indonezja wygrywając mecz z Koreą 3-2, która tym samym zdobyła medal srebrny. Trzecie miejsce zdobyły Chiny, a czwarte Dania. Być może niektórzy z was powiedzą: eee tam, po co było jechać na mistrzostwa na drugi koniec świata? Czy tylko po to, aby przegrać mecze i zająć 18.  miejsce? Otóż są państwo w błędzie. Na zawody trzeba było pojechać, po pierwsze, dlatego, że Międzynarodowa Federacja Badmintona przyznawała każdemu Związkowi tak zwany grant – pewną sumę pieniędzy na opłacenie kosztów pobytu ekipy. Po drugie Azja – Indonezja to swoistego rodzaju mekka dla zawodników badmintona. Ponadto jak szkolić młodych ambitnych ludzi, którzy poświęcają swój wolny czas, pracują ponad siły po 8 godzin dziennie, aby zdobyć mistrzostwo sportowe i na koniec powiedzieć, przepraszamy, ale na mistrzostwa świata nie jedziemy z braku pieniędzy. Wielu zawodników w takiej sytuacji powiedziałoby: dziękujemy, to my już nie będziemy grali w badmintona skoro na główne zawody w roku nie możemy pojechać. Badminton w roku 1989 w Polsce dynamicznie się rozwijał. Przyjechał do Polski pierwszy chiński trener Zhou Jun Ling, stworzono pierwszy Ośrodek Przygotowań Olimpijskich w Olsztynie.  Mieliśmy ot tak po prostu powiedzieć, że nie, że nie umieliśmy załatwić pieniędzy na wyjazd? Nie, nie, nie. Ogromnym wysiłkiem, rozmowami w GKKFiS, PKOL, przekonaliśmy wszystkich, że należy nas wysłać tym bardziej, że pokrywaliśmy tylko koszty przelotu w złotówkach, natomiast koszty pobytu miały być pokryte przez Międzynarodowa Federacje Badmintona (IBF) a GKKFiS pożyczył nam tylko na chwilę gotówkę w dolarach. Ufff! Było ciężko, ale się udało. W tak trudnych czasach pokonanie wszelkich przeszkód powodowało wzrost zaufania zawodników, klubów i okręgów do osób zarządzających Związkiem, ale nie tylko. Przed nami był rok 1992 i możliwość udziału zawodników w Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie. Jeżeli  nie wzięlibyśmy udziału w mistrzostwach świata to, czy moglibyśmy marzyć o igrzyskach, o kwalifikacjach do nich? W tym miejscu należy dodać, że te państwa, które nie startowały w mistrzostwach świata, na kolejnych rozgrywanych w roku 1991 w Danii musiały startować z ostatnich pozycji. Ten drobny punkt w regulaminie mistrzostw spowodował nasz ogromny wysiłek, aby wziąć udział w zawodach w Indonezji. Wydaje mi się, że teraz po tych wyjaśnieniach już wiecie, dlaczego start w mistrzostwach świata był tak ważny dla naszych zawodników. Związek Badmintona został założony w roku 1977, przez kilka lat budowaliśmy struktury organizacyjne, kluby, okręgi, szkoliliśmy trenerów, instruktorów oraz sędziów. Jednocześnie sprowadzaliśmy do Polski szkoleniowców ze Szwecji, Niemiec, Danii, Anglii, aby pracowali na zgrupowaniach z kadrą narodową Polski, aby szkolili naszych instruktorów i trenerów. Aby móc wystartować w mistrzostwach Europy czy świata trzeba było dysponować reprezentacją składającą się, z co najmniej 4 mężczyzn i co najmniej 4 kobiet. Wyszkolenie zawodnika trwa około 8 lat, stąd konieczność wożenia najlepszych po świecie, ułatwianie im startów w bardzo silnych turniejach tak, aby wiedzieli, do czego dążymy, a dążyliśmy do startu w Igrzyskach Olimpijskich. Udział  w zawodach to też nauka, oglądanie najlepszych, podglądanie w jaki sposób chodzą po boisku, jak atakują lotkę, jakie zwody wykonują, jak wygląda zagrywka mistrzów. Badminton był pokazową grą w Seulu w roku 1988. Tam polskich zawodników nie było, turniej był pokazowy i za zaproszeniami dla najlepszych z najlepszych – nasz badminton był dopiero w powijakach.  Natomiast Barcelona była naszą wielką ambicją, gdyż Związek, który nie ma swoich reprezentantów na Igrzyskach Olimpijskich nie liczy się w świecie sportu wcale. A my wszyscy tak bardzo pragnęliśmy sukcesu. Małego, malutkiego, ale jednak. Od tego przecież zależały dalsze losy całej dyscypliny, oraz ilość otrzymanych pieniędzy w każdym następnym roku. Przed Igrzyskami było to bardzo ważne. Ale wróćmy do naszej Indonezji, do Dżakarty i do meczy tam rozgrywanych. Po jednym z meczy podszedł do mnie Roger Johansson – Szwed, który odpowiadał na tych zawodach za badania antydopingowe. – Jadwiga – mówi, proszę oto protokół dla zawodniczki. W