Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Historia’

4.03 – Imieniny Kazimierza, w sporcie był jeden Kazimierz, najsławniejszy i najmilszy, trener tysiąclecia. Mowa oczywiście o Panu Kazimierzu Górskim. Gdyby żył to w dniu 2 marca ukończyłby 90 lat.

Cokolwiek byśmy nie napisali o Panu Kazimierzu to będzie za mało. To będzie tylko nasze spojrzenie, choć dalekie od prawdy, bowiem całkowicie subiektywne spojrzenie na Pana Kazimierza, człowieka, który żył dla innych. Kiedyś powiedział: „… miałem szczęście do ludzi, miałem taką możliwość, że spotkałem ich wielu i wiele ciekawych postaci, a poza tym mam takie usposobienie, że zawsze lubiłem towarzystwo…”. Papierosów nie palił, ale okazjonalnie zapalał cygaro, mówiąc: jak zapalę to padnie bramka. Jego ulubionym trunkiem był „Napoleon”. Pani Maria – żona Pana Kazimierza, osoba niezwykle ciepła, pełna miłości i zrozumienia dla pasji męża, odeszła w roku 2005. W tym szczęśliwym małżeństwie przeżyli 60 lat.

Pana Kazimierza poznałam wiele lat temu i mogę powiedzieć, że lubiliśmy się i to bardzo.  Spotykaliśmy się w Polskim Komitecie Olimpijskim, na spotkaniach oficjalnych i towarzyskich, Balach Mistrzów Sportu, gdzie zawsze siedział przy tym samym stoliku ze swoją małżonką w towarzystwie Krystyny i Henryka Loski, wiecznie uśmiechnięty, sypiący dowcipami, czarujący pan, prawiący miłe komplementy damom. Pan Kazimierz… W roku 1992 w Barcelonie przesiedzieliśmy w hotelowym barku chyba do czwartej rano, sącząc jakiś złocisty trunek. Rozmowa dotyczyła sportu, piłki nożnej no i oczywiście badmintona. Uważał, że jest to świetny sport dla młodzieży i był pełen podziwu, że jestem prezesem tego Związku. Na marginesie dodam, że na IO 1992 w Barcelonie badminton debiutował w programie Igrzysk, a Polski Związek Badmintona zakwalifikował do tych Igrzysk 5 zawodniczek – Bożenę Siemieniec, Wiolettę Wilk, Beatę Sytę, Bożenę Wojtkowską Haracz, Katarzynę Krasowską i zawodnika Jacka Hankiewicza.

Żona pana Kazimierza, Maria kiedyś powiedziała cyt.”… Kazik to dziwny człowiek, bardziej troszczył się o innych niż o siebie. Przesadzał, bo czasami wiązaliśmy koniec z końcem, a on powtarzał swoje „widocznie los tak chciał”. Najbardziej wkurzył mnie po mistrzostwach światach w RFN, kiedy najpierw komuś z PZPN podarował lekką rączką samochód marki BMW, i to tylko, dlatego, że sam go otrzymał w prezencie… Potem setki innych upominków porozdawał zupełnie obcym ludziom”. ( Na podstawie książki M. Polkowskiego Alfabet pana Kazimierza”.

Lubił korzystać z tramwaju lub autobusów, aby dowiadywać się bezpośrednio od kibiców, co sądzą o reprezentacji oraz całej piłce nożnej. Pan Kazimierz…

W ubiegłym tygodniu, w Muzeum Sportu i Turystyki odbyła się promocja książki Macieja Polkowskiego pod tytułem „Alfabet Pana Kazimierza”. Autor książki urodził się w Warszawie, jest dziennikarzem, absolwentem filologii polskiej na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Od 1972 do 2004 był dziennikarzem „Przeglądu Sportowego” a w latach 1990-1994 redaktorem naczelnym. Jest redaktorem naczelnym „Polskiej Piłki” oraz przewodniczącym Komisji ds. Mediów PZPN. Poza tą książką wydał kilka innych oczywiście dotyczących piłki nożnej. Alfabet Pana Kazimierza jest książką, która powstała na bazie wywiadu nagranego z panem Kazimierzem wtedy, gdy zdrowie mu dokuczało i to bardzo, ale Maciek zdążył. I chwała mu za to.  A oto kilka urywków z promowanej książki:

