Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘polecane książki’

Beata cz. 2

Zawsze uważałam, że w życiu wszystko dzieje się po coś. Tak samo było z Beatą, pomagała nam w organizacji zawodów badmintonowych, tłumaczyła, spędzała wiele czasu towarzysząc naszym VIP-om podczas organizowanych wycieczek po Starym Mieście, uczestnicząc w koncertach organizowanych przez nas w Pałacyku przy ul. Okólnik, gdzie mieści się Instytut Fryderyka Chopina, oprowadzając ich po Żelazowej Woli, Arkadii i Nieborowie. Kolorowa, życzliwa, uśmiechnięta, entuzjastycznie przekazująca gościom piękno Polski i jej ciekawą, choć trudną historię.

W Polsce Beata uczyła się w liceum Tadeusza Czackiego, potem ukończyła botaniczne studia magisterskie w Warszawie a następnie studia magisterskie w Anglii.   Język angielski, który darzyła wielką sympatią, studiowała od wczesnych lat i świetnie wykorzystała tą znajomość w późniejszych latach pracując jako tłumacz.  Od dzieciństwa zawsze towarzyszył jej aparat, zapisywała w ten sposób fascynujące ją wydmy nad Bałtykiem, piękne sosny i brzozy, górskie potoki i kolorowe maki na polach. Dla siebie, na pamiątkę, bez żadnego celu. W skomplikowane arkana techniczne wprowadził ją tata i brat a wizja artystyczna, ot po prostu była.

 Pisałam już o tym, ale tutaj należy przypomnieć, że naszym sponsorem była Firma Rank Xerox. Jej dyrektor Zygmunt Lucek docenił Beaty wykształcenie i zaproponował jej pracę tłumacza. Wiele lat Beata pracowała dla Rank Xerox’a nie tylko w Polsce, ale również w Anglii. Była znakomitym tłumaczem wszystkich technicznych podręczników jakie były załączane do maszyn produkowanych przez Firmę i dostarczanych na rynek Polski. Z opowiadań wiem, że technicy, którzy pracowali w Firmie mieli wielkie kłopoty z poprzednio tłumaczonymi już opisami i instrukcjami obsługi maszyn, dopóty, dopóki Beata nie usiadła i nie zrobiła swojego pierwszego tłumaczenia. „Po raz pierwszy rozumiemy co czytamy” powiedział jej główny inżynier, co było dla niej wielką satysfakcją.

Częste wizyty w Anglii uświadomiły Beacie jak bardzo piękna jest Anglia, a na piękno krajobrazu jej artystyczne oko zawsze było wyczulone. Do tego doszedł jeszcze jeden aspekt zupełnie prywatny. W życiu Beaty pojawił się pewien niebieskooki gentleman, który skradł jej serce. I tak „nasza Beata” nie wróciła do Polski, bo Niebieskooki Pan poprosił ją o rękę.  Ślub Beaty był wydarzeniem towarzyskim dla grona przyjaciół oraz rodziny. Jako że Beata jest rudowłosą pięknością, (którą ślubny nazywa „truskawkową blondynką”) suknia była w jej ulubionym kolorze zielono turkusowym!

Po ślubie dalej pracowała jako tłumacz, ale jej fotograficzna pasja przez wiele lat odkładana na bok coraz bardziej wysuwała się na plan pierwszy. Niezawodny  Niebieskooki  podarował Beacie najnowszą Minoltę 9  i wspierał wszelkie jej fotograficzne plany, marzenia i niezbędne wyjazdy na fotograficzne plenery.  Powoli jej zdjęcia zaczęto publikować w kalendarzach a następnie w pismach fotograficznych i podróżniczych z towarzyszącym im tekstem. Największe osiągnięcie zostało zrealizowane w roku 2006 kiedy to wydawnictwo Frances Lincoln Ltd  zaangażowało ją do zrobienia  pierwszej książki   „Cracow, City of Treasures” (Kraków, miasto skarbów). Książkę tę otrzymałam od Beaty podczas jednej z Jej wizyt w Polsce, w Warszawie. Jak miło było przeczytać dedykację, którą dla nas napisała: „Dla Jadwigi i Andrzeja, na pamiątkę wspólnie spędzonych chwil i dla ukazania, że nigdy nie jest za późno na spełnienie marzeń”.

