Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Informacje’

Rozmowa z Zbigniewem Adrjańskim o Polesiu, o jego ojcu Stanisławie Adrjańskim oraz o tym jak mój rozmówca został „ekspertem od dróg wodnych” 

Okiem Jadwigi

Polesia Czar Wspomnienia, Gawędy, Opowieści

Polesia Czar
Wspomnienia, Gawędy, Opowieści

Wspomnienia, gawędy, opowieści z Polesia wydane w książce pt. „Polesia czar”, z piękną ilustracją twego ojca na okładce (dworek szlachecki na Polesiu, gdzieś w mohylewskiej guberni) budzi duże zaciekawienie?

Zbigniew Adrjański

Książkę wydało wydawnictwo „Marpress”, z Gdańska bardzo zasłużone dla Gdańska i kultury kresowej. Bo w Gdańsku, Sopocie na Wybrzeżu mnóstwo jest kresowiaków. Wiem to zresztą od dawna. Moja rodzina przyjechała tu jeszcze w maju 1945. Toteż moja książka cieszy się na Wybrzeżu znacznym zainteresowaniem. Mam też osobiste wypowiedzi na jej temat od różnych znajomych.

O.J.  A co ludzie mówią o Twojej książce?

Z.A. Mówią, że jest nostalgiczna. Opisuje lata mego dzieciństwa, na Polesiu, którego już nie ma. Moich biskich i kochanych. Dom babci, W którym się wychowałem. Słowem lata „sielskie i anielskie”, które jednak wcale takie nie były? Bo już wkrótce wybuchnie wojna polsko – niemiecka, która strasznie wygląda w Brześciu nad Bugiem, obok „Twierdzy”. I zaraz potem napaść sowiecka na Kresy 17 września 1939.

O.J. Czy ty to wszystko opisujesz?

Z.A. Nie, chyba nie opisuję, bo programowo nie jest to książka martyrologiczna. Jest wiele książek z okresu wojny, okupacji sowieckiej i niemieckiej, na Kresach. Strasznych wydarzeń, jakie tam przeżyła ludność polska. Opisuję jednak inny okres, wcześniejsze lata. Jeśli tam są jakieś moje okupacyjne wspomnienia – to, dlatego, że nie sposób się od nich uwolnić. Na spotkaniach autorskich, mam za to okazję do wielu poważnych rozmów na ten temat. A nawet dyskusji. Pyta głównie młodzież. Starsi odpowiadają. Ja też słucham. Czasem tylko kieruję dyskusją na te

Stanisław Adrjański

Stanisław Adrjański

bolesne tematy. Chociaż jak powiadam: moja książka to gawędy kresowe, w stylu pana – wańkowiczowskim, choć są inne zawistne porównania krytyków i recenzentów.

O.J.  Powiedz, o czym rozmawiają kresowiacy? Jaka siła tajemna, was łączy?

Z.A. Uśmiechamy się przede wszystkim do wspomnień. Każdy do swoich. Ale do moich wspomnień też się ludzie uśmiechają. Łączą nas wspólne obrazy, pejzaże, język kresowy, który czasem naśladuję. A raczej sposób mówienia, albo intonacja tylko! Jeżeli ktoś myśli, że wieczór kresowy- to zgromadzenie „rewizjonistów” czy „rewanżystów” z, pośród których ktoś zaraz wstanie i ryknie do zebranych, „Mości Panowie! Na Kowno!” to się grubo myli Panuje nastrój łagodnej melancholii.

O.J. Nikt z was nie chce odbierać Łukaszence, czy Litwinom swoich włości?

Z.A. Ja myślę, że wśród moich Czytelników – mnóstwo jest takich, którzy nawet swoich „papierów nadbużańskich” do tej pory nie odebrali? Kresowiacy to na ogół, po tej i tamtej stronie Bugu -to ludzie biedni, starzy, często kobiety i wdowy, mało zresztą zaradne starsze panie. Nie stać ich na drogie wycieczki na Kresy, do miejsc swego urodzenia. Na bywanie w drogich kawiarniach i restauracjach kresowych, które wyrastają jak „grzyby po deszczu”, ale tylko z nazwy są kresowe. byłem zresztą niedawno w takiej „karczmie kresowej”, która chciwa jest na pieniądze. Kresowa z nazwy

Stanisław Adrjański z motorniczym płyną na inspekcję dróg wodnych

Stanisław Adrjański z motorniczym płyną na inspekcję dróg wodnych

mało zachęcająca do kolejnych odwiedzin i autora i moich czytelników, którzy tam byli ze mną, zaproszeni na takie kresowe spotkanie – oskubano nas tego wieczoru strasznie, z „wszelkiej waluty”.

