„…Moje życie, z którego i tak byłam zadowolona, nabrało jeszcze większych rumieńców. Przekonałam się, że jeśli czegoś bardzo się pragnie, staje się to osiągalne. Po srebrze zapragnęłam złotego medalu. Właśnie rozpoczynał się wyścig na 1000 metrów. Od startu biegłam jak szalona, szybko weszłam w swój rytm i jakbym nie czuła oporu powietrza, mknęłam po lodzie szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Kiedy wjeżdżałam na ostatni wiraż, trener stojący tam ze stoperem krzyknął do mnie – Masz złoty medal! Pochyliłam się jeszcze niżej i wzięłam wiraż. Nie dałam się wyrzucić sile odśrodkowej, trzymałam się jak najbliżej usypanej ze śniegu bandy. Wyjeżdżałam na ostatnią prostą. Już tylko kilkanaście metrów… i właśnie wtedy potknęłam się. Upadłam! Wytraciłam cały pęd, szorując ciałem po lodzie. Koniec! Nie będzie złotego medalu, nie będzie żadnego innego medalu! Co gorzej, nie będzie chyba nigdy w życiu takiej szansy po raz drugi! (…) Nigdy nie wierzyłam w pecha… Do dziś uważam, że doskonała forma zapewnia sukces, że i z pechem można wygrać. Ale przecież owa fatalna grudka śniegu, która odprysnęła od bandy i wtopiła się w taflę lodową w tym, nie w innym miejscu toru, była dobitnym dowodem niefortunnego zbiegu okoliczności, o który mogą się rozbić wszelkie wyliczenia… Mój złoty medal leżał na tacy. Ale wręczony został komu innemu.” Tak o swoim biegu po złoty medal, którego nie zdobyła Elwira Seroczyńska na Igrzyskach Olimpijskich w Squaw Valley 1960 opowiada sama autorka sukcesu i własnego nieszczęścia. Sukcesu ponieważ na tych Igrzyskach Olimpijskich zdobyła srebrny medal Igrzysk Olimpijskich w biegu na 1500 m; nieszczęścia gdyż w biegu po złoto przewróciła się i tego medalu już nigdy w swojej karierze nie zdobyła. W poniedziałek 1 grudnia 2014 r odbyło się w Muzeum Sportu i Turystyki, mieszczącym się w Centrum Olimpijskim spotkanie zacnego grona polskich łyżwiarzy szybkich, na którym wspominano legendę polskiego łyżwiarstwa szybkiego Elwirę Seroczyńską. W spotkaniu wzięli udział:
Helena Pilejczyk brązowa medalistka IO 1960 r w Squaw Valley, Dariusz Seroczyński syn Elwiry, Irena Szewińska wice prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego -członek MKOL, Tomasz Jagodziński Dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie, Kazimierz Kowalczyk Prezes Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, prof. Wojciech Zabłocki, Kajetan Hądzelek Prezes Fundacji Centrum Edukacji Olimpijskiej , Andrzej Szalewicz prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego w latach 1991-1997, Urszula Jankowska z Ministerstwa Sportu i Turystyki, Iwona Grys była pani Dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki, członkowie klubów sportowych przyjaciele Elwiry: Wanda Gąsiewska, zawodnicy klubu sportowego „Sarmata” Warszawa – rodzimego klubu Elwiry z Ewą Mokrzycką na czele a także byli wspaniali zawodnicy klubu Stal Elbląg oraz koleżanki i koledzy Elwiry z którymi współpracowała podczas swojej kariery zawodniczej a później trenerskiej. Spotkanie w Centrum odbyło się w samo południe , poświęcone było wspomnieniom legendy polskiego łyżwiarstwa, która odeszła od nas w roku 2004, nagle, bez choroby, bez jakichkolwiek oznak, że coś może być z jej zdrowiem nie tak. Wiadomość jaka nadeszła z Londynu w dzień Wigilii 2004 była szokiem dla wszystkich. Elwirka pojechała na Święta Bożego Narodzenia do swojego syna Darka. Nikt nie spodziewał się, że taka wiadomość może nas ogłuszyć w Wigilię. Rozległy zawał, koniec marzeń o ….. wszystkim. Elwira Seroczyńska w moim życiu zajmowała poczesne miejsce. Poznałyśmy się w roku 1965 a może 1966, zaś od 1967 wspólnie studiowałyśmy w Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie. Nasz rocznik był szczególny, gdyż wielu studentów było znakomitymi sportowcami : Elwira Seroczyńska, Hubert Wagner, Jerzy Kulej, Norbert Ozimek. Miałam niewątpliwy zaszczyt być przyjaciółką Elwiry przez wiele lat. Studia były dla nas czasem szczególnym, gdyż Elwira pracowała już wtedy jako trener żeńskiej kadry narodowej w Polskim Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, ale zanim do tego doszła była wspaniałą zawodniczką łyżwiarstwa szybkiego, panczenistką. W związku z wyjazdami na zgrupowania oraz na zawody w kraju i za granicą Elwira musiała zdawać egzaminy i kolokwia w terminie zerowym. Bardzo mi to odpowiadało, więc postanowiłyśmy uczyć się razem od pierwszego roku studiów. Spędzałyśmy wieczory albo u niej albo u mnie w domu.
