Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Maria Chodorek’

Aninianin

 

Wojciech Adamczyk (zdj. z Internetu)

Wojciech Adamczyk (zdj. z Internetu)

Kilka postów wcześniej napisałam o pani Małgorzacie Gutowskiej Adamczyk, o jej twórczości a także o wydanych książkach zachęcając wszystkich  do pasjonującej lektury.

Dzisiaj chciałabym przedstawić Jej męża, osobę, którą prawdopodobnie wszyscy znają, jako że TVP 1 emituje aktualnie ósmy sezon serialu „Ranczo”.

Przyjaźniąc się z Małgosią uzyskałam zgodę na opublikowanie artykułu napisanego przez pana Wojciecha Adamczyka dla periodyku „MNA” (Między Nami Aninianinami),  który od wielu lat jest wydawany tutaj w Aninie. Przez wiele lat redaktor naczelną była pani Teresa Szymczak dziś funkcję redaktor naczelnej pełni  Barbara Mildner.

Państwo Adamczykowie mieszkają w Aninie, i dlatego panie Teresa Szymczak i Maria Chodorek  (była prezes TPW Oddział Anin) poprosiły o tekst, który został opublikowany w MNA w roku 2009.

Jak wiecie serial „Ranczo” odnosi sukcesy, ma dużą widownię, a ja jestem jego wierną fanką. Co niedziela zasiadam przed telewizorem i czekam na kolejną porcję humoru.

Nie będę pisała o serialu, o aktorach, po prostu zapraszam wszystkich do przeczytania artykułu, którego autorem jest pan Wojciech Adamczyk, reżyser „Rancza”.

O panu Wojciechu chciałam napisać kilka zdań więcej, jednak po przestudiowaniu biografii na jego stronie stwierdziłam, że podanie linku będzie o wiele lepszym rozwiązaniem, gdyż biografia pana Wojciecha jest tak bogata, że jeden wpis nie wystarczyłby na opowiedzenie tego nad czym pracował co reżyserował i jakie perełki filmowe wyreżyserował. Zatem zapraszam!

Wojciech Adamczyk

Wojciech Adamczyk

www.wojciechadamczyk.pl

„Witam!

Bardzo mi miło znaleźć się na stronach anińskiego periodyku. Jako pacholę jeździłem z rodzicami z Grochowa do Anina pooddychać świeżym powietrzem, a w niedzielę uczestniczyć we mszy pod gołym niebem. Kościół aniński był naonczas nieduży, dodatkowe ławki znajdowały się  na zewnątrz budynku pod drzewami i praktyki religijne w takim otoczeniu okazały się atrakcją dla zwykle nudzącego się podczas liturgii dziecka. Anin stał się symbolem czegoś niezwykłego, niecodziennego, lepszego i bardzo się cieszę, że obecnie jestem aninianinem już na co dzień, a nie

Wojciech Adamczyk zdj. z sieci

Wojciech Adamczyk
zdj. z sieci

tylko od święta. Cóż ja mogę napisać o swojej pracy? Istnieje środowiskowe prawo, które nakazuje twórcy wypowiadać się wyłącznie poprzez realizowane dzieło. Próba komentowania, narzucania interpretacji lub tłumaczenia się z zamierzeń jest dowodem porażki zawodowej – bo widz przecież powinien zrozumieć zamysł artystyczny. Ostatnio, w czasach sprzyjających bardziej medialnemu ekshibicjonizmowi  niż intelektualnej refleksji, niektórzy korzystają z różnych technik public relations, by zwrócić na siebie uwagę i przebić się na różne sposoby do świadomości widowni. Tym nie chętniej opowiadam o sobie. Czy można się jednak oprzeć prośbie pani Chodorek?

Najbardziej znanym moim dzieckiem jest niewątpliwie serial „Ranczo” (do czasu, aż moje biologiczne potomstwo zacznie działać na różnych niwach). Wiele razy pytano mnie, dzięki czemu ten serial zyskał status kultowego, jaką mam receptę na dotarcie z sukcesem do tak ogromnej widowni. Z żalem odpowiadam, że takowego przepisu nie posiadam, bo gdybym posiadał, sprzedałbym go za grube miliony jakiejś stacji telewizyjnej i oddawał się spacerom po anińskich uliczkach, a także po barcelońskich, singapurskich, wellingtońskich… Pomimo naszych starań wszelkie działania artystyczne są wypadkową talentu, umiejętności zawodowych i przede wszystkim szczęśliwego splotu okoliczności. Nieodżałowany Gustaw Holoubek mawiał, że w sztuce tak wiele zależy od przypadku, że starajmy się o zrobić to na co mamy na pewno wpływ, na przykład zatroszczmy się o dobrą atmosferę w pracy, by chciało nam się codziennie spotykać ze sobą i rozpoczynać zmagania z materią sztuki lub scenariusza.

