Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Jadwiga Ślawska Szalewicz’

Jak się okazuje wielu moich kolegów z badmintona czyta ten blog, dlatego im właśnie, ludziom, z którymi pracowałam połowę swojego życia (tak? 32 Lata) chciałabym poświecić ten i kilka następnych wpisów, przypominając o tamtych czasach, o czasach bardzo trudnych, ale też i radosnych, gdyż wiele udało nam się razem osiągnąć a przecież bez nich nie byłoby sukcesu organizacyjnego i sportowego. Dlatego ten wpis poświęcam: Stefanowi Rzeszotowi, Ryszardowi Lachmanowi, Andrzejowi Szalewiczowi, Ryszardowi Borkowi od roku 1982 oficjalnemu trenerowi kadry narodowej, którą to funkcje pełnił nieprzerwanie do roku 1989,  Irenie Karolczak, Krzysztofowi Englanderowi, Tadeuszowi Jabłońskiemu, Eugeniuszowi Jarominowi, Julianowi Krzewińskiemu, Januszowi Łojkowi, Leszkowi Markowiczowi, Wojciechowi Perkowi, Aleksandrowi Sawarynowi, B. Skrzypczak, Zygmuntowi Skrzypczyńskiemu, Andrzejowi Sobolewskiemu, Wojciechowi Sowińskiemu, Jerzemu Suskiemu, Jerzemu Szulińskiemu, Wacławowi Błońskiemu, Jerzemu Wrzodakowi, Jerzemu Śliwie, Marianowi Masiukowi, Ryszardowi Horiaczkowi

Był rok 1981, Polski Związek Badmintona istniał od niespełna trzech lat.  Pracowaliśmy na wielu frontach, tworzyliśmy struktury organizacyjne, powstawały nowe kluby i okręgowe związki badmintona, trwało dokształcanie trenerów i sędziów.

Aby móc sprawnie zarządzać stowarzyszeniem potrzebne są kluby oraz stowarzyszenia klubów, czyli okręgowe związki na poziomie województwa. Okręgi były potrzebne dla zaznaczenia obecności dyscypliny w województwach, ale także do pozyskiwania funduszy na działalność klubów. Poza tym posiadając okręgi mogliśmy wzmocnić nasze kontakty z badmintonem w terenie.

W roku 1981 istniało dziesięć okręgowych związków badmintona, 51 sekcji klubowych, 1367 zarejestrowanych zawodników, 4 trenerów, 71 instruktorów i 26 sędziów klasy państwowej na ogólną ilość 160 osób. Dla porównania podam dane z roku 1985 kolejno -20 okręgowych związków badmintona, 126 sekcji, 2036 zarejestrowanych zawodników, 18 trenerów, 124 instruktorów, 44 sędziów klasy państwowej. Polska reprezentacja brała udział w mistrzostwach Europy seniorów i juniorów, ci ostatni pozytywnie zaskoczyli całą juniorską Europę podczas rozgrywanych Mistrzostw Europy Juniorów w Edynburgu w roku 1981. Bożena Wojtkowska (obecnie Haracz) nasza utalentowana zawodniczka rozprawiała się właśnie z Angielką, jedna z najlepszych, i gdyby nie ewidentny błąd sędziny, która policzyła dwukrotnie błąd nóg przy zagrywce, Bożenka zdobyłaby brązowy medal. I cóż z tego, ze sędzina angielska została odsunięta od sędziowania tych zawodów, my nie składaliśmy protestu, bo po prostu nie mieliśmy żadnych środków na jego opłacenie, zrobił to kierownik drużyny angielskiej. Niestety nam to nie pomogło, medal przepadł bezpowrotnie na długie lata, bo dopiero w roku 1999 w Glasgow reprezentacja juniorów zdobyła srebrny i dwa medale brązowe, ale ile lat trzeba było czekać na to, co było już w roku 1981 w zasięgu ręki. I osobiście dla mnie była to wielka porażka. Dlaczego zapytacie? Dlatego, że do badmintona przyszłam w roku 1977, dla badmintona zostawiłam świetnie prosperujący z wieloma medalami mistrzostw świata, i Igrzysk Olimpijskich Polski Związek Szermierczy, w którym pracowałam, jako sekretarz generalny w latach 1973 – 1977. ( Tak miałam tylko 27 lat, gdy zostałam sekretarzem generalnym tego wspaniałego związku sportowego.  Ta część historii będzie jeszcze przeze mnie opisana, gdyż była bardzo ciekawa przez fakt występujących w niej osób jak choćby osoba b. prezesa tego związku Jerzego Pawłowskiego).Ale wracamy do badmintona.

