Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Wpisy oznaczone ‘badminton’

Jak wiecie sport ma różne oblicza. Czasami kochamy sportowców i gloryfikujemy ich zwycięstwa, czasami jesteśmy okrutni do bólu, gdy nasi ulubieńcy przegrywają. Pewnie tak samo będzie z Agnieszką Radwańską, która w niedzielę przegrała swój pierwszy mecz gry pojedynczej w tenisie z reprezentantką Niemiec Julią Georges. I na nic nie zdadzą się słowa, że był to piękny mecz, że Julia zagrała mecz życia, że była fantastycznie zmotywowana. Wszystkie słowa pozostaną tylko słowami, dla nas Agnieszka odpadła z turnieju, z Igrzysk Olimpijskich, a miała być prawie pewna kandydatką do medalu. Niestety w sporcie zdarzają się nie takie rzeczy. Wspaniali i silni nagle stają się słabi i bezradni. Agnieszce zabrakło wiary. Nie mnie osądzać jej błędy taktyczne, nie jestem ekspertem z zakresu tenisa, odnotowuję tylko fakt dla nas przykry,  dla zawodniczki i jej kibiców. Wiem, że po tej porażce świetnie zagra w kolejnych zawodach, ale my pozostajemy z niedosytem. Jestem wielką fanka Agnieszki Radwańskiej i stylu jej gry w tenisa. Inteligentnej gry bez stękania i nadużywania siły. Wielka szkoda, bardzo żałuję, że nie zobaczymy jej na korcie w dalszych grach.  A dla mnie jest to jeszcze jedno potwierdzenie faktu, że w historii polskich reprezentacji na igrzyskach wybrany chorąży ekipy, nigdy nie zdobył medalu. Wielka szkoda.I słówko o Julii.   Piękna gra z wiarą w siebie, zdeterminowana na zwycięstwo, konsekwentna, serwująca 20 asów serwisowych, przy   6 asach serwisowych Agnieszki, co stanowiło o sile i przewadze Niemki  w czasie meczu, choc jak powiedział znany komentator tenisa i były znakomity zawodnik pan Wojciech Fibak nie samymy asami wygrywa się na korcie. Bardzo mi się podobała jej mowa ciała. Całą sobą wyrażała chęć zwycięstwa, i to się udało. Nam nie pozostaje nic innego jak złożyć serdeczne gratulacje pannie Julii.

I na gorąco kilka słów o drużynie siatkarzy. Wczoraj wieczorem rozegrali mecz z Włochami, który wygrali 3:1. Piękny mecz, z wiarą w siebie i swoje umiejętności. I to nic, że przegrali pierwszy set, trema wynikająca z udziału w Igrzyskach,  oswojenie z halą z publicznością, która jak zwykle przezwyciężyła wszystko i wszystkich, hala w biało czerwonych kolorach dopingowała polskich zawodników. Wszyscy czuliśmy się tak, jakby ten mecz był rozgrywany w Polsce. Zastanawiam się jak my Polacy to robimy, że umiemy być wszędzie z naszymi zawodnikami, co oczywiście bardzo drużynie pomaga.  Nawet tu w Londynie podczas Igrzysk jest nas pełno, pełna hala biało czerwonych strojów, flag i szalików. Jest to wspaniały pokaz kibicowania. Dla mnie była  to wspaniała odpowiedź, na film BBC, który wyemitowano w Anglii przed Euro 2012. Pokazaliśmy się z najlepszej strony zarówno jako polska drużyna jak i jej wspaniali  kibice. Serdeczne gratulacje!  Dla mnie, osoby kochającej sport, z wielu powodów oglądającej Igrzyska Olimpijskie w tv było to wspaniałe widowisko, byłam wzruszona i radowałam się razem z drużyną i kibicami.

No i proszę dzisiaj 31.07.2012 r w Londynie Polska przegrała swój mecz w siatkówce !!!!! 1 : 3 z Bułgarią, i jak tu nie myśleć, że jednak wszystko może sie zdarzyć w sporcie, jednego dnia grasz jak z nut, drugiego dnia grasz jakbyś nut nigdy na oczy nie widział.

