W latach mojej wczesnej młodości wydarzeniem na skalę roku był udział w pochodzie pierwszomajowym. Od połowy kwietnia w domu trwały przygotowania, a to sprawdzanie czy mamy odpowiednie buty, a to sprawdzano, czy odświętna sukieneczka jeszcze pasuje, a sandałki czy dobre, najczęściej okazywało się, że sukieneczka jest niestety przykrótka a z sandałek wystają nam paluchy, jako żywo, no i tak się absolutnie nie da iść. I ten sam problem pojawiał się w przypadku butów mojego młodszego brata, który w żaden sposób nie mógł wcisnąć dobrej jeszcze trzy miesiące temu pary. Teraz następowało to, co najgorsze.
Przewodnia Siła w naszej rodzinie – mama – zabierała nas na upiorną wędrówkę po sklepach. Mierzyliśmy ileś par butów, buciorów, bucisków, zanim usłyszeliśmy stanowczy głos: tak, te właśnie weźmiemy. „ Te” nie zawsze najładniejsze, ale na pewno mocne ( tak „na oko” wyglądały) były pięknie pakowane w gazety. Tylko po przyjściu do domu czasami okazywało się, że już są za małe, a przecież w sklepie były dobre! Powrót do sklepu, krzyki, że nie te buty nam zapakowano, bo tamte były absolutnie dobre, i nareszcie spoceni, zmęczeni krzykami i mierzeniem okropnych buciorów wracaliśmy do domu. Ufffffffff!
Wyszykowani w nowe buty i skarpetki, ja, prawie siedmioletnia dama, dodatkowo w nową krótką sukienkę, a moi „panowie” lat 4: brat Zbyszek i jego najserdeczniejszy przyjaciel Stefanek, w krótkie spodenki i nowe sweterki wydziergane nocami przez mamę, z włosami wymytymi na tę okazję i spłukanymi octem (dla nadania im miękkości), z własnoręcznie zrobionymi w przedszkolu chorągiewkami, o 8 rano wychodziliśmy przy dźwiękach orkiestry dętej MZK z Woli na sławetny pochód.
Oczywiście, nasze pochody można nazwać oglądaniem pochodu i zwracaniem uwagi na te piękne biało-czerwone flagi, które gdzieniegdzie sprzedawano na skrzyżowaniach ulic. Wszystkie inne szturmówki i flagi, dźwigali pracownicy różnych fabryk, zakładów pracy czy ministerstw, były im dostarczane przez te zakłady, ale o tym dowiedziałam się już znacznie później.
Nasz pochód zaczynał się na pl. Dzierżyńskiego, dzisiaj to pl. Bankowy, i kończył po przejściu przed główną trybuną znajdująca się pod darem narodu ZSRR dla narodu polskiego – Pałacem Kultury im. Józefa Stalina. Wystrojona w nowa sukienkę, warkocze długie do pasa, miałam przewiązane czerwonymi kokardami lub białą i czerwoną, a na czubku głowy była przypięta ogromna kokarda „motyl” widoczna chyba z kilku kilometrów. Sprawa najważniejsza polegała na tym, że ta kokarda stercząca na czubku głowy za żadne pieniądze nie mogła się przekrzywić, a tym bardziej przewrócić.
Cały czas była kontrolowana przez ojca i wyśmiewających się ze mnie Zbyszka i Stefana. Moi mali przyjaciele, siedząc na barkach swych ojców przed główną trybuną krzyczeli to, co wszyscy, jednak im wychodziło to znacznie lepiej, ponieważ wszyscy krzyczeli: „Hurra Bierut”, tylko oni wtedy jeszcze nie mówili rrrrrrrr, i wychodziło to mniej więcej tak „Huuuuuuuja Biejuuuuut, Huuuuuuuujjjjjjja Biejuuuuut…”.
Nie wiedziałam, dlaczego ojciec Stefanka i nasz ojciec tak szybko zmykali sprzed trybuny głównej, na której stali jacyś „mili” panowie i kiwali do nas rękami… A my, zafascynowani swoimi chorągiewkami i perspektywą zakupu waty cukrowej po tak pięknym przemarszu z solennymi okrzykami, od których bolało nas gardło, darliśmy się jak najęci, huuuuuurrrrrrrrra Bierrrrrrrrut!