Każda z książek napisanych przez Beatę Moore jest zadedykowana szczególnym osobom w Jej życiu i tak „City of Treasures” posiada piękną dedykację:

„Dla Johna, którego doping w dążeniu do celu pozwolił na zrealizowanie marzeń, Dla Konrada za wiarę we mnie, dla Rodziców i Brata za ich znaczący wkład w moje życie”.

Następna jej książka „A year in the life of the New Forest” (Rok w życiu New Forest) ukazała się w roku 2007 i ukazuje niezwykłe piękno tego parku narodowego, wbrew nazwie wcale nie takiego nowego, bo tamtejsze lasy mają prawie 900 lat!

W roku 2009 ukazują się dwie kolejne książki Beaty: „ Blooms”  (Kwiaty) oraz „A year in the Cotswolds” (Rok w Cotswolds),  moja ulubiona, która dedykowana jest Jej mężowi Johnowi, najwspanialszemu przewodnikowi po Cotswolds oraz  przyjaciołom Frankowi i Annie za inspirującą wycieczkę do Cotswolds.

W przedmowie do książki „Blooms” (Kwiaty) czytamy: Beata jest profesjonalnym fotografem i wykwalifikowanym botanikiem, dlatego też kwiaty zajmują w jej sercu szczególne miejsce. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, aby nie powiedzieć banalna: „ Chcę zatrzymać w obiektywie ich unikalne piękno, jako spłatę długu naturze, która je wytworzyła” .

Z książką „A year in the Cotswolds” (Rok w Cotswolds) związana jest pewna zabawna historia, otóż po ukazaniu się książki w Anglii jeden z recenzentów napisał ni mniej ni więcej tylko takie zdanie: Książka jest wydana bardzo starannie i przedstawia znakomite fotografie oraz tekst, ale uważam, że Cotwolds nie jest aż tak piękne jak pokazano w albumie Beaty Moore! No cóż, to chyba jest najpiękniejszy komplement dla fotografika!

Kolejny rok przyniósł kolejny album, tym razem jest on poświęcony Londynowi a tytuł brzmi „ The Square Mile – Photographic Portrait of the City” (Mila kwadratowa – fotograficzny portret City) (przyp. City jest sercem finansowym i najstarszą częścią Londynu i zajmuje dokładnie jedną milę kwadratową) zaś dedykacja tylko i wyłącznie dla ukochanego syna Konrada, który skończył w międzyczasie studia i rozpoczął pracę w City.

W roku 2011 ukazał się Album „The Channel Islands” (Wyspy normandzkie).  Tym razem książka jest dedykowana Grzegorzowi, bratu Beaty, z którym spędziła wiele szczęśliwych chwil nad morzem.  I faktycznie, wyspy te otoczone morzem mają wspaniałe plaże, intrygujące skały odsłaniane przez kolosalne odpływy jak również  mnóstwo ciekawych historycznych budowli.

Książka „Portrait of Wimbledon”  wydana została w zeszłym roku przez wydawnictwo Halsgrove Ltd i ukazuje historię i niezwykłą elegancję tego podlondyńskiego miasta, jak również jego powiązania z tenisem.

Z wymiany korespondencji z Beata wiem, że dnia 25.04.2013  została złożona w Wydawnictwie kolejna książka, album „Surrey Hills” (Wzgórza hrabstwa Surrey). Tak oto pokrótce wygląda historia pewnej rudowłosej Beaty, która rozpoczynała swoją karierę  od tłumaczeń na mistrzostwach  badmintona, aby później ciężką pracą, talentem artystycznym i pięknym językiem angielskim zachwycić Albion. Na koniec  zamieszczam jedno zdanie mojej nauczycielki języka angielskiego, Joanny Kołackiej, która czyta blog Beaty i czasami również komentuje mój blog:”  

„…masz wielki talent spostrzegania świata i interpretowania go w artystyczny sposób. Z niezwykłą wrażliwością opisujesz piękno i urok niezwykłych obiektów i dodajesz koloru zwykłym. Po przeczytaniu kolejnych wpisów, zawsze czuje się wspaniale podbudowana”.  

