Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Historia’

Aby móc przyjąć naszych gości w roku 1982 podczas stanu wojennego już w styczniu zarezerwowałam miejsca w hotelu SOLEC (z siedzibą przy Wisłostradzie), ponieważ w hotelu VERA stacjonowało ZOMO i nie było ludzkiej siły, aby do listopada mogło się stamtąd wyprowadzić. Złożyłam rezerwację na cały hotel, a 6 tygodni przed terminem imprezy miałam dostarczyć szczegółową listę gości przyjeżdżających do Warszawy. Zadanie trudne. Był dopiero początek roku, stan wojenny obowiązywał i nikt w Polsce nie wiedział, co się może wydarzyć w listopadzie, a tym bardziej nikt nie mógł przewidzieć jakie ekipy i czy w ogóle przyjadą do Polski, czy dostaną wizy, czy w ogóle otrzymają przygotowane przeze mnie zaproszenia do udziału w mistrzostwach. Było zbyt dużo  niewiadomych poza naszą chęcią zorganizowania zawodów.

Jak już wspominałam biuro naszego związku oraz kilku innych związków sportowych mieściło się w budynku dawnego PISiTu, (czyli Przedsiębiorstwa Sportu i Turystyki), gdzie dyrektorem był Bolesław Machcewicz (również w przeszłości prezes Polskiego Związku Łyżwiarstwa Figurowego), a następnie Konrad Kaleta późniejszy dyrektor COSTiW, czyli Centralnego Ośrodka Sportu Turystyki i Wypoczynku, późniejszego Centralnego Ośrodka Sportu (tego samego, w którym obecna pani minister Joanna Mucha mianowała zastępcą pana Wieczorka). Tyle tylko, że to było znacznie później, a my teraz wspominamy rok 1982.

Konrad Kaleta, jak pamiętacie, był prezesem Polskiego Związku Szermierczego, w którym pracowaliśmy razem, robiąc wielkie imprezy sportowe jak szermiercze Mistrzostwa Świata Juniorów w Poznaniu w roku 1977 oraz cztery „Turnieje o Szablę Wołodyjowskiego” Barwna, niepowtarzalna i najbardziej pracowita postać ówczesnego sportu, jaką poznałam.

Na drugim piętrze budynku PISiTu (później COSu) było również biuro Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, gdzie prezesem był Janusz Przedpełski. W roku 1977 Janusz pełnił honorową funkcję przedstawiciela wszystkich związków sportowych z racji wieku i stażu pracy.

„… Był osobą niezwykle popularną, urodził się 9 września 1926 roku w Sochaczewie.  Janusz Przedpełski przez prawie 50 lat pełnił funkcję Prezesa Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Po rezygnacji z prezesury w 2006 r., dalej działał, jako aktywny członek Prezydium Zarządu PZPC. W sporcie ciężarowym był od 1952 roku – najpierw w Zrzeszeniu Ludowe Zespoły Sportowe, a od 1956 roku we władzach centralnych Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. W 1954 roku ukończył kurs instruktorów podnoszenia ciężarów. Rok później zdał egzamin na sędziego tej dyscypliny. W międzynarodowym gronie dał się poznać podczas mistrzostw Europy, jakie w 1957 roku odbyły się w Katowicach. W okresie prezesury Janusza polscy zawodnicy zdobyli ok. 500 medali we wszystkich mistrzowskich imprezach światowej i europejskiej rangi. Janusz był jedynym na świecie sędzią międzynarodowym, który sędziował turnieje w podnoszeniu ciężarów na dwunastu z rzędu Igrzyskach Olimpijskich począwszy od roku 1960, poprzez 1964 Tokio, 1968 Meksyk, 1972 Monachium, 1080 Moskwa, 1984 Los Angeles, 1988 Seul, 1992 Barcelona, 1996 Atlanta, 2000 Sidney, 2004 Ateny włącznie.

