Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Wspomnienia’

Wszyscy czytający tego bloga wiedzą, że Andrzej (mój ślubny) i ja od wielu lat jesteśmy związani z badmintonem. Andrzej od roku 1954, a ja znacznie później, bo od 1977. Wspólnie tworzyliśmy ten związek, a od jego powołania minęło w 2012 roku równe 35 lat. Jako że jesteśmy coraz starsi, pomimo wydanej książki „Historia Badmintona w Polsce” postaram się w krótkich postach, co jakiś czas wracać do historii i opowiadać wam jak to z tym badmintonem w Polsce było. Taka retrospekcja zdarzeń na przestrzeni lat. Materiałów zebrało się dużo, dużo pamiętamy a niektóre historie w naszej pamięci zapisały się na zawsze, jak choćby budowa hali badmintonowej w Głubczycach (60 km na południe od Opola). Zresztą o Głubczycach napiszę osobny post, gdyż znaczna część historii badmintona jest związana z tym miastem.

Dzisiaj zaś wrócę do roku 1733, do Drezna i Rydzyny, z którymi związana jest historia pewnego obrazu przedstawiającego młodego czteroletniego księcia Augusta Kazimierza Sułkowskiego, syna ks. Aleksandra Józefa Sułkowskiego i jego pierwszej żony Marii Franciszki Stein zu Jettingen.

Warto poświęcić  kilka słów ojcu księcia Aleksandrowi  Józefowi  Sułkowskiemu  – herbu rodowego Sulima ur. 15.03.1695, zm. 21.05.1762) – wielkiemu polskimu arystokracie  i saskiemu politykowi. W latach 1733–1738 pierwszemu ministrowi Elektoratu Saskiego, hrabiemu  Świętego cesarstwa Rzymskiego, szambelanowi Augusta III, generałowi lejtnantowi  wojsk koronnych od 1734, saskiemu generał majorowi piechoty, pułkownikowi królewskiego lejbregimentu, łowczemu  nadwornemu litewskiemu od 1729 roku dyrektor generalny królewskich zbiorów sztuki 1734–1738, w 1734 odznaczonemu  Orderem Orła Białego, kawalerowi  rosyjskich orderów św. Andrzeja Powołańca i św. Aleksandra Newskiego oraz saskiego Orderu Świętego Henryka. Aleksander Józef Sułkowski najprawdopodobniej był naturalnym synem księcia-elektora Saksonii  Fryderyka Augusta i Elżbiety Szalewskiej. Polski szlachcic w służbie saskiej burgrabia Stanisław Sułkowski ożenił się z Szalewską i dał jej synowi swoje nazwisko. Mieli czworo dzieci. Natomiast Fryderyk August został królem polskim w 1697 jako August II Mocny.

Wychowywał się przy dworze królewskim (był paziem), gdzie zaprzyjaźnił się z jedynym legalnym synem Augusta II Mocnego. Sułkowski był najbliższym doradcą następcy tronu, a od 1733 króla i elektora Augusta III. W 1737 r otrzymał tytuł hrabiego rzeszy (Reichsgrafa), w tym samym roku uzyskał indygent  ziem dziedzicznych Habsburgów, czyli uznanie tytułu we wszystkich krajach państwa Habsburgów. Ale nic nie trwa wiecznie a  łaska pańska jak zwykle na pstrym koniu jeździ, bo w 1738 r konkurent do łask Augusta III,  Henryk von Bruhl,  doprowadził intrygami do dymisji Sułkowskiego i usunięcia się go z dworu drezdeńskiego. (Skąd my to znamy?)

Ten zaś, w  styczniu tego samego roku, kupił od króla Stanisława Leszczyńskiego (który był zmuszony zrzec się z korony polskiej i wyjechał z kraju do Francji w  1709 r), wszystkie jego dobra w Rydzynie i Lesznie . Wkrótce potem został uwolniony z pozycji ministra u króla saskiego i zaczął pracę nad odbudową i rozszerzeniem zamku rydzyńskiego, żeby przeprowadzić się tam na stałe. W listopadzie 1741 jego pierwsza żona, Maria von Stein zu Jettingen, zmarła w  Dreźnie. Książe Aleksander Józef – 27 sierpnia 1743 poślubił Annę Przebendowską, córkę wojewody malborskiego. Po sprzedaniu pałacu w Dreźnie przeniósł wszystkie swoje meble, kolekcje obrazów i porcelany do Rydzyny i stworzył najwspanialszą rezydencję magnacką w ówczesnej Wielkopolsce, w której przyjmował królów i arystokrację. Dla tego właśnie Pałacu Adam Manyoki, węgierski malarz, namalował obraz, bowiem w owym czasie był on nadwornym  malarzem Króla Augusta II.  Adam  Mányoki zajmował się niemal wyłącznie tworzeniem portretów, wypracował własny, indywidualny styl oparty na wzorcach francuskich i niemieckich. Obecnie uważany jest za jednego z najwybitniejszych malarzy działających w środkowej Europie w I połowie XVIII wieku.

