Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Tradycje’

W dniu 9 grudnia do godziny 24.00  czekałam na wasze komentarze. Rano zaś wraz ze ślubnym urządziliśmy losowanie nagród, które udało nam się zgromadzić.

Fundanagrody mikołajkowetorami są:  Uzdrowisko Wysowa S.A z Wysowej Zdroju (niedaleko Gorlic), Agencja 21 , Flora Point, Polski Komitet Olimpijski.

A zwycięzcami losowania zostali:

Lotka, Bea w Kuchni, An-Ula, Czesia, Rodorek, Gryzmolinda (Dośka), Łucja, Stokrotka, Notaria, Iga, Aromatek

Nagrodę  specjalną za całokształt działania otrzymuje tr (Tom Randal). Tom od lat pracuje na rzecz społeczności Otwocka i Józefowa. Nie tylko organizuje imprezy integracyjne dla dzieciaków, dla młodzieży szkolnej, lecz także jest wielkim społecznikiem, któremu chce się chcieć. Jedną z ostatnich jego akcji jest zbieranie żywności dla osób najuboższych. Pomagała mu w tym Jego żona Angel, która przez cały dzień stała w sklepie pięknie się uśmiechając do darczyńców, a tych było wielu. Ciągle narzekamy na młodych ludzi, że są roszczeniowi, że  są najważniejsi, że nie maja empatii.  I oto wśród nas znalazł się ktoś, kto kipi pomysłami , mało tego zaraża nimi innych a Rodzina stoi za nim murem pomagając realizować pomysły. Dlatego Tom otrzymujesz bardzo specjalną nagrodę: Jest to koszulka reprezentacyjna firmy Yonex, którą przywiozłam z Gali Europejskiej Konfederacji Badmintona, gdzie wręczano wybitnym osobowościom różne nagrody. Moją przeznaczyłam dla Ciebie, dokładając do tego 10 smyczy Igrzysk Olimpijskich Londyn 2012 i Soczi 2014, abyś rozdał je swoim podopiecznym. Niech się sportują, niech mają swoje cele w życiu tak jak my ( ja i mój ślubny) je mieliśmy, tak jak Ty je masz i realizujesz.

Wszystkichwysowianka_lekko_gazowana proszę o kontakt aby ustalić w jaki sposób mogę przesłać ufundowane nagrody.

Dziękuję wszystkim za udział w mikołajkowym konkursie, pozdrawiam wszystkich serdecznie,

 

Wasza Jadwiga

ps. Ponieważ jest to Konkurs Mikołajkowy nie mogę na razie ogłosić co otrzymacie, jakie prezenty ufundowaliśmy. Po otrzymaniu upominków i potwierdzeniu, że macie je już w domach ogłoszę kto co wylosował, w innym przypadku nie byłoby wielkiej  mikołajkowej niespodzianki.

Badminton w Bukownie istniał od 1965 roku początkowo w ognisku TKKF GWAREK (1965-1967), gdzie zajęcia prowadzili Jerzy Szuliński i Ryszard Kazibut. Członkami zarządu ogniska byli dr Eugeniusz Satelecki, Jadwiga Stopa, Leszek Kofer i Elżbieta Hacuś specjalista do spraw  rekreacji. Jurek Szuliński i Rysiek Kazibut popularyzowali tę nową dyscyplinę sportu organizując mecze badmintonowe pomiędzy LZS „Orzeł” Olkusz a ogniskiem TKKF „Gwarek” Bukowno. W sierpniu 1967 r do Wilkas wyjeżdża Jerzy Szuliński i tam uczestniczy w kursie instruktorów rekreacji. Wiele ćwiczy i gra  wspólnie z Feliksem Kościelskim z Gniezna. Jurek i Rysiek na przełomie roku 1968/69 organizują Powiatową Ligę Kometki z udziałem 19 drużyn, ligę tę rozgrywano do 1973 r. W 1971 r wydarzeniem była organizacja przez TKKF „GWAREK” II Ogólnopolskiego Barbórkowego Turnieju Kometki w Bukownie. Zwycięzcami byli B. Basińska i Wiesław Świątczak.

