Otrzymałam list od mojego kolegi z liceum, które ukończyliśmy wiele lat temu. Mirek był przewodniczącym od pierwszej klasy licealnej, do samego końca pobierania nauki. Po naszym spotkaniu, u mnie na tarasie dwa lata temu, uznaliśmy jednogłośnie, że w dalszym ciągu pełni tę zaszczytną funkcję i nikt mu nie ma zamiaru jej odbierać. A więc (jakbym słyszała głos p. Janiny Głowackiej-Starzyńskiej – dyrektorki Liceum Ogólnokształcącego nr 45 im. Romualda Traugutta w Warszawie przy ul. Smoczej 6, naszej polonistki: nie zaczyna się zdania, od więc, tyle razy mówiłam! Chyba, że w szczególnym przypadku, i taki ma właśnie miejsce), a więc, otrzymałam list po opublikowaniu wpisu w dniu 21.06. „Ogród zakwitł tęczowymi kolorami” oraz dyskusji, jaka się pod nim wywiązała. Oto list Mirka:
Jadziu,
Przeczytałem dyskusję o leniwych kluskach i pomyślałem: czy te kobiety nie mają większych zmartwień, a potem przypomniałem sobie, że i ja miałem w swoim czasie kulinarne zmartwienie. Miłe panie udzielają sobie porad, to może i ja się poradzę. Kiedyś spędziłem w Londynie kilka miesięcy na kursie językowym i jak to czasem bywa, zaprzyjaźniłem się z nauczycielką i jej mężem. Byli oni mniej więcej w moim wieku i byli dziećmi polskich Żydów, którym udało się wyjechać z Polski na początku wojny. Urodzili się w Anglii i pamiętali z dzieciństwa, że rodzice rozmawiali po polsku, kiedy nie chcieli, żeby inni wiedzieli, o czym mówią. Znajomość ta była dla mnie nie tylko sympatyczna, ale i owocna, gdyż Suzanne postawiła sobie za punkt honoru nauczyć mnie jak najwięcej, za co do dziś jestem jej wdzięczny. Jednak wszystko ma swój kres (nawet najpiękniejsze nogi gdzieś się kończą – jak mówi stare chińskie przysłowie). Na koniec mojego pobytu Suzanne postanowiła wydać pożegnalne przyjęcie i uprzedziła mnie, że będzie kuchnia żydowska i mam się nastawić na dużą ilość czosnku. Rzeczywiście, poza herbatą wszystko było tak naczosnkowane, że zionąłem czosnkiem jak Smok Wawelski ogniem, ale lubię czosnek i specjalnie mi to nie przeszkadzało. Wśród przysmaków były zapiekane bułeczki z kremem, jakżeby inaczej, czosnkowym. Ten krem, to nie żadem tam krem, to była poezja, to przysłowiowe niebo w gębie, kwintesencja wysublimowanego smaku. Po przyjeździe, a raczej przylocie do domu, poprosiłem żonę, żeby zrobiła taki krem, ale pomimo wertowania żydowskich przepisów i kilku prób nie całkiem to przypominało oryginał. Wreszcie żona powiedziała „znajdź sobie żydówkę i daj mi spokój”. Easier said than done. Skąd ja miałem wziąć Żydówkę? Odpuściłem sobie i krem, i Żydówkę. Przypomniałem sobie o tym czytając dyskusję o leniwych pierogach. Byłem pewien, że jest specyfiką naszych czasów, iż panie młode nic nie umieją, a paniom młodym dalej nic się nie chce. Chyba się myliłem. A więc rzucam hasło – krem czosnkowy. Może któraś z miłych pań zna jakiś ciekawy przepis.
Pozdrowienia
Mirek Markuszewski
I tak właśnie wyszło szydło z worka, najpierw nasz przewodniczący miał nam za złe nasze dyskusje na temat leniwych, zaś teraz prosi nas o pomoc.