„… D jak Deyna

Kazimierz Deyna – czasami wybuchają spory, kto pierwszy, a kto drugi? Ale na pewno Kazio mieści się w trójce najlepszych piłkarzy w historii Polski. Był kapitanem reprezentacji w tym najświetniejszym okresie; nazwali go królem środka boiska. Indywidualista taki, a miał coś w psychice, ze lubił być taki trochę samotny. To była taka pewna cecha charakteru. W zespole mile widziany z tego powodu, iż coś potrafił w czasie gry. Wydaje mi się, iż był trochę takim marzycielem. Kazio bokiem tu, bokiem tam, ale nikomu to nie przeszkadzało. Mocno przeżyłem jego tragiczną śmierć, 1 września 1989 r w wypadku drogowym na autostradzie w San Diego. Niektórzy uważali Kazia za mruka i jednocześnie człowieka pozbawionego poczucia humoru. Nic bardziej mylnego. Potrafił z kamienna twarzą, zrobić kawał, o którym długo opowiadano. Jedną z jego „ofiar” bywał Jacek Gmoch. Pamiętam, kiedy podczas mistrzostw w 1974 roku niemal odchodził od zmysłów, gdy ginęły notatki z jego bezcennymi zapiskami, jako szefa banku informacji. Zbieramy się na odprawę, a Jacek wierci się, gdzieś lata jak kot z pęcherzem. No i potem okazało się, że to Kazio schował mu notatnik na żyrandolu wiszącym pod sufitem…”

Zbigniew Religa – o, pan doktor lubi piłkę nożna i to bardzo. Nie jest żadną tajemnicą, że kibicuje Górnikowi. Głównie chyba, dlatego, że kierował kliniką kardiologiczną w Zabrzu. Jest wybitnym fachowcem znanym na całym świecie. O jego sportowej pasji świadczył między innymi fakt, że zdecydował się wejść do Rady Patronackiej PZPN. Teraz pracuje na stanowisku ministra zdrowia i wcale nie ma mu, czego zazdrościć. (Zmarł 7 marca 2009 r).

Feliks Stamm –nawet wczoraj o nim rozmawialiśmy. Ja zawsze lubiłem boks, a miałem wielu znajomych bokserów. Wszyscy byli zawodnicy, olimpijczycy, medaliści nie mówią nigdy o nim inaczej, że oprócz tego, że był trenerem, to także był dla nich jak ojciec. Szczególnie lubię słuchać jak opowiada o nim Jurek Kulej – jak Papa Stamm ustawiał zawodników, jakie dawał rady. On, jak to się powiada, umiał czytać walkę w ringu. Facet, który znał boks od podszewki i umiał znaleźć odpowiednią receptę. Jego uwagi z reguły były słuszne i trafne..”

Pozwólcie, że zacytuję kilka ulubionych powiedzonek pana Kazimierza:

„…A za błędy się płaci…

Dopóki piłka w grze… to nigdy nic nie wiadomo…

Można wygrać, przegrać albo zremisować..

Jeżeli chodzi o filmy, to zawsze byłem po stronie Indian…

Piłka to bardzo prosta gra, cała intencja polega na tym, żeby strzelić jedną bramkę więcej…

Twierdziłem, że jestem monarchistą, bo pijam… „Napoleona”…

W roku 2006 w dniu 2 marca rozpoczęła się wielka seria uroczystości z okazji 85 lecia urodzin „Trenera Tysiąclecia”.  3 marca 2006 r został odznaczony przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

23 maja o godzinie 7.04 Pan Kazimierz Górski zakończył życie.

