Był rok 1967, Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie, pierwszy wykład inauguracyjny dla studentów naszego rocznika. Na salę wchodzi Jurek Kulej, rozlegają się brawa i pomruk zachwytu. Okazuje się, że Jurek jest studentem I roku i razem będziemy walczyli pobierając naukę. Mało tego nie tylko będziemy kolegami ze studiów, ale również jesteśmy w jednej grupie, w której znaleźli się olimpijczycy Elwira Seroczyńska, Hubert Wagner, Norbert Ozimek i On największy z wielkich, choć wzrostem nie najwyższy – Jerzy Kulej. Złoty medalista Igrzysk Olimpijskich w Tokio 1964, szykujący się na kolejne IO 1968 w Meksyku. Jurek, bo tak wszyscy do Niego mówili jak szybko przyszedł, tak jeszcze szybciej odjechał na kolejne chyba zgrupowanie w Cetniewie, bo właśnie Władysławowo OPO Cetniewo od zarania dziejów było kuźnią dla polskich bokserów i szermierzy. Tam właśnie „Papa” Feliks Stamm oraz Janos Kevey zbierali swoich podopiecznych i przygotowywali do najważniejszych zawodów Igrzysk Olimpijskich, Mistrzostw Europy i świata.
Jerzy urodził się 19 października 1940 r. w Częstochowie. Jako piętnastoletni zawadiaka miał posturę raczej mikrą, był niższy i wątlejszy od rówieśników. Oto jak sam wspominał swoje częstochowskie czasy podczas 70 lecia urodzin: „”… Był w mojej klasie taki Henio, najsilniejszy chłopak, który rządził na każdym kroku. Również chciałem zaistnieć, dlatego kupiłem książkę „ABC boksu” i nauczyłem się podstaw tej dyscypliny. Na długiej przerwie wywołałem z Heniem sprzeczkę, szybko zrobiono nam miejsce pod tablicą. Rywal mnie złapał, a ja zrobiłem krok w tył i lewym prostym uderzyłem go w nos. Potem jeszcze powtórzyłem akcję parę razy. Następnego dnia jego matka nie chciała uwierzyć, że właśnie ja pobiłem jej syna – przyznał ośmiokrotny mistrz Polski…” Pierwszym jego trenerem był Wincenty Szyiński. Kulej wspomina swojego pierwszego trenera: „…- Traktował swych podopiecznych bardzo ciepło, serdecznie, wszyscy byliśmy mu potrzebni. Ze mną się zaprzyjaźnił, kiedy pracował w fabryce, ja towarzyszyłem jego chorej żonie podczas spacerów. W trakcie wojny przeżyli dramat, bowiem żona trenera została wywieziona w okolice Częstochowy. W wyniku okrutnych doświadczeń straciła równowagę psychiczną, zapomniała jak się nazywa, ale mój szkoleniowiec odnalazł ją i bardzo się nią opiekował – wspominał bokser…”
Największe sukcesy Kulej odnosił pod wodzą trenera Feliksa Stamma. – Był jego, naszym, najlepszym przyjacielem, opiekunem – mówił o legendarnym „Papie”.
Stamm był w jego narożniku w 1964 (Tokio) i 1968 roku (Meksyk), gdy zdobywał olimpijskie złoto (dwukrotnie, jako jedyny polski bokser w historii) w wadze lekkopółśredniej. Za pierwszym razem w finale pokonał reprezentanta ZSRR Jewgienija Frołowa, (1964) zaś po raz drugi 1968 tytuł obronił po zwycięstwie nad Kubańczykiem Enrique Regueiferosem.
Oto kolejne wspomnienia Jurka:
„- W 1960 roku nie pojechałem na olimpiadę do Rzymu, a w składzie znalazł się mój przeciwnik, a obecnie przyjaciel Marian Kasprzyk. Przed turniejem w Japonii byłem już pewnym kandydatem do wyjazdu. Byłem w tym kraju po raz drugi i spotykałem się z sytuacjami, które mocno mnie dziwiły, np. w restauracji pani wybierała potrawy z karty dań, to ona, a nie pan płaciła rachunek, potem odprowadzała go do taksówki i jeszcze uiszczała należność za kurs.”