ciągu godziny macie się zgłosić do mnie w celu pobrania moczu do badania. Ok, nie ma problemu, będziemy. Na badania idzie zawsze trener, ale ponieważ Ryszard obsługuje mecz, poza tym wybrano dziewczynę idziemy we dwie. Pokój, stół, Roger, ja i moja zawodniczka oraz członkini Komisji Antydopingowej. Rozpoczyna się procedura, nazwisko, imię, wiek, państwo, itp. Odpowiedzi są protokołowane, ja służę za tłumacza. W pewnym momencie pada rutynowe pytanie: Czy w ostatnim czasie brała pani jakieś leki. Ja pewna swego zadaję pytanie zawodniczce  i słyszę natychmiastową odpowiedź: Tak, brałam. Kiedy? – pada następne pytanie. Odpowiedź – W samolocie w trakcie lotu do Indonezji. Ja w dalszym ciągu tłumaczę pytania i odpowiedzi, choć stół zaczyna mi wirować, a krzesło zaczyna się chwiać pode mną. Ale co mogę zrobić? Moja pokerowa twarz tylko dziwnie zszarzała. Roger w dalszym ciągu zadaje kolejne pytania: Ok, dobrze. A jakie to były lekarstwa? Bądź też lekarstwo? Odpowiedź pada natychmiast – To ten proszek od bólu głowy, taki z krzyżykiem (takie proszki można było kupić w każdym kiosku Ruchu). I dodatkowe tłumaczenie: Bardzo bolała mnie głowa w samolocie, wiec wzięłam jeden. Moja twarz z szarej nabrała czerwonego koloru. Syczącym szeptem zadałam pytanie: Jak to jest możliwe? A Roger spokojnie: Czy otrzymałaś instrukcje o środkach zakazanych? Odpowiedź: Tak. Czy się z nią zapoznałaś? Odpowiedź: Tak. Czy wiesz, że środki przeciwbólowe są umieszczone, jako pozycja nr 1 na liście leków zakazanych. Odpowiedź: Tak. Tu głos mojej dziewczyny załamał się i uderzyła w płacz.  Widząc, co się dzieje, przepraszam za nią i spokojnie proszę Rogera o kontynuowanie procedury. Przechodzimy do kabin, gdzie należy oddać mocz do pojemników w obecności członka komisji i mojej. Chodzi o to, aby wykluczyć możliwość zamiany próbek. Nie wiem, czy wszyscy sobie zdają sprawę z tego, że po ciężkim wysiłku, czy przy ogromnym stresie, zrobienie siusiu jest rzeczą bardzo trudną. Podaję butlę z wodą, ale stres robi swoje. Po dwóch godzinach nareszcie coś nam się udaje i obie próbki są zamknięte, zabezpieczone, sprawdzone przez mnie i zawodniczkę i zaplombowane. W specjalnym pojemniku polecą do  Perth w Australii do autoryzowanego przez MKOL laboratorium. Wynik ma być przesłany do Komisji w Dżakarcie w ciągu 7 dni. Rozpoczyna się najgorsze siedem dni w moim życiu. Siedem dni horroru, czekania na wynik próbki. Nie tylko mojego horroru. Przede wszystkim osobistej tragedii mojej zawodniczki. Wracamy na halę, a ja proszę, aby nie mówiła nic nikomu. Teraz nikomu nie pomoże dodatkowa hiobowa wieść, że cała drużyna znalazła się w trudnej sytuacji.  Oczywiście Andrzej i Rysiek otrzymują dokładne sprawozdanie z przebiegu badania. Decydujemy, że tu na hali absolutnie nie ma tematu. Musimy zebrać myśli i zastanowić się, co robimy dalej. Myśli, które mi przelatują przez głowę są porażające. Nie dość, że skompromitujemy się na oczach całego świata, to także obciążą nas w Polsce za głupotę i bezmyślność. A dziennikarze? No ci to sobie na nas użyją. Już widzę te wielkie nagłówki w gazetach. A Urząd? No tak, oni każą nam zwrócić pieniądze za przelot ekipy. Skąd ja wezmę tyle pieniędzy? Mało tego, mogą zdyskwalifikować nam jedną z najlepszych naszych zawodniczek. Mało tego, pewnie wyrzucą mnie z pracy. Mało tego, pewnie Rysiek pożegna się z pracą. Mało tego, mało tego, mało tego… Cholera, budzę się mokra nie tylko od upału, ale też od natłoku mar sennych! W nocy nie śpię. Myśli fruwają tak, że słyszę je jak wirują w upiornym nocnym tańcu. Jak my wytrzymamy te siedem dni? Jak ona wytrzyma te siedem dni i siedem nocy? Dni to jeszcze jakoś – hala, treningi, zawody, gry, treningi, masaże, czynności rutynowe, jak to na zawodach. Nieeee! Dość! Głupie myśli przyciągają głupie rozwiązania. Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Tyle pracy na nic? Taki wysiłek zmarnowany bez sensu. A może, a może, ale co może? Nie wyjdzie? Nie wykryją w laboratorium w Perth? O czym ja myślę? Chyba zgłupiałam. Przecież to jest wszystko jakiś sen. Jakiś koszmarny sen w upale, w tropiku, na hali gdzie temperatura dochodzi do +48 stopni. Mam zwidy i omamy, cholera, co ja zrobię?…

