Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Święta’

Stanisław syn Adolfa z żoną Marią z domu Dejczman, Sankt Petersburg, 1906 rokJest 23 grudnia, 8.15 rano, jak zwykle dzwoni moja komórka – fragment muzyki z Wilhelma Tella rozbrzmiewa w całym domu. Sygnał dźwięku ustawiony na 5, jest głośny, a nawet bardzo głośny, ale często jestem dalej od komórki i mogę nie słyszeć, że dzwoni telefon. Jestem cały czas w pogotowiu, ponieważ moi rodzice to wiekowi ludzie i muszą mieć komfort, że na każde ich wezwanie ktoś odbierze telefon – tym ktosiem jestem oczywiście ja, ale oni zawsze pytają z uporem: Jadzia? (no a kto?, pytam się grzecznie, skoro dzwonicie do mnie!).

Dzisiaj rano zadzwonił do mnie Michał. Nie było mnie w domu, więc dzwoniła na komórkę, z pytaniem czy może porozmawiać. Oczywiście, poczekaj chwilę, to stanę w jakimś spokojnym miejscu (chyba koło albumów) w supermarkecie. Właśnie robię ostatnie zakupy przed powrotem do domu. Ania wie, że wychodząc z domu mam zawsze ze sobą moje komórki. Słuchaj, czy nie mogłabyś napisać coś o 27 grudnia 1939 roku? Przecież to rocznica śmierci prapradziadka Stanisława. Tak kochanie, dziękuję za podpowiedź, napiszę.

Prapradziadek Stanisław

Część pierwsza

Stanisław Szalewicz urodził się w Hołodziszkach, był synem Adolfa i Tekli z Jodków. W Archiwum Historycznym w Petersburgu pod numerem 951 z dnia 20 XI 1887 r. jest przechowywane świadectwo szlachectwa braci bliźniaków (brat Bronisław), a także wpis do księgi szlacheckiej z dnia 21 I 1888 r. pod numerem 431. Stanisław za ukończenie Konstantynowskiego Instytutu Mierniczego w Moskwie z tytułem „inżyniera mierniczego”. W roku 1900 otrzymał srebrny medal ufundowany z okazji koronacji Mikołaja II Romanowa z prawem do noszenia na wstędze orderu św. Andrzeja (order do dziś znajduje się w rodzinnych archiwaliach). Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ tylko dlatego mógł być zatrudniony jako starszy pomocnik pomiarowy z prawem do rangi urzędnika X klasy. Następnie pracował jako pomocnik geodety powiatowego guberni petersburskiej, później został geodetą powiatowym, czyli mierniczym w guberni petersburskiej. Jako wysokiej klasy fachowiec piął się po szczeblach kariery pracując również w Głównym Zarządzie Uwłaszczenia i Rolnictwa, kolejno w Ministerstwie Sprawiedliwości, a w roku 1919 występował jako starszy geodeta guberni wiackiej do spraw uwłaszczenia. Był lubiany przez współpracowników, a w ramach działalności społecznej prowadził chór w Wiatce.

