Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Wspomnienia’

Berlińskie Igrzyska Olimpijskie , historia jednej fotografii

Piękna Maria cz II

W 1931 r Międzynarodowy Komitet Olimpijski przyznał Niemcom prawo organizację Letnich Igrzysk Olimpijskich 1936 roku.

Dwa lata później władzę przejęła NSDAP początkowo sceptycznie nastawiona do organizacji igrzysk,  Hitler nazwał  zawody „wymysłem Żydów i masonów”.

Szybko wycofano się z tych wielce krytycznych komentarzy, gdyż jego współpracownicy dostrzegli olbrzymi element propagandowy jaki tkwił w imprezie tej rangi.

Zawody przygotowano perfekcyjnie i z rozmachem, aby pokazać całemu światu jak bogate, i żyjące w dobrobycie są Niemcy!

W Berlinie został wybudowany nowoczesny stadion, mieszczący sto tysięcy widzów.  Po raz pierwszy w historii transmitowano w telewizji i radio zawody igrzysk! Całość dokumentowała reżyser Leni Riefenstahl, dzięki której powstał film Olimpiada wielce ceniony do dzisiaj dokument.

Złagodzono na czas igrzysk restrykcje wobec Żydów, z ulic pozdejmowano antysemickie plakaty. Na szefa komitetu organizacyjnego powołano Theodora Lewalda, pomimo jego semickich korzeni. 

Na uroczystości otwarcia Igrzysk był obecny sam Hitler, zresztą często przyjeżdżał na stadion dopingować niemieckich zawodników.

Nasza reprezentacja w lekkiej atletyce do Berlina jechała z wielkimi nadziejami, niestety, mężczyźni zawiedli na całej linii, żaden nie stanął na podium, za to panie Maria Kwaśniewska, Jadwiga Wajsówna i Stanisława Walasiewiczówna błyszczały!

Ze wspomnień Pięknej Marii:

„… Rzut oszczepem kobiet to konkurencja rozgrywana pierwszego dnia zawodów. Wystartowało czternaście zawodniczek, każda marzy o złocie. Trzy rzuty eliminacyjne i trzy rzuty w finale.

Jest 2 sierpnia 1936 r. jednak jest chłodno, gdyż temperatura nie przekracza dwudziestu stopni, wiatr również nie pomaga wieje w twarz, skraca rzuty…”

Maria rzuca pierwsza.

Wychodzi wielce stremowana, drewniany oszczep w ręku, dmucha w grot,  jakby parzył, bierze rozbieg, skręt i siłą całego tułowia rzuca.

Oszczep wbija się w murawę. Wynik 41,80 m. Do końca pierwszej kolejki prowadzi.

Napięcie rośnie.

Wspomina Maria:

„… patrzę na tablice z wynikami i nie mogę uwierzyć, w tym momencie mam złoto!

Brak doświadczenia, obycia w konkursie, brak trenera na stadionie, cennych podpowiedzi to strata metra lub dwóch. Zamiast ruszać się i wykonywać dodatkowe ćwiczenia, siadam na ławeczce i obserwuję rywalki, a one w tym czasie wykonują ćwiczenia, dogrzewają się przygotowują do następnych rzutów.

W drugiej serii Niemka Othilie Fleischer rzuca 44,69 m, no to mówię sobie po cichu w najgorszym razie mam srebro, ale w trzeciej serii Niemka Luise Kruger rzuca 43,29 m.

Zamieram, ale przecież jeszcze jest seria finałowa. …”

Maria i finalistki teraz rzucają słabiej. Japonka Yamamoto i Niemka Eberhard poprawiają wyniki i zbliżają się do Austriaczki Baumy, która jest czwarta.

Maria rzuca słabiej, czyżby brąz …..

Othilie Fleischer jest bezkonkurencyjna w drugiej serii  oszczep ląduje a wynik powala, 45,18m jest rekord olimpijski.

