Dzisiaj przedstawiam fragment książki pod tytułem „Moje Podróże z Lotką”, nad którą pracuję. Mam już dwieście stron. Książka dotyczy mojej działalności w sporcie: w judo, szermierce, i badmintonie. W prezentowanym rozdziale piszę o judo o latach najwcześniejszych mojej działalności i rozpoczęciu pracy sportowej, ale aby moją opowieść o judo skonfrontować z tamtym czasem czytam wspomnienia moich kolegów, którzy w tamtych latach zajmowali się judo. Ich spojrzenie na to co robiliśmy wzbogaci książkę i być może zainteresuje tamtymi latami ludzi młodych, dla których jest to tylko daleka niewyobrażalna historia. Zapraszam:
Dni mijały szybko, zdobywałam stopnie wtajemniczenia od białego koloru pasa , poprzez żółty, pomarańczowy, zielony, niebieski aż do brązowego czyli pierwszego kyu. Oczywiście zdobywanie wiedzy nie było tak błyskawiczne. Było wynikiem treningów, nauką techniki, walką, randori z moimi kolegami zawodnikami judo. Uczyłam się też historii, starałam się poznać filozofię tego sportu, ustąp aby zwyciężyć, czyli działanie przez niedziałanie. Uważnie obserwowałam świat judoków. To był dla mnie tajemniczy sport, jego filozofia bardzo mi odpowiadała. Judo przyciągało ludzi inteligentnych, błyskotliwych, jakiś szczególny typ, z innym spojrzeniem na świat. Wśród zawodników sekcji AZS „Siobukai” , Warszawa było wielu ludzi ponadprzeciętnych. Tak to prawda! Przywołam tu cytat z książki Lecha Jęczmyka 2 dan w judo „Światło i Dźwięk Moje życie na rożnych planetach” książka napisana przez byłego judokę zawodnika AZS, autora wielu innych książek a także świetnego tłumacza literatury amerykańskiej. Jego książkę wydało Wydawnictwo Zysk i Spółka 2013r. str. 207 cytuję:
„…W pewnym okresie w naszej sekcji trenowało pięciu doktorów fizyki i matematyki- wszyscy przed trzydziestką. Janek Żytkow, wicemistrz Europy, później prorektor Wydziału Filozofii UW i wreszcie światowej sławy komputerowiec na uniwersytecie w Kansas. Jego młodsza siostra, która też ćwiczyła z nami w klubie dziś kursuje między Kalifornią a Oksfordem i jest jedyną mi znaną osobą, która ma nazywany swoim nazwiskiem obiekt na niebie. Był Staszek Tokarski, wielokrotny mistrz Polski, kaskader, bramkarz w klubie studenckim Stodoła, dziś słynny profesor antropologii kultury, tłumacz Eliadego, autor kilku książek.
Wśród tych wszystkich ciekawych ludzi wyróżniał się jednak inżynier Zbyszek Werkowicz, w latach sześćdziesiątych mistrz Polski i Warszawy w wadze ciężkiej. Wielki sto szesnaście kilo żywej wagi bez grama tłuszczu, zawsze przyjacielski i wesoły. W czasie wojny zagarnęła go nawałnica sowiecka wylądował w domu dziecka gdzieś na Syberii. Uciekł stamtąd i wałęsał się z bandą dzieci tak zwanych „bezprizornych”, przechodząc pewnie najtrudniejszą na świecie szkołę przetrwania. Jedzenie zdobywali dusząc drutem wartowników i rabując magazyny wojskowe, tam zawsze było jakieś jedzenie, gdzie indziej niekoniecznie. Zbyszek doszedł za Armią
Czerwoną do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec, ale wrócił do Polski, bo źle się czuł wśród wielkich Amerykanów- on był mały i stanowił dopiero niepozorny zalążek przyszłego olbrzyma.
Zbyszek miał niezwykle rozwinięte poczucie sprawiedliwości, czemu dawał wyraz we właściwy sposób. Wracaliśmy pociągiem z mistrzostw Polski i już na luzie popijaliśmy piwo na korytarzu- wtedy nie było tylu zakazów co teraz. Przykleił się do nas kapitan Wojsk Ochrony Pogranicza, który popisywał się, sztorcując przechodzących szeregowych. Zbyszkowi to się nie podobało i kiedy kapitan chciał pójść do toalety, Zbyszek zagadywał go tak długo (zagradzał przy tym drogę), aż kapitan zlał się w spodnie. Nieraz udzielał takich lekcji różnym „zadufkom” a że robił to z uśmiechem i był wielki, oni też woleli udawać, że to żarty. I Zbyszek i Janek i Józio Niedomagała zostawili po sobie spore dziury w moim świecie. Podobnie jak międzynarodowy prawnik Lesław (Les) Sosnowski i wszyscy, którzy wyjechali do Stanów i Kanady.”
Tyle Lech Jęczmyk judoka sekcji AZS AWF „Siobukai” Warszawa.
