Kilka ciepłych dni wystarczyło, aby ogród wypiękniał i pokazał się w całej swojej krasie. Pierwsze zakwitły bodziszki: bodziszek błotny – (Geranium palustra), o kwiatach drobnych, różowych i bodziszek leśny – (Geranium sylvaticum) o kwiatach purpurowo-fioletowych, ułożonych promieniście, zdecydowanie większy aniżeli bodziszki leśne. Bodziszki występują w całej Europie, a także na Kaukazie i w Turcji, w Polsce są bardzo pospolite, jednak są rejony, gdzie nie występują wcale. Obie byliny wyglądają uroczo. W zasadzie powinny kwitnąć od czerwca do sierpnia, jednak ostatni grad nie był łaskawy dla wszystkich roślin i cieszy mnie, że choć trochę pozostało. Kwitną także pierwsze lilie, u nas w ogrodzie mają kolor czerwono-makowy. Ostatnie ulewy i burze oraz
padający grad poobijał kwiaty i trudno znaleźć kwiat nieuszkodzony.
Na klombie, gdzie w kwietniu kwitły żółto-pomarańczowe, czerwone i różowe tulipany, teraz posadziłam goździki ogrodowe (Dianthus caryophyllus), fioletowo-białe, przyjemnie pachnące, szczególnie wieczorem, pod warunkiem, że ten wieczór jest w miarę ciepły. Klomb obsadziliśmy begonią stale kwitnącą (po łac. Begonia semperflorens) w kolorze czerwonym oraz białymi asterkami. W moim ogrodzie begonia sprawdza się znakomicie. Po pierwsze nie jedzą jej ślimaki, po drugie rozrastając się tworzy piękne krzaczki kwiatowe, które nawet nie ucierpiały od padających deszczy, a one znacznie skróciły okres kwitnienia orlików – u nas mamy niebieskie i jasnoróżowe. Kwitnie też miodowo pachnący wiciokrzew – kapryfolium inaczej lonicera. Będąc kiedyś w Ciechocinku mieszkałam w hotelu, w którym ogrodnik ukochał kapryfolium i nasadził przed wejściem kilka krzaków wieczorami miodowo pachnących. W owym czasie nie miałam jeszcze ogrodu, ale tak zakochałam się w ich zapachu, że postanowiłam w przyszłości posadzić kapryfolium również w moim ogrodzie. Był to pierwszy krzak posadzony przy tarasie. Dzisiaj mogliśmy upajać się zapachem właśnie lonicery, może dlatego, że był to jeden z nielicznych w tym roku ciepłych wieczorów. Żółte lilie – ukochane kwiaty mojej mamy, posadzone za domem, pięknie komponują się z zielenią liści rudbekii, która jeszcze nie kwitnie. Niestety nie ma szans na kwiaty hortensji (hydrageny), gdyż surowa zima nie dała im szans. W związku z tym hortensje odbijają od korzeni, i chyba nie zdążą zakwitnąć.
W tym roku zakwitła peonia krzaczasta, ale miała tylko jeden dorodny pąk w kolorze różowym, pewnie przemarzła w zimie, ale aby pokazać , że jest, obdarowała nas tym jedynym kwiatem.
Na tarasie wiszą fuksje inaczej mówiąc ułanki, które mogą być jedno, dwu lub trójbarwne. Moje są dwubarwne, pełne, kielich jest biały, a korona fioletowa, pręciki żółte. U Taty na tarasie stoją ułanki cyklamenowo-fioletowe i cyklamenowo-różowe. Najczęściej występującymi kolorami tych śliczności są wszelkie odcienie czerwieni, różu, fioletu, bieli. Nie widziałam natomiast kwiatów granatowych, żółtych czy pomarańczowych. Moje kwiaty kupuję w Gospodarstwie Ogrodniczym Jacka Wiśniewskiego w Góraszce koło Warszawy, stąd ich niespotykany kolor. Właściciel kocha kwiaty, sprowadza je i sprawdza u siebie na polach, te z Holandii przechodzą próbę ogniową w naszym klimacie, i jeżeli zadowolą pana Jacka, wtedy wprowadzane są na rynek polski. Ponieważ w Gospodarstwie pracują ludzie zakochani w kwiatach, zawsze można liczyć na ich fachową pomoc. Fuksje nieodmiennie kojarzą mi się z tańczącymi baletnicami, a ich urodę podkreśla lekki wietrzyk, na którym moje baletnice pięknie się kołyszą. Fuksje kochają wilgoć i w dni upalne muszą być podlewane rano i wieczorem. Ponadto fuksje i hortensje są bardzo żarłoczne i należy je zasilać, ja podlewam codziennie, używając nawozu w ilości 5 łyżeczek na 2 litrową butlę wody. Kwitną także powojniki, jeden na fioletowo, a drugi na ciemnoróżowo. Pozostałe moje powojniki nie przetrwały ekstremalnych warunków tegorocznej zimy. W dalszym ciągu czekam na róże, zarówno te pnące, jak i rabatowe, ale czy rozkwitną, nie wiem, muszę dokonać ponownego oprysku, bo coś je postanowiło zeżreć. W tej sprawie muszę się skontaktować z moimi doradcami w kwestii oprysków.
