Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Jan Slawski’

Rozmowę z Jadwigą Ślawską-Szalewicz przeprowadziła Jadwiga Kłodecka-Różalska  

Moje podróże z lotką

Porozmawiajmy na początek o bardzo prywatnej i osobistej, niezwykłej książce, której jesteś autorką i bohaterką, ukazującej z mocą dokumentu trudne początki polskiego sportu w powojennym PRL-u. Dla kogo napisałaś tę książkę?

Dla kogo? Przede wszystkim dla siebie! Po drugie dla mojej rodziny, dla ludzi związanych ze sportem, dla fanów sportu, którzy oglądają go podczas mistrzostw świata, igrzysk olimpijskich, jednak zupełnie nie wiedzą o zapleczu sportowym, o pracy w związkach sportowych częstokroć postrzeganej poprzez pryzmat największego i najbogatszego sportu jakim jest piłka nożna. O innych dyscyplinach zdają się nie wiedzieć nic lub prawie nic. Na przykładzie badmintona chciałam pokazać jak w czasach PRL budowaliśmy krok po kroku nową dyscyplinę wyprowadzając ją z kometki w świat olimpijskiego badmintona. Dzisiaj wiele mówimy o kobietach w sporcie a ja na własnym przykładzie pokazuję jak to jest wejść w świat sportu  zmajoryzowany  przez mężczyzn, i osiągnąć w nim sukces.

Czy kategoria działaczki sportowej, z jaką identyfikują Cię recenzenci, jest zgodna z Twoim wewnętrznym wizerunkiem siebie ?

Nigdy nie patrzyłam na siebie z perspektywy działaczki sportowej. Zresztą „działacz sportowy” przez lata miało  wydźwięk  pejoratywny. Uważam się raczej za menadżera sportu, choć w dawnych latach PRL u tego terminu nie używano. Przez ponad czterdzieści lat byłam pracownikiem administracyjnym zatrudnionym w jednym ze związków sportowych początkowo jako sekretarz generalny następnie jako prezes urzędujący. Praca w organizacji kultury fizycznej sprawiała mi frajdę, tworzenie zaś nowej olimpijskiej dyscypliny stało się moją pasją.

Jadwiga Ślawska Szalewicz

Czy ukończenie warszawskiej AWF zajmuje ważną pozycję w ogólnej puli doświadczeń i czy liczyło się w rozwoju Twojej niecodziennej kariery zawodowej? Co najbardziej cenisz i jakie  momenty zwrotne były najważniejsze?

Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie stała się moją alma mater. Pięć lat studiów wspominam jako czas szybkiego osobistego rozwoju. Miałam znakomitych wykładowców takich jak Stefan Wołoszyn, Zofia Żukowska ( późniejszy mój mentor i serdeczna przyjaciółka), Roman Trześniowski, Zygmunt Kraus, Z. Borowiec, czy Tadeusz Ulatowski  i wielu innych których wspominam z rozrzewnieniem. To byli prawdziwi pasjonaci sportu, którzy potrafili przekazać nam pewne nieocenione wartości rzetelną wiedzę i umiejętność zastosowania jej w codziennej pracy. Poza tym na AWF poznałam wspaniałych sportowców, którzy studiowali na moim roku: Elwira Seroczyńska , która zdobyła srebrny medal na Igrzyskach Olimpijskich w Squaw Valley 1960  w łyżwiarstwie szybkim, Jerzy Kulej mistrz olimpijski Tokio 1964 i Meksyk 1968,  i największy z wielkich niezwykła osobowość Hubert Jerzy Wagner, siatkarz, przez lata  najlepszy rozgrywający polskiej drużyny rozegrał 194 mecze zdobywając tytuł Mistrza Europy oraz 5 miejsce na IO Meksyk 1968.Bezpośrednio  po ukończeniu studiów na AWF od 1972 r. po Igrzyskach Olimpijskich w Monachium  został trenerem kadry narodowej w siatkówce mężczyzn.  To on poprowadził naszą reprezentację Polski na szczyty. W 1974 zdobył mistrzostwo świata, zaś na Igrzyskach Olimpijskich 1976 zdobył ze swoimi zawodnikami złoty medal olimpijski.  Wspaniały zawodnik jednak z powołania trener, wzór konsekwencji i pracowitości. Pseudonim KAT. Katorżniczą pracą treningową, którą na szczęście rozumieli i akceptowali  jego zawodnicy zmianą ich mentalności, zmodernizowaną taktyką jakiej dotąd nie stosowali,

Spotkanie w Polskim Komitecie Olimpijskim za autorką zdjęcia polskich olimpijczyków

nowoczesnym sposobem gry, osiągnęli wspólnie sukcesy o jakich dotąd jedynie mogli marzyć. W naszych licznych dyskusjach i rozmowach Hubert zawsze mówił, pamiętajcie dobrze przygotowana drużyna, świadoma swojej siły i gigantycznej pracy wykonanej  przed imprezą główną rzadko bywa słaba psychicznie!  Tak, Hubert Jerzy Wagner  kolega ze studiów, z ławki szkolnej był moim trenerskim guru. Elwira i Hubert moi przyjaciele. Nasze grono składało się z Jurka Kuleja wspaniałego zawodnika w boksie oraz Norberta Ozimka wice mistrza Igrzysk Olimpijskich Monachium 1972 w podnoszeniu ciężarów.

