Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Wspomnienia’

Przez długie lata Bukowno kojarzyło mi się z Kombinatem Górniczo Hutniczym rudy srebra cynku i ołowiu. W szkole pobierałam nauki z zakresu metali i rud występujących w Polsce a na mapach ten region był określany, jako najstarszy obszar Polski, na którym eksploatowano rudę i metale kolorowe. Górnictwo tego regionu przeżywało swoje dni chwały, ale też i upadki oraz próby zniszczenia polegające na zatopieniu kopalni, co zrobiono w roku 1931, gdy zatopione kopalnię „Bolesław-Ulisses”, gdyż uznano wydobycie za nieopłacalne. W czasie II wojny światowej okupant uruchomił wydobycie rudy uznając, że warto ponieść nakłady, aby kopalnia pracowała. Nadszedł rok 1945 i znów kopalni groziło zatopienie. Wtedy miejscowi górnicy nie dopuścili do tego i pomimo starych urządzeń i braku rozeznania zasobów, kopalnia w dalszym ciągu pracowała. Przełomowym dla przedsiębiorstwa był rok 1948, gdy Uchwałą Rządu uznano konieczność rozbudowy przemysłu rud metali nieżelaznych i kolorowych, co dotyczyło również kopalni w Bukownie, zresztą eksploatacja rudy trwa do dzisiaj. Zakłady Górniczo Hutnicze powstały w roku 1958 po połączeniu Zakładów „Bolesław” z Zakładami Hutniczymi „Bolesław” zaś w dniu 1 marca 2004 przedsiębiorstwo przekształcono w spółkę akcyjną ZGH „Bolesław” S.A. Wchodzącą w skład Grupy Kapitałowej Stalprodukt S.A. Mogę dzisiaj napisać, że po latach ZGH „Bolesław” S.A jest nowoczesnym kompleksem wydobywczo- hutniczym, gdzie w zmodernizowanej części hutniczej produkowany jest najwyższej czystości cynk elektrolityczny oraz stopy cynku, w tym stopy do cynkowania ciągłego, spółka, – jako główny dostawca cynku i stopów na rynek krajowy i rynki zagraniczne krajów sąsiadujących zupełnie dobrze sobie radzi a produkty wytwarzane znajdują zastosowanie w przemyśle do produkcji blach, powłok chroniących a także związki cynku stosowane są do produkcji kineskopów w telewizorach i monitorach oraz do produkcji farb i lakierów. Tyle wiadomości udało mi się wyszperać w wujku Google, którymi się z wami podzieliłam. Ale dlaczego dzisiaj postanowiłam właśnie napisać o Bukownie, kombinacie, o rudach metali kolorowych?  To niemożliwe abyście nie wiedzieli, jeżeli zaczynam pisać o małych miejscowościach o ich historii musi to być związane z badmintonem. I tak jest tym razem. Z najstarszych wspomnień mieszkańców Bolesławia i Bukowna, które pochodzą z roku 1922 można wyczytać, że właśnie wtedy już organizowano zajęcia sportowe na tym terenie, nie ma niestety wiarygodnych dokumentów, tym niemniej na pewno grano w piłkę. W roku 1926 powstał klub KS ”Bolesławianka”, założycielami byli działacze S. Szczerbiński, St. Rzadkowski, Marian i Józef Labisko, Stanisław Łaskawiec. I jak to często bywało ich działalność skupiona była na piłce nożnej. W okresie okupacji zamarła działalność, aby ruszyć ze zdwojoną siłą po wojnie. Starzy działacze skrzyknęli się i reaktywowali działalność klubu.  Najpierw grano w siatkówkę, ponieważ otrzymano trochę sprzętu od żołnierzy radzieckich. Działalność klubu koncentrowała się głównie w Bolesławiu w klubie KS „Górnik”. Skromna baza wymusiła działalność sekcji tenisa stołowego i piłki nożnej. Klub organizował imprezy sportowe z okazji świat i uroczystości państwowych, przeprowadzano dla młodzieży konkursy sprawności fizycznej, zawody kolarskie, lekkoatletyczne.  Wybudowano boisko piłkarskie, zakupiono niezbędny sprzęt. Wraz z rozbudową kombinatu powstawały małe kluby sportowe, aby w roku 1952 połączyć się w jeden, (co wzmocniło siły klubów i skonsolidowało środki finansowe).  Tak powstał klub „Bukowianka” w Bukownie Wsi, który działalność swoją oparł o powstałe zakłady hutnicze.  Jak z powyższego wynika w owym czasie działały dwa kluby Górnik i KS „Bukowianka” w sąsiadujących ze sobą miejscowościach, oczywiście ich działalność dodawała wiele emocji w rywalizacji, jednak skromna baza i rozproszenie sił działaczy i środków finansowych nie przekładało się na zainteresowanie sportem większej ilości osób. Często jest tak, że życie wymusza optymalne rozwiązania. W 1958 roku połączono Zakłady Górnicze „Bolesław” Bukowno z Zakładami Hutniczymi „Bolesław” w Bolesławiu. Powstały Zakłady Górniczo Hutnicze „Bolesław” w Bukownie.  Dlatego fuzja klubów była prawie nieunikniona. I tak na przełomie 1958/59 roku powstał Górniczo Hutniczy Klub Sportowy „Bolesław” Bukowno. Tyle historycznego wstępu, gdyż właśnie o tym klubie chciałam napisać.

