Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Wspomnienia’

            Zaproszenie na Galę Jubileuszu 60-lecia Muzeum Sportu i Turystyki otrzymałam prawie trzy tygodnie temu, zaproszenie odłożyłam i prawie o nim zapomniałam, gdyż przygotowywałam się do szpitala, co pociągało za sobą zwielokrotnione wizyty u różnych lekarzy oraz wykonanie wielu dodatkowych badań. W końcu okazało się, że operacja musi być odłożona z wielu powodów, które jak grzyby po deszczu zaczęły rosnąć w ciągu ostatnich miesięcy. Kilka dni temu robiąc porządki znalazłam owo zaproszenie i postanowiłam uczestniczyć w wielkiej gali zorganizowanej w Centrum Olimpijskim w dniu 11 października 2012 r. Dyrektora Muzeum pana Tomasza Jagodzińskiego znamy od wielu lat, pamiętam dokładnie jego debiut dziennikarski w Przeglądzie Sportowym tym bardziej, że szlify dziennikarza zdobywał jeżdżąc prawie na wszystkie imprezy badmintona, jakie były organizowane w Polsce. Często spotykaliśmy się na dworcu w Warszawie, a jadąc pociągiem zawzięcie dyskutowaliśmy nad rozwojem badmintona w Polsce, on zaś opowiadał o sobie o swoich pasjach o ciężkiej pracy w kopalni w Bełchatowie. Tak, od tamtych pamiętnych czasów minęło 35 lat. I oto ten sam Tomasz Jagodziński dzisiaj dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki będzie gospodarzem wielkiej Gali Jubileuszowej.

               Honorowy Patronat Jubileuszu objął Marszałek Województwa Mazowieckiego pan Adam Struzik uczestnicząc osobiście w kilku imprezach celebrujących święto sześćdziesięciolecia tej jedynej w swoim rodzaju placówki w Polsce.

Siedzibą Muzeum Sportu i Turystyki jest Centrum Olimpijskie, gdzie całe piętro drugie jest oddane dla potrzeb ekspozycji stałej a także wydzielona jest  dodatkowa powierzchnia dla potrzeb ekspozycji czasowych. Warunki ekskluzywne, ale… wróćmy na chwilę do początków Muzeum, do bardzo skromnych początków – instytucji mieszczącej się w jednym pokoju, gdy to w roku 1949 Główny Komitet Kultury Fizycznej powołał komórkę organizacyjną zalążek przyszłego muzeum  na ul. Rozbrat 26.  Oficjalne powołanie Muzeum nastąpiło w roku 1952 a pierwszym dyrektorem została pani Maria Morawińska-Brzezicka.  Zbiory rosły i wraz z tym bogaceniem należało powiększyć powierzchnię wystawienniczą oraz magazynową, dlatego Muzeum zostało przeniesione do Akademii Wychowania Fizycznego gdzie znalazło lepsze warunki, ale nie trwało to zbyt długo iMuzeum powróciło na ul. Rozbrat gdzie wygospodarowano dla niego około 250m kwadratowych powierzchni wystawowej.  W roku 1955 otwarto stałą ekspozycję.  W roku 1958 przyznano Muzeum plac u zbiegu ulic Senatorskiej i Podwale, projekt budynku był gotowy, lecz w następnym roku władze miast cofnęły zezwolenie na budowę, wtedy też powstała koncepcja przeniesienia muzeum na teren Stadionu „Skry” (rok 1966) a właściwie pod jego trybuny, gdzie po adaptacji wschodniej części obudowy stadionu zaprojektowano wnętrza i nastąpiło otwarcie Muzeum w roku 1966. Pani Maria Brzezicka piękna kobieta, wielbicielka Muzeum a na co dzień żona szablisty Arkadego Brzezickiego starała się ze wszystkich sił aranżować darowizny, zakupy, na które trzeba było pieniędzy, ale czego nie zrobi piękna zmotywowana kobieta? Muzeum rozrastało się ilość darczyńców rosła a wraz z nimi powiększały się eksponaty Muzeum. Pani Maria miała wiele pomysłów, które realizowała zachęcając do nich przyjaciół męża. Pan Wojciech Zabłocki poproszony o przygotowanie scenariusza ekspozycji szermierczej zaproponował wykonanie dioramy przedstawiającej turniej rycerski na Wawelu, którą to dioramę „…znakomicie wykonał szef sekcji szermierczej Krakowskiego Klubu Szermierzy, wielce dystyngowany pan „Lulu” Boczar. Ponieważ diorama stała się atrakcją ekspozycji zamówiono u niego drugą makietę, przedstawiająca turniej kuszniczy Bractwa Kurkowego w Krakowie. Niezwykłe dla mnie było to, że „Lulu” wykonał wszystkie swoje malutkie i precyzyjne modele wiecznie trzęsącymi się rękoma. Jak mówił ta trzęsionka zaczęła się po walkach w Fabryce Papierów Wartościowych w Warszawie w czasie Powstania Warszawskiego, kiedy gonił się z Niemcami po korytarzach, poruszając bez przerwy palcami, żeby pierwszy pociągnąć za spust…, Co mu się zresztą udawało… W roku 1972 pani Maria Brzezicka została zaproszona do Lozanny, jako konsultantka powstającego tam Muzeum Olimpijskiego. Zaproponowała wówczas panu Wojciechowi Zabłockiemu przygotowanie ekspozycji antycznej. Oczywiście nic z tego nie wyszło, ale przypuszczalnie wtedy zostałem zarażony bakcylem olimpizmu, który drąży mnie do dzisiaj i prawdopodobnie jest nieuleczalny…” Tak kończy swoje wspomnienia dotyczące pracy na rzecz Muzeum Sportu i Turystyki pan prof. dr hab. inż. architekt Wojciech Zabłocki obecny Przewodniczący Rady Muzeum. Pani dr Maria Morawińska- Brzezicka była dyrektorem Muzeum w latach 1952 – 1978, następnie funkcję objął pan mgr Kazimierz Pieleszek 1978-1992 a od roku 1992 do 2008 pani r Iwona Grys i to właśnie za jej czasów wizytę w Muzeum Sportu i Turystyki ”pod trybunami Skry” złożył Marszałek Województwa Mazowieckiego Adam Struzik.