W czasach młodzieńczych ojciec księcia Kazimierza Augusta Sułkowskiego – Aleksander wraz z późniejszym królem Polski Augustem III przebywali przez siedem lat we Francji na dworze Ludwika XIV i najprawdopodobniej tam poznali zasady dworskiej zabawy zwanej wolant. Obraz ten przez wiele lat wraz z innymi obrazami, portretami rodziny Sułkowskich zdobił wielką salę „kryształową” na drugim piętrze w skrzydle zachodnim pałacu w Rydzynie.

Nie znamy bliżej i szczegółowiej późniejszych losów tego cennego dla nas malowidła, wiemy tylko, że w roku 1917 w Krakowie w pałacu Lubomirskich nazywanym też Francuskim odbyła się wystawa „Dziecko w sztuce”. W katalogu tej wystawy jest obraz, o którym napisałam. Niestety, nie udało mi się dotrzeć do wspomnianego katalogu.  Wiele lat zajmujemy się wraz z Andrzejem ustaleniem jak wyglądał w rzeczywistości, jaki był naprawdę, jaką miał kolorystykę i wielkość. Szperając w archiwach i dostępnych źródłach z uzyskanych informacji wiem, że obraz był bardzo duży i miał około 185-186 cm wysokości, ponieważ wisiał wysoko w jednej z nisz w sali kryształowej Pałacu w Rydzynie. Wiadomość tę znalazłam w  książce, którą wczoraj czytałam:  “Zamek i klucz Rydzyński” napisanej przez Leona Preibisza  w roku 1938 a wydanej nakładem Fundacji Sułkowskich.  Znalazłam też wycinek prasowy, który mąż otrzymał w roku 1974 z pewnymi informacjami, a informację zamieszczam poniżej:

„ Obraz prezentowany tutaj jest fotografią portretu „Młodego Księcia Augusta Kazimierza Sułkowskiego grającego w badmintona” (fot.), namalowanego przez Adama Manyokiego, który najwyraźniej kwestionuje teorię, że nasza gra (badminton) była pierwszy raz zaprezentowana zachodniemu światu w Anglii przez brytyjskich oficerów wracających z Indii.

Adam Manyoki, mieszkając w Europie Środkowej w końcu XVII i na początku XVIII wieku, namalował ten portret 100 lat przed pokazem gry w Badminton Hall w pałacu księcia Beaufort w Gloucestershire w roku 1873.

Nazwa gry pochodzi od nazwy Badminton Hall, a ta, w którą grano w Polsce, gdzie portret został namalowany, była znana pewnie pod inną nazwą (wolant). Ale ten drogocenny obraz pokazuje, że jakakolwiek byłaby nazwa: badminton czy poona (pod taką gra była znana w Indiach) czy też lotka – badminton jest jedną z najstarszych znanych nam gier. Obecni właściciele tego obrazu mieszkają poza granicami Polski, mając obraz w swoich zbiorach. Ten wielce interesujący i drogocenny obraz stanowi niewątpliwie uzupełnienie Historii Badmintona, a informację o nim przesłał do Bird Charter Juliusz Daniec 72-75 Yellowstone Boulevard Forest Hills Long Island, New York.”