Koniec pierwszej wojny światowej przyniósł możliwość powrotu do kraju, repatriacji polskich inżynierów oraz techników rozsianych w okresie zaborów po całym świecie. Powracający z emigracji inżynierowie założyli Koło Inżynierów Mierniczych przy Stowarzyszeniu Techników, w ramach którego organizowano trzyletnie kursy dla pomocników mierniczych. Jednym z wykładowców był prapradziadek Stanisław. Początkowo pracował jako mierniczy przysięgły w Białymstoku, a od 1934 roku był mianowanym radcą w Wydziale Rolnictwa i Reform Rolnych Urzędu Wojewódzkiego w Warszawie. Jego żona Maria (o której napiszę osobny wpis) wraz z dziećmi (Bronisławem i Heleną) oraz swoim ojcem wróciła do Warszawy w 1921 roku. Stanisław zajmował się do ostatniej chwili organizacją pociągów ewakuacyjnych z Rosji. Wrócił do niepodległej Polski dopiero w 1923 r. Stanisław i Maria nie zdecydowali się niestety na natychmiastową realizację czeku wszytego w palto swojego syna, sześcioletniego Bronisława i hiperinflacja polskiej waluty spowodowała, że cała „fortuna” przywieziona z Rosji w krótkim czasie była warta tyle, co paczka zapałek… Żona Maria pracowała jako dentystka, najpierw w męskim Gimnazjum Kazimierza Jakuba Kulwiecia założonym w 1918 r. w Warszawie przy Placu Trzech Krzyży 8 w kamienicy Naimskich i Jungów. Później prowadziła prywatną praktykę w Aninie. We wspomnieniach Zofii Górzyńskiej z domu Wojciechowskiej (stryjecznej wnuczki prezydenta Rzeczpospolitej Polski Stanisława Wojciechowskiego czytam: „Cała rodzina składała się z pięciu osób, bo oprócz pani Marii, pana Stanisława i ich dwojga dzieci była jeszcze pani Nisia – rezydentka, którą przywieźli ze sobą z Rosji. Obie panie jakby nie przystawały wyglądem do okresu lat trzydziestych. Ich ubiór, sposób uczesania i sposób bycia bardziej pasował do dziewiętnastowiecznego niż do dwudziestego wieku. Suknie długie, ciemne, bardzo skromne, uczesanie gładkie. Całość rodziny uzupełniały dwa psy – gryfon Buma i brązowy jamnik Żaba. Obydwa psy myśliwskie, bo pan Stanisław był zapalonym myśliwym. W mieszkaniu było sporo elementów mówiących o sukcesach myśliwskich pana Stanisława. W roku poprzedzającym wybuch wojny światowej cała rodzina przeprowadziła się do nowoczesnej willi w Nowym Aninie. Niestety nie wiedzieć, dlaczego (może nie za dobrze się czuli w tym domu) wrócili na stare pielesze. Niestety, po dwakroć niestety! Gdyby nie podjęli tej decyzji powrotu, pan Stanisław nie byłby zginął w wawerskiej egzekucji. Niemcy, bowiem tej pamiętnej nocy grudniowej – 26 XII 1939 roku nie doszli ( z łapanką i wyciąganiem mężczyzn w wieku od czternastu do siedemdziesięciu sześciu lat, z ich domów w odwecie za zabicie dwóch żołnierzy, którzy chcieli aresztować w wawerskiej kawiarni jakiegoś człowieka a ten ich zabił trzema strzałami z rewolweru) do Nowego Anina”.

Prapradziadek został zamordowany w masowej egzekucji w Wawrze koło Warszawy w dniu 27 XII 1939 r. Na placu między ulicami Błękitną i Spiżową rozstrzelano stu siedmiu mężczyzn. Egzekucję w Wawrze, jako pierwszy na zachodzie, opisał Melchior Wańkowicz. Nie widząc możliwości wydania swoich książek emigracyjnych w kraju, Melchior Wańkowicz włączał fragmenty poprzednio opublikowanych tekstów do nowych książek. I tak w wyborze reportaży zatytułowanym  „Od Stołpców po Kair” ów wybitny pisarz umieścił fragmenty „Drogi do Urzędowa”. W tych fragmentach, mimo zaznaczenia, iż wszystkie nazwiska użyte w książce są fikcyjne, w rozdziale V pod tytułem „Anin” przy opisie aresztowania, Melchior Wańkowicz używa autentycznego nazwiska – Szalewicz. Relację o tragedii w Wawrze przekazał autorowi jeden z przedzierających się do Anglii pilotów, a przed wojną mieszkaniec Anina, Jan Barankiewicz.

Prapradziadek Stanisław został pochowany w Warszawie, na Cmentarzu Ofiar Wojny, przy ulicy Dębowej (później Śnieżki, a obecnie Kościuszkowców). Żona Maria zmarła w roku 1978.

Wnukom ku pamięci, a dorosłym ku przestrodze.

Wasza Jadwiga

Opowiadanie wg książki  M.Wańkowicza „Od Stołpców do Kairu” opublikuję 27.12.2009 r.

