Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Informacje’

W maju jak…

Kiedyś moja Babcia Katarzyna mówiła, dziecko w maju jest zawsze tak jak w raju. Wtedy wierzyłam jej w każde słowo, dzisiaj sama jestem babcią i prawdę mówiąc nie mogę takiego przesłania przekazać moim wnuczkom. Prawda jest taka, że tegoroczny maj jest kombinację kilku miesięcy a mianowicie: w marcu jak w garncu, kwiecień plecień, co przeplata trochę zimy trochę lata. Mogłabym wspominać długo opowieści mojej babci, jedną tylko przytoczę a mianowicie, pamiętaj, gdy zakwita czeremcha kilka dni będzie zimnych i to bardzo a deszcz też może padać bez przerwy. Nie wiem jak u was, ale w Warszawie temperatura spadła poniżej 10 stopni, deszcz wczoraj padał i a dzisiaj lał jak z cebra, a jutro i pojutrze nic się też nie zmieni, jeżeli wierzyć synoptykom. Ponieważ maj nieubłaganie zmierza do końca a ja myślałam, że będzie on najpiękniejszym miesiącem zgodnie z opowieściami Babci Katarzyny czekałam, aby pokazać wam mój majowy ogród. Dobrze, że kilkanaście dni temu, gdy wszystkie kwiaty krzewy i drzewa zakwitły zrobiłam trochę fotek. Tych kilka ciepłych słonecznych dni zapowiadało świetną pogodę i długie kwitnienie, ale wszystko w przyrodzie zmienia się i to szybko. Już po tygodniu upałów spadły deszcze, później powaliła krzewy i drzewa gigantyczna burza a dokończyła sprawę grad wielkości jajek. I to, co miało trwać kilkanaście dni w kilku dniach przestało istnieć. Moja kwitnąca magnolia w ciągu dwóch dni straciła kwiaty, migdałowiec trójklapowy krzew, który w ogrodzie posadził wiele lat temu Teść, zakwitł znowu po kilku latach odpoczynku. Niestety kwiaty delikatne różyczki koloru jasnego zostały postrącane, a tawuły van Houtena powaliła burza i deszcz. Najdłużej trzymały się forsycje, ale grad dokończył dzieła zniszczenia.

Dzisiaj pokazuję ogród w odsłonie wczesno majowej.  Dzisiaj mogę wam już powiedzieć, że nasz ogród wygląda nieco inaczej, gdyż jak zwykle postanowiłam dokonać gruntownych zmian, które zapoczątkowałam w roku ubiegłym. Pamiętacie, wtedy pokazywałam wam świeżo posadzone krzewy motyli, czyli Krzew Budleja Davidi. Za radą Kasi z Angielskich Ogrodów krzewy zostały przycięte w marcu na wysokość około 35 cm. W poprzednim wpisie wspominałam naszą podróż do Głubczyc, która zaowocowała również zakupem 150 małych bukszpanów. Obsadziliśmy nimi klomby a także stworzyłam z nich żywopłot, aby stanowiły naturalną granicę pomiędzy trawnikiem a kwiatami. Będą systematycznie strzyżone przeze mnie i ogród nabierze nowego charakteru. Zakupiłam jak zwykle w Gospodarstwie Ogrodniczym pana Jacka Wiśniewskiego w Góraszce begonie semperflorens, czyli wiecznie kwitnące, które na naszej ziemi najlepiej się sprawdzają. W tym roku zaopatrzyłam się w kwiaty dość wcześnie, dlatego nie miałam problemu z wyborem kolorów. Wiszące ample z fuksjami różowo fioletowymi oraz różowo białymi wyznaczyły kolor begonii, które w tym roku będą ciemno różowe. Aby jednak ogród nie był mono chromatyczny postanowiłam posadzić w donicach wyhodowane przeze mnie z bulw begonie rex. Są one kolorowe czerwone, żółte i pomarańczowe stanowiąc znakomite kontrapunkty.   Wiele problemów stwarzają nam ślimaki z którymi toczymy wojnę. Wlewamy piwo do zakrętek słoików, gdy ślimaki poczują piwo ciągną do niego a ja zbieram je w woreczki i tak codziennie kilkanaście sztuk wędruje do worków. Niestety nie mogę pozwolić na inwazję ślimaków, gdyż moje kwiaty by takiego najazdu  nie przeżyły. Mam nadzieję, że dzisiejsza noc nie będzie deszczowa, gdyż ziemia jest już dość mokra i przynajmniej kilka dni bez deszczu byłoby wskazane.  Dzisiejszą przerwę w deszczu skrupulatnie wykorzystaliśmy na posadzenie kilkuset begonii drobno kwitnącej, smagliczki białej cudnie pachnącej miodkiem, oraz begonii królewskiej. Po południu pozostało tylko umycie tarasu po wysadzeniu kwiatów. Mogę śmiało powiedzieć, że ogród i taras wyglądają  pięknie. Jutro Dzień Matki.