Dzisiaj na Igrzyskach dalsze mecze w badmintonie o godz. 9.30 rozpoczęli grę Robert Mateusiak/Nadia Zięba którzy grają z parą duńską Joachim Fischer/ Christine Pedersen. I tutaj nasuwa mi się jedna niestety niemiła uwaga. Brak dokładnych informacji dotyczących transmisji sportowych z igrzysk. TVP podaje informacje o tym, że będzie transmitowała badminton, szermierkę wioślarstwo a na ekranach w zapowiedzianych godzinach są skróty meczu siatkarzy ( co ja doskonale rozumiem) oraz transmisja z piłki plażowej. Brak dokładnych informacji wprowadza nas w błąd i zamiast cieszyć się igrzyskami psioczymy pod nosem, bo nawet moja ulubiona strona

http://londyn2012.tvp.pl/8123796/szermierka-badminton-nzieba-rmateusiak-plywanie-wioslarstwo-judo-tenis-stolowy

też mnie wykiwała, pokazując mecz siatkarzy a teraz siatkówkę plażową, no a gdzie jest  zapowiadany badminton, gdzie szermierka? Ech życie , kołują biednego seniora, i jak tu nie psioczyć!!!!  że niby ja taka nerwowa? Nie, nie, tylko chciałabym zobaczyć to co lubię!

Za to mogę podzielić się kilkoma zdjęciami w moim wykonaniu co niniejszym czynię. Pozdrawiam wszystkich wakacyjnie i życzę miłych przeżyć podczas oglądania transmisji telewizyjnych

Wasza Jadwiga

 

 

Z ostatniej chwili, TVP 1 pokazała jeden set naszych badmintonistów, niestety lekkie rozczarowanie set pierwszy  przegrany wynikiem 9:21,( drugi set wygrany 21:14 i trzeci set przegrany 17:21 nie były pokazywane ale o wynikach poinformowano). Czy to koniec naszych zmagań? Nie, mecze w badmintonie rogrywane są w grupach, my gramy w gr B w której jest rozlosowane cztery pary Dunczycy, Polacy, Japończycy i Kanada, zatem pozostaje nam do rozegrania jeszcze jeden mecz z Kanadyjczykami, jeżeli ten mecz wygramy to awansujemy do ćwierćfinałów. Jutro kolejny mecz, kolejny start. 31.07.2012 godz.21.17 pr  TVP1 

Trzymam kciuki!

podaje linki gdzie możemy zobaczyć na komputerze mecze badmintonowe

http://www.eurovisionsports.tv/london2012/index.html

http://www.youtube.com/user/olympic oficjalny kanał MKOL

http://www.eurosportplayer.pl/ po wykupieniu abonamentu

http://tvp.pl/londyn2012

www.badmintonzone.pl

 

Polecam nie tylko badminton, ale równiez inne dyscypliny sportowe!

Był rok 1967, Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie, pierwszy wykład inauguracyjny dla studentów naszego rocznika. Na salę wchodzi Jurek Kulej, rozlegają się brawa i pomruk zachwytu. Okazuje się, że Jurek jest studentem I roku i razem będziemy walczyli pobierając naukę. Mało tego  nie tylko będziemy kolegami ze studiów, ale również jesteśmy w jednej grupie, w której znaleźli się olimpijczycy Elwira Seroczyńska, Hubert Wagner, Norbert Ozimek i On największy z wielkich, choć wzrostem nie najwyższy – Jerzy Kulej. Złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Tokio 1964, szykujący się na kolejne IO 1968 w Meksyku. Jurek, bo tak wszyscy do Niego mówili jak szybko przyszedł, tak jeszcze szybciej odjechał na kolejne chyba zgrupowanie  w Cetniewie, bo właśnie Władysławowo OPO Cetniewo od zarania dziejów było kuźnią dla polskich bokserów i szermierzy. Tam właśnie „Papa” Feliks Stamm oraz Janos Kevey zbierali swoich podopiecznych i przygotowywali do najważniejszych zawodów Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Europy i świata.