Wychowywałam się razem z dziećmi polskich Żydów, z którymi byłam bardzo zaprzyjaźniona, zresztą moi rodzice też. Niestety rodzina Gołubowiczów musiała wyjechał w roku 1956 do Izraela z biletem w jedną stronę, bez prawa powrotu. Nie rozumiałam zupełnie, o co chodzi, bardzo długo płakaliśmy, ja, Tosiek (a właściwie Józef), mój serdeczny przyjaciel w poważnym wieku 11 lat, mój brat i jego serdeczna przyjaciółka Ewa – piękna dziewczynka lat 8 o zachwycającej urodzie, włosach, postawie. Po latach spotkałyśmy się w Warszawie, gdy ona przyjechała wraz z ojcem zobaczyć Polskę, Warszawę i miejsce gdzie się urodziła i gdzie mieszkała. Wspomnieniom nie było końca, a najważniejszym była nasza rozpacz i wielogodzinny płacz dzieci. Dlaczego oni nam to robią?
No właśnie, ad rem.
Mama Józefa i Ewy gotowała wspaniale, ale nie pamiętam, aby robiła ten wyśmienity sos czosnkowy, który opisał w swym liście Mirek. Stąd moja prośba do wszystkich pań, pomóżmy Mirkowi, a może my same również znajdziemy to, co najdoskonalsze w naszej kuchni – smak z dzieciństwa, okresu dojrzewania, czy naszych podróży. Zapraszam do poszukiwań.
Tymczasem nawiązując do tematu czosnku, chciałabym podać przepis na krewetki w sosie czosnkowo-imbirowo – pietruszkowo-kokosowym, które stały się hitem ostatnich czasów w naszym domu. Wykonawcą tego pysznego dania jest mój Mąż, który po raz pierwszy przyrządził je na moje bardzo okrągłe urodziny w lutym tego roku.
Składniki:
1 kg obranych krewetek (mogą być z ogonkami), 200 ml białego, wytrawnego wina, 2 pęczki natki pietruszki, zamiast natki możemy wziąć dwa pęczki kolendry świeżej, lub kolendrę w doniczkach, korzeń imbiru (tak z 8 cm), 2-3 papryczki chili, 1 cały czosnek (główka), olej z pestek winogron – 4 duże łyżki, 1 puszka mleka kokosowego, 50 g masła, 2 łyżki mąki.
Wykonanie:
Ja najpierw przygotowuję wszystkie składniki:
Obieram imbir obieraczką do warzyw i drobno kroję, papryczkę rozcinam i wyrzucam pestki, pietruszkę siekam drobno, (tak samo, jeżeli używam świeżej kolendry), obieram czosnek i drobno kroję, krewetki rozmrażam i myję, jeżeli mają na grzbiecie czarny przewód pokarmowy wyjmuję, teraz można dostać w dużych supermarketach krewetki wyczyszczone dokładnie, ja kupuję paczkowane 1 kg – duże „tiger” w sklepie Makro. Na dużej patelni rozgrzewam olej, wrzucam obrany czosnek, smażę uważając, aby nie przypalić, wrzucam papryczkę, podsmażam, do tego wkładam krewetki i smażę około 7 minut, cały czas mieszając drewnianą łyżką, aby krewetki dobrze się obsmażyły. Po tym czasie przekładam krewetki z patelni do miski, pozostawiam na patelni tylko 7 sztuk, przygotowuję sos (a te pozostawione krewetki nadadzą mu odpowiedni smak). Wrzucam imbir, dodaję mleko kokosowe, białe wino i redukuję ilość wody na patelni, inaczej mówiąc gotuję całość na patelni tak, aby sos trochę zgęstniał. Trwa to około 5 minut. Dodaję odłożone krewetki, mieszam wszystko razem. Sprawdzam konsystencję sosu. Nie może być zbyt gęsty, ale też nie może być za rzadki. Na samym końcu dodaję masło obtoczone w mące (tyle ile masło tej mąki zabierze). Ponownie mieszam, danie jest gotowe.
Krewetki podaję z ryżem „Basmati” (ryż uprawiany w Himalajach) ugotowanym na sypko wg przepisu podanego na opakowaniu.
Polecam, danie jest bardzo proste, można wykonać w 25 minut, jest pyszne!
Uwaga: jeżeli ktoś nie lubi krewetek przyprawionych za ostro, zmniejsza ilość papryczek i imbiru, natomiast ci, którzy lubią kuchnię pikantną mogą dodać tych składników więcej.