I na koniec piękne olbrzymy, które rosną w naszej alei Jaśminowej – jaśminowce. Ogromne krzaki, które dwa lata temu ścięłam na wysokości 150 cm, aby je odnowić i odmłodzić. Dzisiaj mogę powiedzieć, że kwitną urokliwie, a pachną po prostu jaśminowo, najpiękniejsza woda kolońska wywodząca się z natury. Białe panny młode, przystrojone w suknie ślubne pysznią się wielkością, kwiatami i zapachem. Pootwieraliśmy okna, aby wieczorową porą dochodził do nas ich zapach, przywołujący najrozmaitsze wspomnienia, te dobre i te smutne. Pamiętam, gdy byłam może ośmio lub dziesięciolatką pod oknem sypialni w domu u mojej ukochanej babci Katarzyny kwitły jaśminy. Przyjazd na wakacje w czerwcu zawsze wiązał się z kwitnącymi jaśminami i ich niepokojącym zapachem. Wiedziałam, że ten zapach będzie mi towarzyszył w ciągu całego mojego życia. I tak się właśnie stało, jaśminowce kwitną, jest cicho i spokojnie, a ich słodki zapach wlewa się do mojego pokoju. Ile to lat minęło od tamtych dziecinnych marzeń? Gdy prosiłam: babciu nie zamykaj okien, tak cudnie pachną twoje krzaki (wtedy jeszcze nie bardzo wiedziałam jak się te cuda nazywają). Lepiej nie liczyć! Cieszmy się dniem dzisiejszym, upojnym wieczorem, spokojem i kojącym wszystkie stresy zapachem przypominającym „…lata durne, lata chmurne…” jak napisał poeta.
Życzę wszystkim wytchnienia, spokoju oraz znalezienia swojego ukochanego kwiatu o niespotykanym zapachu, może kwiatu jednej nocy poszukiwanego przez młodych w noc Kupały, zwaną też nocą kupalną, kupal nocką, kupałą, sobótką lub sobótkami, słowiańskie święto związane z letnim przesileniem słońca, obchodzone w najkrótszą noc w roku, czyli najczęściej (nie uwzględniając roku przestępnego) z 21 na 22 czerwca (późniejsza wigilia św. Jana , zwana też nocą świętojańską). Słowo kupała, wbrew głoszonym opiniom, najprawdopodobniej nie ma nic wspólnego z rosyjską formą słowa kąpiel. Tłumaczenie takie zostało wymyślone przez świat chrześcijański nie wcześniej niż w X-XI stuleciu – Kościół, nie mogąc wykorzenić z obyczajowości ludowej corocznych obchodów „pogańskiej” sobótki, podjął próbę zasymilowania święta z obrzędowością chrześcijańską. Nadano kupal nocce patrona Jana Chrzciciela i zaczęto nawet zwać go Kupałą, z racji tego, że stosował chrzest w formie rytualnej kąpieli (w obrządku wschodnim). Wyraz kupała pochodzi raczej z indoeuropejskiego pierwiastka kump, oznaczającego gromadę, zbiorowość, z którego wywodzą się słowa takie jak kupa, skupić, w sensie gromadzić. Słowo sobótka, późniejsze określenie kupal nocki, najprawdopodobniej zostało wymyślone przez Kościół i znaczyło tyle, co mały sabat. Z nazwą tą wiąże się również pewna legenda, mówiąca o tym, jakoby sobótka była uroczystością ku czci pięknej dziewczyny o tym właśnie imieniu. Sobótka w nieokreślonym czasie zamieszkiwała ponoć bliżej nieokreśloną wioskę. Narzeczony jej, Sieciech, powróciwszy z wojny, miał swą wybrankę pojąć za żonę, jednak wioska ich została nagle zaatakowana przez hordy wroga. Podczas odpierania ataku Sobótka zginęła, trafiona w samo serce. Miało się to dziać w noc letniego przesilenia.