Od pana Juliusza Dańca dowiedzieliśmy się także, że poszukiwany przez nas obraz był wystawiony na aukcji w roku 1940 w Brazylii, choć pierwotnie mówiło się, że w NYC.  Jak widać, historie zmyślone z rzeczywistością niewiele mają wspólnego. W roku 1970 Andrzej Szalewicz będąc w Budapeszcie na jednej ze swoich konferencji zawodowych dotyczących atomistyki, osobiście odwiedził Muzeum Narodowe, wtedy też otrzymał czarno białe zdjęcie obrazu ks. Augusta Sułkowskiego, którego zdjęcie  było również zamieszczone w katalogu Lazara. Drążąc ten temat, musiałam wiele godzin spędzić, aby rozwikłać nieco historię prawdziwą od zmyśleń, domniemań a także od legend, jakie w międzyczasie narosły  wokół tego drogocennego obrazu. To, co obecnie napisałam, jest  prawdą opartą na udokumentowanych faktach, ale musiałam spędzić wiele dni, aby to wszystko rozsupłać. Niestety w naszych papierach i domowym archiwum nie możemy odnaleźć otrzymanego w Budapeszcie czarno białego zdjęcia.  Jednak ciągle przekopujemy sterty papierów i mam nadzieję, że odnajdziemy fotografię  i będziemy mogli porównać ją z obrazem. Pisząc książkę „Nauka badmintona w weekend” Andrzej wykorzystał bardzo dobrą fotografię wykonaną przez Adama Haydera, na zlecenie wydawcy Wiedza i Życie 2001. Jest to kopia obrazu, którą na naszą prośbę i zlecenie wykonał student Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie Sebastian Słaby.  Zresztą zanim powstała ta kopia, musieliśmy trochę czasu spędzić w księgarniach, aby znaleźć wydawnictwo dotyczące Adama Manyoki. Dlaczego? Po prostu nie znaliśmy tego malarza, nie widzieliśmy żadnego obrazu przez niego namalowanego, ale jak to w życiu bywa, przypadek czasami odgrywa  wielkie znaczenie. Wiele lat temu organizując zawody w Płocku, jak zwykle postanowiliśmy iść na wystawę w Płockim Muzeum. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy w holu głównym zobaczyliśmy obraz przedstawiający damę nie pamiętam już, kto to był. Ważny był malarz spod pędzla, którego wyszedł ten obraz. Był to nasz Adam Manyoki. Właśnie wtedy nabyliśmy katalog Manyokiego i mogliśmy przystąpić do znalezienia osoby, która by podjęła się namalowania kopii w manierze i stylu Manyokiego. I wtedy trafiliśmy do  Sebastiana Słabego w Krakowie, który namalował nam nie tylko ten ale też kilkanaście kopii tego obrazu, gdyż stał się on wspaniałym prezentem, który z racji różnych naszych zobowiązań był wręczany w kraju i za granicą.

Z obrazem łączył nas wielki sentyment i może właśnie dlatego uznając to za dobry omen zwróciliśmy się do jednego z najlepszych polskich medalierów Edwarda Gorola, poznanego przeze mnie w ośrodku sportowym AZS w Wilkasach, aby wykonał medal (fot.), a wybiła go bardzo starannie Mennica Polska. Medal ten przez długie lata był wręczany przez Polski Związek Badmintona podczas najważniejszych imprez krajowych i zagranicznych w kraju.

Historię naszego ulubionego obrazu opowiadała

Wasza Jadwiga

Często zastanawiamy się czy istnieją cudowne środki?  W odpowiedzi słyszmy, eee nie.  A jednak. Ten, o którym dzisiaj chcę opowiedzieć to dar natury.  Jabłka i ocet jabłkowy.

Mogłabym teraz napisać, już starożytni, w tym i Hipokrates stosowali ocet jabłkowy. I jest to prawda najprawdziwsza.  Tak, ocet zawiera wiele cennych składników wspierających zdrowie. Pobudza przemianę materii, poprawia ukrwienie, przyśpiesza proces samooczyszczania się organizmu, a także poprawia samopoczucie.

Jest wspaniałym eliksirem urody, ułatwiając nam odchudzanie poprzez aktywizację mechanizmów uwalniających i spalających tłuszcze. Ocet ułatwia skuteczne chudnięcie i co ważniejsze utrzymanie wagi.  Skoro ocet jest takim wspaniałym lekiem, dlaczego o nim zapominamy?

Z chemicznego punktu widzenia ocet jabłkowy jest wodnym roztworem kwasu octowego często zawierającym barwniki i aromaty, które powstają podczas procesu fermentacji w obecności bakterii octowych,  obecnych zawsze  w powietrzu. Skoro tak to, w jaki sposób go robić? Najlepiej byłoby nastawić moszcz jabłkowy lub otwartą butelkę białego wina zapominając o nich na jakiś czas np. na miesiąc. Zawartość samoistnie ulegnie zakwaszeniu i otrzymamy ocet.  Nie będę opisywała tutaj całego procesu fermentacji, bo i po co?  Wiedzmy tyle tylko, że domowym sposobem możemy uzyskać świetny i zdrowy ocet jabłkowy bez różnego rodzaju ulepszaczy oraz przyśpieszaczy fermentacji.

