Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Informacje’

Rok 2012 ogłoszony jest przez Unię Europejską Rokiem Aktywności Osób Starszych i Solidarności Międzypokoleniowej oraz Rokiem Uniwersytetów Trzeciego Wieku. Wiele Firm oraz instytucji centralnych organizuje spotkania a nawet konferencje, które zaznaczają obchody tego roku, oraz aktywują środowiska seniorów. Jedną z takich akcji było spotkanie seniorów w ramach Akademii Aktywnego Seniora w Szczecinie w dniu 18 maja 2012 a tematem spotkania były „Nowoczesne technologie w życiu seniorów”. Do Szczecina poleciałyśmy ja, Jola i Ania, samolotem w przeddzień spotkania, aby móc się przygotować oraz zapoznać z miejscem, w którym było spotkanie z seniorami. Szczecin przywitał nas piękną pogodą, słońcem a stare miasto muzyką, gwarem, radością młodzieży gdyż trwały Juvenalia studenckie.

W spotkaniu brali udział aktywni seniorzy, którzy licznie zgromadzili się w kawiarni klubu DELTA.  Patronami spotkania były dwie Firmy Emporia Telekom prezentująca telefony dla osób 50+ oraz T-Mobile, która przedstawiła propozycję tabletów. Kilka słów przywitania przez panią Sylwię W. szefową Akademii, pana Marka W. Dyrektora ds marketingu  T Mobile, aby przejść do rozmowy z seniorami na temat zasadniczy.

Poprowadziłam spotkanie, jako rozmowę z koleżankami i kolegami przy herbatce i kawie opowiadając o sobie, Joli,naszej drodze w życiu, o wzlotach i upadkach o sukcesach i porażkach o zbieraniu życiowych doświadczeń, którymi dzielę się z czytelnikami blogu Okiem Jadwigi. W dalszym ciągu spotkania omówiłam okres przejścia na emeryturę stwierdzając, że jest to trudny czas dla każdego z nas, pokazując, że w jednej chwili z osoby zaangażowanej w pracy, prawie nieposiadającej czasu stajemy się emerytami z dużą ilością wolnego czasu, małą ilością obowiązków ( te trafiają się, dopiero wraz z upływającym czasem), oraz mniejszą ilością pieniędzy, które na emeryturze otrzymujemy. Jakże często w pożegnaniach nas ludzi przechodzących na emeryturę słyszymy, a teraz pan czy pani odchodzicie z pracy, aby przejść na zasłużony odpoczynek… Jaki zasłużony odpoczynek, odstawiają nas na boczny tor, nie jesteśmy z dnia na dzień nikomu potrzebni, ( chyba, że naszej rodzinie, która z nas robi bezpłatną służbę do obsługi całej rodziny: gotowania obiadów, zakupów, odprowadzania dzieci do szkoły, odbierania, korepetycji wnuków – zawożenia i przywożenia, również zaczynają należeć do naszych obowiązków, jak również opieka nad coraz starszymi rodzicami, którzy w momencie naszego przejścia na „zasłużony odpoczynek” mają po 83-85 lat i zaczynają chorować. Stąd do naszych obowiązków dochodzi jeszcze opieka nad rodzicami, wizyty u lekarza, terminy, rehabilitacje, częste wizyty w szpitalu, tak, tak tego nie daje się niestety uniknąć, przymusowe szkolenia z zakresu medycyny, gdyż musimy umieć prowadzić rozmowy z lekarzami a także wiedzieć, jakie leki i na co dostają nasi ukochani, tak… Tak wygląda „zasłużony odpoczynek” polskiej emerytki lub emeryta, i to mają być nasze wakacje po zakończeniu 40 lub więcej lat pracy? Ten blog czytają ludzie młodzi, ale też moi rówieśnicy, proszę odpowiedzieć sobie czy nie mam racji? Ile razy nasze ukochane dzieci zapędzone w swoim życiu dzwonią mówiąc mamo, nie mam czasu do ciebie przyjechać, niestety mam spotkanie, następne za dwie godziny, przygotowuję wykłady, spotkania, wyjazdy integracyjne, wysyłam ludzi na szkolenie, niestety nie mogę do was przyjechać. Rozumiecie ich, oczywiście, że tak, cieszycie się, że dzieci maja pracę, coraz lepiej im się żyje, wasze wnuki uczą się w dobrych szkołach, dodatkowe języki, i wiele innych dodatkowych zajęć. Jesteśmy dumni, rośnie nam nowe, młode dobrze wykształcone pokolenie. Rozumiemy wszystkich patrząc z miłością na nasze pociechy. Tylko czasem myślimy, jakby to było dobrze, gdyby  wpadli, ale to jest tak po cichutku, tak w głębi serca. I zaraz przychodzi kolejna refleksja, co ja chcę, przecież mam telefon, mam tablet, mam codzienny kontakt z bliskimi, codziennie o stałej porze syn czy córka kontaktują się ze mną, pytając, co słychać, jak się czuję, jak babcia, jak dziadek…. I tylko ty sama spostrzegasz, że posiadane okulary są jakby za słabe dla ciebie, nie możesz już zobaczyć cyferek w komórce, jakoś dziwnie zaczęły drżeć ręce. Tak, zaczynamy myśleć o innym telefonie, znacznie prostszym, łatwiejszym w obsłudze, abyśmy mogli odbierać rozmowy, bez kłopotów dzwonić, wysyłać smsy, być w kontakcie z bliskimi. Cały czas, abyśmy nie zostali zepchnięci na boczny tor, gdzie przedwcześnie nas „pogrzebią” gdzie tylko będziemy czekać na swoja drogę na cmentarz. Czy zastanawialiście się kiedyś, że emerytura jest samotnością?, miasto czyni  z nas osoby bez nóg, wszędzie dojeżdżamy tramwajem, autobusem, metrem, własnym samochodem, mamy więcej czasu, mniej pieniędzy, stajemy się starzy i zgorzkniali zapadamy się w swoje choroby. Tak, to jest najczarniejszy z możliwych scenariuszy, powiecie, że przecież mamy kije uprawiamy „Nordic walking”, spotykamy się w Uniwersytetach Trzeciego Wieku. I to jest też prawda. Nawiązujemy znajomości, nowe przyjaźnie, ale aby to robić potrzebujemy otwartości umysłu, i całkowitego braku wyrachowania. Niektórzy z nas prowadzą blogi, cóż to takiego jest? Dzielimy się naszymi spostrzeżeniami, wspomnieniami, przekazujemy doświadczenie, opowiadamy o miejscach, w których mieszkamy. Zawiązujemy nowe wirtualne znajomości, które mogą, ale nie muszą kończyć się znajomością w realu. Do tego potrzebujemy nowoczesnych technologii, komórki z dużym ekranem, dobrym wyświetlaczem, prostej w obsłudze, z dużą klawiaturą, gdyż umysł mamy jeszcze prężny, ale coraz słabszy wzrok, potrzebujemy komputerów, potrzebujemy lap topy, a ostatnio modne tablety. Nowa moda dosięgnęła również nas emerytów, gdyż my nie chcemy być na „bocznym torze”. Chcemy korzystać z nowoczesnych technologii, aby być w kontakcie z naszymi bliskimi, aby dziadek czy babcia byli w kursie dzieła, umiejąc rozmawiać z wnukami. Jakie to miłe i ludzkie.