Przykry to był widok gdyż wystawy organizowane w tym przybytku miały ogromny potencjał poznawczy natomiast warunki, w jakich przyszło je organizować  były przerażające. Wspomniał o tym pan Marszałek Struzik w swoim przemówieniu. W roku 2000 wizytował osobiście ten obiekt muzealny na „Skrze” i jak sam powiedział był wielce zaskoczony faktem, że zastępca dyrektora muzeum ma swoje biurko przy samym wejściu pod schodami, natomiast ówczesna pani dyrektor Iwona Grys siedzi w pokoju a za jej plecami po ścianie płynie woda. Iwona dusza tegoż muzeum od wielu lat ( w Muzeum przepracowała 39 lat) z uśmiechem powiedziała ależ panie Marszałku nie jest najgorzej! Dobrze, że mamy w miarę zabezpieczone nasze najcenniejsze eksponaty.

I tak zaczęła się swoista walka o przeniesienie Muzeum, ale nikt nie wiedział wówczas gdzie i do jakiego budynku. Propozycji było kilka, ale żadna nie spełniała kryteriów dla tego typu instytucji. Dopiero rozpoczęcie budowy Centrum Olimpijskiego i oddanie budynku w maju 2004 zrodziło pomysł ulokowania tej znakomitej placówki właśnie w Centrum, tu gdzie mieścił się Polski Komitet Olimpijski, gdzie powołano do życia Centrum Edukacji Olimpijskiej, oraz gdzie Muzeum zorganizowało wystawę na otwarcie Centrum w roku 2004 Polski debiut Olimpijski – Chamonix i Paryż . 