Szacunek jakiego wymagano w stosunku do innych oraz do partnera, z którym ćwiczyłam, sprawiał, że czułam się ważną osobą nie tylko na macie, ale też w świecie judoków. Trener pokazywał nam judo, uczył filozofii a ja słuchałam moich starszych kolegów: Staszka
Tokarskiego, Lecha Jęczmyka, Zbyszka Werkowicza, Lesława Sosnowskiego. Rozmowa z nimi była ucztą intelektualną. Chciałam im dorównać, ale przede mną były lata pracy i nauki.
Byłam jedną z dwóch dziewczyn, które trenowały judo razem z pierwszą drużyną AZS „Siobukai” Warszawa. Moja koleżanka Alicja studiowała na AWF, była na specjalizacji judo i ćwiczyła w grupie trenera Jana Ślawskiego. Lubiłyśmy się i doskonale rozumiałyśmy. Trening, chociaż bardzo ciężki, sprawiał nam radość.
Trener Ślawski uznał, że jestem utalentowana. Czy byłam? Nie jestem pewna! Wiedziałam, że się podobam, czułam to, ale nie chciałam się zbytnio spoufalać. Przecież trener był mistrzem Polski w judo. Tytuł zdobył w 1963 r. w wadze do 63 kg, posiadał stopień mistrzowski 3 Dan. Poza tym pracował w Polskim Związku Judo (był jego współzałożycielem) jako sekretarz generalny, ja miałam dwadzieścia on był starszy ode mnie o dwanaście lat. Młoda, piękna dziewczyna o wielkim poczuciu humoru, tryskająca optymizmem obnosiłam swój uśmiech i radowałam się z tak wielu nieistotnych rzeczy. To było pokusą.
Z czasem Janek ŚLAWSKI zaproponował mi objęcie funkcji kierownika sekcji AZS „Siobukai” ( w tłumaczeniu droga do zwycięstwa) Warszawa. Polegało to na
uczestnictwie w zebraniach AZS AWF, załatwianiu zaliczek finansowych (i rozliczaniu ich) na krajowe turnieje, zawody mistrzowskie indywidualne czy drużynowe. Współpracowałam z lekarzami sekcji Markiem i Mirką. Przed ważnymi zawodami musiałam organizować sławetne dożywianie dla zawodników przygotowujących się do mistrzostw. Tak było również w 1966 r. Na sześć tygodni przed mistrzostwami ktoś z klubu powiedział mi, że przyznano nam środki finansowe na zorganizowanie dożywiania. Poinstruowana przez trenera poszłam do kasy klubu i odebrałam zaliczkę w wysokości około dwóch tysięcy złotych.Tyle wynosiło w 1966 roku uposażenie za miesiąc pracy na stanowisku sekretarza. A nam przyznano kwotę trzech tysięcy na cały miesiąc dla dwunastu najlepszych zawodników. Nie wiedziałam jak sobie poradzę. Z pomocą przyszli lekarze sekcji. Mirka opracowała plan żywienia na cały miesiąc na dni treningowe, a ja miałam to zrealizować. I tak przez kolejnych trzydzieści dni jeździłam autobusem pośpiesznym „E” z ul. Marchlewskiego róg Świerczewskiego ( obecnie ul. Jana Pawła II i al. Solidarności) z garnkami zapakowanymi w torbę wożąc albo serki homogenizowane w białych papierowych kubkach, do tego masło i ciemny chleb, lub cały gar tatara już doprawionego według gustu zawodników, albo wędlinę i chleb i masło, jabłka, i inne produkty. Można było je przygotować w pokoju trenerskim na ściereczkach, które mi mama pożyczała. Serwetki papierowe były takim samym towarem deficytowym jak papier toaletowy, nie było i już.
Mieszkaliśmy u zbiegu ulic K. Świerczewskiego i J. Marchlewskiego, (dzisiejsza al. Solidarności i Jana Pawła II). Podróż na AWF zabierała mi dwadzieścia minut. Później szybki marsz do pawilonu i przygotowanie posiłku. W tym czasie nie trenowałam, nie miałam czasu, musiałam uwinąć się z zakupami, a także z przygotowaniem jedzenia na czas. Trening kończył się o godz. 20.00. Obowiązkowy prysznic i spotykaliśmy się podczas posiłku. Nie było tego zbyt wiele, tylko tyle, ile zaplanowało państwo lekarstwo, jak po cichu nazywaliśmy Mirkę i Marka. Cieszyłam się, że pomagam, że jestem przydatna. Zdobywanie produktów nie było rzeczą prostą i łatwą, ale zaniosłam kierownikowi Delikatesów przy Świerczewskiego (al. Solidarności naprzeciwko Sądów) proporczyk i znaczki judo, i powiedziałam, że tylko tym mogę się odwdzięczyć. I wiecie co? Zadziałało! Pan kierownik powiesił proporczyk w swoim pokoju i ilekroć przychodziłam z kartką na następny dzień, nie wiem jakim cudem, ale wszystko na mnie czekało. Płaciłam każdorazowo, wpisywano poszczególne kwoty do mojego zeszytu, a na koniec miesiąca dostawałam
rachunek. Gdyby nie ten bezimienny człowiek, nasi zawodnicy nie mieliby nawet tak skromnego wsparcia. Wśród judoków było wielu studentów, nie zawsze dobrze sytuowanych, więc nawet za tak skromną pomoc byli wdzięczni.