Wtedy byłam już młodą mężatką i matką kilkutygodniowej córci. U Elwiry w domu był jej syn Darek, który był wielce zainteresowany naszą nauką szczególnie cieszył się na anatomię, którą głośno powtarzałyśmy, budowę mięśni, kości i stawów. Korzystałyśmy z wielkiego atlasu anatomicznego Silnikowa. Pokazywałyśmy sobie przebieg mięśni, przyczepy a także powtarzałyśmy nazwy po łacinie. Któregoś wieczoru powtarzałyśmy materiał z zakresu układu mięśniowego tułowia. Polskie nazwy mięśni nie sprawiały nam kłopotu, jednak łacińskie były dość trudne. Pytałyśmy się nawzajem, w tym i o mięsień piersiowy większy, i jego nazwę łacińską . Zapadła cisza i wtedy Daruś z drugiego pokoju głośno powiedział: pectoralis major! I tak już na zawsze został naszym Pectoralis Major aż do dzisiaj. Cofnijmy się kilkanaście lat wstecz. W roku 1947 Elwira wraz z rodzicami ( Ojcem był Stanisław Potapowicz matka Helena z domu Monkiewicz) przyjechała z Wilna do Elbląga,. Jeszcze w Elblągu w roku 1950, chcąc zobaczyć Tatry zdecydowała się na organizowany przez klub Stal Elbląg wyjazd na świąteczny obóz sportowy do Zakopanego. Ówczesny jej trener w tańcu (niestety nie pamiętam z jakiej okazji odbywała się potańcówka i gdzie, zaproponował jej wyjazd na zgrupowanie do Zakopanego, a ona chcąc zobaczyć Tatry zdecydowała się na ten wyjazd. Wtedy zaopiekował się nią znakomity trener Kazimierz Kalbarczyk,(następnie Kazimierz Kowalczyk) , u którego rozpoczęła treningi łyżwiarskie. Już rok później wystartowała w Mistrzostwach Polski i zdobyła swoje pierwsze medale złoty i srebrny. Jej główna
rywalką w „Stali” Elbląg była znakomita Helena Majcherówna . Elwirka z wykształcenia była technikiem ekonomistą, absolwentką Państwowego Liceum Administracyjno-Gospodarczego (1951) W Elblągu. W roku 1953 przeprowadziła się do Warszawy a w 1955 r. wyszła za mąż za łyżwiarza Jacka Seroczyńskiego. Ich syn Dariusz urodził się w 1958. Do sportu powróciła bardzo szybko. Dotychczasowa trema, nieśmiałość po macierzyństwie zamieniła się w odwagę i żądzę wyników i medali. To była już inna kobieta, świadoma swoich możliwości i sił. Tytan pracy! Zbliżały się Igrzyska Olimpijskie roku 1960 – Squaw Valley. Wyjazd dziewczyn, panczenistek wcale nie był taki pewny. „Wytyczne władz” mówiły, że od wyników Mistrzostw Świata 1960 r zależeć będzie wyjazd dziewczyn na Igrzyska Olimpijskie. Początkowo krajowi działacze nie chcieli dopuścić do wyjazdu reprezentantek Polski, uważając to za stratę pieniędzy przy jednoczesnej niemożności nawiązania walki z czołówką światową. Przekonały ich dopiero wyniki uzyskane w zawodach, kiedy Helenka Pilejczykowa, zrobiła furorę na Mistrzostwach Świata w Ostersund 1960 -zdobyła srebrny medal. Helena Pilejczyk. Znakomita zawodniczka, wielka rywalka Elwiry przez ponad pięćdziesiąt dwa lata. Lusia wspomina tamten czas:” W roku 1952 wyjechałam na moje pierwsze zgrupowanie i tam poznałam Elwirę, i przez pięćdziesiąt dwa lata byłam skazana na nią a ona na mnie we wszystkich startach w
