Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘Hala Mera’

Cz. 8 –

Żarówki na Hali Mery

 

Wspomnienia dotyczące organizacji międzynarodowych mistrzostw Polski w badmintonie publikuję od 25 stycznia tego roku. Opisałam wiele zdarzeń z tamtych lat, które dotyczyły stanu wojennego, komitetu organizacyjnego, organizacji sportu polskiego, hali Mera, zasłon, hoteli i patrona pana Zbigniewa Lippe.  Dzisiaj powracam do wspomnień, gdyż wiem, że są one chętnie czytane przez badmintonistów i tych starszych, którzy wtedy brali udział w naszych zmaganiach wynoszenia badmintona na wyższy poziom organizacyjny i sportowy i tych młodszych pokoleń badmintona. Bez dobrej organizacji system szkolenia nie istnieje. Wiedzą o tym teoretycy sportu, trenerzy a przede wszystkim zawodnicy. Słaby organizacyjnie związek, to brak informacji, wymiany myśli szkoleniowej, brak codziennej „burzy mózgów”, brak kontaktu z zawodnikami, brak czasu na wysłuchanie bolączek zawodników i trenerów, brak kontaktu z terenem, a przede wszystkim brak permanentnego kontaktu z prasą radiem i telewizją. To również brak kreowania pozytywnej wizji i atmosfery wokół ukochanej dyscypliny. Cóż z tego, że wszyscy cicho jak myszki pracujemy,jeżeli nikt o tym nie wie. Nikt… Współpraca z mediami polegała na informowaniu ich, na zapraszaniu do związku na spotykaniu się na niwie prywatnej, tak by nasi zaprzyjaźnieni ( można powiedzieć, że wtedy mieliśmy samych zaprzyjaźnionych dziennikarzy) będą wiedzieli o aktualnej pracy nas wszystkich: zawodników, trenerów i działaczy, tych, którzy swój wolny czas a nierzadko własne pieniądze wykładali na różne przedsięwzięcia w tym spotkania z prasą. Tak było w przypadku Ryśka Lachmana, który wtedy pracował, jako wice prezes ds. propagandy, ale też, jako rzecznik prasowy związku (używając dzisiejszego słownictwa). Tylko On wie ile pieniędzy wydawał na spotkania w kawiarniach (nawet mnie nigdy się do tego nie przyznał, pomimo wielkiej naszej przyjaźni). Rysiek kreował wizerunek związku a my wpisywaliśmy się weń, inaczej mówiąc,  to co robiliśmy, nasze wysiłki Rysiek umiejętnie sprzedawał prasie, informując ich nie tylko o sukcesach, ale też prawdziwych kłopotach.

Jednym z naszych największych „kłopotów” była Hala Mera. Jak już wiemy Warszawa lat osiemdziesiątych nie posiadała hali ani COS Torwar, ani Hali Arena na Ursynowie, ani żadnej innej hali, która nadawałaby się na zorganizowanie zawodów typu „International Championships”. Co to takiego te międzynarodowe mistrzostwa?  To był cykl imprez Europejskiej Unii Badmintona wchodzących w serię turniejów a raczej mistrzostw międzynarodowych poszczególnych państw na terenie Europy. Po utworzeniu Polskiego Związku Badmintona bardzo chcieliśmy zostać włączeni do grona państw organizujących te zawody. Niestety, musieliśmy spełnić wiele wymagań nałożonych na organizatorów, do tego potrzebna była przede wszystkich dobra hala, która spełniała nałożone wymogi. Poszukiwania nasze poszły w kierunku Mery, gdyż była nie tylko nowa, ale jak na owe czasy nowoczesna, niedawno zbudowana, a dodatkowym walorem był hotel położony kilka minut spacerem od tej hali.  Ryszard Zieliński –kierownik i dusza obiektu oraz jego pracownica pani Hanna to był tandem, który należało przekonać, aby badminton mógł cztery dni w roku czarować swoim pięknem sympatyków z Warszawy i nie tylko.