Cdn.

25 październik rozpoczął się tragicznie dla środkowej Jawy. Najpierw trzęsienie ziemi na wyspach Indonezji –Mentawai o sile 7,7 w skali Richtera oraz ogromna fala tsunami spowodowana tym trzęsieniem, w wyniku, którego zginęło, co najmniej 311 osób a ponad 400 jest uznawane za zaginione. Archipelag Mentawai jest jednym z najbardziej narażonych na trzęsienia ziemi regionów Indonezji. Oprócz surferów, wyspy nie przyciągają jednak wielu turystów, gdyż są trudno dostępne. We wtorek, doszło do erupcji wulkanu Merapi, mającego wysokość 2914 metrów n.p.m., położonego na gęsto zaludnionych terenach, w odległości 26 km od miasta Jogyakarta – pierwszej starej stolicy Indonezji.  Jak podała Agencja AP ponad 20 tysięcy osób pozostało bez dachu nad głową; W następstwie wybuchu wulkanu Merapi zginęło, co najmniej 30 osób, a 17 odniosło obrażenia. Jak podał Indonezyjski Czerwony Krzyż, erupcja spowodowała ewakuację ok. 36 tys. osób. Na żyznych zboczach Merapi mieszkało ok. 11 tys. ludzi. Indonezja oczekuje na pomoc i już pierwsze samoloty z namiotami, wodą lekami lądują w Jakarcie. Dzisj ponownie nastąpiła erupcja wulkanu Merapi co najmniej 100 osób zginęło, po fali goracych gazów i popiołu wyrzucanych na wysokość 6000 m, ogromna chmura pyłu pokryła teren 250 km kwadratowych, erupcja przybiera na sile, a strefa zagrożenia zwiększyła się do 20 km w promieniu wokół wulkanu. 100 tysiecy odób przebywa obecnie w obozach w pobliżu Yogyakarty.Jak pisze agencja EFE, obecnie głównym problemem logistycznym jest znalezienie właściwego środka transportu na dostarczenie na odległe wyspy Mentawai pomocy tysiącom poszkodowanych. Podróż łodzią zajmuje kilkanaście godzin, a wysokie fale sprawiają, że jest niebezpieczna. Indonezja to państwo wyspiarskie położone na 17 508 wyspach. Około 6 tys. z nich jest niezamieszkanych. Należą one do Archipelagu Malajskiego. Wyspy Indonezji rozciągają się na długości ponad 5 tys. km wzdłuż równika i na długości 1750 km z południa na północ. Ich brzegi opływają Ocean Spokojny i Indyjski. Na wyspach znajdują się liczne wulkany. Indonezja jest często nękana przez trzęsienia ziemi i tsunami. Najwyższym szczytem jest Puncak Jaya – wysokość 4884 m. Indonezja graniczy z Papuą- Nową Gwineą na Nowej Gwinei, Malezją na Borneo i Timurem Wschodnim na Timurze. Dlaczego właśnie ta informacja spowodowała moje poruszenie? Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta, moja serdeczna przyjaciółka Renata, mieszka w Indonezji od roku 1975, stąd wszelkie informacje dotyczące Indonezji są mi niezwykle bliskie. Z Renatą przyjaźnimy się od 57 lat to jest od pierwszej klasy szkoły podstawowej.  

Trzeba też wiedzieć, że Indonezja posiada bardzo silną reprezentację narodową w badmintonie i pierwsze medale zdobyte przez to państwo na Igrzyskach Olimpijskich w ogóle a było to w Barcelonie 1992 roku , oraz w 1996 roku w Atlancie zdobyli zawodnicy tej właśnie dyscypliny. W Barcelonie: Alan Budi Kusuma złoty medal w grze pojedynczej mężczyzn, Ardy Wiranata medal srebrny w tej samej grze, Hermawan Susanto medal brązowy, w deblu mężczyzn Rudy Gunawan i Eddy Hartono złoty medal, i w grze pojedynczej kobiet Susi Susanti medal złoty.W Atlancie: Mia Audina srebrny medal a Susi Susanti medal brązowy w grze pojedynczej kobiet, i Rexy Mainaky/Ricky Subagja medal złoty w deblu mężczyzn. Z powyższego jasno wynika, że moje zainteresowanie Indonezją jest jak najbardziej uzasadnione.  

Był rok 1989 – maj. Polska została zaproszona do udziału w pierwszych drużynowych mistrzostwach świata o Puchar Sudirman, którego fundator Dick Sudirman był założycielem Buluntangkis Seluruh Indonesi- PBSI czyli Indonezyjskiego Związku Badmintona i przez 22 lata był Prezesem tego Związku. Był członkiem Zarządu Międzynarodowej Federacji Badmintona IBF- Vice Prezydentem i pamiętając o Nim i Jego pracy na rzecz rozwoju badmintona nie tylko w Azji ale też na świecie postanowiono wystąpić z inicjatywą zorganizowania I Drużynowych Mistrzostw Świata  w badmintonie razem z indywidualnymi mistrzostwami świata- fundując puchar i nazywając go Pucharem Sudirmana. Sam puchar jest imponujących rozmiarów. Ma 80 cm wysokości, jest wykonany ze srebra pokrytego 22 karatowym złotem na  podstawie ośmiokątnej wykonanej z drewna „ jaiti”- tekowego. Puchar przedstawia lotkę na zwieńczeniu której jest postawiona replika świątyni Borobudur- ósmego cudu świata. Uchwyty tego Puchary przedstawiają tor lotu lotki badmintonowej.