Tylko Franek i mój ojciec byli bardzo speszeni. Dlaczego? Wtedy tego naprawdę nie wiedziałam. Takie pochody pamiętam, bo były one dla nas wielką radością i zabawą, dopiero wiele lat później mój kochany tato wytłumaczył mi dokładnie, jak to naprawdę wtedy było, no i nie powiem, trochę to wyglądało inaczej niż nasze dziecięce wspomnienia. Po pochodzie wszyscy zaczynali nerwowo szukać miejsc, w których sprzedawano różne dobre produkty, takie jak pyszna kiełbasa, pachnąca już z wielkiej odległości oraz szynka! Jakieś pierniki, watę cukrową, piwo, a może nawet i alkohol? Tego nie wiem. Pamiętam bigos i grochówkę na MDM- ie., które chyba sprzedawali żołnierze z takich ogromnych (wtedy tak to widziałam) kotłów. I do tego dodawano czarny chleb, dla mnie ten właśnie chleb był najpyszniejszy.
Po tak trudnym dniu wracaliśmy spacerkiem do domu, gdzie nasza Siła Przewodnia czekała z obiadem, ale kto by tam jadł jakiś rosół, skoro my jedliśmy takie pyszności, grochówkę, bigos i do tego taki najlepszy na świecie chleb, którego mama nigdy nam nie kupowała, zupełnie nie wiem, dlaczego?
Takie wspomnienia z najdawniejszych pochodów pierwszomajowych pozostały mi w pamięci. Ale były to lata 50.-60. W liceum pochód był obowiązkowy i nie było żadnego wytłumaczenia, ani nie obowiązywało żadne zwolnienie. Obowiązek uczniowski, koniec kropka. Ostatni raz na pochodzie byłam w 1964 roku, w okresie naszych matur. Nawet dostałam jakąś flagę i musiałam z nią maszerować. Po zdaniu matury nigdy więcej nie byłam na pochodzie pierwszomajowym. Studiowałam na AWF i w każdą sobotę i niedzielę odbywały się gdzieś w Polsce jakieś zawody, a że byłam związana z judo jako sędzina, to właśnie judo było moim excuse. A inni? Jak wspominali swoje pochody donikąd?
Oto wspomnienia Mego starszego Przyjaciela pana Zbigniewa Adrjańskiego, który tamte czasy opisał w książce pod tytułem „Pochody donikąd”:
Maszerujemy w pochodzie
(wspomnienie)
„…Pieśni pierwszomajowe nadawano długo przed pochodem, czasem w wigilię 1 Maja, w czasie której organizowano uroczystą akademię, i później, już przed samym pochodem, z rozwieszonych w mieście głośników, potężnych gigantofonów czy domowych skrzynek radiowych, podłączonych do radiowęzła.
Te domowe skrzynki, nazywane „kołchoźnikami”, robiły tzw. pierwszomajową atmosferę. Wzywały „stań razem z nami, dotrzymaj kroku”. Zapewniały, że „ani góry wysokie, ani morza szerokie nie wstrzymają pochodu przyjaźni”. Krzyczały: „Tara-bam, tara-bam- wróg nie wydrze pieśni nam”. Przyjemnie było nawet posłuchać, jak taki mały domowy kołchoźnik pracuje! W zwykłe dni kołchoźniki nie szczędziły nam agitacji i propagandy (złośliwcy twierdzili, że jest w nich podsłuch!). Ale w majowe święto ta mała szara skrzynka była tak rewolucyjnie zapieniona, że aż dygotała od okrzyków, pieśni i haseł – niczym gotujący się imbryk…
W akademiku przy placu Narutowicza, gdzie „waletowałem” przez kilka tygodni, nadaremnie poszukujący mieszkania studenci zakładali się ze sobą: spadnie kołchoźnik ze ściany czy nie spadnie? Właśnie na placu Czerwonym w Moskwie ruszyła defilada, poprzedzająca pierwszomajowy pochód. Rozbrzmiewało głośne „urrrra”- i kołchoźnik spadł ze ściany rozbijając się w drzazgi!
