Około 9 rano, a może trochę później, przyjechałam do maleńkiego miasteczka za Wałbrzychem. Nie wiem jak to się stało, ale pod wskazany adres dojechałam pytając tylko raz o drogę. Może dlatego, że samochód był oflagowany, oblepiony znakami Polskiego Komitetu Olimpijskiego, z napisem „ Fiat sponsor reprezentacji olimpijskiej, sponsor Polskiego Komitetu Olimpijskiego”. Jechało mi się jak po „maśle”. A może sprawa, jej ranga i powaga sytuacji pomagały mi w tej podróży? Jednym słowem dojechałam szczęśliwie pokonując prawie 500 km. Pamiętam ten dzień, słoneczny i taki radosny, ciepły, z podmuchami wiosny i zapachem ziemi i roślin budzących się do życia. Przed klatką stała jakaś sąsiadka. Na moje pytanie o pana Rajmunda ,padła krótka odpowiedź: Tak to tutaj na pierwszym piętrze. Krótkie pukanie, drzwi otworzyła Pani, jak się później okazało Jego żona. Poprowadziła mnie do pokoju, w którym na fotelu siedział jej mąż, autor listów wysłanych do PKOL, pan Rajmund. Powitanie serdeczne i rozmowa. Na początku trochę niezręczna, z dłuższymi przerwami, z ciszą zapadającą zbyt często. Biorę sprawy w swoje ręce. Przedstawiam się, opowiadam o moim mężu, o Polskim Komitecie Olimpijskim i o sobie. Opowiadanie o mnie i mojej pracy w sporcie zajmuje mi chwilę, ponieważ staram się nawiązać kontakt. Siedzę z jednej strony stołu popijając herbatę, pan Rajmund z drugiej, zaś żona oraz córka i syn siedzą z boku, nie przeszkadzają, jak również nie wtrącają się do rozmowy. W pewnym momencie przypominam sobie, że mam list Prezesa PKOL do Pana Rajmunda, który mu wręczam i wtedy sytuacja zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Już wiadomo, że jestem tą właśnie osobą, na którą czekano od dłuższego czasu. Już wiadomo, że mam upoważnienie do działania w imieniu PKOL, już wiadomo, że jestem wysłannikiem, który ma pomóc w odebraniu materiałów i przekazaniu ich do Muzeum Sportu. Atmosfera się rozluźnia, spędzam kilka godzin na bardzo miłej pogawędce zarówno z Panem Rajmundem jak i Jego Małżonką oraz córką i synem. Pijemy kawę, jemy ciasto, nie wiem doprawdy kiedy upływają nam kolejne godziny. Około drugiej po południu stwierdzam, że muszę już wracać, tak się umówiłam z moją Rodziną. Opowiadam o wnuczce, czteroletniej panience, która właśnie z prababcią Marcysią urzęduje u nas w domu. Ponieważ dokumenty Pana Rajmunda były spakowane w kartony, obiecuję, że każde pismo zostanie przeze mnie opracowane, zapisane, skatalogowane i wtedy wszystkie materiały zostaną przekazane do Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie za pokwitowaniem, które będzie przesłane na adres darczyńcy listem poleconym.