Alfabet Pana Kazimierza – wysłuchał i spisał Maciej Polkowski, Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam” Warszawa 2011

Nową pozycję na rynku wydawniczym przedstawiła

Wasza Jadwiga

Około 9 rano, a może trochę później, przyjechałam do maleńkiego miasteczka za Wałbrzychem. Nie wiem jak to się stało, ale pod wskazany adres dojechałam pytając tylko raz o drogę. Może dlatego, że samochód był oflagowany, oblepiony znakami Polskiego Komitetu Olimpijskiego, z napisem „ Fiat sponsor reprezentacji olimpijskiej, sponsor Polskiego Komitetu Olimpijskiego”. Jechało mi się jak po „maśle”. A może sprawa, jej ranga i powaga sytuacji pomagały mi w tej podróży? Jednym słowem dojechałam szczęśliwie pokonując prawie 500 km. Pamiętam ten dzień, słoneczny i taki radosny, ciepły, z podmuchami wiosny i zapachem ziemi i roślin budzących się do życia. Przed klatką stała jakaś sąsiadka. Na moje pytanie o pana Rajmunda ,padła krótka odpowiedź: Tak to tutaj na pierwszym piętrze. Krótkie pukanie, drzwi otworzyła Pani, jak się później okazało Jego żona. Poprowadziła mnie do pokoju, w którym na fotelu siedział jej mąż, autor listów wysłanych do PKOL, pan Rajmund. Powitanie serdeczne i rozmowa. Na początku trochę niezręczna, z dłuższymi przerwami, z ciszą zapadającą zbyt często. Biorę sprawy w swoje ręce. Przedstawiam się, opowiadam o moim mężu, o Polskim Komitecie Olimpijskim i o sobie. Opowiadanie o mnie i mojej pracy w sporcie zajmuje mi chwilę, ponieważ staram się nawiązać kontakt. Siedzę z jednej strony stołu  popijając herbatę, pan Rajmund z drugiej, zaś żona oraz córka i syn siedzą z boku, nie przeszkadzają, jak również nie wtrącają się do rozmowy. W pewnym momencie przypominam sobie, że mam list Prezesa PKOL do Pana Rajmunda, który mu wręczam i wtedy sytuacja zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Już wiadomo, że jestem tą właśnie osobą, na którą czekano od dłuższego czasu. Już wiadomo, że mam upoważnienie do działania w imieniu PKOL, już wiadomo, że jestem wysłannikiem, który ma pomóc w odebraniu materiałów i przekazaniu ich do Muzeum Sportu. Atmosfera się rozluźnia, spędzam kilka  godzin na bardzo miłej pogawędce zarówno z Panem Rajmundem jak i Jego Małżonką oraz córką i synem. Pijemy kawę, jemy ciasto, nie wiem doprawdy kiedy upływają nam kolejne godziny. Około drugiej po południu stwierdzam, że muszę już wracać, tak się umówiłam z moją Rodziną. Opowiadam o wnuczce, czteroletniej panience, która właśnie z prababcią Marcysią urzęduje u nas w domu. Ponieważ dokumenty Pana Rajmunda były spakowane w kartony, obiecuję, że każde pismo zostanie przeze mnie opracowane, zapisane, skatalogowane i wtedy wszystkie materiały zostaną przekazane do Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie za pokwitowaniem, które będzie przesłane na adres darczyńcy listem poleconym.

Wróciłam do Warszawy mając w oczach obraz człowieka siedzącego od lat w fotelu, mimo tego, pogodnego, uśmiechniętego, otoczonego Rodziną, która go kocha i szanuje. W sierpniu 1994 roku otrzymałam następujący list:

„… Miła mojemu sercu Pani Jadwigo! Odpisuję tym razem na adres Fundacji. Dostałem dziś list od Pani i ze smutkiem stwierdziłem, że mój list wysłany listem poleconym na Pani adres domowy, nie dostał się do Pani rąk. Wysłałem ten list na drugi dzień po otrzymaniu od pani powiadomienia, że wszystkie moje dokumenty przekazała Pani do Muzeum Sportu i Turystyki. Zawiadomiłem Panią w tym liście i potwierdzam w dniu dzisiejszym o ogromnej wdzięczności mojej za starania, jakie włożyła Pani w tą sprawę, ażeby wszystkie te dokumenty miały tak jasny wyraz objaśniający mój wysiłek dokumentujący wyraźnie, że w czasie mojej pracy wykonałem ogółem 1210 dwugodzinnych pokazów atletycznych oraz, że w moich występach nie opuściłem ani jednego województwa w naszym Kraju, a nawet w niektórych występowałem dwu i trzykrotnie. Jestem Pani oraz Jej Szanownemu Małżonkowi za Ich staranie niewymownie wdzięczny…. Dziękuję też za piękne zdjęcie, które otrzymałem. Pani prześliczna buzia uśmiechnięta będzie teraz zawsze przy mnie i będzie rozjaśniać moje smutne dni kalekiego starca. Dziękuję też Pani za karteczkę z Pani podróży. Czekam też na październik w moim życiu niezmiernie ważny, bo powinien być potwierdzeniem, że moje ciężkie życie, które poświęciłem jako żołnierz dla obrony Ojczyzny i jako sportowiec dla reprezentowania idei sportowych, nie poszły na marne i zostały właściwie docenione…”. Wymiana korespondencji trwała i mniej więcej co tydzień otrzymywałam listy odpisując na wszystkie skrupulatnie, a nawet wysyłając kartki i krótkie listy z moich podróży do Lozanny, Birmingham, Glasgow, czy innych miejsc, gdzie mieliśmy zawody w badmintonie lub też wyjeżdżałam w sprawach olimpijskich , a z tym wiązał się moje udział w  konferencjach marketingowych organizowanych przez MKOL w różnych miastach Europy jak Limassol, Florencja , Londyn, Spała, Lozanna, Kopenhaga, Denver, Colorado Springs, czy różnemiejscowości w Polsce. Starałam się napisać i wysłać dwa, trzy zdania, aby Pan Rajmund uczestniczył choć trochę w moim zwariowanym i szybkim życiu. Obowiązki służbowe związane z pracą w Polskiej Fundacji Olimpijskiej, kolejne umowy sponsorskie negocjowane przeze mnie oraz Arka B, pełnienie funkcji Prezesa Polskiego Związku Badmintona znacznie ograniczały mój wolny czas, jednak zawsze znalazłam chwilę, aby napisać krótki list do Pana Rajmunda.  Pod koniec listopada kapituła „Wawrzynu olimpijskiego”  Polskiego Komitetu Olimpijskiego ogłosiła wyniki konkursu. Oto one:

1994 rok

w zakresie fotografii

Wyróżnienia
Józef Krzywdziński – za 12 prac czarno-białych
Tadeusz Kowalski – wyróżnienie za portrety sportowe

w zakresie sztuk plastycznych Brązowy Wawrzyn
Edward Łagowski – „Kajakarz górski”, „Wioślarze”, rzeźba na kolumnie „Olimpijczyk”
Ewa Krynicka – „Gimnastyczka” i „Gol”

w zakresie literatury

Złoty Wawrzyn
Bogdan Tuszyński – „Przerwany bieg”, „Radio i Sport”, „Sportowe Pióra”

Srebrny Wawrzyn
Raymund Paprzyca-Niwiński – „Nigdy nie dałem kopnąć się w…”

Brązowy Wawrzyn
Elżbieta Duńska-Krzesińska – „Zamiatanie warkoczem”

Pomimo wielu obowiązków, pomimo zawodów w badmintonie oraz bardzo napiętego harmonogramu prac w PKOL, Andrzej dał się namówić na wyjazd do Pana Rajmunda i wręczenia mu dyplomu „Wawrzynu Olimpijskiego”. Pojechaliśmy samochodem, aby móc odbyć tę podróż w jeden dzień, na więcej brakowało czasu. Oto list jaki w  styczniu 1995 r otrzymałam : ”… Pani list z pozdrowieniami i zdjęciami Waszego pobytu w Boguszowie i u Was na Świętach ogromnie nas wszystkich ucieszyły. Zdjęcia były piękne. Dostojeństwo Pana Andrzeja wręczającego mi Dyplom Wawrzynu Olimpijskiego po prostu biło z Jego twarzy.(-) Pani Jadwigo, Pani jest u schyłku moich dni, jedyną osobą, która z niewiadomych dla mnie powodów schyliła się nad moim losem, zapisanym w mojej książce, podała mi swoją kochana dłoń w pracowitym geście, spisała te moje sportowe wysiłki w jedną całość i dokonała tego, że nawet za sto lat po moim odejściu w nicość, ktoś przeczyta, że był jakiś Paprzyca, co tam coś zrobił dla swojej ukochanej Ojczyzny i dla sportu…”. Kolejny list otrzymałam w maju 1995 r. jako odpowiedź na moją korespondencję wysłaną z Lozanny. Nie będę przytaczała całości bardzo serdecznego listu tylko dwa a może trzy najważniejsze zdania: ”…Pytasz się Kochana Dziecinko co u nas się dzieje. Wyobraź sobie że przed kilku tygodniami odwiedził nas z Telewizji Polskiej program I redaktor Pan Frąckiewicz, mówiąc, że chce zrobić film dokumentalny z mojego życia.(-). Zakończył robić zdjęcia 13 kwietnia. Obiecał ukazanie się filmu w miesiącu maju lub czerwcu w programie pierwszym, który ma mieć tytuł „Zawsze po godzinie 21ej w Środy- film dokumentalny”.  Następne listy odebrałam 1sierpnia, a kolejny  otrzymałam dzień przed moimi imieninami  to jest 14 października 1995 r. Oto on:

”… Szanowna Pani Jadwigo,

Wczoraj otrzymaliśmy od Pani list z Londynu. Dziękujemy za pamięć. Niestety mój Kochany tato , nie zdążył go już przeczytać. Zmarł 3.10.95 roku rano o czwartej godzinie. Jak Pani wie, ostatnie 14 lat przesiedziane w domu, były dla niego niezwykle ciężkie. Ostatnie tygodnie zaś, były pasmem cierpień i bólu. Dla nas mimo swego odejścia, zawsze będzie z nami i zawsze będziemy odczuwali jego obecność i opiekę. Był człowiekiem szczególnym i dlatego tak trudno pogodzić się nam z jego odejściem. (-) O ile to jest możliwe, prosimy również o utrzymywanie z nami kontaktu listownego. Jeszcze raz za wszystko Państwu dziękujemy, ja, moja mama i cała rodzina. Z Szacunkiem Joanna Niwińska”. Kolejny list od Joanny otrzymałam w styczniu 1996 r z informacją o operacji jaką przeszła Pani Eugenia, żona Rajmunda, cytuję: ”… Przed Świętami ukazał się w programie I TVP program o ojcu. Realizował go red. Włodzimierz Frąckiewicz, jeszcze wiosną. Tato czekał dobrych parę  miesięcy no i oczywiście emisja nastąpiła trochę za późno. To tyle wieści, pozdrawiam w imieniu Mamy i brata, Aśka Niwińska…”

Oto cała historia Mojego Przyjaciela Rajmunda, człowieka dla którego słowo Ojczyzna nie było czczym słowem, a o którym tak pięknie napisał w jednym ze swoich listów do mnie:

„… wszystko poświęciłem  dla wolności mojej Ojczyzny, a właściwie aby być godnym w swoich oczach chwały wojennej moich przodków…”

O swoim Wielkim Przyjacielu Rajmundzie o Jego trudnym życiu i przyjaźni zawartej na chwilę,  a może zbyt późno

wspominała

Wasza Jadwiga

ps. Jest rok 2019. Dzisiaj rano w dniu 24.03.2019 r.  otrzymałam wiadomość od pana Sławomira Juszczaka dotyczącą pana Rajmunda Paprzycy Niwińskiego. Otóż Rada Miasta Boguszów Gorce przychyliła się do wniosku pana Juszczaka i chce upamiętnić wspaniałego człowieka żołnierza AK Pana Niwińskiego.

Pan Juszczak poprosił mnie o przesłanie moich opowiadań,  dotyczących spotkań w Boguszowie. Jestem taka szczęśliwa i dumna! Nasze starania nie poszły na marne. Pan Rajmund Paprzyca Niwiński będzie należycie uhonorowany. To nic , że zajęło to wiele lat, bo przecież od śmierci minęło  dwadzieścia cztery lata.  żyjemy, dopóki trwa pamięć o nas!