Jeszcze gorzej było na ulicach Warszawy. Straszliwie ryczały ogromnej mocy gigantofony. Pochód niby to maszerował z pieśnią na ustach, ale było to udawanie, bo śpiewać nie można było! Śpiewanie w ogóle nie miało sensu, ponieważ wszystko i wszystkich zagłuszały gigantofony! Co sprytniejsi lub gorliwsi poruszali zatem ustami jak wyłowione z wody karpie, udając, że śpiewają, dziś to nazywamy podkładaniem głosu, czyli tzw. playbackiem, wówczas nie znaliśmy tego określenia.
Były to zaledwie początki telewizji. Przebieg pochodu transmitowany był głównie w Radiu Polskim i przez radiowęzły. Nawet, jeśli ktoś chciał przekrzyczeć wszystkich dookoła i śpiewać rewolucyjne pieśni – nie mógł, bo im bliżej trybuny honorowej podchodził pochód – tym głośniej wrzeszczał spiker. Albo nawet cały sztab pierwszomajowych spikerów, znanych aktorów, z którymi konkurować nie było sposobu. Siedzieli oni gdzieś wysoko, na specjalnie zbudowanym rusztowaniu (nosiło ono nazwę studia pierwszomajowego) i wznosili różne okrzyki, informując przy tym, kto idzie w pochodzie. Ile procent normy wykonał…, czym się zasłużył dla socjalistycznej ojczyzny. Czytano także rozmaite zobowiązania, meldunki i telegramy, recytowano wiersze rewolucyjnych poetów. Nad przebiegiem pochodu czuwały oczywiście różne sztaby, komitety, służby i organy bezpieczeństwa. Były specjalne kordony, strefy ochronne, straże i zabezpieczenia.
Wszystko starannie planowano! Okrzyki, kwiaty i wiwaty. Hasła, transparenty i portrety przywódców. Kolory i odcienie majowego święta, czy bardzo czerwone, rewolucyjne czy biało-czerwone? A może lekko „zaczerwienione”? Ustalano nawet, komu dać na trybunie honorowej wielki bukiet, a komu skromne goździki. Komu podać dziecko do uścisków, całowania.
Mój znajomy, który pracował w Biurze Ochrony Rządu, twierdził, że dzieci podawane do uścisków i ucałowania przez przywódców partii były wcześniej starannie myte i dezynfekowane. Wszelka improwizacja mogła się źle skończyć. Kiedyś mój kolega z roku, gorliwy zetempowiec, wyczekał na jakąś sekundę ciszy i na widok kukły amerykańskiego prezydenta, którą niesiono w pochodzie, wrzasnął: „Precz z Trumanem!”. Szef klakierów miał w tym samym czasie i w tej samej sekundzie zapisany okrzyk „Niech żyje” – na cześć jakiegoś przywódcy. Wrzasnął, więc swoja kwestię i wyszło „Niech żyje Truman!”. Ale na tym nie koniec, bo ktoś poinformował stojącego obok Bieruta ministra Bermana, że krzyknięto „Precz z Bermanem”. Rzeczywiście mój kolega trochę seplenił i można było pomyśleć, ze chodzi o Bermana, a nie o Trumana. Za rogiem trybuny honorowej czekał na nas kordon smutnych panów w jednakowych płaszczach z gabardyny, które fasowali tajniacy. Inni studenci tańczyli na Mariensztacie ze swoimi dziewczynami murarskie poleczki i walczyki, kupowali w ciężarówkach „Społem” specjalnie przygotowane na ten dzień parówki i cytryny, a my musieliśmy się tłumaczyć na Cyryla i Metodego, czy nasz kolega krzyknął „Precz z Bermanem”, czy „Precz z Trumanem”? I dlaczego w ogóle krzyczał nieproszony?. Nawet, jeżeli to robił z rewolucyjnych pobudek…”
Takie to były te nasze „Pochody Donikąd”, pochody pierwszomajowe moje i brata oraz jego przyjaciela, a także pana Zbyszka Adrjańskiego i jego kolegów studentów.