Wigilia

Wigilia 24.12.2009Jak zwykle przed świętami wszyscy zamawiają u Mikołaja PREZENTY. Na pytanie Julii, co chciałabym dostać w tym roku odpowiedziałam: Wiesz kochanie, tak bardzo lubię twoje opowiadania. Za chwilę Julia przyniosła mi kopertę: Wiem, że nie będziesz miała czasu na pisanie podczas świąt, więc twój prezent babciu dostaniesz wcześniej. Oto, co otrzymałam od Julii:

Na imię mi Milo, jestem piernikiem.

Może się to wydać śmieszne, ale żyję, i odkąd ulepiła mnie Marysia widziałem wszystkie święta rodziny Walewskich. I dlatego chciałbym opowiedzieć wam całą moją historię…

Był to dwudziesty czwarty grudnia 1860 roku, choinka była przepięknie ubrana, a zapach goździków i pomarańczy snuł się już po domu. Pani Krystyna właśnie przyrządziła wspaniałe potrawy i zaczęła brać się za wypieki, gdy nagle do kuchni wpadły dzieciaki: Marysia i Karol. – Mamo możemy ci pomóc? – spytała Maryśka. – Kochanie, prawie wszystko jest gotowe, zostały mi tylko ciasta. Jeśli chcecie, możecie zrobić pierniki. – powiedziała.  – Tak! Świetny pomysł mamo. – uśmiechnął się Karol.Dzieci rozgniotły ciasto przygotowane przez mamę, a następnie rozwałkowały je dużym drewnianym wałkiem. Ponieważ nie miały gotowych foremek, same musiały je zrobić. Z szarego kartonu pośpiesznie wycięły choinki, zwierzęta i śmieszne ludziki. Rodzeństwo wygniatało foremkami wzory na cieście. Gdy uformowali już bardzo dużo pierników okazało się, że został jeszcze jeden, malutki kawałek ciasta. Był on jednak za mały na wycięte foremki, ale Pani Krysia nie chciała go wyrzucać.– Mamo ja go ulepię, sama, bez foremki. – powiedziała dziewczynka.– Bardzo proszę Marysiu, zrób z nim, co chcesz. – oznajmiła mama i podała mały kawałek córce.

Marysia długo zastanawiała się jak ma wyglądać piernik. Nagle wpadła na pomysł i po dokładnie siedmiu minutach ciężkiej pracy małej sześcioletniej dziewczynki powstałem, ja, właśnie ja. Do piekarnika dotarłem jako ostatni i jako ostatni z niego wyszedłem. Dziwicie się pewnie, dlaczego tak dokładnie opisuję ten piekarnik. Widzicie, jest to miejsce, kiedy po raz pierwszy mogłem ujrzeć Marysię, moją panią. Co minutę zaglądała do piekarnika, gdyż nie mogła doczekać się, by mnie zobaczyć. Wtedy również widziałem uśmiech Pani Krysi, która przyglądała się z podziwem córce.I w końcu nastał ten czas, wyszedłem. Tak jak wszystkie pierniki zostałem przeniesiony na przepięknym talerzu, który moja mała, lecz wielka sercem pani osobiście zaniosła na stół przy choince. Zbliżał się już wieczór, przy stole kręciła się gosposia, która nie mogła napatrzeć się na mnie, na dzieło małej Marysi. Do pokoju weszła Pani Krystyna.– Amelio czy już wszystko gotowe? – spytała.– Jeszcze tylko talerze i serwety.– Dobrze. A prezenty?– Wszystko, naprawdę wszystko jest gotowe. Proszę się nie martwić. – uśmiechnęła się gosposia.– Dziękuję ci bardzo Amelio.Pani Krystyna już miała wychodzić z pokoju, gdy gosposia nagle złapała ją za rękę.– Pani Krysiu, bardzo proszę, tak bardzo proszę. Nie zjadajcie piernika Marysi. – wtedy po raz pierwszy się uśmiechnąłem, w sercu, bo nie miałem jeszcze ust – ja, ja się nim zajmę,polukruję. Tylko nie marnujcie takiej pracy. Bardzo proszę Pani Krystyno. – mówiła Amelia.– Jeśli mnie tak bardzo prosisz moja droga, spełnię twoje życzenie. W końcu są święta. – powiedziała Pani Krystyna i pogodnie się uśmiechnęła. Po chwili obie wyszły z pomieszczenia.A ja samotny, leżąc na talerzu, patrzyłem na magiczną, pełną miłości choinkę i tak marzyłem, by na niej zawisnąć, gdy nagle do pokoju wbiegła Marysia.– Witaj pierniczku, co mi dzisiaj powiesz? – spytała. Niestety nie mogłem nic powiedzieć, bo nikt nie dorysował mi ust i dlatego właśnie nie mogłem doczekać się lukrowania Pani Amelki.– Kochany przyjacielu, zdradzę ci tajemnicę. – szepnęła – Podsłuchiwałam rozmowę mamusi i Amelii i wiem o lukrowaniu. Tylko nie mów im o tym. Ale pamiętaj, ja na pewno nie przeoczę twojego lukrowania, bo muszę dorysować ci oczka i buzię. – powiedziała. Marysia naprawdę mnie rozumiała, nawet bez słów. Do pokoju weszła Amelia. – Witaj moja droga, z kim rozmawiasz? – spytała. – Ja? Z nikim. – Pewnie coś mi się wydawało. Marysia zarumieniła się. – Amelio, wiesz, bo ja słyszałam jak broniłaś mojego piernika. Bardzo ci za to dziękuję, ale mam jedno pytanie. Bo ja też bym chciała tak lukrować jak ty, czy ja mogłabym ci pomóc?? – Oczywiście, właśnie przyszłam, by cię o to spytać. – Wspaniale, to chodźmy. – podskoczyła dziewczynka.

