Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Wydawnictwa i periodyki’

Jean Baptiste Simeon Charden Lady with Shuttlecock

Jean Baptiste Simeon Charden Lady with Shuttlecock

Zanim napiszę o kolejnej osobie, z którą miałam szczęście i wielki przywilej pracować, dla lepszego zobrazowania tamtych trudnych dni muszę napisać o czasach poprzedzających rok 1977, o tym, jakie mieliśmy możliwości nauki badmintona a także zdobywania wiedzy i nawiązywania kontaktów i współpracy z najbliższymi federacjami badmintona.

Mój mąż często śmieje się ze mnie, że wspominając czasy badmintona piszę o latach, kiedy uczestniczyłam w budowaniu i rozwoju badmintona, co nastąpiło w roku, 1977 kiedy przyjęto mnie do pracy w nieistniejącym jeszcze Polskim Związku Badmintona.  Jego drwiny polegają na tym, że badminton, o którym wspominam nie powstał w roku powołania związku, początki sięgają lat 1956-1957 co wiąże się z powstaniem Towarzystwa Krzewienia Kultury Fizycznej., Które programowo miało krzewić między innymi „kometkę”. Przez pierwsze dwa lata istnienia TKKF organizowano struktury zrzeszenia, powoływano ogniska a dla badmintona przetłumaczono „Zasady i regulamin gry w badmintona” opracowane przez Rafała Grudzińskiego z Łodzi, członka ZG TKKF, które opublikowano w biuletynie TKKF nr 7/1958. Później organizowano pokazy gry na licznych zlotach. W następnym roku nakładem 2000 egzemplarzy wydano już samodzielną broszurkę pod tytułem „Kometka  (badminton)”.  Dzisiaj przeglądając ówczesne materiały można się uśmiechać czytając tak zabawne fragmenty jak: ”lotka ważąca 73-85 gramów, powinna mieć 14-16 piórek umocowanych w korku” (autor nie rozróżniał gramów od granów a o grany tutaj chodziło). Pkt 14 h: Błędem jest, gdy podstawa lotki uderzona zostanie ramą, trzonem lub rączka rakiety, Pkt 14 i: jeżeli w grze, zawodnik uderzy lotkę, (jeżeli przy tym nie zrobi dobrego odbicia), albo zostanie uderzony przez lotkę, gdy stoi na boisku lub poza granicami boiska. To jeszcze można było zrozumieć, choć z trudem, natomiast opis serwowania w grach podwójnych był dla osób czytających przepisy po raz pierwszy zupełnie niezrozumiały.W książe August Kazimierz Sułkowskinumerze 48 „SPORTOWCA” z dnia 26 listopada 1958 roku ukazało się ogłoszenie: Ostatnio rośnie u nas zainteresowanie nową grą sportową –badmintonem. Pragnąc zainteresowanie to rozwinąć i upowszechnić badminton, jako sport kwalifikowany, grono działaczy w porozumieniu z Głównym Komitetem Kultury Fizycznej zamierza powołać do życia Polski Związek Badmintona. Jednocześnie GKKF przystąpić ma do wydania drukiem wskazówek technicznych oraz przepisów ustalonych przez Międzynarodowa Federacje Badmintona. Ze względu na działające już od pewnego czasu w kraju ośrodki tej interesującej gry m.in. Łodzi, Warszawie, Gdańsku i Szczecinie istnieje możliwość zaprojektowania urozmaiconego kalendarza spotkań towarzyskich. Tymczasowy Komitet Organizacyjny Polskiego Związku Badmintona prosi wszystkie ośrodki, kluby i federacje interesujące się badmintonem o porozumienie z ob. Rafałem Grudzińskim w Łodzi. Ognisko TKKF Śródmieście ul. Sienkiewicza 9. Powtarzając za „Sportem dla wszystkich” z sierpnia 1959 roku kometka raczkuje w województwach warszawskim, łódzkim, poznańskim i opolskim.

Nazwę kometka wymyślił J. Fazanowicz, jako nazwę polską, unieszczęśliwiając nas tym samym na wiele lat. Nie wszyscy zaakceptowali ją, o czym świadczyć może wiele publikacji w prasie.  Daniel Olbrychski w jednym z wywiadów powiedział, że pierwsze pieniądze w życiu zarobił za artykuł do „Świata Młodych” pt. ”Gram w badmintona z Edmundem Piątkowskim” – ówczesnym rekordzistą świata w rzucie dyskiem. Pan Daniel miał wtedy czternaście lat, a był to rok 1958.