Powołanie jednego klubu stanowi punkt zwrotny w działalności sportowej w Bukownie i Bolesławiu. Powstały nowe inicjatywy, nowe sekcje, zawodnicy zaczęli odnosić sukcesy sportowe w skali województwa. Bazą sukcesu była inicjatywa nawiązania współpracy ze szkołami i to, co było najważniejsze przystąpiono do budowy ośrodka sportowo-wypoczynkowego z prawdziwego zdarzenia.

Wszyscy zdawali sobie sprawę, z potrzeby bazy szkoleniowej, prawdziwego stadionu, boisk do gier prawdziwego zaplecza szkoleniowo- socjalnego.  Jednak pomimo wielu braków, działaczy charakteryzowała ambicja i wielki zapał. Odkąd klub znalazł bogaty mecenat w przedsiębiorstwie górniczo-hutniczym, uzyskał zainteresowanie i życzliwość jego pracowników, droga do sukcesu stała otworem.  Działacze sportowi wraz z dyrekcją kombinatu znaleźli wspólny język i tak w 1961 roku dyr. Naczelny mgr inż. Włodzimierz Woźniczko rzucił hasło do podjęcia inicjatywy budowy dużego ośrodka sportowo-wypoczynkowego w Bukownie. Inicjatywa znalazła poparcie zarówno pracowników jak i mieszkańców Bolesławia i Bukowna.  Pierwszym obiektem wybudowanym w czynie społecznym ośrodka sportowo-wypoczynkowego był basen o wymiarach 50 x 60 m wraz z wieżą do skoków. Dobudowano do tego w terminie późniejszym brodzik dla dzieci i szatnie. W planach miał to być ośrodek, z którego będą korzystali nie tylko sportowcy, ale cała załoga i mieszkańcy obydwu miejscowości. To były długofalowe plany, które wykonano W CZYNIE SPOŁECZNYM.   Na terenie planowanego ośrodka sportowo wypoczynkowego ( zlokalizowanym w lesie, w zakątku cichym sprzyjającym odpoczynkowi) trwały prace porządkowe, wybudowano boiska do siatkówki, koszykówki oraz korty tenisowe. Ustawiono pierwsze domki campingowe w ilości 17 sztuk.  W 1971 r przekazano do użytku boisko do piłki nożnej na dwanaście tysięcy miejsc.  W 1973 r. oddano do użytku Hotel „Tramp” o dobrym standardzie wyposażenia i wykończenia, gdzie jednorazowo mogło zamieszkać 66 osób. W dniu 15 czerwca 1974 r ( w dniu meczu Polska –Argentyna na Mistrzostwach Świata) odbyła się uroczystość skromna, ale ważna. Uroczysty moment inauguracji budowy hali sportowej. We wmurowaniu pierwszej cegły wzięli udział:  inż. Lech Grzybowski – przewodniczący społecznego komitetu budowy ośrodka, Włodzimierz Woźniczko naczelny dyrektor Kombinatu, I sekretarz KM PZPR w Olkuszu Stanisław Szczepanowski, Tadeusz Szyja naczelnik Urzędu Miasta i Gminy, oraz przewodniczący Rady Zakładowej Kombinatu Jan Trzcionkowski. Na rzecz budowy ośrodka sportowego z pełnym zapleczem socjalnym, sauną, siłownią, gabinetami odnowy biologicznej, pracowali bez wyjątku zarówno mieszkańcy obu miejscowości jak i pracownicy kombinatu. Przewodniczący komitetu budowy pan Lech Grzybowski dokładał olbrzymich starań, aby ta budowa przebiegała sprawnie.  Przekazanie ośrodka do użytku nastąpiło w czerwcu 1977 r. Wybudowanie ośrodka sportowo wypoczynkowego było możliwe dzięki zaangażowaniu wszystkich: mieszkańców i pracowników kombinatu, gdzie 60 % prac wykonano w czynie społecznym.  Ośrodek do dzisiaj służy społeczeństwu Bukowna i okolic, odbywają się tutaj imprezy sportowe, spartakiady zakładowe, przebywają i trenują reprezentacje województwa katowickiego, które przygotowują się do Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży.  Sportowcy i pracownicy otrzymali świetną bazę do uprawiania sportu i wypoczynku. Pierwszym kierownikiem ośrodka sportowo-wypoczynkowego był trener badmintona Jerzy Szuliński. Niestety nie brałam udziału w tej budowie, nie pracowałam jeszcze na rzecz badmintona. Do Bukowna po raz pierwszy pojechałam 3 grudnia 1977r. I o tym o moim spotkaniu z działaczami badmintona, z kierownictwem Kombinatu a także o organizowanych imprezach napiszę w następnym wpisie.