Jerzy urodził się 19 października 1940 r. w Częstochowie. Jako piętnastoletni zawadiaka miał posturę raczej mikrą, był niższy i wątlejszy od rówieśników. Oto jak sam wspominał swoje częstochowskie czasy podczas 70 lecia urodzin: „”… Był w mojej klasie taki Henio, najsilniejszy chłopak, który rządził na każdym kroku. Również chciałem zaistnieć, dlatego kupiłem książkę „ABC boksu” i nauczyłem się podstaw tej dyscypliny. Na długiej przerwie wywołałem z Heniem sprzeczkę, szybko zrobiono nam miejsce pod tablicą. Rywal mnie złapał, a ja zrobiłem krok w tył i lewym prostym uderzyłem go w nos. Potem jeszcze powtórzyłem akcję parę razy. Następnego dnia jego matka nie chciała uwierzyć, że właśnie ja pobiłem jej syna – przyznał ośmiokrotny mistrz Polski…” Pierwszym jego trenerem był Wincenty Szyiński. Kulej wspomina swojego pierwszego trenera: „…- Traktował swych podopiecznych bardzo ciepło, serdecznie, wszyscy byliśmy mu potrzebni. Ze mną się zaprzyjaźnił, kiedy pracował w fabryce, ja towarzyszyłem jego chorej żonie podczas spacerów. W trakcie wojny przeżyli dramat, bowiem żona trenera została wywieziona w okolice Częstochowy. W wyniku okrutnych doświadczeń straciła równowagę psychiczną, zapomniała jak się nazywa, ale mój szkoleniowiec odnalazł ją i bardzo się nią opiekował – wspominał bokser…”

Największe sukcesy Kulej odnosił pod wodzą trenera Feliksa Stamma. – Był jego, naszym, najlepszym przyjacielem, opiekunem – mówił o legendarnym „Papie”.

Stamm był w jego narożniku w 1964 (Tokio) i 1968 roku (Meksyk), gdy zdobywał olimpijskie złoto (dwukrotnie, jako jedyny polski bokser w historii) w wadze lekkopółśredniej. Za pierwszym razem w finale pokonał reprezentanta ZSRR Jewgienija Frołowa, (1964) zaś po raz drugi 1968 tytuł obronił po zwycięstwie nad Kubańczykiem Enrique Regueiferosem.
Oto kolejne wspomnienia Jurka:

„- W 1960 roku nie pojechałem na olimpiadę do Rzymu, a w składzie znalazł się mój przeciwnik, a obecnie przyjaciel Marian Kasprzyk. Przed turniejem w Japonii byłem już pewnym kandydatem do wyjazdu. Byłem w tym kraju po raz drugi i spotykałem się z sytuacjami, które mocno mnie dziwiły, np. w restauracji pani wybierała potrawy z karty dań, to ona, a nie pan płaciła rachunek, potem odprowadzała go do taksówki i jeszcze uiszczała należność za kurs.”

„…- Pojedynek o złoty medal z Frołowem był rewanżem za przegraną stosunkiem głosów w styczniu 1964 r. w meczu ZSRR – Polska. Stamm widząc moje zdenerwowanie w Tokio wziął mnie za rękę i spytał: „coś taki spięty? Chodź na spacer”. Mówił mi, że to moja wielka szansa, że w Moskwie nie przegrałem i trzeba Frołowa zaskoczyć. „Zmieniamy twój styl walki. Tym razem nie zaatakujesz, a poczekasz na jego ofensywę” – wyjaśniał Papa. Byłem znany z tego, że idę do przodu, a tymczasem miałem udawać kogoś, kto się boi – mówił Kulej.

– Wszyscy byli zdziwieni, na czele z bułgarskim sędzią Emilem Żeczewem (późniejszym prezydentem europejskiej federacji bokserskiej), który mnie doskonale znał. Frołow i jego trener denerwowali się, a ja korzystałem ze wskazówek Stamma. Dopiero w trzeciej rundzie mogłem walczyć po swojemu, udało się i stanąłem na najwyższym stopniu podium – zaznaczył….”