„…- Pojedynek o złoty medal z Frołowem był rewanżem za przegraną stosunkiem głosów w styczniu 1964 r. w meczu ZSRR – Polska. Stamm widząc moje zdenerwowanie w Tokio wziął mnie za rękę i spytał: „coś taki spięty? Chodź na spacer”. Mówił mi, że to moja wielka szansa, że w Moskwie nie przegrałem i trzeba Frołowa zaskoczyć. „Zmieniamy twój styl walki. Tym razem nie zaatakujesz, a poczekasz na jego ofensywę” – wyjaśniał Papa. Byłem znany z tego, że idę do przodu, a tymczasem miałem udawać kogoś, kto się boi – mówił Kulej.
– Wszyscy byli zdziwieni, na czele z bułgarskim sędzią Emilem Żeczewem (późniejszym prezydentem europejskiej federacji bokserskiej), który mnie doskonale znał. Frołow i jego trener denerwowali się, a ja korzystałem ze wskazówek Stamma. Dopiero w trzeciej rundzie mogłem walczyć po swojemu, udało się i stanąłem na najwyższym stopniu podium – zaznaczył….”
Zawsze imponował walecznością i niespożytą energią w ringu. Stosował ofensywny styl walki, dosłownie „zamęczał” tempem swych rywali. Był jak „maszynka do bicia”… Zadziorny był także poza ringiem. Kiedy zanosiło się na to, że nic nie stanie na przeszkodzie w wywalczeniu w Meksyku kolejnego złotego medalu olimpijskiego, 18 czerwca 1968 roku doszło do tragicznego zdarzenia. Kulej, wracając wczesnym rankiem samochodem z Aleksandrowi Kujawskiego do Ciechocinka nie zmieścił się w zakręcie. Z bocznej drogi wyjechała nagle na szosę dziewczynka na rowerze. Kulej wykonał błyskawiczny manewr kierownicą, ale już nie zdążył wyrównać. Samochód wskoczył w pole i kilkakrotnie przekoziołkował. Kulej uderzył mocno głową w szybę, pokiereszował sobie twarz. Rany na czole i brodzie, liczne obrażenia szczęki. Miał twarz pokaleczoną odłamkami szyby. Uszkodzenia zszyto w szpitalu a diagnoza po wypadku dopuszczała nawet uszkodzenie kręgów szyjnych, co się ostatecznie nie potwierdziło.
Jurek jak to Jurek wbrew woli lekarzy podjął ryzyko i wznowił treningi. Wiedział, że tylko jeden bokser jedzie na IO w każdej kategorii wagowej. Jemu od pewnego czasu mocno deptał po piętach Ryszard Petek. Jurek był zadziorny w życiu sportowym, ale też i poza nim. Na przedolimpijskim zgrupowaniu w Zakopanem ( kiedy już było wiadomo, że do Meksyku jedzie) Jurek ładuje się w kolejne tarapaty. Podczas jednego z wypadów na miasto znokautował czterech milicjantów, kolegów po fachu. Jak wiemy był on zawodnikiem GKS „Gwardia” Warszawa w stopniu podporucznika. Tak opowiadał nam zdarzenia z tamtych czasów: „Groził mi sąd, a moja nominacja olimpijska wisiała na włosku. Jednak w rozmowie z przedstawicielami Pionu Gwardyjskiego i MSW zobowiązałem się, że przywiozę złoty medal, albo sąd, degradacja i usunięcie ze służby, i co miałem robić? Gdybym go nie przywiózł groził mi surowy wyrok…”
W tych warunkach Kulejowi nie pozostawało nic innego jak walka do upadłego o laur olimpijski.
W decydującej potyczce igrzysk 1968 Polak pokonał 3:2 Kubańczyka Regueiferosa (zmarł w 2002). – W drugiej rundzie dostałem taką lufę, że zapomniałem gdzie jestem, widziałem jedynie czarną plamę. Udało się przetrwać kryzys, dotrwać do gongu oznaczającego koniec walki i w napięciu czekaliśmy na werdykt. Siedzący obok sędziego głównego zawodów polski działacz Roman Lisowski miał umówiony ze Stammem znak – jeśli Polak przegrał, to pochylał się nad papierami, a jeśli wygrał, wówczas siedział wyprostowany. I… Siedział wyprostowany – stwierdził Kulej, który o mały włos nie pojechałby do Meksyku. Przed samą walką Papa Stamm powiedział do Jurka: „ wiesz, że to nie tylko Twoja, ale i moja ostatnia olimpiada. Jak nie wygrasz, już nigdy więcej nie zagrają hymnu….” I wygrał po raz drugi złoty medal olimpijski, drugi raz!