O.J. Nie trzeba było się zgadzać?

Z.A. Ale jak odmówić takiemu zaproszeniu, kiedy jeszcze wcześniej zgromadzono tam moich czytelników? A nawet wysłano do podpisu moje książki. Jest zresztą w kraju duża tęsknota do takich spotkań, zgromadzeń kresowych, do miejsc gdzie gromadzą się kresowiacy. Dziwne, że nikt tego nie zauważył Gdybym był młodszy, założyłbym dużą partię kresową, został posłem, albo senatorem. A tak można tylko pomarzyć.  W Polsce, nie ma zresztą popularnej gazety kresowej czy wydawnictwa, które żyć może sobie spokojnie, ze wznowień przedwojennych książek kresowych pisarzy. Nie ma oczywiście Muzeum Kresowego. Nie ma Instytutu Polskich Kresów Wschodnich, na którymś z uniwersytetów. A to już poważne niedopatrzenie. Czy też, po prostu strach przed tym, co o nas powiedzą sąsiedzi, na wschodzie.

O.J. A co powiedzą, rzeczywiście, nasi sąsiedzi, z drugiej strony Bugu.

Z.A. Pewnie powiedzą, że „polskim panom” zachciewa się: „Polski od morza do morza”. Dlatego boimy się tworzenia takich instytucji. Boimy się dokumentacji na ten temat i wiedzy o tym:, co właśnie Polska wniosła do kultury i nauki dawnych Kresów wschodnich. Tam gdzie obecnie

Zbigniew Adrjański prowadzi wieczór autorski p.t. Polesie którego już nie ma – w towarzystwie : Adrianny Godlewskiej Młynarskiej

Zbigniew Adrjański prowadzi wieczór autorski p.t. Polesie którego już nie ma – w towarzystwie : Adrianny Godlewskiej Młynarskiej

są inne państwa, narody (po przesiedleniach) czy uniwersytety. A coś przecież z naszego wkładu w kulturę tych regionów zostało.

O.J.  Na twoich imprezach autorskich pojawiła się też wystawa fotograczna pt. „Polesie, którego już nie ma”, ze zbiorów ojca twojego Stanisława Adrjańskiego. Inspektora dróg wodnych na dawnym Polesiu. W Muzeum Niepodległości, w Warszawie gdzie tę wystawę prezentowałeś, wzbudziła ona ogromne zainteresowanie.

Z.A. Przypadkowo odnalazłem ten album w dokumentach po śp. moim zmarłym w roku 1969 ojcu, Stanisławie Adrjańskim i powiększone z tego albumu zdjęcia, znalazły się na tej wystawie, pod osobistym zresztą patronatem marszałka Struzika, który ostatnio tak jak wiele osób i marszałków z innych województw deliberuje nad tym jak przywrócić żeglugę na Wiśle? A może nawet udrożnić Wisłę tak, żeby powstała magistrala Wielka wodna: Gdańsk – Morze Czarne. A nawet droga wodna przez kanał bydgoski, inna jeszcze magistrala łącząca: Berlin z Elblągiem, Królewcem czy Kłajpedą. Pisze o tym obszernie „Dziennik Bałtycki” i prasa pomorska. Chociaż debata na ten temat jakby ucichła, po wydarzeniach na Ukrainie. Ale od tego czasu, gdy wystawa „Polesie, którego już nie ma” pokazana została w Muzeum Niepodległości (dopytują się o nią również inne muzea tym tematem zainteresowane!) uchodzę za „eksperta w dziedzinie dróg wodnych”. Sytuacja dojrzała. Zakończyliśmy właściwie pierwszy etap budowy autostrad w Polsce. Ale już widać, że na tym się nie skończy. Od