Prawns in garlic sauce
I kg of peeled prawns, 200 ml of white dry wine, 2 average-size bunches of parsley or corriander, approx. 8 cm long piece of ginger, 2-3 chilli peppers, one garlic head, grape seed oil, one coconut milk tin, 50g of butter, 2 spoons of flour.
Peel ginger and cut thinly. Cut peppers and remove seeds, chop parsley, peel garlic. Heat oil and fry garlic cloves, later on add peppers. Add prawns and fry for 7 minutes stirring all the time. Remove from the frying pan all prawns, but 7. Add ginger, coconut milk and wine and cook until the sauce becomes thicker (approximately 5 minutes). Add to the pan all prawns and butter covered in flour. Stir once; a meal is ready to serve.
SMACZNEGO!
Wasza Jadwiga
30 czerwca 2010 - 12:10
Pani Jadwigo,
oczywiście poprzednio zgubiłam literkę przy wpisywaniu mojego adresu.
Bardzo mi miło, że zechce pani do mnie zaglądać; bardzo chętnie skorzystam z dalszych wskazówek.
Pozdrawiam
A.
http://www.lastslimming.bloog.pl
30 czerwca 2010 - 13:26
Ja wspomnień jedzeniowych z dzieciństwa niestety nie mam.
jako straszny chuderlak i niejadek pamietam tylko wieczne wmuszanie jedzenia przez mamę i babcię.
Przepis z krewetkami świetny; ja bardzo lubie te skorupiaki, więc muszę wypróbować.
30 czerwca 2010 - 14:48
Kochana Gruba Babo,
przepis na krewetki jest bardzo prosty i u nas najczęściej podawany jak przybywają niezpowiedziani goście, bo krewteki w zamrażarce są zawsze.
Pozdrawiam
30 czerwca 2010 - 15:13
Już przy czytaniu przepisu na Twoim blogu zrobiłam się głodna. Jak tego nie spróbować? Jesteś Jadziu niemożliwa. Chyba rzucę to zarządzanie w cholerę i zajmę się tylko gotowaniem
POZDRAWIAM
Kaśka
30 czerwca 2010 - 15:16
Kaśka,
no i dobrze, nic tak nie łagodzi obyczajów jak dobra muzyka lata dwudzieste lata trzydzieste oraz pyszne dania z dobrym winkiem
pozdrawiam
J
30 czerwca 2010 - 15:16
Jadziu, krewetki z czosnkiem – pycha ale do nich można też dorzucić małże i kałamarnice po czym to wszystko wrzucic na michę makaronu i już „Pasta Frutti di Mare” gotowa!
30 czerwca 2010 - 15:17
Kochana Wcale nie Gruba Babo,
dziękujemy za prawidłowy adres już go umieściłam
pozdrawiam
30 czerwca 2010 - 15:18
To nie będzie komentarz…
Chyba będziesz wiedziała co mam na myśli…
Pamiętasz takie zdanie ?
„Tylko raz mnie przygwoździła niczym motyla szpilką do ściany, ale o tym innym razem.”
– Pięknie powiedziane…
Czekam abyś to wpisała do Lecha bloga…(obiecałaś)
30 czerwca 2010 - 15:22
Aleksandrze,
komentarz do blogu Lecha dałam dzisiaj, więc cierpliwości będzie cd i wyjaśnienie
serdecznie pozdrawiam, bo po prawdzie to mnie przygwoździła, a ja słup soli lub jak żona Lota
30 czerwca 2010 - 15:24
Beato,
ja podaję jakby podstawowy przepis a Ty Moja Kochana jak zawsze go upiękniasz i bardzo dobrze, mamy już frutti di mare z makaronem ! Super,o przepraszam Pasta frutti di Mare!
Dzięki
30 czerwca 2010 - 18:40
Pewnie, że Pasta frutti di mare a nie jakiś tam makaron – od razu brzmi dumnie a poza tym włoski, ach ten włoski język taki piękny! 🙂
30 czerwca 2010 - 18:52
Beato, no to zapraszam do mnie w przyszłym tygodniu będzie o Sycylii!