Wszystkie walki Jurka oglądaliśmy w tv, ponieważ Igrzyska Olim0pijskie odbywały się w Meksyku, walki odbywały się w nocy, ale kto by tam spał, najważniejszy był On i kolejni rywale, których pokonywał z zadziwiająca łatwością (przynajmniej tak wyglądało to na ringu). W swoim sportowym życiu boksera stoczył 348 walk, 317 wygrał, 6 zremisował a 25 przegrał. Nigdy nie był znokautowany. W swoim dorobku sportowym oprócz dwóch złotych medali olimpijskich z Tokio 1964 i Meksyku 1968 wywalczył tytuły mistrza Europy 1963 i 1965 oraz tytuł wicemistrza z 1967 r.
Tak samo było w życiu, planował i wygrywał, choć pamiętam też i porażki. Po zakończeniu kariery sportowej, został właścicielem restauracji i kawiarni „Ring” na Starym Mieście w Warszawie. W roku 1972 oblewaliśmy tam nasze zakończenie studiów na AWF. Był wrzesień a my szczęśliwi, wolni, z dyplomami magisterskimi i tytułami trenerów II klasy w kieszeniach. Jakoś niedługo po naszej balandze spotkałam Jurka na AWF, powiedział krótko zamknąłem „Ring” za dużo milicyjnych kontroli za dużo wizyt San- Epidu,: „… widzisz Jadźka jak to jest, nie chciałem przygotowywać się do IO 1972 r w Monachium chcą mi pokazać, kto jest silniejszy a ja jestem niepokorny i nie dam się zdołować.” No i nie dał się.
I nie szkodzi, że stał się bankrutem, że zlicytowano mu wszystko a komornik chciał również zlicytować jego samochód. Jurek nie ugiął się i nikogo o nic nie prosił, a przecież mógł, ale to nie było w jego charakterze, nie po „kulejowsku”.
Zakończył karierę w swoim stylu bez uzgadniania z kimkolwiek!. Zadzwonił do red. Jacka Żemantowskiego, do telewizji i powiedział, że zamierza złożyć oświadczenie o zakończeniu kariery. Weszli do studia i Jurek złożył to swoje sławetne oświadczenie. Jacek (red. Jacek Żemantowski) miał wtedy wiele kłopotów z tego powodu, ale Jurek stwierdził, że to był jedyny sposób na pożegnanie z boksem.
W 1972 w roku ukończenia studiów na AWF wystąpił z MO, pracował, jako nauczyciel, był również sprawozdawcą sportowym, telewizyjnym z zawodów bokserskich. Zagrał rolę w filmie Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją”, ożenił się po raz drugi (pierwsza żona Halina z którą miał syna Waldemara, druga Alicja, pracował w Oxfordzie budując domy, zaś wieczorami wykładał, jako profesor boksu. Mieszkał pod Warszawą, doczekał się wnuków. W roku 1994 napisał książkę „Dwie strony medalu”. Jego życie mogłoby być sensacyjnym scenariuszem filmowym.
Problemy ze zdrowiem zaczęły się w grudniu 2011 podczas benefisu Daniela Olbrychskiego, kiedy stojąc na scenie wraz z Jubilatem zdążył go objąć i powiedział „Danek, nigdy nie leżałem na deskach, trzymaj mnie” a Daniel myślał, że Jurek się wygłupia.
To był ciężki zawał, dobrze, że na sali znajdował się kardiochirurg profesor dr Adam Torbicki , który uratował mu życie. Tygodnie spędził w szpitalu, później na żmudnej rehabilitacji, powoli, bardzo powoli wracał do sił. Niestety, jednak tym razem przegrał ostateczną- walkę o życie. Zmarł 13 lipca 2012 r w wieku 71 lat.
Zostaje po nim wiele wspomnień, ponieważ Jurek żył tak jak boksował, a sławetne jego powiedzenie: „Nie ma bokserów odpornych na ciosy. Są tylko źle trafieni” pozostanie ze mną na zawsze.
Żegnaj wspaniały Olimpijczyku, Żegnaj Przyjacielu!
Pogrzeb odbędzie sie w Piatek 20 Lipca 2012
msza godz.11.00 w Kościele Garnizonowym przy ul. Długiej w Warszawie
następnie przejazd na Cmentarz na Powązkach i złożenie do grobu w aleji sław polskich sportowców.