Jak wszyscy wiemy jabłka są bardzo zdrowe, a prawdziwym przełomem w Polsce było pojawienie się profesora dr. Szczepana A. Pieniążka (ur.27 Grudnia 1913 r), polskiego sadownika, profesora Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie członka i wiceprezesa Polskiej Akademii Nauk. Pan Profesor ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim w roku 1938, uzupełniając wykształcenie w Cornell University w Ithaca, gdzie obronił doktorat i był adiunktem w Katedrze Ogrodnictwa a od roku 1945 profesorem nadzwyczajnym. W 1946 r powrócił do Polski i został profesorem SGGW oraz Kierownikiem Katedry Sadownictwa na tejże uczelni. Od roku 1951 był nie tylko współtwórcą Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach, ale również jego dyrektorem aż do 1983 roku. Oprócz wielu funkcji w PAN był też honorowym Przewodniczącym Komitetu Nauk Ogrodniczych, doktorem honoris causa Akademii Rolniczej w Krakowie, Poznaniu, i Szczecinie. W 1984 został honorowym obywatelem Skierniewic. Ponad 100 prac naukowych, jakie opublikował zostało przełożone na języki czeski, bułgarski i węgierski. Profesor Pieniążek postanowił upodobnić nasze sadownictwo do bardzo nowoczesnego sadownictwa amerykańskiego przez ograniczenie liczby uprawianych odmian jabłoni i wprowadzenie do uprawy odmian amerykańskich (‘McIntosh’, ‘Cortland’, ‘Jonathan’, ‘Bankroft’), usunięcie z sadów upraw współrzędnych (zbóż  i okopowych), wymianę drzew wysokopiennych na niskopienne — owocujących  wcześniej i łatwiejszych  do pielęgnacji. Bardzo pomocne w szerzeniu wiedzy sadowniczej stały się terenowe zakłady doświadczalne Instytutu Sadownictwa — Górna Niwa k. Puław, Sinołęka k. Siedlec, Nowa Wieś k. Warki, Brzezna k. Nowego Sącza, Prusy k. Skierniewic, Świerklaniec k. Tarnowskich Gór, Dworek k. Koszalina, Albigowa k. Łańcuta, Lipowa k. Opatowa, Miłobądz k. Gdańska, Wróblowice k. Wrocławia i Centralny Sad Doświadczalny Dąbrowice k. Skierniewic — zorganizowane do pracy badawczej przez Profesora. Profesor postawił na młodą kadrę, która nie miała zahamowań  we wprowadzaniu innowacji sadowniczych. 10 lat od powołania Instytutu dokonał się znaczny postęp w polskim sadownictwie, lecz przełomowe stały się lata 1961–1963, kiedy wprowadzono do ochrony drzew nowoczesne zagraniczne środki chemiczne i opryskiwacze z wentylatorem. Zbiory owoców podwoiły się, a sadownicy poczuli, że produkcja owoców jest o wiele bardziej opłacalna niż produkcja rolna. Zaczęto tworzyć specjalistyczne gospodarstwa sadownicze na wzór amerykańskich. Było to duże osiągnięcie Profesora Pieniążka, oraz pracowników Instytutu i sadowników. Profesor Szczepan Pieniążek kierował Instytutem przez 37 lat. Na emeryturę odszedł w styczniu 1984 roku, poświęcając się pracy w Polskiej Akademii Nauk. Nie wiem czy pamiętacie zimę roku 1987 r. Polskie sady doznały wielkich strat z powodu niezwykle mroźnej zimy. Jedna trzecia drzew wymarzła zupełnie, a jedna trzecia została trwale uszkodzona. Pamiętam drogę w kierunku do Warki, sady Góry Kalwarii, gdy jeżdżąc tamtędy widziałam setki drzew, które szły pod topór. Większość sadów trzeba było zakładać na nowo. Dzięki spuściźnie pozostawionej przez Profesora, czyli wykształconych pracowników, światłych sadowników, udało się odbudować sadownictwo bardzo szybko i nadać mu nowoczesną formę. Kiedy Profesor Pieniążek zaczynał unowocześniać sadownictwo w 1947 roku, roczne zbiory owoców nie przekraczały 600 000 ton. Obecnie są ponad pięciokrotnie wyższe. W społeczeństwie polskim Profesor Szczepan Pieniążek cieszył się ogromną popularnością. Wielokrotnie słyszeliśmy, jak Skierniewice określano żartobliwie „Pieniążkowo”. Odznaczony został  między innymi  Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski (1994), Orderem Sztandaru Pracy II klasy, Medalem Towarzystwa Ogrodniczego w Krakowie. Małżonką Profesora była Janina Praska, ( ur. 28 sierpnia 1914 r. w Warszawie), profesor fizjologii roślin. Szczęśliwy ojciec dwójki dzieci córki Emilii, i syna Normana. Pan profesor zmarł 1 Lipca 2008 r w domu spokojnej starości w Konstancinie Jeziornie, miał 95 lat.