Zawsze imponował walecznością i niespożytą energią w ringu. Stosował ofensywny styl walki, dosłownie „zamęczał” tempem swych rywali. Był jak „maszynka do bicia”… Zadziorny był także poza ringiem. Kiedy zanosiło się na to, że nic nie stanie na przeszkodzie w wywalczeniu w Meksyku kolejnego złotego medalu olimpijskiego, 18 czerwca 1968 roku doszło do tragicznego zdarzenia. Kulej, wracając wczesnym rankiem samochodem z Aleksandrowi Kujawskiego do Ciechocinka nie zmieścił się w zakręcie. Z bocznej drogi wyjechała nagle na szosę dziewczynka na rowerze. Kulej wykonał błyskawiczny manewr kierownicą, ale już nie zdążył wyrównać. Samochód wskoczył w pole i kilkakrotnie przekoziołkował. Kulej uderzył mocno głową w szybę, pokiereszował sobie twarz. Rany na czole i brodzie, liczne obrażenia szczęki. Miał twarz pokaleczoną odłamkami szyby. Uszkodzenia zszyto w szpitalu a diagnoza po wypadku dopuszczała nawet uszkodzenie kręgów szyjnych, co się ostatecznie nie potwierdziło.

Jurek jak to Jurek wbrew woli lekarzy podjął ryzyko i wznowił treningi. Wiedział, że tylko jeden bokser jedzie na IO w każdej kategorii wagowej. Jemu od pewnego czasu mocno deptał po piętach Ryszard Petek. Jurek był zadziorny w życiu sportowym, ale też i poza nim.  Na przedolimpijskim zgrupowaniu w Zakopanem  ( kiedy już było wiadomo, że do Meksyku jedzie)  Jurek ładuje się w kolejne tarapaty. Podczas jednego z wypadów na miasto znokautował czterech milicjantów, kolegów po fachu. Jak wiemy był on zawodnikiem GKS „Gwardia” Warszawa w stopniu podporucznika. Tak opowiadał nam zdarzenia z tamtych czasów: „Groził mi sąd, a moja nominacja olimpijska wisiała na włosku. Jednak w rozmowie z przedstawicielami Pionu Gwardyjskiego i MSW zobowiązałem się, że przywiozę złoty medal, albo sąd, degradacja i usunięcie ze służby, i co miałem robić? Gdybym go nie przywiózł groził mi surowy wyrok…”

W tych warunkach Kulejowi nie pozostawało nic innego jak walka do upadłego o laur olimpijski.

W decydującej potyczce igrzysk 1968 Polak pokonał 3:2 Kubańczyka Regueiferosa (zmarł w 2002). – W drugiej rundzie dostałem taką lufę, że zapomniałem gdzie jestem, widziałem jedynie czarną plamę. Udało się przetrwać kryzys, dotrwać do gongu oznaczającego koniec walki i w napięciu czekaliśmy na werdykt. Siedzący obok sędziego głównego zawodów polski działacz Roman Lisowski miał umówiony ze Stammem znak – jeśli Polak przegrał, to pochylał się nad papierami, a jeśli wygrał, wówczas siedział wyprostowany. I… Siedział wyprostowany – stwierdził Kulej, który o mały włos nie pojechałby do Meksyku. Przed samą walką Papa Stamm powiedział do Jurka: „ wiesz, że to nie tylko Twoja, ale i moja ostatnia olimpiada. Jak nie wygrasz, już nigdy więcej nie zagrają hymnu….”  I wygrał po raz drugi złoty medal olimpijski, drugi raz!

Wszystkie walki Jurka oglądaliśmy w tv, ponieważ Igrzyska Olim0pijskie odbywały się w Meksyku, walki odbywały się w nocy, ale kto by tam spał, najważniejszy był On i kolejni rywale, których pokonywał z zadziwiająca łatwością (przynajmniej tak wyglądało to na ringu). W swoim sportowym życiu boksera stoczył 348 walk, 317 wygrał, 6 zremisował a 25 przegrał. Nigdy nie był znokautowany. W swoim dorobku sportowym oprócz dwóch złotych medali olimpijskich z Tokio 1964 i Meksyku 1968 wywalczył tytuły mistrza Europy 1963 i 1965 oraz tytuł wicemistrza z 1967 r.