Jean Baptiste Chardin GuwernantkaWe wrześniowym numerze ”Sportowca” z roku 1957 można było przeczytać o zgrupowaniu szermierzy pod wodzą M. Keveya oraz zobaczyć fotografię Jerzego Pawłowskiego i Jerzego Sobola po zakończeniu spotkania w … badmintonie. Tak zaczynali niektórzy z nas przygodę z badmintonem. Moja rozpoczęła się dziewiętnaście lat później w momencie, gdy odeszłam z Polskiego Związku Szermierczego, aby zostać sekretarzem generalnym w nowo powstającym Polskim Związku Badmintona. Ale to było wiele lat później. Lata sześćdziesiąte to popularyzacja kometki i organizowanie centralnych kursów szkoleniowo-organizacyjnych oraz w województwach.  Opracowano „Ramowy program kursów kadry instruktorów dla ognisk TKKF” z określeniem szczegółowych rozgrywek dla kometki (1962 rok). Opisano prawidła gry, sposób przeprowadzania zawodów, turniejów a we współzawodnictwie na wojewódzkich zlotach ognisk TKKF liczono preferencyjnie 3 punkty za każdego startującego indywidualnie. W październiku 1962 roku odbył się pierwszy kurs ogólnopolski dla organizatorów kometki. Wykładowcą był  Stanisław Paczkowski, a uczestniczyli koledzy i koleżanki  z Poznania  S i B Suterscy, J. Kępka, G. Małycha; z Konstantynowa T. Magin, z Kutna S. Agacki, z Oświęcimia  Ł. Porządnicka, z Andrychowa A. Bubnicki, i J. Bala z Rabki.  W następnym roku również w Wołominie zorganizowano kolejny kurs z udziałem: W. Morawskiego, T. Lewickiego, W. Sikory, i Andrzeja Szalewicza. Lata sześćdziesiąte to okres, w którym modne były sporty rodzinne, a Stanisław Paczkowski prowadził kursy dla organizatorów sportu w rodzinie. Dawne czasy i dawne mody, dzisiaj tacy ludzie nie mają racji lotki  z lewej plastikowe dwie ostatnie piórkowebytu, jak bardzo odeszliśmy od tamtych czasów, od tamtych struktur organizacyjnych. Wspominam ten okres rozwoju badmintona, czyli kometki z rozrzewnieniem. Jak inaczej patrzono wtedy na rekreację, na sport kwalifikowany. Zanim nastąpił czas rozwoju dyscypliny musiała ona raczkować, terminować i pozyskiwać wielu ludzi, którzy budowali podwaliny przyszłych sukcesów. Jednak musimy o nich pamiętać, bowiem nic nie bierze się z powietrza. We wszystkich dyscyplinach sportu, tych modnych i nie bardzo potrzeba było zaangażowania wielu set ludzi, aby w końcu doprowadzić do upragnionego celu, zabierało to wiele lat ciężkiej pracy, ale wtedy wszyscy byli młodzi i z optymizmem patrzyli w przyszłość.

Niezmordowany TKKF organizował swoje zloty, w programie, których były różne dyscypliny jak: trójbój gimnastyczny, siatkówka, pływanie, łucznictwo, tenis ziemny, piłka ręczna, strzelanie, siedmio- osobowa piłka nożna, oraz zgadywanka terenowa.  Wydawano foldery, a w 1964 roku wydano „Kometka gra dla wszystkich” opracowany przez J. Topisza.  W kolejnych numerach „Sportu dla wszystkich” opublikowano siedem odcinków „ ABC Kometki”. Nie będę zanudzała drogich czytelników dalszymi informacjami na temat tworzenia badmintona w

badminton lat sześćdziesiątych

badminton lat sześćdziesiątych

Polsce przed rokiem 1977, chociaż wiele materiałów jest niezwykle ciekawych. Moją intencją było raczej pokazanie tamtych czasów, oraz początków badmintona w Polsce. Niby wszystko szło łatwo, ale nie do końca. Potrzeba było lotek, rakietek. Wtedy też z pomocą przyszła Wytwórnia Sprzętu Sportowego „WESSA”, dzięki niej i jej dyrektorowi A. Matuszewskiemu zorganizowano pierwszy Ogólnopolski Turniej o Puchar Wessy i „Złotą rakietę” z okazji wyprodukowania stu tysięcznej. Dla porównania podaję, w tym samym czasie w NRD wyprodukowano już pięć milionów rakietek.

Tym niemniej badminton – kometka zjednywał sobie wielu sympatyków. Pierwsze trzy edycje turnieju WESSY w następnych latach zostały uznane za oficjalne Indywidualne Mistrzostwa Polski (1964-1966). Wspomnieć należy organizatorów zawodów, bez których nie byłoby możliwe ich przeprowadzenie. Są to T. Zatopiański, Z. Bazelak, S. Szulak, i Z. Michalak.  Kłopoty ze sprzętem były ogromną naszą bolączką. Szczególnie lotki. Nie wyobrażamy sobie dzisiaj a tak było w latach sześćdziesiątych, że eliminacje strefowe graliśmy ciężką lotką, a finały lekką. Wrocławski turniej strefowy przejdzie chyba do historii badmintona, jako ten, w którym !cid_B3DD45C0304040999CA47471AB0569D2@JanKomputerci sami zawodnicy np. Krzysztof Englander, W. Antas, Andrzej Domagała, grali jedno spotkanie lotkami lekkimi a następne ciężkimi. Redaktor „Sportu dla wszystkich” miał racje pisząc o tym w gazecie, że tajemnica zawodników pozostanie jak mogli się przestawić z jednej na druga grę na lotki o tak różnym ciężarze.

