Galeria „Na Trawiastej” w Aninie zaprosiła nas dzisiaj na wystawę malarstwa księdza Jerzego WOLFFA. Pozwólcie, że przybliżę wszystkim postać księdza Wolffa, osoby legitymującej się niezwykłym wprost życiorysem, powiedziałabym wręcz dramatycznym. Anin miał to szczęście, że ksiądz Jerzy Wolff dwa lata był tutaj wikariuszem i katechetą.W roku 1952 aresztowany został wikary ks. Franciszek Różalski. Ówczesny Proboszcz naszej Parafii ks. Piotr Pieniążek wystąpił do władz kościelnych o przydzielenie nowego wikarego, którym był Jerzy Wolff.
Uczył religii w szkole w Aninie, czytał na lekcjach „Przygody księdza Browna”, jednak ktoś doniósł do stosownych władz, że czyta literaturę zabronioną. Wtedy zaczął czytać uczniom książkę W. Żukrowskiego „Porwanie w Tiutiurlistanie” (na podstawie wspomnień Jego uczniów, Lidki Nowakowskiej z d.Rzepko i Andrzeja Szalewicza). Po dwóch latach, ze względów zdrowotnych, przeniesiony został do Otwocka, następnie zaś do Warszawy i do Lasek, gdzie spędził ostatnie 27 lat.
Oto, co znalazłam w internecie na temat Jerzego Wolffa, artysty malarza, piszącego również piękną polszczyzną:
cyt: „…W latach 1920 – 1926 Jerzy Wolff studiował malarstwo i grafikę w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowniach Ignacego Pieńkowskiego, Felicjana Szczęsnego Kowarskiego i Jana Wojnarskiego. W latach młodzieńczych zajmował się grafiką, później głównie malował i rysował. W latach 1929 -1933 przebywał w Paryżu ucząc się malarstwa przede wszystkim w Luwrze. W Galerie Art et Artistes Polonais w Paryżu miała miejsce jego pierwsza wystawa indywidualna (1932). Był zaprzyjaźniony z Kazimierzem Miterą i grupą kapistów, szczególnie z Zygmuntem Waliszewskim, Hanną i Janem Cybisami i Józefem Czapskim. Należał do licznego grona malarzy kolorystów. Po powrocie do Polski brał udział w wielu wystawach, m. in. Salonach Instytutu Propagandy Sztuki w Warszawie. Miał dwie wystawy indywidualne: w lokalu ZPAP w Warszawie (1936; następnie w Lublinie i Poznaniu) i w Instytucie Propagandy Sztuki w Warszawie (1938). Zajmował się krytyką artystyczną, współpracował z „Głosem Plastyków”, prowadził w 1938 roku dział recenzji plastycznych w „Prosto z mostu”. Lata wojny i okupacji spędził w majątku rodzinnym w Wilczycach. Powstało tam wiele obrazów. Pod koniec wojny znaczna część jego prac (głównie rysunki i akwarele) spłonęła. W 1944 roku, po krótkim pobycie w Lublinie, przez kilka miesięcy inwentaryzował zbiory malarstwa w Pałacu Kozłowieckim. W 1945 roku zamieszkał na Saskiej Kępie w Warszawie. W pierwszych latach po wojnie aktywnie uczestniczył w organizowaniu życia artystycznego. Wraz z Janem Cybisem redagował „Głos Plastyków”. Był wiceprezesem Zarządu Głównego ZPAP w latach 1947 – 1948. Latem 1948 roku wyjechał na trzymiesięczne stypendium do Francji. Po powrocie do kraju wstąpił do Seminarium Duchownego w Warszawie. Porzucił malarstwo. W 1952 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Był duszpasterzem w Aninie, Otwocku, Warszawie, a od 1958 roku w zakładzie dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą. Wiosną 1959 roku, po jedenastoletniej przerwie, wrócił do malarstwa. Od tego czasu brał udział w wystawach w kraju i za granicą. Miał siedem wystaw indywidualnych: w Zachęcie w Warszawie (1959, 1966, 1973, 1981) ; W KMPiK-u w Białymstoku (1971), w Domu Artysty Plastyka w Warszawie (1978); w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej (1979). W 1974 otrzymał Nagrodę Krytyki im. C.K. Norwida. W 1979 został laureatem Nagrody Fundacji im. Alfreda Jurzykowskiego w Nowym Jorku. Bibliografia publikacji Jerzego Wolffa liczy ponad 100 pozycji. Przed wojną pisał m. in. w „Głosie Plastyków”, „Arkadach”, „Prosto z Mostu”, „Ateneum”. W latach czterdziestych publikował m. in. w „Odrodzeniu”, „Zdroju”, „Przeglądzie Artystycznym”, „Problemach”, „Twórczości”, „Nowinach Literackich”. Po 1959 roku zamieszczał teksty o sztuce m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Więzi”, „Znaku”, „Twórczości”, „Tekstach”. Wydał książkę o Aleksandrze Gierymskim (1948), studium o malarstwie Zygmunta Waliszewskiego (1969) i zbiory esejów: „Kształt Piękna” (1973) i „Wybrańcy sztuki” (1982). Kilkanaście jego książek w rękopisach i maszynopisach znajduje się w zbiorach Sekcji Rękopisów Biblioteki Uniwersyteckiej KUL w Lublinie…” Przytoczyłam tu informację dotycząca Jerzego Wolffa, napisaną przez pana Krzysztofa Hrabaszewskiego. Wydaje mi się, że aby poznać lepiej malarza powinno się oddać mu głos, aby sam siebie zaprezentował. Poniżej tekst, w formie listu, do pani Heleny Kuszell, (list znajduje się w Jej posiadaniu) rzeźbiarki, uczennicy Wolffa:
Kochana Helu!
Pytasz o radę odnośnie Twojego „fachu”. Widzisz – fachowcem w sztuce to się zostaje przez wysiłek w codziennej pracy, dającej owoce. Nie ten jest fachowcem, kto skończył akademię, czy jaką inną szkolę artystyczną (w sztuce dyplom jest niczym), ale ten, kto ma coś do powiedzenia, i kto wypowiada się dobrym językiem plastycznym (jeśli jest plastykiem). Wielkie ambicje są bardzo pożyteczne, wielkie ukochania czynią życie bogatym, ale dobrą sztukę robi ten, kto posiadł dobre „rzemiosło”, które zdobywał codzienną, świadomą pracą, nie ma innego środka, niż praca. Ale widzisz, ta praca, ten codzienny wysiłek musi pochodzić z potrzeby wewnętrznej jakiejś całkiem absolutnej – muszę rzeźbić, muszę malować, bo mi to jest potrzebne do życia, jak oddychanie. Jeśli to nie jest konieczne, to widać powołanie jest jakieś inne. Kiedy Bóg polecił mi wstąpić do Seminarium, to tak od razu uczynił, że malowanie przestało być dla mnie koniecznością, a ludzie tak sobie jakoś naiwnie wyobrażają, że ja teraz wrócę do malarstwa (raz, czy parę razy na tydzień). Po co miałbym wracać, skoro malarstwo przestało być dla mnie koniecznością? Ten jest artystą, kto sobie może powiedzieć za św. Pawłem: „biada mi, gdybym nie malował, nie rzeźbił”. Tylko ten. Ten jest artystą, kto swoje dzieło nosi w sobie jak kura jajko, i kto myśli wciąż o tym, by znaleźć odpowiednie miejsce i odpowiedni czas, by to jajko znieść. Można tak to jajko nawet całe lata w sobie nosić, i można czuć, jak ono tam w nas pęcznieje do tego stopnia, że w końcu znosimy je już byle gdzie, byle się tego słodkiego ciężaru pozbyć. (….) X.J.Wolff Anin, 23 XI 1952
I jeszcze jeden urywek to …Fragment szkicu pt. „Nieudana ekskursja” (z części „O sztuce”) z ok. 1980 roku, rękopisu znajdującego się w zbiorach Sekcji Rękopisów Biblioteki Uniwersyteckiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego: „…Ach, pamiętam ten moment, gdym się wreszcie po przerwie jedenastu lat długich zabrał znowu do sztuki! A zaczęło się wszystko od chmurnego pewnego wiosennego dnia roku 59, gdy mi w oko wpadł pejzaż z dachem równie kaplicy czerwonawym, jak bliżej, tuż, bliziutko, czerwona cegła w