Ryszarda  znałam z Hali Gwardii, czyli popularnej Hali Mirowskiej, gdzie znacznie wcześniej organizowałam „Turniej o Szablę Wołodyjowskiego”.  Umówiliśmy się na spotkanie i wytoczyliśmy wszystkie „armaty” przekonując, dlaczego warto udostępnić Merę badmintonowi. Rysiek, miły człowiek otwarty na sport miał swoich przełożonych. Rozumiejąc nasze potrzeby, rozumiejąc i kochając sport chciał nam pomóc, jednak wszystko zależało od jego przełożonych. My jednak wierzyliśmy w naszą „łagodną siłę perswazji” oraz moc sprawczą Ryśka. Postanowiliśmy jednak dać mu oręż, który przedstawiony zarządowi Hali Gwardii przeważył argumenty na naszą korzyść.

Wizytując obiekt hali stwierdziliśmy, że hala jest prawie w ogóle nieoświetlona, te dziesięć czy jedenaście żarówek, które się tam świeciły absolutnie nie wystarczały dla potrzeb badmintona. Wiedzieliśmy już, że Rysiek Lachman dopilnował, aby nasze mistrzostwa roku 1982 zostały wstawione w ramówkę tv (szefem redakcji sportowej TVP był Ryszard Dyja), ale też zdawaliśmy sobie sprawę, że transmisja telewizyjna to wymóg określonej ilości światła, które było niezbędne przy realizacji telewizyjnej. O ile dobrze pamiętam powiedziano nam, że aby sprostać temu zdaniu na hali musi być 2000 luksów (cokolwiek to znaczy!). Hmmm…. Ciekawe te luksy, ja o nich pojęcia nie miałam, ale po rozmowie z inżynierem Szalewiczem oświeciło mnie jak halę Mery po zamontowaniu dodatkowych żarówek. Tylko właśnie z tymi żarówkami był cholerny kłopot. Otóż w hali wybranej przez nas zamontowano oświetlenie używając lamp (żarówek) typu LH 256. Takie żarówki produkowały tylko Zakłady Urządzeń Lampowych  im. Róży Luksemburg w Warszawie przy ul. Towarowej. Ilość tych lamp, jakie zakłady produkowały były wielce limitowane coś około 200 sztuk w roku!!! Jednak dla chcącego nie ma nic trudnego. Jak już napisałam Polak potrafi wszystko!!! Prezes związku, dyrektor Zakładów Aparatury Elektronicznej ZAE POLON pan Andrzej Szalewicz otrzymał następujące zadanie: „ prezesie musisz swoimi dyrektorskimi koneksjami spotkać się z dyrekcją Zakładów Urządzeń Lampowych im. Róży Luksemburg (jak to zrobisz to już jest Twoja głowa) i musisz wykupić dla naszego związku całą produkcję lamp, jakie posiada „Róża Luksemburg”.

Andrzej uczestnicząc w spotkaniu wiedział, że nie należy z nami dyskutować, tylko ufając w naszą mądrość powiedział, dobrze temat ten postaram się załatwić.

I o to chodziło. Plan nasz był prosty. Hala Mera, ciemna i nieoświetlona nie może przez nas być wynajęta. Wynajem kosztuje i wcale nie jest to mała kasa. Kierownictwo Mery musi być zainteresowane wynajmem hali, a pieniądze muszą odgrywać rolę drugorzędną, (choć ważną), pierwszorzędnym zaś był permanentny brak żarówek, które przepalały się a na rynku było ich brak… kompletnie. I trudno się dziwić. Nie wiem w ilu halach zamontowano żarówki typ LH 256, ale produkowane 200 sztuk to chyba była kropla w morzu potrzeb.  Poza brkiem żarówek na hali, panujących tam przysłowiowych „egipskich ciemności”, na hali brak było wielu rzeczy a mianowicie kurków do wody, zakrętek, pokręteł, rurek, dobrze pracujących spłuczek w toaletach, czystej wykładziny kortowej, którą pokryta była cała hala w tym miejsca wyłożone wykładziną kortową, które udawały widownię a które regularnie pokrywały się odchodami ptaków, jakie mieszkały pod dachem hali, oraz wielu drobnych, ale istotnych rzeczy jak na przykład krzesła dla WiP-ów, których zapraszaliśmy na finały imprezy.

