Miasteczko nasze nieduże – prawdę mówiąc – dziura i świat zabity deskami. Żyć jednak w nim można. Zresztą, ja tam nikomu nie zazdroszczę! A bo to wiele człowiekowi do życia potrzeba? Moim zdaniem niewiele! Najważniejszy jest spokój i życzliwość sąsiedzka, żonka w miarę dobra, niegadatliwa, no i klimat, czyli atmosfera. A klimat mamy nie najgorszy! Gdzie indziej – słyszysz – burze, huragany, trzęsienia ziemi, wyże i niże baryczne, czort wie, co się z tą pogoda wyprawia… A u nas zawsze pogoda w granicach normy! Jak zima, to zima trzaskająca i śnieg aż po uszy, a jak lato – to z kolei łaźnia i pocisz się zdrowo. Znam się trochę na tym, bo w ogrodzie pod jabłonką, skrzynki z pogoda pilnuje, którą z takiego biura od pogody z Białegostoku przywieźli. „Pilnujcie tej skrzynki i zapisujcie wszystko o pogodzie” powiedział taki jeden uczony. Może on i uczony, chociaż po mojemu człowiek na pogodę wpływu nie ma i mieć nie może! Pilnować jednak pilnuję, bo mi nawet za to i trochę grosza kapnie. Co tydzień też regularne meldunki piszę w sprawie pogody. Zawsze według wzoru:„Pogodnie albo dość pogodnie. Wiatry umiarkowane, południowo-zachodnie ciśnienie takie a takie – cumulusów nie zauważyłem”. No i dopisek „Obywatelu magistrze” – bo ten uczony od pogody to magister – „przyjeżdżajcie do nas na jabłuszka, miodek i pogaduszkę! Śliwy w sadzie –to aż od samej słodyczy pękają! Takie mamy lato. A jak przyjedziecie, i coś mocniejszego na ząb się znajdzie”. Jakoś jednak nie przyjeżdża. Pisze, że czasu nie ma. I za czym oni w tym wielkim mieście tak gonią? Życia i tak nie przegonisz! Lubię też czasem napisać, co się u nas dzieje. – Fajnie piszecie – powiedział kiedyś. – U nas cały urząd wasze listy czyta i zarykuje się ze śmiechu. I jak to wszystko między wierszami zręcznie układacie, że cumulusy w normie, że macie teraz pielenie buraków, że ktoś tam komuś w mordę dał! – Trochę to mnie ubodło. Ostatecznie, co do buraków, zgoda! Może nie w porę się wybrałem? Ale mordobicie wszędzie może się zdarzyć. No, nie? Pisałem, bo akurat Nikołaj Aleksandrowicz Gradusow – regent naszego chóru cerkiewnego – sprawiedliwie zasłużył sobie na to, żeby w mordę otrzymać. I otrzymał! – Do cudzej baby nie leź, nawet jak głos masz niczym trąba jerychońska i w oktawie śpiewasz. A jak leziesz, to tak, żeby cię nikt nie widział… Ech! Może rzeczywiście niedobrze się stało, że o tym wszystkim napisałem? Co robić? Taki już mam charakter i wszystko dokumentnie opisać muszę. To po dziadku, który nawet cały atopis cerkiewki naszej i parafii ułożył. Mordobicie jednak – jak już powiedziałem – choć wszędzie może się zdarzyć, u nas rzadko bywa. Naród nasz na ogół spokojny, choć istna to wieża Babel! Prawosławni, katolicy, mahometanie i Litwin – ale ten ateista, do kościoła żadnego nie chodzi. Nikomu to – prawdę mówiąc –nie przeszkadza. Po swojemu każdy Boga chwali. Stąd i kościoły mamy trzy: prawosławny,katolicki i meczet – w różnych stronach rynku porozrzucane. Cmentarze też trzy! Słowem: wszystko na miejscu. W niedzielę aż przyjemnie posłuchać. W cerkwi dzwonią, w kościele organy grają, to znów nasz chór im odpowiada, a z minaretu pomocnik imama – Ali Turczyński – mordę drze. Na święta Bożego Narodzenia czy też Wielkiejnocy wszyscy sobie wizyty składamy. A bywa i tak, że najpierw katolicki „prazdnik” obchodzimy, później jeszcze nasz i tak dalej… Najgorzej mają muzułmanie, czyli Tatarzy, którzy od trzystu lat w naszym miasteczku wyrobem baranich kożuchów się trudnią. Ich święta jakieś dziwaczne, bo zawsze dopiero w parę miesięcy po naszych wypadają. Na ramadan jednak wszyscy przed meczetem głowy odkrywamy i życzenia im składamy, a Tatarzy baranina nas częstują. Kiedyś różnice były większe niż teraz, ale teraz się wszystko jakoś zatarło na większą chwałę bożą, bo batiuszka nasz prawosławny , Igor Iwanowicz Bułyciński – między nami mówiąc – to człowiek tolerancyjny i elegancki! A i ksiądz proboszcz choć na jezuitę wygląda – w kawalerii kiedyś służył, później w partyzantce i prawdę mówiąc, bardziej z niego wojskowy niż ksiądz. Co się zaś tyczy imama- ten to właściwie chłop i gospodarz jak my wszyscy. Tyle że kiedyś się w Wilnie na imama wyuczył i teraz , niewiele rozumiejąc, pacierze po ichniemu, czyli muzułmańsku, klepie.