Pozdrawiam serdecznie z okazji 1 Maja
Wasza Jadwiga
1 maja 2012 - 8:23
A w mojej firmie, jeśli ktoś nie zjawił się na pochodzie…nic się wielkiego się nie działo.Może się akurat gorzej czuł… To też zapamiętałem. Pozdrawiam.
1 maja 2012 - 8:28
Jak przez mgłę pamiętam jakieś wyjścia z dzieciństwa ale później mój ojciec był zawsze twardo na NIE i wyjść nie było. A w liceum to był po prostu koszmar wiecznie musiałam sie tłumaczyć z tej nieobecności. Za to pamiętam popołudniowe festyny właśnie z grochówką, bigosem, watą, lodami …i czasami przepiękną pogodą, bo czasami to było jak dzisiaj ( który to już dzień z rzędu?) za oknem.
1 maja 2012 - 8:51
Z dzieciństwa pamiętam,że mój Tata nie chciał mnie nigdy na taki pochód zabrać.Przykro mi wtedy było bardzo i ten stan pamiętam do dzisiaj.Ale teraz śmiać mi się chce,bo rzecz cała była nadzwyczaj banalna.Po prostu Ojciec z kolegami umawiali się po pochodzie na tak zwanego kielicha.
Potem,kiedy zaczynałem szkołę średnią,umawialiśmy się z towarzystwem,że po minięciu trybuny-zwiewamy.A dalej?Dalej to było przygotowane wcześniej piwko,dziewczyny ,gitara i jeszcze wiele innych rzeczy,o których tutaj nie napiszę.
Jednym słowem-fajnie się to wspomina.Pozdrawiam.Jakub
1 maja 2012 - 9:01
Jadziu, to nasza młodość. Bywałam na pochodach, aż do 1979roku. Potem już nie było tak wesoło. A dzisiaj? Mimo wszytko trochę żal. Pozdrawiam świątecznie i pracowicie.
1 maja 2012 - 9:31
wychowywałam sie na wsi. Rolnicy indywidualni nie mieli obowiązku uczestniczenia w pochodzie. Raczej nikt by nie pozwolił afiszować się prywatą. PRL pegeerami stała i basta.Oficjalnie. Ale raz zabrał nas tato furmanka do Ustki, wtedy oczarowały nas kolorowe bibułkowe chorągiewki. W czasach liceum było w zasadzie obowiazkowo, ale nie wiem, czy kogo wylano ze szkoły za nieuczestniczenie.w czasie studiów w Gdańsku pamiętam nie kończące sie oczekiwania, by włączyc sie do pochodu. tak długie, ze najczęściej udało sie gdzies zniknąć w tłumie.
najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że tak niewiele osób szło w pochodzie- według dzisiejszych relacji- bo kroniki filmowe i fptografie czas ten pisza inaczej. Dlatego szczególne uklony dla Ciebie- za odwagę wspomnień.
1 maja 2012 - 10:05
Ja w liceum musiałam chodzić na pochody przez pierwsze dwa lata, ale cała szkoła razem z kierownictwem i kadrą nauczycielską robiliśmy sobie po prostu „jaja”. Pokładaliśmy się ze śmiechu wymyślając jak najbardziej absurdalne dwuznaczne hasła i była to dla nas fantastyczna intelektualna zabawa z cenzurą.
1 maja 2012 - 12:28
Czesiu,
wspominam to co pamiętam, moja młodość, pochody, krzyki przed trybuną,niezyjącego mojego brata i jego przyjaciela zresztą mieszkającego w Szwecji, ich durne okrzyki, nasze grochówki, przecież to było nasze prawdziwe życie, a ja wtedy nie odróżniałam Peerelu od Polski, bo to była moja kolorowa biało czerwona Polska y hasami na transparentach okrzykami z megafonow, calkiem realna ta w ktorej roslam, a pochodz fascznowaly mnie i brata
j
1 maja 2012 - 12:34
Zośko,
a ja pamiętam te moje pierwszomajowe wyjścia bo wydawało mi się, że zawsze było ciepło i wtedy pierwszy raz bez ponczoch można było wyjść, najczęściej upiorne buty mi nogi obcierały i wracałam na bosaka, ale to był najmniejszy problem, była grochówka i wata, to było najważniejsze, a u nas dzisiaj +33
upał,
j
1 maja 2012 - 12:35
Beato,
w Liceum tez miusieliśmy chodzić, ale mozna było w tłumie zniknąć szybko, pozdrawiam z upalnej stolicy
j
1 maja 2012 - 12:37
Azalio,
dzisiaj z okazji pierwszomajowej skosiłam trawnik, bo juz trawa się kłaniała w pas, a teraz w domu bo spekota wieczorem trawa za domem czeka, czyli czyn pierwszomajowy zostanie odwalony urrra!