Prezes Andrzej Szalewicz stanął na wysokości nałożonego nań zadania i w ciągu tygodnia żarówki wylądowały w naszym magazynie przyjęte na stan wyposażenia na kartotekę z odpowiednim protokołem uzasadniającym zakup żarówek, podpisanym przez komisję sprzętową. Wyposażeni w żarówki, w możliwości konserwatorskie hali tutaj; muszę skłonić głowę przed Januszem Rybką, który właśnie ukończył studia doktoranckie na Wydziale Wodno – Kanalizacyjnym Politechniki Wrocławskiej, dobrał sobie ekipę techniczną, i podjął się zadania przygotowania hali do naszych mistrzostw.  Januszu, dzisiaj po wielu latach mogę Ci podziękować, gdyż przez wiele sezonów wykonywałeś trudną robotę tak by „nasza” hala świeciła się i była na medal.  Serdeczne podziękowania dla Ciebie i Twoich Ludzi!!!

Ponowne spotkanie z panem Ryszardem Zielińskim i panią Hanną było czystą formalnością, niby jeszcze trwały negocjacje cenowe wynajmu obiektu, ale obydwoje po usłyszeniu wiadomości, nie chcecie z nami pracować, trudno, nie będziecie mieli żarówek niezbędnych na waszej hali, sytuacja się odmieniła, zainteresowanie wzrosło, a miny na twarzach warte były naszych wysiłków: Jak to macie żarówki? Na nasza halę? A skąd?  To ostatnie pytanie pozostało bez odpowiedzi, na pozostałe odpowiadaliśmy z uśmiechem, mamy, mamy i nawet wiemy, kto je założy, demontując stare. W tym miejscu muszę dodać, że żarówki były zamontowano pod dachem hali na wysokości 11 – 12 metrów. Praca ta wymagała, aby ci, którzy będą wymieniali żarówki, mieli uprawnienia pracy na wysokościach. I my znaleźliśmy również na to sposób. Hanna Wiktorowska, sekretarz generalny Klubu Wysokogórskiego ( dzisiejszego Polskiego Związku Alpinizmu) podpowiedziała nam ekipę alpinistów, którzy mieli uprawnienia i mogli wykonać dla nas tę robotę.

W wyniku rozmów ustaliliśmy, że podpiszemy umowę wynajmu całego obiektu: właściciel udostępni nam obiekt, za określoną kwotę, my zaś w ramach podpisanej umowy, poniesiemy koszty

Wysprzątamy halę na własny koszt, uzupełnimy brakujące elementy sanitariatów, wymyjemy nawierzchnię kortową (używając naszych materiałów czystościowych, wymienimy na własny koszt żarówki LH 256 jednocześnie ponosząc koszty w ramach funduszu bezosobowego (wtedy był ściśle limitowany w każdej instytucji) prac na wysokościach. Poniesione przez nas koszty będą odjęte od wynegocjowanej kwoty za wynajem hali. W ten sposób o ile dobrze pamiętam za wynajem hali zapłaciliśmy około dwóch tysięcy złotych, plus to, do czego się zobowiązaliśmy. Ten sposób usług barterowych trwał przez kolejne lata aż do roku 1989, kiedy tona zawsze pożegnaliśmy się na z halą Mery, przenosząc mistrzostwa międzynarodowe do innych miast.

Za to w roku 1982, sławetnym roku stanu wojennego, Hala Mery błyszczała jak nowa, wysprzątana, umyta z naprawionymi sanitariatami, papierem toaletowym, błyszcząca w świetle zamontowanych nowych żarówek LH 256, a Telewizja Polska nie mogła się nadziwić, że na hali jest wymagana ilość luksów (cokolwiek to znaczy) i można było przeprowadzić sześciogodzinna transmisję telewizyjną z finałów mistrzostw, po prostu to była mistrzowska robota!

Przygotowując ten wpis nie wiedziałam, że tytuł będzie tak pasował do wyniku osiągnięgtego przez naszą parę mieszaną

Roberta Mateusiaka /Nadię Ziębę (Kostiuczyk) którzy zdobyli

ZŁOTY MEDAL Mistrzostw Europy

rozegranych w dniach 16-21.04.2012 w Carlskronie (Szwecja)

Serdeczne Gratulacje !

Nareszcie wystękał: – Wszystkie gazety piszą, że sprzedałaś imprezę Anglikom, na sali reklamy na niebieskim tle, Carlton w nazwie zawodów, Carlton w programie, Carlton w reklamie, Carlton w gazetach, Carlton zawojował, Carlton kupił polskie zawody! Ktoś musiał na tym zarobić, w domysłach- ty, zamkną cię, a zawody za dwa dni! Cholera!