Nie mogę dodać nic więcej gdyż Joanna wyraziła dokładnie  wszystko to, co mogłabym sama napisać. Przedstawiając dzisiaj Beatę Moore chciałam pokazać wszystkim moim czytelnikom, że nie zawsze wyjazdy muszą kojarzyć się z negatywną emigracją i ciężką fizyczną pracą przy zmywaku. Jest wiele osób, do których również należy „Nasza Beata”, które talentem, pracą i wiarą we własne możliwości przeniosły góry. Wiem też, że do tego potrzeba nadzwyczajnych zdolności, pracowitości i ogromnej motywacji oraz kogoś bliskiego, kto będzie w nas wierzył i będzie wspierał, tak jak Niebieskooki Beatę.

link do beaty bloga www.beatamoore.co.uk,   oraz Facebook https://www.facebook.com/BeataMoorePhotography

 English version:

I always believed that things happen for a reason. Beata was working with us for a few years in the capacity of a translator and a guide. She accompanied all VIPs during our organised walks to Old Town, concerts in Chopin Institute, trips to Żelazowa Wola, Arkadia and Nieborów.  Colourful, friendly, smiling, with great enthusiasm she was showing our guests the beauty of Poland and telling them about our interesting, though difficult history.

In Poland, Beata attended Tadeusz Czacki grammar school in Warsaw an obtained botanical master degree; later on, another master degree in England. She studied English since early days and in her professional life she utilised the knowledge of this language well, working as a translator. Since early childhood she was always taking photographs; fascinating Baltic Sea dunes, lovely pine and birch trees, mountain streams or poppies in the fields.  All that just for herself, to record surrounding beauty.  All technical complexities of photographing she has learnt from her father and brother and from the top British landscape photographers.

 As I have mentioned before, our sponsor was Rank Xerox and the company’s  managing director, Zygmunt Lucek appreciated her education and employed her  as a translator. She worked for the company on many translation projects in Poland and in England. Her translations of technical manuals were appreciated by the engineers, who, as they said, for the very first time could at last understand what they were reading (note that the manuals were translated before, but obviously not that well) -that was a great compliment for Beata.

Frequent trip to UK made Beata fall in love with this country but she also met and English blue- eye gentleman who stole her heart and asked her hand in marriage. The wedding was an impressive event and as a strawberry blonde, she wore a beautiful,long, emerald green dress!

Beata continued working as a translator but her passion for photography re-ignited. A very reliable and caring husband bought her the latest Minolta 9 and supported all her dreams, plans and photographic trips. Her pictures started to appear in calendars and in photographic and travel magazines. Her biggest achievement was when in 2006 she was commissioned to do her first book „Cracow, city of treasures”. I was given this book by Beata and she signed it for me with the following words: for Jadwiga and Andrzej in memory of the time spent together and to show that it is never too late to fulfil ones dreams”

All her books have lovely dedications, „Cracow, City of Treasures” :  “to my husband John – for encouraging me to pursue my dreams, to my son Konrad for believing in me and my parents and brother for making it all  possible”.

Her next book „A year in the life of the New Forest” was published in 2007 and shows the beauty of that wonderful national park, with the forest not that new, as it is some 900 years old!

In 2009 two books were published  „ Blooms” and „A year in the Cotswolds” (my favourite),  this one dedicated also to her husband John who has been such a brilliant guide and companion and to her friends Frank and Anna for the very first inspirational trip to the Cotswolds.

In the introduction of „Blooms” we read: Beata Moore is a professional photographer, writer and a qualified botanist with a postgraduate degree in the subject, therefore flowers have a very special place in her heart. Why does she want to capture the beauty of the plants? For her, photography is a way of paying homage to nature’s most gracious creations and by acknowledging their aesthetic value, of contributing something to the preservation of the planet.