O brązowy medal walczą jak lwice. Eberhard nie poprawia wyniku, Yamamoto tylko  nieznacznie lepiej , Baum rzuca słabiej, ostatni rzut Marii jest jej najsłabszym w całym konkursie, ale medal brązowy niezagrożony.

Zdobyty! Jest!

Niezwykła fotografia

Dekoracja oszczepniczek to pierwsza uroczystość na tych igrzyskach. Aparaty fotograficzne idą w ruch.

Marysia na podium stoi wyprostowana dumna, ręce zwisają wzdłuż tułowia, Niemki Fleischer i Kruger unoszą prawe ręce w nazistowskim pozdrowieniu. Nawet obecni wokół podium w miarę możliwości unoszą ręce w pozdrowieniu nazistowskim.

Wspomina Maria, rok 2000:

„… Hitler zaprosił nas do loży vipów, są Goebbels, Goring i inni. Gdy Hitler powiedział  do mnie – „gratuluję małej Polce”,

ja mu na to  – „wcale nie czuje się mniejsza od pana”

co spowodowało ogólny śmiech, zaś niemiecka prasa podała, że Hitler gratulował nie małej Polce, ale małej Polsce. Nie wiedzieli już jak z tego wybrnąć!…”

Zgromadzeni w loży byli przerażeni, co powie Furher?

Anegdota ta nabiera rozpędu i podawana jest w różnych wersjach, przez lata żyje swoim życiem.

Czy tak było? Nie wiemy, nikt nam już tego nie powie, w filmie dokumencie widać że atmosfera podczas powitania z Hitlerem jest serdeczna, a korespondencje z Berlina w czasie igrzysk nie są cenzurowane.

Większość relacji jest krótka, jakby powściągliwa, boją się napisać coś co mogłoby się nie spodobać a to kosztuje słono, czasem nawet życie.

Dziennikarze w wywiadach pytali i pytają Marię co tak naprawdę powiedział jej kanclerz, czy zrozumiała wszystko?

„- Naturalnie, przecież znam niemiecki.

– Powiedział gratuluje małej Polsce i życzę mistrzostwa świata…”

W czasopismach i w polskich mediach znalazłam informację o tym, że Maria została wybrana miss igrzysk.

Gdy zapytałam ją o to w Sidney, ona ze swoim pięknym uśmiechem jak to Piękna Maria powiedziała och daj spokój na każdej olimpiadzie wybierają najładniejszą dziewczynę. Takie tam głupstwa…”

Musimy jednak brać pod uwagę czasy i nastroje, w usta Marii wkładano różne zdania i opowieści, ale żadna z nich nie była prawdziwa, tak twierdziła Piękna Maria podczas rozmów, które miałam zaszczyt z Nią prowadzić.

Stefania Gołaszewska podczas igrzysk berlińskich była opiekunką polskich zawodniczek, tak wspominała powrót do Friesenhauzu, budynku niedaleko stadionu gdzie mieszkały kobiety. (Mężczyźni mieszkali w specjalnie wybudowanej wiosce olimpijskiej w domkach pięcioosobowych, Po igrzyskach Wermacht zamienił wioskę olimpijską w koszary).

„..Jakież było nasze zdziwienie gdy zastałyśmy bramę Friesenhauzu udekorowaną flagami olimpijską, polską i hitlerowską oraz kwiatami.

Zebrałyśmy się wszystkie w jadalni przy stole i w momencie gdy Maria przyszła przywitałyśmy ja powstaniem podnosząc filiżanki z oranżadą i zaśpiewałyśmy sto lat.

Jadalnia była pełna, a zaśpiewane przez nas sto lat wzięto za hymn! ..”

Ekipa polska wraca do Warszawy po cichu bez rozgłosu, wprawdzie zdobyła sześć medali, ale żadnego złotego, gorzej niż cztery lata temu!

Maria wraca do Polski z tytułem miss igrzysk. Urodą i radosnym usposobieniem zdobyła serca i podziw Niemców. Podczas spotkania z medalistkami wódz naczelny robi sobie z finalistkami oszczepu zdjęcie. Brązowy medal oraz odbitki zdjęć Maria zabiera ze sobą. Są na nich  Adolf Hitler, oraz dwie Niemki: Othilie Fleischer-ze złotym, Luise Kruger srebrnym i Polka Maria z brązowym medalem na szyi.