kupę złożona. I z drzewami licznymi, jakich tutaj nie brak, skoro w lesie wszyscy w Laskach siedzimy. A pamiętam tym lepiej, że wciąż mieszkam tu dalej i oglądam codziennie równie dachy kaplicy, jak i drzewa te same. Cegły tylko już dawno wywieziono i ludzi brak też dawnych i miłych. Jak to zwykle, oczywiście, w tym życiu. Tam ich wszystkich jednak pewnie zobaczysz. Co to będzie za radość! Znów się spotkać, rozmawiać! Zaś odnośnie malarstwa, to mnie zafrapowało najbardziej, żem się poczuł tak swobodny, jak dawniej – tak zupełnie, jak gdyby jedenaście lat owe nie liczyły się ani trochę, wcale. Tak, jak gdybym nie przestawał malować.Po tej pierwszej temperce przyszły inne natychmiast – z tego okna, tamtego – bo z każdego z tych okien coś widziałeś ładnego, co kusiło po dawnemu do pracy. Naprzód z okien malowałem, a potem, gdy zrobiło się cieplej, tom wychodził na pejzaż jak za dawnych lat całkiem: czasem z farbą, a czasami z ołówkiem. I znów stałem się malarzem, tak raptem, jak nim kiedyś być przestałem, też raptem. Lecz poczułem się malarzem dopiero w czas „wakacji” w Sobieszewie, nad morzem. Bom się wybrał tam, jak dawniej z farbami, z tekturkami, sztalugą, po to, aby malować z dawnym moim sprzed lat wielu zapałem. No i przywieźć do „domu” plon obfity następnie, bom tam nieraz malował po trzy razy na dobę. Z okien również czasami, ale często w plenerze: niebo, drzewa i domy, i niekiedy też wodę, skoro staw byt niedaleko od domu. A był pejzaż ładny wszędzie, naprawdę. Stąd pławiłem się równie w obserwacjach, jak w pracy, odnajdując siebie znowu dawnego. Już tym razem, mam nadzieję, na „zawsze”! Choć to „zawsze” nie zawsze całkiem było, prawdę mówiąc, jednakie, skoro tamtej jesieni, po powrocie z Sobieszewa nie mogłem się czas pewien znów zabrać tak jak zwykle, jak trzeba, do sztuki. Był listopad, dość chmurny, jak to zwykle listopad, i to mnie tak do pracy zrażało, żem – pamiętam – się nie mógł wcale zebrać. Dopiero koło grudnia się jakoś odetkało i jużem wtedy zabrał się z pasją do malarstwa z powrotem, mając stale w pamięci mą wiosenną tegoroczną wystawę, która również wpłynęła jednak bardzo na mą pasję, bo skoro kiedyś byłem malarzem, mogę teraz z powrotem nim znów zostać, gdy zechcę. A że chciałem, więc nuże… Trzeba zacząć malować! Malowałem więc pejzaż, stale pejzaż z początku. Z tego okna, tamtego. Od sąsiadów na piętrze. Pejzaż tu jest dość ładny, by mnie sobą zachęcać. Miałem przy tym tradycję w moim życiu w tym sensie. Ilem ja ich napłodził! Przyszedł jednak czas taki, gdy odniosłem wrażenie, że natura to wiele, ale jednak absolutnie nie wszystko. Jeżeli coś ci do głowy malarskiego przychodzi, no to maluj, człowieku, z głowy, a nie z natury tylko, stale, koniecznie. Nosić w sobie pomysły, nie korzystać z nich nigdy, to tak, jakbyś płód nosił miast go zrodzić po ludzku, wydać na świat, by żyło, co się w tobie w jakiś sposób poczęło. Że mi stale do głowy coś przychodzić zaczęło, to był widać znak jakiś: maluj, człeku, coś sobie wyśnił jakby na jawie! Maluj człeku… powiedzieć wiele łatwiej niż czynić. Bo choć we mnie się rodzić tamte rzeczy zaczęły późno bardzo, bo koło sześćdziesiątki, gdy byłem już „dojrzałym” całkowicie malarzem – tak by mogło w każdym razie się zdawać – to mi wcale nie poszło łatwo owo rodzenie. Doskonale pamiętam jak to było z tą pierwszą moją wizją abstrakcyjną poniekąd – ile było nieprzewidzianych