Tak samo było w życiu, planował i wygrywał, choć pamiętam też i porażki. Po zakończeniu kariery sportowej, został właścicielem restauracji i kawiarni „Ring” na Starym Mieście w Warszawie. W roku 1972 oblewaliśmy tam nasze zakończenie studiów na AWF. Był wrzesień a my szczęśliwi, wolni, z dyplomami magisterskimi i tytułami trenerów II klasy w kieszeniach. Jakoś niedługo po naszej balandze spotkałam Jurka na AWF, powiedział krótko zamknąłem „Ring” za dużo milicyjnych kontroli za dużo wizyt San- Epidu,: „… widzisz Jadźka jak to jest, nie chciałem przygotowywać się do IO 1972 r w Monachium chcą mi pokazać, kto jest silniejszy a ja jestem niepokorny i nie dam się zdołować.”  No i nie dał się.

I nie szkodzi, że stał się bankrutem, że zlicytowano mu wszystko a komornik chciał również zlicytować jego samochód. Jurek nie ugiął się i nikogo o nic nie prosił, a przecież mógł, ale to nie było w jego charakterze, nie po „kulejowsku”.

Zakończył karierę w swoim stylu bez uzgadniania z kimkolwiek!. Zadzwonił do red. Jacka Żemantowskiego, do telewizji i powiedział, że zamierza złożyć oświadczenie o zakończeniu kariery. Weszli do studia i Jurek złożył to swoje sławetne  oświadczenie. Jacek (red. Jacek Żemantowski) miał wtedy wiele kłopotów z tego powodu, ale Jurek stwierdził, że to był jedyny sposób na pożegnanie z boksem.

W 1972 w roku ukończenia studiów na AWF wystąpił z MO, pracował, jako nauczyciel, był również sprawozdawcą sportowym, telewizyjnym z zawodów bokserskich. Zagrał  rolę w filmie Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją”, ożenił się po raz drugi (pierwsza żona Halina z którą miał syna Waldemara, druga Alicja, pracował w Oxfordzie budując domy, zaś wieczorami wykładał, jako profesor boksu. Mieszkał pod Warszawą, doczekał się wnuków. W roku 1994 napisał książkę  „Dwie strony medalu”. Jego życie mogłoby być sensacyjnym scenariuszem filmowym.

Problemy ze zdrowiem zaczęły się w grudniu 2011 podczas benefisu Daniela Olbrychskiego, kiedy stojąc na scenie wraz z Jubilatem zdążył go objąć i powiedział „Danek, nigdy nie leżałem na deskach, trzymaj mnie” a Daniel myślał, że Jurek się wygłupia.

To był ciężki zawał, dobrze, że na sali znajdował się kardiochirurg profesor  dr Adam Torbicki , który uratował mu życie. Tygodnie spędził w szpitalu, później na żmudnej rehabilitacji, powoli, bardzo powoli wracał do sił. Niestety, jednak tym razem przegrał ostateczną- walkę o życie. Zmarł 13 lipca 2012 r w wieku 71 lat.

 Zostaje po nim wiele wspomnień, ponieważ Jurek żył tak jak boksował, a sławetne jego powiedzenie: „Nie ma bokserów odpornych na ciosy. Są tylko źle trafieni” pozostanie ze mną na zawsze.

 Żegnaj wspaniały Olimpijczyku, Żegnaj Przyjacielu!

Pogrzeb odbędzie sie w Piatek 20 Lipca 2012

msza godz.11.00  w Kościele Garnizonowym przy ul. Długiej w Warszawie

następnie przejazd na Cmentarz na Powązkach i złożenie do grobu w aleji sław polskich sportowców.