Wtedy nie spodziewała się, że ta fotografia nabierze niesłychanej mocy i będzie dla niej i innych na wagę złota i wolności!

Po powrocie z Igrzysk wychodzi za mąż za pływaka/waterpolistę  Krzysztofa Trytka zawodnika Klubu Cracovia Kraków, ale małżeństwo przetrwa tylko kilka miesięcy, niespodziewana śmierć męża i Maria zostaje wdową.

W 1937 r przeprowadza się z  Łodzi do Warszawy, wstępuje do klubu AZS Warszawa, zgodnie z zainteresowaniami zaczyna studia na Wydziale Matematycznym  Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje jako urzędniczka w miejskiej elektrowni na Powiślu.

Maria zaczyna przygotowania do kolejnych wielkich zawodów, jest w świetnej formie, Polski Związek Lekkiej Atletyki jest przekonany, że na kolejnych Igrzyskach Olimpijskich Tokyo1940  Maria zdobędzie złoty medal, dlatego zbiera pieniądze na przygotowania i wysyła najlepszych na zgrupowania, początkowo na Lazurowe Wybrzeże, później do  Genewy.  Tutaj  zastaje ich wiadomość o rozpoczęciu wojny,  Maria podejmuje decyzje o natychmiastowym powrocie do Warszawy.

Wspomina Maria:

„… Wszyscy mnie namawiali abym została, ale ja nie chciałam. Na granicy w Zebrzydowicach patrzyli na mnie trochę jak na wariata. Tabuny ludzi wyjeżdżały z kraju , a ja wracałam do Warszawy, chociaż nie miałam czym i jak…”

Po powrocie do Polski jedzie na Jasną Górę do Klasztoru Ojców Paulinów. Zostawia tam to co ma najcenniejsze, swój brązowy medal z Igrzysk Olimpijskich Berlin 1936,. Zostawia go jako votum, prosi Boga o szybkie zakończenie wojny, o wolność dla Jej umiłowanej Polski.

Bierze udział w obronie Warszawy, pomaga jako sanitariuszka niedaleko elektrowni na Powiślu, gdzie przed wyjazdem na zgrupowania na Lazurowe Wybrzeże i do Genewy,  pracowała jako urzędniczka.

Teraz przenosi z okopów znad Wisły rannych żołnierzy, a gdy zbłąkana kula zabija kierowcę sanitarki sama siada za kierownicą, jest niestrudzona, broni Warszawy jak umie z całego serca, z całych sił,  ma ukończony kurs sanitarny, przeciwlotniczy ma także prawo jazdy.

Dźwiga na rękach rannych, ewakuuje żołnierzy z okopów, ale w ferworze walki, zagonienia, pomocy rannym nie gubi swojej przepustki do wolności najważniejszej znienawidzonej fotografii, pamiątkowego zdjęcia z Hitlerem, które trzyma w chwilowo w domu, jak się w niedalekiej przyszłości okazuje, na szczęście.

Za tę niesamowitą postawę za odwagę i męstwo, Prezydent Warszawy  Stefan Starzyński odznacza ją Krzyżem Walecznych.

Na początku okupacji Maria podejmuje pracę kelnerki w sławnej w Warszawie gospodzie sportowców, karczmie „Pod Kogutem”, która funkcjonuje od 1939 r. przy ul. Jasnej. Razem z nią pracują Janusz Kusociński lekkoatleta, Jadwiga Jędrzejowska tenisistka, Aleksander Szenajch lekkoatleta, piłkarz, olimpijczyk, który był również dziennikarzem sportowym, Ignacy Tłoczyński tenisista. W lokalu niewiele jest stolików może dziesięć może jedenaście, na ścianach wiszą zdjęcia sportowców w galowych ubiorach, w tym sławetne zdjęcie Marii z Hitlerem.