Do Dżakarty  mieliśmy polecieć w składzie 8 zawodników: Jacek Hankiewicz, Jerzy Dołhan , Grzegorz Olchowik, Janusz Czerwieniec, Bożena Siemieniec, Bożena Haracz, Marzena Masiuk, Elżbieta Grzybek, trenera Ryszarda Borka, Prezesa Związku Andrzeja Szalewicza na Kongres IBF (Międzynarodowej Federacji Badmintona) oraz niżej podpisanej, jako kierownika ekipy. Niestety już na początku wydarzyło się wielkie nieszczęście, ponieważ w wypadku samochodowym zginął maleńki syn Jurka Dołhana. Z wiadomych względów Jurek musiał pozostać w domu. Przed wylotem odbyło się arcymiłe pożegnanie naszej ekipy w Ambasadzie Indonezji w Warszawie, w którym brał udział Pan Ambasador, Jego Małżonka oraz wszyscy pracownicy Ambasady. Przygotowano dla nas informacje na temat Indonezji oraz pyszną kolację, na którą składały się dania kuchni indonezyjskiej, zobaczyliśmy też film o Indonezji, byliśmy, bowiem pierwszą ekipą sportową, która wyjeżdżała do Indonezji na Mistrzostwa Świata. Bilety zakupiłam przed 1 kwietnia i w ten sposób zaoszczędziłam dla Związku 40% kosztów, gdyż po tym terminie nastąpiła zmiana taryf cen biletów lotniczych. Główny Komitet Kultury Fizycznej i Sportu pożyczył Związkowi dewizy na wyjazd, które zostały zwrócone( IBF przyznał nam stosowną kwotę dolarów i w ten sposób mogliśmy spłacić nasze zobowiązania w stosunku do GKKFiS) po przyjeździe ekipy do Kraju. Pierwszy lot o godz.9.40 samolotem Lufthansa z Warszawy do Frankfurtu nad Menem. We Frankfurcie lądujemy o godz.11.00. Cały bagaż mamy nadany bezpośrednio do Jakarty –Indonezja. Jest tego dużo, bo aż 14 toreb a nadbagaż wynosi jak zwykle około 180 kg. Do Indonezji lecimy na kilkanaście dni a więc mamy stroje treningowe, reprezentacyjne, i trochę własnych ubiorów oraz jak zwykle trochę europejskiego jedzenia. Przed wyjazdem do Dżakarty odbyło się spotkanie ze wszystkimi osobami odlatującymi  na Mistrzostwa. Zawodnicy zostali szczegółowo poinformowani o zasadach uczestnictwa, ponadto o badaniach dopingowych oraz otrzymali xero listy substancji zabronionych. Przed wyjazdem również zostały dokonane wyrywkowe badania kontroli antydopingowej naszych mistrzów. Wydawało się, że nie zaniechaliśmy żadnych procedur.  We Frankfurcie Andrzej, ja i Rysiek, mamy uzgodnione spotkanie z sekretarzem generalnym Niemieckiego Związku Badmintona panem Helmutem Altmanem. Spotkanie dotyczy planów współpracy Niemieckiego i Polskiego Związków Badmintona na rok 1990 i lata następne. Spotkanie miało się odbyć w Hotelu Steingbergerhof. O godz.12.30 nasza trzyosobowa grupa dotarła do lobby hotelu. Spotkanie trwało prawie dwie godziny i uzgodniliśmy szczegóły wspólnych akcji na rok następny i kolejne. Reprezentacja Niemiec miała wziąć udział w Międzynarodowych Mistrzostwach Polski juniorów i juniorów jak również mecze Polska Niemcy, my zaś mieliśmy wziąć udział w German Open i zawodach w Gutersloh, czyli w Niemieckich Mistrzostwach Juniorów. Ponadto ustaliliśmy, że do Polski przyjedzie na zgrupowanie kadry narodowej trener kadry Niemiec Guther Huber. Zgrupowania naszej kadry odbywały się w tym czasie w hotelu Hańcza i Hali OSiRu w Suwałkach. Ze względu na zbliżająca się godzinę odlotu samolotu do Dżakarty zadowoleni z dokonanych ustaleń i podpisanego planu wymiany powróciliśmy na lotnisko. Trzeba wiedzieć, że w roku 1989 obywateli polskich obowiązywały wizy zarówno do Niemiec jak i do Indonezji. Reprezentacja Polski, którą pozostawiliśmy w umówionym miejscu na lotnisku miała na nas czekać a ponieważ jechała tranzytem nie potrzebowała wiz, natomiast Ryszard, Andrzej i ja mieliśmy wizy załatwione w Ambasadzie Niemiec w Warszawie przy ul. Katowickiej. Po ponownym przejściu granicy, dokonanych formalnościach paszportowych wróciliśmy do naszych zawodników i tu czekała nas duża niespodzianka. Otwierając butelkę kapslowanej wody mineralnej takim starym sposobem, o coś opierało się kapsel i waliło z góry ręką, kapsel odskakiwał, Janusz wykonał to wielce niefortunnie i rozciął sobie dość głęboko prawą dłoń, ponieważ szyjka butelki odpadła i jego dłoń nadziała się na sterczące szkło. Janusz został przez służby ratownicze działające na lotnisku odtransportowany do Szpitala mieszczącego się w obrębie portu lotniczego, a że nie miał wyrobionej wizy nastąpiły pewne komplikacje i wizę musiał nabyć za kilkadziesiąt marek zachodnioniemieckich, nie licząc tego, że należało zapłacić dodatkowo dwieście kilkadziesiąt marek za wykonanie rtg ręki oraz założenie kilkunastu szwów. W sumie jedno nierozważne otwarcie butelki wody mineralnej kosztowało nas ponad 300 marek. Rok 1989 nie był rokiem, w którym działały ubezpieczenia wielu firm, a my, jako reprezentacja nie byliśmy ubezpieczani na wyjazdy zagraniczne. Pomimo tego skontaktowałam się telexem (to taki rodzaj faxu, ale działającego w oparciu o perforowana taśmę, na której kodowało się treść depeszy i wysyłało specjalnym łączem sztywnym do danego odbiorcy w danym kraju) z biurem naszego Związku z nagłą prośba ubezpieczenia ekipy na wyjazd do Indonezji, natychmiast, w dniu dzisiejszym, co się Markowi udało. Nie wdawałam się w dyskusję tylko poprosiłam o dokonanie ubezpieczenia od dnia dzisiejszego. Marek zrozumiał, że coś musiało się stać i bez zbędnych dyskusji dokonał tego, o co go poprosiłam. Ekipa była od tej pory ubezpieczona i bezpieczna przynajmniej w tym zakresie. A ja od tamtego sławetnego zdarzenia na lotnisku we Frankfurcie, nauczona smutnym doświadczeniem, zawsze pilnowałam, aby nasza reprezentacja miała ubezpieczenia i właśnie, dlatego sponsorami Związku zostawały kolejno różne Firmy ubezpieczeniowe (Bankowe Towarzystwo Ubezpieczeń i Reasekuracji „Heros”, Towarzystwo Ubezpieczeniowe „Warta”, i następnie „Compensa”).