Współcześnie, na fali zainteresowania ludowością i ładunkiem kulturowym narodów, obchody związane z letnim przesileniem zyskują na popularności w Europie. Kupal nockę wszędzie, nie tylko wśród ludów słowiańskich, obchodzono podobnie. W Czechach, tak jak w Polsce, skakano przez ogniska, co miało oczyszczać oraz chronić przed wszelakim złem i nieszczęściem. Zasuszone wianki z bylicy zakładano na rogi bydłu, by ustrzec je przed chorobami i urokami czarownic. Serbowie od dogasających o świcie ognisk zapalali pochodnie i obchodzili z nimi zagrody i domostwa, co chronić miało przed złymi duchami. W Skandynawii palono ogniska na rozstajnych drogach albo nad brzegami jezior, bo wierzono, że woda, w której koniecznie trzeba się zanurzyć, miała wówczas właściwości lecznicze. Święto to pod nazwą Līgo w dniu 23 czerwca i Jāņi w dniu 24 czerwca jest np. nieprzerwanie obchodzone i nadal bardzo popularne na Łotwie, gdzie jest świętem państwowym. Noc sobótkowa była również nocą łączenia się w pary. Niegdyś kojarzenie małżeństw należało do głowy rodu oraz starszyzny rodu i wynajmowanych przezeń zawodowych swatów. Ale dla dziewcząt, które nie były jeszcze nikomu przyrzeczone i pragnęły uniknąć zwyczajowej formy dobierania partnerów, noc Kupały była wielką szansą na zdobycie ukochanego. Młode dziewczyny plotły wianki z kwiatów i magicznych ziół, wpinały w nie płonące łuczywo i w zbiorowej ceremonii ze śpiewem i tańcem spuszczały wianki na rzekę lub strumień. Poniżej rzeki, czekali już chłopcy, którzy – czy to w porozumieniu z dziewczętami, czy też licząc na łut szczęścia – próbowali wyłapywać wianki. Każdy, któremu się to udało, wracał do gromady, by odszukać właścicielkę wyłowionej zdobyczy. W ten sposób dobrani młodzi mogli kojarzyć się w pary bez obrazy obyczaju, nie narażając się na złośliwe komentarze czy drwiny. Owej nocy przyzwalano im nawet na wspólne oddalenie się od zbiorowiska i samotny spacer po lesie.
Przy okazji rzeczonego spaceru młode dziewczęta i młodzi chłopcy poszukiwali na mokradłach kwiatu paproci, wróżącego pomyślny los. O świcie powracali do wciąż płonących ognisk, by po przepasaniu bylicą, trzymając się za dłonie, przeskoczyć przez płomienie. Skok ów kończył obrządek przechodzenia przez wodę i ogień, i w tym jedynym dniu w roku stanowił pewnego rodzaju rytuał zawarcia małżeństwa. Legendy o kwiecie paproci, zwanym też perunowym kwiatem –kwiat miał kwitnąć podczas burzy, gdzieniegdzie przetrwały do dziś. W opowieściach tych słyszymy o wielu ludziach, którzy błądzili po lasach i mokradłach, próbując odnaleźć magiczny, obdarzający bogactwem, siłą i mądrością, widzialny tylko przez okamgnienie kwiat paproci. W legendach czeskich i niemieckich znalazca kwiatu paproci powinien szukać skarbów w ciemnym borze. We francuskich – na najwyższym w okolicy wzgórzu, do którego ma dobiec przyświecając sobie ognistym kwiatem jak pochodnią. W legendach rosyjskich natomiast po zerwaniu gorejącego kwiatu należy wyrzucić go jak najwyżej w powietrze i szukać skarbu tam, gdzie spadnie. W noc Kupały odprawiano również rozmaite wróżby, bardzo często związane z miłością, które miały pomóc poznać przyszłość. Wróżono ze zrywanych w całkowitym milczeniu kwiatów polnych i z wody w studniach, wróżono z rumianku i kwiatów dzikiego bzu, z cząbru, ze szczypiorku, z siedmioletniego krzewu kocierpki, z bylicy i z innych roślin oraz znaków. Powszechnie wierzono też, iż osoby biorące czynny udział w sobótkowych uroczystościach, przez cały rok będą żyły w szczęściu, a i dostatek ich nie ominie. Według wierzeń wodniki, wodnice i utopce, które opisuje w swych opowieściach pan Zbigniew Adrjański, oraz większość pozostałych demonów wodnych lubiły zaczajać się na spragnionych lata ludzi, którzy nierozsądnie zażywają kąpieli przed nocą Kupały. Dopiero po tym święcie kąpiel w jeziorach i rzekach stawała się stosunkowo bezpieczna. W okresie późniejszym wierzenia te znalazły swoje odbicie w święceniu wody w przypadającą na 23-24 czerwca wigilię św. Jana.