CDN.

 

 

Kiedyś napisałam post o kluskach,makaronach, pastach, jak chcecie nazywać dania z makaronem w roli głównej. Wtedy też wiele osób komentując mój wpis przyznało się, że uwielbia makaron w każdej postaci. Dlatego dzisiaj postanowiłam podzielić się przepisem bardzo prostym i bardzo łatwym na sos, który prawie „robi się sam”. Jednocześnie chciałam zachęcić wszystkich do eksperymentów w kuchni, aby dania nasze, proste i pyszne były jeszcze bardziej urozmaicone. Pesto w mojej kuchni istnieje od lat.

Od roku, 1975 kiedy to po raz pierwszy w życiu poleciałam poprzez Monachium do Rzymu i stąd do Bolonii na puchar we florecie mężczyzn „Copa Giovannini”. Zawody trwały cały tydzień a ja mogłam w przerwach zobaczyć i Padwę a w niej Bazylikę San Antonio,tego samego, do którego się modlimy, gdy coś zgubimy, oraz Wenecję, a także jeść makarony po raz pierwszy w życiu z pysznymi sosami za sprawą pani Basi Zubowej, żony wspaniałego trenera fechtowania pana Ryszarda Zuba mieszkających w Padwie.

Pani Barbara była nauczycielką gimnastyki, a podczas mojego pobytu w Bolonii moim ”cicerone” po pięknych okolicach zarówno w Padwie i Wenecji. Pewnie nie wszyscy wiedzą, kim jest pan Ryszard Zub. Pozwólcie, zatem, że o tym znakomitym przed laty zawodniku szabliście, późniejszym fechmistrzu, wychowawcy kilku pokoleń znakomitych zawodników Polski i Włoch opowiem. Ryszard ukończył w roku 1966 Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie z tytułem mgr wychowania fizycznego. Do roku 1960 Jego pierwszym trenerem był Antoni Sobik w klubie Baildon Katowice. W roku 1961 Ryszard przeniósł się do Warszawy i został zawodnikiem prężnie działającej sekcji szermierczej Legii Warszawa. Był jednym z „cudownych dzieci” węgierskiego fechmistrza Janosa Keveya, który w roku 1930 zdobył tytuł akademickiego mistrza świata w szabli. Był rewelacyjnym węgierskim fechmistrzem, a w latach 1947 – 1958 był trenerem polskiej kadry szablistów- słynnej szkoły keveyowskiej. Jego zawodnicy zdobyli łącznie osiem medali mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Mistrz Kevey zmarł w roku 1991, zaś w 2007 została odsłonięta Jego gwiazda we władysławowskiej Alei Gwiazd Sportu, ponieważ tam właśnie odbywały się prawie wszystkie zgrupowania szermierzy- we Władysławowie, a właściwie słynnym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Cetniewie.