Marysia podniosła mnie z talerza i zaniosła do kuchni. Najpierw wyrysowała mi oczy i usta, a następnie polukrowała z małą pomocą gosposi, i tak następnie przeleżałem dwie i pół godziny. Gdy do kuchni pełnej wspaniałych potraw wbiegł Karol.  – Co by tutaj… – wyszeptał – mam!  Nagle głodny chłopczyk złapał mnie za nogę. I już miał mnie zjeść, gdy nagle wbiegła Marysia. – Nie! Karol! Zostaw! – krzyknęła. Chłopczyk położył mnie z powrotem na talerzu. – O co ci chodzi, mama i tak nie zauważy. – Jeść to i ja chcę, ale nie mój pierniczek. – powiedziała. – Dobra, masz tego piernika. Ale nie powstrzymasz mnie od innych potraw. – Oczywiście, że nie, bo ja też chcę spróbować wyrobów mamusi. – zaśmiała się Marysia.  – Maryśka! Tylko po troszeczku, żeby mama nie zauważyła. – Przecież wiem. – syknęła. Zaczęli pałaszować w kuchni. W końcu nadszedł ten moment, gosposia wynosiła już potrawy na stół. Goście chodzili po domu, a prezenty czekały już pod choinką. – Jak ja nie mogę się doczekać. – skakała Marysia. – Ja też. – powiedział Karol. Wszystko było już gotowe. Rodzina zasiadła do stołu. Jednak Marysia nie zapomniała o mnie, o swoim przyjacielu. Pośpiesznie pobiegła do kuchni, ucięła kawałek czerwonej wsążki i przywiązała ją do końcówki mojej głowy. Ostrożnie wzięła mnie w obie ręce i zaniosła pod choinkę. – Kochany pierniczku, bardzo bym chciała widzieć cię przez cały rok, codziennie od rana do wieczora, lecz wiem gdzie jest twoje miejsce. – Ostrożnie złapała mnie za czerwoną kokardkę i zawiesiła na choince. Wtedy spełniło się moje marzenie, w zasadzie spełniły się dwa moje marzenia. Ja, mały, ostatni ze wszystkich pierniczek, mogłem przeżyć wszystkie ludzkie uczucia. A trwało to zaledwie jeden dzień. Ale ta opowieść jeszcze się nie kończy. Widziałem wszystkie święta Marysi, jej córki i wnuków. Przeżyłem zarówno bogate, jak i biedne, skromne święta, lecz nigdy nikt nie widział takiej miłości, jak ja w oczach całej ich rodziny. Przekazywany z pokolenia na pokolenie, zawieszany zawsze na choince, widziałem również święta w czasie drugiej wojny światowej, gdy rodzina Walewskich spędzała ten magiczny dzień w piwnicy z kromką chleba, ujrzałem to uderzające podobieństwo Janeczki do mojej małej Marysi, tak nieprawdopodobne, że nie czułem nawet różnicy miejsca i czasu, czułem tylko ten zapach pomarańczy i goździków oraz miłość, prawdziwą miłość. Teraz, w roku 2008, gdy do świąt został tylko miesiąc, leżąc w pudełku z bombkami rozmyślam o Marysi i o jej poświęceniu dla mnie. Ona tak mnie rozumiała…