Żyjemy w wyjątkowym okresie – w naszych krajach kiedyś człowiek w wieku sześćdziesięciu lat był starym człowiekiem uzależnionym od swojej rodziny lub miłosierdzia społecznego. Teraz, jeżeli mamy drobne dolegliwości bez cierpienia możemy uważać się za szczęśliwych. Rozejrzyjmy się wokół. Mamy w naszym zasięgu „staruszków” zdolnych brać udział w maratonie lub pomagających wnukom. Tak, emerytura jest złotym wiekiem, ale również ostatnim. Młodzi nie umieją myśleć o przyszłości, my mając mało czasu myślimy o niej, a skoro tak nie myślmy o tym „trzecim wieku”, jako o odpoczynku czy wakacjach, myślmy o naszych możliwościach, wyzwaniach, aby nasze życie nie było puste i smutne, oczywiście od nas zależy czy takie będzie, czy będziemy troszczyli się o to, aby odpowiednio zorganizować i wypełnić czas. Przecież jesteśmy w najbogatszym okresie naszego życia, jest to rezultat naszych życiowych doświadczeń sukcesów i porażek, kapitał zebrany przez nas, który szkoda zmarnować.    Oczywistym jest też, że na tej emeryturze najlepiej byłoby dysponować złotą kartą kredytową, ale skoro jej nie mamy zadbajmy o siebie w inny sposób.

Według zebranych opinii starzy ludzie to ludzie w wieku 80 – 100 lat, zaś młodsi starzy to przedział wiekowy 60-78 lat. Ile mam lat, a ile jeszcze mamy do zrobienia?