Janek uważnie przeglądał rachunki, udzielał wskazówek, dyskutował z lekarzami. Gdy dzisiaj myślę o tamtych dniach, wydaje mi się, że ta bajka nie jest prawdziwa, że zmyśliłam dla podkręcenia tematu. Nie, moi kochani, to były czasy, gdy wszystko się załatwiało sposobem, uśmiechem, życzliwością i wiarą, że osoba, z którą rozmawiam, czytaj „załatwiam sprawę” zrozumie, że nie potrzebuję tych ilości polędwicy dla siebie, że jestem wysłanniczką
klubu AZS i że być może dzięki temu kierownik delikatesów będzie miał swój udział w walce o medale. I rzeczywiście! W roku 1966 Drużynowym Mistrzem Polski została sekcja AZS „Siobukai” Warszawa. Zawody odbywały
się w Sali klubu KS „Polonia” Warszawa przy ul. Konwiktorskiej. Ostatni mecz z GKS Wybrzeże Gdańsk wygraliśmy 3 : 2. Ostatnią walkę wygrał Henryk Dobosz przed czasem. Rzucił Mistrza na ippon. Mistrza nie łatwo było pokonać, tym razem jednak Heniek posiadający 1 kyu pokonał go w czwartej minucie. Po zawodach wszyscy poszliśmy do kawiarni przy ul. M. Nowotko (obecnie Andersa). Zjedliśmy wszystkie ciastka w cukiernia, a mnie chłopcy obdarzyli pięknym bukietem białego bzu! To był kwiecień 1966 r!
ps. Andrzej Tomaszewski w dn.23.09.1965 r zdawał egzamin na stopień mistrzowski 1 Dan w judo, zdawał u Ryszard Zieniawy
16 lutego 2016 - 22:01
Zośko
wstydzę się z całego serca! Ale musisz mnie zrozumieć, musiałam się rozpisać, sama wiesz, nie łatwo jest ot tak sobie, usiąść i napisać. Pewnie by coś z tego wyszło, ale ja ciągle nie byłam przekonana. Wcale!
Nie napisałam tego z przekory, o nie! Tak myślała, do momentu gdy Małgorzata Gutowska-Adamczyk, po którejś wspólnej kawie w końcu zapytała, a książke to ty w końcu napiszesz? Masz tyle opowieści, tyle zdarzeń, których ja nie mam, ale gdybym przeżyła tyle co ty usiadłabym i spisała! To był gong, dzwon, obuchem w łeb. Ona jest pisarką, skoro ONA uważa, że powinnam to siedzę i piszę. 200 stron jest, pozostaje następne 25o, piszę, czytam, studiuję moje notatki i kilku innych osób, mojego pierwszego męża Janka, ale też to co zebrałam przez te kilkadziesiąt lat. Termin mam wyznaczony, koniec czerwca no może połowa lipca. Sama sobie wyznaczyłam, a później kolejne etapy, wcale nie łatwiejsze. Spisuję wszystko to, co uważam za ciekawe, z większej ilości materiału zawsze można wyciąć ten creme de la creme! Zośko, dziękuję za Twój entuzjazm, widzisz, że jednak staram się , z całych sił!
dziękuję za to, ze pierwsza mnie przekonywałaś pięć lat temu, o tym obowiązku w stosunku do innych, jakoś nie mogłam uwierzyć, a jednak!
j
16 lutego 2016 - 22:04
Mario,
trochę to potrwa, jednak , bo materiału jest dużo, ale myślę, że Wiosna przyszłego roku powinna już być, wcześniej nie dam rady, przede mną co najmniej trzy miesiące pisania!
pozdrawiam
j
17 lutego 2016 - 10:17
Witaj Jadziu,
dobrze że taka książka powstaje, bo w dzisiejszych czasach innych niż tamte inaczej patrzymy na sprawy a wtedy było to wprost bohaterstwem. Gratuluję Ci wydania takiej książki !
17 lutego 2016 - 11:37
Olku
bardzo dziękuję cieszę się, że choć tak daleko jesteś od Polski w Australii czytasz to co o historii polskiego sportu piszę. Dziękuję za wiarę we mnie, pozdrawiam!
j
17 lutego 2016 - 19:47
Jagoda,
Milusińska,
jestem zachwycona podjęciem przez Ciebie tak gigantycznego trudu. Czyta się wspaniale i myślę, że wielu pisarzy chciałoby mieć taka lekka rekę do pióra. Cieszę się z wielu powodów a jednym i najistotniejszym to to,że pamięć o wspaniałym trenerze i wychowawcy jakim był Janek została uwieczniona. Janek był nie tylko super trenerem ale przede wszystkim cudownym człowiekiem i kolega, pomocnym i serdecznym. Ściskam, życzę powodzenia w jak najszybszym ukazaniu się tej publikacji w formie książki.