Janusz otrzymał antybiotyk w zastrzyku oraz informację na piśmie o zdarzeniu na lotnisku jak również stosowne zaświadczenie o podanych lekarstwach i zastosowanym leczeniu.  W tej sprawie miałam dokumenty dla lekarza IBF, którego musiałam powiadomić, bezpośrednio po przylocie, ze względu na badania antydopingowe, ale najważniejsza sprawą był przelot Janusza do Dżakarty. Po takim wypadku oraz po szyciu ręki, po podanym  antybiotyku, nie wiedzieliśmy jak organizm wytrzyma ten wielogodzinny lot do Singapuru (9 godzin) plus prawie dwie godziny oczekiwania w Singapurze i 4 godziny lotu do Jakarty. Pełni obaw wsiadaliśmy do naszego transkontynentalnego Jumbo Jeta szykując się do lotu. Niezbadane są losy ludzkiego młodego organizmu, Janusz pewnie z wrażenia i stresu zasnął w samolocie i w bardzo dobrym stanie dotarł do celu podróży, nawet nie miał gorączki, natomiast ja przez całą drogę myślałam jak to wszystko ułoży się zarówno w podróży jak i na miejscu, choć właściwie wiedziałam, że o pobyt w Dżakarcie nie mam powodów zbytnio się martwić, bo Renata i jej mąż Raden Mas  Koenhendrarso Soerjosoeharto (inaczej mówiąc  Książe Koenhendrarso Soerjosoeharto) będą czekali na nas na lotnisku i cała ekipa Polska zostanie otoczona troskliwa opieką.

Koenhendrarso Soerjoseharto, potomek błękitnej krwi, wywodził się z rodziny Książąt władców Sułtana Mangkumegara II dan Palmbowono. W Indonezji jest jeszcze jedno znaczniejsze Księstwo Yogyakarty Mangkunegar I, potomkowie Sułtana Hamengkawono, obecnie jest Sułtan Hamengkawono X.