Po tym przypomnieniu niewątpliwych zasług pana Profesora pora na powrót do tematu jabłek i octu jabłkowego. Czy wiecie, że chore zwierzę instynktownie poszukuje gnijących owoców. Gdy je znajdzie, czeka tak długo aż z alkoholu powstanie kwas octowy, dopiero wtedy je pożera. Dlaczego? Łagodny, przyjazny dla żołądka kwas octowy odtruwa organizm i uwalnia go od chorobotwórczych drobnoustrojów. Przysłowie angielskie mówi, że jedno jabłko zjedzone każdego dnia trzyma z dala doktora, bo kwas octowy jest wrogiem wszystkich bakterii. Nie tylko sprząta nam jelita i żołądek, ale też dezynfekuje, odtruwa i oczyszcza nerki, pęcherz i drogi moczowe,  wspiera wymienione przeze mnie organy w procesie oczyszczania całego organizmu. Dlatego właśnie dzisiaj postanowiłam napisać o drogocennych i wspaniałych naszych polskich jabłkach i o occie jabłkowym. U mnie w domu jabłka są składnikiem codziennej diety, dlatego ocet jabłkowy jest w ciągłej „produkcji”. Używam go wraz z całą rodziną, pijemy ocet jabłkowy z wodą, jemy jabłka i nie ma tu zupełnie znaczenia, czy są one tylko umyte obrane ze skórki, pokrojone i jedzone na surowo, czy też są duszone z niewielka ilością wody (3-4 łyżki stołowe) pod przykryciem. Nie ma nic lepszego niż np. łyżka octu jabłkowego dwie łyżeczki miodu rozmieszane w szklance wody.

A jeżeli któraś z pań chce używać octu jabłkowego na odchudzanie proszę bardzo oto łatwy przepis: litr rumianku lub mięty pieprzowej, 2 łyżki stołowe soku z cytryny, 4 łyżki stołowe miodu i 1 łyżkę stołową octu jabłkowego. Ciepły w zimie, zaś zimny w lecie doskonale odświeża i działa odchudzająco. 

Czasami zapominamy o naturze i najprostszych sposobach, jakimi możemy pomóc sobie w sprawach własnej dbałości o zdrowie. Jeżeli tylko dodam, że ocet jest dobry na biegunkę, bóle gardła, głowy, grzybicy stóp, hemoroidy, kaszlu, katarze, chorobie lokomocyjnej, meteopatii, odbijaniu się, odorze z ust ( do płukania), schorzeniach takich jak zaparcia, zgaga czy przy żylakach to tylko niewielka część błogosławionego działania octu jabłkowego.

Używając jabłek codziennie obieram je ze skórki, jedno dwa jabłka kroję na cząstki wrzucam do słoja, wraz ze skórkami, dodaję cukier trzcinowy, zalewam ciepłą przegotowaną wodą. Skórkę z jabłek dodaję codziennie tak, aby duży słój 3 litrowy został napełniony. Odstawiam na miesiąc przez pierwsze trzy cztery dni słój stoi odkryty,  ( w tym czasie powstaje nawet  biała piana, której nie ruszamy), później zakręcam i w ciągu miesiąca od nastawienia octu powstaje klarowna ciecz, którą zlewam do czystych butelek. To nic, że jest nieco mętna, taki powinien być ocet jabłkowy, dobrodziejstwo natury, o którym nie pamiętamy.

Profesor dr. Szczepan A. Pieniążek przyczynił się do spopularyzowania jabłek, staliśmy się poniekąd potentatem w ich produkcji, korzystajmy więc z tego, co mamy, co jest dostępne, tanie i jest cudownym lekiem na wiele schorzeń naszej cywilizacji.