Ryszard Zub świetny zawodnik trafił do grona równie utytułowanych znakomitych kolegów po fachu szablistów: Jerzego Pawłowskiego i Wojciecha Zabłockiego. Szkoła Keveya święciła triumfy przez wiele lat. Ryszard Zub zdobywał tytuły wicemistrza Polski w roku 1957 i kilkukrotnie tytuł drużynowego mistrza Polski w szabli w latach 1962-1966. Na planszach świata razem zawodnicy ci zdobywali tytuły drużynowych mistrzów świata a sam Ryszard był trzykrotnym mistrzem świata w Budapeszcie(1959) Turynie (1961) i Gdańsku (1963).  Nic nie trwa wiecznie i jego kariera zawodnicza też dobiegła końca. Po jej zakończeniu Ryszard był działaczem w Polskim Związku Szermierczym, był zastępcą kierownika wyszkolenia, trenerem kadry szablistów, pracował w klubach Baildon Katowice, i AZS Warszawa  (1964-1968).

W tym czasie właśnie ukończyłam pierwszy rok studiów w AWF Warszawa i raczej nie myślałam, że kilka lat później życie moje zwiążę z Polskim Związkiem Szermierczym, gdzie będę pracowała, jako sekretarz generalny. W roku 1967 jeszcze o tym nie wiem, wiem natomiast, w którym pawilonie na AWF trenują szermierze, gdzie trenujemy my zawodnicy judo, klubu AZS AWF Warszawa- sekcja judo znana w środowisku, jako AZS „Siobukai” Warszawa, gdzie pełnię przez wiele lat funkcję kierownika sekcji.

Wracamy do Ryśka, który gdzieś około 1968 roku lub troszeczkę później Ryszard wyjechał do Włoch, aby pracować, jako fechmistrz w klubie Unione Sportivo w Padwie. Jego zawodnicy klubowi osiągali świetne wyniki i dlatego Rysiek zostaje trenerem kadry narodowej Włoch. Pod jego kierunkiem Włosi zdobyli tytuły drużynowych mistrzów olimpijskich w szabli w Monachium (1972), zaś Michaele Maffei i Mario Aldo Montano wielokrotnie zdobywali tytuły indywidualnych mistrzów świata.  Za swoje zasługi zawodnicze i trenerskie Ryszard został odznaczony wielokrotnie złotym medalem „Za Wybitne Osiągnięcia Sportowe”, oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W 1973 roku rozpoczęłam pracę w Polskim Związku Szermierczym i tak w dwa lata później spotkaliśmy się z Ryszardem we Włoszech na zawodach floretu mężczyzn „Copa Giovanini”. Turniej był bardzo silnie obsadzony a drużyna polska znakomita. Lech Koziejowski wywalczył pierwsze miejsce i piękny wielki puchar, który dźwigali wspólnie z  trenerem florecistów Zbyszkiem Skrudlikiem. Na zawody polecieli najlepsi z najlepszych: znakomici polscy zawodnicy nie byle  kto,  złoci medaliści Igrzysk Olimpijskich z Monachium z 1972 r: Marek Dąbrowski, Lech Koziejowski, Jurek Kaczmarek, i Arek Godel, a ja byłam kierownikiem ekipy tych utytułowanych zawodników. Drużynę na igrzyskach olimpijskich w Monachium  w roku 1972 prowadził do boju Witold Woyda, pierwszy zawodnik Polski, który na Igrzyskach Olimpijskich zdobyła dwa złote medale, największa gwiazda tego teamu, który również  zdobył złoto indywidualnie. W czasie swojej kariery sportowej Witek Woyda kolekcjonował medale mistrzostw świata, zdobywając ich łącznie dziesięć (5 srebrnych i 5 brązowych), a 25 razy zwyciężał w wielkich międzynarodowych turniejach floretowych.