Wanda
18 lutego 2016 - 11:55
Wando
dziękuję, Twój komentarz zobowiązuje, dobrego wykonania podjętego zobowiązania w stosunku do wszystkich, a przede wszystkim do Janka
j
18 lutego 2016 - 19:55
Jadziu, ja jak zwykle podziwiam Cię za genialną pamięć!
Gdyby mnie przyszło spisać przeszłość…
Pozdrowienia ślę 🙂
18 lutego 2016 - 21:29
Ariadna
to nie jest trudne, umawiasz się sama ze sobą, ze zaczynasz pisać, piszesz to co pamiętasz, a później ja za dotknięciem różdżki otwierają ci się poszczególne komórki
a pisać trzeba, dla rodziny dla dzieci, wnuków
j
19 lutego 2016 - 10:39
Droga Jadwigo,
Przeczytałam ze wzruszeniem i nadzieją na ciąg dalszy fragment zapowiadanej przez Ciebie książki o autentycznych ludziach, dla których sport był całym życiem w trudnych czasach PRL-u. Szczycę się tym, że tak jak Ty należę do grona kobiet sportu, więc potrafię docenić dokumentalną i czysto ludzką wartość Twoich wspomnień. Myślę, że mogą mieć wyjątkowe znaczenie dla pokolenia Młodych, żyjących w świecie standardów wirtualnych. Wiarygodny opis codziennej drogi prowadzącej do mistrzostwa, ma dzięki ludziom takim jak Ty i twoi Bohaterowie, wartość ponadczasową.
Z wyrazami szacunku,
Iga K-R
19 lutego 2016 - 11:03
Iga K-R
na moim przykładzie pokazuję świat, który minął, oby bezpowrotnie, ale ten świat jest w nas, bo myśmy żyli w nim, buzuje, jest z nami tak mocno związany, i dlatego powinien być opisany tak jak widzieliśmy go w młodości. Chcieliśmy żyć pełnia życia, kolorowo, tak jak inni, nie chcieliśmy spędzać naszych młodych lat stojąc w kolejkach!!! A przecież staliśmy po wszystko, w każdym sklepie czy to były bułki, papier toaletowy, choinka, bombki, kiełbasa, czy sławetne karpie sprzedawane po dwie sztuki. W tamtym świecie byliśmy ambitni i uparci i dążyliśmy do mistrzostwa sportowego, aby cieszyć kibiców, dlatego trzeba o tym pokoleniu pisać, aby pamięć trwała, aby historia miała kontynuację, bo dla młodych to prehistoria
pozdrawiam
j
19 lutego 2016 - 14:38
Pani Jadwigo, jestem zawsze pełna podziwu dla Pani entuzjazmu! Bardzo chwalę aktualną iniziatywę! Bardzo dobrze że taka książka powstaje, bo w dzisiejszych czasach inaczej patrzymy na sprawy sportu. Zanika duch szczerego zaangażowania, prawdziwej pasji. Bardzo popieram takie przedsięwzięcie i czekam na pierwsze wydania! Serdecznie pozdrawiam. Kasia z Rzymu
19 lutego 2016 - 15:21
Kasiu,
pracowaliśmy w warunkach nienormalnych, sama wiesz, bo Twój ojciec pracował z nami, byliśmy pasjonatami z gołymi tyłkami, ale kochaliśmy to co robimy i tak nam zostało, cieszymy się każdym dniem i sukcesem naszych zawodników, pozdrawiam
j
19 lutego 2016 - 21:04
Droga Jadwigo, z zaciekawieniem i przyjemnością przeczytałam na blogu
fragment twojej książki i pomyślałam –
na r e s z c i e !
Dlaczego nareszcie – uzasadnię.
Od czasu do czasu zaglądam do twojego „OKA” i podziwiam zasięg
zainteresowań. Ze szczególną uwagą
czytam wspomnienia dotyczące sportu z lat tzw. „słusznie minionych”. W
tych trudnych czasach osiągnięcia
naszych sportowców to były olbrzymie promienie patriotyzmu, które
powodowały, że czuliśmy się dumnymi
Polakami.
Jadziu, jestem nieco starsza od Ciebie, więc dobrze pamiętam lata
pięćdziesiąte ubiegłego wieku.
Niezapomniane dla mnie są majowe dni Wyścigu Pokoju. Ze wszystkich
otwartych okien słychać było radiową
transmisję z trasy i podwórko pełne radosnych dzieciaków młodszych i
starszych. Jakaż to była radość jak
etap wygrali NASI.
W jakimś stopniu można tę radość porównać do skoków Małysza, Stocha czy
bramek Lewandowskiego.
Medale olimpijskie z tamtych czasów lekkoatletów, szermierzy czy
bokserów – łezka się w oku kręci na wspomnienie.