trudności. (…) Jeśli bowiem punktem wyjścia jest wizja – ta wewnętrzna – to do niej tak nie możesz powracać, jak wracasz do pejzażu przed sobą, czy butelki na stole, gdy malujesz przed naturą do „końca”. Kiedy punktem dla cię wyjścia jest wizja, to się ona w czas pracy powolutku, jak gdyby, rozpływa. No i wizję pierwotną zastępuje powoli wizja płótna, obrazu, który trzeba ci tworzyć korzystając z twej wiedzy, na czym obraz w gruncie rzeczy polega. Stąd nie jesteś „kopistą” nigdy wizji pierwotnej, ale twórcą nieustannie obrazu i stąd trzeba ci wciąż korzystać z twej wiedzy artystycznej – inaczej nie podołasz nigdy w życiu zadaniu. Ona będzie ci bowiem przewodnikiem, ta wiedza. Wiedza o tym, czym obraz jest naprawdę, w swej treści literalnie najgłębszej, a więc treści artystycznej, formalnej. Że jest jakąś plastyczną w gruncie rzeczy konstrukcją, „po prostu”. Stąd też owo malowanie „z fantazji” jest wspaniałym doskonałym ćwiczeniem, egzaminem jakowymś ustawicznym z tej wiedzy, jaką w życiu artystycznym nabyłeś. I dlatego tak ogromnie czymś cennym w twoim życiu artystycznym, malarskim. A zarazem jest prawdziwie czymś ważnym niezrywanie całkowite z naturą, która dla nas jest zawsze, bo być musi, koniecznym punktem wyjścia, w jakiś sposób, w malarstwie. Nawet kiedy uprawiasz abstrakcję, to z natury w gruncie rzeczy wychodzisz, skoroś z niej to zaczerpnął pojęcia: równie barwy, jak waloru i linii. A poza tym – co jest ważne niezmiernie, bo stanowi w danym razie fundament twego życia calutkiego artysty – też gry barwnej koloru. Jedno z drugim, wobec tego uprawiaj. Maluj sobie przed naturą, lecz również maluj „z głowy”, jeżeli ci do głowy coś przyjdzie. A przychodzić wciąż będzie, jeśli twoje widzenia punktem wyjścia się staną w powstawaniu kompozycji twoich jakichś malarskich. Wtedy one pomyślą sobie bodaj, że warto tego kogoś zapładniać, skoro dzieci z niego stale się rodzą, kompozycje powstają stale, jedna za drugą. Bo inaczej by one – te widzenia, te wizje – zniechęciły całkowicie się chyba? (…)
Nikt lepiej, niż sam artysta nie potrafi przedstawić siebie i swojej twórczości. Proszę mi zatem wybaczyć, że przedstawiłam twórczość Jerzego Wolffa za pomocą Jego własnych wypowiedzi.
Jestem wdzięczna Pani Dyrektor Barbarze Szpinda za przygotowanie, wspólnie z paniami – poetkami: Jadwigą Teresą Szymczak i Marią Chodorek oraz innymi osobami, wystawy artysty, księdza, człowieka ze wszech miar zasłużonego dla Anina, w roku 100 –lecia ANINA.
Serdecznie dziękujemy!
Teksty wybrała
Wasza Jadwiga
18 września 2010 - 19:47
Witam Panią.
Nie pisałem do Pani,ponieważ przez tydzień przebywałem w szpitalu.I to wcale nie koniec.We wtorek wybieram się do innego,oddalonego ode mnie o jakieś 60 kilometrów,na pobyt dłuższy.Wyszedłem dzisiaj,bym mógł się przygotować i w samotności przemyśleć to wszystko,bowiem przebywanie w takich przybytkach,to dla mnie udręka.I to tyle na ten temat.
Bardzo przyjemny ten opis malarza,tylko jego dzieło źle wyeksponowane-proszę wybaczyć.Jeśli ja czytam coś ciekawego o twórcy,a domyślać się muszę co tam na tych obrazach jest,to nie jest to sytuacja komfortowa w żaden sposób,a nawet pokusiłbym się o słowo-nieznośna.
Ale wpis o grzybkach przeplatany piosenkami z KABARETU STARSZYCH PANÓW,to taki mały majstersztyk.Bardzo mi się podoba.
Ja postaram się(może)popełnić jakiś tekst,ale…
Pozdrawiam Panią Serdecznie,Jadwigo I Życzę Dużo,Dużo Zdrowia.