A very funny story is connected with a book „A year in the Cotswolds”, one of the critics wrote a review how perfect the book is and how wonderful the photographs are, but Cotswolds in reality is not really THAT beautiful! Well, it is perhaps the biggest compliment for a photographer!  

Another year brought yet another book, this time,  “The Square Mile – Photographic Portrait of the City” and the book is dedicated to her beloved son Konrad, who finished university and started to work in the City.

In the year 2011 „The Channel Islands” book was published. The book was dedicated to her brother Grzegorz, with whom she spent many happy days by the seaside. These islands are indeed wonderful with great beaches, intriguing rocks exposed at low tide and many historic buildings.  

Last year, Beata’s book „Portrait of Wimbledon” was published by Halsgrove Ltd publishers. It shows the history and beauty of this elegant town, so closely connected with tennis.  I also know that she has just finished working on yet another book „Surrey Hills”.  

This is the story of Beata, a red head who started as a translator and interpreter at Polish International Championship and through her hard work and artistic  talents conquered England. Here is what Joanna Kołacka, my English teacher, who reads Beata’s and my blog writes about her:  
“You have talent for noticing things and interpreting them in an artistic way. With great sensitivity you can both describe the beauty and charm of unusual objects and add colour to simple ones. After reading your entries, I always feel uplifted and wonderful. Thank you very much”. 

I think she said it all, I can’t add anything else. Through her story, I wanted to show you that not all who immigrate have to forget about their dreams and do some basic physical jobs. There are many people who made it, like “our Beata”, who through hard work, thanks to her talent and determination reached for the sky. I also know that talent and  hard work is one thing but one also needs a support of someone who believes in you, like Beata had a trust and support of her blue-eyed husband!  

You can see her work on her website: www.beatamoore.co.uk and on her facebook:  https://www.facebook.com/BeataMoorePhotography

 

 

 

 

 

 

 

 

Polesia czar

Wspomnienia gawędy opowieści

A na dobry początek piosenka Polesia czar w wykonaniu Krzysztofa Cwynara

http://www.youtube.com/watch?v=Pitmt_XrgX0

Otrzymałam ostatnio książeczkę, piękną i miłą memu sercu. Autorem jest Zbigniew Adrjański. Książkę wydał „Marpress” Gdańsk 2013. Pan Zbigniew Adrjański  jest Poleszukiem z dziada, pradziada i o swoim Polesiu pięknie opowiada.  Wydaje mi się zresztą, że cała Rodzina Państwa Adrjańskich posiadła ten dar, przekazany w genach z ojca na syna. Zresztą, co ja będę sama pisała o tej wspaniałej Rodzinie, oddam głos autorowi, który w Prologu opisuje dom rodzinny na Polesiu tymi słowami:

„… Mój dom rodzinny na Polesiu pełen był zawsze niezwykłych opowieści. Celowała w nich moja babcia, Stefania, która zatrudniała się, jako administratorka mająteczków szlacheckich w mohylowskiej guberni i od służby dworskiej słyszała mnóstwo dziwnych, niesamowitych legend, baśni oraz opowieści. Babcia moja, zwykle zapracowana, nie lubiła „strzępić języka po próżnicy”. Zabierała głos rzadko (chyba, ze były to rozmowy z wnukami), ale jak coś już opowiedziała, pamiętaliśmy o tym długo.

Wspaniałe były,na przykład opowieści mojej babci, jak bolszewicy uciekali przed duchem Jerzego Łaszkiewicza, naszego dalekiego kuzyna, którego zastrzelili we dworze w Rohaczewie (Łaszkiewicza- a nie ducha!), i jak później straszył on w swoim domu. Albo jak pani Sołtanowa, przyjaciółka babci, rozmawiała codziennie z duchami swoich synów, którzy zginęli walcząc w korpusie polskim gen. Dowbora Muśnickiego. I jak duchy dzielnych chłopaków „od Dowbora” naprawiały starej matce dach… jesienną nocą, kiedy ten zaciekał od deszczu.