Stadion Dziesięciolecia w czasie zawodów lekkoatletycznych czy z okazji
zakończenia wspomnianego wyścigu
kolarskiego, zawsze pełen.
W 1961 roku byłam w Zakopanem w czasie Memoriału Br. Czecha i H.
Marusarzówny. Frekwencja i emocje
pod Krokwią nie gorsze od dzisiejszych.
Jadwigo, osobiście byłaś zaangażowana i jesteś przedstawicielką
dyscyplin sportu rozgrywających się w warunkach
bardziej kameralnych. Wspaniale opisujesz atmosferę i radość z okazji
medali zdobytych w dżudo, szermierce
czy w badmintonie. Niektóre z tych dyscyplin stały się sportem dla
wszystkich. Popularnie tzw. sport walki,a jakie
przesłanie moralne. Można powiedzieć – młodzieży wychowywanie.
Badminton widoczny na plaży, na leśnej polanie {może gdzieś wysoko jakaś
lotka została} czy na podwórkach.
Od najmłodszych do najstarszych- każda chwila dobra do pogrania w
kometkę – tak się popularnie mówiło.
Z przeczytanego fragmentu książki dowiedziałam się ile pracy, wyrzeczeń,
pomysłów a nie raz własnych funduszy
trzeba było zaangażować,żeby osiągnąć radość ze zwycięstwa.
Myślę sobie, że niesamowitą popularność badminton w tamtych czasach
osiągnął dzięki Twojemu zaangażowaniu
i osiągnięciom a nawet można powiedzieć miłości i za to właśnie Tobie
Jadwigo dziękuję.
Cieszę się, że zdecydowałaś się napisać tę książkę. Życzę ci, żeby
niebawem ukazała się w księgarniach.
Sądzę, że dla wielu będzie zaskoczeniem a młodzi w klubach gdzie w
cieplarnianych warunkach rodzą się
młode talenty- się zdziwią.
Serdecznie cię pozdrawiam i życzę
sukcesu Barbara Teresa Banasik
P.s.Amatorsko byłam zawsze blisko sportu. Badminton, siatkówka, góry,
spływy to dyscypliny mojego życia
do wieku tzw. możliwości fizycznych. Pozostały mi spacery z kijkami i
cieszenie się z osiągnięć naszych sportowców
i kibicowanie im jako młoda duchem Starsza Pani.
p.s. A w badmintona to na wakacjach nad jeziorem wygrałam z mistrzem
Jerzym Kulejem.
Było to w 1971 roku. Miałam 32 lata:-) B.T.
19 lutego 2016 - 21:25
Barbaro
wiem, że od czasu do czasu wchodzisz na moja stronę. Cieszę się, ze dzisiaj przeczytałaś mój wpis o Sztuce judo. Jest mi miło. Od jakiegoś czasu ta książka chyba była moim przeznaczeniem. Badminton znam od narodzin Polskiego Związku Badmintona, od 1977 r. Był on w Polsce wcześniej uprawiany, ale to były lata pięćdziesiąte. Wtedy byłam stanowczo za młoda, ale wiem, że wtedy grało się w kometkę. Dzisiaj już nikt tak nie mówi, bo wszyscy wiedzą, że nazwa dyscypliny pochodzi od nazwy hrabstwa Badminton W Anglii, gdzie pierwszy raz odbył się pokaz gry. Tym niemniej cieszy mnie Twoje zainteresowanie sportem i ogrom wiedzy na ten temat. W moich wspomnienia występują trzy dyscypliny, z którymi byłam związana judo, szermierka i badminton. Każdej z nich poświęciłam kawał czasu, i każda wniosła inne wartości. Dzisiaj ku potomności mogę spisać wspomnienia, które dla młodych będą powrotem do lat dla nich prehistorycznych. Warto jednak wiedzieć, że po II wojnie światowej młodzi ludzie garnęli się do sportu aby odreagować okrucieństwa wojny. Wszyscy byli młodzi i mieli marzenia, dlatego nie potępiajmy wszystkiego w czambuł z tamtych lat. Młodość w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych czy nawet osiemdziesiątych była trudna, ale chcieliśmy ja przeżyć najlepiej jak to było możliwe. Realizowaliśmy siebie, chcieliśmy być kolorowymi ptakami. Któż nie chce? Dlatego dziękuję Ci za przypomnienie tamtych lat, dziękuję za wpis, pozdrawiam
J
21 lutego 2016 - 19:59
Jadwiga
Czytam Twój blog i każdorazowo gdy pojawia sie wpis o sporcie jestem zaskoczony.
Znam sport, pracuje w nim od lat, mam dużo sportowych książek, ale takiej intymnej
pisanej od strony kuchni, nie trenerskiej tylko człowieka, który zdobywał szlify od postaw w pracy klubowej, związkowej, w urzędzie centralnym aby w końcu
pracować w związku sportowym, nie było.
