Dzisiaj przedstawiam fragment książki pod tytułem „Moje Podróże z Lotką”, nad którą pracuję. Mam już dwieście stron. Książka dotyczy mojej działalności w sporcie: w judo, szermierce, i badmintonie. W prezentowanym rozdziale piszę o judo o latach najwcześniejszych mojej działalności i rozpoczęciu pracy sportowej, ale aby moją opowieść o judo skonfrontować z tamtym czasem czytam wspomnienia moich kolegów, którzy w tamtych latach zajmowali się judo. Ich spojrzenie na to co robiliśmy wzbogaci książkę i być może zainteresuje tamtymi latami ludzi młodych, dla których jest to tylko daleka niewyobrażalna historia. Zapraszam:
Dni mijały szybko, zdobywałam stopnie wtajemniczenia od białego koloru pasa , poprzez żółty, pomarańczowy, zielony, niebieski aż do brązowego czyli pierwszego kyu. Oczywiście zdobywanie wiedzy nie było tak błyskawiczne. Było wynikiem treningów, nauką techniki, walką, randori z moimi kolegami zawodnikami judo. Uczyłam się też historii, starałam się poznać filozofię tego sportu, ustąp aby zwyciężyć, czyli działanie przez niedziałanie. Uważnie obserwowałam świat judoków. To był dla mnie tajemniczy sport, jego filozofia bardzo mi odpowiadała. Judo przyciągało ludzi inteligentnych, błyskotliwych, jakiś szczególny typ, z innym spojrzeniem na świat. Wśród zawodników sekcji AZS „Siobukai” , Warszawa było wielu ludzi ponadprzeciętnych. Tak to prawda! Przywołam tu cytat z książki Lecha Jęczmyka 2 dan w judo „Światło i Dźwięk Moje życie na rożnych planetach” książka napisana przez byłego judokę zawodnika AZS, autora wielu innych książek a także świetnego tłumacza literatury amerykańskiej. Jego książkę wydało Wydawnictwo Zysk i Spółka 2013r. str. 207 cytuję:
„…W pewnym okresie w naszej sekcji trenowało pięciu doktorów fizyki i matematyki- wszyscy przed trzydziestką. Janek Żytkow, wicemistrz Europy, później prorektor Wydziału Filozofii UW i wreszcie światowej sławy komputerowiec na uniwersytecie w Kansas. Jego młodsza siostra, która też ćwiczyła z nami w klubie dziś kursuje między Kalifornią a Oksfordem i jest jedyną mi znaną osobą, która ma nazywany swoim nazwiskiem obiekt na niebie. Był Staszek Tokarski, wielokrotny mistrz Polski, kaskader, bramkarz w klubie studenckim Stodoła, dziś słynny profesor antropologii kultury, tłumacz Eliadego, autor kilku książek.
Wśród tych wszystkich ciekawych ludzi wyróżniał się jednak inżynier Zbyszek Werkowicz, w latach sześćdziesiątych mistrz Polski i Warszawy w wadze ciężkiej. Wielki sto szesnaście kilo żywej wagi bez grama tłuszczu, zawsze przyjacielski i wesoły. W czasie wojny zagarnęła go nawałnica sowiecka wylądował w domu dziecka gdzieś na Syberii. Uciekł stamtąd i wałęsał się z bandą dzieci tak zwanych „bezprizornych”, przechodząc pewnie najtrudniejszą na świecie szkołę przetrwania. Jedzenie zdobywali dusząc drutem wartowników i rabując magazyny wojskowe, tam zawsze było jakieś jedzenie, gdzie indziej niekoniecznie. Zbyszek doszedł za Armią
Czerwoną do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec, ale wrócił do Polski, bo źle się czuł wśród wielkich Amerykanów- on był mały i stanowił dopiero niepozorny zalążek przyszłego olbrzyma.
Zbyszek miał niezwykle rozwinięte poczucie sprawiedliwości, czemu dawał wyraz we właściwy sposób. Wracaliśmy pociągiem z mistrzostw Polski i już na luzie popijaliśmy piwo na korytarzu- wtedy nie było tylu zakazów co teraz. Przykleił się do nas kapitan Wojsk Ochrony Pogranicza, który popisywał się, sztorcując przechodzących szeregowych. Zbyszkowi to się nie podobało i kiedy kapitan chciał pójść do toalety, Zbyszek zagadywał go tak długo (zagradzał przy tym drogę), aż kapitan zlał się w spodnie. Nieraz udzielał takich lekcji różnym „zadufkom” a że robił to z uśmiechem i był wielki, oni też woleli udawać, że to żarty. I Zbyszek i Janek i Józio Niedomagała zostawili po sobie spore dziury w moim świecie. Podobnie jak międzynarodowy prawnik Lesław (Les) Sosnowski i wszyscy, którzy wyjechali do Stanów i Kanady.”
Tyle Lech Jęczmyk judoka sekcji AZS AWF „Siobukai” Warszawa.
Szacunek jakiego wymagano w stosunku do innych oraz do partnera, z którym ćwiczyłam, sprawiał, że czułam się ważną osobą nie tylko na macie, ale też w świecie judoków. Trener pokazywał nam judo, uczył filozofii a ja słuchałam moich starszych kolegów: Staszka
Tokarskiego, Lecha Jęczmyka, Zbyszka Werkowicza, Lesława Sosnowskiego. Rozmowa z nimi była ucztą intelektualną. Chciałam im dorównać, ale przede mną były lata pracy i nauki.
Byłam jedną z dwóch dziewczyn, które trenowały judo razem z pierwszą drużyną AZS „Siobukai” Warszawa. Moja koleżanka Alicja studiowała na AWF, była na specjalizacji judo i ćwiczyła w grupie trenera Jana Ślawskiego. Lubiłyśmy się i doskonale rozumiałyśmy. Trening, chociaż bardzo ciężki, sprawiał nam radość.
Trener Ślawski uznał, że jestem utalentowana. Czy byłam? Nie jestem pewna! Wiedziałam, że się podobam, czułam to, ale nie chciałam się zbytnio spoufalać. Przecież trener był mistrzem Polski w judo. Tytuł zdobył w 1963 r. w wadze do 63 kg, posiadał stopień mistrzowski 3 Dan. Poza tym pracował w Polskim Związku Judo (był jego współzałożycielem) jako sekretarz generalny, ja miałam dwadzieścia on był starszy ode mnie o dwanaście lat. Młoda, piękna dziewczyna o wielkim poczuciu humoru, tryskająca optymizmem obnosiłam swój uśmiech i radowałam się z tak wielu nieistotnych rzeczy. To było pokusą.