Tak moje studia na AWF, gdzie spotkałam największe gwiazdy światowego sportu były dla mnie kuźnią umiejętności, które starałam się przekazać badmintonowi polskiemu, europejskiemu i światowemu.

Przywołałaś w książce wielu napotkanych w pracy, fantastycznych ludzi polskiego sportu. Czy jak większość absolwentów AWF, przechowujesz we wspomnieniach jakieś  wydarzenia i postaci z okresu studiów?

Otwarcie Level Polish Open Płock Stan Mitchell Prezydent EBU, Beata Moore- Truskawkowa Blond Lady -Rudzielec, Andrzej Szalewicz prezes PZBad

O moich kolegach studentach napisałam powyżej. To była jedna strona tego wspaniałego medalu. Druga strona to ludzie pracujący w tamtych latach w polskim sporcie: Bolesław Machcewicz, Konrad Kaleta, dyrektorzy Państwowego Przedsiębiorstwa Imprez Sportowych i Turystycznych, późniejszego PIS, a w końcu Centralnego Ośrodka Sportu i Turystyki (Konrad Kaleta)  obecnego COS. Mój dyrektor Departamentu Sportu dr Bogusław Ryba, dr Włodzimierz Reczek przez wiele lat przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki, Zbigniew Pacelt trener pięcioboju nowoczesnego, który zdobył dwa złote medale na Igrzyskach Olimpijskich Barcelona 1992 drużynowo i indywidualnie A. Skrzypaszek, oraz największy mój guru w teorii  sportu Stanisław Stefan Paszczyk. To oni byli wzorami do naśladowania, ich umiejętności, sposób zarządzania,  planowanie treningu uważnie obserwowałam przez lata i powolutku wprowadzałam w życie. Pewnie do dzisiaj nie wiedzą, że byli dla mnie nieocenionymi nauczycielami. Jak widzisz pamiętam i tych sprzed lat i tych z najnowszej sportowej historii. Ale to Oni mieli wpływ na moją edukację sportową. Bez ich wiedzy, bez moich obserwacji, notatek chęci ciągłego szkolenia i doszkalania nie moglibyśmy

Jadwiga i Andrzej Szalewiczowie

wyprowadzić badmintona z TKKF. Jest jeszcze jedna osoba, która  wywarła ogromny wpływ, to Andrzej Szalewicz, prezes związku badmintona w latach 1977- 1991. Jego umiejętności organizacyjne, konsekwencja i upór dały mi asumpt do samodzielnej pracy po jego wyborze na Prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego.

Czy potwierdzasz, że przed kobietami, które jak Ty związały swoje życie ze sportem, tradycyjnie męski świat sportu  stawia  szczególne wymagania? Jakie cechy decydowały o tym, że jako kobieta stałaś się „instytucją” w polskim sporcie?

Tak to prawda. Sport nie jest dla mięczaków, tak kiedyś powiedział mój pierwszy trener koszykówki Józef Pachla a powtarzał to wielokrotnie Jan Ślawski znakomity trener judo (8 Dan) mój pierwszy mąż bez którego nie byłoby mnie w sporcie. Wtedy odnotowałam tylko podświadomie ten fakt, później przywoływałam coraz częściej. Koledzy wiele rzeczy mogą wybaczyć, jednak braku profesjonalizmu, logicznego myślenia, umiejętności przekonywania, używania mądrych argumentów nie wybaczą ci nigdy! To nie jest salon piękności. Skoro chcesz być dla nich partnerem musisz używać rozumu, najlepiej jak możesz. Ile razy spotykaliśmy się na obronie kalendarza imprez sportowych związanego z obroną projektu budżetu na kolejny rok.? Ile razy przedstawialiśmy plany szkoleniowe dla grup seniorów, juniorów, juniorów młodszych i młodzików? Ile razy walczyliśmy w Departamencie Sportu o ich zatwierdzenie. To nie były czcze pogaduszki. To była walka na argumenty,

Redaktor PR Redakcja Sportowa Henryk Urbaś z autorką

wygrywał ten który miał twardsze, udokumentowane, wykazujące warunek konieczny!  To była wspaniała praca intelektualna, wspaniałe wyzwania, które umiejętnie wprowadzałam w życie w badmintonie. Pracowałam z mężczyznami, nigdy nie narzucałam im swojego zdania, tak prowadziłam dyskusję aby w końcu osiągnięty  konsensus satysfakcjonował obydwie strony.

To samo dotyczyło mojej pracy w Europejskiej Unii Badmintona. Nauczyłam się języka angielskiego z pomocą mojej wspaniałej nauczycielki Joanny. Wiedziałam po co, miałam plan i realizowałam go z żelazną konsekwencją. W EBU pracowałam w latach 1986-2007. Przeszłam długą drogę zanim zostałam wice prezydentem tej bardzo angielskiej dyscypliny. Moje umiejętności obserwowania, wyciągania wniosków, nienachalny styl bycia pozwoliły po wielu latach ciężkiej pracy osiągnąć sukces.

Większość historycznych osiągnięć pokolenia o którym piszesz, nie mogłoby się urodzić bez pasji, wiary i liczących się znajomości. Dzisiaj, o realizacji projektów decydują środki finansowe i standardy profesjonalnego działania. Co  Twoim zdaniem zadecyduje o przyszłości  badmintona i innych  dyscyplin, z którymi pracowałaś?

