Kilkanaście dni temu napisałam, że jedziemy do Lubina na Mistrzostwa Europy Juniorów 2015, które właśnie w Zagłębiu Miedzi będą zorganizowane. Podczas tych wspaniałych zawodów ( nie jest to li tylko czcza pochwała, ale prawda!!!! bowiem znakomitą organizację mistrzostw podkreślali wszyscy: ekipy w ilości 39 oraz zawodnicy, trenerzy, sędziowie, sędziowie liniowi i przedstawiciele Europejskiej Konfederacji Badmintona zwanej BEC (razem ponad sześćset osób). Ktoś z Lubina na stronie FB napisał: na Mistrzostwa Europy Juniorów, które od 26.03.do 4.04.2015 r odbędą się w Lubinie przyjechała już ekipa Cypru z Katarzyną Krasowską- legendą polskiego badmintona na czele. I właśnie o Kaśce, bo dla mnie na zawsze już pozostanie Kaśką, trenerze kadry narodowej na Cyprze oczywiście nie tylko juniorów chcę dzisiaj napisać. Kaśkę ( wszyscy od zawsze ją tak nazywali) poznałam w roku chyba 1981 a może rok później? Kaśka a właściwie Katarzyna Krasowska urodziła się w 1969 r i można
powiedzieć, że ze względu na koneksje rodzinne była przypisana do badmintona, no może nie od razu, ale po kilku latach swojego życia. Przygodę z badmintonem rozpoczęła w 1980, kiedy to pod okiem ojca trenowała w klubie „MKS Zryw” Opole. Trzymam w ręku kronikę, którą nieżyjący już tata Marian Krasowski prowadził, aby udokumentować sukcesy zawodniczki. Marian był trenerem badmintona i przez pierwsze lata pracował ze swoją córką. Z Kroniki wynika, że pierwszymi jej zawodami, w których wzięła udział w roku 1981 były „Mistrzostwa Szkół Podstawowych”. Kaśka zdobyła pierwsze miejsce, a drugie koleżanka jej H. Podawczyk. Miała wtedy 12 lat. W sezonie, 1981/1982 jako juniorka młodsza wystartowała w zawodach IX Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży zorganizowanej w Bukownie koło Olkusza zajmując 9-16
miejsce. W 1982 roku drużyna MKS Zryw zagrała w zawodach II ligi wygrywając wszystkie pojedynki z następującymi klubami: Kosmos Borek Wlkp., „ Blachowianka” Kędzierzyn Koźle, „Tarnowia” Tarnów Opolski, „Vestigium” Kędzierzyn Koźle, wynikami 7: 0, zaś z LZS Olszanka wygrali 6:1. Dawne czasy, ale warto przypomnieć skład drużyny: Małgosia Kozak, Katarzyna Krasowska (14 lat), Łabędkowski, Michniewicz, Szafirt, Dariusz Dziedzic (14 lat), Sobczak i Wiersziń również czternastoletni zawodnik. Młodzi, pełni zapału do pracy, głodni sukcesów. Przeglądam księgę- kronikę i wspominam tamte trudne czasy. Juniorzy młodsi, pracujący ciężko, aby grać w zawodach ligowych w Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży, w turniejach klasyfikacyjnych musieli być zahartowani ciężkim treningiem i trudnymi jak dla badmintona warunkami socjalnymi. Brak było wszystkiego, o sprzęcie markowym mogli tylko marzyć.. Z wielogodzinnych rozmów, jakie prowadziłyśmy z Kaśką podczas różnych wyjazdów, zawodów krajowych i zagranicznych wiem tylko, że nie była ona subordynowaną zawodniczką, zawsze miała swoje zdanie a ono bardzo często było w kontrze do trenera Krasowskiego, jej ojca. W końcu ani ojciec ani ona tego nie wytrzymali. Za duże parcie na sukces, za duża ambicja córki, za małe umiejętności aby w tamtych czasach dojść do wielkiego wyniku sportowego. Bardzo lubiłam Rodzinę Krasowskich, mamę tatę i babcię.