W dniu 7 listopada roku 1964 powstała przy ZG TKKF Komisja Kometki przemianowana w 1965 r na Społeczną Sekcję Kometki, ale na powołanie Polskiego Związku Badmintona trzeba było poczekać kolejne trzynaście lat.

CDN.

 

 

Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Dorota Koman

Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Dorota Koman

Pani Małgorzata została zasypana pytaniami, odpowiadała cierpliwie przybliżając nam pracę autora pisarza, który szanując swoich czytelników dba o każdy historyczny szczegół  powieści. Uważam, że pisanie książek historycznych jest ciężką pracą, gdyż wydarzenia opisywane przez autora mogą być sprawdzane przez historyków.  Dlatego Małgorzata nie tylko wyszukiwała „smaczki” historyczne, ale również sprawdzała ich zasadność mając do pomocy Pawła Tyszka, pracownika Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. 

Jak każda powieść Małgorzaty Gutowskiej Adamczyk tak i ta charakteryzuje się bogactwem wątków a także postaci, których jest wiele.

Miło o powstawaniu książki opowiadał pan Wojciech Adamczyk, który stwierdził, że tak naprawdę nie wie kiedy żona napisała książkę. Bo to że nad jego głową to robiła to pewne ( gabinet Małgosi znajduje się nad gabinetem męża). W ciągu dnia Małgorzata jest na dole, najczęściej w kuchni, gotuje, karmi nas wszystkich biega z dwoma

Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Wojciech Adamczyk

Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Wojciech Adamczyk

psami na spacer. Jej pisanie odbywa się wieczorem. Ale tak naprawdę nikt specjalnie nie widzi, że to jest Jej czas i nie można przeszkadzać.

Na pytanie prowadzącej czy książka jest materiałem na film, usłyszeliśmy w odpowiedzi:

– Małgosia pisze powieści historyczne, wielowątkowe, pokazujące epokę, bogate w treść i ilość bohaterów. Takie tematy są wspaniałe do sfilmowania, tylko nie ma takich producentów, którzy znaleźliby kasę na film kostiumowy, bo jego koszt byłby wielomilionowy.

Pani Magdalena Zawadzka wypowiadając się na temat książki zwróciła uwagę, na styl i język jakim operuje Autorka. Jest to elegancki język choć archaizowany, ale wiele słów pochodzi z języka łacińskiego, i ci którzy uczyli się łaciny z łatwością te słowa rozpoznają. Zresztą na okładce książki pani Magdalena Zawadzka napisała:

„…Tę pełną niesamowitych zdarzeń i zwrotów akcji powieść przeczytałam jednym tchem. Jest fascynująca. Henryk Sienkiewicz ma godną następczynię. Ja, filmowa Baśka Wołodyjowska, daję Wam na to, Drodzy Czytelnicy, mój szlachecki parol…”

Magdalena Zawadzka i Wiktor Zborowski

Magdalena Zawadzka i Wiktor Zborowski

Pan Wiktor Zborowski, swoim pięknym głosem odczytywał urywki książki będąc raz Cześnikiem, innym razem Kasztelanem. A sam napisał tak:

„Ja, stary koń, jak sztubak pochłaniałem rozdział za rozdziałem, z wypiekami na policzkach. Miłość, nienawiść, polityka, intrygi, zdrada. Litwa i Korona w niezwykle narwnych ale i groźnych dla Polski czasach pierwszej połowy XVIII stulecia. Świetnie zapleciona akcja, pełnokrwiści bohaterowie. Tylko filmowa! Powodzenie murowane, ale po 23.Są momenty i to bardzo! Z czystym sumieniem POLECAM!..”

Cóż ja mogę dodać do tych wypowiedzi? Mogę zaprosić do przeczytania kolejnego urywku książki, abyście wiedzieli co stracicie, gdy po nią nie sięgniecie!