Sekcja badmintona szybko się rozwija, znajdując w 1975 r w końcu przystań w klubie GHKS „Bolesław” Bukowno. W tym właśnie roku powstała tam drużyna badmintona. Prezesem klubu był wówczas Józef Pelc. W grudniu 1975 a więc już po powstaniu jednej wspólnej silnej sekcji badmintona klub organizuje VI Ogólnopolski Barbórkowy Turniej Badmintona o Srebrną Lampę Górniczą ufundowaną przez KGH „Bolesław” Bukowno. Zawody wygrała Irena Karolczak Stal FSO Warszawa ( od roku 1979 kierownik wyszkolenia związku) przed Marią Domańską z „Cracovii” Kraków i Jadwigą Ferenstein z klubu „Rakieta” Łódź, zaś wśród mężczyzn zwyciężył Wiesław Świątczak Vigoprim Łódź, przed Januszem Labisko GHKS „Bolesław” Bukowno i S. Listeckim z „Merkury” Bydgoszcz.  Jak widać na efekty solidnej pracy Ryśka Kazibuta i Jurka Szulińskiego nie trzeba było długo czekać. Pierwszym, jednym z wielu był dobry wynik Janusza Labisko, który wraz z kolegami klubowymi wielokrotnie zwyciężali w ogólnopolskich turniejach klasyfikacyjnych, drużynowych i indywidualnym mistrzostwach Polski.

W dniu 18 czerwca nastąpiło uroczyste otwarcie pięknej nowej hali w Bukownie w ramach ośrodka sportowo-wypoczynkowego, które połączono z meczem międzypaństwowym Polska Węgry w badmintonie. Wynik tego meczu nie przeszedł do historii gdyż przegraliśmy go 2: 9, jednak cieszyliśmy się, że z rozegranych pojedynków aż osiem było trzysetowych. No cóż rok wcześniej w Budapeszcie przegraliśmy mecz 10:1.  Praca w klubie GHKS Bolesław Bukowno szła pełną parą, trenerzy Jerzy Szuliński i Ryszard Kazibut mieli pełne ręce roboty tylu było chętnych do gry w badmintona. I tak w roku 1977 i po raz drugi w 1979 na tej pięknej hali zorganizowano Międzynarodowe Mistrzostwa Polski w badmintonie. Pamiętam zawody, pamiętam halę oraz niezwykle sympatycznych dyrektora KGH Bolesław Bukowno pana Włodzimierza Woźniczko, głównego księgowego Józefa Pelca, oraz jeden z najbardziej zaciętych pojedynków badmintonowych, jaki po raz pierwszy w 1977 r oglądałam pomiędzy Anną Zyśk z klubu Start Gdynia a zawodniczką ZSRR, który Anka Zyśk wygrała. Był to pierwszy sukces, jaki polski badminton odniósł w zawodach międzynarodowych. Jeden jedyny mecz wygrany przez naszą zawodniczkę na zawsze zapadł mi w pamięci. W roku 1977 byłam gościem na MMP w Bukownie. Dwa miesiące wcześniej zatrudniono mnie do pracy w związku, w dniu 7 listopada odbył się I Walny Zjazd Delegatów powołujący Polski Związek Badmintona a już miesiąc później obserwowałam organizację najważniejszej imprezy polskiej, jaką były międzynarodowe mistrzostwa Polski. Po raz pierwszy na własne oczy widziałam, co to jest badminton, co to za gra, jak wyglądają korty do badmintona, znaczy jak nie wyglądają, bo ich nie było, były tylko boiska namalowane farbą na parkiecie hali, kto jest najlepszym zawodnikiem i zawodniczka polską oraz jak powinno się organizować imprezy międzynarodowe. Jak mizernie te porównania wypadały w stosunku do mojej „ukochanej” szermierki, z której dopiero, co odeszłam. Tam wielkie zawody międzynarodowe o „Szable Wołodyjowskiego” z udziałem ponad czterdziestu reprezentacji narodowych, wielki świat, znakomicie utytułowani szermierze, mistrzowie olimpijscy, mistrzowie świata, blichtr i światowy poziom organizacyjny, tutaj maleńki turniej daleko od stolicy w małej, choć bardzo pięknej hali sportowej w Bukownie w powiecie olkuskim, położonym w województwie małopolskim czterdzieści kilometrów od Krakowa i Katowic, w którym zamieszkiwało wówczas około dziesięciu tysięcy mieszkańców. Siedziałam, obserwowałam, prowadziłam notatki, i łzy napływały mi do oczu. Jak to ogarnąć, jak pomóc, co robić, jak wywindować dyscyplinę na wyższy poziom organizacyjny, dyscyplinę, o której w tym momencie nie miałam pojęcia? Uczyłam się szybko, notowałam jak najwięcej informacji o organizatorach, sędziach, którzy wtedy występowali w białych spodniach i białych koszulkach, w kamizelkach typu bezrękawnik, o hotelu, ilości potrzebnych miejsc, o kosztach, o wpływach, czyli o badmintonie mojej nowej dyscyplinie, w której miałam spędzić kolejne dwadzieścia osiem lat mojego życia, tylko o tym wtedy jeszcze nie wiedziałam.