W Mistrzostwach Europy seniorów wzięliśmy udział po raz pierwszy w roku 1980. Wyjechaliśmy do Groningen miasta w Holandii. W roku 1982 po raz  drugi pojechaliśmy na mistrzostwa Europy seniorów, tym razem do Boblingen (Niemcy), tam zajęliśmy 12 miejsce. Tak, tak proszę nie krzyczeć, że co to za wynik, co to za miejsce? Badminton jest nieco inną dyscypliną sportową, ponieważ na przykład w roku 1980 w Groningen wystartowaliśmy w tych zawodach po raz pierwszy, wtedy sklasyfikowano nas na jednym z ostatnich miejsc i tym samym startowaliśmy w ostatniej grupie, trzeba było wygrać wszystkie mecze drużynowe i mecz barażowy o wejście do grupy wyżej, aby uzyskać prawo startu w tej grupie za dwa lata. No właśnie, w badmintonie w owych czasach Mistrzostwa Europy organizowano, co dwa lata i tak rok 1980 ME seniorów w Groningen Holandia, rok 1982 Boblingen- Niemcy, za to juniorzy startowali w 1981 w Edynburgu, w 1982 ze względu na stan wyjątkowy w Polsce juniorzy nie startowali w żadnych zawodach zagranicznych w 1983 w Helsinkach, w 1985 w Pressbaum Austria a w 1987 r w Warszawie na Hali MZKS Mera ul. Very Kostrzewy, obecnie Bitwy Warszawskiej. Czyli policzmy Groningen, Boblingen, Helsinki, Pressbaum a jeszcze oprócz tych najważniejszych zawody w Lozannie, 1984 czyli  Finlandia Cup ( och, dlatego tak nazwana, ze puchar ufundował Anders Segercrantz, prezes Fińskiego Związku Badmintona – wielki mój przyjaciel, którego w roku 2005 odwiedziłam, w domu opieki dla starych ludzi w Helsinkach), czyli drużynowe mistrzostwa Europy juniorów gr. B,  i Helvetia Cup ( i znowu to samo puchar ufundował Szwajcarski Związek Badminton) seniorów, czyli drużynowe mistrzostwa Europy seniorów gr B 1985 w Warszawie.  Znając język angielski byłam nie tylko przedstawicielem związku na Kongres Europejskiej Unii Badmintona, lecz także sprawowałam funkcję kierownika ekipy załatwiając wszystkie sprawy organizacyjne, hotelowe, wyżywienia i inne, jakie były do załatwienia. Ponadto biorąc udział w wielkich zawodach międzynarodowych śledziłam dokładnie całą procedurę organizacyjną poczynając od organizacji zawodów na hali, poprzez biuro organizacyjne, biuro prasowe, wolontariuszy niezbędnych dla opieki nad ekipami, transport, hotele, sędziami, oraz sztabem ludzi, którzy byli niezbędni do przygotowania technicznego hali. Siedziałam z notatnikiem w ręku i spisywałam swoje spostrzeżenia. Nie byłam organizacyjnym nowicjuszem, ponieważ w roku 1977 byłam jednym z głównych organizatorów Mistrzostw świata juniorów w szermierce, które odbywały się w kwietniu w Poznaniu na hali Areny z udziałem 880 zawodników z całego świata, a oprócz nich mieliśmy do dyspozycji sędziów międzynarodowych, ekipę techniczną, biuro zawodów, biuro prasowe, kilka hoteli, hostessy, oraz kilka imprez dla vip-ów. W sumie przyjęliśmy około 1200 osób, co jak na tamte czasy było wielkim sportowym wydarzeniem.  Była to dobra lekcja dla młodego menadżera, i szkoła gdzie nauczyłam się wiele, moim mentorem był ówczesny dyrektor Centralnego Ośrodka Sportu i Turystyki ( obecny COS) pan Konrad Kaleta ( od wielu lat nieżyjący mój wielki przyjaciel). Miałam świetnego nauczyciela a on miał znakomitych pracowników, jednego z nich pamiętam doskonale, był jednym z naczelników wydziału, ponieważ nosił nazwisko Kwaśniewski i był bratem przyrodnim Marii Kwaśniewskiej Maleszewskiej, brązowej medalistki Igrzysk Olimpijskich w Berlinie 1936 r. w rzucie oszczepem, której medal wręczał nomen omen sam Adolf Hitler ( nie ma się, czym zachłystywać, jednak ja odnotowuję fakt historyczny). Zresztą Marysia wiele razy wykorzystywała posiadane zdjęcie z Hitlerem podczas II wojny światowej ratując kolegów walczących w AK.

Cdn.