Był marzec, a może kwiecień roku chyba 1994. Andrzej przyjechał do domu i położył przede mną na stole  listy, jedne z wielu jakie przychodziły na adres PKOL w Warszawie. Powiedział tylko: czy możesz to przeczytać?  Oczywiście przeczytałam. Urywki przytaczam w całości bez jakichkolwiek poprawek:

„…Wielce Szanowny Panie , w dniu 8 listopada b.r. w godzinach wieczornych w Polskiej Telewizji w Dzienniku usłyszałem niestety niepełny komunikat. Przedstawiciela Polskiego Komitetu Olimpijskiego mówiący o tym, że w roku 1994 jest jakaś rocznica, nie dosłyszałem jaka, Polskiego Komitetu Olimpijskiego mówiący o tym , że w roku1994 ma być ogłoszony konkurs dla artystów, a więc zrozumiałem aktorów, pisarzy i poetów, jednym słowem ludzi pióra i kultury o „laur” powiedzmy prościej o pierwsze miejsce, dla tego, kto najbardziej w swoim życiu piórem i czynem zabłyśnie w propagandzie wyczynowego sportu. Panie Przewodniczący stałem się niedawno pisarzem. Wydano książkę mojego życia, dziewiętnaście opowiadań, wszystkie przeze mnie przeżyte w walce o wolność Polski i w występach publicznych sportowych. Wydaną książkę napisałem samodzielnie…(-). Piszę dalej w skrócie, aby nie męczyć Pana rozwlekłością tematu. W moim życiu najpierw z zamiłowania, a potem też z wynikłych okoliczności, w jakich się znalazłem zostałem atletą w starej formie z przed lat, a więc popisując się publicznie gięciem sztab kowalskich. Stara sztuka dziś już w całkowitym zapomnieniu. Od 1957 roku do 1974 roku wykonałem na terenie całej Polski 1210 dwugodzinnych pokazów sportowych organizowanych przez kluby sportowe Górnik Wałbrzych i Kolejarz Sosnowiec. Wszystkie pokazy otrzymały zezwolenia Wojewódzkich Komitetów Kultury Fizycznej i Wojewódzkich Wydziałów Kultury Fizycznej pod nadzorem Wydziałów Finansowych. Wszystkie te zezwolenia z całych dziewiętnastu lat mam złożone do wglądu. Posiadam także wszystkie opinie wielkiej wartości, z wszystkich tych województw. Oprócz tego posiadam dziewięć książek z opiniami z tych Powiatowych Komitetów Kultury Fizycznej na łączną sumę 1210 zarejestrowanych występów. Jako czynny zawodnik w 1947 roku zdobyłem trzecie miejsce w wadze ciężkiej w barwach Wisły Kraków w dźwiganiu ciężarów. W boksie wykonałem 105 walk w wagach od średniej do ciężkiej. W rzucie młotem w roku 1956 byłem na 6 miejscu w mistrzostwach Polski. W okresie wojny byłem w walkach od 1 września 1939 roku do 7 października na wojnie, a już 16 listopada 1939 roku w Oddziale majora Hubala (Majora Dobrzańskiego), następnie w Oddziale Huragan pow. Radom, w Oddziale AK „Maryśka” Pionki, a potem już do końca w Batalionach Chłopskich Majora Graba do 5 maja 1945 r. w Puszczy Kozienickiej. Dwa razy ciężko ranny. Odznaczony Krzyżem Virtuti Militari kl. V, Krzyżem Walecznych i za służbę u Hubala srebrnym Krzyżem Zasługi. Odpisy odznaczeń załączam. Całą dokumentację z dziewiętnastu lat występów mam w takim stanie, że mogę ją złożyć w ciągu 2 godzin do wszechstronnego wglądu. W styczniu 1994 roku kończę 80 lat życia. Od 1981 roku jestem kaleką poruszającym się po mieszkaniu o 2 laskach. Na skutek ogromnych obciążeń w czasie występów zniszczyłem stawy kolanowe i biodrowe. Ponieważ mieszkam na pierwszym piętrze od dwunastu lat nie byłem na dworze na świeżym powietrzu. Na dodatek w ciągu doby śpię najwyżej 2 godziny w fotelu. Na zakończenie prośba do Pana Przewodniczącego. Jeżeli prawdą jest o tym konkursie o „laur” ogłoszony przez Polski Komitet Olimpijski w 1994 r, proszę po przeczytaniu mojej książki, aby Pan Przewodniczący mając na względzie mój stan zdrowia kogoś ze swoich urzędników wydelegował w listopadzie lub grudniu 1993 roku, abym mógł zdać mu komisyjnie wszystkich dokumentów z moich występów za pokwitowaniem, abym mógł nawet gdybym nie dożył końca konkursu brać w nim udział, jako zakończenie mojego życia na pamiątkę dla mojej żony, dzięki której przeżyłem moje życie, tak jak je przeżyć chciałem. Panie Przewodniczący Polskiego Komitetu Olimpijskiego o tę przysługę prosi pana żołnierz kaleka dwukrotnie ciężko ranny w walkach o wolność Ojczyzny, człowiek, który całe życie służył Polskiemu Sportowi. Zasyłam serdeczny uścisk dłoni.