Podczas mistrzostw świata i Europy w 1969 roku, które odbyły się w Warszawie, także dzięki jego inicjatywie i usilnym staraniom, powołana została do życia Europejska Federacja Podnoszenia Ciężarów (EWF), a na pierwszego prezydenta wybrano właśnie Janusza Przedpełskiego. Tę funkcję piastował przez 3 kadencje do 1983 roku. Potem otrzymał tytuł Honorowego Prezydenta Europejskiej Federacji Podnoszenia Ciężarów. Przez ponad 10 lat piastował też różne funkcje we władzach Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów (IWF) – w 1980 roku wybrany został na Wiceprezydenta IWF i pełnił tę funkcję przez 4 lata. Podczas obchodów 100-lecia Międzynarodowej Federacji Podnoszenia Ciężarów, w dniu 3 czerwca 2005 roku w Istambule (Turcja), decyzją Kongresu IWF otrzymał tytuł Honorowego Wiceprezydenta IWF.

Janusz Przedpełski za swoją ponad półwieczną, niezwykle aktywną działalność w sporcie ciężarowym, za pracę nad jego rozwojem w kraju i na arenie międzynarodowej, otrzymał dziesiątki wyróżnień i odznaczeń państwowych oraz Międzynarodowej i Europejskiej Federacji Podnoszenia Ciężarów, a za wkład w rozwój światowego sportu najwyższe odznaczenie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego – Order Olimpijski.

Dodajmy, że Janusz Przedpełski był absolwentem warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Ukończył specjalizację nauczycielską i podnoszenia ciężarów, mgr wychowania fizycznego, trener I klasy…”. Zmarł nagle 28 sierpnia 2008 r. w kilka dni po tym jak na Lotnisku w Warszawie witał swoich zawodników Szymona Kołeckiego i Marcina Dołęgę wracających z Igrzysk Olimpijskich w Pekinie. Pochowano Go na Wojskowym Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.

Taki był właśnie Janusz Przedpełski, który w roku 1977 w listopadzie stanął na czele komitetu powitalnego związków sportowych Stadionu X-lecia i przywitał nowo powstały Polski Związek Badmintona a wraz z nim mnie, jako sekretarza generalnego. Janusza znałam już od ponad czternastu lat, gdyż pracowałam w sporcie, a spotkania z sekretarzami generalnymi odbywały się wtedy raz na miesiąc. Na Stadionie X-lecia Janusz był dla wszystkich guru sportowym. Niewielkiej postury, ale wielki duchem! Szanowali i lubili Go wszyscy i wszyscy przychodzili do niego po zasięgnięcie opinii w różnych nurtujących ich sprawach. Do takich osób zaliczałam się również i ja. Często przesiadywałam w jego gabinecie ucząc się trudnych meandrów polskiego sportu. Czasy były trudne, wymagania różnych władz bardzo różne, więc tylko wspólne działanie i podobne  spojrzenie na sport pozwalały nam na osiąganie sukcesów. A ja skromny, młody, nowy w branży badmintona pracownik uczyłam się od najlepszych, bo to, że Janusz był najlepszy nie ulegało kwestii. Dlatego pozwoliłam sobie na przytoczenie części Jego życiorysu, dostępnego na stronie Jego Związku (PZPC) abyście moi drodzy wiedzieli o kulisach sportu znacznie więcej. Czasami wydaje się, że sport ot, takie tam przewalanki, takie tam banialuki, jednak jak dla kogo. W naszym sporcie pracowało wielu pasjonatów i wiele osobowości takich jak Janusz Przedpełski, Edward Serednicki,  Józef Okapiec (PZHL), Staszek Różalski, Janusz Wachowiak,  Tadeusz Ulatowski, Bogusław Ryba, Janusz Pawluk, Jan Ślawski, Józef Wiśniewski, Stefan Gregorczyk,  a ja miałam wielkie szczęście uczyć się od najlepszych. I wcale nie jest mi wstyd przyznać się, że właśnie Ci ludzie odcisnęli swoje piętno na moich późniejszych dużych umiejętnościach. Oni byli mistrzami w swoim zawodzie, w swoich życiowych wyborach, a ja jedną z nielicznych kobiet. Bo w owych latach tylko w Polskim Związku Alpinizmu była pani sekretarz Hanna Wiktorowska od roku 1972 przez wiele lat, (wg mnie to Hania pobiła rekord stażu pracy w charakterze sekretarza) i w Związku Piłki Ręcznej w Polsce pracowała pani Zofia  Węcławska, jako kierownik biura no i ja jako sekretarz generalny najpierw w szermierce teraz w badmintonie. Były nas tylko trzy kobiety, a ja bardzo chciałamim dorównać. Teraz po latach mogę powiedzieć, że chyba mi się udało.