W 1975 roku Witek mieszkał w Bolonii i znakomicie opiekował się swoimi kolegami złotej drużyny. Pracował przez jakiś czas, jako trener w klubie, później wyjechał do USA.

„Złota drużyna” spotkała się po zawodach w przyjacielskim domu Witka, ja zaś ruszyłam zobaczyć Padwę i Wenecję. Jak już napisałam Basia była moim „cicerone”.

I to właśnie dzięki Niej poznałam smak włoskiej kuchni, smak pasty, oraz smaki sosów, które przyrządzała własnoręcznie. Chłonęłam wszystkie nowości, zapisywałam, aby po latach wyciągnąć je z lamusa, a dzisiaj mogę się podzielić przepisem na ten pyszny sos, jakim jest pesto. Pesto zielone, przez niektórych nazywane „Pesto Genovese”.

Składniki: jedno opakowanie sałaty rukoli, (czyli rokiety siewnej, która jest z gatunku jednorocznej rośliny należącej do rodziny kapustowatych. Nazywana bywa też rukolą. Rośnie dziko w basenie Morza Śródziemnego, nad Morzem Czarnym, w Afryce, w Azji Zachodniej, na Kaukazie, Zakaukaziu, w Turkmenistanie, szkoda, że nie u nas, no cóż trudno!)  Jedna doniczka bazylii, (można zamiast rukoli użyć wyłącznie bazylii, wtedy należy podwoić jej ilość), ser parmezan, oliwa z oliwek, lub olej z pestek winogron, orzeszki piniowe.

Wykonanie: umytą rukolę pocięłam na kawałki i wrzuciłam do malaksera, dodałam do niej bazylię pociętą wraz z gałązkami, wlałam kilka łyżek oleju z pestek winogron, wrzuciłam trochę startego na tarce sera parmezanu, orzeszki piniowe (dodają niepowtarzalnego smaku) wszystko zmiksowałam na masę, i proszę nie martwcie się, jeżeli masa nie jest jednolita, o to właśnie chodzi w tym sosie, który nie musi być zmiksowany na gładką masę, możemy wyczuwać w nim drobne kawałeczki sera.

Do ugotowanego „al dente, „ czyli na lekko twardo, makaronu dodałam pokruszony ser Lazur, czyli pleśniowy ser typu Rokpol, dodałam sos pesto zielone -wymieszałam, posypałam startym na tarce parmezanem i danie zostało podane, w ciągu kilku minut nie została żadna kruszynka, i to był wymierny sukces przygotowanej potrawy. Dodatkowa rada:, jeżeli makaron jest za „suchy” i składniki go nie oblepiają można dolać troszkę wody z jego gotowania. Sposób jest sprawdzony.

Sami widzicie, że sos pesto jest bardzo prosty a wykonanie zajmuje całe 6 minut. W międzyczasie zawsze gotuję makaron typu pappardelle, co po włosku znaczy pożerać, który jest cięty na szerokie, długie wstążki. Podawany jest przede wszystkim zimową porą, do sosów, które wspaniale go oblepiają, lub tagliatelle. Tagliatelle jest klasycznym włoskim makaronem z rejonu Emilia Romagna, w kształcie długich płaskich wstążek o szerokości około jednego centymetra o grubości no może dwóch milimetrów, trochę przypomina fettuccine, co po włosku znaczy „małe wstążki” i w rzeczy samej, makaron przypomina stosik wstążek na talerzu. Zamiast fettuccine, niektórzy producenci małe wstążki nazywają fettuccini.

Z takimi właśnie makaronami podaję swój sos pesto zielony, pachnący i pyszny. Zachęcam do zrobienia go samemu, gdyż wtedy jest najpyszniejszy, zresztą powiem wam, że z podanej ilości składników część ląduje w słoiku ( zalana oliwą), aby przetrwała w lodówce kilkanaście dni do następnego gotowania makaronu z pesto. Pamiętajcie, sos musi być zalany oliwą, aby się nie zepsuł, zresztą ta oliwa jest później znakomitym dodatkiem do makaronu wraz z sosem pesto.