Nieraz lubię sobie pomarzyć, choć czasu na to niewiele. Wychodzę więc, skoro tylko słoneczko zaświta, przed dom do sadu, na pieńku – gdzie swoje miejsce upatrzone mam od lat – siadam i pierwszego papieroska zapalając marzę, co tez mi ten nowy dzień przyniesie. W oborze krówki żonka doi, ciepłym mlekiem i nawozem też przyjemnie pachnie, a ja sobie marzę o powszechnym rozbrojeniu i o wiecznej życzliwości. Bo i na co komu wojny? Tę ostatnia tośmy okropnie przeżyli. Byłem i ja na światowej, ale czegoś podobnego, jak ta ostatnia wojna, powiadam wam, nie widziałem. Przewaliła się i u nas ciężko. Pół miasteczka stratowała, wiele ludności zginęło, którą później pod lasem pochowaliśmy i tam do dziś leży… Zastanawialiśmy się nawet ostatnio, czy ich na cmentarz nie przenieść, ale z powiatu pismo przyszło, że lepiej grobów nie ruszać, bo są to mogiły masowej zagłady. No to nie ruszaliśmy ich… Umarłemu i tak wszystko jedno, gdzie leży.
Wracam jednak do tematu. Otóż myśleliśmy że po tej wojnie zasłużony odpoczynek nam się należy. I żyliśmy nawet spokojnie, aby cicho, i z dala od tych wszystkich spraw, które nie są konieczne, bo człowiekowi wiele się zdaje, że to jest ważne, a tamto jeszcze ważniejsze – a wszystko funta kłaków niewarte! Pilnowaliśmy tez, żeby na nas zbytniej uwagi nie zwracano, bo i po co? Lepiej nie podskakuj – mówi przysłowie. Wyżej nosa i tak nie podskoczysz! Taka była nasza filozofia. I wtedy, gdy się zdawało, że dożyjemy w spokoju dni naszych, zaczęło się to nieszczęście. Batiuszka prawosławny, nasz Igor Iwanowicz Bułyciński, wyleciał ptakiem. I po co ja to wszystko piszę? Chyba ze zdenerwowania albo z tego, że się człowiek wyżalić nie ma przed kim. Nawet żony już nie mam. Miałem żonę i nie mam. Dobra z niej była kobieta, ale od paru dni, od chwili kiedy batiuszka nasz prawosławny Igor Iwanowicz Bułyciński lata ptakiem – coś ją opętało… Czort wie co. Siedzi teraz plackiem na rynku i handluje. Zresztą wszystkich opanowała żądza handlu i bogacenia się. Moja w branży turystycznej pracuje. „Turystów zaopatruję” – powiada –„którzy na batiuszkę naszego, Igora Iwanowicza Bułycińskiego przyjeżdżają popatrzeć”. Bliny im gotuje. Barszcz małorosyjski z fasolą i pyzy. Zachłanna taka?! Wszystkie baby powściekały się z chęci zysku. I nie tylko baby! Ot, wczoraj przychodzi mój sąsiad Grigorij Antonowicz Tielegin i powiada: – I cóż ty, Mikołaju, jak borsuk w chacie siedzisz i ciągle coś w tym swoim zeszycie szrajbujesz? – A co ci do tego – odpowiadam grzecznie. – Co szrajbuję – to moja sprawa! Chciałbyś, ale się nie dowiesz! Choć jest tam i o tobie… – O mnie? – niby dziwi się Tielegin. – A cóż ty możesz o mnie pisać? Ty niedouczku niewyświęcony! Aluzja niby, że się kiedyś na popa uczyłem, ale brutalna jak i niesmaczna. Wkurzyło mnie to trochę i mówię: – A choćby to, żeś bałagułą został i od kolejki to całe turystyczne paskudztwo wozisz! – A wożę – odpowiada dumnie Tielegin – wożę! A i twoja baba zarabiać może? To ja też zarabiam! Ludzie przyjeżdżają sobie popatrzeć. Chcą patrzeć, niech płacą! Przynajmniej takich! Delikatne, perfumowane! Prima sort! – Nic mnie to nie obchodzi – powiadam. – Nie takie ja damulki widywałem, jeszcze w Petersburgu będąc. Bywało, zajedziemy ze znajomym żandarmem… – Daj spokój, Mikołaju – przerywa mi Telegin, człowiek bezceremonialny i dlatego widocznie go nie lubię – słyszałem to już wiele razy. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Ot, lepiej byś lornetkę swoja wyciągnął, co ci ten inżynier podarował. – A na co ci moja lornetka? – pytam zaciekawiony. – A na to, że punkt obserwacyjny dla turystów możemy raz dwa urządzić. Żeby sobie na Igora Iwanowicza wygodniej mogli popatrzeć.
cdn
29 stycznia 2010 - 13:38
Kochana Jadziu!