Z czasem Janek ŚLAWSKI zaproponował mi objęcie funkcji kierownika sekcji AZS „Siobukai” ( w tłumaczeniu droga do zwycięstwa) Warszawa. Polegało to na
uczestnictwie w zebraniach AZS AWF, załatwianiu zaliczek finansowych (i rozliczaniu ich) na krajowe turnieje, zawody mistrzowskie indywidualne czy drużynowe. Współpracowałam z lekarzami sekcji Markiem i Mirką. Przed ważnymi zawodami musiałam organizować sławetne dożywianie dla zawodników przygotowujących się do mistrzostw. Tak było również w 1966 r. Na sześć tygodni przed mistrzostwami ktoś z klubu powiedział mi, że przyznano nam środki finansowe na zorganizowanie dożywiania. Poinstruowana przez trenera poszłam do kasy klubu i odebrałam zaliczkę w wysokości około dwóch tysięcy złotych.Tyle wynosiło w 1966 roku uposażenie za miesiąc pracy na stanowisku sekretarza. A nam przyznano kwotę trzech tysięcy na cały miesiąc dla dwunastu najlepszych zawodników. Nie wiedziałam jak sobie poradzę. Z pomocą przyszli lekarze sekcji. Mirka opracowała plan żywienia na cały miesiąc na dni treningowe, a ja miałam to zrealizować. I tak przez kolejnych trzydzieści dni jeździłam autobusem pośpiesznym „E” z ul. Marchlewskiego róg Świerczewskiego ( obecnie ul. Jana Pawła II i al. Solidarności) z garnkami zapakowanymi w torbę wożąc albo serki homogenizowane w białych papierowych kubkach, do tego masło i ciemny chleb, lub cały gar tatara już doprawionego według gustu zawodników, albo wędlinę i chleb i masło, jabłka, i inne produkty. Można było je przygotować w pokoju trenerskim na ściereczkach, które mi mama pożyczała. Serwetki papierowe były takim samym towarem deficytowym jak papier toaletowy, nie było i już.
Mieszkaliśmy u zbiegu ulic K. Świerczewskiego i J. Marchlewskiego, (dzisiejsza al. Solidarności i Jana Pawła II). Podróż na AWF zabierała mi dwadzieścia minut. Później szybki marsz do pawilonu i przygotowanie posiłku. W tym czasie nie trenowałam, nie miałam czasu, musiałam uwinąć się z zakupami, a także z przygotowaniem jedzenia na czas. Trening kończył się o godz. 20.00. Obowiązkowy prysznic i spotykaliśmy się podczas posiłku. Nie było tego zbyt wiele, tylko tyle, ile zaplanowało państwo lekarstwo, jak po cichu nazywaliśmy Mirkę i Marka. Cieszyłam się, że pomagam, że jestem przydatna. Zdobywanie produktów nie było rzeczą prostą i łatwą, ale zaniosłam kierownikowi Delikatesów przy Świerczewskiego (al. Solidarności naprzeciwko Sądów) proporczyk i znaczki judo, i powiedziałam, że tylko tym mogę się odwdzięczyć. I wiecie co? Zadziałało! Pan kierownik powiesił proporczyk w swoim pokoju i ilekroć przychodziłam z kartką na następny dzień, nie wiem jakim cudem, ale wszystko na mnie czekało. Płaciłam każdorazowo, wpisywano poszczególne kwoty do mojego zeszytu, a na koniec miesiąca dostawałam
rachunek. Gdyby nie ten bezimienny człowiek, nasi zawodnicy nie mieliby nawet tak skromnego wsparcia. Wśród judoków było wielu studentów, nie zawsze dobrze sytuowanych, więc nawet za tak skromną pomoc byli wdzięczni.
Janek uważnie przeglądał rachunki, udzielał wskazówek, dyskutował z lekarzami. Gdy dzisiaj myślę o tamtych dniach, wydaje mi się, że ta bajka nie jest prawdziwa, że zmyśliłam dla podkręcenia tematu. Nie, moi kochani, to były czasy, gdy wszystko się załatwiało sposobem, uśmiechem, życzliwością i wiarą, że osoba, z którą rozmawiam, czytaj „załatwiam sprawę” zrozumie, że nie potrzebuję tych ilości polędwicy dla siebie, że jestem wysłanniczką
klubu AZS i że być może dzięki temu kierownik delikatesów będzie miał swój udział w walce o medale. I rzeczywiście! W roku 1966 Drużynowym Mistrzem Polski została sekcja AZS „Siobukai” Warszawa. Zawody odbywały
się w Sali klubu KS „Polonia” Warszawa przy ul. Konwiktorskiej. Ostatni mecz z GKS Wybrzeże Gdańsk wygraliśmy 3 : 2. Ostatnią walkę wygrał Henryk Dobosz przed czasem. Rzucił Mistrza na ippon. Mistrza nie łatwo było pokonać, tym razem jednak Heniek posiadający 1 kyu pokonał go w czwartej minucie. Po zawodach wszyscy poszliśmy do kawiarni przy ul. M. Nowotko (obecnie Andersa). Zjedliśmy wszystkie ciastka w cukiernia, a mnie chłopcy obdarzyli pięknym bukietem białego bzu! To był kwiecień 1966 r!
ps. Andrzej Tomaszewski w dn.23.09.1965 r zdawał egzamin na stopień mistrzowski 1 Dan w judo, zdawał u Ryszard Zieniawy
14 lutego 2016 - 21:40
12-letni synek mojej bliskiej koleżanki od czwartego roku życia trenuje karate. Ta książka byłaby dla niego 🙂
14 lutego 2016 - 21:47
Droga Jadwigo,
Z wielką przyjemnością sięgam po kolejne wpisy na blogu. Jestem zafascynowana, lekkością pióra, ilością pamiętanych detali i poczuciem humoru. Bardzo ucieszyłam się na wieść o publikacji wspomnień w formie książki. Inne, trudne czasy, wyrzeczenia, pokonywanie trudności i słabości, fantastyczni ludzie i pasja do sportu – książka będzie wielką wartością nie tylko dla sportowców. Z przyjemnością sięgnę po tą pozycję i kolejne. Czekam na publikację.