Lata siedemdziesiąte XX wieku to rozwój komputerów, telefonii komórkowej, a lata dziewięćdziesiąte XX wieku to błyskawiczny rozwój Internetu.  Są to dwie technologie, które rozwinęły się najszybciej w naszych dziejach.  Radio potrzebowało 35 lat zanim miało 50 milionów słuchaczy, telewizja 13 lat a Internet tylko 4 lata. Rozwój technologii zmienił warunki i szybkość komunikacji, a zatem wpłynął na relacje społeczne, na funkcjonowanie organizacji, firm i nas samych. Obniżył koszty działania, zmienił model pracy.

Wiele osób, wielu seniorów nieposiadających umiejętności do korzystania z nowych technologii staje się wykluczonymi, staje poza społeczeństwem, staje się frustratami, bo właśnie ten rozwój technologii i ich brak umiejętności przystosowania jest przyczyną ich wykluczenia!!! Nie chcąc stać na boku, chcąc aktywnie spędzić ostatni okres naszego życia, bądźmy na bieżąco!  To nie jest trudne, najlepszymi naszymi nauczycielami będą dla nas nasze wnuki, korzystajmy z ich umiejętności i wiedzy.

 Pozdrawiam wszystkich uczestników spotkania w ramach Akademii Aktywnego Seniora ze Szczecina, pozdrawiam panią Sylwię gratulując jej pomysłu,

Dziękuję Firmie Emporia Telekom i T-Mobile za udostępnione telefony i tablety, o których mówiłyśmy podczas spotkania, wszystkim życzę dobrej niedzieli i jeszcze lepszego nadchodzącego tygodnia

Wasza Jadwiga

Słońce zaświeciło nam i oby na dłużej! W ogrodzie zaczynają kwitnąć tulipany, a także posadzone w

donicach hiacynty. Zapach kwiatów przyciąga rzesze pszczół.

Aby nie zanudzać postanowiłam pokazać kilka zdjęć wykonanych na poczatku kwietnia oraz dla porównania  z dzisiejszego poranka.

Udało mi sie sfotografować (niezbyt wyraźnie niestety) sroczkę na płocie, a może jest to zapowiedź gości w domu? Kto wie? Może powrót Taty ze szpitala?

 

 

 

 

Podstawowe prace ogrodowe zrobione były w marcu, teraz czekamy na wyniki naszych wysiłków. Wczoraj zakupiłam granulowany  nawóz ogrodowy „kurzak”, którym podsypałam kwitnące kwiaty oraz krzaki bzu czyli lilaki, tawuły, i drzewa  magnolii.

 

 

 

 

Porcję nawozu kurzego otrzymała również jedyna czereśnia i wisienka. Oba drzewka rosną dla potrzeb ptaków, które przylatują gromadnie w maju na poranną porcję witamin.

Dzisiejszy poranek jest tak piękny i obiecuje nam pogodę może na dłużej, może majówka będzie sprzyjała wyjazdom, a może uda nam się otworzyć sezon spotkań rodzinno- przyjacielskich. Ostatnie kaprysy pogody nie sprzyjały spotkaniom  na tarasie. Trudna sytuacja domowa, pobyt ojca w szpitalu też nie nastrajał do biesiadowania. Tym niemniej wciąż jestem dobrej myśli, wciąż mam nadzieję, że zainfekowany pęcherz w wyniku cewnikowania zostanie wyleczony i Ojciec niedługo wróci do domu, o czym marzy, a każdy mój przyjazd do szpitala kwituje jednym pytaniem: „Jakie masz plany? kiedy do domu…?” Mój ukochany staruszku, jakie ja mam plany? ja .. ja chciałabym już Ciebie mieć w domu, ale niedoleczony szybko z powrotem  wróciłbyś do szpitala. Musisz poczekać. Wtedy oczy zachodzą mu łzami, a ja z całych sił staram się ich nie widzieć. Wiem jakie myśli krążą mu po głowie. Wczoraj u pra -dziadka była z wizytą najstarsza pra- wnuczka. Rozmowa toczyła się w miłej atmosferze a pradziadek ochoczo rozmawiał. Prawdziwą radość zgotowała mu wiadomość, że Jego wnuczka urodziła synka Szymona. Ze łzami w oczach i radością oglądał przesłane zdjęcie kolejnego pra- wnuka w rodzinie. Tym większa radość, że młodą matką jest moja bratanica. Gratulacje dla mamuśki i najmłodszego członka rodziny. Zresztą w lutym synowa urodziła nam wnuka Aleksandra Michała,co sprawiło nam uzasadniona radość,  tak więc nasza rodzina powiększyła się co nas niezmiernie cieszy. Tu pokazuję ogród w porannym słoneczku przybrany kropelkami rosy.