Ewa Rusznica -Bozena Wojtkowska debel zenskiUffff… Odetchnęłam z ulgą. O to chodzi, zaczęłam się histerycznie śmiać, po prostu wspaniale, fantastycznie, super, huurrrrrra! Oto reklama, to jest marketing!  Szalewicz pomyślał, że zwariowałam, ponieważ śmiałam się kilka minut, łzy płynęły mi po twarzy, a z nimi mój piękny make up. Na taką chwilę czekałam całe 8 lat. Przeglądam gazety i widzę wszędzie prawie te same tytuły! A we mnie radość! Reklama imprezy, o jakiej można tylko marzyć – we wszystkich gazetach ZA DARMO! Ile osób przyjdzie zobaczyć mistrzostwa? Ile osób będzie chciało spotkać tych, co sprzedali imprezę Anglikom!  Przyszło ponad trzy tysiące ludzi. Stali wszędzie, na dwóch balkonach, siedzieli na miejscach, siedzieli na krzesłach, które Julian zorganizował, przywożąc na halę z technikum kolejowego, ale miejsc i tak nie starczyło! Dziennikarzy wyłapywaliśmy tuż przy wejściu, Ryszard Lachman (rzecznik prasowy PZBad) i Grzegorz Gajewski mój asystent, miał oko na wszystkich. Prowadził ich do Andrzeja. A ten, korzystając z pomocy Zbyszka Mazanek (niestety w 1992 r. odszedł od nas na zawsze), mojego brata judoki, a wtedy porządkowego, sadzał ich na wydzielonych miejscach VIP, gdzie siedzieli już Minister Sportu  Marian Renke, jego zastępca dr Stanisław Stefan Paszczyk (zmarł w roku 2009), Stan Mitchell Prezydent Europejskiej Unii Badmintona, Emile ter Metz-  honorowy Sekretarz Generalny EBU,  Audrey Kinkead, Prezydent Irlandzkiego Związku Badmintona, członek Komisji Rozwoju EBU, Torsten Berg z Danii, przewodniczący tej komisji.  Po wielu latach dowiedziałam się od Wojtka Cicharskiego, w owych latach wicedyrektora Departamentu Sportu, późniejszego sekretarza generalnego PZBad, że Stanisław Stefan Paszczyk, zastępca ministra ds. sportowych nakazał obligatoryjnie pracownikom departamentu sportu wizytację naszych zawodów, aby popatrzyli jak należy organizować imprezy sportowe o zasięgu międzynarodowym. Pewnie wtedy Stefan nie wiedział, że krótko przed ich rozpoczęciem widmo krat więzienia miałam przed oczami.

Kolejnym naszym zacnym sponsorem był Hortex Góra Kalwaria – nawet nie wiem czy dziś firma istnieje – pewnie nie. Nazwisko dyrektora pamiętam do dziś: Zbigniew Galas. Jego zastępcą była Hania B. (spotkałam ją po wielu latach, jest uśmiechnięta jak zwykle, piękna w swoim wieku, choć życie i polska rzeczywistość nie obeszły się z nią łaskawie). Hortex nie tylko ufundował specjalne nagrody w postaci wielkich tortów dla trzech pierwszych drużyn, ale także ogromny tort o wadze ponad dwudziestu kilogramów na bankiet (wyposażył nas też w maszyny z napojami dla zawodników, które rozstawione były na hali). Bankiet odbywał się w Restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta.