zawodach w Polsce i na świecie. Rywalizowałyśmy ostro. Podpatrywałam jej treningi, naśladowałam. Elwira była już znaną zawodniczką a ja chciałam też zdobywać tytuły mistrzowskie. Pamiętam jedno z naszych zgrupowań w Zakopanem gdy dziewczyny mieszkały w jednym pokoju a wszyscy chłopcy w drugim, problem polegał na tym, że pokój chłopców był „przechodnim”, przez ten pokój musiałyśmy przechodzić do naszego. Takie były czasy, trudne a o komforcie nie było mowy. Ja byłam osobą zamkniętą, nieśmiałą, skupioną na treningu. Elwira była uśmiechnięta i otwarta. Dziewczyny postanowiły zrobić mi psikusa, i gdy ja po ciemku zakręciłam sobie papiloty na włosach zapaliły światło i zawołały chłopców. Najadłam się wstydu co niemiara. Ot młodość i figle były również naszym udziałem. Gdy już doszłam do poziomu sportowego Elwiry zorganizowałyśmy sobie wieczór szczerości. Była to znakomita rozmowa na temat naszej pracy, startów, rywalizacji. Mogę powiedzieć, że w ten sposób zaczęła się nasz przyjaźń, która pogłębiła się pod koniec kariery.” Sukces na Igrzyskach Olimpijskich w Squaw Valley srebrny medal Elwiry, brązowy medal Helenki odbiły się echem w Polsce i w USA. Tak wspomina ten dzień Helena Pilejczykowa :
„…Wiedziałam, że jestem w wielkiej formie, po wyniku Elwiry widać było, ze po prostu jesteśmy świetnie przygotowane przez trenera właśnie na ten najważniejszy w całej karierze start. Ruszyłam do sprintu. Przez półtora okrążenia jechałyśmy idealnie równo, ruch w ruch, krok w krok. Na kolejnym wirażu objęłam prowadzenie. Ale Skoblikowa jakby włączyła dodatkowe zasilanie i zaczęła oddalać się, pięć, dziesięć, piętnaście metrów. Zebrałam wszystkie siły i przyspieszyłam. Byłam znów coraz bliżej. Niestety meta znajdowała się już za blisko. Kiedy podano nasze czasy krzyknęłam z radości. Lidia (Skoblikowa) ustanowiła nowy rekord świata, ale ja, mając tak świetna partnerkę
uzyskałam trzeci czas! Jestem trzecia! Mam medal! Rzuciłyśmy się z Elwirą sobie w objęcia. Ona ma srebro, a ja brąz! Cóż za cudowny dzień!…” Do Squaw Valley Przyjechało wielu kibiców Polonii Amerykańskiej. Podczas ceremonii dekoracji przedarli się przez ochronę aby naszym zawodniczkom zgotować królewskie podziękowanie. Obie dziewczyny latały w powietrzu podrzucane przez swoich kibiców. CDN.
zdjęcia z Internetu moje własne oraz wykonane przez Janka Rozmarynowskiego
8 grudnia 2014 - 7:12
Pamiętam nazwisko E.Seroczyńskiej, jako trenerki E.Rysiówny jeszcze. To moje młode lata. Piękny portret sportowca, kobiety, przyjaciółki nakreśliłaś.