Zapraszam:

„…Kałamaszka toczyła się powoli, rzeźbiąc ślady w tłustym błocie. Rzęsiste strugi deszczu czyniły zimno jeszcze bardziej przenikliwym. Na koźle, przykryty ledwie jakąś kapotą, siedział Bartek Rabiński. Z tyłu kasztelanka bez żadnego bagażu, niczym najbiedniejsza chłopka, otulona, czym popadło. Zmarznięci, przemoczeni, milczący, zdążali ku Litwie. Podróżowali tak już trzy dni, a drogi nie ubywało. Jechali od karczmy do karczmy, zjadali coś ciepłego, przespali noc w jakimś kącie i ruszali dalej. Kasztelanka czasami zamamrotała coś pod nosem, może to była modlitwa, może przekleństwo, Bartek nie śmiał pytać, bo we wzroku nie miała chęci rozmowy, jeno rozpacz, niemy krzyk i złorzeczenia. Może myślała, że drogę do domu odbędzie, jak kasztelance przystało, ale czekać nie chciała, a Warszawa to nie trakt w lesie, niełatwo tu podróżnego ograbić. Straż marszałkowska węszy, a osobliwie w czas sejmowy.

Tort w kształcie książki

Tort w kształcie książki

 

Komu by co z tego przyszło, jeśliby Rabiński dał gardło za jaką karocę? Co by z tego miała sama kasztelanka? Prawda, że zimno i niewygodnie, nikt jej wszakże z Marywilu nie wyganiał. Mogła tam czekać na męża utracjusza. Pewnie już Moskwa na drugim brzegu stoi. W samej Warszawie rezyduje, a Lange szuka jej po mieście. Może jaką rekompensatę za swe służby od Sasa dostał i znów gra do upadłego? A ona? Kiedy się uparła, musi zęby zagryzłszy, znieść niewygody. Za dzień, dwa, wreszcie dojadą…”

Cecylia, niemal nie unosząc powiek, patrzyła na smagane strugami deszczu przydrożne zarośla przesuwające się przed oczami. Szkapina stara ledwie człapała, wyciągając kopyta z gliniastego błota. Gdzie mu do kasztelańskich meklemburskich wałachów z Turowa! Gdzie tej furze do wyłożonej aksamitem gdańskiej karocy, ze szklanymi taflami w oknach, z latarniami po bokach i złotymi gałkami? Jak to taką landarą na podwórzec zamkowy wjechać? Toć wstyd i hańba będzie po wsze czasy. I jeszcze ten bękart, nie wiadomo czyj, co po brzuchu hasa! Kręci się, jakby gonionego tańcował!

Wczuwając się w ruchy dziecka, Cecylia zastanawiała się, jak ją przyjmie ojciec, jak bracia? Co powiedzą? Ulitują się? Zrozumieją, przez co musiała przejść i że nie chciała zostać przy mężu na dalszą poniewierkę? A może każą

książka "Fortuna i Namiętności KLĄTWA"

książka „Fortuna i Namiętności KLĄTWA”

wracać? Wszak matki już nie ma, co za słabszym zawsze brała stronę. Zimno! Wszystko przemoczone. Onuce przesiąkły. Z nosa coś kapie, nie wiadomo łzy to, czy deszcz? Czuła, że czoło się jej rozpala, a ciałem wstrząsają dreszcze.

– Hej, panienko? – Rabiński odwrócił się ku niej. – Tam dalej chata, może przy ogniu posiedzieć dozwolą?

Cecylia z trudem uniosła głowę. Zbliżali się do jakiejś wsi. Gdyby podróżowali paradną karetą, jaką ku Warszawie jechała, kazałaby się wieźć do dziedzica. W obecnym stanie, mogła liczyć tylko na litość prostego ludu, bo ze dworu psami by ich pewno poszczuto, panu głowy nie zawracając.  Umrzeć tu na tych rozstajach i wstydu nie doczekać, kiedy się w takiej kałamaszce do domu rodzinnego wraca.

Bartek zeskoczył z woza i wszedł do chałupy. Chwilę później pojawił się znowu. Pomógł kasztelance zsiąść i podtrzymując, aby nie upadła, wprowadził do środka. Była to zwykła kurna chata, ale sucha i ciepła. Wieśniaczka spojrzała na Cecylię i od razu zrozumiała, że ma do czynienia z kimś ważnym w chwilowe tylko kłopoty popadłym. Dała im trochę kaszy z kociołka i po pajdzie chleba. Siedli na pieńku, czując ciepło od ognia. Baba znalazła jakieś onuce i koszulę, a potem wskazała kasztelance swoje miejsce na piecu. Cecylia siedziała skulona i drżąca, nie próbując jeść. Baba dotknęła jej czoła dłonią.

– Matko Boska! Toć wy w gorączce! Wam kwiatu lipowego trzeba!

Bartek spojrzał na wstrząsaną dreszczami kobietę. Jeśli coś jej się stanie, to jego obwinią! Przyglądał się gospodyni, jak gotuje wodę w kociołku, sypie garść ususzonego kwiatu lipowego, miesza, odcedza, a potem leje do glinianego kufla. Owinięta jakimiś piernatami, kasztelanka przez cały czas nie podniosła nawet głowy.