Wszystkim Matkom życzę najpiękniejszego słonecznego Dnia Matki,

A teraz idę oglądać mecz Finał Ligi Mistrzów na Stadionie Wembley w Londynie pomiędzy  Borussia Dortmund vs Bayern Monachium

Do zobaczenia!

Wasza Jadwiga

I na zakończenie zakupione kwiaty do posadzenia,.

Do Głubczyc pojechaliśmy ze ślubnym na zaproszenie naszego serdecznego Przyjaciela Andrzeja Walczaka. W domu trzeba było wszystko tak zorganizować, aby tata miał zabezpieczoną opieką a psy i koty otrzymywały jak zwykle swoją porcję jedzenia. Pomogła nam pani Jadzia i starsza wnuczka.

Głubczyce to miasteczko blisko trzynasto- tysięczne, jest jednym z najstarszych miast śląskich. Położone na południu województwa opolskiego, tuż przy granicy z Republiką Czeską. Gmina rolnicza, dobrze prosperujące rolnictwo nie od dzisiaj. Czy pamiętacie prof. Zbigniewa Michałka (byłego sekretarza KC PZPR), bo ja znakomicie Go pamiętam? Świetny fachowiec, rolnik, specjalista w zarządzaniu Państwowym Gospodarstwem Rolnym Kombinatem ( PGR w innej organizacyjnej formie istnieje do dzisiaj gospodarując na 13.800 Hektarach ziemi, posiadając kilka tysięcy sztuk bydła mlecznego, dostarczając mleko do zakładów w Głubczycach skąd pochodzą sery, twarożki, i inne znane w Polsce produkty.. Osobiście mam do pana profesora słabość i nie, dlatego, że był wysoko postawionym członkiem partii, ale dlatego, że pod jego okiem mógł rozwijać nie tylko kombinat PGR, ale też klub badmintona LKS Technik Głubczyce. Tak, już chyba zdążyliście zauważyć, że jeżdżąc po Polsce, oceniając ludzi, z którymi współpracowałam patrzę zawsze przez pryzmat tego, co oni robili lub mogli zrobić dla badmintona. Czy to źle? Czy źle, że w czasach, gdy jedyną słuszną siłą była partia staraliśmy się nawiązywać współpracę, kontakty i razem zrobić coś dobrego dla sportu? Myślę, że nie. Na swojej drodze spotykałam różnych ludzi, tych „dobrych” i tych złych. Najczęściej dobrymi byli ci, którzy nie zwracali uwagi na innych ludzi, z którymi przyszło im pracować, ale po trupach szli do celu. Natomiast wśród rzeszy ludzi podobno złych spotkałam wiele osób, z którymi łączy nas szczera przyjaźń, którzy w ważnych momentach życia Związku podawali nam rękę, mogliśmy na nich polegać a i dzisiaj łączą nas więzi, o których nie można zapomnieć.

Tak, więc pojechaliśmy do Głubczyc. Tym razem droga poprowadziła nas przez Częstochowę, gdyż jak zwykle chciałam być na Jasnej Górze. Jest to miejsce dla mnie magiczne. Zawsze, gdy tamtędy przejeżdżałam zatrzymywałam się, choć na chwilę. A do Głubczyc jeździłam przez 33 lata mojej pracy w badmintonie chyba ze sto pięćdziesiąt razy. Zawsze przez Częstochowę, zawsze przez Jasną Górę. Lubię ten klimat pospolitego ruszenia, tłumu ludzi, młodzieży. Tym razem były tłumy pierwszokomunijne. Był ogólnopolski zjazd młodzieży klas licealnych, było tłumnie i uroczyście.  Nad wszystkimi czuwał jasnogórski obraz. Przeszliśmy ze ślubnym tradycyjnym naszym szlakiem, popatrzyliśmy z zadumą w głąb siebie i pojechaliśmy dalej.