Cz. 8 –

Żarówki na Hali Mery

 

Wspomnienia dotyczące organizacji międzynarodowych mistrzostw Polski w badmintonie publikuję od 25 stycznia tego roku. Opisałam wiele zdarzeń z tamtych lat, które dotyczyły stanu wojennego, komitetu organizacyjnego, organizacji sportu polskiego, hali Mera, zasłon, hoteli i patrona pana Zbigniewa Lippe.  Dzisiaj powracam do wspomnień, gdyż wiem, że są one chętnie czytane przez badmintonistów i tych starszych, którzy wtedy brali udział w naszych zmaganiach wynoszenia badmintona na wyższy poziom organizacyjny i sportowy i tych młodszych pokoleń badmintona. Bez dobrej organizacji system szkolenia nie istnieje. Wiedzą o tym teoretycy sportu, trenerzy a przede wszystkim zawodnicy. Słaby organizacyjnie związek, to brak informacji, wymiany myśli szkoleniowej, brak codziennej „burzy mózgów”, brak kontaktu z zawodnikami, brak czasu na wysłuchanie bolączek zawodników i trenerów, brak kontaktu z terenem, a przede wszystkim brak permanentnego kontaktu z prasą radiem i telewizją. To również brak kreowania pozytywnej wizji i atmosfery wokół ukochanej dyscypliny. Cóż z tego, że wszyscy cicho jak myszki pracujemy,jeżeli nikt o tym nie wie. Nikt… Współpraca z mediami polegała na informowaniu ich, na zapraszaniu do związku na spotykaniu się na niwie prywatnej, tak by nasi zaprzyjaźnieni ( można powiedzieć, że wtedy mieliśmy samych zaprzyjaźnionych dziennikarzy) będą wiedzieli o aktualnej pracy nas wszystkich: zawodników, trenerów i działaczy, tych, którzy swój wolny czas a nierzadko własne pieniądze wykładali na różne przedsięwzięcia w tym spotkania z prasą. Tak było w przypadku Ryśka Lachmana, który wtedy pracował, jako wice prezes ds. propagandy, ale też, jako rzecznik prasowy związku (używając dzisiejszego słownictwa). Tylko On wie ile pieniędzy wydawał na spotkania w kawiarniach (nawet mnie nigdy się do tego nie przyznał, pomimo wielkiej naszej przyjaźni). Rysiek kreował wizerunek związku a my wpisywaliśmy się weń, inaczej mówiąc,  to co robiliśmy, nasze wysiłki Rysiek umiejętnie sprzedawał prasie, informując ich nie tylko o sukcesach, ale też prawdziwych kłopotach.

Jednym z naszych największych „kłopotów” była Hala Mera. Jak już wiemy Warszawa lat osiemdziesiątych nie posiadała hali ani COS Torwar, ani Hali Arena na Ursynowie, ani żadnej innej hali, która nadawałaby się na zorganizowanie zawodów typu „International Championships”. Co to takiego te międzynarodowe mistrzostwa?  To był cykl imprez Europejskiej Unii Badmintona wchodzących w serię turniejów a raczej mistrzostw międzynarodowych poszczególnych państw na terenie Europy. Po utworzeniu Polskiego Związku Badmintona bardzo chcieliśmy zostać włączeni do grona państw organizujących te zawody. Niestety, musieliśmy spełnić wiele wymagań nałożonych na organizatorów, do tego potrzebna była przede wszystkich dobra hala, która spełniała nałożone wymogi. Poszukiwania nasze poszły w kierunku Mery, gdyż była nie tylko nowa, ale jak na owe czasy nowoczesna, niedawno zbudowana, a dodatkowym walorem był hotel położony kilka minut spacerem od tej hali.  Ryszard Zieliński –kierownik i dusza obiektu oraz jego pracownica pani Hanna to był tandem, który należało przekonać, aby badminton mógł cztery dni w roku czarować swoim pięknem sympatyków z Warszawy i nie tylko.