– Naści, pijcie póki gorące!

Cecylia wzięła z jej rąk naczynie i grzejąc dłonie, przytknęła do ust. Małymi łykami popijała napar.

Tymczasem Bartek, bacznie przyglądając się chorej, rozmawiał z wieśniaczką. Jej mąż przebywał w lesie, miał wrócić lada dzień. Kobieta często zostawała sama. Nie bała się. Nie ma nic cennego, ludzie ją tu znają. Nikomu nic złego nie zrobiła, wierzyła, że i jej nikt krzywdy nie wyrządzi. Żołnierzy moskiewskich widziała, przechodzili traktem, nie zatrzymali się obok jej domu, widać było im spieszno. Nie interesowało ją, że król już wybrany, ani kto nim został. W jej życiu liczył się tylko mąż, dziedzic i pańszczyzna.

– Król to dla panów stworzony. On dziedzic nad dziedzicami, bo go słuchać muszą! – tłumaczyła według swego rozumu, a Bartek słuchał, coraz bardziej senny.

Poszedł jeszcze oporządzić konia i siedział przy palenisku, póki ogień całkiem nie wygasł. Co chwila coś go wyrywało z drzemki, a to pies gdzieś zaszczekał, a to sowa huknęła albo wiatr zawył w kominie. Cecylia raz po raz budziła się, majacząc przez sen. Tylko stara spała, nieświadomie zawierzywszy swoje życie zbójcy.

Do rana choroba Cecylii nie minęła. Musieli zostać. Trzeciego dnia kasztelanka czuła się jeszcze gorzej i Bartek zrozumiał, że nie ma na co czekać. Do Turowa zostało dwa dni drogi, musiał ruszyć po pomoc.

Fortuna i Namiętności Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk

Fortuna i Namiętności
Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk

Przed odjazdem dał zdumionej wieśniaczce czerwony złoty z obietnicą, że dostanie drugi taki po jego powrocie. Patrzyła na monetę z nabożną czcią, pewnie nigdy nie widziała takiego majątku. Z wdzięczności przyniosła mu trochę chleba i obiecała, że będzie strzegła chorej, niczym źrenicy oka. Przed odjazdem, Rabiński pożegnał się z kasztelanką, tłumacząc jej, że jedzie po pomoc.

– Dasz im to! – zerwała z szyi łańcuszek z krzyżykiem. – To ich przekona, że jesteś moim posłem.

Zacisnął dłoń na łańcuszku kasztelanki, zdziwiony obrotem fortuny, jaki ją spotkał. Gdy na nią patrzył, serce ściskało mu się ze współczucia. Brudna, potargana, chora, w niczym nie przypominała owej dumnej, nienasyconej pani, która dała mu zakosztować kasztelańskiego miodu, dla której stracił głowę, porzucił swój fach i ruszył do Warszawy. A teraz stał się jej jedynym opiekunem. Gdyby coś mu się w drodze stało, jaki los ją tu czeka?

– Wytrwajcie! Przywiozę pomoc! – rzekł stanowczo.

Kasztelanka nie odpowiedziała, nie wiedział nawet, czy usłyszała jego słowa.

Drugiego dnia przed zmierzchem stanął u stóp zamku. Krzyknął do straży, żeby uchyliły wrota. Wyszedł doń wrotny, z którym Bartek nie chciał gadać, twierdząc, że ma zlecenie do samego kasztelana. Wrotny przyprowadził dowódcę straży zamkowej. Ten również nie chciał wpuścić Bartka za bramę.

– Coście za jedni?

– Jam jest Dobrogost Kaliński, szlachcic spod Brześcia.

– Czego chcecie?

– Przyjechałem z wiadomością dla jego wysokości.

– Dajcie, to mu oddam.

– Nie mam listu. O dwa dni drogi stąd, w wiejskiej chacie, leży chora kasztelanka Cecylia. Nie wiem, czy jeszcze żyje. Trzeba jej pomocy.

– Cóż to za baśnie? Kasztelanka przy mężu w Warszawie rezyduje!

– Żeby was przekonać, dała mi swój łańcuszek z krzyżykiem.

Przekonawszy się, że jest bezbronny, dowódca straży zaprowadził Rabińskiego do ochmistrza, a ten wkrótce zaanonsował go Straszowi.