 

 

 

 

oraz ten sam ogród dwa tygodnie później

 

 

 

Życzę wszystkim miłego dnia, pięknej pogody i dobrego nastroju, sama zaś jadę do szpitala, „mój staruszek” pewnie sie niecierpliwi.

Nie, proszę się nie martwić, nie jest sam, jest z nim moja imienniczka ciocia Jadzia, która od kilku tygodni opiekuje się Ojcem, gdyż tylko w ten sposób mogłam mu pomóc aby nie był sam w szpitalu, aby miał względny komfort podczas swojego niezbędnego leczenia szpitalnego. W tym samym czasie ja mogę wykonywać wszystkie moje obowiązki.

Pozdrawiam

Wasza Jadwiga

Cz. 8 –

Żarówki na Hali Mery

 

Wspomnienia dotyczące organizacji międzynarodowych mistrzostw Polski w badmintonie publikuję od 25 stycznia tego roku. Opisałam wiele zdarzeń z tamtych lat, które dotyczyły stanu wojennego, komitetu organizacyjnego, organizacji sportu polskiego, hali Mera, zasłon, hoteli i patrona pana Zbigniewa Lippe.  Dzisiaj powracam do wspomnień, gdyż wiem, że są one chętnie czytane przez badmintonistów i tych starszych, którzy wtedy brali udział w naszych zmaganiach wynoszenia badmintona na wyższy poziom organizacyjny i sportowy i tych młodszych pokoleń badmintona. Bez dobrej organizacji system szkolenia nie istnieje. Wiedzą o tym teoretycy sportu, trenerzy a przede wszystkim zawodnicy. Słaby organizacyjnie związek, to brak informacji, wymiany myśli szkoleniowej, brak codziennej „burzy mózgów”, brak kontaktu z zawodnikami, brak czasu na wysłuchanie bolączek zawodników i trenerów, brak kontaktu z terenem, a przede wszystkim brak permanentnego kontaktu z prasą radiem i telewizją. To również brak kreowania pozytywnej wizji i atmosfery wokół ukochanej dyscypliny. Cóż z tego, że wszyscy cicho jak myszki pracujemy,jeżeli nikt o tym nie wie. Nikt… Współpraca z mediami polegała na informowaniu ich, na zapraszaniu do związku na spotykaniu się na niwie prywatnej, tak by nasi zaprzyjaźnieni ( można powiedzieć, że wtedy mieliśmy samych zaprzyjaźnionych dziennikarzy) będą wiedzieli o aktualnej pracy nas wszystkich: zawodników, trenerów i działaczy, tych, którzy swój wolny czas a nierzadko własne pieniądze wykładali na różne przedsięwzięcia w tym spotkania z prasą. Tak było w przypadku Ryśka Lachmana, który wtedy pracował, jako wice prezes ds. propagandy, ale też, jako rzecznik prasowy związku (używając dzisiejszego słownictwa). Tylko On wie ile pieniędzy wydawał na spotkania w kawiarniach (nawet mnie nigdy się do tego nie przyznał, pomimo wielkiej naszej przyjaźni). Rysiek kreował wizerunek związku a my wpisywaliśmy się weń, inaczej mówiąc,  to co robiliśmy, nasze wysiłki Rysiek umiejętnie sprzedawał prasie, informując ich nie tylko o sukcesach, ale też prawdziwych kłopotach.

Jednym z naszych największych „kłopotów” była Hala Mera. Jak już wiemy Warszawa lat osiemdziesiątych nie posiadała hali ani COS Torwar, ani Hali Arena na Ursynowie, ani żadnej innej hali, która nadawałaby się na zorganizowanie zawodów typu „International Championships”. Co to takiego te międzynarodowe mistrzostwa?  To był cykl imprez Europejskiej Unii Badmintona wchodzących w serię turniejów a raczej mistrzostw międzynarodowych poszczególnych państw na terenie Europy. Po utworzeniu Polskiego Związku Badmintona bardzo chcieliśmy zostać włączeni do grona państw organizujących te zawody. Niestety, musieliśmy spełnić wiele wymagań nałożonych na organizatorów, do tego potrzebna była przede wszystkich dobra hala, która spełniała nałożone wymogi. Poszukiwania nasze poszły w kierunku Mery, gdyż była nie tylko nowa, ale jak na owe czasy nowoczesna, niedawno zbudowana, a dodatkowym walorem był hotel położony kilka minut spacerem od tej hali.  Ryszard Zieliński –kierownik i dusza obiektu oraz jego pracownica pani Hanna to był tandem, który należało przekonać, aby badminton mógł cztery dni w roku czarować swoim pięknem sympatyków z Warszawy i nie tylko.