Tak, więc szukajmy swojego kwiatu paproci, swojego szczęścia tego właśnie wszystkim życzy
Wasza Jadwiga
21 czerwca 2010 - 12:54
super, u mnie niestety na granicy ze mną sąsiad ma klony, które korzenie mają nawet z 10 metrów od pnia. Korzenie ich włażą wszędzie. W tym roku trochę roslin posadziliśmy nowych, ale to walka z wiatrakami jest.
21 czerwca 2010 - 13:29
Piękny – Jadziu. U mnie zaczynają rozkwitać tawuły różnokolorowe.
Pozdrawiam!
21 czerwca 2010 - 14:58
Na moim balkonie też zielono i kwitną różnokolorowe jaskry i goździki.
Pani Jadziu a jak się robi kluski leniwe, bo ja uwielbiam, ale moja mama nie umie i ja też w związku z tym. Umie tylko teściowa, ale ona za daleko 🙂 i raczej nie chętnie tłumaczy cokolwiek w kwestiach kulinarnych…
21 czerwca 2010 - 15:55
Pan Randdal,
U mnie klony są też posadziłam pod nimi forsycję i krzew nam pięknie rośnie a na wiosnę kwitnie na żółto i jest pięknie bo w kwietniu za dużo kwitnących nie ma a on jest i z kuchni go widzę, bardzo mu jest tam dobrze, więc może spróbować, poza tym tawuły krzewy można posadzić, proszę spróbować, bo jak nie tu to w innym miejscu się przyjmie.
Pozdrawiam serdecznie
21 czerwca 2010 - 15:56
Pleciugo,
u mnie tawuły duże krzewy przeklwitły już a małych nie mam, ale pozdrawiam
21 czerwca 2010 - 16:03
Aleksandro,
ja robię leniwe w następujący sposób, serek biały może być homogenizowany (taki np z Biedronki jak na sernik) -teraz ile?
0,5 kg + 2 żółtka + mąka tyle ile zabierze ser aby ciasto w misce nie było takie twarde, na koniec dodaję pianę ubitą z białek (ze szczyptą soli). Ciasto powstałe ma mieć taką konsystencję aby można było wałeczki zrobić, podsypując mąką stolnicę, wałeczek spłaszczamy szerokim nożem, krtoimy takie kluski jak na kopytka ale trochę szersze.
Wrzucamy na osolony wrzątek i czekamy aż wypłyną i gotujemy minutę, aby się nie rozwaliły, (rozgotowały)
Łyżką cedzakową wyjmuję na talerze, posypuję cukrem pudrem,lub cukrem z cynamonem i polewam stopionym masełkiem,
lub jak kto woli polewam leniwe masłem rozpuszczonym na patelni wraz z bułką tartą (troszeczke podsmażoną na rumiano).
To wszystko
Życzę smacznego!
21 czerwca 2010 - 16:36
Co do kwiatów i do leniwych 🙂
Zestaw kwiatów mamy zbliżony:))). I lilie i ułanka, róże, begonie ( chociaż za tymi ostatnimi nie przepadam ). Teraz pięknie kwitną u mnie nasturcje.
Co do leniwych to ja robię tak:
Gotuję trzy, cztery ziemniaczki ubijam je na miałko ( można zmielić ale mnie się nigdy nie chce ), po wystudzeniu kruszę do nich biały ser około 25-30 dkg ( moi lubią jak są te grudki sera w kluseczce ) i ciasto dzielę na połowę w garnku. Wsypuję tyle mąki pszennej ile jest pustego miejsca po odłożeniu tej połowy masy ziemniaczano-serowej. Potem wszystko zagniatam z jajkiem. Wyrabiam ciasto,( szybko) i sru..na stolice mocno podsypaną mąką.
Formuję wałeczki, tnę na skos:) i znowu sru.. na osoloną gotującą się wodę. Reszta jak u Ciebie.
Według mnie w leniwych są trzy ważne rzeczy:
-ciasto nie może leżeć tzn. być przygotowane wcześniej i czekać
– trzeba dobrze „podsypać” mąką przy formowaniu wałków
– gotować tylko chwilkę do wypłynięcia.