j
1 maja 2012 - 12:39
Jakubie,
moje licealne czasy były banalne uciekałam z pochodów, ale miałam trening koszykóki albo judo, jakoś nie miałam chyba zbyt wielu adoratorów szkolnych, za to chodziłam na tance do klubów studenckich Stodoła, Hybrydy, Medyk, Płyta Czerniakowska oraz długie spacery z jednego na drugi koniec miasta, pozdrawiam serdecznie
j
1 maja 2012 - 12:42
Andrzeju,
wiele rzeczy nie sposób xzapomnieć…
dlatego pamiętam Park Sowińskiego i zabawy pierwszomajowe oraz zabawy na dechach pod kinem W-Z (już go nie ma ) było obok Domu Towarowego Warszawa Wola, czy też prywatka u Józia po Pałacem (chyba sie zestarzałam tak wszystko pamiętam i przypominam)
j
1 maja 2012 - 16:21
Witaj . Moje wspomnienia bywają różne . Jako dziecko szłam , bo szły moje koleżanki i koledzy łącznie z nauczycielami . Po liceum wymigiwałam się tłumacząc , że jadę do domu i tam pójdę na pochód . Oczywiście nikt mnie nie sprawdzał . Jako kobieta pracująca szłam ze współpracownikami do najbliższego zakrętu i znikałam za rogiem . Po prostu nie przepadałam za pochodami , bo ciągnęły się w nieskończoność . Nie lubiłam pompatycznych przemówień o niczym . A teraz ?
Wspominam z lekkim sentymentem , bo to taka kolej rzeczy . Pozdrawiam z burzowego Śląska . Aromatek .
1 maja 2012 - 23:07
To mój dzień urodzin
i wszystkim fundowałem
lody „Bambino”.
LW
1 maja 2012 - 23:38
Pamiętam pochód pierwszomajowy w śniegu! Ech! Pozdrawiam!
2 maja 2012 - 7:48
Margo,
jak byłam mała to snieg nie padał, ale gdy dorosłąm, to rzeczywiście kiedyś padało, serdeczności
j
2 maja 2012 - 7:48
JanToni,
wszystkiego dobrego i dużo zdrowia życzę
j
2 maja 2012 - 7:51
Aromatku,
gdy byłam dzieckiem to ojciez z nami włączał się do jakiegoś pochodu obojętnie kto szedł , przechodziliśmy przed trybuną i dalej wio na watę czy inne „poyszności”, a później to rzeczywiście ryk głośników, normy wykonywane przez zakłady, głos speakerów i oczekiwanie w bocznych ulicach na swoją kolejukę, wtedy właśnie znikało się, pozdrawiam a w Warszawie zapanowały upały
j
2 maja 2012 - 8:26
Ciekawy wpis, uważam że 1 maja to dobry czas na organizowanie demonstracji i pochodów. Pozdrawiam
2 maja 2012 - 9:53
Ja już pochodów nie pamiętam, za młoda jestem, ale dzięki za takie fajne relacje! Bo moi rodzice nigdy na nie nie chodzili, więc nie mają co opowiadać.
2 maja 2012 - 17:34
Ja nigdy polityką się nie interesowałam , czasy pochodów wspominam jako rozrywkę. Najpierw z rodzicami szłam patrzeć , lubiłam te pokazy. Szkoły średnie, grupy sportowe, ludzi z zakładów pracy, które wtedy w moim mieście jeszcze były 😉 . …
Potem sama uczestniczyłam i przyznam ,że z przyjemnością , bo potem w grupie szliśmy do parku, gdzie odbywało się mnóstwo imprez, w muszli jakieś występy , pełno pootwieranych kawiarenek ogródkowych, jakieś wymyślne zawody sprawnościowe, typu rzuty lotka itd.. np. siłowe , podnoszenie młota itd.. wygrane były jakieś fanty. Taki piknik był wesoły. 🙂
Teraz było za gorąco ale w moim mieście już nie ma tej atmosfery 🙁
Teraz każdy gdzieś tam na działeczce albo w domku,lub na wycieczkach poza miastem lub za granicą , bo długi weekend , no poza tymi , którzy już za pieniądze uczestniczą w polityce.