1 lipca 2010 - 4:25
Jakby Andrzej raz jeszcze coś takiego zrobił- proszę zostawić na spróbowanie. Telefon i jestem! To musi byc bardzo pyszne, moje kubki smakowe już są podniecone… Od słów… Pozdrawiam
1 lipca 2010 - 7:59
Andrzeju,
ile ja razy mam powtarzać do znudzenia…
pozdrawiam
1 lipca 2010 - 13:11
Jadzieńko! Zostawiam teraz ślad mojej łapy na dowód bytności. Pędzę na obiadek imieninowy do Halinki. Odezwę się wieczorem.
Acha! Wszystko co z czosnkiem uwielbiam od dzieciństwa. Podobno byłam podrzuconym żydowskim dzieckiem… Pa!
1 lipca 2010 - 13:15
Pani Jadwigo, przepis wygląda wspaniale, juz skopiowalam, wypróbuję.
Pięknie pani pisze, wartko, barwnie i piękną polszczyzną- rzadkość dziś. Pozdrawiam serdecznie:)
1 lipca 2010 - 13:48
Czarodziejko,
pięknie dziękuję za tyle miłych słów pod moim adresem, zapraszam czarodziejsko
j
1 lipca 2010 - 13:48
Pleciugo,
życze miłego i udanego obiadku,
pozdrawiam obie Panie
1 lipca 2010 - 16:00
Z czosnkiem mi nie po drodze , może tylko wtedy gdy jest tzw.przyprawą , jedną z wielu .
Znam jeden przepis na super łatwy sos do krewetek lub pieczonego mięsa , albo placków tortilla .
Jogurt naturalny i majonez w proporcji 1:1 , wyciśnięty czosnek w dowolnej ilości / w/ upodobania /, przyprawy: sól, pieprz do smaku .Dokładnie wymieszać i gotowe.
Trudno powiedzieć o takim sosie -„Ten krem, to nie żadem tam krem, to była poezja, to przysłowiowe niebo w gębie, kwintesencja wysublimowanego smaku” , ale też ma swoich zwolenników.
Pozdrawiam Yrsa
1 lipca 2010 - 16:42
Yrso,
dziekujemy, moze małymi kroczkami dojdziemy do tego wysublimowanego smaku,
serdecznie pozdrawiam
j
1 lipca 2010 - 18:09
Co prawda nie mam Żydowskiego pochodzenia ( myślę jednak, że nie tylko ten naród jest tak bardzo czosnkowy – więc nie można jemu li jedynie ową miłość do czosnku przypisywać:):):) – ale czosnek właśnie u nas w domu jest ZAWSZE, może nie być chleba, mleka, masła – ale czosnek zawsze jest. BA Jadziu – także uwielbiamy krewetki:):) I na bank Wasz przepis wykorzystam – a tak na stronie ukłon z mojej strony dla Twojej połowy:) za takie zdolności kulinarne. Krem czosnkowy robię z masła, czosnku, i śmietany kremówki. Ja blenderuję ( takim robotem długim typu żyrafa:)lekko rozpuszczone masło właśnie z czosnkiem ( na pól kostki masła 3 ząbki czosnku – aż będzie tworzyło to gładka masę. Potem spowrotem daję do rondelka ( przedtem rozpuszczane było w nim w nim samo masło) i dodaję na koniec śmietany kremówki. Do tego sól, pieprz, 1 łyżeczka miodu, i sproszkowanej kolendry odrobinę. Krem jest baaaaardzo kaloryczny – ale właśnie rewelacyjny do pieczywa pieczonego, jako dodatek do sosów innego rodzaju, do polania mięs. Smaruje nim bułeczki np. i wstawiam do piekarnika na parę minut – na to po wyjęciu kładę plaster mozzareli, rukolę, pomidora, kilka kropel octu balsamicznego…i odpłynięcie gwarantowane:)
Panie Mirku – dzisiejsze czasy wymusiły na paniach młodych ( a bezczelnie się do nich zaliczę),że oprócz tego, iż znają się na gotowaniu,wychowywaniu dzieci, prowadzeniu domu, na administrowaniu tegoż oraz prowadzeniu wycieczek do urzędów, i innych różnych instytucji – to jeszcze zarabiają na rodzinę (często gęsto więcej niż ich małżonkowie) i potrafią budować, cementować itd….Czy to dobrze? Powiem szczerze, że sama nie wiem:) I że wolałabym chyba, żebyśmy wielu z tych rzeczy, które robimy – nie musiały robić. Ot, taka puenta mi się na myśl nasunęła:) na sam koniec tego wpisu.