Ryszarda  znałam z Hali Gwardii, czyli popularnej Hali Mirowskiej, gdzie znacznie wcześniej organizowałam „Turniej o Szablę Wołodyjowskiego”.  Umówiliśmy się na spotkanie i wytoczyliśmy wszystkie „armaty” przekonując, dlaczego warto udostępnić Merę badmintonowi. Rysiek, miły człowiek otwarty na sport miał swoich przełożonych. Rozumiejąc nasze potrzeby, rozumiejąc i kochając sport chciał nam pomóc, jednak wszystko zależało od jego przełożonych. My jednak wierzyliśmy w naszą „łagodną siłę perswazji” oraz moc sprawczą Ryśka. Postanowiliśmy jednak dać mu oręż, który przedstawiony zarządowi Hali Gwardii przeważył argumenty na naszą korzyść.

Wizytując obiekt hali stwierdziliśmy, że hala jest prawie w ogóle nieoświetlona, te dziesięć czy jedenaście żarówek, które się tam świeciły absolutnie nie wystarczały dla potrzeb badmintona. Wiedzieliśmy już, że Rysiek Lachman dopilnował, aby nasze mistrzostwa roku 1982 zostały wstawione w ramówkę tv (szefem redakcji sportowej TVP był Ryszard Dyja), ale też zdawaliśmy sobie sprawę, że transmisja telewizyjna to wymóg określonej ilości światła, które było niezbędne przy realizacji telewizyjnej. O ile dobrze pamiętam powiedziano nam, że aby sprostać temu zdaniu na hali musi być 2000 luksów (cokolwiek to znaczy!). Hmmm…. Ciekawe te luksy, ja o nich pojęcia nie miałam, ale po rozmowie z inżynierem Szalewiczem oświeciło mnie jak halę Mery po zamontowaniu dodatkowych żarówek. Tylko właśnie z tymi żarówkami był cholerny kłopot. Otóż w hali wybranej przez nas zamontowano oświetlenie używając lamp (żarówek) typu LH 256. Takie żarówki produkowały tylko Zakłady Urządzeń Lampowych  im. Róży Luksemburg w Warszawie przy ul. Towarowej. Ilość tych lamp, jakie zakłady produkowały były wielce limitowane coś około 200 sztuk w roku!!! Jednak dla chcącego nie ma nic trudnego. Jak już napisałam Polak potrafi wszystko!!! Prezes związku, dyrektor Zakładów Aparatury Elektronicznej ZAE POLON pan Andrzej Szalewicz otrzymał następujące zadanie: „ prezesie musisz swoimi dyrektorskimi koneksjami spotkać się z dyrekcją Zakładów Urządzeń Lampowych im. Róży Luksemburg (jak to zrobisz to już jest Twoja głowa) i musisz wykupić dla naszego związku całą produkcję lamp, jakie posiada „Róża Luksemburg”.

Andrzej uczestnicząc w spotkaniu wiedział, że nie należy z nami dyskutować, tylko ufając w naszą mądrość powiedział, dobrze temat ten postaram się załatwić.

I o to chodziło. Plan nasz był prosty. Hala Mera, ciemna i nieoświetlona nie może przez nas być wynajęta. Wynajem kosztuje i wcale nie jest to mała kasa. Kierownictwo Mery musi być zainteresowane wynajmem hali, a pieniądze muszą odgrywać rolę drugorzędną, (choć ważną), pierwszorzędnym zaś był permanentny brak żarówek, które przepalały się a na rynku było ich brak… kompletnie. I trudno się dziwić. Nie wiem w ilu halach zamontowano żarówki typ LH 256, ale produkowane 200 sztuk to chyba była kropla w morzu potrzeb.  Poza brkiem żarówek na hali, panujących tam przysłowiowych „egipskich ciemności”, na hali brak było wielu rzeczy a mianowicie kurków do wody, zakrętek, pokręteł, rurek, dobrze pracujących spłuczek w toaletach, czystej wykładziny kortowej, którą pokryta była cała hala w tym miejsca wyłożone wykładziną kortową, które udawały widownię a które regularnie pokrywały się odchodami ptaków, jakie mieszkały pod dachem hali, oraz wielu drobnych, ale istotnych rzeczy jak na przykład krzesła dla WiP-ów, których zapraszaliśmy na finały imprezy.