Nie omieszkam nie wypróbować Twojego przepisu. Leniwe u mnie mogą zawsze i wciąż:)
21 czerwca 2010 - 18:59
Zośko,
leniwe, u mnie sa na porządku dzienny, a jak żyła teściowa czyli Babcia Marcysia to można było gotować codziennie. To właśnie ona nauczyła mnie takich leniwych, bo twierdziła, że są najdelikatniejsze, a moja mama robiła dokładnie tak jak Ty Zośko, a ja i tak lubię i takie i takie, uff, ale teraz dieta Dukana więc z leniwych tylko ser pozostał. A begonie sprawdziły się u mnie z dwóch powodów, po pierwsze deszcze im nie szkodzą po drugie ślimaki ich nie lubia. Ja od dwóch lat je sadzę i to raczej z rozsądku ponieważ kupuję 400 sztuk, wtedy potrzeba coś niedrogiego a efektownego i stąd moje begonie zawsze kwitnące. Serdeczności
21 czerwca 2010 - 19:26
O rany! Jak kolorowo, jak pachnąco, jak fajnie!!!! Pozdrawiam z początkiem lata. Będzie jego prawdziwa pełnia?
21 czerwca 2010 - 20:51
Dzięki serdeczne za życzenia. A pod troskliwym „okiem Jadwigi” nic dziwnego, że kwiatki tak szaleją.
21 czerwca 2010 - 20:57
Witaj,
Twój ogród pięknie wygląda, ach i te zapachy !!! Ja kocham wszystkie kwiaty bez wyjątku, mój balkon w tym roku – wiosna kolorowa – lato w bieli: pelargonie, niecierpek, bakopa i może skuszę się na hortensję :)Wybrałam białe kwiaty, ponieważ dobrze widać je nocą, a lubię sobie posiedzieć na balkoniku przy blasku świec jak już wszyscy śpią. Tylko czy mnie komarzyce nie zjedzą w tym roku ?
Kwiat paproci niech Cię ozłoci !!! 🙂
Pozdrawiam serdecznie.
J.
21 czerwca 2010 - 20:59
Ha, ha nawet nie wiesz jak wiele nas łączy:))) Begonie też kupuje tylko z rozsądku , bo są niedrogie, deszcz im nie szkodzi, ślimaki…
Domyślam się ,ze Twoje leniwe delikatniejsze takie arystokratyczne:)
Całusy
21 czerwca 2010 - 21:13
Andrzeju,
ja tak bardzo pragnę lata, że nawet te noc świętojańską opisałam aby lato do nas przyszło! Nie taka Afryka jak była, ale trochę lata jesienią…
Na malcie dzisiaj 20 stopni a w czerwcu zawsze 30-32, wieje wiatr więc jak to jest bieguny się zmieniają? Co?
serdeczności
21 czerwca 2010 - 21:15
Falo,
Życze jeszcze raz wszystkiego szalonego zdrowia porzede wszystkim, miłości jak najwięcej, a kwity mojego ogrodu załączam do życzeń urodzinowych
Całusy urodzinowe,
21 czerwca 2010 - 21:19
Jolanno,
Twoje wnętrza i pasja jest tak piękna, że jak jestem u Ciebie z wizytą jestem oczarowana,
styl Twojego domu wymaga bieli i taka właśnie zastosowałaś wybierając kwiaty na balkon, hortensje białe są śliczne a ja ze zdziwieniem dzisiaj odnotowałam, że moje hertensje mają jeden słownie jeden kwiat! na 6 krzaków, ale lepiej to niż
W sklepie ogrodniczym kupiłam naturalny odstraszacz na komary, który na nie działą, opryskałam ogród wokół tarasu i wokół tarasu u taty i o dziwo siedzę sobie i piszę i nic!żadnego,
pozdrawiam cieplutko
21 czerwca 2010 - 21:22
Zosko,
ekonomia czyni cuda, nawet w kwestii wyboru kwiatów do ogrodu.
Łączy nas bardzo wiele, o czym przekonujemy się coraz częściej, a leniwe mojej mamy były robione w PRLu kiedy nie było nic, i czasem biały ser się załatwiło, natomiast Babcia Marcysia uczyła mnie leniwych już w czasach dobrobytu! Ot i gdzie tu arystokracja? znowu ekonomia i wolny rynek odgrywają pierwsze skrzypce.
Życzę bardzo udanego wieczoru w dzień imienin Alicji!
no i wieczór sobótki, pewnie pojdziecie z lubym po kwiat paproci!