Wysiłki wielu osób ukoronowane zostały sukcesem i podpisano umowę pomiędzy Polskim Komitetem Olimpijskim, Urzędem Marszałkowskim oraz Muzeum Sportu i Turystyki lokując Muzeum w Centrum Olimpijskim w Warszawie przy ul. Wybrzeże Gdyńskie 4 (adres podaję na wszelki wypadek gdybyście chcieli kiedyś odwiedzić Muzeum i jego wspaniałą ekspozycje stałą, warto!).  Zaczęło się przenoszenie Muzeum, ale nie, nie, nie było to tak proste jak sobie wyobrażacie. Centrum Olimpijskie jest nowoczesnym budynkiem z pełną wentylacją i klimatyzacja zarządzaną elektronicznie. Te właśnie nowoczesne urządzenia wymagały specjalnego przygotowania zbiorów do przeniesienia do siedziby w Centrum. Całość zbiorów musiała zostać odgrzybiona, przejść specjalistyczną procedurę w specjalnych komorach – urządzeniach, które odkaziły bakteriologicznie wszystkie elementy zbiorów w sumie 55.000 obiektów muzealnych).  Operacja była niezwykle skomplikowana i wymagała czasu, a opracowanie stałej ekspozycji również było czasochłonne. Prace zostały zakończone i w roku 2005 Muzeum Sportu i Turystyki znalazło swoją siedzibę w prestiżowym budynku Centrum Olimpijskiego a Polski Komitet Olimpijski stał się w sposób naturalny instytucja najintensywniej i najdłużej związaną z Muzeum. Muzeum Sportu i Turystyki, jako instytucja świata sportu od roku 1999 zaznaje dobrodziejstw spokojnej i stabilnej pracy, jako instytucja kultury Samorządu Województwa Mazowieckiego…

Cedeen

Wszystkie fotografie otrzmałam od Mojego Wielkiego Przyjaciela Jana Rozmarynowskiego, Janku bardzo Ci dziękuję, jesteś niezawodny!

Jadwiga

 

Urodziny

Sierpień, piękny słoneczny dzień a ja w ferworze zajęć domowych i zakupów, bo właśnie dostałam mieszkanie i starałam się dokonać rzeczy niemożliwej a mianowicie kupić firanki, zasłony oraz oczywiście jakieś meble. Nie było to wcale takie łatwe jak się obecnie wydaje. Firanki wypatrzyłam w DT Centrum, więc zakupiłam, kilka metrów (tyle ile było coś około 8) gdyż była to końcówka serii. Szczęśliwa i dumna powędrowałam z firankami pod pachą ulicą Marszałkowską w stronę MDM. Któraś z moich koleżanek powiedziała mi, że w Cepelii widziała piękne zasłony i pewnie by mi się spodobały. Więc podrałowałam. Zasłony były w moim ulubionym kolorze ciemno zielonym zaś wzór był w kolorze złotym, nie pamiętam dobrze, czy były haftowane, czy też tak zostały utkane. Pani sprzedawczyni, miła osoba szybko wyliczyła ile tego szczęścia mam kupić do saloniku 14 metrowego… Razem wyszło coś około 12 metrów, bo salonik miał wysokość 2,45 m a szerokość wynosiła około 4 metrów no i posiadał dwa okna, jedno wielkie balkonowe a drugie mniejsze pojedyncze.   Tak czy owak, materiału było dużo, no i wcale nie był taki lekki, a ja już dźwigałam ileś metrów firanek. Ale co tam, co to jest dla młodej kobiety kilkanaście metrów materiału ciężkich zasłon plus firanki. Byłam bardzo szczęśliwa, że w ogóle taki towar dostałam i pokój będzie stosownie udekorowany. Ani mi przez myśl nie przeszło, że wszystko razem będzie ważyło kilkanaście słodkich kilogramów. Pani ekspedientka pięknie zapakowała mi zasłony w dwie paki owiązała sznurem(!!!) takim do pakowania pocztowych paczek, zasłony nie były zapakowane w żaden papier, żadna siatkę choćby i plastikową, zostały złożone w kostkę, a raczej niebotycznych rozmiarów kość i podane mi z wdziękiem. Proszę oto pani pakunki. Uff…

Co było robić, zapytałam pani ekspedientki czy mogłyby te pakunki poleżeć tylko chwilkę a ja skoczę i złapię taksówkę. Ależ oczywiście, odpowiedziała miła pani.