Codziennie wieczorem Renata i Koen oczekiwali na nasz powrót, aby otrzymać pełen raport z wydarzeń na hali. A było wiele do opowiadania. Hala Selatan jest ogromna. Czy widzieli państwo halę sportową mieszcząca 20 tysięcy widzów, na której brak było jakichkolwiek wolnych miejsc, a w przejściach stało następne ileś osób, co daje na parterze i na piętrze kolejne 6 tysięcy? Ja takiej widowni nie widziałam. Nie widziałam tego tłumu przed halą, tych setek stoisk na których można było kupować najtańsze koszulki bawełniane świata, na kilogramy, nie na sztuki, oczywiście z nadrukiem badmintonowy. Nie, nie są państwo w stanie wyobrazić sobie tej ilości sprzedawców, różnych gadżetów, koszulek, czapeczek i innych rzeczy, które były wtedy do nabycia. Indonezja, biedny kraj, gdzie tylko 25 milionów ludzi miało pracę, a populacja wynosiła 180 milionów. Fakt, klimat równikowy nie wymagał specjalnie ubiorów. Klapki, koszulka i spodnie cienkie z bawełny to wszystko  czego potrzeba. Jedno należy stwierdzić, w roku 1989 ryż był tani, koszt 1 kg wynosił około 500 rupii. Nie wiem oczywiście, ile należy zapłacić za kilogram ryżu dzisiaj, ale polityka państwa była taka, że na ryż każdego było stać. Oprócz tego warzywa, na każdym targu, na który jeździłyśmy z Renią, wybór warzyw był ogromny. Wiele takich jak w Polsce, a ile takich, których nazw nie znałam, nie mówiąc o tym, że widziałam je pierwszy raz w życiu. Któregoś dnia rano Renia zapowiedziała, że pojedziemy na targ w góry. Rano to nie jest rano w Europie. To jest bardzo rano, około 6 rano, zaraz po wschodzie słońca, które wstaje o 6.00 i o 18.00 zachodzi. Wtedy jest przyjemnie, nie ma upału i jazda nie jest tak męcząca. Pojechaliśmy do Puncaku, w góry. Im wyżej jechaliśmy, tym piękniejsze widoki były przed nami. Nie wiem, na jakiej wysokości w końcu się znaleźliśmy, ale rzeczywiście targ był wspaniały, warzywa świeżuteńkie, wielkie. Renia kupowała całymi wielkimi pękami. Tył samochodu był wypełniony po brzegi. Na koniec powiedziała, że teraz jedziemy do fabryki herbaty. To było niedaleko i żal byłby wielki gdybyśmy nie zobaczyli jak zbiera się herbatę na Jawie. Nie ma problemu, dla nas to jeszcze jedno wspaniałe doświadczenie. Graliśmy tego dnia po południu, więc nic nas nie zatrzymywało i spokojnie pojechaliśmy do Fabryki. No tak, tak naprawdę to z okna samochodu widziałam góry z pięknymi widokami pól z krzakami, a wśród tych krzaków uwijały się kobiety ubrane w sarongi, kolorowe jak ptaki, z koszami zawieszonymi na plecach. Zbierały listki herbaty z najwyższych partii krzewów. Renata stwierdziła, że one zbierają liście, z których będzie wyprodukowana najlepsza herbata. Postaliśmy, popatrzyliśmy i weszliśmy do hali, w której stały trzy ogromne stoły takie po 20 metrów długości każdy, i  szerokości 2 metrów każdy (oczywiście na oko). Na te stoły przynoszono zebrane liście. Kilka osób przeglądało je, czy są odpowiedniej wielkości, czy nie są zanieczyszczone. Ale jak mogły być zanieczyszczone, skoro my znajdowaliśmy się wysoko w górach, coś 1000 – 1200 metrów n.p.m, a w okolicy nie było żadnego przemysłu? Żadnego. Nic, tylko pola krzewów herbacianych. Po sprawdzeniu stoły ruszyły w ruch, a nad nimi dmuchawy plujące gorącym powietrzem. Hałas nie do opisania. Zanim dokonaliśmy zakupów, poczęstowano nas herbatą. Była wspaniała. Może fakt, że piliśmy ją na dworze, z widokiem na krzewy, na poranek, na unoszące się mgły nad krzewami herbacianymi sprawił, że była taka nadzwyczajna?  Proszę nie pytajcie mnie, jaka to była herbata i jakiej firmy. Nie pamiętam. Ale wiem, że nie była bardzo droga. Kupiliśmy tej w najlepszym gatunku po kilogramie. Renia kupiła dla siebie, ale też dla mamy i siostry. Tę miałam zabrać ze sobą, a wiadomo, limit wagi nie mógł być zbyt przekroczony. Powrót do domu, do piekła. Upał w Dżakarcie niemiłosierny. Ruch takoż, każdy jeździ jak chce i gdzie chce, nie bardzo używając kierunkowskazów za to bez przerwy używając klaksony. Harmider nie do opisania. Wstępujemy jeszcze do Centrum Handlowego Senayan. Nie, to nie takie centrum jak na Mokotowie, czy Promenada. To taki rodzaj wielkiej hali z tysiącem różnych stoisk. My szukamy cienkich koszulek t -shirtów na ten upał. I nagle stojąc na środku placu, nie wiem skąd  spada ogromny deszcz, ulewa trwa 40 minut. Nie ma się gdzie schować, kierowca odjechał, bo ma przyjechać dopiero za godzinę, lub półtorej, a deszcz leje. No to co myślę sobie, a niech leje. W końcu jesteśmy w tropiku, głowę umyję, a jak skończy padać to szybko wyschnę. Strumienie wody zamieniają się w rwąca rzekę, ja w klapkach typu „japonki” idąc po kolana ! w wodzie chlapię sobie na głowę. Zdejmuję więc moje obuwie i idę na bosaka. Nie bardzo się spieszymy, bo i po co. Niech leje. Wchodzimy na targowisko mokrzy do przysłowiowej „suchej nitki”, a raczej „mokrej nitki”. Jest bardzo ciepło i ubranie schnie w ekspresowym tempie. Robimy zakupy kilkanaście t-shirtów za dwa lub trzy dolary i szybko wracamy na zewnątrz, bo może jest już nasz kierowca. Jest! Przyjeżdżamy do domu jest 10.30, piękny, słoneczny dzień. Renia krzyczy do służby, aby wypakowywała warzywa, owoce i wszystko to co kupiliśmy. Przed domem stoi Sarini, kucharka i zrywa listki z płotu. Ja zadziwiona biegnę do Reni i mówię, słuchaj, Sarini na dworze skubie płot, o co chodzi? Liście zżółkły, choroba je dopadła, trzeba je oskubać, czy co? Porządki robi? O co chodzi? Nic, spokojnie – odpowiada Renia. Dzisiaj na obiad będzie „pager” po indonezyjsku ,po polsku znaczy płot! Acha! Płot, no dobrze ale dlaczego płot? Nie możemy jeść czegoś innego? Tyle warzyw kupiliśmy. Nie, płot jest pyszny i przypomina w smaku naszą zupę szczawiową. No nareszcie zrozumiałam, o co chodzi. U nas płot, to płot, tutaj płot jest do jedzenia. Niech będzie. Kilka razy jeszcze łapałam się na cudach, jakich tutaj doświadczałam. Oczywiście cuda te dla Indonezyjczyków cudami nie były, była to ich rzeczywistość, ich świat, gdzie wszystko miało swoje miejsce i nie było cudem. Tylko ja to tak nazywałam.