Wróciłam do Warszawy mając w oczach obraz człowieka siedzącego od lat w fotelu, mimo tego, pogodnego, uśmiechniętego, otoczonego Rodziną, która go kocha i szanuje. W sierpniu 1994 roku otrzymałam następujący list:
„… Miła mojemu sercu Pani Jadwigo! Odpisuję tym razem na adres Fundacji. Dostałem dziś list od Pani i ze smutkiem stwierdziłem, że mój list wysłany listem poleconym na Pani adres domowy, nie dostał się do Pani rąk. Wysłałem ten list na drugi dzień po otrzymaniu od pani powiadomienia, że wszystkie moje dokumenty przekazała Pani do Muzeum Sportu i Turystyki. Zawiadomiłem Panią w tym liście i potwierdzam w dniu dzisiejszym o ogromnej wdzięczności mojej za starania, jakie włożyła Pani w tą sprawę, ażeby wszystkie te dokumenty miały tak jasny wyraz objaśniający mój wysiłek dokumentujący wyraźnie, że w czasie mojej pracy wykonałem ogółem 1210 dwugodzinnych pokazów atletycznych oraz, że w moich występach nie opuściłem ani jednego województwa w naszym Kraju, a nawet w niektórych występowałem dwu i trzykrotnie. Jestem Pani oraz Jej Szanownemu Małżonkowi za Ich staranie niewymownie wdzięczny…. Dziękuję też za piękne zdjęcie, które otrzymałem. Pani prześliczna buzia uśmiechnięta będzie teraz zawsze przy mnie i będzie rozjaśniać moje smutne dni kalekiego starca. Dziękuję też Pani za karteczkę z Pani podróży. Czekam też na październik w moim życiu niezmiernie ważny, bo powinien być potwierdzeniem, że moje ciężkie życie, które poświęciłem jako żołnierz dla obrony Ojczyzny i jako sportowiec dla reprezentowania idei sportowych, nie poszły na marne i zostały właściwie docenione…”. Wymiana korespondencji trwała i mniej więcej co tydzień otrzymywałam listy odpisując na wszystkie skrupulatnie, a nawet wysyłając kartki i krótkie listy z moich podróży do Lozanny, Birmingham, Glasgow, czy innych miejsc, gdzie mieliśmy zawody w badmintonie lub też wyjeżdżałam w sprawach olimpijskich , a z tym wiązał się moje udział w konferencjach marketingowych organizowanych przez MKOL w różnych miastach Europy jak Limassol, Florencja , Londyn, Spała, Lozanna, Kopenhaga, Denver, Colorado Springs, czy różnemiejscowości w Polsce. Starałam się napisać i wysłać dwa, trzy zdania, aby Pan Rajmund uczestniczył choć trochę w moim zwariowanym i szybkim życiu. Obowiązki służbowe związane z pracą w Polskiej Fundacji Olimpijskiej, kolejne umowy sponsorskie negocjowane przeze mnie oraz Arka B, pełnienie funkcji Prezesa Polskiego Związku Badmintona znacznie ograniczały mój wolny czas, jednak zawsze znalazłam chwilę, aby napisać krótki list do Pana Rajmunda. Pod koniec listopada kapituła „Wawrzynu olimpijskiego” Polskiego Komitetu Olimpijskiego ogłosiła wyniki konkursu. Oto one:
1994 rok
w zakresie fotografii
Wyróżnienia
Józef Krzywdziński – za 12 prac czarno-białych
Tadeusz Kowalski – wyróżnienie za portrety sportowe
w zakresie sztuk plastycznych Brązowy Wawrzyn
Edward Łagowski – „Kajakarz górski”, „Wioślarze”, rzeźba na kolumnie „Olimpijczyk”
Ewa Krynicka – „Gimnastyczka” i „Gol”
w zakresie literatury
Złoty Wawrzyn
Bogdan Tuszyński – „Przerwany bieg”, „Radio i Sport”, „Sportowe Pióra”
Srebrny Wawrzyn
Raymund Paprzyca-Niwiński – „Nigdy nie dałem kopnąć się w…”
Brązowy Wawrzyn
Elżbieta Duńska-Krzesińska – „Zamiatanie warkoczem”