Poszłam na postój taksówek i po odczekaniu 40 minut wróciłam do Cepelii jak niepyszna. No i co? Usłyszałam pytanie. Ano nic, taksówek nie ma, ani jednej ani nawet nikt się nie zatrzymał abym mogła się dosiąść. Ach tak… pokiwała głową miła pani. Zafrasowałyśmy się obie, ja zastanawiałam się jak szybko odpadną mi ręce a pani pewnie myślała, czy mam wszystkie klepki w głowie na swoim miejscu.  Co było robić, wzięłam obydwa tłumoki i wyturlałam się ze sklepu. Dokładnie tak, wyturlałam się, bo jak inaczej nazwać kobitę niosącą ogromne dwa pakunki plus przywieszony dodatkowy na ramieniu tłumok z firankami. Jednak, czego się nie robi dla rodziny? Dobrze, że sklep Cepelii nie był daleko od przystanku autobusu pośpiesznego linii „B”. Jakieś sto pięćdziesiąt metrów zmagań i już usiadłam na przystankowej ławeczce. Pierwszy etap mojej drogi przez mękę odbyty. Ciągle zadowolona, ciągle uśmiechnięta, szczęśliwa posiadaczka nabytych towarów za ciężkie pieniądze wzięte na raty w mojej instytucji. Hmmm. ..Autobus przyjechał dosyć szybko i zaczęły się schody.  Wysokie stopnie wejściowe do tegoż autobusu marki Jelcz nijak nie pozwalały na pokonanie ich bez przeszkód, dwie paki zasłon, plus firanki na ramieniu dociążały mnie kilkunastoma dodatkowymi kilogramami, a ja cała gruba i okrągła w dziewiątym miesiącu ciąży! W końcu jakiś pan zlitował się nade mną i mamrocząc coś o mnie i moim braku odpowiedzialności pomógł mi wtargać paki. Zapytał jeszcze czy w takim stanie nie powinnam poprosić męża o pomoc. Taaa, biedny człowiek nie wiedział wcale, że mój ślubny od 25 dni przebywał na zgrupowaniu judo, jako trener i wcale to a wcale nie mógł wrócić przed końcem sierpnia. Szkolenie, zawodnicy, plany, wszystko było bardzo ważne, a ja żyjąca na co dzień z trenerem najlepszym z najlepszych nie mogłam mu zawracać głowy jakimiś „drobiazgami”. Taa, drobiazgami , wcale nie takimi małymi i lekkimi.

Udało się! Pan usadowił mnie blisko wyjścia, pakunki położył u moich stóp i tyle.  Miejsc siedzących nie było, jak również nie było nikogo chętnego aby ustąpić miejsca, wszyscy jak jeden mąż gapili się w okno oglądając ciekawie ulicę Marszałkowską, al. Jerozolimskie i mijane DT CENTRUM.  Do skrzyżowania ul. Świerczewskiego z ul. Marchlewskiego dojechaliśmy szybko, szybciutko, zanim nieco odpoczęłam. Cóż było robić? Wysiadłam, ktoś podał mi moje coraz cięższe paki, drzwi się zamknęła a ja zostałam na przystanku.  O telefonach komórkowych w roku 1970 nikt nie słyszał, ani nikt nie miał pojęcia, drzeć się na cały głos mamo, tato, jestem tu nie wypadało, wzięłam moją zdobycz  i noga za nogą drałowałam do domu.  W pewnym momencie ktoś szarpnął mnie za rękę i krzyknął: siostra, czy ty zwariowałaś, co ty tam dźwigasz? Oj Zbysiu jak dobrze, że jesteś, kupiłam zasłony i firanki. Ty chyba na głowę upadłaś, co ty robisz… Zbyszku, błagam nie drzyj się na mnie, nie krzycz, ludzie słyszą, myślą, że jesteś moim mężem, z którym weszłam w rodzinny spór. A on na to, gdybyś nie była w tym stanie w jakim jesteś to dałbym ci w … No dobra, dobra, już koniec…

Doszliśmy do domu we względnym spokoju, on tylko furczał od czasu do czasu.

Winda, drzwi mieszkania rodziców i niestety lament mojej matki, czyś ty… itp., itd.  Co oni wiedzieli, przecież ja zdobyłam wymarzone firany i zasłony a oni tak beznadziejnie nie mogli zrozumieć, że to była szansa, jedna z niewielu, bo gdyby nie to, że jestem w ciąży nigdy bym w ciągu kilku godzin nie załatwiła zakupu obu zdobyczy.

Wysłuchałam co mieli do powiedzenia moi najbliżsi, poprosiłam o kefir zimny z lodówki a najlepiej łyk piwa, którego oczywiście mi odmówiono, rozparłam się na kanapie łapiąc powietrze, bo ciepło było co najmniej jak dzisiaj. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że za kilka godzin zaczął boleć mnie brzuch, początkowo lekko, później trochę mocniej. Eeee , to pewnie morele i śliwki, które zjadłaś,  powiedziała karząca siła sprawiedliwości czyli mama, eee tam, nie martw się, pewnie niosłaś te toboły i  zaszkodziło  ci  -dopowiedział brat. W końcu pomyślałam mama wie co mówi, może rzeczywiście śliwki, a może morele. 