O Panu Profesorze, jabłkach i occie jabłkowym opowiadała

Wasza Jadwiga

Dzisiaj chciałabym przedstawić państwu osobę niezwykłą panią Profesor dr. hab. Zofię Żukowską – naukowca, pedagoga, wychowawcę, społecznika. Tak najkrócej można powiedzieć o wielkim człowieku, o kobiecie, szczęśliwej żonie profesora Ryszarda Żukowskiego, matce, babci, z którą los złączył mnie wiele lat temu, gdy jako studentka Akademii Wychowania Fizycznego zgłębiałam wiedzę a Zosia była asystentem w Katedrze Pedagogiki pełniąc role mojego mentora a później Przyjaciela.   

Zosia ukończyła studia na AWF w roku 1952 uzyskując uprawnienia nauczyciela wychowania fizycznego. Uprawiała lekką atletykę, dlatego wybrała ten kierunek studiów. Jako osoba z wielkim potencjałem intelektualnym podjęła studia pedagogiczne na Uniwersytecie Warszawskim, które ukończyła w 1954 roku, zaś w 1963 uzyskała stopień naukowy doktora nauk humanistycznych UW. W wyniku kolokwium habilitacyjnego, na podstawie dorobku naukowego i monografii pt.: „ Styl życia absolwentów uczelni wychowania fizycznego” uzyskała w roku 1979 stopień naukowy doktora habilitowanego nauk kultury fizycznej, a 10 lat później w roku 1989 otrzymała tytuł profesora nauk kultury fizycznej. Od pierwszych chwil po ukończeniu studiów, czyli od 1952 r do 2002 roku pracowała nieprzerwanie w Akademii Wychowania Fizycznego, najpierw w Katedrze a następnie w Zakładzie Pedagogiki, przechodząc wszystkie szczeble w hierarchii w zawodzie nauczyciela akademickiego od asystenta do profesora. Aby lepiej poznać swoich studentów podjęła dodatkowa pracę w oświacie. 10 lat przepracowała w charakterze nauczyciela szkoły podstawowej. Pracowała również na stanowisku kierownika ogniska metodycznego i podinspektora szkolnego zdobywając dodatkowe doświadczenia. W uczelni prowadziła ćwiczenia, wykłady, studia magisterskie, konserwatoria dla studentów, w zakresie pedagogiki, teorii nauczania, teorii wychowania, organizacji szkoły i szkolnictwa, pedeutologii, pedagogiki specjalnej, pedagogiki szkoły wyższej, pedagogiki sportu i edukacji zdrowotnej. Pracując, jako nauczyciel akademicki pełniła również różne funkcje kierowała Zakładem Pedagogiki (1971-2002), była dyrektorem Instytutu Nauk Humanistycznych (1990-1996), kierowała Katedrą Nauk Humanistycznych (1996-2002) była Dziekanem Wydziału Wychowania Fizycznego (1981-1984), opiekunem grup i roczników studenckich, brała udział w komisji rekrutacyjnej na studia, pracowała w Uniwersytecie Łódzkim na Wydziale Nauk o Wychowaniu na stanowisku profesora zwyczajnego, w Szkole Wyższej im. Pawła Włodkowica w Płocku w Wydziale Pedagogicznym kierowała Katedrą Wychowania Fizycznego i Zdrowotnego (2001-2006) zaś od lutego 2006 pracuje w Wydziale Zamiejscowym Akademii Wychowania Fizycznego w Białej Podlaskiej na stanowisku profesora zwyczajnego. Mogłabym w dalszym ciągu wymieniać stanowiska, na których pani profesor pracowała, lub też pracuje do dziś.  Ale nie o to chodzi. W roku 2012 w listopadzie Zosia obchodziła 60-lecie swojej pracy, wielki Jubileusz, który dla nas ludzi związanych ze sportem miał ogromne znaczenie. Miał on wielorakie odniesienia dla środowiska polskiej nauki, nauk o kulturze fizycznej, najszerzej rozumianego sportu, ale też wymiar „człowieczy”. Wielu z nas z dumą mieni się Jej wychowankami. Jest ona członkiem wielu polskich i zagranicznych organizacji naukowych i sportowych. Specjalizuje się przede wszystkim w pedagogice kultury fizycznej. Twórczyni subdyscypliny, jaką jest pedagogika sportu.