Wchodząc do domu powiedziałam do Reni: „Wiesz, ja jeszcze nigdy nie jadłam kokosu, nawet nie wiem, jak to wygląda”. I to była najprawdziwsza prawda. Przecież w Warszawie kokosy nie rosły, teraz można dostać owoc tej palmy na niektórych straganach na targu, ale w roku 1989? Nie, takich rzeczy jeszcze nie było. Mówiąc o tym zajęłam się przygotowaniem herbaty a przede wszystkim szybka kąpielą w swojej łazience, gdzie woda w cebrzyku akurat nadawała się do polewania, do schłodzenia rozgrzanego narastającym upałem ciała. Sarini podała nam herbatę i zapytała, co oprócz „pageru” będziemy jedli. Ja bez zastanowienia odpowiedziałam ryż i tempe, sos chili, lub czosnkowo- słodki. No i woda. Dużo wody. Wyjaśniam, co to jest tempe: są to placuszki smażone na oleju, placuszki z soi, po usmażeniu drobno pokrojone. Proste smaczne, a z ryżem ugotowanym na parze z dodanymi sosami, jakimi kto chce, potrawa na taki upał wystarczająca. W ogóle należy stwierdzić, że kuchnia indonezyjska jest prosta, smaczna, a ze względu na religię je się kurczaki, ale nie codziennie.  Mnie smakowało bardzo nasi-goreng, to znów ryż ugotowany al dente, odcedzony, odparowany.