Pomimo wielu obowiązków, pomimo zawodów w badmintonie oraz bardzo napiętego harmonogramu prac w PKOL, Andrzej dał się namówić na wyjazd do Pana Rajmunda i wręczenia mu dyplomu „Wawrzynu Olimpijskiego”. Pojechaliśmy samochodem, aby móc odbyć tę podróż w jeden dzień, na więcej brakowało czasu. Oto list jaki w styczniu 1995 r otrzymałam : ”… Pani list z pozdrowieniami i zdjęciami Waszego pobytu w Boguszowie i u Was na Świętach ogromnie nas wszystkich ucieszyły. Zdjęcia były piękne. Dostojeństwo Pana Andrzeja wręczającego mi Dyplom Wawrzynu Olimpijskiego po prostu biło z Jego twarzy.(-) Pani Jadwigo, Pani jest u schyłku moich dni, jedyną osobą, która z niewiadomych dla mnie powodów schyliła się nad moim losem, zapisanym w mojej książce, podała mi swoją kochana dłoń w pracowitym geście, spisała te moje sportowe wysiłki w jedną całość i dokonała tego, że nawet za sto lat po moim odejściu w nicość, ktoś przeczyta, że był jakiś Paprzyca, co tam coś zrobił dla swojej ukochanej Ojczyzny i dla sportu…”. Kolejny list otrzymałam w maju 1995 r. jako odpowiedź na moją korespondencję wysłaną z Lozanny. Nie będę przytaczała całości bardzo serdecznego listu tylko dwa a może trzy najważniejsze zdania: ”…Pytasz się Kochana Dziecinko co u nas się dzieje. Wyobraź sobie że przed kilku tygodniami odwiedził nas z Telewizji Polskiej program I redaktor Pan Frąckiewicz, mówiąc, że chce zrobić film dokumentalny z mojego życia.(-). Zakończył robić zdjęcia 13 kwietnia. Obiecał ukazanie się filmu w miesiącu maju lub czerwcu w programie pierwszym, który ma mieć tytuł „Zawsze po godzinie 21ej w Środy- film dokumentalny”. Następne listy odebrałam 1sierpnia, a kolejny otrzymałam dzień przed moimi imieninami to jest 14 października 1995 r. Oto on:
”… Szanowna Pani Jadwigo,
Wczoraj otrzymaliśmy od Pani list z Londynu. Dziękujemy za pamięć. Niestety mój Kochany tato , nie zdążył go już przeczytać. Zmarł 3.10.95 roku rano o czwartej godzinie. Jak Pani wie, ostatnie 14 lat przesiedziane w domu, były dla niego niezwykle ciężkie. Ostatnie tygodnie zaś, były pasmem cierpień i bólu. Dla nas mimo swego odejścia, zawsze będzie z nami i zawsze będziemy odczuwali jego obecność i opiekę. Był człowiekiem szczególnym i dlatego tak trudno pogodzić się nam z jego odejściem. (-) O ile to jest możliwe, prosimy również o utrzymywanie z nami kontaktu listownego. Jeszcze raz za wszystko Państwu dziękujemy, ja, moja mama i cała rodzina. Z Szacunkiem Joanna Niwińska”. Kolejny list od Joanny otrzymałam w styczniu 1996 r z informacją o operacji jaką przeszła Pani Eugenia, żona Rajmunda, cytuję: ”… Przed Świętami ukazał się w programie I TVP program o ojcu. Realizował go red. Włodzimierz Frąckiewicz, jeszcze wiosną. Tato czekał dobrych parę miesięcy no i oczywiście emisja nastąpiła trochę za późno. To tyle wieści, pozdrawiam w imieniu Mamy i brata, Aśka Niwińska…”
Oto cała historia Mojego Przyjaciela Rajmunda, człowieka dla którego słowo Ojczyzna nie było czczym słowem, a o którym tak pięknie napisał w jednym ze swoich listów do mnie:
„… wszystko poświęciłem dla wolności mojej Ojczyzny, a właściwie aby być godnym w swoich oczach chwały wojennej moich przodków…”
O swoim Wielkim Przyjacielu Rajmundzie o Jego trudnym życiu i przyjaźni zawartej na chwilę, a może zbyt późno
wspominała
Wasza Jadwiga
ps. Jest rok 2019. Dzisiaj rano w dniu 24.03.2019 r. otrzymałam wiadomość od pana Sławomira Juszczaka dotyczącą pana Rajmunda Paprzycy Niwińskiego. Otóż Rada Miasta Boguszów Gorce przychyliła się do wniosku pana Juszczaka i chce upamiętnić wspaniałego człowieka żołnierza AK Pana Niwińskiego.
Pan Juszczak poprosił mnie o przesłanie moich opowiadań, dotyczących spotkań w Boguszowie. Jestem taka szczęśliwa i dumna! Nasze starania nie poszły na marne. Pan Rajmund Paprzyca Niwiński będzie należycie uhonorowany. To nic , że zajęło to wiele lat, bo przecież od śmierci minęło dwadzieścia cztery lata. żyjemy, dopóki trwa pamięć o nas!
3 marca 2011 - 21:38
Doczekałam się:)
Pięknie opowiedziana historia… Myślę, że tacy ludzie jak Pan Rajmund mogą być przykładem i wzorem dla następnych pololeń. Dzisiaj takie słowa jak hono, czy ojczyzna odchodzą pomału do lamusa. Dziękuję Ci że mogłam poznać historię Pana Rajmunda.