Publiczność, w Muzeum Niepodległości oklaskuje autora

Publiczność, w Muzeum Niepodległości oklaskuje autora

pierwszego dnia włączenia ich do ruchu, jeżdżące tiry, niszczą nowe asfalty i obwodnice. Drogi nadal są zatkane. Przejazdy graniczne zatkane lub co rusz zatykane. Ilość tirów i ciężarówek przewożących wielkie gabaryty, będzie narastać. Wszystko to: rudę żelazną, węgiel, wielkie kłody drzewa, maszyny rolnicze, nowe samochody ładowane na przyczepy – można spławiać wodą. Rozładować drogie autostrady. Udrożnić Wisłę. To samo zresztą dotyczy zboża, kartofli, buraków, koni i, bydła wożonego w dalekie trasy, na tirach. Czy to jest humanitarne? Setki zwierząt przebiega codziennie przez drogi i autostrady. Ginie w wypadkach. Ekolodzy mówią, że pogłębiarki i kopanie wałów nad Wisłą zagraża lęgom ptasim albo żerowiskom bobrów.

O.J. Jesteś za regulacją Wisły?

Z.A. Jestem za regulacją Wisły oraz innych rzek w Polsce, które płyną niewykorzystane ku morzu, brudne, zatrute i zaniedbane. Jestem za umiarkowaną regulacją rzek i budową kanałów, które dadzą ludziom zatrudnienie, pozwolą na budowę małych elektrowni wodnych, budowę zbiorników wodnych, które zapobiegną powodziom. To wszystko kosztuje znacznie mniej niż obecna budowa dróg, autostrad, czy nowych szybkich linii kolei żelaznych. Nie dajmy się zwariować tym, którzy twierdzą, że przewozy tirami czy pociągami są tańsze? Nie mówiąc już o tym, że w Polsce ginie ok. 3,5 tys. ludzi rocznie w wypadkach drogowych. Odszkodowania z ubezpieczenia na życie, ubezpieczenia od powodzi – wynoszą dziesiątki miliardów złotych w Polsce. Wielki skarb narodowy, jakim są drogi wodne niezwykle zresztą usytuowane w Europie, jakby specjalnie stworzone do przewozów – dla całego europejskiego kontynentu. Są niewykorzystane. Zablokowane do przewozów również dla innych krajów. Wynajmujmy może nasze drogi wodne innym, którzy to bogactwo wód bezustannie płynących do morza – potrafią wykorzystać. Chociaż to trochę jednak szkoda.

O.J.  Zbyszku, dziękuję za rozmowę.

 

Mój Tato, nasz dziadek i pradziadek

Mój Tato, nasz dziadek i pradziadek

Jak wiecie blog mój nie jest blogiem społeczno- politycznym, nie zajmuję się polityką, nie komentuję takich czy innych postępków panów polityków, choć uważam, że w życiu trzeba być przyzwoitym człowiekiem, szczególnie, gdy wchodzi się na świecznik. Na tym świeczniku wszystko jest lepiej widoczne, łatwiej zajrzeć pod podszewkę każdego człowieka, informacja jest ogólnie dostępna, więc o ukryciu tego czy owego mowy nie ma.

Ponieważ telewizja podaje nam obfite szczegóły z życia wzięte, nie ma co z nią konkurować, a poza tym mamy tysiące blogów, gdzie możemy poczytać opinie bloggerów na tematy dnia codziennego.

Dzisiaj chcę opisać zdarzenia ostatnich dni, jakie miały miejsce w pewnym szpitalu w Warszawie, na oddziale kardiologicznym, na który trafił mój ojciec..

Poprzedni post zamieściłam 13 stycznia 2012 r i można go przeczytać tutaj; http://www.okiemjadwigi.pl/powrot-taty/

Tydzień temu, no może trochę więcej niż tydzień, 16 czerwca napisałam o konieczności przewiezienia ojca do szpitala. Ufna, pełna optymistycznych myśli, pewna, że jest to jedyna droga do usprawnienia i leczenia starszego człowieka jechałam za karetką do szpitala. Po prawie sześciogodzinnych badaniach diagnostycznych ( w tym czasie ojciec leżał w maleńkiej  salce  izby przyjęć  wraz z innymi ciężko chorymi potencjalnymi pacjentami, lekarz dyżurny podjął decyzję –OIOM! Oddział kardiologiczno – wewnętrzny.  Okej. Zawieziony na wózku inwalidzkim, położony i szybko podłączony pod monitoring pracy serca.  Rozpoznanie brzmiało: niewydolność serca, niewydolność nerek.