Karczma funkcjonuje kilka miesięcy, po aresztowaniu i rozstrzelaniu Janusza Kusocińskiego ( leży na Cmentarzu w Palmirach) Niemcy zamykają gospodę.

To tutaj Maria poznaje swojego przyszłego męża, inżyniera Juliana Koźmińskiego, z którym bierze ślub  w Klasztorze Paulinów na Jasnej Górze. Wojna, ale Marii nie jest pisane długie i szczęśliwe życie z mężem, w jego domu w Podkowie Leśnej. Słynny komendant obrony elektrowni na Wybrzeżu Kościuszkowskim zostaje aresztowany przez gestapo. Marii udaje się uwolnić męża z więzienia, ale wraca on do domu śmiertelnie chory  i wkrótce umiera.

Od tej pory podwarszawski dom staje się schronieniem dla bezdomnych, poszukiwanych przez gestapo Polaków i Żydów.

Przez całą okupację Maria korzysta z cennego dokumentu jakim jest fotografia, nosi ją stale przy sobie jest jej cennym paszportem, paszportem do wolności dla wielu ludzi, partyzantów, pisarzy, aktorów, wielkich znanych i nieznanych osób. Korzysta z niej przy uwalnianiu więźniów z Pawiaka, lub gestapo mieszczącego się w Al. Szucha, jest tam gdzie inni są bezsilni, ale nie ona, Piękna zawsze uśmiechnięta Maria!

Po klęsce Powstania Warszawskiego 1944 r, 6 września, Niemcy zakładają w Pruszkowie obóz przejściowy DULAG 121, dla siłą usuwanych z Warszawy mieszkańców.

Zwiedzam Muzeum, skromny budynek z wieloma zdjęciami, oglądam pozostałe hale przedwojennej  fabryki napraw taboru kolejowego, budynki w których stłoczeni byli mieszkańcy  nieistniejącej już Warszawy, ponad sześćset pięćdziesiąt tysięcy osób, których siłą spędzano do Pruszkowa.  Ludzie stąd są wywożeni na roboty do Rzeszy, niektórzy trafiają do obozów koncentracyjnych.

Piękna Maria, tak jest nazywana,  nie zastanawia się ani chwili, rusza z pomocą.

I tutaj bezcenną jest fotografia z Hitlerem, a także znajomość języka niemieckiego, to jest najważniejsza przepustka w DULAGU 121,  gdzie dostaje się  bez kłopotów.  Maria dwoi się i troi.  Z uśmiechem na ustach przechodzi przez najtrudniejsze punkty kontrolne,

„..zdumieni Niemcy salutują, biją mi do daszków, czapkują mówi z uśmiechem, a ja? Pokazuję kenkartę, gdzie jest również sławetne zdjęcie z Hitlerem, to jest najcenniejsza przepustka, nikt z nich nie ma wątpliwości, że znajoma Hitlera musi zostać wpuszczona!…”

Maria zna świetnie niemiecki, jest doświadczoną sanitariuszką, zostaje zatrudniona jako pielęgniarka w komisji lekarskiej. Komisji przewodzi Stabsartz Adolf Konig a zadaniem komisji jest selekcja przybyłych pod kątem przydatności do pracy. Każdy musi przed nią stanąć. Polskie pielęgniarki i tłumaczki zatrudnione w komisji dokonują cudów, używają wszelkich forteli aby jak największa liczba osób ocalała, aby ich wyreklamować od transportów. Przekupują lekarzy wódką, owocami, puszkami przedstawiają niezgodny z prawdą stan chorego. Gdy jest pora obiadowa i Niemcy mają przerwę personel pomocniczy wykrada niemieckie listy osób przewidzianych do zwolnienia, dopisują nowe nazwiska.

Z Pruszkowa  Maria wywozi lub wyprowadza po 150 osób dziennie, razem 4.500 ludzi ( wywiad w Polskim Radio z roku , o pomocy podziemia milczy jak zaklęta, nie ma miejsca na takie rozmowy, to wielce niebezpieczne.