Wszelkie książki w sporcie zawsze dotyczyły wyników. igrzysk zawodów, punktacji klasyfikacji, natomiast nie pokazywały całego wysiłku setek uczciwych skromnych działaczy , którzy pracuja na sukces zawodników z drugiej i trzeciej linii. To odważyłaś się na opisanie tych wysiłków, na podstawie niszowej dyscypliny badmintona, dzisiaj juz olimpijskiego, ale do niego trafiłaś z dwóch silnych i mocnych dyscyplin judo i szermierki. Może dlatego byłaś żelazna, może dlatego miałaś siłę przetrwać, a dzisiaj z tak wielka łatwością opowiadasz o kolegach z maty, planszy czy kortu. Powodzenia niepokorna kobieto!
Mam nadzieje, że wyjdzie z tego całkiem niezła książka
Tadeusz
21 lutego 2016 - 20:06
Tadeusz
nie wiedziałam, ze pisanie książki to taka ciężka praca. Wywracanie swoich wnętrzności, nieprzespane noce, rozmowy we śnie z tymi, o których opowiadam, nicowanie siebie, wchodzenia w rzeczywistość lat minionych i ciągłe poszukiwanie dokumentów, książek, dvd, nagrań, niekończące się rozmowy z wieloma osobami które lawinowo podają kolejny telefon do następnej osoby z którą powinno się rozmawiać. Poza tym to setki godzin spędzonych nad własnymi notatkami, które trzeba przeczytać aby znaleźć jedno a może dwa zdania!
mam nadzieje, że wytrwam, dzięki waszym pozytywnym komentarzom, że dam radę, bo podjęłam się sprawy bardzo trudnej
pozdrawiam
j
22 lutego 2016 - 14:26
Jadziu, uważam, że powinnaś wydać książkę o swoc dokonaniach na niwie niszpwego sportu,szczególnie dla kobiet.Jestem pewna, że zdobędzie wielu czytelników.Pozdrawiam i życzę sukcesu pisarskiego.
22 lutego 2016 - 23:15
Pani Jadwigo, szczerze to już nie mogę się doczekać wydania Pani książki, która z pewnością stanie się bestsellerem. Niewielu ludzi potrafi tak ciekawie i z taką dokładnością odtwarzać rzeczy z tak odległych czasów. Dzisiejsze pokolenie nie zdaje sobie nawet sprawy z jakimi problemami musieliśmy się zmagać, aby osiągnąć coś w sporcie,aby zdobyć wymarzony sprzęt sportowy,aby móc godnie reprezentować nasz kraj. Jakiego wysiłku,trudu i desperacji wymagała praca trenera. Nie wspomnę o organizatorach imprez, którzy z rzeczy niemożliwych robili możliwe, a z niewykonalnych wykonalne. O tym trzeba pisać a wręcz należy, bo to jest historia powstawania sportu, która jest tak samo ważna jak wyniki sportowe zdobywane przez zawodników. I tylko trzeba się cieszyć, że jest ktoś taki jak Pani i chce o tym wszystkim opowiedzieć, a nieskorzystanie z tego byłoby wielkim błędem. Więc mam ogromną nadzieję i trzymam kciuki że taka książka powstanie i będę mogła zanurzyć się w głąb historii.
Pozdrawiam serdecznie Bożena
23 lutego 2016 - 0:03
Azalio
bardzo dziękuję, Twój głos jest dla mnie bardzo ważny
j
23 lutego 2016 - 0:15
Bożenko
Byłaś i jesteś częścią tej historii, dotychczas najlepsza zawodniczką, która w mistrzostach Polski zdobyła najwięcej medali. Pracowałaś na sukcesy badmintona, dzisiaj prowadzisz szkolenie jako trener, w szkole i w klubie. Minęło sporo lat od momentu gdy poznałam Ciebie jako juniorkę, gdy po raz pierwszy wyjechaliśmy z juniorami na Mistrzostwa Europy do Glasgow 1980 i gdy po raz pierwszy Polka z nieznanego kraju zza żelaznej kurtyny pogoniła Angielkę, tego było już za dużo dla sędziny, która nie zniosła ciśnienia rok 1980, pamiętasz? Uznała Twój błąd kroków, którego nie było i właśnie tym jednym punktem przegrałaś medal brązowy -minimum a może i coś więcej. I nie ważnym było dla nas, że sędzinę z Anglii odsunięto od sędziowania, wtedy w 1980 r Twój medal byłby naszym wielkim osiągnięciem, tak się nie stało na medal czekaliśmy kolejne 19 lat. Jestem pewna, że wtedy w 1980 medal zdobyty przez ciebie otworzyłby wszystkim naszym zawodnikom nowe możliwości nowa drogę, uznaliby pewnie, że medale są możliwe do zdobywania, a tak czekaliśmy 19 lat. I o tym też i o tych zdarzeniach jest moja książka, o was o moich wspaniałych zawodnikach, z którymi miałam przyjemność i zaszczyt pracować. Byliśmy młodzi, dzisiaj Ty już też jesteś babcią, choć taką młodą, przyszli następcy, rządzą inaczej, nie zgadzam się często gęsto z ich wizją badmintona, ale milczę. Ojciec powiedział dawno temu: nie pytają, milcz! Zapytają, uczciwie odpowiedz! Dlatego piszę, chcę pokazać nasz świat wszystkim, którzy o sporcie czytają codzienne wiadomości ale o tym jak się do tego dochodzi nie wiedzą nic, albo prawie nic.