21 czerwca 2010 - 21:33
E, wiesz jak jest. Dzisiaj moje myśli i krążą wokół Londynu. Myślę i myślę, jak by pomóc i prochu nie wymyślę ale nie wiem dlaczego mam przewiadczenie, mimo całego tragizmu sytuacji, że uda się te klocki poukłdać tak, aby dziewczyna była spokojna.
A siano za oknem tak pięknie pachnie. Tak się chce żyć!
Sorry za te prywatę.
21 czerwca 2010 - 22:17
Nabrałam apetytu na leniwe… tak pięknie przepis podałaś. Ja na ogół robię kluseczki z miseczki – czyli kluski sadzone ale zamiast wody do mąki dodaję kefir. Też dobre.
Co do ciężarów noszenia, dziś Burka mnie od tego obowiązku zwolniła. Za żadne pieniądze nie chciała wleźć do kontenera. Bardzo niemiłą przygodę miała Nurka a ja z razem z nią. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że to maleństwo jeszcze żyje.Niewiele brakowało…
Całuski – Jadziu. Co ma wisieć – nie utonie. 🙂
22 czerwca 2010 - 5:50
Zośko,
tak byłam w Londynie i wpis zostawiłam, wesoło nie jest, ale trzeba w ten sposób podtrzymywać, a naprawdę jest tam ciężko.
22 czerwca 2010 - 5:52
Pleciugo,
może to lepiej, że zwierzeta decydują za Ciebie. Nie wiem jakie miałyście przygoty z Nurka ale dobrze, że się szczęśliwie zakończyło,
Uważajcie, dziewczynki!
22 czerwca 2010 - 7:42
Pięknie w Twoim ogródku i kolorowo!
Twoje relacje z chińskich podróży przeczytałam jednym tchem!
Dziękuję i pozdrawiam!!!
22 czerwca 2010 - 11:49
Magodo,
dziękuję serdecznie,
przerwałam wspominki chińskie, bo wydawało mi się, że już przynudzam bo kilka dni dopiero opisałam, a meczy Polska Chiny było też kilka, no i różne rzeczy się działy, ale nie chciałam zanudzać tym co dla mniue w roku 1986 było fascynujące, a może teraz nikogo nie obchodzi, ale Twój wpis mi uświadomił, że być może jestem w błędzie, napisałam już następne wspomnienia, czekają na odpowiednią porę. Zbliżają się wakacje i ludzie będą jeździć, moga porównać to co było, z tym co teraz można spotkać np. w Chinach.
Pozdrawiam
22 czerwca 2010 - 15:48
Jak ciekawie i ładnie to wszystko opisałaś! Moja teściowa też zawsze bardzo pilnowała, żeby synowie nie chodzili się kąpać przed „świętym Janem”.
22 czerwca 2010 - 16:17
Ewo,
Twoja teściowa żyła zgodnie z tradycją i wiedziała, że woda przed Św.Janem jest dzika i zimna, a ja starałam sie pokazać, jaką piękną tradycję odsuwamy od siebie coraz dalej coraz szybciej w pogoni za iluzorycznymi dobrami tego świata, który jest kruchy jak chińskie czy japońskie filiżanki.
Pozdrawiam serdecznie
22 czerwca 2010 - 19:34
Jadzieńko! Twój komentarzyk na moim blogu jest wprost cudowny, ale pozwalam sobie zauważyć, że chyba z lekka na wyrost. Jak wiesz – mikra jest moja postawa, a do wielkości mi ho, ho i jeszcze trochę brakuje. Co do Twoich wspomnień z Chin – przyłączam się do próśb o kontynuowanie tego fascynującego tematu. To się czyta !!!
To się czyta jednym tchem 🙂
Pozdrawiam wieczorkowo 🙂
22 czerwca 2010 - 20:36
Pleciugo,
ale moje blogowanie to nie są takie klimaty jakie Ty proponujesz, wierszyki, rysuneczki, opowiadania, dziewczyno, gdzieś Ty się chowała, tyle lat? Szkoda marnować takiego talentu!
Podaję adres Twojego bloga wsszystkim co ich znam
LUDZIE : Bajdurki sa nie do przecenienia. U mnie po lewej stronie BAJDURKI – taki tytuł.
Zaglądajcie, to nie jest tylko kocia mama ale kobieta z ręką w pisaniu i tworzeniu wierszy bajdurek dla dorosłych i dla dzieci.
Kłaniam się nisko!