Zofia Żukowska ma olbrzymie zasługi na polu popularyzacji zasady fair play zarówno w wymiarze teoretycznym, jak i praktycznym – od ponad 40 lat przewodniczy Klubowi Fair Play w Polskim Komitecie Olimpijskim.

Przedstawienie twórczości naukowo -badawczej ( ponad 400 prac naukowych), licznych osiągnięć zawodowych oraz społecznych Profesor Zofii Żukowskiej, to temat na wielostronicowe opracowanie. Nawet gdyby przyjąć, że byłoby to hasłowe tylko zaprezentowanie Jej imponujących dokonań. W tym miejscu mogę tylko z wielkim uznaniem pochylić się nad tym bogatym dorobkiem.

Wśród wielu wysokich orderów, pośród których znajduje sie Krzyż Komandorski Orderu  Odrodzenia Polski, zaszczytnych medali i odznaczeń, którymi uhonorowanozasługi Pani Profesor, szczególnie symboliczny wymiar ma to, że jest Ona Damą Orderu ECCE HOMO 2009, którego ideą jest prezentacja tego, co piękne i wzniosłe w dorobku kultury światowej. W gronie wyróżnionych są takie osobowości jak Jan Paweł II, Vaclav Havel czy Irena Sendler.

Idea Orderu ECCE HOMO zrodziła się w środowisku tomaszowskim, w oparciu o doświadczenia współpracy różnych środowisk na rzecz ludzi niepełnosprawnych. Inicjatorem wyróżnienia w postaci Orderu był mgr Dariusz Walczak, dyrektor Ośrodka Rehabilitacji Dzieci Niepełnosprawnych w Tomaszowie Mazowieckim przy współdziałaniu ks. pastora Romana Pawlasa, proboszcza parafii Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Tomaszowie Mazowieckim. Odznaczenie przyznawane jest po to by docenić wszystkich tych, którzy działają na rzecz innych. Otrzymują je osoby nieskazitelne, uczulone na krzywdę i dające świadectwo wielkiej miłości drugiego człowieka. W praktyce potrzeby ludzkie, jak i formy udzielania pomocy oraz szlachetnego oddziaływania na otoczenie rozumiane są dogłębnie i bardzo szeroko, w trosce o dobro, harmonię, sprawiedliwość i piękno. Zatem order przyznawany jest działaczom charytatywnym, duszpasterzom, filozofom, pisarzom, kompozytorom, poetom, lekarzom, działaczom społecznym i sportowym, pedagogom, animatorom kultury z Polski, Belgii, Anglii, Niemiec, Białorusi, Holandii, Austrii, Watykanu, Indii, Tybetu, Francji, Albanii, Finlandii, Rumunii, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Słowacji, Ukrainy i Czech, m.in. Lady Sue Ryder (1999), Janina Ochojska (1998), ks. Jan Twardowski (1999), Tadeusz Różewicz (2000), Papież Jan Paweł II (2001), Dalai Lama (2001), Irena Sendlerowa ( 2002), Stefan Stuligrosz (2002), Wojciech Kilar (2003), o. Marian Żelazek (2003), Wanda Błeńska (2004), Anna Dymna (2005), o. Jan Góra (2007), Jacek Łuczak (2008) i wiele innych znakomitych osobistości.

                       W niedzielę, 31 maja 2009 roku w Reprezentacyjnej Sali Urzędu Miasta w Tomaszowie Mazowieckim, Kapituła Orderu ogłosiła nazwiska laureatów. Kolaudacje przybliżające sylwetki laureatów wygłosili członkowie Kapituły Orderu prof. Józef Lipiec, s. Zofia Zdybicka i ks. Roman Pawlas oraz byli laureaci prof. Teresa Weber z Krakowa (dla ks. Kanonika A. Rygielskiego) i prof. Jacek Łuczak. Przybliżono sylwetkę, życiorys i osiągnięcia nominowanej do odznaczenia postaci. Następnie prezydent miasta, Rafał Zagozdon wręczył każdemu z odznaczonych Order ECCE HOMO i list gratulacyjny.

To zaszczytne wyróżnienie przyznawane jest tym, którzy swoją działalnością dowodzą prawdziwości słów: „Człowiek to brzmi dumnie”, i którzy wbrew wszelkim przeciwnościom, poprzez konsekwentną działalność dają świadectwo bezinteresownej miłości drugiego człowieka.