Wspaniały talent gawędziarski odziedziczył po babci mój ojciec, który był inspektorem dróg wodnych na dawnych Kresach Wschodnich, wiele jeździł, podróżował i widział różne dziwne rzeczy. Ojciec mój interesował się „psychotroniką”, która wtedy zresztą nazywała się „jeszcze inaczej”- parapsychologią albo metapsychiką. Pasjonowały go eksperymenty hipnotyczne Ben-Alego, który przyjeżdżał na występy do Wilna, spotkania ze słynnym Ossowieckim, który z marszałkiem Piłsudskim kontaktował się telepatycznie i odczytywał na odległość figury talii pasjansa Marszałka.

I jeszcze Polesia czar w wykonaniu Chóru Dana

http://www.youtube.com/watch?v=icHXWGKi1R4

Prawdę jednak mówiąc, mój papa był trochę jednak przechera i kpiarz. Zaczynał wiele z tych tematów, modnych wówczas wśród naszych znajomych i kresowych bywalców saloniku mojej mamy, aby zaciekawić i za chwilę ten temat porzucić na rzecz całkiem przyziemnych relacji znad Bugu, Prypeci i Niemna- skąd właśnie wrócił z ostatniej inspekcji.

    – Pan Stanisław! Aaa… pan Stanisław – wołał tubalnym głosem doktor Chołodkowski, znany w Brześciu rentgenolog i mąż naszej kuzynki Wikci. Nie uciekaj od tematu!- Mów, znaczy się konkretnie:, kto strzelał z tej harmaty na bolszewickiej granicy? Duch czy twój Bieliński?

      W sukurs mojemu tacie przychodził kapitan Wasilewski, artylerzysta z Twierdzy Brzeskiej i jej późniejszy obrońca, zamordowany jeszcze później przez sowietów w Katyniu. – Każda broń, szczególnie wojskowa, ma prawo wystrzelić, nawet nieproszona, raz na pewien czas – stwierdzał autorytatywnie Wasilewski.

     – „Nu dobrze”- upierał się doktor Chołodkowski, ale pan Stanisław twierdzi, ze to duch.

     – Duchy zostawmy Bogu, podziwiając raczej sztukę narracji naszego gospodarza – łagodził ostatecznie tę dyskusję ksiądz proboszcz Łukaszewicz, który chętnie uczestniczył w towarzyskich spotkaniach. A ponadto miał duże poczucie humoru. Opowieści mojego ojca nie kończyły się na duchach. Ojciec mój był na Polesiu człowiekiem bardzo znanym i szanowanym. Był wybitnym specjalistą w zakresie dróg wodnych. Studiował zresztą na wydziale dróg wodnych w słynnej wojskowo-inżynieryjnej szkole w Petersburgu. Po ucieczce z bolszewickiej Rosji pracował w wileńskiej Dyrekcji Dróg Wodnych. A następnie w Dyrekcji Dróg Wodnych w Brześciu nad Bugiem, która obejmowała ogromny teren pięciu wschodnich województw. Łatwo zresztą powiedzieć: Polesie. Dawne Polesie to ogromna przestrzeń po obu stronach Prypeci, aż po ujście Dniepru i dalej. Geografowie obliczają to terytorium dość nieprecyzyjnie na około osiemdziesiąt tysięcy kilometrów kwadratowych. Po wojnie polsko-bolszewickiej (1920) DO Polski weszła tylko połowa tego terytorium, z plątaniną rzek, rzeczułek, jezior, rozlewisk wodnych i bagiennych terenów, które pracowicie opisywał i szkicował na swoich mapach Polesia – mój ojciec.

     Na Polesiu ojciec mój znał każdy port, przystań, śluzę, strażnicę wodną, barkę i statek. Przewędrował w swoich podróżach inspekcyjnych tysiące kilometrów rzek, jezior i rzeczułek. Znał okoliczne ziemiaństwo, szlachtę, urzędników państwowych, właścicieli statków, nadzorców wodnych…

     Są też, w tym skromnym wyborze rodzinnych tekstów – moje własne opowieści, które powstały z biegiem lat. No, cóż? Czym skorupka za młodu nasiąknie…

I jeszcze jedno wykonanie Polesia czar śpiewa pani Szaniewska

http://www.youtube.com/watch?v=aqlituAe59E

Postscriptum

     Wszystkie ilustracje, jakie zamieściłem w tej książce pochodzą z rysunków, obrazów, fotografii po moim ojcu – Stanisławie Adrjańskim oraz z przewodnika turystycznego po Polesiu dr Michała Marczaka – wydanego w Brześciu nad Bugiem (1935).