Masę ludzi dzwoniło do lokalnego radia i o dziwo wspominało tamte czasy z przyjemnością .
Pa! 😆
2 maja 2012 - 20:21
Jula 😀
miło że pamiętamy stare casy i nie wstydzimy się o nich móić, bo cóż złęgo było w tym, ze był maj, młodośc, wesołe towarzystwo a że wszystko w pochodzie pierwszomajowym, a kogo to obchodziło…
j
2 maja 2012 - 20:25
Dorota Sewryna
no i właśnie dla Was moi Kochani przypominam nasze czasy młodości, bo my nie zawsze bylismy starzy, cieszylismy sie młodością, majem bzami pachnacymi i towarzystwem, pozdrawiam
j
2 maja 2012 - 20:26
ZielonaMila,
serdeczności przesyłam a wspomnienia sa różne i te majowe pochody i z czasów szalonej młodości pozdrawiam serdecznie
j
2 maja 2012 - 20:29
pozdrawiam drugomajowo:)
2 maja 2012 - 20:41
A ja właśnie na wczorajszym dłuuugim spacerku wspominałam jak to „drzewiej” bywało…:) Doskonale pamiętam pochody pierwszomajowe. Te z okresu szkolnego i potem, z zakładu pracy:) Nie tęsknię…
Pozdrawiam Jadwigo i podziwiam, świetny tekst:)
2 maja 2012 - 21:27
Witam serdecznie. Pani Jadwigo milo sie czyta wspomnienia z dziecinstwa. Pamietam doskonale jak sie chodzilo na pochody pierwszomajowe, najpierw z Rodzicami, a pózniej ze szkola i z liceum. W zasadzie zawsze byla to dla nas, dzieci, dosyc mila okolicznosc, wszedzie kolorowo i wreszcie cieplo (chociaz tez pamietam jedno swietowanie ze sniegiem). Pamietam, ze moja Mamusia bardzo nie lubila pochodów i buntowala sie przeciw, ale oczywiscie pomimo tego szla na nie, bo cóz innego pozostawalo. Doskonale pamietam telewizyjne relacje z pochodów w Moskwie. Na ostatnim pochodzie bylam bodajze w 1979 roku, na pierwszym roku studiów w Lodzi (pochodze z Kalisza), poniewaz szlo sie z grupa znajomych, byla to raczej okazja do wesolej zabawy. No a potem to juz chyba tak wesolo nie bylo. Ale milo jest powspominac. Pani Jadwigo, serdecznie pozdrawiam i gratuluje bardzo ciekawych wpisów. Jolanta
2 maja 2012 - 22:08
Pani Jadwigo,
ta wstążka jest najbardziej wzruszająca. Tak mi się ciepło pod powiekami zrobiło, bo jeszcze mi się przypomniała, jak moja siostra była w wieku mojej siostrzenicy, a może ciut starsza.
Sam z pochodów niewiele pamiętam. Że chodziłem tam z tatusiem. Że piliśmy jakąś landrynkowatą oranżadę. Że lody chyba też były. Że jednego roku padał śnieg, a innego gorąco jak teraz. Że mówili w moim rodzinnym mieście, że komuniści lepiej się modlą, bo na 1 maja jest ładna pogoda, na na Wojciecha padało (odpust).