CDN.

W.G.: Czy pamięta Pan likwidację getta w Brześciu? 

Z.A.: Likwidacja getta w Brześciu była straszliwym przeżyciem dla małego chłopca, jakim wówczas byłem. Przez kilka dni na obszarze getta trwał przeraźliwy, nieludzki krzyk. Niemcy i ukraińska policja pędzą tysiące Żydów na wysypisko za miastem. Tam słychać salwy i terkot karabinów maszynowych. Ludzie mówią, że ziemia drży od zwłok, które jeszcze poruszają się w tym miejscu. Na opustoszałe domy i ulice rzuca się białoruskie i ukraińskie chłopstwo, wyspecjalizowane zresztą w takich rabunkach. Wyrywają sobie kołdry, pierzyny, meble. Są specjaliści, którzy jeżdżą od miasta do miasta w oczekiwaniu na likwidacje miejscowego getta. Niech nikt mi nie mówi, że tylko chłop polski zachowywał się w czasie holocaustu wyjątkowo okrutnie, bo tak samo zachowywał się chłop białoruski, ukraiński i ruski. Z tym, że wcześniej ten sam chłop wychodził na rzeź polskich panów, podpalał dwory, zabijał rannych żołnierzy KOP-u cofających się przed bolszewikami, rabował zwłoki. Później zresztą też rabował i mordował innych, gdy tylko nadarzyła się okazja. Nie ma co tu nadużywać słów: antysemityzm czy nienawiść do Żydów. To była po prostu zwierzęca chęć mordowania, nasycania się zbrodnią i bogacenia przy okazji. Są na Polesiu wsie, które tak właśnie się bogaciły. Są na Polesiu, Ukrainie i Białorusi wsie, które wychodziły nocą na żer, gdy w pobliżu zdarzyła się jakaś bitwa, katastrofa, nieszczęście, likwidacja getta, powstanie… I w Polsce są takie wsie. Rzecz jasna, żadne to usprawiedliwienie dla zbrodni.            

 W.G.: Dlaczego Pan o tym nie pisze? 