 Na patelnię lejemy trochę oliwy, lub oleju, może być kilka kropli oleju sezamowego, dodajemy cebulkę drobno pokrojoną, sos sojowy słodki, sambal olek (można u nas dostać w supermarketach, tam gdzie są przyprawy kuchni azjatyckiej), sól do smaku. Smażysz, do tego na drugiej patelni smażysz szybko omlet z jajek z solą, pieprzem i szczypiorkiem, wymieszaj i wylej na patelnię, usmaż, przełóż na deskę pokrój w cienkie paseczki i ułóż na ugotowanym ryżu polej sosem. Półmisek, na którym podajemy nasi-goreng można udekorować świeżym ogórkiem, który jest skrobany widelcem, aby był bardziej ozdobny. (Ogórek obieramy, kroimy na cztery i z każdej ćwiartki z góry na dół jedziemy widelcem, aby uformowały się piękne ozdoby). Ta potrawa w wydaniu wykwintnym podawana była ze smażonymi obranymi krewetkami oraz z omletem, ale wydanie codzienne też było pyszne. Do ryżu Sarini podawała surówkę z kapusty pekińskiej lub jej odmiany z sosem popularnie nazywanym gado-gado. W skrócie gado-gado jest ostrym sosem orzechowym. Kapustę pekińską rwiemy na drobne kawałki, marchew obieramy, kroimy wzdłuż na cztery części i jeszcze w środku na pół, mamy teraz osiem słupków, które kroimy na zapałkę, wrzucamy na wrzątek i szybko blanszujemy. Kroimy świeży ogórek w kostkę, jajko na twardo też kroimy i w Indonezji mamy gotowy sos orzechowy, w Europie nie ma go, czasami można, (ale raczej nie) dostać orzech sprasowany w kostkę, który po rozpuszczeniu jest sosem orzechowym, ale czego nie można wymyśleć. Ja do gado- gado używam masło orzechowe, które w sklepach można dostać, po rozrobieniu w ciepłej wodzie dodaniu oleju, chili, usmażeniu na patelni z pokrojona trawą cytrynową mam już gotowy sos- tego nauczyła mnie Ibu Bożena – siostra Reni, która w Indonezji mieszkała kilka lat. Do porwanej kapusty pekińskiej dodajemy kiełki fasoli mung, pokrojony w kostkę pomidor oraz zielony groszek, może być z puszki, polewamy przygotowanym sosem gado-gado i potrawa gotowa.  Sarini była wytrawną kucharką, zaś jej mąż był nadwornym „praczem”. Codziennie raniutko przed świtem zabierał naszą „garderobę” do prania. Robił to skrupulatnie i wieczorem nasze ubrania leżały równo poukładane na łóżkach, były uprasowane, a że schły na słońcu to pięknie pachniały. Sarini nie znała języka polskiego, ale pracowała u Reni wiele lat, chyba 14, więc ze względu na dziewczynki i Renię wiele rozumiała. Następnego dnia rano była chyba 6, a może wcześniej, usłyszałam jakieś walenie nad głową, Zupełnie nie wiedziałam, co się stało. Wróciliśmy przecież z hali bardzo późno, więc nie spodziewałam się porannego budzenia. Pobiegłam do Reni, która już była na nogach, z niemym pytaniem, o co chodzi. Renia śmiejąc się mówi: „wczoraj Sarini usłyszała, że nie jadłaś jeszcze kokosu, więc Koko – jej syn, wlazł na drzewo i właśnie ścina dla nas kokosy! Cholera nie można się odezwać, bo już masz faceta na drzewie, a jakby w łóżku”. Uśmiałyśmy się obydwie. O dalszym spaniu nie było mowy, ale za to zobaczyłam, jak Koko rozbija kokos i wylewa z niego płyn do garnka. Sarini wygarnęła miąższ, ale nie cały, tylko to co można zjeść i dodała do płynu, który jest o dziwo przezroczysty. Wszystko zostało wstawione do lodówki, aby po schłodzeniu było dobre do picia.