Pozdrawiam ciepło:)
Ps. Szkoda, że nikt z władz miasta, w którym mieszkał Pan Rajmund nik się nie zainteresował Jego sytuacją mieszkaniową i materialną. Gdyby dostał mieszkanie na parterze nie musiałby siedzieć przez 10 lat zamknięty w mieszkaniu…
3 marca 2011 - 21:38
Wzruszające! Pozdrawiam.
3 marca 2011 - 22:12
rodorku,
to było 17 lat temu, Boguszów Gorce małe miasteczko, a czy ludzie dla siebie życzliwi, nie wiem, bo gdy zapytałam o Pana R odpowiedź była niezbyt entuzjastyczna, nigdy nie wiesz do końca co w ludziach siedzi, szczególnie z małych miasteczek, ile zawiści, ile goryczy ile zazdrości, że ktos może być lepszy od innego,ja oczywiście tez nie wiedziałam
j
3 marca 2011 - 22:16
Andrzeju,
jeszcze jedna historia z życia przypomniana w dobie internetu aby żyła pamięć o człowieku dla, którego honor, ojczyzna, walka, obrona Kraju, a nawet Jego ucieczka z więzienia MonteLupich w Krakowie miała sens, była po coś, była potrzebna, bo tak nauczyła Jego Matka baronówna Jadwiga (zresztą), w moim wspomnieniu jest zawarta tylko część, ale uważałam, że Panu Rajmundowi się to należy,
j
4 marca 2011 - 6:56
Pani Jadwigo,
wzruszyłem się ogromnie, czytając Pani opowieści o panu Rajmundzie. Tacy ludzie to nasze dobra narodowe – będę namawiał moją młodzież, aby o nich dbała jak o najdroższe skarby. A kiedy zmienią oni swoją postać na niedoczesną, żeby pamięć o nich nie umarła.
Przecież to oczywiste oczywistości. Przepraszam, że ośmieliłem się potraktować niezwykły artykuł takim banalnym komentarzem.
4 marca 2011 - 9:02
Morela wpada do Pani Jadwigi zawsze i to od dawna, tylko nie zawsze zostawia ślad. Jadziu Kochana tak mnie wzruszyłaś u Ciotki… Jesteś TAKA…ach powiem Ci wszystko jak się spotkamy (bardzo bym chciała). Liczę, że z urazem się normuje i wszystko idzie ku dobremu, czego z całego serca Ci życzę!
4 marca 2011 - 10:16
To piękna historia. Ile Pani znaczyła dla Rajmunda, ile radości w jego sercu, to Pani zasługa. A ilu takich ludzi zapomnianych w swych domach? To wielkie szczęście dla całej rodziny, że sprawy trafiły w ręce osoby, która potrafiła włożyc w nie tyle zaangażowania.
Mój mąż napisał książkę z wywiadami z twórcami komiksu. Dotarł do autora, który rysował w latach 80-ych i jego prace były publikowane na łamach „Świata Młodych”. Jego dorobek to wiele komiksów, nigdy jednak nie wydanych w formie albumów. Świat wydawniczy i fanowski zapomniał o panu Raczkiewiczu. A tu nagle p latach ktoś o nim pisze, przeprowadza wywiad. Zostaje zaproszony na spotkanie autorskie na Międzynarodowy Festiwal Komiksu. Prowadzący z nim spotkanie mój mąż pyta, czy na sali jest chętny wydawca. I znajduje się, mija kilka lat i ukazuje się kilka wznowień. Pan Raczkiewicz co roku jest na festiwalu. Przyjeżdża z małego miasteczka przy granicy z Niemcami, w których imał się różnych robót. Mąż jest w tym temacie skromny, ale myślę, że to dzięki niemu losy pana Raczkiewicza się odmieniły. Że dał mu nową nadzieję i radośc istnienia.
A Pan Rajmund otrzymał na ostatnie chwile swego pięknego życia laur godny zasług jakimi utkana była jego egzystencja.
Pozdrawiam.