Czesław Lang- Lang Team Polska i Jadwiga Ślawska Szalewicz

Myślę, że te same cechy jakie nas charakteryzowały. Przede wszystkim ciężka praca ze zrozumieniem dla kogo i po co pracujemy my menadżerowie sportu trenerzy, fizykoterapeuci, psychologowie, lekarze. I obojętnie czy jesteśmy sekretarzem generalnym, dyrektorem sportowym, kierownikiem wyszkolenia trenerem  czy prezesem. Musimy zbudować zespół ludzi współpracujących ze sobą, rozumiejących się, lubiących, aby wiedzieli i znali swoje obowiązki. To musi być maszyneria zazębiająca się, to muszą być trybiki współpracujące. Niedopuszczalnym jest aby jeden z nich nie był usługodawcą dla drugiego. Mowy nie ma o obrażaniu się!  Gdy to zbudujemy, możemy sobie powiedzieć mamy zespół, który jest zgrany i zrobi wszystko aby zawodnicy osiągnęli sukces. Związek, który chce mieć wielu indywidualistów nie osiągnie sukcesu organizacyjnego a w efekcie sportowego. Powiedzenie jeden za wszystkich, wszyscy za jednego ma tu głębokie znaczenie i odgrywa szczególną rolę. Oczywiście pieniądze są ważne, najważniejsze. Dobry plan wymaga rzetelnie wydanych kwot, ale bez profesjonalnego podejścia do zarządzania bez rzetelności i uczciwości, bez zrozumienia wagi sprawy, największe pieniądze będą wyrzucone w błoto. Badminton potrzebuje pieniędzy jak każda olimpijska dyscyplina sportu. Potrzebuje pasjonatów, dla których praca z zawodnikami będzie treścią ich życia na kolejne lata. Upór, konsekwencja i mordercza praca zawodników i trenerów zmiana mentalności,  wprowadzenie nowej jakości treningowej, którą zaakceptują zawodnicy, zaufanie do trenerów  będzie najskuteczniejszą drogą do sukcesów.

Należę do licznego grona fanów Twojego bloga „Okiem Jadwigi”. Potwierdzasz w przekazach internetowych talenty obserwatora i kronikarza codzienności, podobnie jak  na kartkach książki. Prywatnie, najbardziej wzruszyła mnie prawda i podobieństwo z moimi własnymi  przeżyciami powojennego dzieciństwa. Jak zdołałaś to wszystko zapamiętać?

Mam pamięć fotograficzną, czytając na przykład całe strony mogę odtworzyć tekst, widząc obrazy zapamiętane w dzieciństwie dokładnie wiem kiedy to było. Oczywiście historie rodzinne znam z moich wspomnień oraz licznych rodzinnych opowiadań przy stole podczas uroczystości świąteczno-rodzinnych. Nie wiedziałam, że będę pisała, ale zawsze robiłam notatki, szczególnie w pracy. Zarządy, prezydia, na każdym była jakaś sprawa, którą później trzeba było realizować , musiałam zapisać i tak tworzyły się zeszyty, kalendarze z notatkami. Mam swoje prywatne archiwum, wiele kartonów, którymi byłam otoczona podczas pisania. Pomimo dobrej pamięci, niektóre wydarzenia trzeba było sprawdzić aby nie popełnić błędu. W otoczeniu kartonów i pudeł przeżyłam dwa lata, do momentu kiedy książkę skierowano do druku. Poza tym to było moje życie, moja pasja, mój świat, jedyny świat i najpiękniejszy- świat sportu!

Sztuka judo

Dzisiaj przedstawiam fragment   książki pod tytułem „Moje Podróże z Lotką”,  nad którą pracuję. Mam już dwieście stron. Książka dotyczy mojej działalności w sporcie: w judo, szermierce, i badmintonie. W prezentowanym rozdziale piszę o judo o latach najwcześniejszych mojej działalności i rozpoczęciu pracy sportowej, ale aby moją opowieść o judo skonfrontować z tamtym czasem czytam wspomnienia moich kolegów, którzy w tamtych latach zajmowali się judo.  Ich spojrzenie na to co robiliśmy wzbogaci książkę i być może zainteresuje tamtymi latami ludzi młodych, dla których jest to tylko daleka niewyobrażalna historia. Zapraszam:

Rok 21966- Mistrzostwa Polski Juniorów w Koszalinie

Rok 1966- Mistrzostwa Polski Juniorów w Koszalinie

Dni mijały szybko, zdobywałam stopnie wtajemniczenia od białego koloru pasa , poprzez żółty, pomarańczowy, zielony, niebieski aż do brązowego czyli pierwszego kyu. Oczywiście zdobywanie wiedzy nie było tak błyskawiczne. Było wynikiem treningów, nauką techniki, walką, randori z moimi kolegami zawodnikami judo. Uczyłam się też historii, starałam się poznać filozofię tego sportu, ustąp aby zwyciężyć, czyli działanie przez niedziałanie. Uważnie obserwowałam świat judoków. To był dla mnie tajemniczy sport, jego filozofia bardzo mi odpowiadała. Judo przyciągało ludzi inteligentnych, błyskotliwych, jakiś szczególny typ, z innym spojrzeniem na świat. Wśród zawodników sekcji  AZS „Siobukai” , Warszawa było wielu ludzi ponadprzeciętnych. Tak to prawda! Przywołam tu cytat z książki Lecha Jęczmyka  2 dan w judo „Światło i Dźwięk Moje życie na rożnych planetach” książka napisana przez byłego judokę zawodnika AZS, autora wielu innych książek a także świetnego tłumacza literatury amerykańskiej. Jego książkę wydało  Wydawnictwo Zysk i Spółka 2013r. str. 207 cytuję:

Lech Jęczmyk autor książki Światło i Dźwięk - Moje Życie na Różnych Planetach

Lech Jęczmyk autor książki Światło i Dźwięk – Moje Życie na Różnych Planetach

„…W pewnym okresie w naszej sekcji trenowało pięciu doktorów fizyki i matematyki- wszyscy przed trzydziestką. Janek Żytkow, wicemistrz Europy, później prorektor Wydziału Filozofii UW i wreszcie światowej sławy komputerowiec na uniwersytecie w Kansas. Jego młodsza siostra, która też ćwiczyła z nami w klubie dziś kursuje między Kalifornią a Oksfordem i jest jedyną mi znaną osobą, która ma nazywany swoim nazwiskiem obiekt na niebie. Był Staszek Tokarski, wielokrotny mistrz Polski, kaskader, bramkarz w klubie studenckim Stodoła, dziś słynny profesor antropologii kultury, tłumacz Eliadego, autor kilku książek.

Wśród tych wszystkich ciekawych ludzi wyróżniał się jednak inżynier Zbyszek Werkowicz, w latach sześćdziesiątych mistrz Polski i Warszawy w wadze ciężkiej. Wielki sto szesnaście kilo żywej wagi bez grama tłuszczu, zawsze przyjacielski i wesoły. W czasie wojny zagarnęła go nawałnica sowiecka wylądował w domu dziecka gdzieś na Syberii. Uciekł stamtąd i wałęsał się z bandą dzieci tak zwanych „bezprizornych”, przechodząc pewnie najtrudniejszą na świecie szkołę przetrwania. Jedzenie zdobywali dusząc drutem wartowników i rabując magazyny wojskowe, tam zawsze było jakieś jedzenie, gdzie indziej niekoniecznie. Zbyszek doszedł za Armią

Zbyszek Werkowicz i Jadwiga Mazanek

Zbyszek Werkowicz i Jadwiga Mazanek

Czerwoną do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec, ale wrócił do Polski, bo źle się czuł wśród wielkich Amerykanów- on był mały i stanowił dopiero niepozorny zalążek przyszłego olbrzyma.

Lech Jęczmyk 2 Dan

Lech Jęczmyk 2 Dan

Zbyszek miał niezwykle rozwinięte poczucie sprawiedliwości, czemu dawał wyraz we właściwy sposób. Wracaliśmy pociągiem z mistrzostw Polski i już na luzie popijaliśmy piwo na korytarzu- wtedy nie było tylu zakazów co teraz. Przykleił się do nas kapitan Wojsk Ochrony Pogranicza, który popisywał się, sztorcując przechodzących szeregowych. Zbyszkowi to się nie podobało i kiedy kapitan chciał pójść do toalety, Zbyszek zagadywał go tak długo (zagradzał przy tym drogę), aż kapitan zlał się w spodnie. Nieraz udzielał takich lekcji różnym „zadufkom” a że robił to z uśmiechem i był wielki, oni też woleli udawać, że to żarty. I Zbyszek i Janek i Józio Niedomagała zostawili po sobie spore dziury w moim świecie. Podobnie jak międzynarodowy prawnik Lesław (Les) Sosnowski i wszyscy, którzy wyjechali do Stanów i Kanady.”

Tyle Lech Jęczmyk judoka  sekcji AZS AWF „Siobukai” Warszawa.

Szacunek jakiego wymagano w stosunku do innych oraz do partnera, z którym ćwiczyłam, sprawiał, że czułam się ważną osobą nie tylko na macie, ale też w świecie judoków. Trener pokazywał nam judo, uczył filozofii a ja słuchałam moich starszych kolegów: Staszka

Stanisław Tokarski w 1966 r. wielokrotny mistrz Polski w judo, kaskader, bramkarz w klubie studenckim STODOŁA dziś słynny profesor antreopologii kultury tłumacz Eliadego i autor kilku innych książek

Stanisław Tokarski w 1966 r. wielokrotny mistrz Polski w judo, kaskader, bramkarz w klubie studenckim STODOŁA dziś słynny profesor antropologii kultury tłumacz Eliadego i autor kilku innych książek

Tokarskiego, Lecha Jęczmyka, Zbyszka Werkowicza, Lesława Sosnowskiego. Rozmowa z nimi była ucztą intelektualną. Chciałam im dorównać, ale przede mną były lata pracy i nauki.

Byłam jedną z dwóch dziewczyn, które trenowały judo razem z pierwszą drużyną AZS „Siobukai” Warszawa. Moja koleżanka Alicja  studiowała na AWF, była na specjalizacji judo i ćwiczyła w grupie trenera  Jana Ślawskiego. Lubiłyśmy się i doskonale rozumiałyśmy. Trening, chociaż bardzo ciężki, sprawiał nam radość.