Ku świtowi jedna z karet opuściła zamek. Nie wtajemniczając kasztelana, Wacław Strasz, postanowił sprawdzić informacje uzyskane od Rabińskiego. Na czele liczącego sześciu ludzi oddziału, co tchu ruszył w drogę. Odnalazł kasztelankę, wciąż bardzo chorą, na piecu podłej wiejskiej chałupy. Z trudem ją poznał. W brudnych łachmanach, potargana, przelękniona, w niczym nie przypominała Cecylii Jandźwiłłówny, pani Nepomucenowej Lange. Przy pomocy wieśniaczki wdziała przywiezioną przez Strasza suknię. Mimo okrycia podbitą futrem salopą, ciągle drżała.  Nie żegnając się, ani nie dziękując swej opiekunce, wyszła z chałupy. Tu zmrużyła oczy i powiodła wzrokiem po ludziach. Zatrzymała go na Bartku.  Wskazując mężczyznę palcem, rzekła z mocą:

– Ten człowiek mnie porwał. Aresztujcie go!

Rzucony niczym wór jaki niepotrzebny, upadł boleśnie na twarde klepisko. Rozcierając obolałe kości, słyszał gdzieś z kąta czyjś świstliwy, chorobliwy oddech. Po kątach popiskiwały szczury. Śmierdziało moczem i łajnem. Gdy wzrok przywykł nieco do ciemności, ponad głową Rabiński zauważył szarzejący, zakratowany otwór. Dlaczego nie przewidział, jak zostanie potraktowany na zamku, przecież znał Jandźwiłłow nie od dziś! Kasztelanka miast podziękować, wtrąciła go do lochu! Oto wdzięczność pańska! Roił nawet o jakiejś zapłacie, nagrodzie za wszystkie trudy, za służbę, którą przy niej sprawował przez ostatnie dni. A tymczasem oskarżyli go o porwanie! Taka to łaska!

Pociągnął nosem i potarł obolały łokieć. Zimno tu. Ciemno, choć oko wykol. Nie ma się gdzie do snu przytulić. Nawet wiązki słomy najmarniejszej nie rzucili. Co z nim zrobią?  Przecież nikogo nie porwał! Gdyby uprowadził kasztelankę, nie wiódłby Strasza na miejsce przestępstwa! Wcześniej zażądałby okupu. Spojrzał raz jeszcze do góry. Niełatwo się będzie wydostać z kasztelańskiego więzienia.

– Hej, ty! – zaszeptał w kierunku kąta. – Coś za jeden?

– Jam trup! – wyrzęził więzień. – I ciebie to samo czeka…”

http://www.granice.pl/publicystyka,nie-chcialam-zostac-drugim-sienkiewiczem-wywiad-z-malgorzata-gutowska-adamczyk,910

Spotkanie z autorką książki „Fortuna i Namiętności KLĄTWA” odbyło się w dniu 19 lutego 2015 r w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie Rynek Starego Miasta 20.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk Fortuna i Namiętności -Klątwa zaproszenie na spotkanie w Warszawie

Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Fortuna i Namiętności -Klątwa zaproszenie na spotkanie w Warszawie

Pomimo utrudnień jakie aktualnie panują w stolicy w związku z pożarem na Moście Łazienkowskim, strajkami rolników, i związkowców na Stare Miasto dojechałam bez przeszkód. Samochód zostawiłam pod Teatrem Stara Prochownia, jest tam parking strzeżony, więc miejsce miałam zapewnione. Bałam się tłoku, braku miejsc parkingowych, oraz komplikacji z dojazdem stąd zwołałam nasza grupę anińską na wczesne popołudnie aby zdążyć na czas. Beata, Maria, Joanna , Jola, Andrzej i ja, grupa nieliczna ale śliczna a co najważniejsze zakochana w twórczości naszej Królowej Literatury pani Małgorzacie Gutowskiej Adamczyk. Wyjazd na tak ważne spotkanie nie mógł odbyć się bez zakupu przepięknego bukietu kwiatów, które na tę okoliczność zamówiłam w kwiaciarni przy ul. Kajki. Przygotowane należycie pojechałyśmy na spotkanie. Już wejście na Rynek Starego Miasta zaskoczyło nas feerią świateł, pięknymi dekoracjami a także lodowiskiem na samym środku Rynku. Muzyka i światła, podkręcały atmosferę , ponieważ w progu Muzeum Literatury powitał nas kat i Cześnik z Cześnikową w strojach epoki, którzy obdarowywali przybyłych ciasteczkami anty klątwowymi.  Powitanie przez bohaterów książki  mieliśmy nadzieję, na wielki spektakl z okazji promocji książki. I wcale to a