Za Częstochową wjechaliśmy do Blachowni i zobaczyliśmy miejscowość:, jaka nazwa taka miejscowość. Nic się nie zmieniło w stosunku do dawnych lat. Blachownia pozostała w stanie nienaruszonym. Ot, byle jak rozwiązana droga z tysiącem dziur, i składowiskami żelaza i stali, taka duża rupieciarnia. Oczywiście, to, co nadrobiliśmy na autostradzie szybko zgubiliśmy w tych okolicach. W Opolu zaś wpadliśmy w wielgachny korek. Tym niemniej przypomnieliśmy sobie stare czasy i to, jak jeździliśmy do Głubczyc maluchem, czyli ulubionym Fiatem 126 p. Luksusowe to auto potrafiło zabrać w swoje zakamarki 100 tuzinów lotek ( x 12 sztuk każde pudełko) mnie skręconą w supeł na tylnym siedzeniu i Juliana Krzewińskiego lub Ryśka Lachmana siedzącego na przednim „luksusowym” fotelu. Nasze podróże były konieczne gdyż klub badmintona (jednosekcyjny) LKS Technik Głubczyce był wielokrotnym drużynowym mistrzem Polski, finał ligi odbywał się w kwietniu lub maju, w lutym rozgrywano indywidualne mistrzostwa Polski, w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Polski juniorów, stąd nasze wizyty były częste, gdyż łatwiej było dowieźć do klubu puchary, medale, nagrody i inne niezbędne rzeczy, które potrzebne były do zorganizowania prestiżowych zawodów. Poza tym przecież impreza bez prezesa związku nie mogła się odbyć. Właśnie wtedy można było spotkać wielu włodarzy miasta, gminy czy powiatu i wtedy też załatwialiśmy wszystkie niezbędne sprawy, których wymagał utworzony tam Ośrodek Przygotowań Olimpijskich Polskiego Związku Badmintona czy też w późniejszym okresie czasu Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Jak zawsze kolędowałam o pieniądze, jak zawsze sprawy finansowe były najważniejsze, ale wiadomo, że w rozmowach nieformalnych na hali sportowej takie sprawy załatwia się lżej, sympatyczniej, choć one należały do trudnych spraw bytowych ( być albo nie być dla badmintona nie tylko głubczyckiego), ale też i polskiego? Drogę znam na pamięć. Jednak zawsze patrzę na opolską ziemię z czułością. Łany zbóż, żółto kwitnące pola rzepaku, kukurydza, buraki cukrowe, to obrazy, jakie mijaliśmy po drodze. Wszędzie ład i porządek. A Głogówek ( Oberglogau) to jest czysta małomiasteczkowa poezja. Piękne miasteczko ze ślicznym rynkiem, czyste i zadbane. 

Jadąc po drodze wspominaliśmy ze ślubnym dawne trudne czasy, gdy przyjeżdżając do Głubczyc mieliśmy do dyspozycji tylko jeden hotel naprzeciwko dworca i tylko jeden bar mleczny zamykany o godzinie 17.00. Biada temu, kto przyjechał później i nie miał ze sobą wałówki. W restauracji dworcowej mógł liczyć tylko na setę i śledzia, jeżeli miał szczęście, bo nic innego nie było. Dzisiaj nie ma dworcowej, nie ma hotelu Polonia naprzeciwko dworca, nie ma sławnego baru mlecznego są restauracje i bary typu fast food, jest hotel Domino przy hali sportowej, jest Lidl, Biedronka, targ miejscowy i wiele prywatnych sklepów różnych branż. Nad wszystkim góruje piękny Ratusz ostatnio odnowiony, przebudowany na modłę renesansową, odbudowany został po wojnie w roku 2006 dzięki dotacjom unijnym. Już nie straszy kikutem wieży ( gdyż w roku 1945 Głubczyce były zbombardowane, w tym ratusz), już dumnie puszy się swoją urodą w centrum miasta. A pod pięknymi gotyckimi sukiennicami wewnątrz jest bruk z rynsztokiem, zresztą jedyny bruk w pomieszczeniu zamkniętym, oraz pięknie zachowane gotyckie portale wykonane z tufu wulkanicznego.  O Głubczycach mogłabym pisać długo, ponieważ posiadają piękny gotycki kościół parafialny pw. Narodzenia NMP, Kaplicę św. św. Fabiana i Sebastiana, Klasztor i kościół Franciszkanów, mur obronny z basztami. Kamienną barokową figurę św. Jana Nepomucena, figurę św. Floriana wystawioną w roku 1914. Napisałam o kilku zabytkach ukazując urodę i wiekowe historyczne pochodzenie Głubczyc. 