Rajmund Paprzyca Niwiński Pseudonim Rajmondo Aldini

11 listopad 1993 r. ..”

Do listu dołączona była książka pt.: „ Nigdy nie dałem się kopnąć w ….”. Cisza, jaka zapadła po przeczytaniu tego listu i następnych  była wielce znacząca. Rok 1994, w lutym odbyły się Igrzyska Olimpijskie w Lillehamer (Norwegia) jest już kwiecień , mija 29  lat mojej  pracy zawodowej w sporcie. Ile znaczy napisanie takiego listu dla 80-letniego człowieka, nikt nie może sobie wyobrazić, kto nie przeżył tego, co ten umęczony siłacz, wychowawca młodzieży. Do listu były dołączone zaświadczenia i opinie z klubu KS ”Kolejarz” w Sosnowcu, datowane na dzień 4 marca 1974 r, w których czytam: „… o bezwzględnej wartości pokazów pod względem pedagogiczno-wychowawczym świadczą opinie Wojewódzkich i powiatowych Komitetów Kultury Fizycznej i Turystyki. Za dotychczasowe wzorowe zachowanie i propagowanie tak pięknej i zanikającej w Polsce dziedziny sportu po osiągnięciu ponad 1000 pokazów Ob. Rajmund Niwiński został wytypowany przez Klub do odznaczenia „Zasłużony Mistrz Sportu”. Za Zarząd: Bendor Sabina sekretarz, Prezes inż. Strzelecki Witold.” Pan Rajmund dołączył również dwa zaświadczenia o przynależności do organizacji podziemnej wydane w Pionkach 20 IX.1957 r oraz zaświadczenie o przynależności do konspiracji i udziale w walkach partyzanckich pod wsią Krasną pow. Koneckiego, pod Szewcami koło Kielc, na przejeździe Rykoszyny koło Kielc, pod wsią Zakrzów w pow. Włoszczowskim.

Siedziałam jak „słup soli”, intensywnie myśląc, jaką rolę mam odegrać w życiu tego staruszka. Z rozmyślań wyrwał mnie telefon od córki, która prosiła, abym zajęła się wnuczką, ponieważ ma egzaminy na Uczelni, a mała nie ma, z kim zostać.  Powiedziałam, wiesz, ale ja właśnie jutro raniutko wyjeżdżam, jeżeli zaś chodzi o małą to Andrzej z Babcią Marcysią poradzą sobie, mnie nie będzie tylko dzień. Gdzie Ty znowu jedziesz?  Wiesz muszę wyjechać na południe Polski jakieś 450 km w jedną stronę, mam nadzieję, że obrócę w jeden dzień. Mamo, co Ty znowu kombinujesz? Zapytało moje dziecko. Nic, zupełnie nic, tylko… i opowiedziałam o listach , a także przeczytałam kilka  urywków. Moje dziecko, powiedziało bo i trzeba było tak powiedzieć, rozumiem, że teraz absolutnie musisz jechać, bo przecież pojedziesz? Oczywiście, że pojadę. Następnego dnia o czwartej rano wyjechałam w daleką jednodniową podróż, nie wiedząc zupełnie, jaki efekt ona przyniesie. List był skierowany do Prezesa PKOL, a nie do mnie, jednak ja jechałam załatwić sprawę, w końcu ten Pan wiele lat pracował dla sportu, przesiedział w swoim fotelu 12 lat, cóż znaczy, więc krótka podróż, jaka mnie czekała tego dnia, do najdalszego zakątka Polski za daleki Wałbrzych do Boguszowa. Zresztą poniekąd byłam związana z PKOL, ponieważ pracowałam w Polskiej Fundacji Olimpijskiej, jako jej Vice Prezydent ds. Marketingu.

Cdn.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.