Po wielu godzinach podróży oczekiwania we Frankfurcie i Singapurze wreszcie długiego lotu po prawie 20 godzinach w końcu wylądowaliśmy w Dżakarcie. Koen oczekiwał na naszą ekipę i razem z organizatorami pojechaliśmy do Hotelu Indonesia. Zmęczeni niemiłosiernie szybko załatwiliśmy meldunek, oraz akredytacje, bez których na żadnej imprezie nie można funkcjonować, ekipa udała się do pokoi. Rysiek wraz z ekipą mieszkał w hotelu zaś ja i Andrzej pojechaliśmy z Koen’em do jego domu-względy ekonomiczne nie pozwoliły nam na wynajem hotelu. Dom Koena na Martimbang położony w Dżakarcie Selatan (Selatan Południowej). Dżakarta dzieli się na cztery: Pusat – Centralną, Timur-Wschodnia, Utara- Północną, Selatan –Południową, Barat –Zachodnią.   Hmmm, do domu, no tak pamiętamy wszyscy nasze lokale mieszkalne typu M2, M3, czy moje M4, które składało się z trzech pokoików i kuchni oraz mikroskopijnej łazienki o łącznym metrażu 48 metrów kwadratowych. A tu Indonezja, państwo nie za bogate a zostaliśmy przywiezieni na osiedle domków jednorodzinnych PERTAMINA ( Firma, która zajmowała się importem i sprzedażą ropy naftowej powiedzmy jeden z potentatów na rynku Azjatyckim w tym zakresie, w której pracował dr chemii Koenhendrarso  Soerjosoeharto, który chemię ukończył na Politechnice Warszawskiej mieszkając w Polsce 16 lat). Piękny bungalow, parterowy dom w holenderskim stylu neokolonialnym o powierzchni ponad 400 metrów kwadratowych, wokół palmy kokosowe, bananowce, drzewa papai, i innych nienazwanych przez mnie przepięknych krzewów. Zatkało nas z wrażenia. Na progu żona Koena, piękna Ibu Renata jej dwie jeszcze ładniejsze córki Sita i Devi. Renata moja przyjaciółka z lat szkolnych. Tu należy się wszystkim pewne wyjaśnienie. W roku 1989 dewizy na wyjazdy zagraniczne przydzielano i były one limitowane. Trzeba było otrzymać po pierwsze zgodę GKKFiS na wyjazd ekipy za granice, trzeba było uzyskać zgodę na przydział dewiz a dewizy były bardzo, ale to bardzo limitowane. W tym wypadku pieniądze na pobyt pożyczyliśmy od Urzędu a właściwie za zgoda GKKFiS od COSu, który działał w imieniu Urzędu w sprawach paszportów i dewiz. Po przeliczeniu okazało się, że ekipa może zamieszkać w hotelu, bo dla niej pieniędzy wystarczy, ale ja i Andrzej musimy zorganizować sobie coś innego, dlatego Koen i Renata byli naszą szansą. Ulokowano nas w osobnym małym dwupokojowym bungalowie. Obok była łazienka z cebrzykiem wody ciągle uzupełnianej, gdyż temperatura w Dżakarcie nigdy nie spada poniżej 30, w ekstremalnych warunkach do 26 stopni stopni. Stąd stojąca woda w cebrzyku zawsze była mile chłodna.  Prezenty przywiezione gospodarzom zostały oddane a my „padliśmy” każde w swoim pokoju. Wiedząc, że Ryszard jest z ekipą mieliśmy czyste sumienie, ekipa miała załatwiony trening, lotki i wszystko, co było potrzebne, natomiast my mieliśmy dojechać po zakończonym treningu następnego dnia. Mistrzostwa Świata „Sudirman Cup” zorganizowano na Hali Sportowej Selatan mieszczącej 20.000 widzów, która była zlokalizowana prawie w Centrum Jakarty. Podróż z Hotelu na Hale nie trwała długo około 20 minut. Hotel był klimatyzowany niezbyt nowoczesny, jednak wystarczająco wygodny. Mieszkanie u Renaty i Koena było komfortowe, oraz miało dodatkowy plus a mianowicie, jako jedyna ekipa biorąca udział w Mistrzostwach dysponowaliśmy swoim własnym transportem. Koen dał nam, bowiem do dyspozycji mini bus marki Toyota wraz z kierowcą. My tylko musieliśmy wiedzieć, gdzie chcemy jechać, tak, więc codziennie Renata pisała na kartce gdzie jedziemy np. z domu na hale, z hali do Hotelu Borobudur – tam mieszkał sędzia główny, któremu trzeba było dostarczać skład drużyny na kolejny mecz, następnie z Hotelu Borobudur na sug, aby kupić picie i owoce itp. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego Renia codziennie nas indaguje skąd, dokąd jedziemy, z jakiego hotelu do hali, do której hali głównej czy treningowej z hali, do którego hotelu, zastanawiałam się czyżby myślała, że „urwiemy się gdzieś”, jeżeli tak to gdzie, ja przecież nie znałam ani Dżakarty, ani malajskiego a trzy słowa, które pojęłam dziękuję-trimakasi, buluntangkis- badminton,  Dżakarta Selatan czy Martimang,  nie wystarczały aby się dogadać, nie miała do nas zaufania? Sprawa okazała się banalna. Pan kierowca był analfabetą i nie umiał czytać, więc ona pisała kartki dla mnie abym ja panu mogła przeczytać na głos i aby on wiedział już gdzie jedziemy, dacie wiarę? Kierowca analfabeta, ale takich i innych niespotykanych sytuacji mieliśmy więcej, ale o nich w następnym odcinku.

Cdn.

Tekst ten napisałam w Oslo, 18 listopada 2006 r.

Jestem jeszcze w Oslo. Jako wice Prezydent Europejskiej Unii Badmintona – Badminton Europe, zaproszona przez Norweski Związek Badmintona na międzynarodowe mistrzostwa. Siedzę na sali i oglądam ćwierćfinały. Mecze rozgrywane są na pięciu kortach. Organizacja dobra, ale bez brawury. Wszyscy są mili i dobrze wykonują swoją robotę. Brak ułańskiej fantazji, jak to na naszych zawodach bywało. Ale może tak właśnie trzeba?

Z rozrzewnieniem wspominam nasze zawody organizowane w Warszawie w hali Mera, która była halą do tenisa z widownią na około 300 osób przy ul. Wery Kostrzewy, dziś Bitwy Warszawskiej.