4 marca 2011 - 11:15
Można powiedzieć, że Pan Rajmund dzięki Wam odszedł spełniony. Szkoda tylko,że stało się to u schyłku Jego życia, ale gdyby nie WASZA wspaniała postawa – odszedłby w ciszy i zapomnieniu. Ilu takich zapomnianych bohaterów jest w naszym kraju? Pewnie coraz mniej, ale przecież są.
Pozdrawiam serdecznie,
4 marca 2011 - 13:18
A mnie najbardziej ujęła atmosfera tego domu i to jak ta rodzina się wzajemnie szanowała. Pozdrawiam serdecznie Ania T.
4 marca 2011 - 18:10
Panie Tomku,
rzecz działa się 16 lat temu, ja byłam wtedy o te 16 lat młodsza, dzisiaj lat przybyło i dlatego wyciągam z lamusa historie ludzi, których w swoim życiu poznałam a byli to ludzie niebanalni, zacni i wspominam, aby pamięć o nich trwała, szkoda tylko, że czasem tak krótko znajomość trwała, ale zawsze lepiej, że w ogóle potrafiliśmy się znaleźć!
j
4 marca 2011 - 18:15
Morelo,
(ach jak ja lubię Morele!)cieszę się, że jest cichy czytacz ale też zachęcam do komentowania wtedy się wie, że można choć tą drogą pogadać, wymienić poglądy,i się wie, że pisanie nie tylko mnie sprawia przyjemność ale też jest ktoś, kto chce czytać, za co ja jestem szalenie wdzięczna wszystkim i każdemu z osobna, a Ciebie i wszystkich Państwa już dzisiaj zapraszam do otwartych ogrodów w Aninie r 2011 w maju (chyba) gdzie będziesz mogła wysłuchać wierszy Ciotki Pleciugi, zobaczyć jej wystawę rysunków i tkanin a także książeczek, a może i nam się uda jakaś wystawa? Pozdrawiam
j
4 marca 2011 - 19:06
Aniu,
dobrze, że zwróciłaś na to uwagę, tak było, i choć głowa Rodziny na fotelu siedział, widać było miłość i szacunek
j
4 marca 2011 - 19:11
Ciotko Pleciugo,
pan Rajmund odszedł spełniony dzieki sobie, swojej książce, i wielkiej osobowości, ale ja uważam, że w odpowiednim momencie skrzyzowały sie nasze życiowe drogi, szczęśliwie, i być może tu przeznaczenie zadziałało a i Matka pana Rajmunda czuwała nad nami? A my? wykonaliśmy to co trzeba było wykonać, solidnie i uczciwie
j
4 marca 2011 - 19:18
Ago,
masz racje, ale czy można było postapić inaczej, listów było wiele, ja tylko kilka urywków zacytowałam, gdy pierwszy list czytałam coś we mnie sie złamało, musiałam go odłożyć na chwilę, aby móc dokończyć za moment. Był dramatyczny ( tego nie opublikowałam) był osobisty, zatykał, i wtedy już wiedziałam, że pojadę, bo z każdej linijki listu mogłam wyczytać wielka determinację piszącego, a skoro tak, nie można pozostawić sprawy nie załatwionej. (wtedy nie wiedziałam przecież, że kiedykolwiek będę pisała, że będą blogi, będzie internet, wiele rzeczy nie wiedziałam…
j
4 marca 2011 - 21:05
Miła Hedwiżko, wzruszająca historia niezwykłego życia pięknego Człowieka. I pomyśleć, że gdzieś, tuż obok nas żyją, często zapomniani, często niedoceniani, niezauważeni świadkowie Historii. I z każdym dniem jest Ich mniej i mniej. I umiera Przeszłość wraz z Nimi. Jesteś Wielka, wiesz?
A co do Falcona, nie kupiłam go ponieważ… kupiłam Samyang’a. Ogniskowa taka sama, cena takoż, ale jakoś Samtang jest mi lepiej znany. A że wydatek? Cóż, mniej pączków i cukru (drogi nieprzyzwoicie i wykupiony w okolicy) i wydatek się zwróci. A i pupka będzie wdzięczna… a tak na margonesie, dziękuję za dobre słowo w jej imieniu (tzn. pupki). Wielka buźka, M.