     Nazwisko moje w tej książce pisane jest według starej pisowni (sprzed tzw. reformy braci Jędrzejowiczów z roku 1936)- Adrjanski. Ale w starych dokumentach, dziadek Antoni i babcia Stefania, pisali się, jako Andryjanscy albo Andryańscy – herbu Rubiesz.

     Wzmiankę o Cudotwórcy z Pińska zamieszcza również Józef Ignacy Kraszewski we Wspomnieniach Polesia, Wołynia i Litwy. Opowieść o Batiuszce, który latał ptakiem opublikował autor w „Miesięczniku Literackim” (1976) oraz w czasopiśmie „Kamena” (1986).

     Inne moje „dziwne opowieści drukowałem w czasopiśmie: „Nie z Tej Ziemi” oraz kilku innych tygodnikach. Nie wiem zresztą, dlaczego, te opowieści określono, jako „dziwne”. Może, dlatego, że są głównie o duchach, dziwach i zjawach. Ale przecież jest to również moje osobiste wspomnienie o polesiu i Kresach Wschodnich, na których się urodziłem i gdzie upłynęły piękne, choć czasem bardzo trudne lata mojego dzieciństwa.

   A ponadto Polesie w literaturze polskiej – to od dawien dawna „kraina duchów’… 

I na zakończenie kapela Staśka Wielanka i Polesia czar

http://www.youtube.com/watch?v=ZXNdtEAGcT8

 

Tyle autor o swojej książce „Polesia czar”. A ja zachęcając serdecznie do lektury przypominam, że na łamach mojego bloga publikowałam różne opowiadania pana Zbigniewa Adrjańskiego w  dniach:

Zbigniew Adrjański 18.01.2010

O batiuszce co ptakiem latał”   25.01.2010; ,27.01.2010,;  28.01.2010, ; 30.01.2010, ;   1 i 2.02.2010, 

Jarmark Sensacji : 20.04.2010; , 21.04.2010;

Pochody donikąd 30.04.2010,            Wczasy 11.08.2010,     

 Warszawskie dzieci pójdziemy w bój (Złota Księga pieśni polskich) 31.07.2010; 

Pochody donikąd 19.11.2011;  1.05.2012 i  28.06.2012;   6.062011

Giełdy Piosenki  28.01.2011;   31.01.2011;  8.07.2012,  2.07.2012 (Giełdy piosenki w Largactilu)

 

 

DAMA PIK

Na rynku wydawniczym ukazała się nowa pozycja, dwumiesięcznik „DAMA PIK”.  I nie byłoby nic nadzwyczajnego w tym gdyby Dama Pik nie była magazynem dla kobiet dojrzałych pełnych pasji i świadomych swoich możliwości, czyli kobiet, 50+ ( ale nie tylko). Dama Pik od kilku tygodni istnieje również na Facebooku, ma tam swój profil i lubi ją już ponad trzy tysiące osób. Liczba ta rośnie, a redakcja czyni starania, aby ten krąg się zwiększał. Przeczytałam materiał wstępny przygotowany przez Redaktor Naczelną panią Martę Lenkiewicz cytuję”…Facebooka postrzegamy, jako fantastyczne forum wymiany myśli, opinii, oraz możliwości skupienia wokół siebie osób, którym przyświecają podobne do naszych cele. Możliwość może nie „bezpośredniej”, ale szybkiej komunikacji pozwala nam zbliżyć się do Pań, a tym samym lepiej je poznać. Liczne komentarze internautek ukazują nam oczekiwania, jakie maja Panie wobec zawartości pisma pożądanego, jakim –nie ukrywamy-chcielibyśmy, aby „Dama Pik” w przyszłości się stała. Dzięki Facebookowi potwierdziły się również nasze przypuszczenia, dotyczące aktywności osób starszych w wirtualnym świecie. Nieprawdziwe są, bowiem opinie jakoby ludzie” w pewnym wieku” nie korzystali z Internetu i jego ogromnych możliwości. Wręcz przeciwnie- coraz częściej używają go w celu w celu ułatwienia sobie życia- zamiast stać na poczcie, płacą rachunki z domu, kupują wycieczki, robią przelewy, sprawdzają repertuar kinowy, teatralny wysyłają emaile, skypują ze znajomymi czy dziećmi, które przebywają poza granicami kraju. Owszem, może nie każda z Pań po 50. Roku życia aktywnie włącza się w facebookowe życie, może nie każda z zapałem prowadzi własnego bloga, jak pani Jadwiga Ślawska Szalewicz, może nie każda kupuje sukienki czy książki klikając na stronie określonego sklepu. Dla większości jednak Internet nie jest już wiedzą tajemną, trudna do pojęcia. Został oswojony. …”

