Piastowała Pani stanowiska prezesa Polskiego Związku Badmintona przez cztery kadencje. Jakie one były?
Bardzo ciężkie. To było wyzwanie, tym bardziej przy toczącej się w kraju transformacji polityczno-ekonomicznej. W tych czasach ministrowie sportu zmieniali się dwu, trzykrotnie w ciągu roku. I choć niektórzy z nich oddawali do budżetu dotacje dla sportu, nam udało się zakwalifikować 6 osób na igrzyska do Barcelony 1992. W tych zwariowanych czasach to był gigantyczny sukces. To też zasługa klubów sportowych, które przejęły ciężar wyjazdów zagranicznych. Bo my nie mieliśmy pieniędzy. Tydzień przed igrzyskami wzięliśmy ślub z Andrzejem.
Największy sukces?
Założenie 421 uczniowskich klubów sportowych oraz trzech szkół Mistrzostwa Sportowego dla badmintona. To były szkoły typu liceum. Pierwsza powstała w 1996 roku w Słupsku, druga – w trzy lata później w Olsztynie, a w 2000 roku w najlepszym i najlepiej zorganizowanym ośrodku w Głubczycach. Stamtąd wyszło wielu doskonałych badmintonistów. Praca trenerów w szkołach mistrzostwa sportowego zaowocowała zdobyciem w roku 1999 jednego srebrnego i dwóch medali brązowych na Mistrzostwach Europy Juniorów w Glasgow.
Tych sukcesów było jednak znacznie więcej?
To prawda. Myślę, że miałam dobrą rękę do ludzi i do powierzania im pewnych zadań. Sprawdzała się moja intuicja i decyzje.
Moim prywatnym sukcesem, który jednak świetnie wykorzystałam w pracy, było to, że w 1994 roku, mając 49 lat wygrałam stypendium naukowe ( scholarship). Złożyłam podanie do British Council w celu możliwości ukończenia na ich koszt studiów dokształcających ze specjalizacją „marketing w sporcie”. Choć mój wiek przekraczał dopuszczalny, udało mi się przekonać, że warto we mnie zainwestować . Już wtedy potrafiłam załatwiać sponsorów, brakowało mi wiedzy na temat międzynarodowego sponsoringu. Miałam staż w Brytyjskim Komitecie Olimpijskim, przeszłam przez wszystkie ich departamenty, gdzie zdobyłam ogromną wiedzę. Wróciłam o wiele mądrzejsza. Później teorię przekształcałam w praktykę. Skutecznie. Gdy w końcu odeszłam ze związku, skończyli się i sponsorzy, co trwa do dnia dzisiejszego.
A porażka?
Dyplomatyczna. Po sukcesie naszego kobiecego debla w 2001 roku na Mistrzostwach Europy Juniorów, gdzie dziewczyny wygrały złoto udało mi się przekonać naszą polską reprezentantkę – Kamilę Augustyn do wspólnej gry z zawodniczką z Białorusi, Nadią Kostiuczyk ( obecnie Zięba), która z kolei zdecydowała się na grę w Polsce. Wspólnie przygotowywały się do Aten. Nadia otrzymała polski paszport, niestety prezydentem Białoruskiego Komitetu Olimpijskiego był i jest prezydent tego kraju Aleksandr Łukaszenka, od którego musiałam uzyskać zgodę na skrócenie karencji o trzy miesiące. Nie udało się, a to pociągnęło dalsze konsekwencje, bo tym samym w Atenach nie mogła wystąpić też Kamila. Oskarżono mnie o niedopatrzenia, choć winy mojej w tym nie było. To była ostatnia kropla, która przepełniła czarę goryczy, a że kończyłam właśnie 60 lat postanowiłam odejść. Nie była to jednak łatwa decyzja. Odeszłam w marcu 2005 roku, w kwietniu pracowałam już w Polskim Związku Lekkiej Atletyki, gdzie wygrałam konkurs na stanowisko Sekretarza Generalnego. Niestety, po trzech latach, z powodów zdrowotnych, musiałam z tego zrezygnować.
Jak Pani i mąż, tak mocno osadzeni w sporcie, funkcjonowali prywatnie. W pracy byliście teamem, a w domu?
Przez 14 lat każde z nas był w swoim związku. Łączył nas tylko badminton. Ciągle się kłóciliśmy, walczyliśmy w sprawach zawodowych. W 1991 r Andrzej został prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego, łączył nas sport, każdy z nas miał swoją pracę i inne sprawy. Zawsze jednak miałam w nim wsparcie.
Praca w sporcie, zdominowanym przez mężczyzn, to duże wyzwanie?