Julia

Cieszę się, że moje wnuki obdarowują nas tym, co mają dla nas najlepsze, sercem, umiejętnościami, często wykonują wszystkie prezenty same, wtedy skrzętnie je zbieram, wkładam w teczki, powstaje specjalne archiwum, a gdy dorosną oddam im te skarby poukładane w pięknych albumach, aby ich dzieci gdy dorosną mogły się nimi cieszyć. W ten sposób kultywuję tradycję, przekazuję wartości, które dla nas starszych są warte o wiele więcej niż prezenty kupowane w sklepach. A każdy prezent wykonany przez nich własnoręcznie jest bezcenny!

Wesołych  Świąt, szczęśliwych,

Rodzinnych, z ogromem miłości

Dla naszych Dalszych i bardzo Bliskich

Wasza Jadwiga

FINALE! Rrysunek TaniWigilia przed nami, różne smakołyki pojawią się na stole. Zachęcam do zrobienia zupy łososiowej, która jest świetną alternatywą dla barszczyku czerwonego i grzybowej. Przepis przywiozłam z Islandii, gdy byłam gościem Islandzkiego Związku Badmintona na zawodach -międzynarodowych mistrzostwach Islandii w Reykjaviku jako Vice Prezydent Europejskiej Unii Badmintona, a pani Prezes  zaprosiła mnie na tę właśnie pyszną zupę. Przepis podaję na prośbę moich dzieci, ponieważ stwierdziły, że nie wszyscy są wielbicielami barszczyku czy też grzybowej, a taka odmiana w dzisiejszych czasach będzie nawet wskazana.

Składniki: 0,5 kg płatów łososia, 0,5 kg porów, 0,5 kg cebuli, 1,5 l wody, 2-3 kostki bulionu, 2 łyżki oliwy, 1 szklanka mleka, 1 pojemnik śmietany szefa kuchni, warzywa: 2 pietruszki, 2 marchewki, 0,5 kg ziemniaków obranych i pokrojonych w kostkę, 4 pomidory obrane ze skórki lub 1 puszka pomidorów pellati, 2 pęczki śieżego koperku.

Wykonanie: na patelni z oliwą należy zeszklić cebulę i pora, wodę gotujemy w garnku z dodatkiem warzyw, aż będą miękkie. Wrzucamy łososia ze skórą, gotujemy 5 minut. Wyjmujemy łososia na talerz, do garnka wrzucamy pory i cebulę zeszklone na patelni, dodajemy ziemniaki pokrojone w kostkę, wlewamy 1 szklankę mleka. Zagotowujemy wszystko. Do ugotowanej zupy wrzucamy połowę łososia obranego ze skóry (bardzo łatwo można ją zeskrobać widelcem, odchodzi bez problemu). Odlewamy 1/3 zupy, a pozostałą miksujemy, dodajemy resztę  obranego łososia , śmietanę i pokrojony drobno koperek.

Zupa jest świetna, ma piękny kolor, a jeżeli ma byś serwowana na wielkim przyjęciu, np. chcemy zabłysnąć przyjmując przyszłych teściów, dodajemy na wierzch po kilka krewetek koktajlowych – efekt zapewniony, a my zyskamy w oczach przyszłej teściowej podziw i sympatię !

Życzę smacznego!
Oraz samych udanych i pysznych potraw świątecznych!

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.