Dzisiaj chciałam wam podać nie tylko znakomity i prosty sposób na wykonanie sosu do makaronu, ale też chciałam pokazać trochę historii polskiego sportu, polskiej szermierki i polskich znakomitych przed laty szermierzy później fechmistrzów, o moich z nimi kontaktach i o tym jak nauczyłam się przyrządzać pyszne włoskie sosy w domu państwa Zubów.

 

Wasza Jadwiga

 

 

 

Dzisiaj mija 50 rocznica Radiowej Giełdy Piosenki zainicjowana została właśnie 5 listopada 1963 r. Dlatego wracam do rozmowy z panem Zbigniewem Adrjańskim, która przypomni tamte lata, tamte dni. Serdecznie zapraszam:

Okiem Jadwigi (OJ) Zapomniana już mocno impreza radiowa i estradowa – która odbyła się 5 listopada 1963 r. i zapoczątkowała następnie Radiowe Giełdy Piosenek, jakie trwały lat 10 – organizowane przez Naczelną Redakcję Muzyczną i Naczelną Redakcję Literacką PR (Polskiego Radia). Giełdy piosenki – były miejscem przeglądów piosenek przed Opolem. Miejscem konkursów literackich i muzycznych oraz debiutów piosenkarskich. Miejscem spotkań towarzyskich warszawskiej bohemy. Na oczach publiczności, złożonej z wybitnych krytyków i znawców rodził się: Teatr piosenki, Kabaret piosenki. Prezentowano recitale znakomitych polskich wykonawców. Przedstawiano ciekawych debiutantów i zespoły. Na Radiowych Giełdach Piosenki – zaprezentowano 2500 nowych utworów (lub utworów szerzej nie znanych) oraz tylu samo wykonawców.

Z.A. Jadziu! Bardzo dobrze przygotowałaś ten wstęp do naszej rozmowy.

O.J. Zapomniałam dodać, że na giełdach „brylował”  Zbigniew Adrjański, jako ich pomysłodawca i założyciel studenckiej giełdy w Largactilu (1962) wraz z grupą zaprzyjaźnionych artystów i artystek. Mówiono nawet, że do Largactilu i na warszawskie giełdy, chodzi się również „na Adrjańskiego”- czyli na jego konferansjerki.

Z.A. Było, minęło! „Wielka sława to żart”. Że powtórzę znowu te słowa, jak w naszej pierwszej rozmowie. Powiedz jeszcze, bo to ważne: że czasem konferansjerki te „ze mną” lub „za mnie”  (w zastępstwie!) prowadzili: Stanisław Tym, Jan Stanisławski, Piotr Skrzynecki, Lucjan Kydryński, Joanna Rawik. A raz nawet sam Krzysztof  Teodor Toeplitz.

O.J. Szukano innego konferansjera?

Z.A. Może nawet szukano, bo cenzura miała mnie dosyć. Ale przetrwałem 100 imprez i publiczność nie chciała innego konferansjera…

O.J. Zbyszku? Gdzie odbyła się pierwsza „giełda”

Z.A. Pierwsza Radiowa Giełda Piosenki – odbyła się dokładnie 50 lat temu, zorganizowana przez Program III ( org.; Edward Fiszer, Jerzy Grygolunas, Mateusz Święcicki, Zbigniew Adrjański, Marek Sart, Władysław Jakubowski) w kawiarni Domu Mody Polskiej „Ewa”, (naprzeciwko obecnego hotelu Sheraton, przy ul. Konopnickiej 7. Było to zresztą miejsce świadomie wybrane na tę imprezę. Kilkadziesiąt metrów od Domu Mody Polskiej „Ewa”, po drugiej stronie ulicy, mieścił się Teatr Satyryczny „Buffo”. Blisko stąd było do „Klubu Aktora”, w Alejach Ujazdowskich, do kawiarni „Czytelnik” na Wiejskiej, do innych kawiarni warszawskich, na placu Trzech Krzyży. Próby w Domu Mody Polskiej „Ewa”, odbywały się raz w miesiącu (w poniedziałek, na który wyznaczono termin giełdy i odbywały się od rana. Uczestnicy tej imprezy zjeżdżali się porannymi pociągami z całego kraju – i umawiali się wcześniej, przed próbą, na spotkania z dziennikarzami, autorami piosenek. Kompozytorami piosenek – w tych kawiarniach, tam oczekiwali na nich również fotoreporterzy. Dlatego wiele fotografii robionych uczestnikom giełdy w plenerze – „ma za tło” okolice placu Trzech Krzyży. Po giełdach natomiast, długo kwitło nocne życie, w „Klubie Aktora”, w restauracji „Tatarska”, na Mokotowskiej, w barze „Pod Jontkiem” na Wiejskiej, który upodobali sobie poeci, ze „Współczesności” (Stanisław Grochowiak, Roman Śliwonik, Ireneusz Iredyński) wierni bywalcy giełdy. Maleńka piwnica Domu Mody Polskiej „Ewa” , (do której schodziło się schodami w dół) ma już swoją historię oraz legendę. I powinna mieć też – jak Jama Michalikowa w Krakowie, swoje malowidła, albo fotografie?. Niestety, zupełnie nie ma takich malunków na ścianach. Zresztą, nie wiadomo, bo mieszczą się tam obecnie jakieś magazyny czy biura opłat, za elektryczność?!