Serial "Ranczo" w roli księdza Piotra Kozioła - Cezary Żak, w roli dyrektorki szkoły Wiesławy Oleś- Ewa Kuryło zdj. ze strony "Ranczo"

Serial „Ranczo” w roli księdza Piotra Kozioła – Cezary Żak, w roli dyrektorki szkoły Wiesławy Oleś- Ewa Kuryło zdj. ze strony „Ranczo”

Szczęściem w przypadku „Rancza” było na pewno spotkanie się tej właśnie a nie innej grupy ludzi: scenarzystów, którzy wymyślili świat Wilkowyj, reżysera, który mając takie samo poczucie humoru i pogląd na rzeczywistość, jak scenarzyści, zobaczył i pokazał ten świat, aktorów, którzy – obdarzeni siłą komiczną i osobowościami – wcielili się w bohaterów… oraz producenta, który wszystkim wcześniej  wymienionym zaufał. Tajemnica powodzenia tkwi też chyba w tym, że zdarzenia przedstawione w filmie są opowiedziane z dużą dawką ciepła, dzięki któremu nawet naganne postępki i wady postaci nie budzą obrzydzenia. Pozwalają przypatrzeć się z politowaniem i zrozumieniem wspólnym dla nas wszystkich ułomnościom.

Dlatego lubię reżyserować komedie. Woody Allen w swojej ostatniej książce zauważył, że komedia jest o wiele trudniejsza do zrobienia niż sztuka poważna, ale ma o wiele mniejszą siłę oddziaływania niż gatunki serio. Zapewne z tego powodu większość reżyserów i aktorów odżegnuje się od uprawiania lżejszych form. Komedia bywa uważana za coś gorszego, deprecjonującego twórcę. Reżyserowałem w życiu wiele dramatów, ale ostatnio zdecydowałem się na komedię z trzech powodów.

Po pierwsze – z powodów filozoficznych. Komedia jest równoprawnym gatunkiem, który ma pełne prawo opisywania i diagnozowania świata.

serial "Ranczo" w roli żony wójta Haliny Kozioł-Violetta Arlak, w roli księgowej Leokadii Czerepach- Magdalena Kuta zdj. ze strony "Rancza"

serial „Ranczo” w roli żony wójta Haliny Kozioł-Violetta Arlak, w roli księgowej Leokadii Czerepach- Magdalena Kuta zdj. ze strony „Rancza”

Używa jednak to tego innej optyki niż – nazwijmy tak ogólnie teksty serio -tragedia. Współczesne sztuki lub filmy nader chętnie oddają brud, zło, okrucieństwo świata, ludzkie cierpienia i poczucie krzywdy. Nie oszukują, może czasami zbytnio skupiają się na oddaniu bezsensu istnienia, epatują obrazami przemocy. Siła przedstawionych wydarzeń może przygnębić widza, sprawić, że wyjdzie z teatru lub kina ze smutkiem, przybity poczuciem niemożności zmiany prawideł rządzących tym światem. Komedia równie dotkliwie może obnażyć zło, nawet mocniej je napiętnować – pamiętajmy, że najwięksi dyktatorzy bali się ośmieszenia. Najistotniejszy jest jednak fakt, że ukazanie zła przy użyciu filtru komediowego sprawia, iż  zyskuje ono ludzki, nie irracjonalny wymiar. Śmiać możemy się tylko z człowieka, nie z idei lub abstrakcji. Zło wyśmiane to zło oswojone, więcej – przezwyciężone! Dzięki temu komedia w odróżnieniu od dzieł serio zawsze daje ludziom nadzieję: że może być lepiej. Że możemy sobie z problemami poradzić. A sztuka winna zawsze ludziom taka nadzieję dawać. Przynajmniej ja tak uważam.

Drugi powód to moja cecha charakteru: niecierpliwość. Komedia jest gatunkiem natychmiast i bezwzględnie weryfikowalnym: widownia albo się śmieje -albo nie. Nie można spojrzeć na publiczność z wieży z kości słoniowej, schować się za zasłoną dymną głębi intelektualnej lub eksperymentu artystycznego, podeprzeć analizami uczonych w mowie i piśmie krytyków. Rezultat jest zawsze dla wszystkich oczywisty. Wymaga to oczywiście większej odwagi i determinacji, ale jak mówi młodzież: „jest ryzyko, jest zabawa”.