Na szpital zdecydowałam się tylko dlatego, że nogi były jak balony, a co za tym idzie skóra była za mała, aby wytrzymać, popękała i  porobiły się rany na obu kończynach, twarz również była opuchnięta. W tej sytuacji była to jedyna słuszna decyzja.

Nieco uspokojona, bo to jednak szpital, o którym do tej pory miałam  dobrą opinię. Pomoc została zapewniona.

Stałam nad łóżkiem, i myślałam, że nie zabrałam pampersów, muszę jechać do domu, środki czystości, ręcznik, pojemnik na szczękę, i inne takie duperele, trzeba przywieźć natychmiast. Dobrze, że szpital nie tak daleko od domu, a ja zmotoryzowana. Po piętnastu minutach wszystko było dostarczone.

W głowie kłębiły się myśli, skoro rany na nogach, niewydolność serca, nogi opuchnięte, pewnie podłączą go pod pompę, aby pozbyć się nadmiaru płynu, jak to było w kwietniu 2012, szybko, bezpiecznie bez konieczności długiego leżenia w szpitalu. Przeglądałam epikryzy wypisowe z tamtego okresu i jasno czarno na białym widziałam, jakie procedury zastosowano. Ale ja nie jestem lekarzem, nie mam wpływu na podejmowane decyzje, na OIOMIe są dwie panie doktor, znają się na swoim fachu i to nic, że są bardzo młode! Jedna już prowadziła ojca z dobrym skutkiem. Jednak nieśmiało w rozmowie pytam, czy coś na rozpuszczanie krwi ojciec dostanie, tak, tak kleksan.  OKej. Sama mam problemy z sercem, więc wiem, co to kleksan, jak działa, potencjalne skrzepy w nogach  będą rozpuszczane, będzie zabezpieczony. Około północy uspokojona opuszczam szpital.

Następnego dnia, furosemid podawany dożylnie spełnia swoje zadanie,  kroplówki, ojciec ma cewnik, torba za torbą jest opróżniana, nogi powolutku zaczynają przypominać pierwotny kształt. Robione są badania pomocnicze, jakie? Niestety nie wiem. No cóż nie chcę być upierdliwym opiekunem, więc tylko od czasu do czasu mam kontakt z lekarzem prowadzącym. Miła młoda osoba. Zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą,  no i konieczna jest konsultacja dermatologiczna. Dobrze. Ojciec od lat ma ranę na twarzy jest to odmiana raka skóry w tym stadium i w tym wieku niegroźna. Natomiast popękane z wysiękami rany na nogach muszą być obejrzane przez dermatologa.

W niedzielę 22 czerwca dostaję wiadomość, że pacjent wychodzi następnego dnia. Nie ja dostaję wiadomość, ponieważ ojcem opiekuje się pani, to ona zostaje powiadomiona o decyzji. Następnego dnia rozmawiam z prowadzącą  lekarką.

Wydajemy pani pacjenta, będzie leżący, proszę powiedzieć, czy pani sama odbierze czy zamawiamy transport. Leżący pacjent i ja sama? Potrzebny transport.

Pytam, jaki jest stan pacjenta, przecież ma jeszcze cewnik. Nie stawał na nogi, leżał cały czas, czy nie uważa pani, że powinniśmy pozbyć się cewnika, postawić faceta na nogi, zobaczyć jak zareaguje, i dopiero wtedy podjąć decyzję?  Pani doktor nie oponuje i stwierdza, że skoro takie jest moje zdanie to wypis będzie we wtorek, a dzisiaj wyjmiemy cewnik.

Następnego dnia przyjeżdżam do szpitala na umówioną godzinę, aby odebrać wypis, czekam godzinę a może dłużej na sali dziennej, w końcu pytam pielęgniarek czy jest lekarz prowadzący. Nie, wyszła do domu dwie godziny temu (pomimo wyznaczenia mi godziny spotkania). Hmmm myślę sobie, coś tu nie gra….