Trener Ślawski uznał, że jestem utalentowana. Czy byłam? Nie jestem pewna! Wiedziałam, że się podobam, czułam to, ale nie chciałam się zbytnio  spoufalać. Przecież trener był mistrzem Polski w judo. Tytuł zdobył w 1963 r. w wadze do 63 kg, posiadał stopień mistrzowski 3 Dan. Poza tym pracował w Polskim Związku Judo (był jego współzałożycielem) jako sekretarz generalny, ja miałam dwadzieścia on był starszy ode mnie o dwanaście lat.  Młoda, piękna dziewczyna o wielkim poczuciu humoru, tryskająca optymizmem obnosiłam swój uśmiech i radowałam się  z tak wielu nieistotnych rzeczy. To było pokusą.

Z czasem  Janek ŚLAWSKI zaproponował mi objęcie funkcji kierownika sekcji AZS „Siobukai” ( w tłumaczeniu droga do zwycięstwa) Warszawa. Polegało to na

adwokat Lesław Les Sosnowski 3 DAN w judo

adwokat Lesław Les Sosnowski 3 DAN w judo

uczestnictwie w zebraniach AZS AWF, załatwianiu zaliczek finansowych (i rozliczaniu ich) na krajowe turnieje, zawody mistrzowskie indywidualne czy drużynowe. Współpracowałam z lekarzami sekcji Markiem  i Mirką. Przed ważnymi zawodami musiałam organizować sławetne dożywianie dla zawodników przygotowujących się do mistrzostw. Tak było również w 1966 r. Na sześć tygodni przed mistrzostwami  ktoś z klubu powiedział mi, że przyznano nam środki finansowe na zorganizowanie dożywiania.  Poinstruowana przez trenera poszłam do kasy klubu i odebrałam zaliczkę w wysokości około dwóch tysięcy złotych.Tyle wynosiło w  1966 roku uposażenie  za miesiąc pracy na stanowisku sekretarza. A nam przyznano kwotę trzech tysięcy na cały miesiąc dla dwunastu najlepszych zawodników. Nie wiedziałam jak sobie poradzę. Z pomocą przyszli lekarze sekcji. Mirka opracowała plan żywienia na cały miesiąc na dni treningowe, a ja miałam to zrealizować. I tak przez kolejnych trzydzieści dni jeździłam autobusem pośpiesznym „E” z ul. Marchlewskiego róg Świerczewskiego ( obecnie ul. Jana Pawła II i al. Solidarności) z garnkami zapakowanymi w torbę wożąc albo serki homogenizowane w białych  papierowych kubkach, do tego masło i ciemny chleb, lub  cały gar tatara już doprawionego według gustu zawodników, albo wędlinę i chleb i masło, jabłka, i inne produkty. Można było je przygotować w pokoju trenerskim na ściereczkach, które mi mama pożyczała. Serwetki papierowe były takim samym  towarem  deficytowym  jak papier toaletowy, nie było i już.

na obozie judo w Wilkasach

na obozie judo w Wilkasach

Mieszkaliśmy u zbiegu ulic K. Świerczewskiego i J. Marchlewskiego,  (dzisiejsza al. Solidarności i Jana Pawła II). Podróż na AWF zabierała mi dwadzieścia minut. Później szybki marsz do pawilonu i przygotowanie posiłku.  W tym czasie nie trenowałam, nie miałam czasu, musiałam uwinąć się z zakupami, a także z przygotowaniem jedzenia na czas. Trening kończył się o godz. 20.00.  Obowiązkowy prysznic i spotykaliśmy się podczas posiłku. Nie było tego zbyt wiele, tylko tyle, ile zaplanowało państwo lekarstwo, jak po cichu nazywaliśmy Mirkę i Marka.  Cieszyłam się, że pomagam, że jestem przydatna. Zdobywanie produktów nie było rzeczą prostą i łatwą, ale  zaniosłam  kierownikowi  Delikatesów przy Świerczewskiego (al. Solidarności naprzeciwko Sądów) proporczyk i znaczki judo, i powiedziałam, że tylko tym mogę się odwdzięczyć. I wiecie co? Zadziałało! Pan kierownik powiesił proporczyk w swoim pokoju i ilekroć przychodziłam z kartką na następny dzień, nie wiem jakim cudem, ale wszystko na mnie  czekało. Płaciłam każdorazowo, wpisywano poszczególne kwoty do mojego zeszytu, a na koniec miesiąca dostawałam

Mistrzostwa Polski 1966

Mistrzostwa Polski 1966

rachunek.  Gdyby nie ten bezimienny człowiek, nasi zawodnicy nie mieliby nawet tak skromnego wsparcia. Wśród judoków było wielu studentów, nie zawsze dobrze sytuowanych, więc  nawet za tak skromną pomoc byli wdzięczni.

Janek uważnie przeglądał rachunki, udzielał wskazówek, dyskutował z lekarzami. Gdy dzisiaj myślę o tamtych dniach, wydaje mi się, że ta bajka nie jest prawdziwa, że zmyśliłam dla podkręcenia tematu. Nie, moi kochani, to były czasy, gdy wszystko się załatwiało sposobem, uśmiechem, życzliwością i wiarą, że osoba, z którą rozmawiam, czytaj „załatwiam sprawę” zrozumie, że nie potrzebuję tych ilości polędwicy dla siebie, że jestem wysłanniczką

randori w wykonaniu Andrzeja Tomaszewskiego i Wojtka Stachowicza

randori w wykonaniu Andrzeja Tomaszewskiego 1 Dan , i  Wojtka Stachowicza

klubu AZS i że być może  dzięki temu kierownik delikatesów będzie miał swój udział w walce o medale.  I rzeczywiście! W roku 1966 Drużynowym Mistrzem Polski została sekcja AZS „Siobukai” Warszawa.  Zawody odbywały

się w Sali klubu KS „Polonia” Warszawa przy ul. Konwiktorskiej. Ostatni mecz z GKS Wybrzeże Gdańsk wygraliśmy 3 : 2. Ostatnią walkę wygrał Henryk Dobosz przed czasem. Rzucił Mistrza na ippon. Mistrza nie łatwo było pokonać, tym razem jednak Heniek posiadający 1 kyu pokonał go w czwartej minucie. Po zawodach wszyscy poszliśmy do kawiarni przy ul. M. Nowotko (obecnie Andersa). Zjedliśmy wszystkie ciastka w cukiernia, a  mnie chłopcy obdarzyli pięknym bukietem białego bzu! To był  kwiecień 1966 r!