Jakub
18 września 2010 - 19:56
Ja, skromna wyrobnica sztuki, ciągle niedoskonała w jej tworzeniu, ale ciągle pracująca nad sobą, mogę tylko pokornie pochylić głowę nad listem ks. Jerzego Wolffa, skierowanym do Heleny.Tak. Po stokroć tak. To potrzeba wewnętrzna każe mi ślęczeć godzinami nad moimi nieporadnymi obrazkami, albo tkaninami.To potrzeba wewnętrzna każe mi kupować farby zamiast np. perfum, a zamiast eleganckich ciuchów komplety pędzli, pasteli suchych i olejnych i czego tam jeszcze.
Jadziu! Wybacz, że pozwoliłam sobie na tę refleksję. Nie mogę bowiem przejść obojętnie nad Twoim dzisiejszym wpisem.
Dziękuję! 🙂
18 września 2010 - 20:00
Panie Jakubie,
w Bibliotece w Aninie miejsca jak na lekarstwo, ekspozycja dzieł malarza wymaga sporej przestrzeni, stąd też moje zdjęcia są takie a nie inne, i proszę, krytyka zawsze wzbogaca, a ja nie jestem z tych osób co się obrażają.
Nie wiem co jest z pana zdrowiem, ale życzę szybkiego powrotu do pełni sił, wierzę głęboko, że tak będzie,trzymam kciuki,pozdrawiam serdecznie
jadwiga
18 września 2010 - 20:05
Ciotko Pleciugo,
dziękuje, dziekuję, dziękuję, po stokroć dziękuję za Twój wpis,osoby zajmującej się sztuką przez Wielkie S.
serdeczności
j
18 września 2010 - 20:16
No,jeszcze jak by się Pani obrażała,to straciłbym sens życia. :-))Jakub
18 września 2010 - 20:55
Panie Jakubie,
Nigdy w życiu! nawet gdy były powody, zimna krew, opanowanie i… do przodu, a czasami bolało, nie powiem, ale przecież nie można obrażać się, tak nie uchodzi, do dobrego tonu należy wstrzymać oddech, uśmiech jest dobry na wszystko, i ja temu właśnie hołduję, z uśmiechem na ustach łatwiej żyć, proszę spróbować, warto! nawet w najtrudniejszych chwilach a takie chyba Pan teraz przeżywa,
pozdrawiam Pana
j
18 września 2010 - 21:47
Pani Jadwigo.Ja uśmiecham się zawsze.Och,jak Pani mnie jeszcze nie zna.Ale wszystko przed nami.Mam nadzieję.Pozdrawiam.Jakub
19 września 2010 - 7:42
Panie Jakubie,
myślę, że każdemu człowiekowi jest potrzebny do życia uśmiech, cieszę się, że Pan jest z tych osób, które z śsmiechem idą przez życie, czasami bardziej a czasami mniej skomplikowane?
pozdrawiam
j
19 września 2010 - 15:33
Fajne i wartościowe słowa. Dobrze, że pamięć trwa i bywa tak ładnie bliźnim przekazywana. Jeśli chodzi o związki z sutanną, to i sport miewała takowe. W Podhalu drzewiej świetny bramkarz, w Warszawie bardzo sportowi i młodzieży oddany ksiądz Mirek Mikulski, którego kiedys poznałem za sprawą zainteresowań bokserskich, w PKOl od kilku juz kadencji… Na marginesie: Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to Salezjanie trwale weszli do PKOl za prezesury oraz z mocnym wsparciem ówczesnego prezesa, potem Prezydenta RP. Zresztą nie o wymienianie chodzi, lecz o przypomnienie. Pozdrawiam.
19 września 2010 - 18:34
Andrzeju,
nawet badmintona ma swojego księdza jeden z zawodników odszedł do seminarium duchownego, mnie zaś chodziło o pokazanie człowieka zacnego, który nie jest zbyt znany a był związany z Aninem, pozdrawiam Ciebie serdecznie
j
19 września 2010 - 18:45
Kolejny ciekawy post Jadwigo , zawsze zachęcisz mnie do poszukiwań , więc i tym razem ruszyłam w głąb internetu bo podobnie jak Pan Jakub miałam niedosyt obrazów .