Szefowa hotelu „Vera”, moja imienniczka Jadzia, dziś na emeryturze, życzliwa, drobna kobieta z wielkim charakterem, stanowcza. Krysia, szefowa restauracji, pokonywały góry, aby zabezpieczyć posiłki tak, by nikomu do głowy nie przyszło, że w Warszawie w sklepach oprócz octu i musztardy niczego nie można kupić. Pomagał nam też przewodniczący komitetu honorowego zawodów Zbyszek Lippe, wtedy wiceprezydent m.st. Warszawy, przyznając hotelowi dodatkowy przydział mięsa. W hotelu funkcjonował maleńki sklep Pewex, który przeżywał oblężenie, bo co to były za ceny na alkohole od 0,80 $ do 2,50 $ za butelkę. Nie wiem jak, ale tego towaru w tym sklepie było zawsze w sam raz. Hotele zawsze stanowiły enklawę na tle codzienności tym bardziej, że cztery z nich pracowały jakby razem w sieci – Vera, Nowotel, Solec i Grand Hotel, poczciwy stary Grand, szczyt elegancji lat osiemdziesiątych. Na pierwszym piętrze przyjmował nas Tadeusz Sąsara, dyrektor tych czterech hoteli, przyjaciel sportowych dusz, wieloletni prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Być może jego „oko” wielokrotnie pomagało nam w rozwiązywaniu trudnych spraw zakwaterowania, wystarczającej ilości kawy podczas śniadania (!), czy też napojów w barkach? Bardzo chcieliśmy dopilnować każdego drobiazgu, bo przecież nie mogliśmy pokazać, że czegoś u nas brakuje. My w Polsce mamy wszystko – nie widać tego w sklepach? To nic, to chwilowe, to przejdzie, przecież będzie inaczej, jak nie za kilka dni, to może za kilka lat, przecież my w to wierzyliśmy, że będzie lepiej, że nie będę musiała pisać setek pism do GKKFiT do Komisji Zagranicznej o zgodę na zorganizowanie imprezy – bez takiej zgody ekipy zagraniczne nie mogły otrzymać wiz wjazdowych do Polski, do komendy MO na Ochocie o zgodę na organizacje zawodów na ich terenie, do komendanta na lotnisku z prośbą o szybką odprawę naszych zawodników, do urzędu miasta o specjalne przydziały żywności dla hoteli, z których korzystaliśmy, o dodatkowe przydziały kawy, papieru toaletowego itp. itd. Zbyszek L. był zaprzyjaźniony od lat z Januszem, prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, a my przyjaźniliśmy się z Januszem. I tak to szło. My pomagaliśmy jemu, on nam, ale najważniejsza sprawa to dobra organizacja zawodów, obojętne czy dotyczyło to podnoszenia ciężarów, badmintona, judo, szermierki, czy innej dyscypliny sportu. Sport był naszym życiem, naszą pasją, a my chcieliśmy pokazać światu, że to Polska organizuje, że my dajemy radę, mimo wielkiego trudu, mimo tylu braków, mimo szaro – burej rzeczywistości, ale o tym już nasi goście nie wiedzieli, o tym trudzie znaczy. Przecież żadne z nas z wyjątkiem Andrzeja (miał malucha, który był szczytem luksusu) nie jeździło samochodem. Wszystko załatwiało się jeżdżąc komunikacją miejską, nawet pieniądze z banku Renia woziła tramwajem. Jedną z ciekawostek, o której powinnam była napisać jest fakt, że aby tę imprezę zorganizować musiałam się wielu rzeczy nauczyć. Badmintona europejskiego ani światowego nie znałam, jak również języka angielskiego w nim obowiązującego, kiedy zdecydowałam się przejść do pracy z Polskiego Związku Szermierczego (tu obowiązkowym był j. francuski) do badmintona – wtedy do nieistniejącego związku, a moją powinnością było go założyć w roku 1977, wspólnie z  kolegami B. Zdebem, J. Szulinskim, A. Szalewiczem, J. Wrzodakiem, J. Krzewińskim, E. Jarominem, T. Sudczakiem, W. Derychem, J. Musiołem, i jeszcze kilkoma innymi. Tak więc skorzystałam z możliwości, że w Groningen – Holandia w roku 1980, zostały zorganizowane mistrzostwa Europy seniorów w badmintonie. Pojechałam, okazja była wyjątkowa – już wtedy po dwóch latach swobodnie mówiłam po angielsku i załatwiałam wszystkie sprawy w tym przyjazd zawodników na nasze międzynarodowe mistrzostwa Polski. Związek otrzymał zgodę na wyjazd 6 zawodników i 1 trenera na koszt państwa, Andrzej jako prezes na kongres, natomiast ja pojechałam za własne pieniądze. Przez cały czas trwania zawodów siedziałam na widowni i notowałam wszystko, co się tyczyło organizacji mistrzostw: otwarcie zawodów,  prowadzący otwarcie, scenariusz, nagłośnienie, piosenka o Perry Sport – sponsorze, puszczana w przerwach zawodów, rysowałam, ułożenie kortów, kwiaty, to była przecież Holandia, woda dla zawodników, wystrój hali, hostessy – jak ubrane?, sędziowskie ubiory, miejsca sędziowskie, ilość sędziów, sędziowie liniowi ubrania dla nich, firmy sponsorskie, stoiska, zaplecze, szatnie, kawiarenka, transport, hotele, ceny, odbiór ekip z lotniska, dworca kolejowego, bankiet. Powstał z tego cały zeszyt uwag, szkiców, notatek, taki jakby mój własny manual: jak dobrze zrobić imprezę międzynarodową w badmintonie, aby się nie wstydzić, gdy przyjedzie cały świat. Ten właśnie zeszyt był w roku 1985 moim przewodnikiem. Niestety nie mam  swoich własnych zdjęć, dlatego poprosiłam Jana Jerzy Dolhan - Grzegorz Olchowik gra deblowaRozmarynowskiego, naszego przyjaciela fotografa, o udostępnienie kilku z tych najładniejszych zawodów w badmintonie, jakie oglądałam w latach osiemdziesiątych, po prostu nie miałam wtedy jeszcze aparatu fotograficznego i dlatego nie mogłam ich zrobić! Nota bene dopiero w 1987 r. nabyłam ten sprzęt wykorzystując wyjazd zaprzyjaźnionego trenera do Singapuru. Aparat był rzeczywiście tani i służył mi przez prawie 14 lat.