 

ps. Andrzej Tomaszewski w dn.23.09.1965 r zdawał egzamin na stopień mistrzowski 1 Dan w judo, zdawał u Ryszard Zieniawy

Po udanych dla Polski Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie 1996 , Zbigniew Sikora z Prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego,  Andrzejem Szalewiczem i Prezesem Polskiego Związku Badmintona Jadwigą Ślawską Szalewicz,

Po udanych dla Polski Igrzyskach Olimpijskich w Atlancie 1996 , Zbigniew Sikora z Prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Andrzejem Szalewiczem i Prezesem Polskiego Związku Badmintona Jadwigą Ślawską Szalewicz,

Zbyszka Sikorę poznałam wiele lat temu. Studiowaliśmy razem na naszej ukochanej uczelni Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, którą ukończyłam w roku 1972 a Zbyszek dwa lata później. On umiłował szermierkę i wiele lat był zawodnikiem sekcji szermierczej AZS AWF Warszawa, ja w tym  samym czasie  i w tym samym klubie trenowałam judo. Trenerami sekcji szermierczej byli znakomici  nauczyciele fechtunku  Zygmunt Fokt, Zbigniew Skrudlik,  Jerzy Wężowski, Zygmunt Składanowski i Piotr Stroka.

Trenerem sekcji judo , którą nazwaliśmy AZS „Siobukai” (droga do sukcesu) Warszawa, był Jan Ślawski trener klasy mistrzowskiej a od roku 1968 mój mąż.  Judo  było wtedy  naszym sportem rodzinnym, który ja zaczęłam uprawiać na początku 1965 r. mój brat Zbyszek Mazanek chyba rok czy dwa później. Razem studiowaliśmy na Akademii Wychowania Fizycznego, kończąc ją  z tytułami magistrów i  dyplomami  trenerów II

Przyjęcie w ogrodach prezydenckich po Igrzyskach w Atlancie z Krystyna Lipską _Prezesem Klubu AZS-AWF Warszawa,       redaktorem Włodzimierzem Szaranowiczem i Kajetanem Broniewskim

Przyjęcie w ogrodach prezydenckich po Igrzyskach w Atlancie z Krystyna Lipską _Prezesem Klubu AZS-AWF Warszawa,
redaktorem Włodzimierzem Szaranowiczem i Kajetanem Broniewskim

klasy w judo.   W tym też czasie pracowałam w Polskim Związku Judo ucząc się przyzwoitej pracy, zgłębiając tajniki administracji sportu w związkach sportowych i instytucjach nadrzędnych. Janek  Sekretarz Generalny Polskiego Związku Judo od kilkunastu lat, był niezwykle wymagającym szefem, te trzy lata, które spędziłam w judo trudno było nazwać wakacjami, raczej ciężką harówką, gdyż mój przyszły mąż nie uznawał odwalania roby. Kochał

Uniwersjada na Sycylii (1997) Zbigniew Sikora  z prof. Ryszardem Żukowskim (AWF Warszawa) i prof. Zbigniewem Mroczyńskim (AWF Gdańsk)

Uniwersjada na Sycylii (1997) Zbigniew Sikora z prof. Ryszardem Żukowskim (AWF Warszawa) i prof. Zbigniewem Mroczyńskim (AWF Gdańsk)

porządek, rzetelność, dokładność i tego wymagał od swoich pracowników. Dzisiaj po latach mogę powiedzieć, że to on nauczył mnie sportu, pracy na rzecz innych, społecznikostwa a także szacunku dla innych. Był nie tylko znakomitym trenerem ale także nauczycielem i szefem.

W sekcji judo trenowały tylko dwie kobiety Alicja Wróblewska i ja, dlatego Janek postanowił, że nasze treningi będą odbywały się  w ramach pierwszej  grupy  seniorów, z których wielu było wówczas członkami kadry narodowej Polskiego Związku Judo oraz Akademickiego Związku Sportowego.  Od momentu rozpoczęcia  treningów judo  pomagałam Jankowi w prowadzeniu sekcji, następnie zostałam  kierowniczką i funkcję   pełniłam przez sześć lat.  O sekcji judo, o wspólnych pasjach, o wielu zawodnikach światowej sławy, o spotkaniu wybitnych ludzi, trenerów napiszę osobne opowiadanie,

Uniwersjada na Słowacji (1999)  Zb. Sikora z Łukaszem Kruczkiem złotym medalistą w skokach narciarskich.

Uniwersjada na Słowacji (1999) Zb. Sikora z Łukaszem Kruczkiem złotym medalistą w skokach narciarskich.

gdyż wszyscy oni wymagają należytych wspomnień , przywołania pięknych kart historii nie tylko AZS AWF Warszawa ale też historii polskiego sportu.