Bohaterowie książki wraz z autorką panią Małgorzatą Gutowską-Adamczyk

Bohaterowie książki wraz z autorką panią Małgorzatą Gutowską-Adamczyk

wcale się  nie zawiedliśmy.  W Muzeum pełno ludzi, w pewnym momencie zabrakło nawet krzeseł, po chwili dostarczono jeszcze kilkadziesiąt. Poustawiano je wokół sceny gdzie  siedziała pani Dorota Koman prowadząca spotkanie, autorka pani Małgorzata Gutowska-Adamczyk, pan Wojciech Adamczyk ( tak, tak ten sam  wspaniały reżyser dzięki któremu  od Marca 2015 oglądać będziemy dziewiąty sezon  serialu RANCZO, a tak zupełnie prywatnie mąż Małgosi), obok zasiadła Magdalena Zawadzka aktorka i autorka książek „Gustaw i ja”, „Taka jestem” i Wiktor Zborowski, którego chyba nie muszę przedstawiać, ponieważ jako aktor cieszy się należną mu sławą.  Mieliśmy szczęście bowiem ci właśnie aktorzy  czytali  urywki promowanej książki, ale zanim  to się  stało pani Dorota Koman wprowadziła  nas w klimat osiemnastego wieku, czarów, czarownic, mistrza sprawiedliwości czyli kata, szanowaną personę, urzędnika o solidnych dochodach,  na ekranie pojawił się film pt.” Jak powstaje książka”

http://www.youtube.com/watch?v=4YBPe0Je_dQ  zapraszam na projekcję.

Już wiemy jak powstawała książka, jak  wiele pozycji musiał naczytać autor, jak wymyśla postaci, które stają na scenie i zaczynają żyć swoim życiem. Cześnik, Cześnikowa,  Zofia, nimfomanka Cecylia, Jan, który miał być Rafałem, ale takiego imienia wówczas nie było stąd zmiana. Kat, Czarownica, Kasztelan i wielu innych niebanalnych bohaterów.

od lewej Małgorzata Gutowska Adamczyk, Wojciech Adamczyk Magdalena Zawadzka, Wiktor Zborowski

od lewej Małgorzata Gutowska Adamczyk, Wojciech Adamczyk Magdalena Zawadzka, Wiktor Zborowski

Pani Małgorzata opowiadała nam o postaciach jakie stworzyła,  jak się przygotowywała do pracy, i jak wiele innych książek dokumentujących XVIII wiek przeczytała aby pokazać nam epokę, a w niej  dziewczyny wychodzące za mąż w wieku trzynastu, czternastu lat będące nierzadko wdowami już po kilku latach. Szybko dojrzewaliśmy ale też bardzo szybko stawaliśmy się starcami w czterdziestej wiośnie życia.

Książka napisana  jest w stylizowanym języku polskim(był on bardziej archaizowany, aby w końcu został przeredagowany na bardziej współczesną polszczyznę).

Nie mogę streścić powieści,  popsułabym wam przyjemność czytania. Mogę  zaprosić do przeczytania  fragmentu książki:

„…Dziewka przyznała się do wszystkich guseł i czarów, choć nawet specjalnie się nie wysilał. Zresztą nie było jeszcze nikogo, kto zniósłby tortury mistrza sprawiedliwości. Brali winę na siebie, nie mając niczego na sumieniu, byle szybciej umrzeć, byle już nie cierpieć. Dodawali szczegółów i wymieniali pomocników w zbrodniczym rzemiośle, wystarczyło dobrze za język pociągnąć lub podłożyć ogień pod pachy… Strzyknął z nosa smarkiem, chcąc uciec od natrętnych myśli, bo po raz pierwszy poczuł słabość. Żal mu się jej zrobiło. Młoda była i ładna. Nawet gdy długi warkocz koloru pszenicy spadł na brudną podłogę, wciąż jeszcze robiły na nim wrażenie jej duże usta, wąska kibić, jędrne piersi, skóra niczym alabaster. Niewiele zasłaniał poszarpany, obszyty szkaplerzami i świętymi obrazkami worek, którym ja baby okryły, żeby nie mogła już nikomu szkodzić.  Patrząc na nią czuł pulsowanie w kroczu. Miała szesnaście lat. Czarownica czy nie, zdałaby się na żonę, skoro żadna inna nie chciała z dobrej woli katowską jejmością zostać. Trafiała się fortunna okazja, bo samotne życie całkiem mu już obrzydło.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Wojciech Adamczyk