Pozdrowienia serdeczne Jadziu dla Ciebie, i dla Twych przemiłych podczytywaczy:)
Wracam do moich chłopaków – Leoś kończy dziś 2 latka:), wrócił właśnie Paweł z torcikiem dla jubilata, lecimy zatem zdmuchiwać świeczki, tak na dobranoc:) ….
1 lipca 2010 - 18:48
Kaśka zaprasza mnie na swój blog, bo będzie o Sycylii, a ja nie mam namiarów! Jadziu, masz link?
1 lipca 2010 - 20:34
Beato,
czy jestes pewna, że to Kaśka?
pozdrawiam i przepraszam
1 lipca 2010 - 20:37
Asiu,
serdecznie dziękuję za wspaniały przepis, mam nadzieję, że Mirek to doceni. Popatrz jak to jest takie niby narzekanie na nas , że my o leniwych a w gruncie rzeczy to chodziło o pyszny krem czosnkowy a tu Polka najprawdziwsza kobieta z krwi i kości co gotuje, prowadzi dom, firmę, ma dziecko piękne, które sama chowa
Sto lat dla Leosia!
remontuje, robi inne wspaniałe rzeczy w cemencie kamieniach cegłach i czym tam jeszcze napisała o jedwabistym kremie czosnkowym,
wielkie dzieki
Całusy kochana Asiu!
2 lipca 2010 - 8:18
Jadziu, upał mi się na oczy rzucił! Napiszne jak wół „Jadwiga” a mój rozgotowany w upale umysł czyta „Kaśka”. Masz jakieś na starczą sklerozę połączoną z rozwodnieniem mózgu lekarstwo??? Tylko jakieś smaczne!!!
2 lipca 2010 - 9:05
Beato,
przepraszam mój komputer trochę oszalał i pewnie tam było Kaśka ale się zmieniło, więc może nie jest tak źle, a ja na upał polecam pyszne lody!
Całusy
2 lipca 2010 - 9:42
W Aninie też taki tropik jak na Woli? A gdy ruszę nad ukochane jezioro- będzie deszcz i zimno. Murowane! Pozdrawiam.
2 lipca 2010 - 14:50
Andrzeju,
u nas bardzo gorąco, byłam w Zachęcie dzisiaj na wystawie Jana Lebensteina rok 1960 Paryż, twórczość osiowa i wyimaginowane stworzenia gwasze i inne. Było sakramencko gorąco, a o twórczości? nie będzie bo nie przemawia do mnie, obejrzałam, w ciężkim upale i niech mi chwała za to będzie.
W sprawie wyjazdu na jezioro, to ma być lipiec gorący, więc trzeba jechać póki co!
Pozdrawiam serdecznie
J
2 lipca 2010 - 20:41
Jadziu, Myślę, że bez papryczek też może to danie się obyć, prawda?
3 lipca 2010 - 6:05
Ewo,
Oczywiście, wszystko zależy od indywidualnego smaku, kto nie lubi papryczek nie używa, kto nie lubi imbiru choć ja goraco polecam, nie dodaje, zawsze można ominąć jakąś przyprawę. Można też uzyć tylko pół papryczki wtedy jest smak ale nie za ostry.
pozdrawiam
ps. Przy papryczkach należy uważać aby dobrze wymyć ręce aby nie zatrzeć oczu, mówię z własnego doświadczenia
28 lipca 2019 - 12:00
Drodzy Moi,
Jak dobrze mieć przepisy na blogu, skorzystałam z niego po raz pierwszy po kilku latach gdy przepis wisi już na stronie, dzisiaj w niedzielę wykorzystałam i ucieszyłam się, że przepis mi nie zaginął, pozdrawiam wszystkich do szybkiego usłyszenia. Na blogu trwała nieplanowana przerwa, ale biorę się do pracy i wracam z nowymi pomysłami!
Wasza Jadwiga