Po trzecim  roku AWF  urodziłam córkę Agnieszkę(1970)  i musiałam kompletnie zreorganizować swoje życie, gdyż postanowiłam ukończyć studia

złota odznaka Polskiego Związku Badmintona dla Zb.Sikory

złota odznaka Polskiego Związku Badmintona dla Zb.Sikory

terminowo, pracowałam ,bo  jedna pensja nie wystarczała na utrzymanie naszej trójki.  Zrezygnowałam  z judo, z treningów a także z prowadzenia sekcji AZS AWF Warszawa.  Po prostu nie miałam aż tyle czasu. Wszystko udawało się ale tylko dlatego, że pomagała mi mama.

Złota drużyna floret mężczyzn Monachium  1972, od lewej Lech Koziejowski, Witold Woyda, Zbigniew Skrudlik trener, Marek Dąbrowski, Jerzy Kaczmarek

Złota drużyna floret mężczyzn Monachium 1972, od lewej Lech Koziejowski, Witold Woyda, Zbigniew Skrudlik trener, Marek Dąbrowski, Jerzy Kaczmarek

W czasie studiów  przeszłam do pracy w  Departamencie Sportu Głównego (1968-1973)  Komitetu  Kultury Fizycznej i Turystyki.  Skoro tak, to jak  się znalazłam w Polskim Związku Szermierczym zapytacie.  Bardzo prosto. Jerzy Pawłowski ówczesny szablista wszechczasów, szablista trzydziestolecia, który był  Prezesem PZS zaproponował mi  pracę i tak w rok po ukończeniu studiów znalazłam się w Biurze PZS w Warszawie, mieszczącym się przy ul. Mazowieckiej 2/4.  To było dla mnie wielkie przeżycie i wielkie wyróżnienie. Młoda dwudziestosiedmioletnia  kobieta  awansowała na sekretarza generalnego prestiżowego Związku.  W tym momencie  rozpoczyna się nasza  długa znajomość ze Zbyszkiem Sikorą na platformie wspólnej pasji  -sportu.

od lewej Krzysztof Grzegorek trener kadry narodowej w szabli Andrzej Gottner trener kadry narodowej we florecie Zbyszek Sikora zastępca Szefa Misji Olimpijskiej IO Seul 1988

od lewej Krzysztof Grzegorek trener kadry narodowej w szabli Andrzej Gottner trener kadry narodowej we florecie Zbyszek Sikora zastępca Szefa Misji Olimpijskiej IO Seul 1988

Pracując w szermierce  poznałam  wielu zawodników, sławy sportu szermierczego takie jak: prof. Zbigniew Czajkowski –świetny zawodnik startujący we wszystkich kategoriach (szabla, floret, szpada ) wielki trener, wychowawca wielu medalistów olimpijskich, medalistów mistrzostw świata, obecnie 93 letni pan, któremu poświecę osobny wpis, ze względu na bardzo ciekawą historię życia nie tylko sportowego , a także fakt, że korzystałam z jego mądrości porad i umiejętności trenerskich w budowaniu planów szkoleniowych, gdy pracowałam i prowadziłam Polski Związek Badmintona; wspaniały  prof. dr hab. Wojciech Zabłocki, adwokat  Ryszard Parulski, Henryk Nielaba,  Jerzy Wężowski,  Zbigniew Skrudlik , Andrzej Piątkowski, Henryk Nowara,  Marek Poznański, Tadeusz Kostrzewa, Barbara Wysoczańska, Kamila Składanowska,  Renata Popek,  Delfina Skąpska,  Halina Balon,  Marek Dąbrowski, Jerzy Kaczmarek, Lech Koziejowski, Witold Woyda, Elżbieta Cymerman Franke, Egon Franke, Jerzy Pisula, Marian Sypniewski,   Adam Krzesiński, (dwukrotny medalista olimpijski, obecny Sekretarz Generalny Polskiego Komitetu Olimpijskiego), Andrzej Gottner,  Adam Kiss-Orski,  Aleksander i Włodzimierz Wójcicki, Czesław Wojciechowski oraz wielu znanych i podziwianych trenerów fechmistrzów, którzy najpierw pracowali  w polskich klubach trenując późniejsze sławy szermiercze, bo w końcu wyjechać i tworzyć polską szkołę szermiercza za granicami kraju.  Pracując w Klubie poznałam trenerów szermierki   AZS AWF Warszawa: Stanisława  Spyrę, Stanisław  Krucińskiego,  Włodzimierza Strzyżewskiego ( późniejszego założyciela Polskiego Związku Ringo), Zygmunta Fokta,  Zygmunta Składanowskiego, Jerzego Piaseckiego, Jerzego Sobola, Andrzeja Dominiaka, Ryszarda Wortmana, Ziemowita Wojciechowskiego, Jerzego Konczalskiego, Leszka Martewicza, Dariusza Wódke, Mariusza Kosmana, i kierownika sekcji AZS AWF Warszawa w latach 1985 -1990 Zbyszka Sikorę.   Był on częstym gościem w PZS a w chwilach szczególnie trudnych, gdy nawał pracy sięgał zenitu pomagał mi w Biurze.