Pielęgniarki widzą moje zmieszanie  i mówią z troską w głosie, niech się pani nie martwi,  jest stażysta, który współpracuje z panią doktor,więc on wyda pani wypis i recepty.  I rzeczywiście. Miły młody człowiek, który chyba tylko widział ojca, gdy mijał salę chorych, stara się jak może wyjaśnić mi, co i jak.

Ponieważ czekamy na transport umówiony na godzinę dwunastą, przeglądam epikryzę wypisową i z nudów porównuję wykonane badania z rokiem 2012. I cóż widzę?  Na tym wypisie czarno na białym widnieje opis, z jakim schorzeniem chory został przyjęty, dlaczego na OIOM, dlaczego przeniesiony i jakie badania wykonano.

I tutaj pełne zaskoczenie, porównując wykonane badania i ich wyniki okazuje się, że facet z niewydolnością nerek nie ma wykonanego podstawowego badania ogólnego moczu! No tak można powiedzieć widocznie nie było takiej potrzeby, hmmm…. Ale był cewnikowany, mocz był ze świeżą krwią przez trzy dni, gołym okiem widać było kłaczki  krwi, dwa kolejne dni zmiana koloru i w końcu czysty, mocz w worku, ale  najlepsze oko to nie badania laboratoryjne.

W takiej sytuacji przy wskaźniku kreatyniny 167 (norma jest 104) nie ma zlecenia na badanie ogólne moczu, aby stwierdzić, czy jest białko w moczu, krwinki, oraz leukocyty? Nie, to niemożliwe. Ufna jak dziecko, zwracam się do lekarza dyżurnego z prośbą o wydrukowanie badania moczu, ponieważ przy wypisie przez przeoczenie nie wydrukowano wyników. Lekarz dyżurna, sprawdza w systemie i stwierdza, że to badanie ( koszt 10 zł) nie było zlecone, dlatego go nie ma, dlatego go nie dostałam… Czytam wypis dalej, i znowu nie widzę wpisanego kleksanu, o którym rozmawiałam z lekarkami na OIOMIE. Gdyby był podany, zaznaczono by w wypisie.

O 14.30 mamy transport i wydany ojciec wraca do domu.  W epikryzie napisano woda w lewym płucu, chory w dobrym stanie ogólnym.

A ja zastanawiam się, czy człowiek, który ma dziewięćdziesiąt lat nie zasługuje w Polsce na godne leczenie, czy może tylko dla dobra tego państwa pracować czterdzieści pięć lat, jako kierowca autobusowy, czy płacąc miesiąc w miesiąc składki ZUS, nie zasługuje na badania zgodne z procedurą?

Czy ogłupieliśmy? Czy młodzi  pracownicy Narodowego Funduszu Zdrowia ustalając procedury, nie zastanawiają  się, że też będą starzy, i że te procedury obowiązujące dzisiaj w szpitalach wymyślone przez nich , będą ich dotyczyły także? Bo młodość jest krótka a starość długa?!

Z moich prywatnych rozmów jasno wynika, że po siedmiu dniach szpital ma obowiązek wypisać chorego. Przetrzymywanie chorego dłużej grozi nie zapłaceniem szpitalowi za leczenie pacjenta. Gdy stan chorego pogorszy się,  będzie można znowu wezwać karetkę, odczekać na ostrej izbie przyjęć kolejne sześć godzin i znowu być przyjętym do szpitala, za który NFZ znowu zwróci pieniądze. Tylko zadaję sobie pytanie, czy nas wszystkich ludzi stać jest na bezsensowne wydawanie pieniędzy. Znaczy szpital ma zarabiać, znaczy o co chodzi?

Informuję, że ojciec jest teraz pod opieką lekarza pierwszego kontaktu, ( i to znakomitego) który był u niego, czyli kolejna osoba zaangażowana w cykl leczenia.

wisteria alba, już tylko można zapłakać

wisteria alba, już tylko można zapłakać

 

 

A ja sobie myślę, Tatku, nie wiem czy chciałeś, aby tak wyglądała służba zdrowia, opieka nad starymi ludźmi wtedy gdy byłeś młody pełen zapału i  gdy tę naszą Polskę i Twoją ukochaną Warszawę odbudowywałeś po wojnie.

 

Dzisiaj  właśnie  otrzymałeś najlepsze podziękowanie.