Skoro o kokosie mowa, to podam jeszcze jeden przepis na kurczaka w kokosie, jakiego gotowała Sarini. Kurczak został pokrojony na drobne części, włożony do miski, wysmarowany czosnkiem i solą, zostawiony na kilka godzin, aby się zmacerował. Po kilku godzinach obsmażamy kurczaka na patelni na oliwie, przekładamy do garnka, zalewamy mlekiem kokosowym z puszki i na małym ogniu nasz kurczaczek pyrka się wolniutko. Gdy już jest miękki, podajemy go z ryżem ugotowanym na sypko z szafranem. Nie wiem czy wszystkie potrawy zapisałam w należytej kolejności, ale proszę mi uwierzyć, że w klimacie tropikalnym warzywa i owoce oraz trochę ryżu w zupełności wystarczą do życia. Ja powiem jeszcze, że wtedy właśnie nauczyłam się jeść papaję i przepadam za jej smakiem do dziś. Zdrowa, tania, świetna na żołądek, ale zjedzenie większej ilości powoduje kłopoty. W południe znowu ruszamy na halę. Jednocześnie Renia prosi o umówienie całej ekipy na wyjazd na sug, ponieważ zakupy w takim miejscu są dużą frajdą. Ponadto jest tam wiele ciekawych miejsc i dużo atrakcji dalekiego wschodu. Po uzgodnieniu z Ryszardem wszyscy jedziemy trzema samochodami na wielki bazar, czyli sug i zaczyna się zabawa. Dziewczyny wraz z Sitą i Devi oczywiście lądują przy torebkach z wężowej i krokodylowej skóry (wtedy nie obowiązywał jeszcze zakaz przywozu takich wyrobów) oraz takich samych butach. Panowie wraz z Koenem idą oglądać inną część bazaru. Ja, Andrzej i Renata idziemy do jej znajomego rzeźbiarza, który sprzedaje piękne produkty własnoręcznie wykonane. Oczywiście po długich targach, trwały może godzinę, przy herbacie, kilkukrotnym wychodzeniu ze sklepu, nabywam dwie rzeźby prawie za bezcen. Mam je do dzisiaj i są pięknym wspomnieniem z naszych podróży do Indonezji. Po zakupach czeka nas niespodzianka. Koen, jako głowa Rodziny, zaprasza nas wszystkich do domu na specjalnie dla nas przygotowaną kolację. Radość i ciekawość zarazem. Gry mamy za sobą, przed nami jeszcze jeden dzień wolnego, a więc takie miłe zaproszenie jest przyjęte z radością. Dojeżdżamy do domu późnym popołudniem, wszyscy chodzimy na bosaka, dziewczyny w moim pokoju myją się, chłopcy odświeżają w pokoju Andrzeja.  Do kolacji zasiadamy po turecku na podłodze w dużym pokoju na wielu rozłożonych poduszkach. Potrawy są porozstawiane na podłodze, kolorowe, bajkowe, już wiem, dlaczego Sarini dzisiaj mówiła, że jest koniec Ramadanu. Zawsze po 30 dniowym poście, zwanym w islamie Ramadan, jest wielka świąteczna kolacja, która oznajmi koniec tego miesięcznego postu. I choć Ramadanu nie było Sarini i Koko wraz ze wszystkimi przygotowywali uroczystą kolację łącznie z wyplatanymi z liści bananowca koszyczkami, w które wkładało się ryż i w takich sakiewkach gotowało. Ta jedna właśnie potrawa jest przygotowywana wyłącznie z okazji zakończenia Ramadanu, ale dzisiaj też jest. W domu Koena spotkały się dwie religie islam i katolicyzm, Koen pozostał przy swojej, Renia z dziewczynkami są katoliczkami. Jednak zwyczaje pozostają wspólne. Święta Bożego Narodzenia świętują wszyscy, le baran również świętują wszyscy no i zakończenie Ramadanu także świętują wszyscy. Niezwykle miło upływa nam wieczór. Koen siada do pianina, przyjeżdżają Jego dalsi i bliżsi krewni i dopiero wtedy rozpoczyna się prawdziwy koncert. My z Koenem śpiewamy polskie piosenki, a Jego Rodzina śpiewa indonezyjskie, gamelan im towarzyszy. Jest bardzo miło, radośnie, uroczyście. Na zakończenie wieczoru wręczamy wszystkim drobne upominki, aby przypominały o naszym tutaj pobycie. Rozmowom nie ma końca, chyba do 2.00 W nocy rozstajemy się z naszą ekipą, która zostaje odwieziona do hotelu. My jeszcze trochę rozmawiamy i w końcu idziemy spać. Pojutrze odlot do Warszawy. Często korzystałam z pomocy Reni i Koena i ich gościnności. Na miesięcznych stażach w najlepszym Ośrodku pod Jakartą ćwiczyli nasi zawodnicy, a spanie, spanie zawsze było u Renaty i Koena. Tak odbył swoją podróż i staż Darek Zięba (dzisiaj jeszcze świetny zawodnik, mąż Nadii Kostiuczyk dzisiaj Zięba), tak swój pobyt miała zorganizowany Kaśka Krasowska. W ten sposób Renia miała kontakt z krajem, a ja wiedziałam, że choć moi zawodnicy są wysłani daleko, będą w dobrych rękach, bo Renata nie pozwoli, aby im się cokolwiek złego przytrafiło.

10 sierpnia 2010 Renia zadzwoniła do mnie i powiedziała: Wiesz, dwie godziny temu zmarł Koen. Nie mam komu opowiedzieć o tym. Siostra na wakacjach, gdzieś w Polsce, nie mam nikogo, tylko Ciebie. Muszę o tym porozmawiać po polsku, nie umiem mego żalu wypowiedzieć po malajsku. Tylko po polsku, nie będę płakała. Chcę tylko  porozmawiać. Reniu, w imię naszej wieloletniej przyjaźni, mów, kochana, mów moja droga, moja przyjaciółko. Wiem, że to pomoże, Tobie i mnie”. Rozmawiałyśmy długo. Wiedziałam, że Koen był bardzo chory na cukrzycę. Przeszedł kilka operacji, bardzo cierpiał. Była przy nim  cała Jego Rodzina, dalsi i bliżsi krewni, pani Sari Loppies Dyrektor Zjednoczenia Producentów Produktów Zbożowych na Indonezję , siostrzenica Koena była wsparciem dla Reni, a on? On miał jedno wielkie marzenie: powrót do Polski, którą ukochał bardzo. Tu chciał pozostać do końca swoich dni i o tym tylko mówił, gdy był już bardzo bardzo chory.