PS. Napisało mi się „margones” zamiast margines… to chyba od margośki, niestety, u Ciebie nie da się zrobić poprawki bez wykasowania następującego po błędzie tekstu, a ja leniwa jestem :):):)
4 marca 2011 - 21:32
Jadziu droga! Pozwalam sobie skorzystać z miejsca na Twoim blogu i w tak pięknych okolicznościach przyłączyć się do namówienia Morelki (też uwielbiam) by do Anina w maju wpadła na to piękne święto. Może się uda. Celka Morelka jest wielka!
Przepraszam za ten „wtrynd” – Jadziu. Pisze o tym, bo jak wiem – nasza Morela to super bratnia dusza i osoba bardzo wrażliwa na piękno pod każdą postacią.
Serdecznie pozdrawiam!
🙂
5 marca 2011 - 8:23
MGM,
duzo osób młodych uważa, że starsi to juz szlus, koniec, kropka, no bo smęcą, no bo choruja, no bo, no bo, ale gdy tak dobrze zajrzeć, porozmawiać, posłuchać wiele rzeczy można odkryć na nowo, zobaczyć to czego nikt nie dostrzegł, odkryć to co było schowane, bo nikt nigdzy nie uczył aby sie pochwalić, chwalić nie było można bo to do złęgo tonu należało, ludzie powinni sami wiedzieć, ale ludzie nie wiedzą…trzeba w tym pomagać
j
5 marca 2011 - 8:24
Ciotko,
oczywiście , zapraszaj, bedziesz miała u nas swój dzien przecież!
j
5 marca 2011 - 12:20
Moje Kochane: Jadziu i Cioteczko- jest mi przemiło i nie wiem jak mam Wam dziękować. Czuję się naprawdę zaszczycona!
PS Morele choć pyszne- są czasem tak bardzo nieśmiałe…
5 marca 2011 - 14:22
Przeczytałam obie notki. Ma człowiek gest. Imponujące. Zbiory muzealne się powiększą o bardzo fajne eksponaty. Super sprawa.
5 marca 2011 - 17:16
Obydwa posty przeczytałam jednym ciągiem , już na początku wiedziałam ,że zrobisz coś dla p.Rajmunda , coś co go podniesie na duchu.
Jedno jest pewne odchodząc miał lekko na sercu i dobre wspomnienia .
Trochę się wzruszyłam , może dlatego ,że p.Rajmund przypomina mi dziadka , ale też dlatego ,że zaczynam rozumieć inne znaczenie słów Jana Pawła II „śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą..”
pozdrawiam Yrsa
5 marca 2011 - 17:19
Moniko,
uważam, że każde zbiory z zakresu sportu powinny znajdować się w Muzeum Sportu, dlatego gdy zmarł mój pierwszy mąż Jan, wszystkie Jego trofea i zebrane pamiątki dot. judo oddałam do Muzeum Sportu w Warszawie, niech nacieszą nimi oczy młodzieży, wtedy wiem, że zbieranie odbywało sie po coś..
pozdrawiam
j
5 marca 2011 - 17:23
Yrso,
w tym samym momencie czytałam o Twoich pięknych powłoczkach na poduszki, i wiesz, nie mogłam doczekać się na otwarcie okna z komentarzami, wróciłam do siebie a tu niespodzianka Yrso tak pieknie wpisałaś komentarz za co Ci serdecznie dziękuję,
j
5 marca 2011 - 19:34
Z innej beczki- to będzie ta jagnięcina a la Tom? Pozdrawiam.
5 marca 2011 - 20:24
Andrzeju,
tylko nie wiem, skąd wezmę to jagnię?
j
6 marca 2011 - 0:04
No i po zawodach…
pozdrawiam ciepło
B.
6 marca 2011 - 8:02
No, dobra- jagnię sobie odpuścimy. Chociaż dobrze wyleżakowane ( płócienna szmatka naoctowana, czosnek, jałowiec itd) to niebo w gębie. Ale w TYM DOMU wszystko jest znakomite. Od Gospodarzy poczynając. Słowo! Pozdrawiam niedzielnie.