Jest rok  2000 siedzimy w Sidney w jakiejś maleńkiej restauracyjce, oglądamy zawody  z igrzysk na wielkich telebimach, sączymy wino, a ja pytam, dopytuję, notuję, wiem, że nie będzie już drugiej takiej rozmowy, takiej nocy, takiej atmosfery, tego wspaniałego uśmiechu, i tej jedynej możliwości zadawania pytań, nie będzie jej wołania Jadźka wstawaj, śniadanie,  Jadźka, jedziemy jest bus do wioski olimpijskiej (mieszkamy 100 km od niej), szybko ubieraj się,  zdążymy a stąd już blisko  na Stadion, a ty pojedziesz dalej do hali badmintona. Korzystam z tej nieprawdopodobnej chwili bo wiem, że może się już nie zdarzyć taka okazja i nie będzie wielu rzeczy, ale teraz jest ten czas, ta atmosfera, ten medal złoty Order Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego za to co zrobiła dla bliźnich, za miłość do nich, za bycie niezwykłym człowiekiem, za szacunek jaki im okazywała gdy byli sponiewierani przez życie, za to że ukrywała ich we własnym domu w Podkowie Leśnej, dawała im schronienie, że w swoim domu zrobiła obóz przejściowy, że zabierała do siebie osoby, które zdołała uwolnić z obozu w Pruszkowie, wszystkich potrzebujących pomocy: pisarza i scenarzystę Stanisława Dygata, poetkę Ewę Szelburg- Zarembinę, ale też młodego mężczyznę z przestrzelonym płucem ( uratowany przez nią mężczyzna do końca życia przesyłał jej kartki pamiętając co dla niego zrobiła), że przewoziła rannych  do czynnych szpitali w okolicy, że znajdowała im lokum, dostarczała jedzenie z pobliskich wsi, za to że po prostu była czuła, troskliwa, kochana….

Mówiła o sobie:

„…Wyniosłam to z domu. Matka i ojciec pomagali ludziom… Starzy łodzianie pamiętają, że wszystkie owoce z naszego sadu szły do szpitala. Jako dwunastoletnia dziewczynka jeździłam z chłopcami, żeby dostarczyć te owoce i inne produkty. W stosunku do biednych zawsze miałam opiekuńcze ciągoty…”

Ta Maria opowiada mi niektóre urywki ze swojego życia, a ja durna siedzę i płaczę, całuję ją po rękach, Maryniu, Ty Nasza Piękna Mario! Jesteś niewyobrażalna, takich ludzi już nie ma a Ty jesteś, niezwykła ( w skrytości ducha liczę lata ile lat ma ta Nasza Piękna Maria, Boże już 87??? To niemożliwe!~).

To jest sen, to jest najpiękniejszy moment w moim życiu, w mojej karierze w sporcie, taki zaszczyt mnie spotyka, mnie osobę, której wtedy jeszcze nie było na świecie, w chwili gdy ona walczyła w Powstaniu, ja właśnie przygotowywałam się w obozie w Niemczech, do urodzin, do opuszczenia ciepłego brzuszka mojej mamy!

Takie momenty powinniśmy cenić i doceniać, to więcej niż całe złoto tego świata, to jest prawdziwa szkoła życia, chwytać je bo to coś ulotnego, przytulać do serca i trwać! Marysiu…

CDN

Maria Kwaśniewska Niezwykła Olimpijka

O Marii Kwaśniewskiej- Maleszewskiej  już dawno zamierzałam napisać, ale jak pisać o Osobie, o Kobiecie, która nie była zwyczajną kobietą?

Jej dewiza życiowa zawierała się w słowach:

„… Żyje się nie dla siebie, a dla innych..”

i w zgodzie z nią, tak postępowała legendarna lekkoatletka, wybitna działaczka ruchu olimpijskiego.