Renia jego wierna piękna żona powiedziała:”… Kunuś musisz choć trochę wydobrzeć i wrócimy do Polski, do Warszawy na ul. Solidarności, tam gdzie do mnie przychodziłeś, tam gdzie opowiadałeś mi o Indonezji i o Dżakarcie oraz o swojej Rodzinie. Tam gdzie urodziły się nasze dziewczynki Sita i Devi… Kunuś,  musisz…” Ale Koen już tego nie usłyszał. Już nie mógł usłyszeć nic. Odszedł  od nas na zawsze z marzeniami o swojej drugiej Ojczyźnie.

Raden Mas Koenhendrarso  Soerjosoeharto,

Jego Wysokość Książe Koenhendrarso Soerjosoeharto.

O mojej Przyjaciółce Renacie, Jej Mężu, oraz o Reprezentacji Polski w Dżakarcie w roku 1989

biorącej udział w Mistrzostwach Świata „Sudirman Cup” opowiadała

Wasza Jadwiga

Paryż cz. 3

Kongres Europejskiej Konfederacji Badmintona

Powitanie Prezydenta Francuskiej Federacji Badmintona Paula-Andre TramierO godz. 8.00 autokar zabiera nas do siedziby Francuskiego Komitetu Olimpijskiego, mieszczącego się pod adresem: Maison du sport Francis, 1 avenue de Pierre de Coubertin, 75640 Paris cedex 13 – gdzie o godz.9.00 obrady rozpoczyna doroczne spotkanie delegatów wszystkich narodowych związków badmintona z Europy, czyli: Annual Delegates Meeting European Badminton Confederation. Na Kongres zostali zaproszeni wszyscy dotychczasowi członkowie Rady w tym: Gisela Hoffmann – były sekretarz generalny, Irene Delvai – były dyrektor zawodów, Andrzej Szalewicz – były vice prezydent EBU, Jadwiga Ślawska Szalewicz – były dyrektor marketingu, były dyrektor rozwoju i były vice prezydent BEC, Horst Kullnigg – były dyrektor finansowy (nie mógł przybyć), Torsten Berg – były dyrektor rozwoju, były prezydent BEC, obecny vice prezydent WBF do spraw Europy, a także były pracownik biura – Chris Harvey. Najważniejszym gościem zaproszonym na Kongres był Prezydent Badminton World Federation (Światowej Federacji Prezydent World Badminton Federation dr Kang Badmintona) dr Kang Young Joong z Korei Płd. oraz vice prezydent BWF Paisan Rangsikitpho USA. Prezydent Francuskiego Związku Badmintona Paul Andre Tramier powitał wszystkich delegatów, którzy reprezentowali 32 narodowe związki badmintona. Następnie głos zabrał prezydent Światowej Federacji Badmintona – dr Kang. Wyraził on swoją wdzięczność działaczom europejskim z Tomem Bacherem oraz Zarządem Europy na czele, którzy doprowadzili do ustabilizowania sytuacji w światowym badmintonie. Życzył wszystkim udanych obrad.

Stwierdzono prawomocność Kongresu, wybrano komisję skrutacyjna, w skład której weszłam ja i Irena Delvai. Przy zmianach regulaminu konieczna jest zdecydowana większość głosów – w tym wypadku 22 głosy wystarczały do zaakceptowania wszystkich zmian regulaminowych. Po ustaleniach proceduralnych przeszliśmy do spraw związanych z porządkiem obrad. Council BEC przedstawił roczny raport ze swojej działalności, sprawozdanie dyrektora administracyjnego, komunikacji, rozwoju, marketingu, sportowego, i finansowego. Nora Perry delegat Anglii,(była mistrzyni świata w mixście z Thomasem Khilstromem)vice prezydent BWF Paisan Rangsikitpho, Irena Delvai, Przedstawiono plan strategii na lata następne, zatwierdzono przedstawiony budżet na rok 2010 i lata następne (prowizorium budżetowe), zatwierdzono nowe przepisy BEC, zatwierdzono nowy regulamin dyscyplinarny BEC, zatwierdzono propozycję Szwedzkiego Związku Badmintona w sprawie dzikich kart na turniejach, a następnie przystąpiono do wyborów władz BEC. Nowym prezydentem BEC został wybrany jednogłośnie przez aklamację Poul-Erik Hoyer. Zgromadzenie wybrało poprzez re-elekcję następujące osoby: Hans Lenkert ze Szwecji ponownie na vice prezydenta BEC, Peter Tarcala Słowacja, ponownie na dyrektora sportowego, Gregory Verpoorten Belgia ponownie na dyrektora rozwoju, Ritchie Campbell Szkocja ponownie na dyrektora finansowego, wybrano audytora – ponownie została wybrana firma KPMG. Następnie poinformowano o sprawach kolejnego kongresu BWF w Kuala Lumpur, w dniu 15 maja 2010.

