Burza i dwie godziny deszczu schłodziły temperaturę do 24 stopni. Nareszcie! Po prawie trzech tygodniach wielkich upałów i temperaturach dochodzących do 40 stopni ochłodzenie przyniosło nam wszystkim ulgę. Nasze zwierzaki: owczarek niemiecki Oskar, Jack Russel Terrier – Glen, i koty Zara i Nurina ogłosiły strajk i nie chciały wychodzić na dwór chyba, że o piątej rano, więc cóż miałam zrobić? Potulnie wstawałam i wychodziłam z kubkiem kawy w ręku i całym zwierzyńcem. Radość była ogromna, ponieważ moje towarzystwo bardzo im odpowiadało, szczególnie o piątej rano, tylko, że piąta rano nie jest moją ulubioną godziną. Ale co się nie robi dla zwierzaków? Jeżeli nie jest to to, co tygrysy lubią najbardziej, starajmy się przynajmniej zobaczyć w tym piękno. I zobaczyłam. Wschód słońca, różnorodne odgłosy ptaków, nawoływanie synogarlic, stukot dzięcioła leczącego jedną z naszych sosen oraz wiewiórki ganiające się wokół pnia dębu. Niby nic nadzwyczajnego, ale wstający dzień jest pełen magii i pojawiającego się życia po upalnej nocy. Te chwile dawały radość nie tylko psom i kotom, ale też mnie, siedzącej na tarasie i słuchającej nadzwyczajnego koncertu. W ogrodzie kwitną już lilie, liliowce, floksy, dziewanny i rudbekie, a na tarasie pelargonie. Lilia (Lilium L.) jest rodzajem byliny cebulowej z rodziny liliowatych, obejmującej około 75 gatunków. Wiele to znane rośliny ozdobne. Zapylane są przez motyle dzienne i nocne oraz inne owady. Lilie, ze względu na swą urodę, są pięknie opisane, ja podałam na jej temat podstawową informację. Starożytni Grecy wierzyli, że lilia powstała z kropel mleka, które uroniła bogini Hera. Nazywali ją leirion, od przymiotnika leiros (delikatny, cienki, wrażliwy). Przypisywane są jej nawet magiczne właściwości. Od niepamiętnych czasów lilia symbolizuje chwałę, królewskość i majestat. Niezwykły kształt kwiatów lilii znalazł swoje stałe miejsce w sztuce ludowej, jako motyw zdobniczy czy w symbolice chrześcijańskiej – jako oznaka czystości i niewinności. Lilia stanowi też wzór heraldyczny. Liliowce (Liliales Perleb), rośliny zielne należące do klasy jednoliściennych. Są to głównie rośliny wieloletnie, wytwarzające zwykle kłącza, bulwy lub cebule. Promieniste, rzadziej grzbieciste, często duże i efektownie zabarwione. Kwiat to 2 okółki po 3 listki. Kwiaty są owadopylne – owady przywabiane są przez barwny okwiat i zbierają nektar produkowany przez miodniki umieszczone w zalążni słupka.
Floks wiechowaty, lub płomyk wiechowaty (Phlox paniculata) to bylina z rodziny wielosiłowatych. W stanie dzikim występuje w części Ameryki Północnej. W Polsce rozpowszechniony w uprawach, niestety niekiedy dziczejący. Jest to roślina ozdobna, uprawiana ze względu na swoje piękne i pachnące kwiaty. U nas w ogrodzie floksy rosną na rabacie i nie są cięte do wazonów, ponieważ stoją tylko dwa lub trzy dni, natomiast na rabacie potrafią kwitnąć kilka tygodni. W zależności od odmiany, floksy kwitną od lipca do sierpnia, a nawet nieco dłużej, jeżeli w czerwcu je lekko przytniemy, wtedy rozkrzewiają się i dłuższe kwitnienie jest zapewnione. Floksy wiążą się z moimi wspomnieniami rodzinnymi z wakacji pod Opatowem. W ogrodzie mojej ukochanej babci kwitły różnobarwne floksy. Kolorowy zawrót mojej małej głowy. Wydawało mi się, że ogród w zasadzie składa się z samych floksów, bo ich kępy były w ogródku i było ich tak dużo! Kolory? Purpurowe, różowe, jasnoróżowe przechodzące prawie w biel, ciemnokarminowe, kardynalskie. A kiedy wieczorem cała nasza rodzina siadała na ławkach przed domem, przy stole wykonanym przez ojca, my musieliśmy wypić mleko z wieczornego udoju (osobiście bardzo tego rytuału nie lubiłam, ponieważ mleka nie znoszę), ale nagrodą była atmosfera ciszy i przedwieczornego spokoju, a także upojnego zapachu floksów. Jakież było moje zdziwienie wiele lat później, gdy znowu odwiedziłam rodzinne strony i zobaczyłam tamten nasz przed ogródek, który nie był taki wielki, wcale to a wcale. Ale w dalszym ciągu kwitły ukochane floksy mojej Babci. Dzisiaj nie ma Babci, nie ma jej floksów, pozostały słodkie wspomnienia małej dziewczynki i floksy, które posadziłam sama w moim ogrodzie. Siedząc przy porannej kawie często wracam do moich wspomnień z rodzinnego domu, a Babcia moja ukochana, (która zmarła w roku 1978) zawsze tym wspomnieniom towarzyszy.