Pozdrawiam serdecznie :))
8 grudnia 2014 - 8:46
An-Ula
moje życie związane było z wieloma osobami, które w sporcie osiągnęły mistrzostwo, dlatego piszę o nich, bo ten świat taki od kulis jest inny aniżeli z okienka telewizyjnego. Wielcy sportowcy to ludzie, którzy poświęcili swoje życie, podporządkowali je swoim pasjom, ciężkiej pracy. Nie zawsze byli gloryfikowani. Owszem w dniach sukcesów tak, ale często też ludzka zawiść i zazdrość dawała im w kość. Im byli większymi osobowościami tym bardziej im zazdroszczono. Elwira nie była tu wyjątkiem. Jej kariera trenerska to nie jest jedno wielkie pasmo sukcesów, choć sukcesów miała dużo. Wiele razy była mocno krytykowana szczególnie po Igrzyskach Olimpijskich w roku 1976. Ale o tym również napiszę w kolejnym poście. Wspólna praca dzień po dniu dawała mi możliwość poznania codzienności treningów i startów. Nie o wszystkim można pisać, ale przywołuję jej obraz, bo wiele razem przeszłyśmy. Pozdrawiam i życzę miłego tygodnia
j
8 grudnia 2014 - 10:23
I tak właśnie powinno się pisać o Sportowcach…To nie gloria sławy czyni Ich wielkimi, ale to że przy swojej „normalności” bywają Tytanami…
8 grudnia 2014 - 10:47
Gordyjko
miło mi, że tak samo myślisz, wielcy to oni są podczas zawodów ale wielkimi czyni ich ilość pracy jaką wykonują aby być mistrzami. Vide Justyna Kowalczyk o której pisałam na blogu również, pozdrawiam
j
8 grudnia 2014 - 12:26
To jest właściwy opis sportowca…Pozdrawiam:)
8 grudnia 2014 - 12:49
Czereśnio
mam nadzieję, że nie zanudzam tymi opisami i wspominam wielkich naszych sportowców, których miałam przyjemność i zaszczyt poznać
j
8 grudnia 2014 - 17:01
Kiedy napisałaś, że byłaś skupiona na treningu przypomniało mi się, co mój syn opowiadał o dziewczynach, które fotografował podczas mistrzostw Polski w lekkiej atletyce – że one o niczym innym nie potrafią rozmawiać, tylko o rekordach, treningach itp.
A ja wciąż miałam nadzieję, że może wreszcie kogoś tam pozna… 🙂
8 grudnia 2014 - 19:13
🙂 niezwykłe wspomnienia
8 grudnia 2014 - 19:24
wiesz, Jadwigo, że sport nie jest moją pasją. Ty jednak potrafisz w swoich opowieściach pokazać ludzi, ich marzenia, pracę, upór i przyjaźnie. Dlatego powstają historie niesamowite o Wielkich Nazwiskach, które stają się takie ludzkie, po prostu. Czytałam z przyjemnością.