Od jakiegoś czasu zbierałam książki, artykuły, czytałam i odwiedzałam miejsca w których pracowała, ale nie tylko, pojechałam do Pruszkowa do Dulagu 121, obozu przejściowego do którego spędzano ludność Warszawy po Powstaniu Warszawskim, a z którego Maria ratowała znanych o nieznanych ludzi,  rozmawiałam z jej koleżankami i kolegami. Starałam się przypomnieć wszystkie nasze rozmowy prowadzone w Warszawie w przerwach zarządu PKOL  w Warszawie  w siedzibie przy ul. Frascati, oraz  nasze długie rozmowy podczas wspólnych wyjazdów zagranicznych na najważniejsze imprezy jakimi były igrzyska olimpijskie. Atmosfera igrzysk, radość i młodość zawodników, sukcesy i porażki otwierały w Marii wspomnienia, były kluczem do nich, a także wyjątkowym momentem gdy chciała o tamtych trudnych latach opowiadać, krótko bez zbędnych emocji.  

Za swoją działalność na rzecz ruchu olimpijskiego, za zasługi w rozwoju idei olimpijskiej  otrzymała w 1978 r brązowy order Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Lord Michael Killianin, przewodniczący MKOL przyleciał osobiście do Warszawy w 1979 r. aby wręczyć jej odznaczenie.

Szczególnie pamiętam  jeden dzień, zresztą wyjątkowy, podczas pobytu na Igrzyskach Olimpijskich Sidney 2000, dla Pięknej Marii jeden z najważniejszych. Na Igrzyska Olimpijskie przyjechała zaproszona przez MKOL. Była Gościem Honorowym. Podczas uroczystej sesji została udekorowana wielką nagrodą- Honorowym Złotym Orderem, w kształcie naszyjnika (łańcucha orderowego w złocie), z przodu którego znajdowało się pięć kół olimpijskich, a po obu stronach umieszczono liście oliwki( kofinos). Do tego Orderu dołączono  również broszę wykonaną w złocie z symbolem olimpijskim.

Ale zacznijmy od początku.

Maria Kwaśniewska urodziła się 15 sierpnia 1913 r. w Łodzi w dzień Święta Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Imię Maria przyniosła sobie wraz z urodzinami. Trudno powiedzieć, czy ta data miała wpływ na jej przekonania religijne, ale do końca życia Maria była głęboko wierzącą katoliczką.

Ze wspomnień Marii:

„…W domu trzymano mnie krótko, byłam oczkiem w głowie rodziców oraz starszych braci, ale dyscyplina była przeogromna. Punktualność powrotów do domu, żadnego pałętania się wieczorami po mieście. To były rzeczy oczywiste…”

Była wszechstronnie utalentowana.

Już w gimnazjum żeńskim Romany Konopczyńskiej-Sobolewskiej w Łodzi przy ul. Gdańskiej trenowała począwszy od koszykówki i siatkówki   poprzez skok w dal, rzut oszczepem, trójbój, pięciobój, pływanie po hazenę (pierwowzór piłki ręcznej).

Kiedyś oglądając trening koleżanek szkolnych  odważyła się i zupełnie do tego nieprzygotowana w odświętnych butach i szkolnym mundurku skoczyła w dal bez rozgrzewki, dalej niż wszystkie skaczące dziewczęta! Jej skok obserwował nauczyciel wf-u Ludwik Szumlewski, którego zaskoczył tak dobry wynik, że postanowił zaopiekować się Marysią.

Z perspektywy mijającego czasu można powiedzieć, że to był skok w karierę!

Początkowo nasza Maria nie umiała zdecydować którą dyscy-linę wybrać, próbowała wszystkich, trenując początkowo w Harcerskim Klubie Sportowym, aby w końcu w 1927 r związać się na długie lata z Łódzkim Klubem Sportowym. Do zmiany klubu namówił ją  jej brat Eugeniusz, trenujący tutaj lekko atletykę.

Jej talent i czające się możliwości dostrzegli również inni, jako piętnastolatka otrzymała nagrodę za „obiecujące osiągnięcia”. Prezydent Ignacy Mościcki wręczał jej wyróżnienie.