To prawda, ciężko pracuje się w takim układzie. Życie nie raz mną rzucało, a ja kręciłam się jak bączek, nie wiedząc czy wyląduję na nogach. Z reguły rozum mnie ratował. Żeby pracować z mężczyznami i wytrzymać w tym trzeba być trzy razy mądrzejszą od nich, dwa razy sprytniejszą i mieć osobowość. Do tego znać kilka języków i … Długo można by wymieniać.
Sukces zawodowy, kontrakty, kolejne studia tuż przed pięćdziesiątką– jak młodsze pokolenia na to reagują?
Mojej córce było bardzo trudno. Jako matka byłam ambitna i parłam do przodu a dziecku w takich warunkach jest o wiele trudniej stawia sobie wysokie wymagania i chce być tak dobry jak mama czy tata. Nie zawsze się to udaje, ale w naszym przypadku udało się , ona ma swoje sukcesy z których ja jestem dumna. Każda z nas ma swoje sukcesy i porażki. Ja też. Ale one są moje, a nie mojej rodziny.
Jak narodził się pomysł prowadzenia bloga? „Okiem Jadwigi” ma wielu fanów.
To nie wyszło ode mnie. Ja zawsze lubiłam mówić, okazało się, że pisać też potrafię. Opowiadam chętnie, a puenty przychodzą same. Początkowo jednak kompletnie nie byłam do tego przekonana. Namówiła mnie koleżanka. Emporia (firma oferująca telefony dla seniorów – przy. red.) szukała ambasadora swojego brandu. Przypadłam im do gustu. Tak zaczęła się moja przygoda z blogowaniem. Obecnie bloguję już pod własnym szyldem.
Z jakimi efektami?
Mam ponad 600 tys. wejść, ale ciężko na to pracowałam. Szanuję czytelnika – to moja główna zasada. Prowadząc bloga trzeba istnieć w blogosferze, trzeba wchodzić na inne blogi, czytać, komentować. Zainteresować się każdym z osobna. Wpisów u siebie nigdy nie pozostawiam bez odpowiedzi. Po początkowym zachłystnięciu się blogosferą, teraz selekcjonuję towarzystwo. W swoich linkach mam bardzo zacne osoby – poetki, pisarki, kobiety aktywne, z błyskiem w oku i pomysłem na życie.
O czym Pani pisze?
Nie chciałam nigdy stworzyć bloga tematycznego, pisać tylko o jednej sprawie – sporcie, muzyce, czy ogrodnictwie. Piszę wspomnienia rodzinne, podaję przepisy. Zainteresowania mam wszechstronne, podobnie jak i inni ludzie w moim wieku. Chciałam pokazać, że fakt bycia na emeryturze nie oznacza siedzenia w domu w kapciach przed telewizorem czy ciągłego ubolewania nad własnym losem. My nadal mamy swoje zainteresowania, marzenia, do czegoś dążymy, czegoś pragniemy. Mamy też swoje problemy, o których warto mówić – jesteśmy dziadkami, chcącymi pomóc dzieciom, często mamy jeszcze rodziców, niestety chorujących, zdarza się, że nasi mężowie już odeszli… To ogrom tematów. Poruszam też tematy społeczne, np. czy stać nas na zdrową starość? Przełamuję też niechęć starszych ludzi do komputerów, którzy boją się do nich nawet zbliżyć. Również podczas wykładów na UTW o tym mówię.
Właśnie. Ma Pani swoje wykłady na UTW?
Tak. To zajęcia aktywizujące osoby starsze. Pokazuję im, jakie możliwości daje komputer, Internet. Uczę jak korzystać z banków, robić przelewy. Pokazuję, że dzięki temu oszczędzamy czas, który możemy spożytkować na ciekawsze zajęcia niż stanie w kolejkach. Ponadto dzięki internetowi możemy poznać innych ludzi mających podobne do naszych zainteresowania.
Blog to konieczność, obowiązek, przyjemność?
I przyjemność i potrzeba. Propozycja zawodowa przerodziła się w potrzebę pisania. We mnie stale kłębią się emocje, tematy, którymi chciałabym podzielić się z innymi. Każdy tekst to efekt cieplarniany tego, co się gdzieś dzieje wokół mnie. Pisanie ma jednak i swoje minusy. Od kiedy bloguję i sporo czasu spędzam przy komputerze przytyłam 8 kilogramów, choć staram się uprawiać z mężem nordic walking.
Zapisuję wspomnienia, robię to dla swoich wnuków obecnych i przyszłych prawnuków, żeby mogli kiedyś powiedzieć: mieliśmy babcię-blogerkę a obecnie moje wnuki mówią o mnie „my mamy babcię z werwą”.
Przekazujmy naszą wiedzę rodzinie, dzieciom i wnukom , zapisujmy wspomnienia.
Każdy z nas ma przecież jakieś i daję słowo wszystkie są ciekawe.