Prezes Andrzej Szalewicz stanął na wysokości nałożonego nań zadania i w ciągu tygodnia żarówki wylądowały w naszym magazynie przyjęte na stan wyposażenia na kartotekę z odpowiednim protokołem uzasadniającym zakup żarówek, podpisanym przez komisję sprzętową. Wyposażeni w żarówki, w możliwości konserwatorskie hali tutaj; muszę skłonić głowę przed Januszem Rybką, który właśnie ukończył studia doktoranckie na Wydziale Wodno – Kanalizacyjnym Politechniki Wrocławskiej, dobrał sobie ekipę techniczną, i podjął się zadania przygotowania hali do naszych mistrzostw.  Januszu, dzisiaj po wielu latach mogę Ci podziękować, gdyż przez wiele sezonów wykonywałeś trudną robotę tak by „nasza” hala świeciła się i była na medal.  Serdeczne podziękowania dla Ciebie i Twoich Ludzi!!!

Ponowne spotkanie z panem Ryszardem Zielińskim i panią Hanną było czystą formalnością, niby jeszcze trwały negocjacje cenowe wynajmu obiektu, ale obydwoje po usłyszeniu wiadomości, nie chcecie z nami pracować, trudno, nie będziecie mieli żarówek niezbędnych na waszej hali, sytuacja się odmieniła, zainteresowanie wzrosło, a miny na twarzach warte były naszych wysiłków: Jak to macie żarówki? Na nasza halę? A skąd?  To ostatnie pytanie pozostało bez odpowiedzi, na pozostałe odpowiadaliśmy z uśmiechem, mamy, mamy i nawet wiemy, kto je założy, demontując stare. W tym miejscu muszę dodać, że żarówki były zamontowano pod dachem hali na wysokości 11 – 12 metrów. Praca ta wymagała, aby ci, którzy będą wymieniali żarówki, mieli uprawnienia pracy na wysokościach. I my znaleźliśmy również na to sposób. Hanna Wiktorowska, sekretarz generalny Klubu Wysokogórskiego ( dzisiejszego Polskiego Związku Alpinizmu) podpowiedziała nam ekipę alpinistów, którzy mieli uprawnienia i mogli wykonać dla nas tę robotę.

W wyniku rozmów ustaliliśmy, że podpiszemy umowę wynajmu całego obiektu: właściciel udostępni nam obiekt, za określoną kwotę, my zaś w ramach podpisanej umowy, poniesiemy koszty

Wysprzątamy halę na własny koszt, uzupełnimy brakujące elementy sanitariatów, wymyjemy nawierzchnię kortową (używając naszych materiałów czystościowych, wymienimy na własny koszt żarówki LH 256 jednocześnie ponosząc koszty w ramach funduszu bezosobowego (wtedy był ściśle limitowany w każdej instytucji) prac na wysokościach. Poniesione przez nas koszty będą odjęte od wynegocjowanej kwoty za wynajem hali. W ten sposób o ile dobrze pamiętam za wynajem hali zapłaciliśmy około dwóch tysięcy złotych, plus to, do czego się zobowiązaliśmy. Ten sposób usług barterowych trwał przez kolejne lata aż do roku 1989, kiedy tona zawsze pożegnaliśmy się na z halą Mery, przenosząc mistrzostwa międzynarodowe do innych miast.

Za to w roku 1982, sławetnym roku stanu wojennego, Hala Mery błyszczała jak nowa, wysprzątana, umyta z naprawionymi sanitariatami, papierem toaletowym, błyszcząca w świetle zamontowanych nowych żarówek LH 256, a Telewizja Polska nie mogła się nadziwić, że na hali jest wymagana ilość luksów (cokolwiek to znaczy) i można było przeprowadzić sześciogodzinna transmisję telewizyjną z finałów mistrzostw, po prostu to była mistrzowska robota!

Przygotowując ten wpis nie wiedziałam, że tytuł będzie tak pasował do wyniku osiągnięgtego przez naszą parę mieszaną

Roberta Mateusiaka /Nadię Ziębę (Kostiuczyk) którzy zdobyli

ZŁOTY MEDAL Mistrzostw Europy

rozegranych w dniach 16-21.04.2012 w Carlskronie (Szwecja)

Serdeczne Gratulacje !

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.