K
14 lutego 2016 - 22:12
Jadwigo!od lat czytam twój blog.Wydaje mi się,że poznałam ciebie zupełnie nieżle poprzez Twoje wpisy.Jak bardzo sie pomyliłam,Otóż dzisiaj po raz któryś z rzędu udowodniłaś,że tak mało ciebie znam.Co jakiś czas pokazujesz swoje nowe oblicze.A to z szermierki,a teraz z judo.Kto by pomyślał,że własnie od judo rozpoczełaś swoją służbę dla sportu.Celowo użyłam słowa służba-bo jak nazwać Twoje bezgraniczne oddanie wielu dyscyplinom sportowym?Bo jak nazwać pasje z jaką organizowałaś wszystko i to zawsze z uśmiechem.Dzisiaj mogę powiedzieć,że mnie dalej zaskakujesz.To prawda 45 lat pracz to dużojak na jedną osobę.Dobrze,że piszesz o czasach peerelu kiedy kultura i sport były odskocznią od szarej rzeczywistości.Dlatego mam nadzieje,że książka,która powstaje będzie historia nas wszystkich żyjących w tych jak trudnych czasach.Powodzenia Jadwigo.Nie mogę już sie doczekać ,kiedy wezmę do ręki ksiażkę.Jolanta
14 lutego 2016 - 22:28
Jolu
45 lat to ogrom czasu szczególnie dla osoby pracującej. Od czegoś trzeba było zacząć w moim przypadku zaczęłam od bardzo dobrej twardej szkoły judo , którą prowadził Jan Ślawski, trener najwyższej klasy, dzisiaj mogę to powiedzieć. Nie tylko wyszkolony technicznie, umiał przekazać nam filozofie sztuki judo, filozofię wschodu a także zachęcał do obserwacji ludzi. Ta wykształcona przeze mnie cecha najbardziej mi się w życiu przydała. Dzięki niej umiałam ocenić ludzi obserwując ich w dyskretny sposób, a im wydawało się, że ja nie widzę i nie słyszę, nie odróżniam prawdy od mitów tworzonych doraźnie. Ta cecha rozwinięta przeze mnie podczas studiowania filozofii japońskiej była bezcenna.
W moim zawodowym życiu, i prywatnym ludzie nie doceniali moich umiejętności w tym zakresie
Dziękuję bardzo za przesłany komentarz
j
14 lutego 2016 - 22:43
Kasiu
mam nadzieje, że książka wyjdzie, kiedyś powiadomiłaś mnie, że Twoja córka trenuje pływanie, i wiem też, że wraz z mężem założyliście Klub Zwariowanego Rodzica co mnie niezmiernie ucieszyło. Pasja Waszej córki będzie jej mottem przewodnim w życiu a wy sekundując jej doznacie wielu wspaniałych wrażeń, tak jak ja przezywałam idąc przez życie, pracując w sporcie
powodzenia
j
14 lutego 2016 - 22:44
Noti
może i on kiedyś sięgnie po książkę o wspomnieniach sportowych sprzed wielu lat
j
15 lutego 2016 - 7:44
Zawsze mówiłem – że znajomość historii pozwala budować przyszłość, pozwala nie tracić czasu na naprawę błędów, które już kiedyś ktoś popełnił. Znajomość historii buduje coraz lepszą przyszłość, dlatego też każdy jej kawałek, każde jej przypomnienie jest bezcenne dla tych którzy chcą budować przyszłość. Mam nadzieję, że zapowiadana książka będzie właśnie takim wkładem w budowanie przyszłości, budowaniem znakomitej ciągłości historii polskiego judo, pełnego fenomenalnych, napełnionych pasją do tego co robiż – ludzi. Czekam na pierwszy egzemplarz książki.
wiwo
15 lutego 2016 - 9:17
Włodzimierz
książka ogólnie jest o sporcie w tym o judo, które uprawiałam i wiem że dało mi umiejętność logicznego myślenia, załatwiania spraw sposobem, gdy na wprost nie było można. Ponieważ ta książka jest również o mnie jest w niej bogate wspomnienie dotyczące mojego muzycznego guru pana Bochenka, pozdrawiam
j
15 lutego 2016 - 9:24
Fantastyczna inicjatywa. Takie wspomnienia z :pierwszej ręki” są bezcenne. Mój Dziadek, który jest związany z warszawskim AWF będzie zachwycony.
15 lutego 2016 - 9:56
jako wierna czytelniczka bloga uważam za bezcenne powrót na stronach książki do tamtych trudnych ale jakże kolorowych lat bo choć codzienność była czarno-biała to wyzwalała w ludziach pokłady inicjatyw i wzajemnej solidarności!!! łezka się w oku kręci! Wielkie brawa Jadwigo za te barwne wspomnienia o sporcie tamtych lat… jakże wszystko było inne niż dziś!
15 lutego 2016 - 10:18
Anno
bardzo się cieszę, ze moje wspomnienia zainteresują dziadka, a w którym roku dziadek kończył studia?
pozdrawiam
j
15 lutego 2016 - 12:13
Nigdy nie byłam specjalnie wysportowana, ale jeździłam na rolkach i grałam w badmintona – z rodzicami, kuzynostwem podczas wakacji i kolegami z podwórka w trakcie roku szkolnego. Bardzo to lubiłam. Podziwiałam siatkarzy. Tym bardziej, że dwaj moi koledzy z klasy, ze szkoły podstawowej w Koszalinie, byli wówczas w kadrze Polski juniorów. Mój mąż w czasach liceum w Warszawie trenował pływanie i judo.
Czekam z radością na „Moje Podróże z Lotką” – na wspomnienia i tej miłej strony życia, na anegdoty, na opowieści o ludziach, na tę Warszawę sprzed lat (pamiętam doskonale „Delikatesy” przy Marchlewskiego – wynajmowaliśmy nieopodal kawalerkę). Poza tym – znakomity tytuł książki! 🙂
15 lutego 2016 - 12:33
Jadwigo, dziękuję za ten wpis i piękne jak zawsze wspomnienia. To bezcenny obraz czasów, w których przyszło nam żyć, ale nie każdy miał to szczęście, by być częścią świata sportu. I to sportu przez duże „S”. Ja lubię wiedzieć jak to wyglądało od zaplecza, szczególnie gdy dziś popadamy w zniechęcenie i zaczynamy narzekać…. To ciekawe, że kiedy ludzie muszą włożyć dużo więcej pracy i wysiłku w to co robią lub o czym marzą, to nie tylko potrafią góry przenosić, ale też mają z tego zwyczajnie wielką frajdę. Myślę, że Twoje wspomnienia mogą być źródłem inspiracji dla wielu osób, nie mówiąc już o wkładzie w dokumentowanie rzeczywistości tamtych czasów.