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Wojciech Adamczyk

Narażając się na sto batów kary pozorował męczarnie, ale darła się jak ze skóry obdzierana. W jej oczach czaił się lęk. Wiedziała co ja czeka. Pogodziła się już z nieuchronnym i chciała tylko szybko umrzeć. Dlaczego akurat to jej strach tak na niego działał-rozmyślał, wiercąc się nocą w brudnym barłogu i tarmosząc przyrodzenie, póki nie doznał ulgi. Nie, na pewno była niewinna, wystarczyło jedno spojrzenie. Nie miała w sobie ani krzty hardości, chociaż mogła nią zgrzeszyć wobec kasztelana, znany to lubieżnik. Duma to jej cała wina. Teraz za to zapłaci. Panowie nie wybacza takich zniewag. Przysłani przez niego oskarżyciele nalegali na wyrok, bo służyli panu na Turowie, zwykła rzecz. Sąd wójtowski uznał ich argumenty. Mało to niewinnych pozbawił życia? Zresztą winna czy nie, nie miało znaczenia, skoro postanowił ja uratować. „Uratować”-nie znaczy puścić wolno. Pragnąc jej całym sobą, zlekceważył niebezpieczeństwo zadawania się z czarownicą. A nienawiść i strach wobec czarownic przewyższały te, które ludzie czuli wobec katów. Nie zważał też na gniew i przyszłą zemstę kasztelana, chciał mieć dziewkę tylko dla siebie. Myśl o niej tak go opętała, ze gotów był zaryzykować. Raz czy drugi wzdrygnął się z obawy. A jeśli naprawdę jest czarownicą? Jaki los go spotka, gdy będzie próbowała na nim swoich mocy? Jednak ze wzgarda odrzucał te lęki, rojąc o jej gorących udach, słodkich ustach i miękkich dłoniach. Ten obraz dodawał mu wigoru. Kiedy się przyznała i sąd skazał ja na śmierć, była już zależna tylko od jego dobrej woli.

Czule przesunął dłonią po głowni miecza i uważnie przyjrzał się wyrytemu zaklęciu:

Ilekroć miecz swój do góry wznoszę

O życie wieczne dla grzesznika proszę.

Odczytywane w przededniu każdej egzekucji, znał je na pamięć. Powtarzał sentencję, potem następowała krótka nieuważna modlitwa. Nie myślał o ludziach, którym odbierał życie tak jak nie myślał o cierpieniach zarzynanej na świąteczny obiad kury. Wszakże jest tylko ręką sprawiedliwości, która już się dokonała. Na ogół nie myślał, czy byli za młodzi, żeby umierać, winni czy też nie. To nie należało do niego. Przeciął nić żywota kilku skazanym i nigdy nie

Dorota Koman i Małgorzata Gutowska-Adamczyk

Dorota Koman i Małgorzata Gutowska-Adamczyk

czuł się winien. Ważniejsze czy robota została dobrze wykonana. „Co żyje musi umrzeć”- powtarzał, choć sam był na razie wyjątkiem od tej reguły….”

„… Kat wiedział, że bies nie przyleci bo stos dziś nie zapłonie. Widzowie się rozczarują. Takie rzeczy zbyt często  w Winnicy się nie zdarzały. To będzie pierwsze wyzwolenie. Pisarz utrwali je pewnie w miejskich księgach sadowych na wieczna pamiątkę. „Sąd niniejszy wójtowski winnicki, stosując się do oprawa magdeburskiego konstytucjami koronnymi obwarowanego, dekretem swoim skazał na śmierć Klementynę Furtak, aby na stosie drew jako czarownica spalona była, aliści pomieniona uwolniona od mistrza sprawiedliwości została, co niniejszym wiadomym czynimy i oną od spalenia uwalniamy”.

Doprowadzona przez pomocnika dziewczyna, słaniając się na nogach, stanęła obok sterty chrustu. Oczekujący momentu kaźni ksiądz zapytał z obowiązku:

-Na Boga w niebiesiech jedynego, azali odpuszczasz ludziom ich grzechy?

A ona syknęła tylko przez zęby:

-Idź precz!

Bojąc się, że zgromadzeni usłyszą drżenie jego głosu, kat wciągnął głęboko mroźne powietrze. Starał się mówić głośno i wyraźnie, tak aby wszyscy usłyszeli i byli mu świadkami :

-Klementyno Furtak, uwalniam cię od stosu! Nie zareagowała, nawet nie spojrzała na swego wybawiciela! -Uwalniam cię od śmierci, zostań moja żoną!- oznajmił uroczyście, chcąc upewnić się, że zrozumiała, nierad, że musi dwa razy powtarzać, jakby prosił o jakąś łaskę. Tłum westchnął i zafalował….”

„…. Jakby nie usłyszała, dziewczyna jednak weszła na stos. Powiodła po zebranych niewidzącym wzrokiem, na nikim nie zatrzymawszy spojrzenia, coś tam jeszcze zamruczała pod nosem i niemalże natychmiast  rzuciła z wyższością: -Kacie czyń swą powinność!

Mistrz sprawiedliwości sczerwieniał, jakby mu kto napluł w twarz. Ta dziewka woli śmierć niż wyzwolenie i małżeństwo, które jej ofiarował?! Niektórzy zaczęli się podśmiewać i pokazywać go sobie palcami. Wzgardzony i wyszydzony- tak się  kończą niewczesne amory! Taki jest finał, kiedy kto chce być dobry dla innych! -Dajcie ogień!- krzyknął zachrypniętym głosem….”

O spotkaniu, rozmowie z autorką książki  i dalszym ciągu pięknego wieczoru opowiem w następnym wpisie CDN.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.