Tutaj dojechaliśmy wczesnym popołudniem 19 maja, zaproszeni przez władze Klubu oraz telewizję regionalną i głubczycką.  Z okazji zbliżającej się fety czterdziestolecia klubu mieliśmy nagrać program, w którym wspominaliśmy historię tę dawną i obecną, zajęło nam to wiele godzin, jednak o tym i innych wydarzeniach, jakie będą miały miejsce w Głubczycach z okazji uroczystości napiszę więcej w ciągu najbliższych dni, gdyż o historii sekcji w Głubczycach nie da się napisać w krótkim wpisie jednorazowym. We wrześniu odbędzie się wielka feta w mieście, piknik, spotkania z zawodnikami, trenerami, działaczami oraz tymi, którzy tworzyli badminton w Głubczycach a ja opiszę to dla was w moim sprawozdaniu. Dzisiaj tym wpisem  chciałam tylko zaanonsować  przygotowania do Fety Głubczyckiej, napisać o spotkaniu wspaniałych ludzi Andrzeja Walczaka, dobrego ducha badmintona, Mariana Masiuka budowniczego hali sportowej w Głubczycach w latach 1984-1996, o Janku Wacu przewodniczącym Rady Gminy i Andrzeju Majewskim prezesie klubu LKS Technik Głubczyce. Długie Polaków nocne rozmowy zakończyliśmy ustalając program Fety i kolejnego naszego przyjazdu do Głubczyc, do których ja zawszę będę przyjeżdżała z radością i nostalgią. Osobnym rozdział poświecę mojemu ślubnemu Andrzejowi Szalewiczowi, który jest Honorowym Obywatelem Głubczyc i posiada piękny Klucz do Bram Miasta.

Dziękuję i do zobaczenia we wrześniu 2013 r.

Wasza Jadwiga

Beata cz. 2

Zawsze uważałam, że w życiu wszystko dzieje się po coś. Tak samo było z Beatą, pomagała nam w organizacji zawodów badmintonowych, tłumaczyła, spędzała wiele czasu towarzysząc naszym VIP-om podczas organizowanych wycieczek po Starym Mieście, uczestnicząc w koncertach organizowanych przez nas w Pałacyku przy ul. Okólnik, gdzie mieści się Instytut Fryderyka Chopina, oprowadzając ich po Żelazowej Woli, Arkadii i Nieborowie. Kolorowa, życzliwa, uśmiechnięta, entuzjastycznie przekazująca gościom piękno Polski i jej ciekawą, choć trudną historię.

W Polsce Beata uczyła się w liceum Tadeusza Czackiego, potem ukończyła botaniczne studia magisterskie w Warszawie a następnie studia magisterskie w Anglii.   Język angielski, który darzyła wielką sympatią, studiowała od wczesnych lat i świetnie wykorzystała tą znajomość w późniejszych latach pracując jako tłumacz.  Od dzieciństwa zawsze towarzyszył jej aparat, zapisywała w ten sposób fascynujące ją wydmy nad Bałtykiem, piękne sosny i brzozy, górskie potoki i kolorowe maki na polach. Dla siebie, na pamiątkę, bez żadnego celu. W skomplikowane arkana techniczne wprowadził ją tata i brat a wizja artystyczna, ot po prostu była.