Aktywnego „lajkowania” życzy

                                                                                                               Marta Lenkiewicz 

Pierwszy egzemplarz pisma jest już w sprzedaży, można znaleźć Damę Pik wpisując: www.dama-pik.pl. Klikamy w zakładkę Facebook lub aktywny link „Dama Pik”.

Już wiecie, dlaczego napisałam o „Damie Pik”. Jest to pismo dla nas, a ponieważ ostatnio o Facebooku napisała również Krysia, postanowiłam napisać i ja, osoba, która od lat istnieje na Facebooku na LinkedIn, Naszej Klasie, korzysta z Internetu robiąc w nim wiele zakupów, czy płacąc swoje rachunki. Ostatnio zakupiłam kilka książek kucharskich, które jak wiecie są moją pasją i zbieram je od wielu. Na stronie Internetowej Firmy „Zeta-Ars” znalazłam pozycje Antoniego Telstara „Kuchnia Polsko-Francuska” z cudownym wpisem na stronie pierwszej tej pozycji cytuje”… Jaśnie Wielmożnej Hrabinie Andrzejowej Potockiej a Pani mojej ośmielam się ofiarować niniejszą pracę owoc wieloletniego fachowego doświadczenia w tym samym polskim Domu, w oddaniu całkowitem tej wielkiej Rodzinie, jako dowód mojej najgłębszej czci i przywiązania – Antoni Telstar (W Krzeszowicach, 8 maja 1909). Oprócz tej pięknej pozycji znalazłam tam „Polską Kuchnię Koszerną” autorki Rebeki Wolff (1877 wydaną w Warszawie w Drukarni M. Ziemkiewicza) zawierającą najrozmaitsze potrawy, pieczywa, konfitury i soki, oraz jedną z najpiękniejszych książek kucharskich „rodzynek” pośród innych „Uniwersalną Książkę Kucharską” ( pięknie wydany reprint oczywiście) napisaną przez Maryę Ochorowicz- Monatową, oryginalnie wydaną w roku 1905, przygotowana do druku przez Graf_ika, czyli panią Iwonę Knechtę. Na 725. Stronach tej znakomitej książki kucharskiej znajdują się przepisy kulinarne, o których dzisiaj bardzo rzadko pamiętamy. Książki te stanowią od kilku dni ozdobę mojej biblioteczki kucharskiej, która ostatnio wzbogaciła się również o oryginalne wydania różnych książek kucharskich z końca XIX wieku, podarowanych mi przez moja Przyjaciółkę Basię. Przeglądając strony Internetowe (explorując Internet, bo tak fachowo nazywa się szukanie księgarń, witryn wydawniczych, czy też nowych rzeczy w różnych sklepach internetowych) ostatnio kupiłam wiele potrzebnych części zamiennych do popsutego niedawno malaksera (tarcze do ścierania jarzyn), wąż do odkurzacza, który odmówił posłuszeństwa, ponieważ zrobiła się w nim wielka dziura, czy wiele płyt dvd tzw. audiobooków mp3 do słuchania dla mojego męża, który ma wielkie problemy z oczami. Wszystkie te rzeczy znalazłam nie wychodząc z domu, szperając cierpliwie w sieci, co nie było w ogóle trudne. Jeżeli dodam do tego płacenie rachunków, korzystanie z wysyłania przelewów opłat koniecznych do przekazania w każdym miesiącu, mogę powiedzieć, że mój czas jest wykorzystany ekonomicznie i dlatego mogę pisać, prowadzić swój blog, być obecną w PANORAMIE Uniwersytetów Trzeciego Wieku, dla której od czasu do czasu piszę różnego rodzaju materiały, czy też czytać: notatki sprzed lat, aby opisać kolejne wspomnienia z tworzenia jednego z polskich związków sportowych – badmintona, brać udział w konferencjach szkoleniowych, uczestniczyć w wydarzeniach sportowych, czy przygotować kolejne dania w mojej kuchni, które następnie prezentuję na moim blogu. A teraz jeszcze pisać dla DAMY PIK.