W 2009 roku laureatami Orderu zostali:

Zofia Żukowska – prof. dr hab., przez 50 lat związana głównie z AWF. Order za niestrudzone krzewienie zasad Fair Play zarówno w sporcie, jak i w życiu codziennym, kształcenie w duchu humanizmu wielu nauczycieli i trenerów.

Marek Kamiński – podróżnik, polarnik, ekolog, autor książek, fotograf, poliglota. Order za budowanie dróg na nieprzetartych szlakach, za nieustępliwą walkę z przeciwnościami losu oraz za siłę, nadzieje i szanse dawane osobom niepełnosprawnym.

O. Leon Knabit – Ceniony duszpasterz, rekolekcjonista, publicysta i spowiednik. Order za poświęcenie życia Bogu i ludziom, za skuteczną walkę o szlachetne wartości, za etyczne nauczanie i szerzenie prawdy w czasach uprzedmiotowienia człowieka.

Jan Krenz – kompozytor, dyrygent, pianista. Order za opisywanie świata muzyką, za kształtowanie rzeczywistości poprzez dobroć, ład i harmonię.

Gabriel Mor – dr medycyny, założyciel pierwszego izraelskiego hospicjum Heba Campus w Tel-Awiwie. Order za szlachetność charakteru i obronę ludzkiej godności umierania, za niesienie nadziei oraz ulgi w bólu i cierpieniu.

Paul Rusesabagina wychowany w duchu protestanckim, ruandyjski przedsiębiorca. Order za biblijne pokonywanie zła dobrem, za ogromną determinację i odwagę w ratowaniu ofiar konfliktów, wojen i podziałów między ludźmi.

Ks. Andrzej Rygielski – proboszcz rzymskokatolickiej parafii w Wągrowcu. Order za pełne poświęcenia życie i pracę dla osób najsłabszych i najbardziej potrzebujących, wbrew wszelkim przeciwieństwom losu.

Czyż nie jest to najpiękniejsze podsumowanie dorobku życiowego pani Profesor Zofii Żukowskiej?

Cóż można dodać jeszcze do tego wspaniałego wizerunku Pani Profesor? Od 59 lat mężem  Pani Zofi jest Profesor dr.hab.Ryszard Żukowski. Dla mnie fenomen tego związku polega również na tym, że Zosia i Ryszard od 59 lat pracują razem w Akademii Wychowania Fizycznego, Zosia w  Katedrze a następnie w Zakładzie Pedagogiki a Ryszard w Instytucie Sportu.  Uprawiają ten sam zawód, mieli tego samego promotora swoich prac, osiagnęli fenomenalne porozumienie, choć jak przyznaje Ryszard były pewne różnice ale  umiejętnie je przeszli. Wspaniale ze sobą współpracowali, nie tylko zawodowo ale też  rodzinnie, bo przecież Zosia urodziła syna. Zawsze umieli pogodzić swoje dążenia pracy naukowej z obowiazkami domowymi. Gdy Zosia przygotowywała doktorat obowiązki przejmował Ryszard by następnie on mógł przygotować swój, gdy Zosia robiła habilitację, zaraz po niej habilitację robił Ryszard i tak przez lata. Ryszard był przez 10 trenerem kadry narodowej w  lekkiej atletyce,  z czym wiązały się częste wyjazdy zagraniczne na zgrupowania. W tym czasie Zosia przejęła na siebie większość obowiązków nie rezygnując ze swoich ambicji i pracy naukowej. Według Ryszarda dom stworzyła Zosia, a przecież w ich życiu nie brakowało zawirowań i chorób, jednak dzięki symbiozie przetrwali trudne okresy.  W rozmowie ze mną Ryszard stwierdził, że w ich małżeństwie jest miłość i przyjaźń. Natomiast Zosia powiedziała mi tylko jedno zdanie dotyczace męża : jest on spiritus movens  mojego życia.   Kiedyś na poczatku kariery pani Profesor, jeden ze znanych wykładowców pan Edward Kosman powiedział: pamiętaj nie rozczulaj się nad sobą, nie przejmuj się, rób swoje, ludźmi kieruje bezinteresowna zawiść, jesteś taka jaka jesteś, sama dochodzisz do wszystkiego, nie prosisz, nie robisz nic kosztem innych, jesteś elegancka a baby? Baby są zawistne.

O pani Profesor dr. hab. Zofii Żukowskiej  opowiadała

Wasza Jadwiga

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.