Ostatnio otrzymałam pocztę a w niej list od Zbyszka Adrjańskiego, z którym na łamach tego bloga rozmawiałam kilkakrotnie, oto on:

” Droga Jadziu

Wracam do tematu: „piosenka i sztuka” – o czym rozmawialiśmy kilka miesięcy temu w Twoim portalu „Okiem Jadwigi”.

Tadeusz Chyła "Z parasolem"

Tadeusz Chyła „Z parasolem”

Właśnie zmarł, niestety, Tadeusz Chyła: artysta polskiej estrady, pieśniarz, piosenkarz, „bard z gitarą”. Jedna z najbardziej charakterystycznych postaci naszego środowiska. Człowiek powszechnie znany i lubiany, w naszym mocno skąd inąd zawistnym „światku” estradowym, cichy i skromny, choć „Tadeuszek” (tak go nazywaliśmy) sukcesy miał wielkie – jako śpiewający balladzista. Jego ballady: „Cysorz”.http://www.youtube.com/watch?v=x2w_G2TpkWU

„Pochód świętych”,http://www.youtube.com/watch?v=VNgNxz2rcos

„Sen psa”, http://www.youtube.com/watch?v=aHUuUjuo2XI;     „Asceta” http://www.youtube.com/watch?v=tCVwyt9wFJU,

„Silna grupa pod wezwaniem – Pastuszek i gąski” http://www.youtube.com/watch?v=FGOKWJLyOO0; „Makary”, „Złota kareta” – dowcipne, mocno aluzyjne, bardzo malarskie zresztą – znała cała Polska. Chyła komponował je do znakomitych zresztą tekstów Andrzeja Waligórskiego, Romana Sadowskiego, Jerzego Fedorowicza – ale „cała reszta” była „magiczną interpretacją” Tadeusza.

Napisałem o nim dwie książeczki zatytułowane i wydane w PWM „Tadeusz Chyła i jego ballady” (1974) oraz „Cysorz polskiej ballady” (1976). Nie będę zatem tu się powtarzał. Byłem też chyba pierwszym dziennikarzem, który zrobił wywiad z Chyłą dla Programu III PR. Byłem zawsze zafascynowany jego osobą i jego twórczością. Tadeusz Chyła wygrywał „giełdy piosenki”, w Warszawie, jak chciał – skoro tylko się na nich pojawiał. Zdobywał też różnego rodzaju nagrody i wyróżnienia na festiwalu w Opolu.

Rzadko jednak, kto wie, że był utalentowanym malarzem, kolorystą, absolwentem Liceum Plastycznego w Gdyni – Orłowie. A następnie Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku

Okładka Folderu Wystawa obrazów Tadeusza Chyły

Okładka Folderu Wystawa obrazów Tadeusza Chyły

(obecnie ASP). Tadeusz Chyła, w pracowni prof. Juliusza Studnickiego – tworzył znakomite martwe natury, akty i pejzaże. Wyróżniał się wśród uczniów profesora, dziś znakomitych malarzy, którzy z nim studiowali . Tadeusz zarabiał również na życie jako malarz – tworząc piękne freski na ścianach gdańskich kamieniczek.
Nikt nie przypuszczał, że porzuci malarstwo dla piosenki ? Porwała go jednak twórczość kabaretowa i pieśniarska. Najpierw w legendarnym już „Bim-Bomie”. Potem w kabarecie „To-tu”, który sam stworzył. Kabarety tego okresu, w Gdańsku, pełne były śpiewających i występujących malarzy. Ale Tadeusz Chyła zrobił wśród nich karierę największą: właśnie jako śpiewający malarz i balladzista. Nie da się ukryć, że zaniedbał tym samym mocno malowanie obrazów, chociaż namalował ich sporo!