Uroczyste otwarcie zawodów na Hali Mery; stawiły się wszystkie ekipy, sędziowie polscy i zagraniczni, trenerzy, VIP-y, zaproszeni goście, sponsorzy, hostessy ubrane w swoje służbowe sweterki czerwone-białe. Powitanie prezesa PZBad – Andrzeja Szalewicza i oficjalne otwarcie Prezydenta EBU. Stan Mitchell skierował do nas wiele ciepłych słów dotyczących perfekcyjnej organizacji zawodów. Na zakończenie otwarcia wszystkie ekipy otrzymały upominki – każdy zawodnik, trener, kierownik ekipy, sędzia, VIP czy osoba pracująca przy organizacji zawodów otrzymali biało-czerwone czapeczki i szaliki z napisem Helvetia Cup. Następnego dnia, w południe, wszyscy oficjele zostali zaproszeni do Sali Koncertowej w Towarzystwie im. Fryderyka Chopina w Warszawie przy ul. Okólnik na uroczysty koncert chopinowski – gwiazdą koncertu był Janusz Olejniczak. Nasi goście otrzymali na pamiątkę kasety z nagraniami pianisty wraz z jego autografem. Polski Związek Badmintona w podziękowaniu za 1, 5 godzinny koncert obdarzył artystę pięknym bukietem kwiatów. I to był jedyny koszt, jaki ponieśliśmy. Z Towarzystwem im. Fryderyka Chopina byłam związana osobiście. Mój wychowawca szkolny z Liceum im R. Traugutta pan Bogumił Pałasz był tam Dyrektorem, stąd możliwość załatwienia przepięknego spektaklu – koncertu w Towarzystwie im. Fr. Chopina za darmo. Ponadto, dyrektor B. Pałasz otworzył dla nas Pałac w Żelazowej Woli, który o tej porze roku był zamknięty dla zwiedzających, a my nie dość, że pokazaliśmy naszym gościom miejsce urodzenia Chopina, ale też zaprosiliśmy ich do jedynej w Żelazowej Woli Restauracyjki „Pod Wierzbą” na pyszne polskie pierogi oraz czerwony szampan nieznany w Europie z komentarzem, że skoro przyjechali do komunistycznego państwa, to kolor czerwony jest obowiązkowy. A uczciwie mówiąc restauracja ta niczym innym nie dysponowała. Zawsze twierdziłam, że w pracy potrzeba jest trochę szczęścia. Nam w badmintonie lat osiemdziesiątych to szczęście sprzyjało.

Dzisiaj w roku 2010, roku Fryderyka Chopina, taki koncert podkreśliłby znaczenie tej rocznicy i nasze przywiązanie do fenomenalnego kompozytora i wirtuoza.