Kolejną rośliną, która jest związana z moimi dziewczęcymi wspomnieniami jest dziewanna, która rosła na wsi przy drodze. Z daleka widać było jej sztywne łodygi skierowane w górę z kwiatkami żółtozłocistymi. Dziewanna jest rośliną dochodzącą do dwóch metrów wysokości pokrytą biało-żółtymi włoskami. Rośnie na piaszczystych, słonecznych miejscach, na skrajach lasów, przydrożach i łąkach. Jako roślina dwuletnia, w pierwszym roku wypuszcza liście — duże, szerokie, gęsto owłosione. W drugim roku wytwarza kwiatostany. Kwiaty są złocistożółte, osadzone po kilka na górnej części łodygi. Cała roślina wydziela przyjemny, miodowy zapach. U nas w ogrodzie wysiewa się sama, i w zasadzie rośnie tam gdzie chce, najczęściej jednak w miejscu słonecznym, przed tarasem. Dziewannę można uprawiać w ogrodzie. Lubi miejsca słoneczne, suche, udaje się na każdej glebie, jednak lepiej uprawiać ją na ziemi żyznej, gdyż tylko wtedy dobrze się rozrasta. Nasiona wysiewa się na powierzchnię ziemi, lekko ją potem ugniatając. Czy wiecie, że jest takie powiedzenie: tam gdzie rośnie dziewanna posagu nie ma panna! Może i tak było kiedyś, ale dzisiaj wracamy do natury, do wiejskich klimatów i posiadanie dziewanny w ogrodzie już nie jest objawem zubożenia rodziny. Nieprawdaż?
W tym roku taras został obsadzony pelargoniami w kolorze makowym, trochę to dziwnie brzmi, ale jak mam nazwać ten kolor ognistej czerwieni jak nie makowy? Pierwsze kwiaty były dorodne, ale wszyscy pamiętamy maj i czerwiec. Deszcze, deszcze, deszcze. Moje pelargonie przekwitły i koniec. Liście owszem były, ale kwiatów na lekarstwo. I tu się przyznam, że podlewając pelargonie oczywiście dodawałam nawóz, ale nie tyle ile powinnam była. Stąd po korekcie, po wzmocnionym nawożeniu pelargonie odwdzięczają się pięknymi kwiatami.
Bardzo wcześnie zakwitły moje róże. Bardzo je lubię, ale one nie bardzo lubią mnie, a może miejsca, które im wybrałam. Nasz ogród został stworzony przeze mnie na działce leśnej. Ziemia tu jest marna, prawie piach i musiałam nawieźć w ciągu wielu lat ponad 86 ton czarnoziemu. Kto taki ogród ma, to wie, o czym mówię. Siermiężna praca, upór i miłość do kwiatów dawały mi siły do wykonania tej gigantycznej roboty. Udało się. Tylko róże jakoś nie chcą się zadomowić na stałe pomimo oprysków, nawożenia, dopieszczania a nawet gróźb, że w końcu je wykopię i tyle będzie. W tym roku zakwitły wysokopienne i nie powiem, były śliczne, ale deszcze skróciły im żywot, bo nawet nie wiem czy kwitły tydzień, czy też dwa.
Za to nawłoć, czyli polska mimoza, rośnie ze zdwojoną siłą i jak tak dalej będzie na rabacie lilii królewskiej królować będzie ta polna i przydrożna roślina. O swoich wspomnieniach, psach i kotach a także przygodzie z ogrodem opowiadała
Wasza Jadwiga
20 lipca 2010 - 9:09
Pani Jadwigo,
kiedy już w przyszłym roku po tegorocznych remontach podwórko moje dojdzie do jako takiego ładu, okaże się, że skorzystałem z tego wpisu. To dobrze, prawda?
Piąta rano to świetna pora na trening. Ale głosów ptaków to ja raczej nie odróżniam. Ale się nauczę. To też dobrze, prawda?
W czwartek albo w piątek (najpóźniej w niedzielę) pojawi się u mnie kolejny tren.
20 lipca 2010 - 9:10
Ładnie, kolorowo, pachnąco i optymistycznie. Podoba mi się! Pozdrawiam.