Ryszarda  znałam z Hali Gwardii, czyli popularnej Hali Mirowskiej, gdzie znacznie wcześniej organizowałam „Turniej o Szablę Wołodyjowskiego”.  Umówiliśmy się na spotkanie i wytoczyliśmy wszystkie „armaty” przekonując, dlaczego warto udostępnić Merę badmintonowi. Rysiek, miły człowiek otwarty na sport miał swoich przełożonych. Rozumiejąc nasze potrzeby, rozumiejąc i kochając sport chciał nam pomóc, jednak wszystko zależało od jego przełożonych. My jednak wierzyliśmy w naszą „łagodną siłę perswazji” oraz moc sprawczą Ryśka. Postanowiliśmy jednak dać mu oręż, który przedstawiony zarządowi Hali Gwardii przeważył argumenty na naszą korzyść.

Wizytując obiekt hali stwierdziliśmy, że hala jest prawie w ogóle nieoświetlona, te dziesięć czy jedenaście żarówek, które się tam świeciły absolutnie nie wystarczały dla potrzeb badmintona. Wiedzieliśmy już, że Rysiek Lachman dopilnował, aby nasze mistrzostwa roku 1982 zostały wstawione w ramówkę tv (szefem redakcji sportowej TVP był Ryszard Dyja), ale też zdawaliśmy sobie sprawę, że transmisja telewizyjna to wymóg określonej ilości światła, które było niezbędne przy realizacji telewizyjnej. O ile dobrze pamiętam powiedziano nam, że aby sprostać temu zdaniu na hali musi być 2000 luksów (cokolwiek to znaczy!). Hmmm…. Ciekawe te luksy, ja o nich pojęcia nie miałam, ale po rozmowie z inżynierem Szalewiczem oświeciło mnie jak halę Mery po zamontowaniu dodatkowych żarówek. Tylko właśnie z tymi żarówkami był cholerny kłopot. Otóż w hali wybranej przez nas zamontowano oświetlenie używając lamp (żarówek) typu LH 256. Takie żarówki produkowały tylko Zakłady Urządzeń Lampowych  im. Róży Luksemburg w Warszawie przy ul. Towarowej. Ilość tych lamp, jakie zakłady produkowały były wielce limitowane coś około 200 sztuk w roku!!! Jednak dla chcącego nie ma nic trudnego. Jak już napisałam Polak potrafi wszystko!!! Prezes związku, dyrektor Zakładów Aparatury Elektronicznej ZAE POLON pan Andrzej Szalewicz otrzymał następujące zadanie: „ prezesie musisz swoimi dyrektorskimi koneksjami spotkać się z dyrekcją Zakładów Urządzeń Lampowych im. Róży Luksemburg (jak to zrobisz to już jest Twoja głowa) i musisz wykupić dla naszego związku całą produkcję lamp, jakie posiada „Róża Luksemburg”.

Andrzej uczestnicząc w spotkaniu wiedział, że nie należy z nami dyskutować, tylko ufając w naszą mądrość powiedział, dobrze temat ten postaram się załatwić.

I o to chodziło. Plan nasz był prosty. Hala Mera, ciemna i nieoświetlona nie może przez nas być wynajęta. Wynajem kosztuje i wcale nie jest to mała kasa. Kierownictwo Mery musi być zainteresowane wynajmem hali, a pieniądze muszą odgrywać rolę drugorzędną, (choć ważną), pierwszorzędnym zaś był permanentny brak żarówek, które przepalały się a na rynku było ich brak… kompletnie. I trudno się dziwić. Nie wiem w ilu halach zamontowano żarówki typ LH 256, ale produkowane 200 sztuk to chyba była kropla w morzu potrzeb.  Poza brkiem żarówek na hali, panujących tam przysłowiowych „egipskich ciemności”, na hali brak było wielu rzeczy a mianowicie kurków do wody, zakrętek, pokręteł, rurek, dobrze pracujących spłuczek w toaletach, czystej wykładziny kortowej, którą pokryta była cała hala w tym miejsca wyłożone wykładziną kortową, które udawały widownię a które regularnie pokrywały się odchodami ptaków, jakie mieszkały pod dachem hali, oraz wielu drobnych, ale istotnych rzeczy jak na przykład krzesła dla WiP-ów, których zapraszaliśmy na finały imprezy.