15 lutego 2016 - 13:05
Jadziu, miło, że usiłujesz utrwalić miniony czas. Sama wracam do tamtych lat z ogromnym sentymentem. Nie było ani lekko ani „bogato”, ale było serdecznie i przyjaźnie i naprawdę warto kolejnym pokoleniom przekazać pozytywną stronę tamtych lat. Przecież mimo wielu ograniczeń rozwijaliśmy się fantastycznie na wielu płaszczyznach i jak widać „czytając Ciebie” znakomicie ukorzenialiśmy cudowne relacje międzyludzkie. Gratulacje Magda
15 lutego 2016 - 13:39
Bardzo się cieszę,że piszesz swoje wspomnieni. Miałaś bardzo bogate życie.
Z przyjemnością przeczytałam ten urywek.
Pozdrawiam
15 lutego 2016 - 15:55
Magdaleno
Jakiś czas temu pomyślałam o utrwaleniu moich wspomnień sportowych, o zapisaniu ich aby przetrwały, judo, szermierka, badmintona, praca społeczna na rzecz PKOL, i w końcu Fundacja Olimpijska, moje studia w Anglii, które dały mi asumpt do pracy jako wiceprezes do spraw marketingu o pierwszych programach olimpijskich POP I i II, o negocjowanych umowach na rzecz PKOL, o kontraktach zawieranych dla PKOL o zdobywaniu pieniędzy.O tym trzeba opowiadać, bo czasy były trudniejsze, ale przez to wyzwania były większe, nie można tamtego okresu porównywać z dzisiejszym dniem. Nie ma takiej możliwości. Książki sportowe , leksykony, encyklopedie, czy almanachy pokazują sportowców, trenerów, ale nie pokazują tej strony setek osób wspomagających, którzy przygotowują hale, sale, korty, plansze szermiercze, maty judo, kierowników klubów, trenerów klubowych na etatach za 500 zł miesięcznie jak trener ma szczęście, nie pokazują wysiłku setek osób bezimiennych. Gdybym nie zdecydowała się pewnego dnia ( zresztą uczciwie mówiąc pod naciskiem Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk autorki wielu książek z „Cukiernią Pod Amorem ” na czele) ci ludzie, te nazwiska byłyby zapomniane, a ja w swoich wspomnieniach przywołuję ich na karty książki. Cieszę się, że mam możliwość o nich napisać, nie jako o wielkich tuzach ale o ludziach bez których najlepsi z najlepszych nie byliby tym kim są.
Dlatego podjęłam się tego gigantycznego wysiłku, bo książka trochę też jest o mnie, osobie która pracowała przez 45 lat w sporcie, w centrum wydarzeń o których opisuje. Dziękuję bardzo Magdaleno
j
15 lutego 2016 - 15:56
Jadziu, Twój blog śledzę od dawna, szczególnie te wpisy z „historii sportu”, nadal ratuj od zapomnienia, atmosferę, zaangażowanie i nazwiska ludzi, którzy tworzyli podwaliny dzisiejszego sportu. Niektórzy dziś szczycą się jakby to nich dopiero się zaczęło. Wierzę w zapisy e…, ale wątpię czy za 100/1000 lat ktoś odczyta dzisiejsze BLOGI „funkcjonującymi wtedy programami” i czy w ogóle znajdzie je w „chmurze” (wysypisku świata), Zauważ,że odczytaliśmy znalezione gliniane tabliczki, papirusy, pergaminy. księgi. Nie daj się całkiem opanować e……..Drukuj na papierze. Nie wiem czy wymyślono coś ponad KSIĄŻKI
15 lutego 2016 - 15:58
Stokrotko
szkoda byłyby nie pisać o tym co budowaliśmy razem z wieloma ludźmi, ale ponieważ życie dało mi możliwość pracy z najlepszymi i najciekawszymi ludźmi, dzisiaj z perspektywy lat mogę stwierdzić, jednymi z najlepszych w swoim fachu naturalna koleją rzeczy jest zapisanie tych historii w książce, młodzi będą mogli dowiedzieć się jak było kiedyś a starzy przypomną sobie swoje piękne młode zwariowane lata
j
15 lutego 2016 - 16:00
Joanno
nigdy nie ukrywałam, że do napisania książki zmusiła mnie Małgorzata Gutowska-Adamczyk. Ona mnie sprowokowała i ona pilnuje abym pisała. Bez niej te wspomnienia nie zostałyby zapisane, dlatego dziękuje serdecznie za ciepłe słowa, wsparcie i wiarę we mnie
Starsza Lotka
j
15 lutego 2016 - 16:04
Janku,
nie wymyślono. E booki sa potrzebne dla młodych i ja to rozumiem idziemy z postępem, ale książka w formacie papierowym jest bliska sercu stoi na półce i mogę po nią sięgnąć dlatego marz e o jej wydaniu aby nasza historia ludzi wspierających sport i wielkie nazwiska w sporcie ludzi bez których nie byłoby wielu imprez, zorganizowanych na światowym poziomie aby o nich pamiętać, aby nie wyrzucić z pamięci naszej historii, sportu przez duże S
j
15 lutego 2016 - 16:06
Moniko
miałam wyjątkowy przywilej w życiu pracy z Tobą, nie mogę o tych naszych walkach w przygotowywaniu NOKIA POLISH OPEN nie wspomnieć, bo to już jest historia, która razem tworzyłyśmy i o takich ludziach jak Ty, o ludziach COS OPO SPAŁA, którzy nocami dyżurowali abyśmy mieli najpiękniejsze zawody wspomnienia snuje na kartach tej książki, pozdrawiam
j
15 lutego 2016 - 16:09
Hanno
Dlatego, ze tamte czasy były zupełnie inne, że możliwości mieliśmy ograniczone dlatego właśnie opisuję te wydarzenia niech zostaną dla potomności zanotowane w formie książki
j
15 lutego 2016 - 16:14
Ewo
bez tej złości sportowej nie przewaliłabym tylu dokumentów, które mam w swoim domowym archiwum, a tak przynajmniej wiem gdzie co leży!
j
15 lutego 2016 - 16:26
Aniu
Ty wiesz jak bardzo trudno mi się pracuje, ile godzin spędzam szperając w papierach, ile musze przeczytać książek aby wejść w tamten pokrętny świat. Ale gdy już nasiąknę socjalizmem, wtedy otwierają mi się klapki w mózgu i przypominają zdarzenia, o których nie pamiętam, wiem że były, ale są gdzieś w ukryciu, teraz wychodzą na scenę i grają pierwszoplanowe role, aby znów gdzieś przycupnąć w kąciku w załamku mózgu, i będą czekać aż do następnego występu, spotkania z czytelnikami, do następnego wielkiego wejścia,jedynie wspomnienia są bez wad i będą ze mną do końca.
j
15 lutego 2016 - 16:38
bardzo cieszę się, że powstaje ta książka, bo dla młodych ludzi, którzy trenują sport będzie to lekcja, jak polski i światowy sport wyglądał kiedyś.