Ale powróćmy do Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów. Jak już powiedziałam Janusz wiedział wszystko o sporcie, ale też znał wszystkie najważniejsze osoby, które wtedy mogły pomóc w różnych trudnych sprawach. To On podpowiedział mi, że na Ochocie w Urzędzie Dzielnicowym pracuje wielki kibic sportu człowiek, któremu Dzielnica Ochota bardzo leży na sercu, pan Zbigniew Lippe. Najważniejszym był fakt, iż Zbyszek był najserdeczniejszym przyjacielem Janusza.  Nawet nie wiecie jak ja się ucieszyłam z tej informacji. Przecież Hala Mery była na Ochocie, a  poza nią również  Hotel VERA. Pan Zbigniew Lippe kochał swoją Dzielnicę i bardzo dbał o jej rozwój. To on nocami jeździł z kierowcą zaglądał w najodleglejsza dziurę i sprawdzał, co jeszcze da się zrobić, aby Ochota była piękniejsza. Z mojego punktu widzenia, Warszawianina od lat, mogę powiedzieć jedno, w tym czasie Ochota rzeczywiście wyglądała pięknie, ale też miała naprawdę dobre zaopatrzenie. Po prostu miała szczęście mieć dobrego gospodarza. Pan Zbigniew Lippe był finansistą. Warszawa szybko poznała się na Jego umiejętnościach i dlatego przeszedł do pracy w Urzędzie Miasta, gdzie pełnił funkcję  wiceprezydenta Warszawy w latach 1980 – 1989.

Nie będę opisywała szczegółowo, w jaki sposób nieformalny i formalny dotarliśmy do pana Prezydenta. Powiem tylko tak, pan Zbigniew Lippe po oficjalnym spotkaniu z prezesem i sekretarzem wyraził zgodę i został Patronem Polskiego Związku Badmintona oraz przyjął funkcję Przewodniczącego Honorowego Komitetu Organizacyjnego Międzynarodowych Mistrzostw Polski w badmintonie 1982 r.Krótko mówiąc to dzięki Niemu otrzymaliśmy dodatkowe talony na benzynę,  zgodę  na zakup papieru xerograficznego, przepustki umożliwiające poruszanie się w nocy po Warszawie, przepustki na samochody, dodatkowe talony na benzynę dla  samochodów FSO, które obsługiwały imprezę w ramach sponsoringu (wtedy było to nowe słowo, prawie nieznane w słowniku języka polskiego), mogliśmy zakupić niezbędny papier toaletowy na halę, mydło i pozałatwiać inne ogromne ważne dla sprawy rzeczy, a co najważniejsze……

Dzięki naszemu Patronowi wyprowadziliśmy (na tydzień przed terminem zawodów) jednostkę ZOMO (stacjonująca w hotelu ) bagatelka 220 chłopa z hotelu VERA mieszczącego się przy ul. Wery Kostrzewy w Warszawie. Kierowniczka, nasza pani Jadzia przyjęła nas z otwartymi ramionami, przygotowując Hotel do naszej imprezy w ciągu tygodnia.  Z 220 miejsc, jakimi dysponowała „VERA” tylko 10 miejsc, czyli pięć pokoi dwuosobowych wymagało kapitalnego remontu, pozostałe po gruntownym sprzątaniu, myciu okien i sanitariatów mogliśmy zagospodarować. Moje szczęście było nie do opisania, gdyż w tym momencie odpadła mi organizacja transportu, wynajem trzech autokarów o wątpliwym standardzie, a co najważniejsze spore koszty oraz logistyka kursowania po Warszawie z Hotelu Solec na Halę MZKS MERA, gdyż z hali do Hotelu było tylko kilka minut drogi spacerkiem.