23 czerwca 2010 - 7:57
Jadziu, tyle piszesz o sobótce, więc ja też dodam dwa słowa co u nas sie dzieje w ten znaczący dzień. Ponad 30 tysięcy osób zebrało sie w Stonehenge aby celebrować przesilenie. Poganie, czy też nie-poganie, wszystkich ciągnie do tego megalitycznego kolosa jak i do innych, mniej znanych. Polecam zdjęcie numer 2 z załączonego linka. Oprócz aspektu duchowego, to celebracja ta jest dla wielu osób pierwszym zetknięciem z urokiem wschodzącego słońca, który zamienia ładne widoki w widoki wspaniałe. Polecam każdemu, kto sie tak wcześnie z łóżka nigdy nie zerwał, choć raz w zyciu, będąc poza miastem, wybrać się na poranne polowanie słońca. Podaję link: http://news.bbc.co.uk/local/wiltshire/hi/front_page/newsid_8750000/8750983.stm
23 czerwca 2010 - 8:40
Beato,
Dziękuję serdecznie, Twoja artystyczna dusz widzi takie rzeczy, których inni tylko moga się domyślać, cieszę się, że nam je pokazujesz,
serdeczności codzienne i z okazji przesilenia też
23 czerwca 2010 - 9:38
Jadziu, gromadzę w duszy przeżycia piękne, złe wymazuje jak najszybciej, bo szkoda życia. Wszyscy mamy swoje zmysłowe zacięcia, ja kolory, kształty i malowanie światłem, Ty, swój magiczny ogród i poetyczną kuchnię, inni, fascynację techniką albo inne takie. Ja uwielbiam wszelkie meagalityczne kamienie, ale wolę je kontemplować w ciszy i spokoju, więc w tym dniu nie zaliczyłam Stonehenge, tylko wybrałam się do Canterbury – historia jego nie jest aż tak stara jak te stojące kamienie, ale wystarczająco stara, żeby zainteresować każdego. Gorące pozdrowienia z bardzo gorącej Anglii (o ironio, temperatury u nas teraz są wyższe niż w Południowej Afryce!!!).
23 czerwca 2010 - 13:00
Beato,
ja rozumiem stany Twojej duszy bo znamy się juz tyle lat, ale nie ma bata Kochana, zdjęcia z Canterbury i krótka opowieść nam się należy od Ciebie, prosimy, tak dawno nie było nic, w piątek będzie Alderney Wyspa Normandzka, ale już cieszę się na nstępną informację o ukochanej Anglii.
pozdrawiam Ciebie serdecznie
J
23 czerwca 2010 - 13:10
Jadziu, naskrobię kilka zdań, obiecuję a zdjęcia już sie przetwarzają. Sporo historii w tych murach, oj sporo.
23 czerwca 2010 - 15:57
Beato,
ja wiedziałam, że na Ciebie można jak na Zawiszę,a jednocześnie my wszyscy możemy poznać historię Anglii, dzięki Tobie jak najbardziej Kobiety znad Wisły.
23 czerwca 2010 - 17:03
Kobieta znad Wisły dla Kobiety znad Wisły nawet w Canterbury wykopie polskie akcenty, więc obiecuję drobne ciekawostki!
23 czerwca 2010 - 19:21
Beato,
dzięki i czekamy, ciekawe co wykopałaś?
J
23 czerwca 2010 - 20:44
Cierpliwości, już się pisze!
23 czerwca 2010 - 20:55
SLiczne kwiaty, piekne!
A co do dietki to powolutku, ale systematycznie w dol. To jest super! Trzymam kciuki!
24 czerwca 2010 - 5:49
Pani Jadwigo,
moja pani Majewska zachwyciła się Pani ogrodem. My mamy raczej sad. I dwa potężne drzewa orzechowe, po dktóymi przesiadujemy (oszczędziliśmy przy tym na zakupie budowli ogrodowych).
Noc świętego Jana… Obiecuję sobie, że może za rok zrobię sobie w tę noc specjalny nocny trening. Całonocny.
Wszystkiego dobrego! Ja naprawdę uwielbiam Pani blog!
24 czerwca 2010 - 8:33
Leniwa Grubasko,
mnie poszło w tym tygodniu -2 kg i jestem cała happy!