Prezes Andrzej Szalewicz stanął na wysokości nałożonego nań zadania i w ciągu tygodnia żarówki wylądowały w naszym magazynie przyjęte na stan wyposażenia na kartotekę z odpowiednim protokołem uzasadniającym zakup żarówek, podpisanym przez komisję sprzętową. Wyposażeni w żarówki, w możliwości konserwatorskie hali tutaj; muszę skłonić głowę przed Januszem Rybką, który właśnie ukończył studia doktoranckie na Wydziale Wodno – Kanalizacyjnym Politechniki Wrocławskiej, dobrał sobie ekipę techniczną, i podjął się zadania przygotowania hali do naszych mistrzostw.  Januszu, dzisiaj po wielu latach mogę Ci podziękować, gdyż przez wiele sezonów wykonywałeś trudną robotę tak by „nasza” hala świeciła się i była na medal.  Serdeczne podziękowania dla Ciebie i Twoich Ludzi!!!

Ponowne spotkanie z panem Ryszardem Zielińskim i panią Hanną było czystą formalnością, niby jeszcze trwały negocjacje cenowe wynajmu obiektu, ale obydwoje po usłyszeniu wiadomości, nie chcecie z nami pracować, trudno, nie będziecie mieli żarówek niezbędnych na waszej hali, sytuacja się odmieniła, zainteresowanie wzrosło, a miny na twarzach warte były naszych wysiłków: Jak to macie żarówki? Na nasza halę? A skąd?  To ostatnie pytanie pozostało bez odpowiedzi, na pozostałe odpowiadaliśmy z uśmiechem, mamy, mamy i nawet wiemy, kto je założy, demontując stare. W tym miejscu muszę dodać, że żarówki były zamontowano pod dachem hali na wysokości 11 – 12 metrów. Praca ta wymagała, aby ci, którzy będą wymieniali żarówki, mieli uprawnienia pracy na wysokościach. I my znaleźliśmy również na to sposób. Hanna Wiktorowska, sekretarz generalny Klubu Wysokogórskiego ( dzisiejszego Polskiego Związku Alpinizmu) podpowiedziała nam ekipę alpinistów, którzy mieli uprawnienia i mogli wykonać dla nas tę robotę.

W wyniku rozmów ustaliliśmy, że podpiszemy umowę wynajmu całego obiektu: właściciel udostępni nam obiekt, za określoną kwotę, my zaś w ramach podpisanej umowy, poniesiemy koszty

Wysprzątamy halę na własny koszt, uzupełnimy brakujące elementy sanitariatów, wymyjemy nawierzchnię kortową (używając naszych materiałów czystościowych, wymienimy na własny koszt żarówki LH 256 jednocześnie ponosząc koszty w ramach funduszu bezosobowego (wtedy był ściśle limitowany w każdej instytucji) prac na wysokościach. Poniesione przez nas koszty będą odjęte od wynegocjowanej kwoty za wynajem hali. W ten sposób o ile dobrze pamiętam za wynajem hali zapłaciliśmy około dwóch tysięcy złotych, plus to, do czego się zobowiązaliśmy. Ten sposób usług barterowych trwał przez kolejne lata aż do roku 1989, kiedy tona zawsze pożegnaliśmy się na z halą Mery, przenosząc mistrzostwa międzynarodowe do innych miast.

Za to w roku 1982, sławetnym roku stanu wojennego, Hala Mery błyszczała jak nowa, wysprzątana, umyta z naprawionymi sanitariatami, papierem toaletowym, błyszcząca w świetle zamontowanych nowych żarówek LH 256, a Telewizja Polska nie mogła się nadziwić, że na hali jest wymagana ilość luksów (cokolwiek to znaczy) i można było przeprowadzić sześciogodzinna transmisję telewizyjną z finałów mistrzostw, po prostu to była mistrzowska robota!

Przygotowując ten wpis nie wiedziałam, że tytuł będzie tak pasował do wyniku osiągnięgtego przez naszą parę mieszaną

Roberta Mateusiaka /Nadię Ziębę (Kostiuczyk) którzy zdobyli

ZŁOTY MEDAL Mistrzostw Europy

rozegranych w dniach 16-21.04.2012 w Carlskronie (Szwecja)

Serdeczne Gratulacje !

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.