Zbyszek L. był przez wiele lat naczelnikiem dzielnicy na Ochocie, i była ona jego oczkiem w głowie. Potrafił nocami jeździć samochodem po tej swojej Ochocie patrząc okiem gospodarza, co by tu jeszcze poprawić, aby choć trochę lepiej żyło się tutaj ludziom. A hala Mera znajdowała się właśnie na terenie Ochoty. Zbyszek przeszedł do Ratusza na plac Bankowy (wtedy pl. Dzierżyńskiego) chyba na początku lat osiemdziesiątych. No i dobrze! Cieszyliśmy się wszyscy – my ludzie sportu. Zyskaliśmy Patrona imprez, który pomagał nam załatwiać rzeczy nie do załatwienia, a tak naprawdę rzeczy małe, oczywiste, które wtedy urastały do rangi wielkich problemów. W archiwum związku znajdują się tomy dokumentów, które produkowaliśmy, bo były konieczne, pozwolenia, zgody, odmowy, odwołania, zgody cenzury, o przepraszam, Głównego Urzędu Kontroli, Prasy Publikacji i Widowisk, mieszczącego się na ul. Mysiej. Zgody na treść zawartą w programach, plakatach, zaproszeniach, na druk tych programów, plakatów, zaproszeń, na ich rozpowszechnianie, czyli rozsyłanie różnym osobom i firmom, również na rozklejanie plakatów w Warszawie. Pamiętacie takie specjalne do tego celu wybudowane owalne słupy? Firma, która zajmowała się rozlepianiem plakatów miała swoja siedzibę na ul. Hożej, a więc jeszcze jedna wizyta, pismo z prośbą o wykonanie usługi, oczywiście z pieczątką z ul. Mysiej. Na rozsyłanie zaproszeń do różnych firm, instytucji, VIP-ów, jak to się robi z zaproszeniami. Inny świat… zupełnie inny, dzisiaj nieznany.

Stałym sponsorem zawodów międzynarodowych, w tym i Helvetii, była firma Xerox z siedzibą przy ul. Szpitalnej, której szefował Zygmunt Lucek. My kupowaliśmy papier do kserografu, oni dostarczali nam jedną lub dwie kopiarki. I biuro zawodów oraz biuro prasowe pod wodzą Ryszarda Lachmana, Wojtka Perka, jego żony Halinki i Basi szły pełną parą. Komunikaty w ilościach dowolnych były wydawane na czas w kolorowych okładkach przygotowywanych przez firmę introligatorską Hanki i jej matki. Córka Hanki, trzyletnia dama, była w pewnym momencie naszą modelką – ubrana w koszulkę z napisem sponsora, a w małej rączce trzymająca wielką rakietkę. Organizacja tak dużych zawodów była możliwa tylko, i tylko, dlatego, że wszyscy pracowali rodzinnie, przyjacielsko; moja bratowa Jola pracowała, jako kasjerka, nasi rodzice na przykład zajmowali się wpuszczaniem na halę widzów, a później dopilnowaniem, aby z szatni wychodziły osoby we właściwych ubraniach, a niepożyczonych (zdarzyło się i tak), również dystrybuowali (wydzielali) papier toaletowy, który był „załatwiany”, bo powieszony w toalecie zbyt szybko znikał całymi rolkami a Warszawa przecież, jako stolica nie mogła sobie pozwolić na toalety bez papieru!  (matka była dodatkowo osobą, która parzyła kawę dla VIP-ów i sędziów).

Przed Drużynowymi Mistrzostwami Europy, gr. B w Warszawie rozgrywane były w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Austrii, na które pojechałam z zawodnikami, aby zobaczyć jak takie zawody wyglądają i co nam jeszcze Horst Kullnigg - in 1985 Prezes Austriackiego Związku Badmintonapotrzeba a potrzeba było wielu rzeczy. Nie pamiętam jak mi to wpadło do głowy, aby iść do Horsta (ówczesnego prezesa Austriackiego Związku Badmintona) z pytaniem, co zrobią z pudełkami, w których trzymają komunikaty i informacje dla ekip. Zapytałam. Odpowiedź była prosta – wyrzucimy. A ja na to: – Takie dobre pudełka, przecież przydadzą się nam w Warszawie! Zabrałam 23 pudełka, pięknie rozłożyłam, spakowałam do mojej wielkiej torby sportowej i przywiozłam do Warszawy razem z karteczkami samoprzylepnymi w różnych kolorach, setką długopisów, podkładkami dla sędziów, i przez następne kilka lat używaliśmy ich ot tak, jakby od zawsze były dostępne u nas w dowolnych ilościach, pamiętam nawet kolor brązowej tektury z napisami państw po angielsku. Horst znawca tematu organizacji wielkich imprez, do tych pudełek brązowych dodał też kilka kilogramów kawy wiedeńskiej, którą wykorzystaliśmy serwując VIP-om , gościom oraz sędziom na hali Mera.

Wasza Jadwiga

cdn 14.02.2010

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.