Trzeci powód trochę wstydliwy, bo odsłania skrywaną moją próżność: nie każdy może wręczyć drugiemu człowiekowi dar śmiechu… Ja po

serial "Ranczo" ksiądz Piotr Kozioł-Cezary Żak i Wojciech Adamczyk reżyser serialu zdj. z Internetu

serial „Ranczo” ksiądz Piotr Kozioł-Cezary Żak i Wojciech Adamczyk reżyser serialu zdj. z Internetu

prostu się cieszę, gdy moja widownia jest po seansie lub spektaklu odprężona, zadowolona, roześmiana. Mam wtedy poczucie, że pozwoliłem ludziom na chwilę zapomnieć o codziennych troskach i wlałem trochę otuchy w ich serca. Z tego powodu wysoko cenię moich aktorów, bo mają oni cechy, których żaden reżyser na świecie nie jest w stanie wyreżyserować: poczucie humoru, wdzięk oraz umiejętność podawania pointy, ten specyficzny „timing”, który sprawia, że ktoś ma siłę komiczną albo jest jej pozbawiony. Bez nich nie miałby kto przekazać tego podarunku.

Wybaczcie, jeśli Was znudziłem, ale już Chaplin zauważył, że komicy są generalnie ponurzy. Jeżeli chcecie, drodzy aninianie, żebym Was rozbawił, zasiądźcie w niedzielę wieczorem przed telewizorami. Spróbuję. Wasz od półtora roku sąsiad Wojciech Adamczyk

www.wojciechadamczyk.pl

 

Barbara Szpinda otwiera wystawe obrazów malarza księdza Jerzego WolffaGaleria „Na Trawiastej” w Aninie zaprosiła nas dzisiaj na wystawę malarstwa księdza Jerzego WOLFFA. Pozwólcie, że przybliżę wszystkim postać księdza Wolffa, osoby legitymującej się niezwykłym wprost życiorysem, powiedziałabym wręcz dramatycznym. Anin miał to szczęście, że ksiądz Jerzy Wolff dwa lata był tutaj wikariuszem i katechetą.W roku 1952  aresztowany został  wikary ks. Franciszek Różalski. Ówczesny Proboszcz naszej Parafii ks. Piotr Pieniążek wystąpił do władz kościelnych o przydzielenie nowego wikarego, którym był Jerzy Wolff. 

Uczył religii w szkole w Aninie, czytał na lekcjach „Przygody księdza Browna”, jednak  ktoś doniósł do stosownych władz, że czyta literaturę  zabronioną. Wtedy zaczął czytać uczniom książkę W. Żukrowskiego „Porwanie w Tiutiurlistanie” (na podstawie wspomnień Lidia Nowakowska z d.RzepkoJego uczniów, Lidki Nowakowskiej z d.Rzepko i Andrzeja Szalewicza). Po dwóch latach, ze względów zdrowotnych, przeniesiony został do Otwocka, następnie zaś do Warszawy i do Lasek, gdzie spędził ostatnie 27 lat.

Oto, co znalazłam w internecie na temat Jerzego Wolffa, artysty malarza, piszącego również piękną polszczyzną:

 cyt: „…W  latach 1920 – 1926 Jerzy Wolff studiował malarstwo i grafikę w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowniach Ignacego Pieńkowskiego, Felicjana Szczęsnego Kowarskiego i Jana Wojnarskiego. W latach młodzieńczych zajmował się grafiką, później głównie malował i rysował. W latach 1929 -1933 przebywał w Paryżu ucząc się malarstwa przede wszystkim w Luwrze. W Galerie Art et Artistes Polonais w Paryżu miała miejsce jego pierwsza wystawa indywidualna (1932). Był zaprzyjaźniony z Kazimierzem Miterą i grupą kapistów, szczególnie z Zygmuntem Waliszewskim, Hanną i Janem Cybisami i Józefem Czapskim. Należał do licznego grona malarzy kolorystów. Po powrocie do Polski brał udział w wielu wystawach, m. in. Salonach Instytutu Propagandy Sztuki w Warszawie. Miał dwie wystawy indywidualne: w lokalu ZPAP w Warszawie (1936; następnie w Lublinie i Poznaniu) i w Instytucie Propagandy Sztuki w Warszawie (1938). Zajmował się krytyką artystyczną, współpracował z „Głosem Plastyków”, prowadził w 1938 roku dział recenzji plastycznych w „Prosto z mostu”. Lata wojny i okupacji spędził w majątku rodzinnym w Wilczycach. Powstało tam wiele obrazów. Mieszkanka Anina, poetka Maria Chodorek opowiada o Jerzym WolffiePod koniec wojny znaczna część jego prac (głównie rysunki i akwarele) spłonęła. W 1944 roku, po krótkim pobycie w Lublinie, przez kilka miesięcy inwentaryzował zbiory malarstwa w Pałacu Kozłowieckim. W 1945 roku zamieszkał na Saskiej Kępie w Warszawie. W pierwszych latach po wojnie aktywnie uczestniczył w organizowaniu życia artystycznego. Wraz z Janem Cybisem redagował „Głos Plastyków”. Był wiceprezesem Zarządu Głównego ZPAP w latach 1947 – 1948. Latem 1948 roku wyjechał na trzymiesięczne stypendium do Francji. Po powrocie do kraju wstąpił do Seminarium Duchownego w Warszawie. Porzucił malarstwo. W 1952 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był duszpasterzem w Aninie, Otwocku, Warszawie, a od 1958 roku w zakładzie dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą. Wiosną 1959 roku, po jedenastoletniej przerwie, wrócił do malarstwa. Od tego czasu brał udział w wystawach w kraju i za granicą. Miał siedem wystaw indywidualnych: w Zachęcie w Warszawie (1959, 1966, 1973, 1981) ; W KMPiK-u w Białymstoku (1971), w Domu Artysty Plastyka w Warszawie (1978); w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej (1979). W 1974 otrzymał Nagrodę Krytyki im. C.K. Norwida. W 1979 został laureatem Nagrody Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego w Nowym Jorku. Bibliografia Barbara Szpinda, Michał Nowacki, Karina Stolarska, Aldona Kraus, publikacji Jerzego Wolffa liczy ponad 100 pozycji. Przed wojną pisał m. in. w „Głosie Plastyków”, „Arkadach”, „Prosto z Mostu”, „Ateneum”. W latach czterdziestych publikował m. in. w „Odrodzeniu”, „Zdroju”, „Przeglądzie Artystycznym”, „Problemach”, „Twórczości”, „Nowinach Literackich”. Po 1959 roku zamieszczał teksty o sztuce m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Więzi”, „Znaku”, „Twórczości”, „Tekstach”. Wydał książkę o Aleksandrze Gierymskim (1948), studium o malarstwie Zygmunta Waliszewskiego (1969) i zbiory esejów: „Kształt Piękna” (1973) i „Wybrańcy sztuki” (1982). Kilkanaście jego książek w rękopisach i maszynopisach znajduje się w zbiorach Sekcji Rękopisów Biblioteki Uniwersyteckiej KUL w Lublinie…” Przytoczyłam tu informację dotycząca Jerzego Wolffa, napisaną przez pana Krzysztofa Hrabaszewskiego. Wydaje mi się, że aby poznać lepiej malarza powinno się oddać mu głos, aby sam siebie zaprezentował. Poniżej tekst, w formie listu, do  pani Heleny Kuszell, (list znajduje się w Jej posiadaniu) rzeźbiarki, uczennicy Wolffa:

Kochana Helu!

Obraz "Zwiastowanie" pędzla malarza ks.Jerzego WolffaPytasz o radę odnośnie Twojego „fachu”. Widzisz – fachowcem w sztuce to się zostaje przez wysiłek w codziennej pracy, dającej owoce. Nie ten jest fachowcem, kto skończył akademię, czy jaką inną szkolę artystyczną (w sztuce dyplom jest niczym), ale ten, kto ma coś do powiedzenia, i kto wypowiada się dobrym językiem plastycznym (jeśli jest plastykiem). Wielkie ambicje są bardzo pożyteczne, wielkie ukochania czynią życie bogatym, ale dobrą sztukę robi ten, kto posiadł dobre „rzemiosło”, które zdobywał codzienną, świadomą pracą, nie ma innego środka, niż praca. Ale widzisz, ta praca, ten codzienny wysiłek musi pochodzić z potrzeby wewnętrznej jakiejś całkiem absolutnej – muszę rzeźbić, muszę malować, bo mi to jest potrzebne do życia, jak oddychanie. Jeśli to nie jest konieczne, to widać powołanie jest jakieś inne. Kiedy Bóg polecił mi wstąpić do Seminarium, to tak od razu uczynił, że malowanie przestało być dla mnie koniecznością, a ludzie tak sobie jakoś naiwnie wyobrażają, że ja teraz wrócę do malarstwa (raz, czy parę razy na tydzień). Po co miałbym wracać, skoro malarstwo przestało być dla mnie koniecznością? Ten jest artystą, kto sobie może powiedzieć za św. Pawłem: „biada mi, gdybym nie malował, nie rzeźbił”. Tylko ten. Ten jest artystą, kto swoje dzieło nosi w sobie jak kura jajko, i kto myśli wciąż o tym, by znaleźć odpowiednie miejsce i odpowiedni czas, by to jajko znieść. Można tak to jajko nawet całe lata w sobie nosić, i można czuć, jak ono tam w nas pęcznieje do tego stopnia, że w końcu znosimy je już byle gdzie, byle się tego słodkiego ciężaru pozbyć. (….) X.J.Wolff Anin, 23 XI 1952