Z.A.: Moje wspomnienia z Polesia są na inny temat. To samo dotyczy „Batiuszki, co ptakiem latał”. Okres mojego dzieciństwa na Polesiu nie był taki „sielski-anielski”. To prawda, ale nie chciałem czy nie mogłem o tym pisać. „Okrutnej” literatury o Polesiu czy w ogóle Kresach Wschodnich nie brakuje. Bardzo dużo jest pamiętników, relacji, wspomnień na temat wojny i stosunków narodowościowych na tym obszarze: polsko-sowieckich, polsko-ukraińskich czy białoruskich, polsko-żydowskich. Mamy sobie wiele do powiedzenia z wszystkich stron, ale ja tu opisuję chyba swego rodzaju „Arkadię” – Polesie, którego już nie ma. Na temat martyrologii Polaków na Kresach Wschodnich napisano w różnych książkach wiele. A przecież nie do końca. Nadal wiele spraw stanowi temat „tabu”. Brak jest dobrej monografii okresu 1939-1989 na Kresach Wschodnich. Zawsze tu naszym historykom coś przeszkadzało. W czasach PRL-u oraz obecnie dla dobrych stosunków z Ukrainą czy Litwą, bo o Białorusi lepiej nie mówić, gotowi jesteśmy wiele poświęcić. Chociaż tam zbytniej wzajemności nie mamy. Nie mamy zresztą Instytutu Kresowego, którego powstanie stale się zapowiada, ale nic z tego nie wychodzi, nie mamy wydawnictwa kresowego, które jest niezbędne! Nie mamy nawet gazety o tej tematyce! 

W.G.: Uważa Pan, że są tematy i sprawy kresowe, o których się nie mówi? 

Z.A.: Tak uważam! W każdym razie „dla świętego spokoju” z sąsiadami na naszych wschodnich granicach mówi się na ten temat bardzo mało. Historia polskich kresów wschodnich, choćby tych okrojonych w latach 1918-1939 tzw. Linią Curzona, jest bardzo mało znana. Późniejsze wydarzenia z lat 1939-1945: okupacja niemiecka i sowiecka, zsyłki na Syberię, wywózki do Rzeszy, mordy, grabieże, rzezie i okrucieństwa, jakich dopuszczali się wobec Polaków Ukraińcy czy Białorusini, są jeszcze mniej znane. Rzadko kto wie, że my – Kresowianie doświadczyliśmy dodatkowo skutków wojny niemiecko-sowieckiej, która miała miejsce w roku 1942. Nie obyło się bez strat ze strony ludności polskiej w wielu miastach i miasteczkach kresowych, bombardowań, ostrzałów artyleryjskich itd. Do tego dzieje konspiracji wschodniej, działalność Armii Krajowej, działalność konspiracyjna harcerstwa polskiego czy innych organizacji niepodległościowych jest też mało znana. Polacy na Kresach byli szczególnie osaczeni czy osamotnieni wśród otaczającej ich ludności ruskiej, białoruskiej litewskiej i ukraińskiej. Polacy niewiele mogli zrobić wobec mordowania ludności żydowskiej. Zaraz po wejściu Niemców na Kresy Wschodnie, w roku 1942, Polacy starali się pomagać Żydom, w czym przeszkadzały donosy wrogo do Polaków nastawionych innych mniejszości narodowych. Można mówić o szczególnie traumatycznych doświadczeniach, jakie były udziałem wszystkich Polaków: młodych i starych, kobiet i dzieci na Kresach Wschodnich. Ale honory i splendory z racji okupacyjnych przeżyć nie zawsze rozdzielane są sprawiedliwie. Nie mówię już o tym, że nie rekompensują tego wszystkiego przesiedlenie Polaków z Kresów Wschodnich na Zachód. Czasem jest to wręcz dodatkowe cierpienie. Moja babcia Stefania zaraz po przyjeździe do, pięknego skąd inąd, Sopotu zmarła! Znałem wielu starych ludzi, którzy zmarli z tęsknoty za swoim domem na Kresach. Starych drzew się nie przesadza.

 W.G.: Osadnicy z Kresów, w tym z Polesia, to chyba temat specjalny? 

Z.A.: Rzeczywiście! To temat wielki! Są sympatyczne obserwacje obyczajowe, choćby w filmie „Sami swoi” A. Mularczyka, ale właściwie brak poważnych wiadomości na temat, jak to wszystko wyglądało? I jak wygląda życie dawnych Zabużan obecnie, po tych wszystkich traumatycznych doświadczeniach. 

W.G.: Dziękuję, Panu, za rozmowę.

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.