 Pisałam już o tym, ale tutaj należy przypomnieć, że naszym sponsorem była Firma Rank Xerox. Jej dyrektor Zygmunt Lucek docenił Beaty wykształcenie i zaproponował jej pracę tłumacza. Wiele lat Beata pracowała dla Rank Xerox’a nie tylko w Polsce, ale również w Anglii. Była znakomitym tłumaczem wszystkich technicznych podręczników jakie były załączane do maszyn produkowanych przez Firmę i dostarczanych na rynek Polski. Z opowiadań wiem, że technicy, którzy pracowali w Firmie mieli wielkie kłopoty z poprzednio tłumaczonymi już opisami i instrukcjami obsługi maszyn, dopóty, dopóki Beata nie usiadła i nie zrobiła swojego pierwszego tłumaczenia. „Po raz pierwszy rozumiemy co czytamy” powiedział jej główny inżynier, co było dla niej wielką satysfakcją.

Częste wizyty w Anglii uświadomiły Beacie jak bardzo piękna jest Anglia, a na piękno krajobrazu jej artystyczne oko zawsze było wyczulone. Do tego doszedł jeszcze jeden aspekt zupełnie prywatny. W życiu Beaty pojawił się pewien niebieskooki gentleman, który skradł jej serce. I tak „nasza Beata” nie wróciła do Polski, bo Niebieskooki Pan poprosił ją o rękę.  Ślub Beaty był wydarzeniem towarzyskim dla grona przyjaciół oraz rodziny. Jako że Beata jest rudowłosą pięknością, (którą ślubny nazywa „truskawkową blondynką”) suknia była w jej ulubionym kolorze zielono turkusowym!

Po ślubie dalej pracowała jako tłumacz, ale jej fotograficzna pasja przez wiele lat odkładana na bok coraz bardziej wysuwała się na plan pierwszy. Niezawodny  Niebieskooki  podarował Beacie najnowszą Minoltę 9  i wspierał wszelkie jej fotograficzne plany, marzenia i niezbędne wyjazdy na fotograficzne plenery.  Powoli jej zdjęcia zaczęto publikować w kalendarzach a następnie w pismach fotograficznych i podróżniczych z towarzyszącym im tekstem. Największe osiągnięcie zostało zrealizowane w roku 2006 kiedy to wydawnictwo Frances Lincoln Ltd  zaangażowało ją do zrobienia  pierwszej książki   „Cracow, City of Treasures” (Kraków, miasto skarbów). Książkę tę otrzymałam od Beaty podczas jednej z Jej wizyt w Polsce, w Warszawie. Jak miło było przeczytać dedykację, którą dla nas napisała: „Dla Jadwigi i Andrzeja, na pamiątkę wspólnie spędzonych chwil i dla ukazania, że nigdy nie jest za późno na spełnienie marzeń”.

Każda z książek napisanych przez Beatę Moore jest zadedykowana szczególnym osobom w Jej życiu i tak „City of Treasures” posiada piękną dedykację:

„Dla Johna, którego doping w dążeniu do celu pozwolił na zrealizowanie marzeń, Dla Konrada za wiarę we mnie, dla Rodziców i Brata za ich znaczący wkład w moje życie”.

Następna jej książka „A year in the life of the New Forest” (Rok w życiu New Forest) ukazała się w roku 2007 i ukazuje niezwykłe piękno tego parku narodowego, wbrew nazwie wcale nie takiego nowego, bo tamtejsze lasy mają prawie 900 lat!

W roku 2009 ukazują się dwie kolejne książki Beaty: „ Blooms”  (Kwiaty) oraz „A year in the Cotswolds” (Rok w Cotswolds),  moja ulubiona, która dedykowana jest Jej mężowi Johnowi, najwspanialszemu przewodnikowi po Cotswolds oraz  przyjaciołom Frankowi i Annie za inspirującą wycieczkę do Cotswolds.

W przedmowie do książki „Blooms” (Kwiaty) czytamy: Beata jest profesjonalnym fotografem i wykwalifikowanym botanikiem, dlatego też kwiaty zajmują w jej sercu szczególne miejsce. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, aby nie powiedzieć banalna: „ Chcę zatrzymać w obiektywie ich unikalne piękno, jako spłatę długu naturze, która je wytworzyła” .