Przez ostatnie dwa tygodnie byłem na Kubie i prywatnie zwiedzaliśmy klub judo i klub bokserski. Myślę, że część zawodników nie chciałaby trenować w takich warunkach. Sport tworzy ludzi i dumny jestem, że Ciebie znam i wymęczę autograf. Sam pomagałem tworzyć kilka klubów i wiem, jak to ciężka robota jest.
pozdrawiam
15 lutego 2016 - 17:08
Jadziu, jesteś niesamowita! Wszechstronna sportowo, pracowita, masz wspaniałą pamięć i potrafisz świetnie pisać. Jestem pewna, że książka będzie bardzo interesująca. Pozdrawiam:)
15 lutego 2016 - 17:47
Wspaniały projekt. Wspaniała książka. Dla młodego pokolenia sportowców i miłośników sportu bardzo cenna lekcja. Nie mogę się doczekać kiedy będzie w księgarniach.
Pani Jadwigo gratuluję serdecznie napisania książki!
15 lutego 2016 - 18:04
Pani Jadwigo,
czy mogę się zapisać do przedsprzedaży? Najlepiej na 2 egzemplarze i koniecznie z autografem. Myślę, że nie będzie problemów z wydawnictwem – ten fragment czyta się naprawdę przewspaniale (piszę to jako dość wybredny polonista).
Z pozdrowieniami
Tomek Majewski
15 lutego 2016 - 18:28
Tomek Majewski
oczywiście, dziękuję, mam nadzieje, że będę mogła panu podarować, pozdrawiam
j
15 lutego 2016 - 18:29
Aleksandro
aktualnie pracuje nad nią, chciałam sprawdzić czy przedstawiony temat znajdzie akceptację czytelników, książka ma wyjść w lutym za rok
j
15 lutego 2016 - 18:50
Droga Jadwigo,
Czytanie Twoich wpisów na blogu, to czysta przyjemność, w dzisiejszych czasach brakuje inspiracji, motywacji do działania, przemyśleń, a Ty Nam tego dostarczasz – dziękuję Ci za to. Z niecierpliwością czekam na publikację.
15 lutego 2016 - 18:57
Ewa777
dziękuję, sportowo byłam wszechstronna, pamięć mam niezłą, a pisanie jakoś idzie, czasami jest gumkowane, zanim uznam, że napisana strona, dwie, trzy mogę zaakceptować. Są dni, że tekst leci jak z rękawa, są też przestoje, wtedy czytam, uzupełniam wiadomości i pobudzam pamięć. Ewo dziękuje za wiarę w moje możliwości
j
15 lutego 2016 - 19:01
Barbaro
Może to wynik dobrobytu, którym zostaliśmy otoczeni, w sklepach jest wszystko, wystarczy mieć pracę i mamy w zasięgu ręki to o czym marzymy. Wtedy tak nie było, dlatego mieliśmy motywację aby dążyć w tych trudnych czasach do perfekcji, ścigaliśmy się sami ze sobą, współzawodniczyliśmy między sobą o to kto lepiej i więcej wymyśli fajnych rzeczy! Dzisiaj robią to za nas agencje PR, a my mamy pewien wycinek obowiązków do wykonania, współzawodniczymy wyłącznie w wyścigu szczurów, oraz o to kto będzie najlepiej w firmie zarabiał, wszystko inne jest nieważne
j
15 lutego 2016 - 19:13
Tom Randdal
pracujesz na rzecz sportu, u siebie masz kluby sportowe, które są inne od tych wizytowanych na Kubie, wtedy też były inne, gdy mieliśmy ciepła wodę, czyste łazienki i prysznice oraz saunę w naszym pawilonie dla bokserów, podnoszenia ciężarów i judo a także zapasów powiewało zachodem, świetnymi warunkami, dzisiaj żaden zawodnik nie pójdzie do klubu gdzie brak jest podstawowych wymogów sanitarnych, nie mówiąc o zapleczu. Kluby na Kubie dają możliwość trenowania i uzyskiwania rezultatów a te są legitymacja do kadry i reprezentacji oraz udziału w imprezach sportowych na świecie. Ponieważ tam system się nie zmienił startujący często zmieniają narodowość i zaczynają startować w barwach innego państwa. Działa prawo rynku popytu i podaży, natomiast zawodnicy widzą w tym soja szanse na lepsze życie, tak było wiele lat temu i u nas. Dlatego nigdy nikogo nie osądzałam, bo nie mam prawa, ale mogę pisać o takich i innych wydarzeniach lub zdarzeniach, które działy się a ja byłam obserwatorem. To jest również historia, o której powinniśmy pamiętać
j
15 lutego 2016 - 20:24
Jadziu. Z dużą przyjemnością czytam Twojego bloga, bo w Twoich wpisach niemal zawsze znajduję coś dla mnie interesującego albo nieznanego. Szczególnie Twoje opowieści o sporcie są kopalnią wiedzy z różnych dyscyplin i zdarzeń sportowych, o których często nie miałam pojęcia. Spotkałaś wielu znanych ale także mniej znanych a niezwykłych ludzi sportu i potrafisz o nich ciekawie opowiadać. Jestem laikiem w dziedzinie sportu ale Twoje wpisy o sporcie i ludziach w niego zaangażowanych „wciągnęły” mnie swoją barwnością. Są ważne i ciekawe, zwłaszcza relacje o narodzinach i rozwoju badmintona w Polsce, o rozpowszechnianiu tego sportu nie tylko w dużych ośrodkach miejskich ale także gdzieś tam – w małych miejscowościach, które stały się kolebką tej dyscypliny. Tworzenie czegoś od podstaw wynika z pasji i samozaparcia. O trudach ugruntowania tej dyscypliny sportu piszesz w kontekście realiów życia w Polsce na przestrzeni lat, co w osobach w moim wieku przywołuje także wspomnienia i sentymenty. Ostatni wpis o uprawianiu sztuki judo w trudnych latach, kiedy różnymi sposobami zdobywało się nawet jedzenie, mojego pokolenia nie dziwi ale dla młodszych jest czymś niewyobrażalnym i chyba warto im to przybliżyć i uświadomić jak wielki postęp nastąpił w tych dziedzinach. Jadziu, piszesz także o swoich kontaktach międzynarodowych, które zostały nawiązane na zawodach, olimpiadach i zjazdach organizacji sportowych, o swoich przyjaźniach i wrażeniach kulinarnych z podróży sportowych po świecie. To bezcenna wiedza warta zachowania dla innych. Ucieszyłam się zapowiedzią Twojej książki, bo mam nadzieję, że starszym czytelnikom sprawi ona radość przez powrót do historii sportu a młodszych zachęci do kontynuacji wysiłków i osiągnięć Polaków w judo, badmintona a może do tworzenia nowych dyscyplin sportowej rywalizacji. Trzymam kciuki za pomyślne ukończenie i wydanie książki. Proszę też – pisz nadal na blogu o blaskach i cieniach sportowego życia. Pozdrawiam serdecznie. B.M.