I jeszcze jeden urywek to …Fragment szkicu pt. „Nieudana ekskursja” (z części „O sztuce”) z ok. 1980 roku, rękopisu znajdującego się w zbiorach Sekcji Rękopisów Biblioteki Uniwersyteckiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: „…Ach, pamiętam ten moment, gdym się wreszcie po przerwie jedenastu lat długich zabrał znowu do sztuki! A zaczęło się wszystko od chmurnego pewnego Obrazy Jerzego Wolffawiosennego dnia roku 59, gdy mi w oko wpadł pejzaż z dachem równie kaplicy czerwonawym, jak bliżej, tuż, bliziutko, czerwona cegła w kupę złożona. I z drzewami licznymi, jakich tutaj nie brak, skoro w lesie wszyscy w Laskach siedzimy. A pamiętam tym lepiej, że wciąż mieszkam tu dalej i oglądam codziennie równie dachy kaplicy, jak i drzewa te same. Cegły tylko już dawno wywieziono i ludzi brak też dawnych i miłych. Jak to zwykle, oczywiście, w tym życiu. Tam ich wszystkich jednak pewnie zobaczysz. Co to będzie za radość! Znów się spotkać, rozmawiać! Zaś odnośnie malarstwa, to mnie zafrapowało najbardziej, żem się poczuł tak swobodny, jak dawniej – tak zupełnie, jak gdyby jedenaście lat owe nie liczyły się ani trochę, wcale. Tak, jak gdybym nie przestawał malować.Po tej pierwszej temperce przyszły inne natychmiast – z tego okna, tamtego – bo z każdego z tych okien coś widziałeś ładnego, co kusiło po dawnemu do pracy. Naprzód z okien malowałem, a potem, gdy zrobiło się cieplej, tom wychodził na pejzaż jak za dawnych lat całkiem: czasem z farbą, a czasami z ołówkiem. I znów stałem się malarzem, tak raptem, jak nim kiedyś być przestałem, też raptem. Lecz poczułem się malarzem dopiero w czas „wakacji” w Sobieszewie, nad morzem. Bom się wybrał tam, jak dawniej z farbami, z tekturkami, sztalugą, po to, aby malować z dawnym moim sprzed lat wielu zapałem. No i przywieźć do „domu” plon obfity następnie, bom tam nieraz malował po trzy razy na dobę. Z okien również czasami, ale często w plenerze: niebo, drzewa i domy, i niekiedy też wodę, skoro staw byt niedaleko od domu. A był pejzaż ładny wszędzie, naprawdę. Stąd pławiłem się równie w obserwacjach, jak w pracy, odnajdując siebie znowu dawnego. Już tym razem, mam nadzieję, na „zawsze”! Choć to „zawsze” nie zawsze całkiem było, prawdę mówiąc, jednakie, obraz ks. Jerzego Wolffaskoro tamtej jesieni, po powrocie z Sobieszewa nie mogłem się czas pewien znów zabrać tak jak zwykle, jak trzeba, do sztuki. Był listopad, dość chmurny, jak to zwykle listopad, i to mnie tak do pracy zrażało, żem – pamiętam – się nie mógł wcale zebrać. Dopiero koło grudnia się jakoś odetkało i jużem wtedy zabrał się z pasją do malarstwa z powrotem, mając stale w pamięci mą wiosenną tegoroczną wystawę, która również wpłynęła jednak bardzo na mą pasję, bo skoro kiedyś byłem malarzem, mogę teraz z powrotem nim znów zostać, gdy zechcę. A że chciałem, więc nuże… Trzeba zacząć malować! Malowałem więc pejzaż, stale pejzaż z początku. Z tego okna, tamtego. Od sąsiadów na piętrze. Pejzaż tu jest dość ładny, by mnie sobą zachęcać. Miałem przy tym