20 lipca 2010 - 9:27
Wyobraziłam sobie, Jadziu, że obydwie siedzimy o piątej rano w Twoim czarodziejskim grodzie, wokół nas zwierzęta, a my popijając kawę wsłuchujemy się w śpiew ptaków… piękne…
Co do Twoich kwietnych lokatorów – floksy uwielbiam i pozwalam im na zaanektowanie prawie całej działki. U mnie też już kwitną różnymi kolorami – od czystej bieli po głęboki amarant. I tak będzie do połowy września. Żółta lilia azjatycka też raczyła zakwitnąć.
Dzięki wielkie, Jadziu, za tę śliczną i nastrojową opowieść o Twoim zaczarowanym ogrodzie i jego mieszkańcach. 🙂
20 lipca 2010 - 10:39
u mnie też niektóre krzaczory nie są takie jak powinny być, a zainwestowaliśmy w automatyczne podlewanie. Udało się wyleczyć większość rododendronów i azalie, bo były jakieś marne. A kwiaty są jakoś takie sobie – pelargonie marne, hortensje mają brzydki kolor, zioła jakieś takie mikre, tylko wierzba japońska, leszczyna i parę iglaków rosną, jak oszalałe.
20 lipca 2010 - 12:18
Panie Tomku,
z wpisów o ogrodzie należy korzystać, ja akurat lubię takie klimaty a nie francuskie pod sznurek, nie pasują do naszego domu, te zaś jak najbardziej i jeżeli się podobaja to oczywiście, ze można.
Ptaki przylatują do nas do wodopoju stąd nauczyłam się rozpoznawać, choć ornitologiem nie jestem,poranny trening w lecie raczej wskazany ale dopiero około godz.7.30 i to po malutkim śniadaniu, wcześniej raczej nie. Na tren poczekam.
pozdrawiam
20 lipca 2010 - 12:19
Andrzeju,
dziękuję, opotymizm mam we krwi,
serdeczności, jak tam pływanie? tłoczno?
20 lipca 2010 - 12:20
Ewo,
nic tylko wsiadać do pociągu i to nie byle jakiego..
pozdrówko,
20 lipca 2010 - 12:25
Pan Randdal,
Kupiłam we Flora Point obornik granulowany, podsypałam po dwie trzy garści na skrzynkę pelargonii, podlewam wieczorem aby nawoz sie rozpuścił i zaczęły rosnąć. Rododendrony mogą być za głęboko posadzone lub za płytko, lubią dobrą ziemię a i ten obornik też. Hortensje podlewam nawozem do hortensji i wtedy mam kolor jaki chcę, ale w tym roku na 6 krzakach mam słownie jeden kwiat, przemarzły i nic na to nie mogę choć odbiły od korzeni i sa wysokie i piękne, ale nagokwiatowe, no cóż, nie można mieć wszystkiego…
21 lipca 2010 - 4:25
a ja ostatnio tez mam ochotę wstawać o 5 rano. Jeszcze mi się nie udało ale chcę zmienic swój harmonogram dnia. Nie ma tu (narazie) 40 stopni ale 30 też mi wystarcza, i aby móc cokolwiek zrobić w moim pokoju (z wielkim oknem od poludnia!) muszę to robić wieczorem, w nocy lub właśnie wcześnie rano.
Kwiaty cudne, brakuje mi troche mojego ogródka w Gdyni….:(
całuski dla zwierzyńca 🙂
21 lipca 2010 - 5:41
Jadziu Miła… no i wzruszyłam się o 6:30 czytając Twój opis babcinego ogrodu i siedząc z Toba na tarasie… nie wiem, czy zaglądałaś na mojej stronie do działu „Opowieści Pana Łóżko i Starego Zegara”… to takie wspominki z mojego dzieciństwa, gdy żył jeszcze Dom i ogromny Ogród… a floksy po dziś dzień kojarzą mi się z tamtym czasem, do którego wiem, że kiedyś wrócę… gdy już przejdę na drugą stronę furtki. Pozdrawiam… zanosi sie na upał! Gosia
21 lipca 2010 - 9:20
Gosiu,
jestem zaczytana we wszystkie Twoje opowieści narazie jestem na 51 stronie Twojego blogu (bloga) o ja nieboga nigdy nie wiem jak jest poprawnie gramatycznie, bo to nowy wyraz w naszym języku, czytam z premedytacja i strona po stronie, poza tym podziwiam zdjęcia, są śliczne, jakie ja mam szczęście Beata a teraz Ty Gosiu, mam dwie świetnie dziewczyny fotografki, które tak pięknie patrza na świat, Beata wydała już kilka albumów i kolejny jest w opracowaniu, Twoje prace były już na kilku wystawach jaka szkoda, że nie ma chętnego (tak o mężczyznach bo są szefami firm) do wydania Twoich prac. Zajrzyj na Ligh Ecounters link, tam sa pokazane skrótowo prace Beaty.