Dlatego tak dobrze pamiętam tamten sławetny rok 1982, stan wojenny i perturbacje z nim związane, ale też nasze mistrzostwo w rozwiązywaniu tamtych problemów. Nieocenionymi w tej materii mistrzami, którzy nam pomogli byli niewątpliwie dwaj serdeczni przyjaciele na co dzień, ludzie zakochani w sporcie nieżyjący już pan Janusz Przedpełski i

Jego Wielki Przyjaciel pan Zbigniew Lippe.

I za to im serdecznie dziękuję.

Przez wiele lat byli moimi mentorami a dzisiaj mogę powiedzieć jedno –
Panowie chapeau bas !

CDN.

ps. zdjęcia Janusza Przedpełskiego otrzymałam od Janka Rozmarynowskiego, pozostałe z mojego archiwum

Szkoliliśmy sędziów, odbywały się dla nich kursokonferencje prowadzone przez wykładowców zagranicznych, z jednoczesną częścią praktyczną, którą było prowadzenie meczy podczas międzynarodowych zawodów a obserwatorami ich pracy byli ci sami zagraniczni wykładowcy. Na zakończenie takiego szkolenia odbywało się krótkie omówienie pracy sędziowskiej oraz wskazanie najczęstszych błędów.  Kilka razy w Polsce gościł Frank Wilson z Anglii, Owe Wikstrom- vice Prezydent Europejskiej Unii Badmintona EBU w owych latach ze Szwecji, którzy szkolili naszych sędziów prowadzących oraz sędziów liniowych a także udzielali dokładnych informacji dotyczących pracy sędziów na stanowisku sędziego głównego, jego obowiązków i wymogów, jakie musi spełniać.