Dziękuję za uznanie kwiatowe
j
24 czerwca 2010 - 8:39
Panie Tomku,
bardzo dziękuję za słowa uznania i zachwytu, ja nie mam orzechów w ogrodzie, ale posadziłam czereśnię i zanim ja cokolwiek skubnę moje szpaki, wiewiórki, gawrony, sójki, już kończą całe drzewko obrabiać, ale z okna w kuchni wszystko widzę pijąc kawę. Ogród jest raczej angielski, bo francuski jest raczej nieosiągalny a poza tym nie pasowałby do otoczenia. Jak tam koniec roku się zapowiada, czy mamy jakieś niespodzianki, czy raczej w normie pana uczniowie? PANA KLASA?
pozdrowienia
j
24 czerwca 2010 - 9:18
Właśnie telefonował Stefan G.- zwany prezesem wielobojowym. Donosił, że czyta i przykazał zaraportować, że jest zachwycony. Zupełnie, jak Barnaba. Żeby tylko slońce zamiast deszczu w takiej porcji. Wodę to ja miewam w basenie- wczoraj nawet w 76… Pozdrawiam.
24 czerwca 2010 - 14:42
Baqrnabo,
Stefanowi G. serdeczne dzięki, mam nadzieję, że rewelersi zechcą spotkać się ze starym aktywem sportowym na spoirtowo na tarasie, może być niedługo, bo ja tak myślę, że nie należy wszystkiego tak odkładać, bo później żal i myyśli takie, miałem pojechać, mieliśmy porozmawić, a Pinton?
Pozdrawiam z nadzieją
24 czerwca 2010 - 19:42
O kurde! Rzeczywiście. Dziś też wieść ku zadumie… Niech tylko Stefan zrobi przerwę w działalności wiejskiej, to trzeba będzie go dopaść. Ja, jako miejscowy tylko się dopasuję. Pozdrawiam.
25 czerwca 2010 - 8:27
Andrzeju,
super, trzymam rewerelsów za słowo
serdeczności a lata jak ni ma tak ni ma
25 czerwca 2010 - 8:45
Jadziu i Andrzeju! Uwielbiam Wasze przekazywanie informacji, bo przynajmniej mam orientację – co się dzieje wśród wielkiej elity sportowej z tamtych lat w kwestiach towarzyskich.
Co do czereśni – Jadziu – w tym roku nie danym mi było skosztować ani jednej czeresienki. Wszystkie owoce zeżarły drozdy, szpaki i inne skrzydlate bractwo. Niech im będzie na zdrowie.
Pozdrawiam! 🙂
25 czerwca 2010 - 10:58
Pleciugo,
spotykamy się, działacze tamtych i obecnych lat na korytarzach pięknego budynku PKOL, spotykamy się towarzysko, wspominamy nasze sportowe pasje i działanie, dążenie do doskonałości, pokonywanie różnych przeciwności,w okresie naszej młodości, bo Wiesz, wszystko nam można zabrać, a wspomnień? nie!
25 czerwca 2010 - 14:34
Dziękuję za uwagę Pani Jadwigo. Ja właśnie mam często zawroty głowy, osłabienia. Do tego żelazo pewnie mi ucieka. Bo mam jeszcze dietę bezglutenową. A przy niej numer 1 to dbać o żelazo w tabletkach.
Ja już dzisiaj fazę 2 zaczęlam. Dość proteinek …. teraz będzie system 5/5 i zobaczymy dalej …..
Pozdrawiam!
25 czerwca 2010 - 18:54
Leniwa Grubaska,
Tak właśnie też jestem w drugiej fazie, żelazo jest konieczne i potas i magnez, proszę uważać, bo z dietami jest tak, że trochę jest to eksperyment na własnym organiźmie.
pozdrawiam i życzę sukcesu
26 czerwca 2010 - 1:36
A cóż to za ogromny ogród? A do tego przepiękny. Dziękuję za bardzo ciekawy opis zwyczajów na noc Kupały, i osobno za opis pobytu w Chinach.
Pozdrawiam.
26 czerwca 2010 - 8:40
pharlap,
Miły panie, dziękuję za odwiedziny, miła wizyta zaczytuję się panskimi opowieściami na Pana stronie „polakdogórynogami” jest arcyciekawa, byłam z panem na koncertach, uczestniczę w imprezach dziecięco szkolnych, przechadzam się z panem po Melbourne, i ciszę się, że tak pięknie pan opisuje używając pięknego języka polskiego. Świat kupałnocki opisywałam ze względu na termin przesilenia letniego a u Was zimowego, tradycje są ważne, jeżeli tradycja upadnie, upadek może się przytrafić i kulturze. Ciesze się, że w ten sposób możemy kontynułować znajomość „do góry nogami”. Serdecznie pozdrawiam i obiecuję wyjazd do Chin nie jest zakończony, tylko na chwilę przerwany aby nie zanudzić czytaczy!
Miłego weekendu
j
28 czerwca 2010 - 14:44
Pani Jadziu jutro robię leniwe!!
Dziękuję