Każda dyscyplina, za którą się brała dawała dobre wyniki sportowe co łączyło się z radością, było siłą napędową do dalszej pracy!  

Opieka trenera Szumlewskiego była potrzebna, bo Maria próbowała wielu dyscyplin, trener przekonał ją, że powinna zainteresować się lekką atletyką, oszczepem w szczególności. I tak się stało,  wzorem dla niej była dyskobolka Halina Konopacka- złota medalistka Igrzysk Olimpijskich  Amsterdam 1928r.( uzdolniona sportowo trenowała z sukcesami rzut dyskiem, oszczepem, pchnięcie kulą, skok wzwyż i w dal).

Maria uległa namowom trenera oszczep stał się jej koronną specjalnością, pilnie trenowała, uzyskiwała coraz lepsze rezultaty, ustanawiała rekordy.  Na wyniki sportowe nie czekali długo, trzy lata później w wieku lat siedemnastu, w 1930 r. zdobyła tytuł mistrzyni Polski w rzucie oszczepem (wynik 39,61m), następnie  sukcesy powtarzała kolejno w 1931, 1935, 1936.

Na Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles 1932 nie pojechała, przez długi czas była chora.

Na stadion lekkoatletyczny powróciła w 1934 r. biorąc udział w mistrzostwach Polski (rzut 39,61 m i nowy rekord Polski).

W lecie 1936 r rzuciła szczepem 44.03 m. był to rekord Polski, który dawał Marii nadzieje na zdobycie medalu na najbliższych igrzyskach olimpijskich (rekord przetrwał aż  do 1952 r). W końcu w 1936 r  jako lekkoatletka – oszczepniczka zostaje wybrana przez PKOL do składu ekipy wyjeżdżającej na Igrzyska Olimpijskie Berlin 1936 r. Oprócz niej jadą koleżanki Jadwiga Wajs- rzut dyskiem i Stanisława Walasiewicz sprint 100 i 200 m.

CDN.