Osobne podziękowania za przesyłkę:))
8 grudnia 2014 - 19:51
Znałam nazwisko, choć już z późniejszych dokonań, chyba trenerskich bardziej. Podnieść się – w sensie ducha sportowego – po takim pechowym upadku, to trzeba być niesamowicie twardym. Przecież to się może śnić po nocach do końca życia. Tyle pracy, tyle potu wylanego na treningach na marne. Koszmar! Ale widać, że w panczenach to my od dawna dobrzy jesteśmy i sukcesy z ostatnich Igrzysk a teraz znowu to nie żaden cud, tylko ciężka u wieloletnia praca :-))
8 grudnia 2014 - 22:53
Noti
a pewnie, zawodnicy ciężko pracują, a wiesz, ze w zasadzie w Berlinie na torze biegają, bo w Polsce nie ma oprócz toru odkrytego na Stegnach no i odkryty jest w Zakopanem ale to nie to samo co tor zadaszony z odpowiednim zapleczem, ale my zawsze robimy wszystko jakby na opak, brak hali brak tego i owego a my mistrzami świata jesteśmy, wielka szkoda, bo ciężką pracą zdobywają sukcesy ale etos pracy teraz popularny nie jest i o tym ile wyrzeczeń potrzeba aby być mistrzem tez nie lubimy mówić, za to wszelkie zakulisowe sprawy aaaa to proszę bardzo szybko i namiętnie podajemy
j
8 grudnia 2014 - 22:54
Helen
one nie wszystkie tylko o treningu i zawodach mówią, o tym też, lubią gadać o modzie o chłopakach o wyjazdach a tych maja wiele i w fajne miejsca świata, a Twój najdzie, w końcu trafi na swoją, pozdrawiam
j
8 grudnia 2014 - 22:57
Czesiu
wspominam i piszę o tych ludziach, których miałam szczęście poznać, z którymi łączyły mnie osobiste kontakty, wtedy łatwiej pisać, bo nie piszesz o osobach z gazety ale żywych ludziach, którzy z tobą pchali ten nasz ludzki wózek, zmagali się jak każdy z problemami a nawet pomimo sukcesów byli na cenzurowanym co zdarzało się bardzo często, im większe sukcesy tym więcej wrogów
j
8 grudnia 2014 - 22:58
Margo
dziękuję, cieszę się z odwiedzin, pozdrawiam przed świątecznie
j
9 grudnia 2014 - 7:33
Doskonale pamiętam tę zawodniczkę. Pięknie Jadziu przedstawiłaś Jej sylwetkę. Szkoda, że ta gródka śniegu……., było tak blisko złotego medalu olimpijskiego, ale i tak miała piękną karierę.Pozdrawiam Jadziu 🙂
9 grudnia 2014 - 10:00
Tereso
w życiu jakoś tak się składa, że w najbardziej nieoczekiwanej chwili dzieje się coś nieprzewidywalnego. Widziałam w Muzeum Sportu i Turystyki film z IO Squaw Valley z biegu Elwiry, rzeczywiście biegła jak na skrzydłach, wtedy ograniczenie toru usypywano ze śniegu, stąd ta grudka, dzisiaj lód jest tak spreparowany, że linie namalowane na betonie pod nim widać, inna technika mrożenia, tory są sztuczne, po prostu pół wieku minęło i nowe technologie weszły
j
9 grudnia 2014 - 12:14
Zawsze najciekawsze są te zakulisowe informacje, toteż Jadziu, jak zwykle sprawiłas frajdę tym co się interesują tym sportem oraz sylwetką Elwiry.
9 grudnia 2014 - 13:47
Beata
nie wiem czy wszyscy są zainteresowani sportem, ale pokazuję ludzką twarz i drugie oblicze sportu, zupełnie innego od tego znanego z pierwszych stron gazet
j
9 grudnia 2014 - 14:56
Jadziu, najserdeczniej dziękuję za niespodziankę. Jestem szczęśliwa, a książka z dedykacją będzie dla mnie pamiątką bardzo cenną. Jak wiesz, pamiątki przechowuję i są dla mnie bardzo ważne. Przytulam i serdeczności wysyłam dla p. Małgorzaty również.
Pamiętam doskonale pochyloną sylwetkę Elwiry, śledziliśmy jej starty. Wtedy nie mieliśmy za wiele zimowych sportowców, więc nawet najmniejsze zwycięstwa cieszyły.
9 grudnia 2014 - 15:27
Lotko
cieszymy się, że prezent sprawił radość, przecież dlatego robimy prezenty, a Elwira? to był wspaniały człowiek, mama, i czas tak jak i teraz dla łyżwiarzy szybkich
j
9 grudnia 2014 - 15:33
Hurrrra! Jest, mam książkę i już czytam. Jadziu uściskaj ode mnie p.Małgosię. Bardzo się cieszę że jest dedykacja. To dla mnie ważne. Pozdrawiam 🙂
9 grudnia 2014 - 16:48
Teresa
cieszę się, że książeczka doszła do Ciebie, miłej lektury
j