Nasze kariery rozwijały się niemal równolegle.

dr Stanisław Stefan Paszczyk

dr Stanisław Stefan Paszczyk

Zbyszek po ukończeniu studiów(1974)  zaczął pracować  w resorcie kultury fizycznej, aby w końcu  zostać wicedyrektorem Departamentu Sportu  (1985-1991)  najpierw w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Turystyki (1985-1987), następnie w Komitecie ds. Spraw Młodzieży i Kultury Fizycznej (1987-1990), którego Przewodniczącym był Aleksander Kwaśniewski.

W czasach Jego pracy  na stanowisku wicedyrektora  miałam z nim ścisły kontakt, gdyż wszystkie merytoryczne sprawy związku sportowego należały do zakresu obowiązków Zbyszka. Spotykaliśmy się w biurze przy ul. Świętokrzyskiej i trudno nazwać te rozmowy łatwymi. Był wymagającym szefem, ale znając Go wiedziałam, że muszę być szczególnie przygotowana do obrony swoich propozycji związanych z badmintonem. Każdą niespójność w programie szkoleniowym Zbyszek wyłapywał, umiał zadawać pytania na które trzeba było w lot odpowiadać, i nie było szans na odpowiedzi niezasadne. Merytorycznie uzasadnione programy były akceptowane, na „bujanie w obłokach „ i niekompetencję nie było przyzwolenia. O sporcie wiedział wszystko, i chciał aby każda z osób reprezentujących swoją dyscyplinę podchodziła do pracy poważnie, skoro decydowała się przyjść na rozmowę, konsultację, czy też po poradę  z  proponowanym  programem  szkolenia, lub  zmianami,  musiały one wynikać  z logiki następowania jednego po drugim zadania szkoleniowego.

Podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim (2000)– Zbigniew Sikora wiceprezes ZG AZS, Zbigniew Pacelt Dyrektor Departamentu Sportu

Podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim (2000)– Zbigniew Sikora wiceprezes ZG AZS, Zbigniew Pacelt Dyrektor Departamentu Sportu

Zbyszek ukochał sport i z perspektywy lat mogę powiedzieć, że był praktykiem (trenerem  klasy  I w szermierce) i teoretykiem wychowania fizycznego. Muszę się przyznać, że  oprócz wiedzy wyniesionej z AWF mieliśmy tego samego  mentora, wielkiego znawcę  sportu, trenera lekkiej atletyki,  największego  pasjonata sportu dr Stanisława Stefana Paszczyka a także innych jak Janusza Koszewskiego, Tadeusza Szlagora, Józefa Pachlę, Teodora Kocerkę, Janka  Ślawskiego  i  Jarosława Paszkiewicza.

W latach 1980-1990r. Zbyszek pełnił funkcje Sekretarza Sztabu Olimpijskiego  przy  Komitecie do Spraw Młodzieży i Kultury Fizycznej  a także był zastępcą szefa Misji Olimpijskiej Seul 1988.

Jako znakomity praktyk i teoretyk  współtworzył z dr  Stanisławem Stefanem Paszczykiem  „Program Przygotowań Olimpijskich do Igrzysk 1980, 1984, 1988 i 1992. Kochając sport akademicki i pracując społecznie  w AZS AWF Warszawa , został wiceprezesem Zarządu Głównego Akademickiego Związku Sportowego (1994-2000).We wrześniu 1994 r. opracował „Program Kierunków i Rozwoju Sportu Wyczynowego w AZS w latach 1995-2000”.

Wspólnie z prof. Henrykiem Sozańskim opracowali „Strategię Rozwoju Sportu w Polsce do roku 2012” dla Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu Warszawa 2005.

Zbyszek Sikora jest współautorem książki „Kierunki Rozwoju Sportu Olimpijskiego” wydanej przez Bibliotekę Trenera COS 2004.

W życiu wszystko dzieje się po coś, nie ma  żadnego przypadku. W roku 1991 po przełomie polityczno- ekonomicznym, gdy jeszcze wszyscy cieszyliśmy  się wolnością, gdy marzyliśmy  o naszym dobrobycie o wielkich karierach, Zbyszek założył,  na przekór wszystkim i wszystkiemu prywatną  Firmę Wydawniczą  „Estrella”.

Oczywiście korzystałam  z Jego usług, współpracowaliśmy  przez kolejne lata,  w tym czasie byłam  już Prezesem Polskiego Związku Badmintona i potrzebna była  pomoc firmy, która zajmuje się wydawnictwami, drukiem, projektami graficznymi różnych niezbędnych  materiałów, papieru firmowego, programów zawodów, książek specjalistycznych i innych materiałów dzisiaj nazwalibyśmy je propagandowymi.   Firma „Estrella” istnieje do dzisiaj i powiem szczerze, rozrasta się i na sportowym rynku wydawniczym ma twardą pozycję.

Zaproszenie

Zaproszenie

I właśnie od Zbyszka Sikory z Jego Firmy otrzymałam zaproszenie następującej treści:

Klub Sportowy AZS-AWF Warszawa, Wydawnictwo „ESTRELLA” zapraszają na promocje książki    „AZS-AWF Warszawa 1949-2009”

która odbędzie się w czwartek  24.04.2014 r. o godz.14.00 w Centrum Olimpijskim im. Jana Pawła II ul. Wybrzeże Gdyńskie 4, parter.

Ale o tym spotkaniu i o promocji książki napiszę  w kolejnym wpisie- wspomnieniu, na które już dzisiaj wszystkich zapraszam.

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.