tradycję w moim życiu w tym sensie. Ilem ja ich napłodził! Przyszedł jednak czas taki, gdy odniosłem wrażenie, że natura to wiele, ale jednak absolutnie nie wszystko. Jeżeli coś ci do głowy malarskiego przychodzi, no to maluj, człowieku, z głowy, a nie z natury tylko, stale, koniecznie. Nosić w sobie pomysły, nie korzystać z nich nigdy, to tak, jakbyś płód nosił miast go zrodzić po ludzku, wydać na świat, by żyło, co się w tobie w jakiś sposób poczęło. Że mi stale do głowy coś przychodzić zaczęło, to był widać znak jakiś: maluj, człeku, coś sobie wyśnił jakby na jawie! Maluj człeku… powiedzieć wiele łatwiej niż czynić. Bo choć we mnie się rodzić tamte rzeczy zaczęły późno bardzo, bo koło sześćdziesiątki, Obraz ks.Jerzego Wolffagdy byłem już „dojrzałym” całkowicie malarzem – tak by mogło w każdym razie się zdawać – to mi wcale nie poszło łatwo owo rodzenie. Doskonale pamiętam jak to było z tą pierwszą moją wizją abstrakcyjną poniekąd – ile było nieprzewidzianych trudności. (…) Jeśli bowiem punktem wyjścia jest wizja – ta wewnętrzna – to do niej tak nie możesz powracać, jak wracasz do pejzażu przed sobą, czy butelki na stole, gdy malujesz przed naturą do „końca”. Kiedy punktem dla cię wyjścia jest wizja, to się ona w czas pracy powolutku, jak gdyby, rozpływa. No i wizję pierwotną zastępuje powoli wizja płótna, obrazu, który trzeba ci tworzyć korzystając z twej wiedzy, na czym obraz w gruncie rzeczy polega. Stąd nie jesteś „kopistą” nigdy wizji pierwotnej, ale twórcą nieustannie obrazu i stąd trzeba ci wciąż korzystać z twej wiedzy artystycznej – inaczej nie podołasz nigdy w życiu zadaniu. Ona będzie ci bowiem przewodnikiem, ta wiedza. Wiedza o tym, czym obraz jest naprawdę, w swej treści literalnie najgłębszej, a więc treści artystycznej, formalnej. Że jest jakąś plastyczną w gruncie rzeczy konstrukcją, „po prostu”. Stąd też owo malowanie „z fantazji” jest wspaniałym doskonałym ćwiczeniem, egzaminem jakowymś ustawicznym z tej wiedzy, jaką w życiu artystycznym nabyłeś. I dlatego tak ogromnie czymś cennym w twoim życiu artystycznym, malarskim. A zarazem jest prawdziwie czymś ważnym niezrywanie całkowite z naturą, która dla nas jest zawsze, bo być musi, koniecznym punktem wyjścia, w jakiś sposób, w malarstwie. Nawet kiedy uprawiasz abstrakcję, to z natury w gruncie rzeczy wychodzisz, skoroś z niej to zaczerpnął pojęcia: równie barwy, jak waloru i linii. A poza tym – co jest ważne niezmiernie, bo stanowi w danym razie fundament twego życia calutkiego artysty – też gry barwnej koloru. Jedno z drugim, wobec tego uprawiaj. Maluj sobie przed naturą, lecz również maluj „z głowy”, jeżeli ci do głowy coś przyjdzie. A przychodzić wciąż będzie, jeśli twoje widzenia punktem wyjścia się staną w powstawaniu kompozycji twoich jakichś malarskich. Wtedy one pomyślą sobie bodaj, że warto tego kogoś zapładniać, skoro dzieci z niego stale się rodzą, kompozycje powstają stale, jedna za drugą. Bo inaczej by one – te widzenia, te wizje – zniechęciły całkowicie się chyba? (…)