6 marca 2011 - 8:38
Basiu,
a jak było?
pozdrawiam
j
6 marca 2011 - 8:40
Andrzeju,
ja w Polsce nie jadłam dobrej jagnięciny zawsze pachniała, więc nie mam do niej nabozeństwa, stąd takie mało entuzjastyczne komentarze, pozdrawiam
j
6 marca 2011 - 13:44
Witaj Jadwigo.Piękna historia z Panem Rajmundem .jak dobrze że Ty wzięłaś sprawy w swoje ręce::))Zostały wspomnienia jakże zacnego Wielkiego Człowieka…W muzeum będzie bezpiecznie..I dowiedzą sie inni kom byl owy Pan Rajmund .Pozdrawiam serdecznie.
Jadziu ja właściwie ze sportem jestem na bakier::))Nigdy mnie to nie interesowało.Poza dużymi wydarzeniami.::))Ale ciekawe rzeczy warto zapamiętać i poczytać::))
6 marca 2011 - 18:03
Danko,
a ja w sporcie spędziłam 43 lata swojego życia pracujac dla młodych, co pomogło mi poznać wielu zacnych ludzi, i to jest bezcenne, to prawie jak dar losu, tylu ciekawych ludzi, staram sie choć troche opowiedzieć o nich, oraz pokazać tak zwana druga stronę medalu sportowego
j
6 marca 2011 - 18:10
Miła Jadziu,
Nie upieram się przy jagnięcinie. U Ciebie ( u Was) wszystko jest prawie mistrzostwem świata. I wiem, co piszę- bo doświadczyłem… A la- bardzo ładnie, prawda? Pozdrawiam.
6 marca 2011 - 18:13
Andrzeju,
bardzo ładnie, bardzo,
j
6 marca 2011 - 19:26
Piszesz tak pięknie , że niemal wydaje się jakbym Znała człowieka z żelaza”.
To szczęście spotkać takiego człowieka .
pozdrawiam cieplutko
6 marca 2011 - 21:22
Margeto,
jak miło, że wpadłaś w odwiedziny, bardzo mnie tym uradowałaś, to bardzo miło z Twojej strony, mam nadzieję, że u Ciebie ok, mniej więcej,pozdrawiam
j
6 marca 2011 - 21:48
A ja tak od czapy napisze:)
PIĘKNA niespodzianka nas spotkała w halowych mistrzostwach Europy – zbieraliśmy medale hurtem:))
7 marca 2011 - 8:25
Zosko,
tak ogladałam i Rogowska Ania, nasz wojownik i lewandowski i Kszczot, i młody zdobył brąz i niezawodna Chojecka, widzielismy widzielismy a juz dziennikarze mówili, że klapa, a tu wcale nie, było miło ogladać. Jak dobrze, ze wpadłaś, jak bardzo brakuje nam Twoich wpisów, jak bardzo brakuje mi Twojego bloga!!!!
j
7 marca 2011 - 8:36
Danko,
sport to nie tylko bieżnia, wyniki, zawody, sędziowie, to także ludzie, którzy poza ciężką pracą jaką weń wkładają mają hobby, są zakochani w tym co robią, spotykaja na swojej drodze ludzi zakreconych, dla których praca z młodzieżą jest przyjemnością, choc ktoś kiedys powiedzial obyś cudze dzieci uczył, jednak to sa pasjonaci, kochajacy swoją pracę, szkoda tylko, że z tego tytułu ich zarobki sa marne, czy wiesz, ze instruktor w klubie za miesiac swojej pracy otrzymuje około 500 zł??? a bardzo czesto 200-do 300? prawda, że nie do uwierzenia? Dlatego ja pokazuję trochę kulis pracy w sporcie, ale i tak nie wszystko, chcę choć trochę przybliżyć ten świat moim czytaczom, bo sport to cała machina na czele stoi zawodnik i jego wynik a poza tym, wielu bezimiennych.
j
8 marca 2011 - 23:50
No cóż,smierc nas zaskakuje ale najwazniejsze że przed nia miał wiele wiary i nadziei w Tobie-podana przyjazna dłoń i serce znacza wiele-pozdrawiam i nabieram w pełni przekonania że są jeszcze w tym zwariowanym swiecie dobrzy i serdeczni ludzie.
9 marca 2011 - 12:54
wibo,
tak nie do dobrej pory na umieranie, cieszę się, że choć tak krótko ale poznaliśmy sie, i mogłam zrobić dla Pana Rajmunda coś dobrego
pozdrawiam
j