Często spotykałam ich na zawodach, ale też często przejeżdżając przez Opole wpadaliśmy do nich na herbatkę. Mieszkali na trasie Głubczyce-Opole- Warszawa. W roku 1984 Kaśka przeszła do klubu LKS ”Technik” Głubczyce ( tylko 60 km od Opola) pod opiekę trenera Ryszarda Borka, który pracował z nią do końca jej sportowej kariery. Wtedy też zaczęły się dla niej trudne czasy. Nauczona przez ojca podstaw badmintona wiele uderzeń wykonywała całkiem źle. Ile czasu spędził z nią na hali Ryszard, człowiek surowy, wymagający, ale też jak nikt potrafiący dopiąć celu wie tylko on i ona. Kaśka musiała się uczyć wszystkiego od podstaw, złe nawyki nie dawały się tak łatwo wyrugować. Praca, praca, praca. Po latach będąc w Lubinie na Mistrzostwach Europy Juniorów 2015, podczas spotkania z Ryśkiem
zapytałam: -powiedz mi, dlaczego uważałeś, że należy Kaśce poświecić tyle czasu, tyle pracy, czy według ciebie była aż tak zdolna? Nie, odpowiedział Rysiek, nie była aż tak zdolna, miała jednak dwie cechy, które wyróżniały ją spośród innych, była niesamowicie ambitna i pracowita. Rozumiała, że w jej sytuacji tylko wykonanie gigantycznej pracy pozwoli wspiąć się na mistrzowskie wyżyny w badmintonie. Tak właśnie myślałam wtedy, gdy widziałam ich w ówczesnej „ hali sportowej” w Głubczycach. Hala sportowa, jak to śmiesznie brzmi, przecież to była przedwojenna ujeżdżalnia dla koni, a po wojnie stała się sławetną kuźnią polskiego badmintona. Wiele
lat później po otwarciu prawdziwej hali w Głubczycach, w dniu 7 lipca 1996 r. gdy ślubowanie olimpijskie składała Katarzyna Krasowska reprezentanta Polski w badmintonie na Igrzyska Olimpijskie w Atlancie, ta ujeżdżalnia została sprzedana za jakieś marne grosze i została sklepem meblowym. Szkoda wielka, że Polski Związek Badmintona nie został o tym poinformowany, bo wtedy mógł przystąpić do przetargu, ale cóż… Wracam do Kaśki i jej Trenera. Pamiętam dokładnie rok 1985 Scheessel, letnia szkoła badmintona, EBU Sumer School. Byliśmy na zgrupowaniu badmintona organizowanym przez Europejską Unię Badmintona, dla utalentowanych, zawodników z całej Europy. My jak zwykle biedni i bez przydziału dewiz skorzystaliśmy z umowy podpisanej z Niemieckim Związkiem Badmintona, w ramach której oni pokryli koszty pobytu a my w rewanżu zaprosiliśmy ich na Międzynarodowe Mistrzostwa. Z Polski wyjechała reprezentacja w składzie Katarzyna Krasowska i Marzena Masiuk LKS Technik Głubczyce,
Leszek Matusik „ Motus” Koszalin, Piotr Czekal KS „Unia” Bieruń Stary, Ryszard Borek jako trener no i ja organizator i tłumacz w jednym. Pamiętam dokładnie nasze późniejsze zgrupowania kadry narodowej w Suwałkach, wtedy Kaśka rozpoczęła swoją karierę najpierw w składzie zawodników kadry narodowej a ciut później startowała już jako reprezentantka Polski w turniejach krajowych i zagranicznych w Czechosłowacji, na Węgrzech, w Moskwie, Szwecji, RFN, Finlandii. Grała w grze pojedynczej oraz w deblu ze swoją koleżanką a może już nawet i przyjaciółką Marzeną Masiuk obecnie Łazuta ( obie reprezentowały LKS Technik Głubczyce). Setki godzin spędzone na hali, dodatkowe zajęcia,
ćwiczenia fizyczne, biegowe, zajęcia indywidualne z trenerem Borkiem, praca na korcie, dawały rezultaty. Dziewczyny coraz częściej wygrywały w grze pojedynczej –Kaśka i w deblu razem z Marzeną. Tak rozpoczęła się ich wielka przygoda sportowa. Wielogodzinna praca setki tysięcy powtórzeń, doskonalenie stałych fragmentów gry w deblu, powtarzanie setek uderzeń, praca nóg na korcie to wszystko prowadziło do sukcesów a tych miało być wiele.
CDN.
13 kwietnia 2015 - 13:07
Czytam jak bajkę o żelaznym wilku, bo instytucja morderczych treningów, bez gwarancji że KIEDYKOLWIEK stanie się na jakimś podium, jest mi zupełnie obca:( Niemniej podziwiam za upór i wytrwałość.