Nikt lepiej, niż sam artysta nie potrafi przedstawić siebie i swojej twórczości. Proszę mi zatem wybaczyć, że przedstawiłam twórczość Jerzego Wolffa  za pomocą Jego własnych wypowiedzi.

Jestem wdzięczna Pani Dyrektor Barbarze Szpinda za przygotowanie, wspólnie z paniami – poetkami: Jadwigą Teresą Szymczak i Marią Chodorek oraz innymi osobami, wystawy artysty, księdza, człowieka ze wszech miar zasłużonego dla Anina, w roku 100 –lecia ANINA.

Serdecznie dziękujemy!

Teksty wybrała

Wasza Jadwiga

Poeci Anińscy 4.09.2010Wszyscy wiedzą, że  rok 2010 jest rokiem obchodów 100 lecia Anina. Klub Kultury „Anin” zaprosił mieszkańców i sympatyków Anina dzisiaj, w dniu 4 września na muzyczno- słowno- taneczny prezent z tej właśnie okazji. W programie przewidziano wręczenie nagród laureatom konkursów „Bywalec Anina”, oraz popołudnie w towarzystwie  anińskich poetów, których wiersze recytował Tadeusz Woźniakowski, jednocześnie konferansjer a przed wieloma laty wspaniały polski piosenkarz, śpiewak operetkowy i kompozytor muzyki rozrywkowej, a także muzyk i aktor.. Od roku 1956 koncertował na estradzie. W latach 1958-1960 był aktorem operetki w Łódzkim Teatrze Muzycznym. W latach 1961-1970 stworzył liczne nagrania z Orkiestrą Taneczną Polskiego Radia pod dyr. Edwarda Czernego  i z Orkiestrą pod dyr. Henryka Debicha. W latach 1971-1979 aktor i piosenkarz teatru „Syrena” w Warszawie. Kompozytor licznych piosenek, za które otrzymał wiele nagród na festiwalach i konkursach. Jego utwory to między innymi: „Automobil”, „Gdy ci serca brak”, „Imieniny, imieniny”, Zawołaj, „Niech pan nie zamyka bramy”, ”Kiedyś w święto winobrania”, ”Mnie wystarczy Monte Verde”, „W dni wielkie i skończone”, „Lutnia i żołnierz”, ”Most zakochanych”, „Posłuchaj coś ci powiem”, 100 lecie Anina i tort z tej okzaji serwowany po koncercie„Znów razem”, „Żurawie odlatują” i wiele innych. Starsi fani pamiętają Pana Tadeusza Woźniakowskiego z wykonania takich piosenek jak: „Komu piosenkę”, „Wspomnienie”, „Ty jeszcze nie wiesz”, „Wiosną mi bądź”, „Czy pani tańczy twista” (wykonanie razem z Violetta Villas), „Rudy rydz”, „Zginęła mi dziewczyna”, i wielu, wielu innych.

http://www.youtube.com/watch?v=j_aryRMfldY

Po wręczeniu nagród laureatom konkursu Pan Tadeusz prezentował anińskich poetów czytając ich wiersze.  Wasz sprawozdawca starał się bardzo odnotować wszystkich prezentowanych anińskich twórców, jak również odnotować tytuł wiersza odczytanego gościom. Oto nasi twórcy w kolejności alfabetycznej:

Barbara Broniatowska –związana  z Aninem od kolebki, a jej wiersze nie tylko dotyczą Anina, prezentowany wiersz – „Piosenka o wpółutraconym Aninie”, Bolesław Bryński– potrafi odnaleźć poezję w szarej prozie dnia- prezentowany wiersz „Wyszedłem w letni wieczór podochocony na Anin..”, Maria Chodorek– mówi o sobie” „Jestem poetką okazjonalną”, mieszka w Aninie od urodzenia, jest biologiem stojącym od lewej Aldona Kraus i Jadwiga Teresa Szymczakna straży tradycji i piękna krajobrazu- prezentowany wiersz: ”Lament aniński 2005”; Alicja Francman– jej poezja jest utkana z najpiękniejszych nici słów, artysta plastyk, od 1939 r związana z Aninem- prezentowany wiersz „Osiedle poetów”; Zdzisław Głowacki – chciałby zatrzymać czas i cieszyć się zwykłą chwilą spędzoną z bliską osobą, wrażliwy artysta, któremu nieobce sa różne dziedziny sztuki – prezentowany wiersz Anińskie lasy”; Joanna Oxyvia Jankowska– wielka aglomeracja jest dla niej źródłem natchnienia, ale tez zmorą od której pragnie uciec w świat przyrody – prezentowany wiersz: ”Znajoma ulica”; Krystyna Kaczyńska Fusiecka – bardzo często w swoich lirykach stosuje ironię, prezentowany wiersz: „Zza ściany”; Andrzej Kosiński – wkracza w świat historii małych i wielkich ojczyzn (Anina, Falenicy i Kresów Wschodnich) uwikłanych w dzieje ludzkości, prezentowany wiersz: „ Ballada na koniec wieku”; Maria Kościuszko – poetka „linii otwockiej” ukazuje piękno Aldona Kraustego regionu, prezentowany wiersz: „W anińskiej Farlandii mieszkał poeta Konstanty…”; Aldona Kraus – ukołysana przez komorowski ogród zamieszkała wśród wawerskich sosen i bezgranicznie oddała się Aninowi. Urodzona w Konstancinie, emocjonalnie związana z Komorowem, ale wiersze o bogatej skali nastrojów, zaczęła pisać w Aninie. Jej dom przeniknęła poetycka aura, także za sprawa ks. Jana Twardowskiego, spędzającego wakacje u poetki, która nazywa siebie „lekarzem okulista piszącym wiersze” –prezentowany wiersz: „ Z myślą o Julianie Tuwimie”; Małgorzata Krupińska Nowicka – potrafi ukazać różne odcienie smutku w krótkim poetyckim przekazie: prezentowany wiersz: „Jan od biedronki”; Henryk Ławrynowicz – stosował bogatą gamę nastrojów tworząc wiersze refleksyjno- historyczne, okolicznościowe oraz o charakterze egzystencjonalnym – prezentowany wiersz: „Madrygał na cześć mamusi i jej pierworodnej”; Aneta Michalska – pokazuje swiat rozpięty między niebem a ziemią, dostrzega żywioły tkwiące w człowieku, ale wyciszone dzięki metaforom, prezentowany wiersz: „Planeta Anin”; Jakub Michalski –jego wiersze melodyjnie wpływają do serca, ponieważ nieobca mu jest również muzyka- prezentowany wiersz: „Las aniński”; Katarzyna Nowak – aktualizuje kulturę Aneta Michalskaantyczna i nowożytną , aniński limeryk sugeruje, że autorka skrywa także ironiczny ogląd świata- prezentowany wiersz: „Limeryk aniński”; Wacław Okniński –zapatrzony w przeszłość ukazuje piękno otaczającego nas świata – prezentowany wiersz: „Piosenka na pięćdziesiątą rocznicę matury”; Dariusz Osiński – nazywa swoje wiersze „glinianymi” odwołując się do wykonywanego zawodu – artysty ceramika-prezentowany wiersz: „Anińskie pogaduszki”; Mirosław Perzyński – błyskotliwe połączenie refleksji i żywiołu miasta, a czasem czarnego humoru- prezentowany wiersz „Piękna pani z ulicy Hertza…” Karina Stolarska – ukazuje kobiety doświadczone przez miłość- miłość, która rani. Pojawiający się w jej wierszach dom i ogród, przemykające zwierzęta, subtelny dowcip koją dusze. Ukazują urok dnia codziennego- prezentowany wiersz: „Ulica jakże moja”; Maria Sulich Wawrzyk – łączy refleksję z ostrym spojrzeniem na świat- prezentowany wiersz: „Anin- jej azyl”; Maria Suska Klink– satyra, ironia, żart to oręż poetki- prezentowany wiersz: „Pociąg pana Tuwima”; Lidia Szafrańska – potrafi każde zdarzenie ująć w ciekawy splot metafor- prezentowany wiersz: „Księże Janie”; Jadwiga T.Szymczak – uważa, że „ poeci zmuszają ciszę do mówienia”, ona zmusza ludzi do twórczego działania, ale przede wszystkim siebie do aktywnego życia, a pomaga jej w tym literatura- prezentowany wiersz: „ Alicji”; Wiesława Zborowska– subtelnie działa na zmysły – Karina Stolarskaprezentowany wiersz: ‘Moje miejsce Anin”;  Podczas recytacji wierszy a także koncertu pana Tadeusza Woźniakowskiego sprzedawana była książka pt: „Aninianie Aninianom” – Antologia Poetów Anińskich, wydana przez Klub Kultury ANIN 2010, pod redakcją pani Beaty Lewickiej. Właśnie ta książka pomocna mi była w zaprezentowaniu naszych anińskich poetów i bardzo jestem szczęśliwa, że właśnie dzisiaj miałam okazję poznać tych wspaniałych ludzi, którzy przechodzą obok nas, a my nie zawsze wiemy, z jakimi wspaniałymi ludźmi mieszkamy w naszym Aninie.

Na zakończenie wszyscy nasi poeci bardzo chętnie podpisywali książkę: Aninianie  Aninianom, antologia poetów anińskich„Antologia Poetów Anińskich”pod tytułem ” Aninianie  Aninianom” a ja skorzystałam z tej możliwości i nie tylko zdobyłam autografy ale też zrobiłam kilka zdjęć bohaterom dzisiajszego dnia. Antologia jest bogato ilustrowana reprodukcjami obrazów mieszkanki Anina pani Janiny Zdanowicz, która swoje obrazy wystawiała w maju tego roku w Domu Kultury „Anin” podczas „Otwartych Ogrodów Anina”. Tylko z reporterskiego obowiązku i wielkiej życzliwości dla pani Janiny informuję, że autorka ciągle tworzy mimo swojego młodego wieku 90 lat. Gratulujemy!

Oczywiscie był też tort 100 lecia, który państwu prezentuję powyżej! Bardzo smakowity, niestety nie udało mi się zdobyć przepisu za co serdecznie przepraszam. 

Sprawozdanie z koncertu w Aninie oraz  ze spotkania z Poetami anińskimi

Przygotowała  Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.