 Gdybym wielu rzeczy nie załatwiała przez Internet, na wszystkie pozostałe czynności zabrakłoby czasu. A pamiętać również należy, że opiekują się swoim stareńkim ojcem i jest to dodatkowa praca na cały etat.

A tak w ogóle to uważam, ze starość dla kobiet jest bardzo trudna. Dlaczego? Z powodu obiektywnych czynników takich jak:

  1. Finanse (mamy niższe emerytury, bo jesteśmy gorzej opłacane niż mężczyźni na tym samym stanowisku, krócej pracujemy, bo wychowujemy nasze dzieci, co jest praca wymagającą jednakowoż nieopłacaną)
  2.  Stan zdrowia, który pogarsza nam się z wiekiem, ale też mamy obawę i lęk o proszenie o pomoc, (gdyż to wstyd prosić nasze dzieci o niezbędną pomoc)
  3. Zwiększony zakres obowiązków po przejściu na emeryturę: zaczynamy funkcjonować, jako „instytucja babcia”, przejmujemy opiekę nad rodzicami, co jest niezwykle stresujące
  4. W relacjach społecznych dotyka nas wdowieństwo, rozwody (nasi mężczyźni coraz częściej poszukują młodszej, ładniejszej partnerki bez siwych włosów, pozostawiając nas na jesień życia samotnymi,

– mamy dobre relacje z kobietami naszymi rówieśnicami, emerytkami, które maja te same problemy, natomiast mamy często toksyczne relacje z własnymi matkami lub teściowymi, a musimy sprawować nad nimi funkcje opiekuńcze.

        5. Brakuje nam poczucia niezależności i kontroli własnego życia, inni ludzie decydują zbyt często za nas np.: politycy, księża. Czy zastanawiałyście się nad samymi sobą, ile to razy decydowałyście się na wybór pracy nie ze względu na wasze możliwości i aspiracje, ale ze względu na godzenie pracy z życiem rodzinnym? Ile razy oddałyście życie dzieciom- stając się zgorzkniałymi na stare lata? Czy obecnie będąc kobietami dojrzałymi w wieku 60+ posiadłyście umiejętność dzielenia się waszym cudownym i jedynym doświadczeniem? Czy w dalszym ciągu pokutuje w was poczucie wycofania z powodu braku doświadczeń?

Często zastanawiam się, czy dla kobiet lepiej jest być mądrą? Ja myślę, że należy być  i mądrą, ale też i słodką idiotką” warto być i najlepiej do tego jeszcze dysponować „złotą kartą kredytową”. Stwierdzam jedno” „Sapere ande femina” odważ się być mądra kobieto!

Nad tymi i innymi sprawami pomyślałam czytając „Damę Pik”. Zachęcam was do czytania tego czasopisma dla nas kobiet 50+, które jest już na rynku i można je nabyć na drodze prenumeraty pocztą elektroniczną: prenumerata@dama-pik.pl 6 wydań w roku kosztuje 45 zł.  Serdecznie zapraszam

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.