Dziękuję za ten wpis i w podzięce doklejam francuską piosenkę:
http://www.youtube.com/watch?v=hl4G9gDtuZQ
2 maja 2012 - 22:59
no cóż moje wspomnienia z pochodów są podobne chociaż trochę późniejsze bo lata 70-te
1 maja kojarzył mi się z pochodami, lodami, wodą z saturatora, balonami i podobnymi przyjemnościami. Jeśli chodzi o nowe obuwie na takie okazje to pamiętam jedynie, że ich było brak jak zresztą wielu innych rzeczy które w tym właśnie dniu jakimś cudem się pojawiały
3 maja 2012 - 7:16
szpilko,
no właśnie, ponieważ tych butów było brak jak napisałaś u nas w stolicy też, wiec przed 1 maja rzucali do sklepó i te cholerne wędrówki sie zaczynały, co mnie sie absolutnie nie podobało, choć sam kolor czerwony do dzisiaj bardzo lubię i mam kilkanaście rzeczy właśnie czerwonych… bynajmniej nie jako zagorzała komunistka, ot tak po prostu dobry kolor dla blondynki,
j
3 maja 2012 - 7:18
Panie Tomku,
ile ja przez tę kokardę na głowie przepłakałam, najgorsze było to, ze przypinanie jej wiązało się ze spinkami, które nie wiem dlaczego zawsze mi w rozum wchodziły i to mnie bolało, ale mama była nieugięta i kokarda musiała być „motylek ” znaczy, a ja nie byłam spokojnym dzieckiem, o nie! wiatr i ja moglismy w zawody iść, podskakiwanie na jednej nodze i biegi oto był mój zywioł, i na szczycie głowy ta cholerna kokarda… co za udręka
j
3 maja 2012 - 7:25
Jolanto,
jak to dziecku podobał mi się szum pierwszomajowy, trąby orkiestry, sztandary flagi, biało czerwone z krepiny, zawsze ojciec kupował taka piękną z krepiny przyozdobioną pociętymi wstażeczkami też z papieru ta była dla mnie, brat i Stefanek dostawali balony, a ja nie flaga, miłość do flago Polskiu została do dzisiaj i wisi ona cały rok na moim tarasie, może dlatego, ze kojarzyła mi się z pochodem? nie wiem, może wspomnienia z dzieciństwa? a może dlatego, że uprawiając sport tak bardzo chciałam mieć czerwony dres reprezentacyjny z orzełkiem, i w koncu po latach gdy go dostałą to byłąm wzruszona i łzy jakos mi lecioały, nie wiem, może takie miałam marzenia nie za bardzo wygórowane? później znacznie później, gdy negocjowałam umowy ze sponsorami w sprawie sprzetu wzruszona byłam gdy mi obiecywali biało czerwone dresy VICTOR 'a dla reprezentacji, tyle wspomnien wiąże się z moimi przeżyciami biało czerwonymi
j
3 maja 2012 - 7:25
Randdalu,
pozdrawiam trzeciomajowo
serdecznie
życze udanej imprezy
j
3 maja 2012 - 7:27
Rodorek,
dziękuję, bardzo, nie tęsknię do pochodów donikąd ale tęsknię czasami do młodości z tamtego okresu, choć generalnie wiem, że nic dwa razy się nie zdarza, serdeczności
j
3 maja 2012 - 8:26
Jadwigo, pochody dla dzieciaków to zawsze była atrakcja, u mnie zawsze to był dzień kiedy zaczynano sprzedawać lody!!! Na to sie czekało. Najbardziej nieszczęśliwy byłem w podstawówce, kiedy to musiałem paradować ze sztandarem szkoły… hehehe… niby zaszczyt, ale urwac wcześniej z pochodu się nie dało 😉 No i jeszcze całodzienne transmisje w TV. Najpierw z Moskwy, potem Wa-wa, a na koniec przegląd z Polski i tak na okrągło…a ja chciałem Kczora Donalda 😉 Pozdrawiam serdecznie 3-cio majowo
3 maja 2012 - 17:46
Jadwiga to ja uroczyście informuję, że w ramach pochodu (manifestacyjnego) przeszłam na inną stronę: http://www.greentime.pl/ Do zobaczenia!