W sprawach różnych głos zabrał Joao Matos, jako vice prezydent BEC oraz wieloletni członek zarządu Europejskiej Konfederacji Tom Bacher ustępujący Prezydent BEC, w głebi siedzi Brian Agerbak sekr gen.BECBadmintona. Jego wystąpienie dotyczyło rezygnacji Toma Bachera -Dania ze stanowiska dotychczasowego prezydenta BEC, na miejsce którego wybrano Poul-Erika Hoyera z Danii. Joao przedstawił historię Toma i jego działalności w badmintonie, jako wybitnego badmintonisty, zawodnika, który siedem razy zdobywał tytuł ALL England champion w latach sześćdziesiątych. Wtedy nie było jeszcze mistrzostw świata i zawody ALL England pełniły tę rolę. Tom był wybitnym zawodnikiem w grze podwójnej mężczyzn. Został wybrany na stanowisko prezydenta BEC w roku 2004, po niespodziewanej rezygnacji Torstena Berga. Dużą rolę w wyborze Toma na stanowisko prezydenta odegrała autorka tego tekstu, które wówczas pełniła w zarządzie funkcję dyrektora rozwoju. Tom Bacher wyprowadził Konfederację z zapaści finansowej na szerokie wody, podpisał kilka znaczących kontraktów sponsorskich, które dały wielką niezależność finansową a także wymienił cały skład zarządu na ludzi młodych. Po prawie 7 latach zdecydował odejść, gdyż stwierdził, że badminton jest sportem ludzi młodych i młodzi powinni nim zarządzać. W swoim końcowym wystąpieniu jednak podkreślił rolę starego zarządu, bez Gisela Hoffmann i BWF Paisan Rangsikitpho którego te zmiany nie byłyby możliwe. Wymienił z nazwiska i imienia najbardziej zasłużone osoby: Giselę Hoffmann, Irenę Delvai, Jadwigę Ślawską Szalewicz, Andrzeja Szalewicza.

W podziękowaniu za swoją pracę Tom Bacher otrzymał wiele upominków od członków zarządu BEC – kije do golfa (Tom jest bardzo dobrym graczem w golfa) oraz poszczególnych związków badmintona: islandzkiego, duńskiego, włoskiego, maltańskiego, francuskiego.

 

 Oczywiście Andrzej i ja z tej okazji wręczyliśmy Tomowi specjalny prezent z okazji Międzynarodowego Roku Fryderyka Chopina – pięknie opakowaną butlę wódki Fr. Chopin. Tym miłym akcentem zakończył się Nadzwyczajny Kongres Europejskiej Konfederacji Badmintona, a wszyscy delegaci zostali przewiezieni na Halę im. Pierre de Tom Bacher i Prezydent Islandskiego Zw.BadmintonaCoubertina na dalszy ciąg zawodów – finały Mistrzostw Świata w badmintonie. Poniżej podaję wyniki finałów:

 

Singel mężczyzn
CHEN Jin (ChRL, 4) – Taufik HIDAYAT (Indonezja, 5) 21:13 21:15 (0:47 czas trwania gry).
Singel kobiet
WANG Lin (ChRL, 7) – WANG Xin(ChRL, 3) 21:11 19:21 21:13 (0:58).
Debel mężczyzn
CAI Yun/ FU Haifeng (ChRL, 5) – KOO Kien Keat/ TAN Boon Heong (Malezja, 1) 18:21 21:18 21:14 (1:03).
Tom Bacher i Joao MatosDebel kobiet
DU Jing/ YU Yang (ChRL, 2) – MA Jin/ WANG Xiaoli (ChRL, 1) 21:9 21:17 (0:39).
Mikst
ZHENG Bo/ MA Jin (ChRL, 8) – HE Hanbin/ YU Yang (ChRL, 6) 21:14 21:10 (0:42).

I tak kolejne mistrzostwa świata przeszły do historii, a Europejska Konfederacja Badmintona wkroczyła z nowymi młodymi działaczami w kolejny rok swojej działalności.

Sprawozdawcą z Kongresu była

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.