Z książką „A year in the Cotswolds” (Rok w Cotswolds) związana jest pewna zabawna historia, otóż po ukazaniu się książki w Anglii jeden z recenzentów napisał ni mniej ni więcej tylko takie zdanie: Książka jest wydana bardzo starannie i przedstawia znakomite fotografie oraz tekst, ale uważam, że Cotwolds nie jest aż tak piękne jak pokazano w albumie Beaty Moore! No cóż, to chyba jest najpiękniejszy komplement dla fotografika!

Kolejny rok przyniósł kolejny album, tym razem jest on poświęcony Londynowi a tytuł brzmi „ The Square Mile – Photographic Portrait of the City” (Mila kwadratowa – fotograficzny portret City) (przyp. City jest sercem finansowym i najstarszą częścią Londynu i zajmuje dokładnie jedną milę kwadratową) zaś dedykacja tylko i wyłącznie dla ukochanego syna Konrada, który skończył w międzyczasie studia i rozpoczął pracę w City.

W roku 2011 ukazał się Album „The Channel Islands” (Wyspy normandzkie).  Tym razem książka jest dedykowana Grzegorzowi, bratu Beaty, z którym spędziła wiele szczęśliwych chwil nad morzem.  I faktycznie, wyspy te otoczone morzem mają wspaniałe plaże, intrygujące skały odsłaniane przez kolosalne odpływy jak również  mnóstwo ciekawych historycznych budowli.

Książka „Portrait of Wimbledon”  wydana została w zeszłym roku przez wydawnictwo Halsgrove Ltd i ukazuje historię i niezwykłą elegancję tego podlondyńskiego miasta, jak również jego powiązania z tenisem.

Z wymiany korespondencji z Beata wiem, że dnia 25.04.2013  została złożona w Wydawnictwie kolejna książka, album „Surrey Hills” (Wzgórza hrabstwa Surrey). Tak oto pokrótce wygląda historia pewnej rudowłosej Beaty, która rozpoczynała swoją karierę  od tłumaczeń na mistrzostwach  badmintona, aby później ciężką pracą, talentem artystycznym i pięknym językiem angielskim zachwycić Albion. Na koniec  zamieszczam jedno zdanie mojej nauczycielki języka angielskiego, Joanny Kołackiej, która czyta blog Beaty i czasami również komentuje mój blog:”  

„…masz wielki talent spostrzegania świata i interpretowania go w artystyczny sposób. Z niezwykłą wrażliwością opisujesz piękno i urok niezwykłych obiektów i dodajesz koloru zwykłym. Po przeczytaniu kolejnych wpisów, zawsze czuje się wspaniale podbudowana”.  

Nie mogę dodać nic więcej gdyż Joanna wyraziła dokładnie  wszystko to, co mogłabym sama napisać. Przedstawiając dzisiaj Beatę Moore chciałam pokazać wszystkim moim czytelnikom, że nie zawsze wyjazdy muszą kojarzyć się z negatywną emigracją i ciężką fizyczną pracą przy zmywaku. Jest wiele osób, do których również należy „Nasza Beata”, które talentem, pracą i wiarą we własne możliwości przeniosły góry. Wiem też, że do tego potrzeba nadzwyczajnych zdolności, pracowitości i ogromnej motywacji oraz kogoś bliskiego, kto będzie w nas wierzył i będzie wspierał, tak jak Niebieskooki Beatę.

link do beaty bloga www.beatamoore.co.uk,   oraz Facebook https://www.facebook.com/BeataMoorePhotography

 English version:

I always believed that things happen for a reason. Beata was working with us for a few years in the capacity of a translator and a guide. She accompanied all VIPs during our organised walks to Old Town, concerts in Chopin Institute, trips to Żelazowa Wola, Arkadia and Nieborów.  Colourful, friendly, smiling, with great enthusiasm she was showing our guests the beauty of Poland and telling them about our interesting, though difficult history.