O.J. W Warszawie, chyba dużo jest takich miejsc gdzie działo się coś ciekawego w historii polskiej estrady, czy kabaretu, zupełnie jednak nie „upamiętnionych” – po latach.

Z.A. Na przykład jeszcze słynny bufet radiowy, na Myśliwieckiej, gdzie bywało wiele sławnych osób. Na przykład kawiarnia „Nowy Świat”. Także wystawy, „malunki”, galerie obrazów dawnych bywalców – ocieplają wizerunek miasta…

O.J. Wróćmy jednak do tematu giełdy piosenek. Co wspominasz najbardziej z tej imprezy?

Z.A. Chyba recital Ewy Demarczyk. Miałem zaszczyt prowadzić ten recital wspólnie zresztą z Piotrem Skrzyneckim. Ewa Demarczyk była wspaniała. Oczarowała wybredną publiczność warszawską . Wiele osób widziało ją wtedy w Warszawie po raz pierwszy. Rok wcześniej była w Warszawie, występując w Towarzystwie Miłośników Sztuk Pięknych, na Chmielnej – ale tego występu – nikt jakoś specjalnie nie zauważył. Potem był występ i triumf Ewy Demarczyk w Opolu, ale wielu ważnych ludzi, np. redaktorów Polskiego Radia, do Opola – po prostu nie jeździło? Teraz można było oglądać ją „na żywo” na giełdach. Jeśli powiem tu, że występ Ewy Demarczyk, razem z jej nadwornym kompozytorem – Zygmuntem Koniecznym – „rewolucjonizuje” repertuar Polskiego Radia – nie będzie to przesadą. Taśmy z tego recitalu, krążą po całym PR. Zaczyna się wielka moda na piosenki Demarczyk. Na utwory Zygmunta Koniecznego . Na poezję śpiewaną. Na przypomnienie wierszy Tuwima, Leśmiana, Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej. W glorii sławy, chodzi po korytarzach na Myśliwieckiej, Tadeusz Kubiak, którego wiersze „śpiewa się” w „Piwnicy pod Baranami”. Zaczyna się powrót na giełdach do repertuaru teatrzyków i kabaretów studenckich, które przeżywają coś w rodzaju „renesansu”. Jest znowu mnóstwo poezji śpiewanej. Oczywiście przypomina się w tym giełdowym zgiełku – niedawne piosenki: Agnieszki Osieckiej, Andrzeja Jareckiego, Jarosława Abramowa, Edwarda Pałłasza, Marka Lusztiga, Stanisława Młynarczyka – z STS-u, Wojciecha Młynarskiego, Jana Pietrzaka, Jonasza Kofty, Adama Kreczmara, Jerzego Andrzeja Marka, Krzysztofa Paszka – z Hybryd. Czerpanie z tego „źródła” jakim jest „piosenka  studencka”, światowy zresztą fenomen kultury tego okresu (na długo przed „bitelsami”) to jedna z tajemnic sukcesu pierwszych opolskich festiwali. Na giełdach pojawia się wielu piszących teksty piosenek literatów. Np. Jerzy Ficowski, Tadeusz Urgacz, Tadeusz Śliwiak, Ernest Bryll, Ireneusz Iredyński, Roman Śliwonik, Stanisław Grochowiak, Leszek Moczulski, Edward Fiszer, Jan Nagrabiecki, Jerzy Miller, Artur Międzyrzecki, Antoni Marianowicz, Wymieniać można długo!