15 lutego 2016 - 21:50
Niejednokrotnie czytałem Twój blog.Jest fajnym przewodnikiem po świecie sportu i sportowców.Nie ukrywam,że jednak dziedziną,która mnie interesuje najbardziej jest judo.Z wielką satysfakcją przyjąłem informację,że chcesz napisać książkę w której znajdzie się również ta dziedzina sportu.
Młodzi ludzie w latach 50-60 ubiegłego wieku poznawali historię judo z Japonii. Wiedzieli kto to jest Jigoro Kano ale nie znali wielkich judoków polskich ponieważ ta wielkość była dopiero tworzona.Od tamtych czasów minęły lata .Teraz mamy swoją historię i tradycję.Możemy ją kultywować.Myślę,że ta książka spełni swoje zadanie.Pokaże jak zaczynali pionierzy judocy w dziurawych trampkach i w przechodzonych dresach.Jakich mieliśmy trenerów, którzy niejednokrotnie zastępowali nam ojców i wspierali nas słowami Jigoro Kano .Nie jest ważne by byćlepszym ” niż kto inny,ale by być lepszym niż wczoraj” a „kazdy wysiłek jest sukcesem”
Pozdrawiam Andrzej.Proszę o rezerwację 2-ch egzemplarzy.
15 lutego 2016 - 22:41
Andrzeju
ponieważ książka dotyczy mojego życia, mojej mozolnej wspinaczki od pracownika biurowego na szczyty zarządzania w sporcie, ujmuje temat przekrojowo. W końcu judo zajmowało poczesne miejsce w moim życiu nawet poprzez sam fakt, że moim pierwszym mężem był Jan Ślawski, bez którego nie trafiłabym do sportu, to pewne! Za to mu jestem wdzięczna i zawsze we wszystkich moich wystąpienia podkreślam ten fakt! I choć Janek nie żyje zmarł w 2003 r. pamięć o nim pozostanie utrwalona nie tylko w książce Waldka Sikorskiego – 50 lat judo W kierunku Olimpizmu, ale tez w mojej bo wniósł On szczególny wkład w judo. Był trenerem nietuzinkowym, zauważał wiele niuansów, na które inni nie zwracali uwagi, uczył obserwacji, analizy i życiowej mądrości, a swoich zawodników kochał ponad wszystko. Sam zresztą wiesz o tym, doświadczyłeś na swojej skórze. Dlatego winna mu jestem ten rodział i pokazanie Jego świata w którym nabierałam doświadczenia, który mnie fascynował, który nas wszystkich zafascynował i pokazał sztukę jaką jest judo, bo judo to nie jest nawalanka na macie dwóch zawodników, to piękna szkoła walki, męska z szacunkiem dla przeciwnika! Bardzo żałuję, że nasi politycy nie posiadają takich umiejętności wyniesionych z lat pracy i treningu judo, wtedy szanowaliby się wzajemnie, jak my przez wiele lat. A to że dzisiaj po 50 latach znamy się, korespondujemy rozmawiamy jest tego najlepszym dowodem.
Dziękuję!
j
15 lutego 2016 - 22:59
Barbara M
bardzo dziękuję za ciepłe słowa, od Ciebie są one szczególne. Pozostaną w moim sercu. Jesteś najdzielniejszą osoba jaką znam, walczysz z chorobą, a piszesz tak niezwykłe rzeczy o mnie, dziękuję! Historia sportu była pisana w sposób dziennikarski, sprawozdania, tabele, wyniki w metrach centymetrach w sekundach minutach, moje wspomnienie dotyczy ludzi. Na tym blogu wiele razy pisałam ” bo w zyciu najważniejszy jest człowiek”! I to jest szczera prawda, ludzie wokół nas są najważniejsi. Bo każdy ma swój krzyz, który dźwiga, i dlatego powinnismy się szanować, jeżeli nie lubić. Jakże często tego nie rozumiemy! Wielka szkoda, ubolewam! Pokazuję setki osób z którym szłam przez życie, których dane mi było poznać i jestem z tego dumna. Byli to ludzie wspaniali, nieśli ze sobą swój własny przekaz, widziałam ich z różnych stron i miałam okazje ogrzewać się w ich intelektualnych rozmowach. Pamietam gdy Leszek Jęczmyk, Lesław Sosnowski, Stanisław Tokarski przerzucali się fragmentami książki Paragraf 22, ja jej wtedy jeszcze nie przeczytałam, i dopieo gdy ja kupiłam otworzyłam pierwsza stronę i zobaczyłam, że Leszek Jęczmyk mój kolega z maty przetłumaczył ją na j. polski. Byłam zaskoczona ale sprawiło mi to wielka frajdę, pomyślałam, to jest bonus za pracę dla was moi kochani, za to że wam pomagam, bo wy robicie wspaniałe rzeczy, choćby tak świetne przetłumaczenie tej pozycji. Później, wiele lat później czytając biogram Leszka Jęczmyka dowiedziałam się, ze przetłumaczył ponad 50 książek nie tylko z literatury amerykańskiej, rosyjskiej również. Takich sytuacji, takich ludzi się nie zapomina. Les Sosnowski jest wspaniałym adwokatem klasy międzynarodowej a Staszek profesorem. Czy można od życia oczekiwać więcej? To wielki przywilej dla mnie znać takich ludzi, mówić o nich koledzy, zwracać się po imieniu, można podnieść słuchawkę zadzwonić i toczyć kilkugodzinne rozmowy. Czy jest cos milszego, po ponad pół wieku? Lubimy się, szanujemy i znamy! życzę wielu osobom aby po tylu latach mogli swoich kolegów z młodości w dalszym ciągu nazywać przyjacielami, tak jak ja nazywam Andrzeja Tomaszewskiego, Piotra Halladina, Wojtka Stachowicza, Lesława Sosnowskiego, Lecha Jęczmyka, Staszka Tokarskiego, Wojtka Borowiaka czy Henia Dobosza (zm.2012) czy innych, z których niestety kilku już odeszło od nas na zawsze. Dlatego piszę, dla siebie, i dla was, abyście wiedzieli jak bardzo cenię sobie nasze znajomości sprzed lat. Jak wysoko cenię Naszą Klasę z którą 52 lata temu kończyłam maturę, a my dawni maturzyści teraz się spotykamy!