Mam nadzieje, że za rok książka będzie wydana, bardzo bym tego chciała dla was, bo wam się mój pokłon należy i dla młodych aby wiedzieli jak tworzyliśmy badminton
pozdrawiam
j
24 lutego 2016 - 15:32
Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie z dużym zainteresowaniem zapoznało się z fragmentem książki „Moje podróże z Lotką” autorstwa pani Jadwigi Szalewicz (Okiem Jadwigi).
Znając większość polskich publikacji z dziedziny judo z tym większą niecierpliwością oczekujemy na dokończenie ambitnej pracy prezentującej środowisko polskiego judo, szermierki i badmintona od lat 60.tych do XXI wieku. Nie mamy w naszym piśmiennictwie książki pisanej z takim sercem i z takim zaangażowaniem. Jednak to nic niezwykłego, autorka była przecież uczestniczką większości wydarzeń o których pisze. To się czuje!
Barwna plejada trenerów, zawodników i osób zaprzyjaźnionych z zawodnikami judo, szermierki i badmintona przewija się przez strony książki. Anegdota miesza się z faktami i wynikami rozgrywek, a entuzjazm zwycięstwa z prozą życia. A zdjęcia wygrzebane z domowych archiwów na których wszyscy są piękni i młodzi, , przenoszą nas w te lata zgrzebne ,ale też pełne entuzjazmu młodości i wiary we własne możliwości. Dobrze, że się zachowały!
Pani Jadwigo, prosimy szybko o ciąg dalszy i to z dedykacją dla Muzeum!
IG./MSiT
24 lutego 2016 - 15:44
Muzeum Sportu i Turystyki
Bardzo dziękuję za ten komentarz. Jest bardzo ważny z kilku powodów, po pierwsze książka moja dotyczy trzech dyscyplin w których pracowałam judo, szermierka i badminton, który współzakładałam. Po drugie w judo byłam zawodniczką, jestem trenerem II klasy posiadam czarny pas 3 DAN, w tych dwóch dyscyplinach pobierałam nauki jako początkowy adept sportu i przyszły trener i działacz. W badmintona umiałam już zagospodarować moją zdobyta wiedzę dla dobra dyscypliny, która tworzyliśmy. To ostatnie lata właśnie zaowocowały dobra organizacją wynikami zawodników, mocną solidna podstawą. Przygotowanie moje do pracy w sporcie wiele dały. Każdy etap był okupiony ciężką pracą a uczyli mnie najlepsi z najlepszych Konrad Kaleta dyrektor Państwowego Przedsiębiorstwa Imprez Sportowych i Turystycznych, a później Centralnego Ośrodka Sportu i Turystyki, przemienionego w końcu w Centralny Ośrodek Sportu COS w Warszawie, to Zbyszek Tomkowski niepowtarzalny, wspaniały mało znakomity dyrektor COS OPO Spała, to Stanisław Stefan Paszczyk trener LA Prezes Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu, Eugeniusz Pietrasik mój prezes Polskiej Fundacji Olimpijskiej i wice przewodniczący UKFiS, czyli najlepsi z najlepszych, o nich też na kartach książki będzie. Ale przede wszystkim jest o rzeszy bezimiennych ludzi, dzięki którym polski sport mógł się rozwijać. Medalistów i ich wyniki wszyscy znają, o tych ludziach zawsze było cicho! I w tym kontekście Muzeum ma rację, takiej książki opisujące kulisy sportu nie ma!
j
25 lutego 2016 - 13:38
Mamciu,
Ja uwielbiam czytać te Twoje wspomnienia, zawsze coś nowego opiszesz, czegoś nowego się się dowiem.
I zawsze się to świetnie czyta!
Buziaki!
26 lutego 2016 - 14:28
Agnieszko
dziękuję Córeńko, moje wspomnienia pisane są dla was, dla młodych dla ciebie i dla Twoich córek, dla nowego pokolenia, aby wiedziało jak było, w jakich warunkach pracowaliśmy w jakich warunkach tworzyliśmy nowe dyscypliny sportowe, jak to było bez komputerów, bez lap topów, bez telefonów komórkowych, i ipadów, iphonów, bez całej elektroniki, tylko przy użyciu teleksów, telefonów stacjonarnych, zamawianych rozmów międzymiastowych i międzynarodowych a od 1988 r. telefaksów, co było absolutnym hitem! Żyliśmy, byliśmy pełni wiary że tak trzeba, ze będzie lepiej, że możemy i wszystko się uda, że po prostu damy radę! Dzisiaj w dobie absolutnie wszystkiego na półkach ludzie nie rozumieją tych naszych wysiłków. Dlatego trzeba o tym pisać, trzeba ludziom przypominać, bo my nawet w domach nie mieliśmy często gęsto telefonów, o samochodach nikt nie marzył. Pierwszy kupiłam na talon mając 40 lat. Powiedz to dzisiejszym maturzystom!!!!!