Spać to ja nie spałam, ale jakoś kręciłam się po jedynym pokoju jaki mieliśmy i myślałam,  liczyłam i jeszcze raz liczyłam, ale z nerwów nie mogłam się doliczyć jak to ze mną jest. Termin miałam wyznaczony na wrzesień, więc spokojnie, mam jeszcze dwa tygodnie minimum. Acha, terminy terminami a życie, życiem. O czwartej nad ranem wezwałam taksówkę i pojechaliśmy do szpitala. Córcia urodziła się po osiemnastu godzinach ciężkiej wspólnej pracy. Aaaa mówicie, że mogłam poprosić o wspomaganie, no niestety nie, nie było tych dobrodziejstw, którymi obecnie dysponują szpitale.

Cieszę się, że córeńka, która urodziła się czterdzieści dwa lata temu w dniu 20 sierpnia była zdrowa, piękna i mądra i tak jej zostało do dzisiaj. Kochanie wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia i miłości, radości i sukcesów oraz wielu powodów do dumy z Twoich dzieci, tak jak ja jestem dumna z Ciebie. Sto lat!

Mama

Dzisiejszy ranek spędziłam w ogrodzie. Słońce prześwieca przez listki drzew, wiewiórki skubią słodkie przyrosty sosen, bawiąc się jednocześnie ze sobą, jest cicho, porannie i jeszcze sennie. Być może mój nastrój też jest senny, ale zauważam, że ogród zmienia barwę na kolory jesieni. Zieleń już nie taka soczysta, może przez to, że jest wczesny ranek a słońce takie ostre. Koniec lipca to dwie znaczące  daty, rocznica mojego ślubu oraz  rocznica śmierci mojego brata sportowca,  judoki, który odszedł w wieku 43 lat – na cztery dni przed ceremonią  otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie.

 I znów jest Lipiec, znów są Igrzyska Olimpijskie, za sześć dni wielkie otwarcie. Od kilku dni trwa wielki exodus zawodników, trenerów i osób towarzyszących do Londynu. Ślubny odpowiada za wyloty stąd wiadomości mamy z pierwszej ręki. Siódma grupa olimpijczyków odlatuje dzisiaj w tym Agnieszka Radwańska. Tak, tak jedziemy, ja z aparatem fotograficznym aby zrobić kilka zdjęć i szanownym czytaczom sprawozdać. Za cztery dni wylatuje reprezentacja Polski w badmintonie, piąta rano powita mnie na lotnisku, bo przecież powinnam  tam być, gdy szóstka naszych zawodników z dwoma trenerami i prezesem związku będzie odprawiana na IO Londyn 2012. Zawodnicy Nadieżda Zięba, Robert Mateusiak, Kamila Augustyn, Przemysław Wacha, Michał Łogosz, Adam Cwalina oraz Kim Young Man i Jerzy Dołhan trenerzy polskiej reprezentacji oraz Marek Krajewski prezes PZBad.  Wielka radość dla wszystkich fanów badmintona a dla mnie chyba największa, gdyż sześciu zawodników uzyskało kwalifikacje do IO w Barcelonie w roku 1992, na następną szóstkę trzeba było czekać kolejne dwadzieścia lat.

Poranek w ogrodzie spędzany z kawą w ręku jest najmilszą częścią dnia, chodzę oglądając kwitnące begonie, lilie tygrysie, liliowce, floksy, georginie czyli dalie, fuksje w donicach, rudbekie, scewolę, lawendę, milion bells, szałwię i rozmaryn.

 

  Jest cicho i pogodnie, przyroda dopiero budzi się do dzisiejszego dnia.  Nie wiem, czy słońce wytrzyma przez cały dzień, czy znowu chmury i burze dopadną nas i będzie wichura czy też nagłe załamanie pogody.

 

 

  Spaceruję i robię zdjęcia.  Ogród wygląda pięknie, tylko skąd tyle pajęczyn?  I pająków oczekujących na kolejną zdobycz! W zacienionych częściach ogrodu ustawiam zraszacz, bo pomimo burz i deszczy w moim ogrodzie sucho.

 

 

 

 Chodzę robiąc zdjęcia i słuchając  odgłosów dobiegających z drzew oraz sąsiednich działek. Bardzo lubię tę porę dnia.

 

 

Życzę udanej niedzieli

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.