A ten KGHM…! Dziady sakramenckie! Nie śpię przez nich kolejny tydzień, bo jakiś diabeł tam zaczął rządzić. Wszystkiego się czepiają (dostarczam im parę surowców), niemal zawsze bezpodstawnie. Przetargi ogłaszają w ostatniej chwili, żeby nie zdążyć… Masakra, mówię ci. Nie było tak źle:(
13 kwietnia 2015 - 13:26
Helen
ale Lubin choć w tym zagłębiu leży z KGHM nie ma nic wspólnego, znaczy organizacja badmintona, poza tym sama na te moje własne oczy widziałam jak wisiałaś na ścianie w Dolomitach czego ja za żadne skarby bym nie zrobiła!!!
j
13 kwietnia 2015 - 14:39
Bardzo mi się podoba, gdy czytam jak mocne więzi tworzy wspólne sportowanie. Lata mijają, włosy siwieją, a ” w sercu wciąż maj”… Pozdrawiam.
13 kwietnia 2015 - 15:40
Andrzeju
witam serdecznie, dawno nie bywałeś u nas, ale wybaczamy bo lubimy ciebie bardzo, nasze więzi mocne i dawno zawiązane są, nie mogą być zerwane raczej z biegiem lat z biegiem dni są silniejsze. Wtedy lata temu, my przeżywaliśmy zmartwienia jakie teraz przeżywają nasi „młodzi” wtedy zawodnicy, dzisiaj trenerzy czy działacze badmintonowi. I wiesz, obserwuję i stwierdzam, że choć wtedy było siermiężnie i biednie, dzisiaj oni mają podobnie. Badminton w czwartej grupie sportów dostaje mniejsze nakłady finansowe niż 38 lat temu. Płakać nad tym trzeba, kluby biedne jak przysłowiowa mysz kościelna, a i coraz mniej trenerów którzy chcą pracować za dwieście pięćdziesiąt złotych miesięcznie, bo krezusi dostają nawet pięćset za miesiąc pracy z dziećmi i młodzieżą!
j
13 kwietnia 2015 - 18:17
Wspaniała sylwetka polskiego badminton, pamiętam jej wspaniałe odsiągnięcia i walkę na korcie.
13 kwietnia 2015 - 18:36
Chociaż jak wiesz, dyscyplina mi odległa, to kolejny raz z przyjemnością przeczytałam o trudnych, sportowych zmaganiach, o pracy nad sobą, pokonywaniu słabości i przeszkód.
Skojarzyłam z tytułem książki: „Jak hartowała się stal”.
To imponujące, jak wiele człowiek może wykrzesać sił. Nawet, gdy jest drobną blondynką……
Serdecznie pozdrawiam :)))
13 kwietnia 2015 - 19:52
An-Ula
ja bym powiedziała, może dlatego, że jest drobna blondynka ma tyle sił aby z siebie je wykrzesać
j
13 kwietnia 2015 - 19:53
Beata
Kaśka brała udział w 1987 r w Mistrzostwach Europy Juniorów, organizowanych przez nas na Hali MERA w Warszawie, byłaś wtedy z nami jako szefowa hostess
pozdrawiam
j
13 kwietnia 2015 - 20:18
Ależ pamiętam, Jadziu, pamiętam! Pomimo wszystkich obowiązków, zawsze znalazłam minutkę lub dwie, żeby zerkać na rozgrywane mecze.
13 kwietnia 2015 - 20:56
Beata M
szczęściara, nie miałam tego przywileju, byłam zaharowana, nie widziałam hali ( tylko w nocy przed zawodami) a później w czasie dekoracji bo tyle było roboty a nie było komputerów, telefonów mobile, iphonów, ipadów i innych ustrojstw ale za to mieliśmy dwie maszyny ksero i papier
j
14 kwietnia 2015 - 5:33
Z tego Jadziu wynika, że nie tylko talent decyduje o sukcesach, ale ciężka praca i jeszcze raz praca. Tylko podziwiać takich sportowców, że nie są mega zdolni, a jednak odnoszą bardzo dobre wyniki. 🙂
14 kwietnia 2015 - 7:06
Jadwigo, od razu wiedziałam, że weszłaś w swój temat! Jak Ty piszesz o sporcie! Wspaniale, empatycznie, serdecznie. Taka Kaśka to ma szczęście:)), że ktoś tak utalentowany o niej pisze:)). Ale przyznaję, zapracowała na podwójny sukces. Ukłony i pozdrowienia.