Był rok 1985…

Trener Ryszard Borek, Bożena Wojtkowska -Haracz, Bożena Siemieniec-Bąk fot.Jan RozmarynowskiOrganizowaliśmy zawody, które Europejska Unia Badmintona przyznała nam po raz pierwszy od pamiętnego założenia Polskiego Związku Badmintona w roku 1977. Drużynowe Mistrzostwa Europy grupy B –„ Helvetia Cup” (pierwszych sześć drużyn sklasyfikowanych w Mistrzostwach Europy na miejscach 1-6 nie brało udziału). „Helvetia Cup” gdyż puchar na te zawody ufundował kiedyś Szwajcarski Związek Badmintona.  Polska w tym czasie była siermiężna, nijaka, brudna i bura. Ale nam się chciało chcieć! Janusz Rybka, pan doktor ze specjalizacją wod-kan na Politechnice Wrocławskiej przyjechał z całą swoją paczką. Szorowali wykładzinę Mery, zafajdaną przez wróble, które nie wiedzieć skąd przylatywały do hali robiąc oczywiście to i owo na perłowo! Czyściliśmy, wkręcaliśmy powyrywane krany, kurki od wody, jak również sprzątaliśmy wszelkiego rodzaju brudy w hali i przed halą. Hala Mera musiała błyszczeć. Zasłony na trójkątnym, wielkim oknie wieszała zaprzyjaźniona (od 1980 r.) grupa alpinistów, zaangażowana przez nas do tego celu. Zresztą chłopaki miały i trudniejsze zadania, czyli wymianę żarówek typu LH 256.

Polski Związek Badmintona, a sprawa żarówek LH 256. Tak, tak właśnie było. Rokrocznie zamawialiśmy ten typ żarówek w Zakładach im. Róży Luksemburg, dziś po zakładach zostały tylko wspomnienia. Budynek został sprzedany, ale wtedy… 250 sztuk cennych żarówek (cennych tylko dla nas, bo cena nie była znowu taka wielka), trafiało w nasze ręce, do naszego związkowego magazynu i to był element przetargowy w negocjacjach z zarządzającymi halą Mera p. Hanią i p. Ryszardem Zielińskim (bardzo niedawno odszedł od nas na stałe). Im te żarówki były niezbędne do oświetlenia hali podczas treningów i tenisowych zawodów. My je mieliśmy, więc targ musiał być ubity! W opłatę za halę wliczano więc koszty wymiany żarówek plus robociznę alpinistów i w ten sposób koszty wynajmu redukowaliśmy do niezbędnego minimum i wszyscy byli zadowoleni, bo na kolejny rok mieli halę wyczyszczoną, z oświetleniem, my zaś znowu mogliśmy zorganizować zawody najwyższej rangi, o których głośno było nie tylko w całej Warszawie, ale też i w Polsce i w Europie. Janusz pracował nocą, pomagali mu Wiesiek, młody człowiek z Płocka, Julian Krzewiński – wspaniały skromny człowiek, pracownik działu sportu Federacji „Kolejarz”, Janusz Musioł, wielki fan badmintona, Dyrektor Sportowy z AWF Wrocław, Jurek Wrzodak, Jerzy Śliwa, Eugeniusz Jaromin trener, Jurek Szuliński trener, Wiesiek Derych, Rysiek Borek, późniejszy wieloletni trener kadry narodowej, no i oczywiście Andrzej Szalewicz, który wszystkim zarządzał. Był wszędzie, o wszystkim decydował, w sprawach organizacyjnych na hali tylko on mógł podjąć decyzję. W ten sposób unikaliśmy kolizji, błędnych decyzji i podwójnej roboty. Był omnibusem w sprawach wyklejania linii na wykładzinie Mery (kortów nie mieliśmy i mogliśmy tylko o nich pomarzyć, bo skąd wziąć pieniądze – twardą walutę na ich zakup?).

3 M to amerykańska firma, która w latach osiemdziesiątych miała swoją siedzibę przy ul. Lektykarskiej w Warszawie. Za sprawa Andrzeja i jego znajomości firma ta pomagała nam dostarczając białe taśmy samoprzylepne o szerokości 45 mm. Na jeden wyklejany kort zużywaliśmy około 100 metrów, więc minimum 600 metrów, plus ewentualne uzupełnienia, plus ewentualne popełniane przez nas błędy w klejeniu kortów – w sumie było potrzebnych około 1000 metrów. Ale w sklepach próżno szukać takiego rarytasu!  Błąd w wyklejaniu boisk zdarzył nam się raz, lepiliśmy boiska przez całą noc – 6 kortów, kto nie wyklejał, ten nie wie, co to za mordercza praca. Wykleiliśmy już wszystkie i wtedy okazało się, że wszystkie korty są za krótkie o dwadzieścia centymetrów. Sędzia Główny był bezlitosny i na 2 godziny przed rozpoczęciem gier wszystko musiało być poprawione i było. Nie powiem, że ciemno w oczach mieliśmy i serce w gardle, ale oprócz nas nikt się nie zorientował. Zawsze w napięciu czekaliśmy na przyjazd Zbigniewa Góral z LOK (Liga Obrony Kraju posiadająca sprzęt nagłaśniający) ze swoim samochodem marki Nysa, w którym przywoził nagłośnienie hali.