Miałam się nad nią zlitować, a nie rozmrażam podobnej do iglo – lodówki Inne konieczne prace, wykonałam szybko i o dziwo bez spalenia garnka i zawartości.
Czemu ja to piszę?” – powtarzam pytanie, za szanownym, Mikołajem uwieczniającym metafizyczny wyczyn i od razu sobie i Tobie Jadziu odpowiadam.
Jutro oficjalna inauguracja Stulecia Anina. – Jadziu, popatrz, popatrz 99 lat żyło tu się tak jak oni, w swoim miasteczku: cicho, trochę sennie , w centrum – no bo jeśli chcę, to moje miejsce na ziemi jest tym pępkiem świata. Tak więc w środku, a jakby z dala, od wszelakich spraw. Były tylko sprawki i oczywiście porażające kataklizmy… a tu nagle zachciało nam się jak Igorowi Iwanowiczowi ptakiem lecieć – i to całościowo – anińsko – Anin – aninianki i aninianie.
Jutro – 30 stycznia 2010roku o godzinie jedenastej lecimy.
„I po górach i po chmurach” Daj Bóg,jeśli będzie coś nie tak, jak w naszych serdecznych pragnieniach – to oczywiście przez ten śnieg , co zasypuje Anin od tylu już dni .
Kochana Siostro! Czy Batiuszka latał też zimą, i to w realiach zimy stulecia. Nie mogę doczekać się dalszego ciągu opowieści i jutra . LOT NASZ i co po nim? Czy będziemy tacy sami?
Mam nadzieję, że nikt z nas ( pisz za siebie – podszeptuje Głos Pisania), a więc, tak naprawdę, to ja, Aldona , tak jak obywatel Bułycinski i jego krajanie lecąc ptakiem do gwiazd i wśród nich, chcę i latać, i tu , tylko tu – być, w Aninie i wśród swoich .
Jak się ma moja stopa, do lotu. Siostro! Wcale, a wcale. Co prawda nie mam safianowych butów, ale polecę tym razem , nie po twardowsku, czyli w jednym kozaku, a drugim adidasie, a w naszej, Basi Zawadzkiej czarno lakierowanym obuwiu – takim, o dwa numery większym od mego i na po nartach, czyli stosownym do latania zimą.
Życzmy Aninowi i sobie WYSOKICH LOTÓW
Do jutra! Aldona
29 stycznia 2010 - 14:15
Kochana Aldonko,
Myślę, że obywatel Bułyciński miał nie tylko safianowe czerwone buty,tudzież jako znawca pięknych kobiet miał i takie na mróz jak u nas jest.
Stulecie Anina zacna sprawa i oby nam się rodziło więcej takich Wysokich Lotów obywateli anińskich, co głowami, marzeniami chmur sięgają, a zawistni nie są, zazdrośni takoż, jak to u nas w polskiem zwyczaju jest. Niech rosną nam pokolenia wykształconej młodzieży, która będzie sięgała gwiazd, i której gwiazdy będą sprzyjały w zdobywaniu celów zamierzonych.
Pozdrawiam
29 stycznia 2010 - 15:01
Jak ja Wam zazdrascam tego Anina, taki swojski!
29 stycznia 2010 - 16:24
Kochana Zośko,
Tyle razy już pisałam, jesteś zaproszona do mego domu, tylko aby ochota była na przyjazd i termin podany, żeberka, same się zrobią a i inne smakołyki jak nalewki domowej roboty też będą serwowane !
Pozdrowienia
30 stycznia 2010 - 15:48
Kochana Jadziu ! Niemal całkowita zapaść – dzien wczorajszy i dwie ostatnie noce Sergiusz nadal 38 i na dwa fronty – bez sekundy zmrużenia oka. Chory w separatce na górze.Dopiero dziś będzie cytrynowanie –
Wczoraj wieczorem , w domu było pół onego na modlę francuską speyfiku. Jeszcze nie wiem co u Stasia – Był u mnie i- u malca było tylko na jeden front. Jak widzisz jest to moje latanie z poslizgiem i dlatego dopiero teraz Pierworodny w drzemce – siadam do batiuszki Myślę będzie
lepszy dzień i bardzo lubię mieć nadzieję. Tak według zawołania Ładów – rodu po kądzieli – contra spem spero! – wbrew nadziei mam nadzieję.
30 stycznia 2010 - 15:51
Aldono,
Na takie zmartwienia Serża najlepsze są trzy cytryny wyciśnięte z odrobinką letniej wody, wypite od razu i po
godzinie nie ma śladu po chorobie. Metoda ta znana w naszej rodzinie od dawna i rzeczywiście jest dobra na takie schorzenia.
Życzę powrotu do zdrowia Serżowi a Tobie batiuszkowego latania.
Uściski