Przyjrzałam się bliżej twórczości i poczytałam o ks. Wollfie , najwięcej jednak dowiedziałam się o nim z listów , które pisał do przyjaciół . Pracę przyrównywał do słodkiego tyrana , a wewnętrzną potrzebę tworzenia do jajka , które musi znieść , malował obrazy realistyczne i swoje wizje , lubię artystów z poczuciem humoru i dużą wyobraźnią / są to cechy , które chciałbym w sobie pomnożyć/ , dlatego miło mi było zapoznać się z twórczością ks.Jerzego .
Dziękuje i pozdrawiam – Yrsa
P.S. dziękuje za maila , a placek z Twojego przepisu znikł z talerza jak przysłowiowa kamfora
19 września 2010 - 18:53
Yrso,
staram się aby wpis był inspiracja do poszukiwań, nie mogę dać wielu obrazów bo ich tam nie było, ale jeżeli już się szuka w internecie to właśnie mój cel został osiagnięty, a my przypomniliśmy sobie człowieka skromnego i bardzo ciekawego,
serdeczności,
placek? zawsze się udaje i zawsze jest pyszny, ja też jutro go robię!
20 września 2010 - 11:12
Wydaje mi się , że pierwsza wersja Twoim okiem jaką zamieściłaś na świeżo zaraz po wernisażu płynęła z serca i z emocji jakich doznałaś w trakcie. Bo wspomniałaś tam artykuł Pana Antoniego Wiwegera ( a on na wernisażu bardzo ładnie przybliżył nam sylwetkę księdza Wolffa )przecież notabene , którego znał osobiście. Zamieniłaś to wszystko na informację ze strony (Galeria In Spe) do których każdy sobie zajrzy. I jeszcze jedno : jak piszesz poetki Jadwiga Teresa Szymczak i Maria Chodorek chyba nie miały nic wspólnego z przygotowaniem tej wystawy. Ich nazwiska nie widniały ani na zaproszeniu, ani folderze, które były rozdawane. Natomiast nie wspomniałaś nic o Pani Benesz, która otworzyła wystawę i tak pięknie mówiła o wystawionych obrazach . Nie wiem kto bardziej skorzystał na tej zamianie, no ale przecież to tylko okiem Jadwigi.
20 września 2010 - 17:35
Alicjo,
masz rację, to tylko okiemjadwigi
pozdrawiam
j
20 września 2010 - 20:51
No właśnie – Jadziu. To Twój blog i Ty decydujesz o tym – jakie treści możesz, lub nie, tutaj zamieszczać. Proszę o wybaczenie, ale muszę to napisać: Pani Alicja czepia się, za przeproszeniem, detali. Najważniejszą sprawą bowiem jest nie to, czy na wernisażu były, między innymi, panie poetki (choć też ważne), ale to, że wystawa dzieł Księdza Jerzego Wolffa w ogóle została w Aninie zorganizowana. Relacja z jej otwarcia, oraz obszerna notka o samym artyście malarzu oddaje klimat i bardzo mi się podoba. Z pewnością nie napisałbym o tym wydarzeniu lepiej.
Pozdrawiam! 🙂
21 września 2010 - 6:46
Ciotko Pleciugo,
ksiądz Jerzy Wolff, malarz, był znany raczej w Aninie w okresie gdy tu przebywał, a był dwa lata tylko i niektórzy ludzie pamiętają Go z lekcji religii jakie prowadził. W moim wpisie starałam się pokazać malarza jako człowieka niezwykłego, który do swojej twórczości podchodził w sposób niezwykły, zaangażowany i profesjonalny. Jak inaczej można pokazać człowieka ? Tylko poprzez Jego listy. Wszystko inne jest bez znaczenia. Wyszukałam więc odpowiednie listy i zamieściłam je. Tak to jest Mój Blog i ja odpowiadam za treści tutaj publikowane. Nie wszyscy muszą sie ze mną zgadzać,bo ja prezentuję to co widzę i w taki sposób jak ja to widzę, po prostu okiemjadwigi.
21 września 2010 - 8:46
I bardzo słusznie – Jadziu. Zauważyłam, niestety, że przy okazji prezentacji dokonań artystycznych wybitnych twórców, a do takich zaliczyć należy ks. Jerzego Wolffa, chcą także zaistnieć mniej wybitni twórcy, albo po prostu tacy – którym się wydaje, że także uprawiają sztukę.
Pozdrawiam! 🙂
21 września 2010 - 8:52
Ciotko Pleciugo,
dziekuję i pozdrawiam
j