14 kwietnia 2015 - 7:40
Tereniu
dzisiaj praca wygląda trochę inaczej, bo mamy tyle „gadżetów” elektronicznych można na bieżąco kontrolować trening zawodników, są specjalne aplikacje nawet do iphona, możesz za-planować progres jaki powinien być zrobiony w ciągu miesiąca dwóch czy pół roku wszystko jest prostsze na oko. Ale człowiek z którym pracujesz nie jest maszynką do zaprogramowania, jest on przede wszystkim osobniczo jedynym drugiego takiego nie ma, dlatego praca z każdym jest tak ciekawa i wymagająca, bo tu nie mogą działać nijakie programy, tu program jest częścią składową naszej wiedzy, ogromnej bo złożonej, i dlatego trudno jest wyszkolić Kaśkę czy Justynkę K. Do tego trzeba znakomitych fachowców takich jak Borek czy Wierietelnyj, pozdrawiam
j
14 kwietnia 2015 - 7:43
Czesiu
wiadomo było, ze skoro pojadę do Lubina nie obejdzie się bez spotkań i wspomnień, a najlepiej jest pisać o ludziach, którzy tworzyli ten sport o trenerach zawodnikach, działaczach aby o nich ślad pozostał, oprócz cyferek osiągnięć, bo to są żywi ludzie a każdy/każda z nich to żywa historia o której koniecznie trzeba pisać. A ja mam do tych ludzi ogromny szacunek, bo tworzyliśmy dyscyplinę razem, mając za wzór inna lepsze bogatsze i utytułowane, pozdrawiam
j
14 kwietnia 2015 - 9:56
Jadziu, ale ja na ścianie wiszę przez kilka dni w roku. Do tego najpierw się wysypiam, potem wjadę sobie kolejką, potem leniwie zaczynam się wspinać. A jak mi się nie chce, to w ogóle robię sobie wolne, chłopaki lecą, a ja żądełko pod siebie i laba… Taki sport to ja mogę uprawiać do śmierci.
Ale w sporcie wyczynowym tak się nie da:(
14 kwietnia 2015 - 10:41
Helen
no tu masz rację niestety tak w sporcie wyczynowym nie można, dzień po dniu ciężko harować trzeba, pozdrawiam a kiedy Dolomity?
j
14 kwietnia 2015 - 23:58
Co do Ciebie wpadam… No teraz to mam wrażenie, że cala Polska trenowała, trenuje badmintona, tylko nie ja 😉 Ale, ale… przecież pogrywam od czasu do czasu amatorsko na Polach Mokotowskich. Szumnie powiedziane. Aportuje za lotką niczym pies Kasi za patykiem z różnym rezultatem. No po prostu lotka czasami nie trafia do celu 😉
Ty natomiast zdecydowanie trafiasz i bardzo motywująco opowiadasz o ludziach. „Pracowita i ambitna…”, czyli w sporcie wyczynowym, jak zauważyła Helen, te słowa oznaczają mordercza harówkę. Ale, czy sportowcom zawsze chodzi tylko o miejsce na „pudle”? Tu bym polemizowała. Bo motorem do wielkiego sukcesu, nie tylko sportowego, jest najczęściej pasja. Tym samym „splendor” jest niejako skutkiem ubocznym.
Serdeczności 🙂
15 kwietnia 2015 - 7:48
teresakiedrowska
moją wielką pasją życiową był i jest sport. Nie ulega wątpliwości, że spędzając w nim 45 lat życia musiałam być w nim zakochana, przede wszystkim w ludziach i chciałam coś dobrze zrobić. Dzisiaj po latach pokazuję ten sport poprzez ludzi. Bo takich jak Justyna Kowalczyk jest wielu, nie mają może tak wielkich wyników tylu olimpijskich medali ale bardzo ciężko pracowali na swoje sukcesy. Dzisiaj etos pracy uchodzi w siną dal, ale przecież tylko praca, praca, praca daje nam możliwości osiągnięcia celu w sporcie przede wszystkim. Zresztą te osoby, które pracują w korporacjach wiedzą o czym napisałam, nie można się obijać, wtedy takie osoby idą na zielona trawkę, nie wiedząc dlaczego.
Sport jest bardzo wymagający a sukcesy nie trwaja latami, jedna kontuzja, jeden wypadek może wykluczyć ciebie na lata albo bezpowrotnie. Dlatego piszę o tych, których spotkałam, których wychowywałam, którym poświęciłam życie, bo cieszę się z ich sukcesów i osiągnięć
j
15 kwietnia 2015 - 10:33
Podziwiam ludzi z pasją, a zwłaszcza takich, którzy tej pasji poświęcają tyle sił i czasu:)
15 kwietnia 2015 - 17:59
Ewa
zobacz wokół, to ludzie z pasją tworzą coś co pozostaje, inaczej nie byłoby nic
pozdrawiam Ewuniu
j
16 kwietnia 2015 - 11:00
Jadziu, jesteś wspaniała i autentyczna w tym co piszesz.
Czuje się, że pisanie o sporcie jest tym, co najbardziej Cię porywa 🙂