3 maja 2012 - 22:21
Piotr,
najgorsze były sprawozdania o godz.8.00 z Moskwy i te słynne urrra! wiadomo było, ze to pochód w Moskwie, ale jak byłam mała nie miałam tv (dopiero gdy skończyłam 16 lat stanął tv Neptun w naszym mieszkaniu) a wczesniej radio, tylko i wyłącznie i te normy kto kiedy i z jakiej okazji wykonał 500, 600 czy ileś procent tych norm, ot ludzie pracowaliu jak nakręceni, albo normy były za niskie albo była to bujda na resorach jak mawiał ojciec,
j
3 maja 2012 - 22:26
Kate,
bardzo dziekuję za informacje, już się martwiłam, że Twoja strona jest nieczynna, pozdrawiam
j
4 maja 2012 - 5:12
A my kiedyś mieliśmy ubaw bo akurat pod naszym domem paradował pochód. A że były to już lata 80-te, więc ludzie nie dopisywali w wystarczającej liczbie, a transmisja w świat musiała iść. No to mieliśmy porównanie, jak TVP pokazywała grupkę osób, które następnie zatrzymywano, po czym na ekranie leciały migawki z Pragi albo Berlina, po czym nasz „pochód” znów ruszał. A my od okna do telewizora, i z powrotem.. Tak po raz pierwszy poznaliśmy urok manipulacji. Pozdrawiam
4 maja 2012 - 7:21
Heleno,
niestety tv wkrecała nas wielokrotnie nie tylko w sprawach pochodów
pozdrawiam
j
4 maja 2012 - 12:53
Pochody to dopiero była frajda: dzień wolny od nauki, piękna pogoda (nie było jeszcze anomalii), smakołyki, festyny, radość w grupie, lukanie za chłopakami, słowem ochy i achy. Kto z nas myślał o polityce, nie wiem zresztą czy przypadkiem teraz nie jest brudniejsza niż wtedy.
PS Ale z tymi butami to mieliście niezły dżez Jadziu, no ale buty to na paradę priorytet;-)…
4 maja 2012 - 16:38
Morelo,
ja tam o żadnej polityce nie słyszałam, tylko orkiestry dęte, które mnie zachwycały no i ludzie i czerwono wkoło, a buty zaraz po pochodzie były za małe zdecydowanie, najważniejsze było wtedy kupowanie waty cukrowej i tenisówek, te były ok
j
4 maja 2012 - 18:10
Obowiązkowe pochody pamiętam. W maturalnej nas zwolnili… z powodu gdyż musieliśmy się przygotowywać:D
5 maja 2012 - 4:20
Witaj Jadziu! Wspominam to bardzo dobrze. Bardzo lubiłam pochody pierwszomajowe. Najbardziej pokazy sportowców. Jadziu to nasza młodość i pewnie dlatego są to dla nas miłe wspomnienia. U nas na prowincji nie słyszałam o żadnej opozycji, o żadnych protestach. Dopiero jak zaczęłam pracować i jako kadrowa musiałam sporządzić listę i sprawdzać, kto jest, a kogo nie ma. Pamiętam, że budziło to we mnie negatywne uczucia.Może właśnie władza już coś przeczuwała, o czym ja nie miałam pojęcia.Pozdrawiam Jadziu bardzo serdecznie.
5 maja 2012 - 6:45
Nivejko,
jakoś zupełnie nie pamiętam pochodu pierwszomajowego maturalnego, pewnie też nie byłam z tego samego powodu, ale za to pamiętam koszmar maturalny egazminy z pięciu czy sześciu przedmiotów jednego dnia zupełnie nie wiem jak to przetrwałam,
wczoraj zaś trzymałam kciuki za mojego wnuka, który pisał maturę z j.polskiego
pozdrawiam
j
5 maja 2012 - 6:51
Tereso,
wtedy inaczej patrzylismy na sprawy pochodów bo po pierwsze startowaliśmy w pracy i nie wiadomo było zupełnie jak będzie za dwadzieścia lat a pracować trzeba było, każdy w swoim zawodzie i zakresie, ponadto trzeba było się usamodzielnić i zarabiać przezwyciężając wszystkie trudności dnia codziennego, dzisiaj z perspektywy sześććdziesięciu czy pięćdziesięciu lat inaczej to wygląda a wiele osób twierdzi obłudnie, że w życiu na pochodach nie bywało, co mnie po prostu śmieszy, bo nie od razu przecież była Solidarność i pokłosie związane z ruchem solidarnościowym,
pozdrawiam bardzo serdecznie
j