Mama
28 lutego 2016 - 11:43
Jadwigo z tym zakupem pierwszego samochodu (piszesz o tym swojej córce) to mamy identyczne doświadczenie.Otóż ja też kupiłem pierwszy w 1990 r..Był to fiat 132p. Miał chyba ze dwadzieścia lat.Drzwi się nie zamykały na zamek.Stał pod oknem niezamknięty.Był bez tapicerki drzwiowej a „jeździłem” radośnie nim trzy miesiące.Od tej pory zmieniłem już kilka samochodów a tylko o tym po tak krótkim okresie użytkowania i napraw, mógłbym opowiedzieć kilka anegdot.Teraz kiedy można wszystko kupić pozbawieni jesteśmy tych emocji które dawała gospodarka planowa.Kupujemy ,użytkujemy i zapominamy.
Andrzej T.
28 lutego 2016 - 14:20
Pani Jadwigo,
dziękuję za informacje o Pani pracy poświęconej spisaniu
i dostarczeniu czytelnikom cennych i interesujących wspomnień, które
będą przykładem dla młodzieży i nie tylko. Sport w ogóle, i te
dziedziny w których Pani jest zaangażowana są dla naszego
społeczeństwa ważne. Żywe wspomnienia mobilizują do podjęcia decyzji o
zajęciu się sportem, systematycznym jego uprawianiu, nie tylko tych
opisywanych prze Panią sportów, Publikowanie w internecie wspomnień
jest ważne, ale nie zastąpi publikacji drukowanych, książkowych, do
których można wracać, wracać, analizować, o których można rozmawiać
itd.
Życzę sukcesu.
Czekamy, z wnukami na papierowe wydanie,
Jerzy Wieremiej…
28 lutego 2016 - 14:22
Panie Jerzy
bardzo cenię pana komentarz, ponieważ od jakiegoś czasu wymieniamy nasze spostrzeżenia i myśli. Przeżyliśmy wiele dobrego i złego, dlatego nasze doświadczenia powinny być spisywane ku potomności i pamięć szczególnie dla naszych wnuków,
pozdrawiam
dziękuję
J
28 lutego 2016 - 14:25
Andrzeju
mój pierwszy samochód pamiętam dokładnie czerwony Fiat 125 p, chciałam mały dostałam duży, kupiłam na przydział, na talon,
jeździłam i sprzedałam za większe pieniądze aniżeli go kupiłam, to był okres biznesów, na rynku nie było nic, stąd taka dysproporcja w cenach, a ja wtedy właśnie skończyłam 40 lat i cieszyłam się jak dziecko z pierwszego samochodu, a dzisiaj???
j
12 marca 2016 - 18:54
Jadziu,
Kochana! Gratulacje!
„Sztuka judo”
Cieszę się, że taka książka powstanie. To jeszcze jedno świadectwo powojennych smutnych peerelowskich czasów! W tamtych siermiężnych latach w Polsce działo się sporo pozytywnych i nie związanych z polityką rzeczy, również w sporcie. W klubach sportowych zbierali się ciekawi, nietuzinkowi ludzie, którzy znajdowali w sporcie możliwość ucieczki od propagandy oraz szarzyzny dnia codziennego i robienia czegoś dla Polaków i dla Polski. Tak! I to z sukcesem.
Czasy były smutne, a jednak tylu ciekawych, bezinteresownych i oddanych sprawie ludzi działało. Również przy klubach sportowych. Tyle zapału, ludzkiej pracy i serdeczności wkładano w ich tworzenie i rozwój. Ich członkowie dawali społeczeństwu taki pozytywny przykład. Dziś, kiedy młodzi ludzie poświęcają cały swój czas, serce oraz energię i wypalają się w osiąganiu kariery zawodowej, taka książka może choć troszkę zmienić ich pogląd na sens i umiejętność życia. A fragmenty książki (ilustrowane fotografiami), które przeczytałam na blogu, napisane są naprawdę żywo, interesująco, z humorem i z sympatią dla bohaterów w niej występujących i są rzeczywiście świadectwem czasu, co sama pamiętam. Z ciekawością przeczytam dalszy ciąg ich losów.
Jadziu, brawo!
12 marca 2016 - 19:37
Krysiu
bardzo dziękuję za Twój komentarz. Jesteś osoba bywała w świecie, sama piszesz, umiesz ocenić wysiłek innych, a mój w szczególności. Znamy się wiele lat, od roku 1959 minęło już wiele lat. Z młodych dziewczyn przeistoczyłyśmy się w „matrony”. Dziękuje serdecznie, podniosłaś mnie na duchu, a w fazie pisania jest to bardzo ważne, jeszcze raz dziękuje i pozdrawiam
j