In Poland, Beata attended Tadeusz Czacki grammar school in Warsaw an obtained botanical master degree; later on, another master degree in England. She studied English since early days and in her professional life she utilised the knowledge of this language well, working as a translator. Since early childhood she was always taking photographs; fascinating Baltic Sea dunes, lovely pine and birch trees, mountain streams or poppies in the fields.  All that just for herself, to record surrounding beauty.  All technical complexities of photographing she has learnt from her father and brother and from the top British landscape photographers.

 As I have mentioned before, our sponsor was Rank Xerox and the company’s  managing director, Zygmunt Lucek appreciated her education and employed her  as a translator. She worked for the company on many translation projects in Poland and in England. Her translations of technical manuals were appreciated by the engineers, who, as they said, for the very first time could at last understand what they were reading (note that the manuals were translated before, but obviously not that well) -that was a great compliment for Beata.

Frequent trip to UK made Beata fall in love with this country but she also met and English blue- eye gentleman who stole her heart and asked her hand in marriage. The wedding was an impressive event and as a strawberry blonde, she wore a beautiful,long, emerald green dress!

Beata continued working as a translator but her passion for photography re-ignited. A very reliable and caring husband bought her the latest Minolta 9 and supported all her dreams, plans and photographic trips. Her pictures started to appear in calendars and in photographic and travel magazines. Her biggest achievement was when in 2006 she was commissioned to do her first book „Cracow, city of treasures”. I was given this book by Beata and she signed it for me with the following words: for Jadwiga and Andrzej in memory of the time spent together and to show that it is never too late to fulfil ones dreams”

All her books have lovely dedications, „Cracow, City of Treasures” :  “to my husband John – for encouraging me to pursue my dreams, to my son Konrad for believing in me and my parents and brother for making it all  possible”.

Her next book „A year in the life of the New Forest” was published in 2007 and shows the beauty of that wonderful national park, with the forest not that new, as it is some 900 years old!

In 2009 two books were published  „ Blooms” and „A year in the Cotswolds” (my favourite),  this one dedicated also to her husband John who has been such a brilliant guide and companion and to her friends Frank and Anna for the very first inspirational trip to the Cotswolds.

In the introduction of „Blooms” we read: Beata Moore is a professional photographer, writer and a qualified botanist with a postgraduate degree in the subject, therefore flowers have a very special place in her heart. Why does she want to capture the beauty of the plants? For her, photography is a way of paying homage to nature’s most gracious creations and by acknowledging their aesthetic value, of contributing something to the preservation of the planet.

A very funny story is connected with a book „A year in the Cotswolds”, one of the critics wrote a review how perfect the book is and how wonderful the photographs are, but Cotswolds in reality is not really THAT beautiful! Well, it is perhaps the biggest compliment for a photographer!  

Another year brought yet another book, this time,  “The Square Mile – Photographic Portrait of the City” and the book is dedicated to her beloved son Konrad, who finished university and started to work in the City.

In the year 2011 „The Channel Islands” book was published. The book was dedicated to her brother Grzegorz, with whom she spent many happy days by the seaside. These islands are indeed wonderful with great beaches, intriguing rocks exposed at low tide and many historic buildings.  

Last year, Beata’s book „Portrait of Wimbledon” was published by Halsgrove Ltd publishers. It shows the history and beauty of this elegant town, so closely connected with tennis.  I also know that she has just finished working on yet another book „Surrey Hills”.  

This is the story of Beata, a red head who started as a translator and interpreter at Polish International Championship and through her hard work and artistic  talents conquered England. Here is what Joanna Kołacka, my English teacher, who reads Beata’s and my blog writes about her:  
“You have talent for noticing things and interpreting them in an artistic way. With great sensitivity you can both describe the beauty and charm of unusual objects and add colour to simple ones. After reading your entries, I always feel uplifted and wonderful. Thank you very much”. 

I think she said it all, I can’t add anything else. Through her story, I wanted to show you that not all who immigrate have to forget about their dreams and do some basic physical jobs. There are many people who made it, like “our Beata”, who through hard work, thanks to her talent and determination reached for the sky. I also know that talent and  hard work is one thing but one also needs a support of someone who believes in you, like Beata had a trust and support of her blue-eyed husband!  

You can see her work on her website: www.beatamoore.co.uk and on her facebook:  https://www.facebook.com/BeataMoorePhotography

 

 

 

 

 

 

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.