O.J. Nic nie mówisz o tych najważniejszych wykonawcach tej imprezy?

Z.A. Dla mnie wszyscy artyści wykonawcy giełd byli ważni. Trudno przebierać w nazwiskach. Jeśli masz na myśli piosenkarzy, bo to oni dominowali przede wszystkim na tej imprezie. Oni byli najbardziej zauważani: to Giełdy wylansowały przede wszystkim: Wojciecha Młynarskiego, Jana Pietrzaka, Annę German, Marka Grechutę, Urszulę Sipińską, Zdzisławę Sośnicką, Joannę Rawik, Irenę Karel – trudno zresztą wymienić wszystkie osoby – niezwykle dla tej imprezy zasłużone, ważne, wspaniałe!

No byli w tym gronie dawni  mistrzowie polskiej estrady i kabaretu, gwiazdy polskiej piosenki (choćby Sława Przybylska, Jerzy Połomski, Irena Santor, Mieczysław Fogg) wszyscy oni uczestniczyli w tej bardzo ciekawej imprezie. A ponadto lista nazwisk, aktorów, piosenkarzy, muzyków, autorów i kompozytorów uczestniczących w tej imprezie – jest długa. Jest ciekawa. Wygląda nawet jak „apel poległych”. Może dlatego, że kilka dni  temu obchodziliśmy „Zaduszki”? Trzeba się śpieszyć z tym, żeby te wszystkie sprawy i wspomnienia po dawnych „giełdach piosenki” uporządkować.

Moja pamięć – jednej osoby –  tu nie wystarczy

O.J. Napisałeś książkę o Radiowych giełdach piosenki ?

Z.A. Napisałem o giełdach książkę – i teraz szukam dla niej wydawcy. Nie sztuką jest napisać książkę, ale sztuką jest znaleźć wydawcę, w czasach, gdy nikt prawie książek nie czyta. Sztuką jest też książkę napisać, w 50 lat po tej imprezie, z głowy, czyli „z niczego”, bo wszystkie dokumenty na ten temat – jak już powiedziałem – zaginęły.

Nie jest to wobec tego monografia? Bo jak napisać monografię, wobec braku dokumentów.  Jest to raczej próba odtworzenia z pamięci tej imprezy, która w historii Polskiego Radia i Programu III zapisała się jako rodzaj „salonu  literackiego”, czy miejsca spotkań ówczesnej warszawskiej bohemy. Była to przy okazji  również impreza na której wybierano piosenki  i wykonawców – do Opola. Jerzy Grygolunas – jeden z założycieli festiwalu opolskiego, mówił, że jest to Studio  eksperymentalno-doświadczalne  Polskiego Radia. Antoni Wroński – krytyk muzyczny i obecny sekretarz  SPAM-u – twierdził – ówczesne giełdy, (w latach 1963/1973) zadecydowały o tzw. „złotej dekadzie”, w dziejach opolskich festiwali. A Kazimierz Rudzki, znakomity aktor i konferansjer , dziekan wydziału estradowego PWST – przyrównywał moją imprezę do krakowskich dziejów kabaretu „Zielony balonik”.

Ja myślę po latach, że 5 listopada 1963 r. w Kawiarni Domu Mody Polskiej, zapoczątkował  po prostu nowy styl, w polskiej piosence inny od tego, jaki prezentowało dotychczas Polskie Radio. Skończyła się epoka pieśni masowych i „musowych”, nadawanych „od wieczoru do rana piosenek Szpilmana”, z towarzyszeniem orkiestry Jana Cajmera. Zaczyna się moda na piosenkę literacką, autorską, aktorską itd. Ta moda przenosi się też do Opola.

 

O.J. Zbyszku!

Dziękuję Ci za to wspomnienie o giełdach.

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.