Flagi uczestniczących państw pięknie wyeksponowane, napisy jak trzeba, sponsorzy hm.. Też mieli swoje a-boardy (takie niskie płotki, które były porozstawiane wokół kortów)! Ze sponsorami było związane bardzo zabawne zdarzenie. Ale o tym za chwilę. W roku 1985 sponsorami Helvetii Cup były firmy PLL LOT (zaproponowała ekipom uczestniczącym w mistrzostwach korzystną taryfę na przelot z zagranicy do Polski) i Fabryka Samochodów Osobowych FSO Warszawa, która wypożyczyła nam 6 samochodów marki FIAT wraz z kierowcami i co najważniejsze z talonami na benzynę! Krzysztof Panufnik, Dyrektor Działu Marketingu FSO był dla nas zawsze niezwykle życzliwy, doskonale rozumiał, że transport podczas zawodów to zawsze trudny, a czasami słaby punkt w organizacji przedsięwzięcia. A więc mieliśmy też dwa autokary marki Super San, 6 Fiatów, a na dodatek samochód do przewożenia ludzi zbudowany na bazie Stara. Ten wypożyczyły nam Głubczyce – sławetny LKS Technik, który dopiero co dokonał zakupu tego pojazdu przy pomocy Andrzeja i Polskiego Związku Badmintona oraz Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu, gdzie mieliśmy wielu życzliwych ludzi, którzy starali się nam pomagać. Do nich należał Staszek Krasowski – Dyrektor Departamentu Inwestycji.

Ale wracamy na halę. Kolejnym sponsorem była firma PGR „Mysiadło”, gdzie kupowaliśmy całe stosy świeżych pięknych kwiatów w gatunku I przecenionych do gatunku III. Kwiaty na halę oczywiście, nie dla nas. Codzienna zmiana wody w 12 ogromnych wazonach i usuwanie zwiędłych kwiatów należały do Renii Jarnutowskiej, a 12 waz ze świeżymi kwiatami na hali wyglądało pięknie, i tak było przez kolejne 10 dni. Nic dziwnego, że wystrój hali budził zachwyt – wazy przyjechały przecież z Bolesławca, gdzie mieliśmy sekcję TKKF w badmintonie. Nasz instruktor Józef Popek pomógł mi w kontakcie z fabryką w Bolesławcu, w zakupie waz i innej pięknej i poszukiwanej w kraju galanterii z tych zakładów.  Jak więc napisałam, wystrój budził zachwyt; Zielona wykładzina hali, wyklejone na biało korty, kolorowe kwiaty w wazach, biało- niebieskie reklamy wokół kortów oraz powieszone flagi państw uczestniczących w zawodach i po raz pierwszy zakupione- ale gdzie nie pamiętam – plastikowe kosze(stojące przy kortach) na ubrania zawodników. Było pięknie, kolorowo, wszędzie reklamy, a najwięcej reklam angielskiej firmy Carlton reprezentowanej na zawodach przez Pepa Pearsona. Niedużego wzrostu, krągły blondyn, zawsze uśmiechnięty, zawsze skory do żartów, podpisał z nami dwuletni kontrakt na obsługę sprzętową zawodów i dostarczył nam 350 tuzinów lotek piórkowych marki Carlton wykonanych według nowoczesnej, jak na owe czasy, techniki: główka plastikowa zamiast korkowej (nowość w 1985 r.). Z tej partii trochę lotek dostał Ryszard Borek na zgrupowanie kadry narodowej przed mistrzostwami, które odbywało się w Głubczycach, bo na żaden inny ośrodek nie było nas stać, a w Głubczycach mieliśmy halę za niewielkie pieniądze wynajmowaną od OSiRu. Dyrektorem OSiRu był wielbiciel badmintona Marian Masiuk – jego córka Marzena też grała w badmintona – była nawet w kadrze Polski juniorów. Lotki odebrane przez Ryśka służyły do przygotowania zawodników do mistrzostw. Pozostałe 320 tuzinów czekało na rozpoczęcie zawodów. Carlton przekazał nam również sprzęt osobistego wyposażenia dla zawodników i trenera: rakietki, dresy, koszulki, spodenki, skarpetki dla naszej polskiej reprezentacji! Wyglądaliśmy po prostu pięknie. Nasza drużyna błyszczała. Byłam tak bardzo szczęśliwa, że udało się nam wszystko załatwić na czas. Ale szczęście nie trwało zbyt długo, bo do Biura Polskiego Związku Badmintona (na stadionie X-lecia, były tam również biura Sport-filmu i innych związków sportowych) wpadł Andrzej Sz., Prezes Związku, z miną z lekka niepewną, z plikiem gazet w ręce. Od progu wydusił: – Zamkną cię, będziemy siedzieć. Wszyscy! Cholera! Nie rozumiejąc o co chodzi, posadziłam prezesa z kawą w ręku przy biurku i z pytającym wzrokiem czekam na wyrok. O co tu chodzi? Jakie więzienie? na dwa dni przed uroczystym otwarciem? Oszalał? Kto go postraszył? Ale przecież on nie należy do strachliwych! Tyle myśli przeleciało mi przez głowę w ciągu 30 sekund (dla mnie to była wieczność).

cdn w dniu 12.02.2010 r.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.