Kilka dni temu zakończyła się właśnie, w Domu Kultury Stokłosy, na Ursynowie (w tzw. „Galerii U”) wystawa

Tadeusz Chyła "Pod lasem"

Tadeusz Chyła „Pod lasem”

Tadeusz Chyła "Rogozno"

Tadeusz Chyła „Rogozno”

obrazów Tadeusza Chyły – zatytułowana: „Liryczny kolorysta”. Kurator tej wystawy Blanka Wyszyńska-Walczak, zgromadziła przy pomocy przyjaciół p. Anny Chyły (wdowy po Tadeuszu) około 40 obrazów artysty. Podobno jest ich znacznie więcej! Zebrani na wystawie przyjaciele, znawcy malarstwa, krytycy i recenzenci zgodnie orzekli, że Tadeusz Chyła był bardzo interesującym malarzem. Bardzo piękne malował obrazy i szkoda, że o jego malarstwie tak mało wiedzieliśmy gdy żył. Otwarcia swojej wystawy, zresztą nie doczekał (zm. 23 lutego br.)
Mam nadzieję, że wystawa ta zostanie również pokazana w Muzeum Piosenki Polskiej w Opolu – które rodzi się w bólach i nie bardzo wie, kogo ma wystawiać? I co? Na pewno Biuro Wystaw Artystycznych w Sopocie, pokaże być może wystawę Tadeusza Chyły – w okresie festiwalu? Gdyż Tadeusz mocno związany był z tym miastem i festiwalem…
A nam, z Tobą Jadziu pozostaje życzyć mu, tam gdzie jest? A jest na pewno w niebie (po tylu ciężkich chorobach, na tej ziemi, które znosił mężnie) aby nawiązał dobre

Tadeusz Chyła "Zielony"

Tadeusz Chyła „Zielony”

kontakty z jakim wpływowym świętym. Najlepiej też artystą. Mam na myśli Jana Pawła II. I ten dopomógł mu aby jego obrazy nie trafiły do muzealnych magazynów. Tylko niosły uśmiech i radość. Tak jak jego piosenki.

No, a muzealników polskich i „galerników” (czytaj właścicieli galerii) nadal prosimy, aby przypomnieli sobie, że na ujawnienie swoich talentów malarskich czekają po latach inni jeszcze artyści estrady, tacy jak : Hanka Ordonówna, Czesław Niemen, Zbigniew Lengren, Jerzy Affanasiew, Kazimierz Szemioth… Wymieniam tylko nieboszczyków, bo wśród żyjących artystów „malarzy zawodowych” czy niedzielnych jest jeszcze więcej!

A tymczasem słychać powszechnie narzekanie na brak wydarzeń w naszych galeriach malarskich. W galeriach jak i w muzeach nie tylko z piosenką związanych – trzeba umieć tworzyć ciekawe wydarzenia: jak to zrobiła p. Blanka Wyszyńska-Walczak. Wystawa obrazów Tadeusza Chyły jest właśnie takim wydarzeniem.

Kłaniam się Tobie Jadziu – z wielkim uszanowaniem

Zbigniew Adrjański

Cysorz 

Tadeusz Chyła "Żółty"

Tadeusz Chyła „Żółty”

Cysorz to ma klawe życie

Oraz wyżywienie klawe!

Przede wszystkim już o świcie

Dają mu do łóżka kawę.

A do kawy jajecznicę.

A jak już podeżre zdrowo, To

To przynoszą mu w lektyce

Bardzo   fajną  cysarzowo.

Słychać werble i fanfary,

Prezentują broń ułani…

– Posuń no się stary!

Mówi najjaśniejsza  pani…

Potem  ruch się robi w  izbach,

Cysorz z łóżka. wstaje letko,

Siada sobie w złoty zycbad,`

Złotą  goli się  żyletką.

Wesolutki, ogolony,

Rześko czując się i zdrowo.

Wkłada ciepłe kalesony

I koszulkę flanelową.

A  tu przyjemności  same !

A tu niespodzianek wiele!

Przynoszą mu  „Panoramę” ,

„WTK” i ,,Karuzelę”,
„Filipinkę” i „Spotrowca”

I skrapiają perfumami,

I może grać w salonowca

z marszałkiem i z ministrami!

Salonowiec  to sport miły

Lecz  cysarska pupa  – tabu!

On ich może z całej siły,

A oni go  muszą słabo!

…po zabawie,  złota  cytra

Gra prześliczną  melodyjkę

Cysorz bierze z szafy litra

I odbija berłem szyjkę.

Sam popije, starej niańce

Da pociągnąć dla ochoty,

A kiedy już jest na bańce,

To wymyśla różne psoty!

Ot – teściową otruć każę,

Ąlbo zaszlachtować  stryjca …

…dobrze, dobrze być  cysorzem,

choć tu świnia i krwiopijca!

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.