Zanim napiszę o poszukiwaniach kolejnego obrazu związanego z badmintonem a raczej le volant , o znamiennym tytule „Dziewczynka z rakietką i lotką” namalowanego przez francuskiego malarza Jean Baptiste Chardin, muszę choć trochę przybliżyć jego sylwetkę wszystkim tym, którzy lubią malarstwo tak jak ja.
Chardin urodził się w 1699 r. w Paryżu w rodzinie stolarza. Całe swoje życie mieszkał w stolicy Francji, z wyjątkiem dwóch wyjazdów; raz gdy pracował w roku 1729 w Wersalu, gdzie brał udział w przygotowaniu scenerii pokazów sztucznych ogni z okazji narodzin syna króla Ludwika XV, oraz drugi raz w roku 1731, gdy pracował w Fontainebleau, gdzie asystował przy odnawianiu włoskich fresków w galerii Franciszka I. Poza tymi dwoma wyjazdami mieszkał całe życie w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés.
Ojciec i młodszy brat Chardina prowadzili rodzinny biznes; ich specjalnością były stoły bilardowe robione dla rodziny królewskiej.
Chardin studiował wraz z Pierre-Jacques Cazes’em, mało znanym artystą, który nauczył go malować.
Jean-Baptiste-Siméon Chardin był XVIII-wiecznym artystą. W tym czasie główna formą sztuki było rokoko, którego tematyka wiązała się z przyjemnościami i wesołością. Wiele obrazów przedstawiało eleganckie karnawały, erotyczną nagość i romantyczne schadzki. Realny świat był niemal nieobecny. Chardin, jako pierwszy w malarstwie francuskim zaprezentował nurt, który można było nazwać „mieszczańskim realizmem”, co spowodowało, że jego prace wyróżniały się spośród innych XVIII-wiecznych malowideł. Rzadko szukał tematu w świecie dworskiego życia, ucztach, miłostkach, plotkach, pałacach, czy arystokratycznym establishmencie. Prawie nigdy nie sięgnął do mitologii, czy też scen związanych z Historią Świętą.
Przez całe swoje długie życie przedstawiał z upodobaniem sceny rodzajowe z życia niższej klasy mieszczańskiej. Malował kobiety zajęte gospodarstwem domowym, pokazując je, nie wahał się przed okazaniem sympatii skrzętnym zapracowanym gosposiom. Dziewczęta i kobiety z jego obrazów nawet przy ciężkiej pracy są schludne, powiedziałabym nawet na swój sposób pociągające. Wiele lat po śmierci Chardina bracia Goncourt, charakteryzując jego sztukę, mieli napisać:
I czemuż kobieta ze stanu trzeciego nie miałaby na tych obrazach rozpoznać siebie samej? Malarz nie zapomina o najmniejszym szczególe jej stroju, ukazuje zakasane rękawy, fartuch, chustkę na ramionach, nożyczki przytroczone do pasa, chłopski złoty krzyżyk na szyi, pasiasta spódnicę, rakietę i lotkę do les volant (…) maluje ją w kuchni jak przygotowuje jarzynę na zupę, jak namydla i pierze bieliznę, jak powraca z targu niosąc w koszyku pieczeń na niedzielny obiad…
Jego martwe natury są zwyczajne, ogołocone, przedstawiają realny świat, który widział dookoła siebie, a nie rokokową fantazję.
Ten mistrz stanu trzeciego był mieszczaninem z urodzenia i ducha. Także jego tryb życia daleki był od arystokratycznej ekstrawagancji. Dwukrotnie żonaty, pierwszą żonę Marguerite Saintard pochował po czterech latach szczęśliwego małżeństwa. Po raz drugi ożenił się w 1744 r., będąc wdowcem z 13-letnim synem. Wybranką była Françoise-Marie Pouget. Z tą hożą i gospodarną mieszczańską córką przeżył 35 spokojnych lat. Ich dom był zasobny i gościnny.
Do scen rodzajowych Chardina pozowały mu zwykłe dziewczęta, na poły służące, na poły rezydentki wychowujące się w domu Chardinów.
Biografowie odnotowują dwie spośród nich – Agnès Roland (prawdopodobnie prowadziła mu gospodarstwo po śmierci pierwszej żony). Pozowała ona do obrazów: „Kobieta obierająca brukiew”, „Kobieta zmywająca rondle”, „Kobieta piorąca”, czy też „Kobieta z rakietką i lotką”, bardzo lubianego przez nas obrazu nazywanego „le volant”. Kopia tego obrazu wisi u nas w domu, choć została namalowana 250 lat po powstaniu oryginału. Pierwszy raz zobaczyłam kopię tego właśnie obrazu podczas jednego z ADM (Annual Delegates Meeting) czyli dorocznego spotkania –kongresu europejskiego badmintona. Wręczono go wtedy jednej z pań, o ile dobrze pamiętam, była to Rina de Beer, Holenderka, która kończyła swoją działalność w badmintonie europejskim. Ach, jakże mi się podobał ten mały obrazek, reprint! Byłam zachwycona i to tak bardzo, że postanowiłam odszukać oryginał, kupić katalog i oczywiście zamówić kopię obrazu. Ale o tym jak to było, jak długo trwały moje poszukiwania, jakie zdarzenia temu towarzyszyły, przeczytacie w następnym wpisie. Tutaj mogłam tylko podać kilka informacji o pięknym i bezcennym obrazie Jeana-Baptiste’a-Siméona Chardina (1699-1779) „Dziewczyna z rakietką i lotką” namalowanym w roku 1737, obrazie, który dla badmintona jest swoistym symbolem rozwoju wolanta, gry która służyła uciesze i zabawie na dworze króla Ludwika XIV zwanego Królem-Słońcem. Badmintona, naszej ulubionej gry na wiele lat przed tym, gdy została ona zaprezentowana w roku 1833 w Badminton House Gloucestershire.
Jadwiga Ślawska Szalewicz

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.