Bardzo się cieszę, że wyłuskałam Twój piękny blog i mogę codziennie ucztować a jak skończę, to zaczne od początku, a teraz jazda do wet z moją nową kocicą Nuriną do czyszczenia uszków, a główny kot domowy jakby nieco obrażony urzeduje na tarsie rozwalając się na krześle, pozdrawiam
J
21 lipca 2010 - 9:23
Kajoli,
tak długo czekałam na Twoją wizytę, wiem, że coś tam zdrówko szwankowało, no ale jeżeli do pracy w dżinsach lekko mokrych co się dziwić a wszędzie klima!
Uważaj dziewczyno na siebie, zgadzam się 30 stopni absolutnie wystarcza i upał jest, u nas dzisiaj tez tyle i ma tak trzymać kilka dni , może nie?
Pozdrawiam serdecznie
J
21 lipca 2010 - 11:26
Nie wiem co bardziej podziwiać – bogactwo kwiatów w ogrodzie czy znajomość botaniki. No i wstawanie o 5 rano. Zwierzeta są czasem bardziej wymagajace niż ludzie.
Pozdrwiam z zimowego Melbourne.
21 lipca 2010 - 12:18
pharlap,
W ogóle jakoś nie moge sobie wyobrazić zimy, że teraz, że w lipcu, skoro lipiec to pachną li py a tu lipa, bo gdzieś jest zima, śnieg, radość dzieci z jazdy na nartach i sankach.
A ja rano, raniutko po nocnej rosie, jako to dziewoja zasuwam z moimi czworonogami, ale cóż, one też mają swoje prawa.
Botaniki nigdy nie lubiłam do momentu gdy musiałam wziąć się za własny ogród i dokładnie wiedzieć, co ja takiego chcę w nim widzieć i wtedy się okazało, że książki a w nich setki informacji, co same do głowy weszły i tak już zostało.
Pozdrowienia z upalnej Warszawy – gorące!
21 lipca 2010 - 18:12
Pani Jadziu,
ja Panią zaniedbałam ostatnio, za co przepraszam, ale te upały odbierały chęć do włączania komputera… na przeprosiny zamieszczę jutro przepis na mój sernik na zimno na FB ze zdjęciami
ściskam 🙂
21 lipca 2010 - 18:48
Olu,
bardzo się cieszę, że tylko upały odebrały Ci chęć otwierania kompa, bo prawdę powiedziawszy myślałam, że buszujesz gdzieś w świecie.
Pozdrowienia
22 lipca 2010 - 10:03
Byliśmy w pierwszym tygodniu lipca na spływie kajakowym Piławą, ale już prawie zapomniałam o tym wypadzie 🙂
22 lipca 2010 - 15:52
Olu,
a may w domu żadnych wakacji nie mamy…
całusy
22 lipca 2010 - 16:49
a właśnie zaczyna padać, co znaczy ze będzie padac do jutrzejszej nocy (albo i dłuzej) i moje pranie nie wyschnie…! czy majtkom uda się choć trochę podeschnąć??O_O
pozdrawiam
22 lipca 2010 - 17:17
Jadziu, zawsze jak się naczytam i napatrzę na Twój bajeczny ogród, to potem ze zdwojoną energią zabieram się za swój. Dzisiaj wyrzuciłam dawno zwiędłe bratki w jednym z kwietników, bo sobie pomyślałam, Jadzia takich paskud na pewno w swoim nie ma! Jak widzisz z powyższego nie tylko tworzysz swój ogród, ale i mój też.
22 lipca 2010 - 19:29
Kajoli,
majtki muszą wyschnąć, bo będziesz się leczyła i chorowała, masz wokół siebie klimy, uważaj!
Pozdrawiam ciebie
22 lipca 2010 - 19:32
Beato,
w moim ogrodzie pozostało trochę bratków, ale właściwie niedobitki, mam begonie goździki i inne asterki. Ale tylko podlewanie ratuje ich zywot bo skwar przeokropny. Człowiekowi nigdy nie można dogodzić, a to chłodno, a to deszcz a to upał albo nadupał, a to chcemy chłodu, no i jak ty wytrzymać z tym homo co sapie..
26 lipca 2010 - 9:45
Pani Jadwigo, oj o piątej rano mnie by zwierzyniec nie dał rady obudzić. Tym bardziej podziwiam!
Ogród piękny, cudnie wygląda i na pewno pięknie…pachnie. A to mi przypomina, że powinnam znów odwiedzić moją babcię (czytała pani o niej w moim wpisie na blogu- czuje się już dobrze). Babcia ma podobny piękny ogród, który jest jej „życiem” …:-) Pozdrowienia zasyłam….