j
15 lutego 2016 - 23:15
Jadziu,
znamy się od wielu lat i wydawało mi się, że nie jesteś w stanie mnie niczym zaskoczyć. Zawsze byłaś energiczna i przebojowa, bardzo pracowita i ambitna. Nigdy nie było dla Ciebie rzeczy niemożliwych. Nie szczędziłaś wysiłku, żeby urzeczywistniać marzenia, swoje i innych.
Sądziłam jednak, że skoro osiągnęłaś już tak wiele, uznasz, że możesz już zwolnić tempo i bo przecież swoje już zrobiłaś. Okazuje się, że wcale nie! Wciąż chcesz dzielić się swoim entuzjazmem i pokazywać czym jest prawdziwa pasja.
Książka którą piszesz, ma nie tylko walory poznawcze. To fakt, jest rzetelnym zapisem wydarzeń i źródłem informacji o ludziach zaangażowanych w sport. Jednak największą zaletą tej książki będzie jej wartość edukacyjna. To świetny sposób, żeby bez zbędnego moralizowania pokazać młodym ludziom, że chcieć to móc. Ta książka to dowód na to, że pracą, kreatywnością i uczeniem się od najlepszych można wiele osiągnąć. Taka książka jest potrzebna i dobrze, że piszesz ją właśnie Ty, Jadziu.
Joanna
15 lutego 2016 - 23:21
Joanno
taka już widać moja natura, nie umiem siedzieć i patrzeć, że życie przemija, że minęło tyle lat. Nie rozpamiętuje upływu czasu, bo po co? Cieszę się dniem chwilą szczęściem, słońcem, zdrowiem ( a przecież swoje przeszłam). Uśmiecham się, bo to moja najsilniejsza broń, uśmiech towarzyszy mi od dziecka, zawsze przywdziewałam go, jak najpiękniejszą sukienkę, której nie miałam. Uśmiech był ze mną, był moim firmowym znakiem, ułatwiał wiele rzeczy, skrywał prawdę o mnie i pokazywał siłę, bo ludzie nie bardzo wiedzieli ile razy tak prawdziwie chciało mi się płakać. Z głupoty innych, z zawiści, braku szacunku. Dużo by wymieniać. Pisze o ludziach, o moich spotkaniach, tych ludzi było wielu. Sama wiesz, bo Ty uczyłaś mnie j. angielskiego, dzięki Tobie mogłam awansować na stanowisko wice prezydenta Europy, bez angielskiego nie byłoby to możliwe. Dlatego w tej książce znajdują się wszyscy z którymi pracowałam, był to dla mnie wielki zaszczyt o tym piszę, o Tobie Joasiu, również!
j
16 lutego 2016 - 6:40
Jadziu,
zawsze szedłem za odnośnikiem do Twojego bloga i nigdy nie widziałem, że można pisać komentarze. Po przeczytaniu ostatniego wpisu pomyślałem, że mógłbym podzielić się refleksją na temat. Dlatego po wejściu na Twój blog, kliknąłem tytuł wpisu i tadaaaam! okazało się, że znalazłem komentarze. Myślę, że to jest błąd. Komentarze powinny być dostępne zawsze, niezależnie od sposobu wejścia. To uwaga organizacyjna a teraz anegdota.
Mój syn poznał swoją żone w klubie judo. On poprzestał na pomarańczowym pasie ale ona zdobyła zielony używając go jako worka treningowego. Odwiedziliśmy ich przed jej egzaminem. Żebyś widziała minę mojej żony Anny, jak „taka jedna”, nie dość, że zabrała jej syna jak swojego to jeszcze rzucała nim jak wałkiem z tapczanu.
16 lutego 2016 - 9:31
Jadziu, Od wielu lat się znamy – a poznaliśmy się dzięki szermierce (Ty byłaś generalnym sekretarzem PZS-u, a ja tylko zawodnikiem kadry) i z wielka ciekawością czytam Twoje blogi. Książkę, którą teraz piszesz „Moje podróże z lotką” zawierają Twoje dokonania zawodowe i to nie tylko w różnych dyscyplinach sportowych ale przybliżą czytelnikom którzy nie pamiętają tego okresu klimat w jakim uprawialiśmy nasze dyscypliny sportowe. Czekam z ciekawością na rozdział związany z szermierką. W tamtych – naszych czasach inaczej patrzyliśmy na sport, który był dla nas przede wszystkim pasją, oderwaniem się od otaczającej nas rzeczywistości, przeżycia fajnie czasu, poznania fantastycznych ludzi itd.
Pisz jak najszybciej rozdział o szermierce, bo podejrzewam, że nie tylko ja na to czekam. Ściskam serdecznie Jacek
16 lutego 2016 - 9:44
Zbyszku
rozumiem odczucia żony, która straciła syna , ale zyskała świetną synową! Bo judo to umiejętność poszukiwania kompromisów, a małżeństwo to nic innego jak ciągłe ustępowanie jednej ze stron, dzisiaj ty jutro ja czyli suma kompromisów, dlatego trwają latami.
A ja ciszę się, że Ty najwyższy w naszej klasie maturalnej ciągle ze mną z nami jesteś i przylatujesz ze świata do nas i chcesz cieszyć się spotkaniami z nami, oto przyjaźń ponad pół wieczna, dziękuje ci za to!
pozdrawiam żonę Annę
j
16 lutego 2016 - 10:51
Jadziu
z wielkim uznaniem czytam wszystkie twoje wspomnienia .Historia zawsze jest przykladem dla potomnych .Jedynym rozsadnym sposobem wychowania jest oddzialywanie dobrym przykladem . ludzie potrzebuja przykladow takich ktore sa im bliskie one skuteczniej przenikaja miedzy ludzi . poza wszystkim dobre przyklady sa zaraźliwe. Niewiele rzeczy mozna takze porownac z dobrymi przykladami ktore pomagaja w wyborze wartosciowego celu naszego zycia .Sport jak piszesz wzmacnia ambicje , ale tez wychowuje na porzadnych i pracowitych ludzi .to wszystko widac w tym co opisujesz i jest to wartosc nieporownywalna . Ciesze sie z tej ksiazki i czekam .Serdecznie pozdrawiam
Ryszard Borek
16 lutego 2016 - 10:57
Jacku
doskonale pamiętam nasze czasy w szermierce, pamiętam również Twój srebrny medal w szabli zdobyty na Mistrzostwach Świata 1975.Tak bardzo się cieszyłam z niego, ponieważ w innych broniach była posucha, tylko Ty błyszczałeś na tych mistrzostwach. Ja pracowałam w Związku a medale były bardzo potrzebne bo im więcej tym większe pieniądze otrzymywaliśmy. Bardzo dziękuję za ten wpis. Szermierka była SZKOŁĄ trudną, wymagającą, nieprzewidywalną. Kochałam ją bardzo i bardzo przeżyłam moje odejście, ale o tym będzie już w książce
pozdrawiam
j
16 lutego 2016 - 11:09
Ryszard
przepracowaliśmy razem kawał życia, Ty trener kadry narodowej, trener reprezentacji, człowiek wymagający, solidny, uczciwy!!!! Pracowaliśmy w badmintonie razem od 1981 aż do 2005 do stycznia. Przeszliśmy w tym czasie wiele zaburzeń bo i nie było zbyt dużo pieniędzy, raz nawet jeden z ministrów zabrał nam 47 % dotacji rocznej na kilka miesięcy przed Igrzyskami Olimpijskimi na których badmintona miał startować. Wychodziliśmy z bardzo trudnych opresji, razem, wymyślając tysiące sposobów jak należy postąpić, aby nie stracić tego co osiągnęliśmy, kogo należy przygotowywać do kolejnych zawodów w następnym roku, ponieważ najczęściej jeździliśmy koleją podróże były długie, mogliśmy dyskutować. A gdy tego było mało, chodziliśmy na 20 kilometrowe spacery aby wszystko dokładnie omówić. Nie wiem, czy w innym związku był taki trener kadry? Umieliśmy się dzielić tym co mieliśmy, razem budowaliśmy halę w Głubczycach i ona stoi do dzisiaj, ile włożyliśmy w to wysiłku? A gdy ona piękna, pierwsza w Polsce stanęła, zaczęło się zwalnianie ludzi, którzy pracowali przy niej, takie rzeczy też przeżywaliśmy. O tym będzie w tej książce, bo to historia, Twoja, Moja, Nasza i wielu ludzi w badmintonie, ale przedtem w judo i szermierce. Do wszystkiego musiałam dojść, musiałam być dobrze przygotowana aby cel był osiągnięty. A teraz o tym piszę, spisuje nasza historię, bo wiem, że jestem jedna z nielicznych osób, która może to zrobić, przywołać setki nazwisk aby trwały w naszej pamięci, oraz w pamięci naszych dzieci i wnuków. Dziękuję za wspólne lata pracy, za wysiłek zupełnie nieadekwatny do wynagrodzenia, bo wtedy kasa nie liczyła się aż tak bardzo jak dzisiaj. Dziękuję za lata PRZYJAŹNI, ona dla mnie jest najważniejsza,
Ryszard dziękuję za tyle wspaniałych chwil razem przeżytych!
j
16 lutego 2016 - 12:10
Kochana Jadwigo,
czytam Twojego bloga nieregularnie, ale niektóre wpisy przykuwają moją uwagę. Tak było i z tym o Twoich początkach w judo i trudnej drodze po kolejnych szczeblach kariery. Dzięki tym wspomnieniom lepiej rozumiem Twoją drogę życiową, zainteresowanie sportem i tzw. „kupę szczęścia” jaką otrzymałaś od losu, ale i też ogrom ciężkiej pracy jaką musiałaś włożyć w to by dotrzeć tam, gdzie jesteś teraz. Trzymam kciuki za to, aby udało się wydać całość Twoich wspomnień, bo czyta się to jak niejeden kryminał – z wypiekami na twarzy. Tak trzymać!
Małgosia
16 lutego 2016 - 14:41
Małgorzato
dziękuje, ten kryminał to moje życie, a praca ja wykonaliśmy wszyscy razem zaowocowała kilkoma aby nie być zarozumiałym i nie powiedzieć kilkudziesięcioma sukcesami. Cieszę się pisząc i wracając wspomnienia do chwil, które zakodowane są w mojej pamięci, i dotyczą tak wielu osób. Każda z nich była niepowtarzalna, każda dołożyła cos od siebie i na tym polega wartość sportu i wartość ludzi tam pracujących. Jestem przekonana, że wydanie książki będzie wielką niespodzianką dla wszystkich ludzi lubiących sport ale także dla rodziny, bo tworzyliśmy nie zwracając uwagi na bliskich, których wiele razy opuszczaliśmy na krótko lub dłużej aby zrealizować kolejne wyzwanie
j
16 lutego 2016 - 19:33
Jadwigo!
Z wypiekami na twarzy czytam fragmenty Twojej książki.
Zdradź proszę, kiedy pojawi się w sprzedaży. Ja i mój mąż czekamy z niecierpliwością.
Przesyłam serdeczne pozdrowienia.
16 lutego 2016 - 21:40
Jaga, ja mam nadzieję, że teraz to już naprawdę będzie książka , a nie tylko wpisy na blogu, bo ile kobieto mozna czekać? namawiam Cię odkad Cie poznałam do popełnienia większej rzeczy, bo kto jak nie TY??? Ta swada, ta lekkośc i te nieprzebrane źródła połączone z fenomenalna pamięcia zasługuja w koncu chyba na coś konkretnego! Wstydź się, ze do tej pory nie ma Cię w księgarni.