Aby zorganizować Drużynowe Mistrzostwa Europy gr B w roku 1985 należało wystąpić do Europejskiej Unii Badmintona kilka lat wcześniej z taką aplikacją (wnioskiem). We wniosku należało określić kilka zdawałoby się prostych informacji a mianowicie, termin, (ten był prosty do określenia trzeci tydzień stycznia w latach nieparzystych: i tak 1979 Klagenfurt Austria, 1981 Sandefjord Norwegia, 1983 Bazylea Szwajcaria i 1985 Warszawa) miejsce zawodów, he he, konia z rzędem temu, kto by wiedział czy obecne szefostwo (to był rok 1982) wynajmie nam halę MZKS Mera, przecież w naszej rzeczywistości jeden telefon osoby „postawionej wyżej” mógł zmieść wszystkich pracowników, a co dopiero osoby zarządzające halą Mery. Ale na to też znaleźliśmy sposób. Rzeczywistość, w której przyszło nam żyć powodowała, że z konieczności szukaliśmy rozwiązań irracjonalnych, które dla nas były proste, jasne a nawet stawały się oczywiste. Stare powiedzenie Polak potrafi w latach osiemdziesiątych (zresztą w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Polsce nabrało innego znaczenia). Umieliśmy rozwiązać prawie każdą durną akcję, lub zapis w regulaminach, umieliśmy ominąć przepis i to, co dało się ominąć, umieliśmy wymyślić sposób na to, co było praktycznie nie do rozwiązania. Tak było również w przypadku hali Mery. O tym napiszę osobny post ponieważ jest to bardzo ciekawa historia.  Muszę wyjaśnić jedną sprawę, hala MZKS Mera mieściła się wówczas przy ul. Bohaterów Września 6a obecnie Bitwy Warszawskiej.  Była to hala klubowa, tenisowa, z trzema kortami tenisowymi wyłożona zielona wykładziną kortową? A może podobną do niej, w każdym bądź razie trenowali na niej zawodnicy klubowi oraz kadra narodowa tenisa. Rozgrywali tam swoje pojedynki prominentni dygnitarze owych czasów. To takie eleganckie grać z innymi biznesmenami w tenisa, więc na Merę przychodziły różne znane osoby. Nie mam do nich oczywiście o to pretensji, gdyż dzięki nim hala była w miarę czysta, oraz „zadbana” jak na tamte czasy, niestety z wyjątkiem sanitariatów(, ale czy wiecie, że  niedawno odwiedziłam ten obiekt, przygotowując ten wpis chciałam pokazać halę, robiłam zdjęcia obiektu, byłam też w WC, i tu muszę stwierdzić, że niestety nic się nie zmieniło, nasza piękna hala tenisowa w zakresie sanitariatów wygląda tak samo jak w latach osiemdziesiątych!). Wracamy do roku 1982. Podczas jednej kolejnej wizytacji zauważyliśmy, że na hali jest stosunkowo ciemno, pali się mało żarówek a wielkie trójkątne okna znajdujące się w krótszej części ścian a także wszystkie okna umieszczone w dłuższych ścianach nie są zasłonięte, co dyskredytuje halę w oczach każdej komisji technicznej zatwierdzającej obiekt do gry w badmintona. O ile z oknami trójkątnymi nie widziałam problemu o tyle szereg okien w dwóch dłuższych ścianach był problemem. Ale jako się powiedziało Polak potrafi. Zadzwoniłam do kolegów z łódzkich klubów, czy któryś nie zna jakiegoś dyrektora z łódzkiej fabryki materiałów. Wiesiek Świątczak znał. Pojechałam do Łodzi na umówione spotkanie, po wypiciu kawy (kawa była na przydział i była oczywiście rarytasem), ale ja miałam ze sobą aromatyczną paczkę, gdyż zawsze kupowaliśmy w PEWEX-ie kilka paczek, aby mieć „na wszelki wypadek”. Podczas załatwiania spraw posiadanie kawy i wręczenie jej sekretarce zawsze otwierało nam drzwi szerzej i serdeczniej. Po kawie można było przejść ad rem. W krótkich żołnierskich słowach wyjaśniłam, jakie mamy problemy z oknami na hali „Mery” i poprosiłam dyrekcje, aby nam pomogła rozwiązać problem z uzyskaniem materiału na ich zasłonięcie. Okazało się, że jest brązowa flanela gruba i nieprzezroczysta rodzaj materiału nazwanego „baja”, na którą dzisiaj bym nawet nie spojrzała, jednak w roku 1981 lub 1982 już dokładnie nie pamiętam była pięknym, miękkim grubym materiałem, z którego można było uszyć zasłony. Cóż z tego materiał mogłam nabyć w ilości reglamentowanej niestety, czyli dwie ściany okien trójkątnych mogły być zasłonięte, ale to było wszystko, co wielka wytwórnia materiałów w Łodzi posiadała. Nie było szans na więcej. Trudno, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, te słowa pochodziły z jakiejś przedwojennej piosenki, ale ponieważ były życiowe, często się do nich odwoływałam. Postanowiłam dokonać zakupu od ręki. Hi hi hi. Od ręki! Nie można od ręki, usłyszałam słowa dyrekcji. Znaczy jak nie można, noooooo, trzeba złożyć zamówienie, na takie dictum to ja byłam przygotowana, zamówienie miałam napisane na druku firmowym, w czterech egzemplarzach, opieczętowane pieczątkami firmowymi, sekretarza, czyli moją, głównego księgowego z podpisem in blanco oraz pieczątką okrągłą tak zwana bankową, bez której Bank nie respektował naszych przelewów lub czeków. Należało tylko wstawić ilość metrów. Dyrekcja miała oczy okrągłe ze zdziwienia, że jakaś sekretarz z jakiegoś marnego związku wozi ze sobą biuro. A jak inaczej? Magazynier zmierzył posiadana ilość towaru, wpisaliśmy do zamówienia i ustaliliśmy sposób dostarczenia materiału do Warszawy. Ja nawet byłam chętna zabrać ten towar ze sobą, ale dyrekcja poinformowała mnie, że te bele będę ważyły ponad tonę. Tonę? Hm, to może jednak waszym transportem towarzyszu Dyrektorze, bo ja nie mam samochodu a zresztą słaba kobietka ze mnie i nie dam rady tego zapakować. No tak. Ustaliliśmy resztę szczegółów w tym również i ten, że firma nie ma szwaczek i nie może obszyć nam zasłon, wiec musimy sami sobie tę sprawą załatwić. No, ale mając materiał łatwiej jest znaleźć krawcową. Żona jednego z naszych sędziów, Zdzisława Zawadzkiego pracowała w spółdzielni krawieckiej „Wspólna Sprawa”. Telefon do Zdzisława, jego żony, jej przełożonego wyjaśniający całą sprawę konieczności obszycia zasłon na halę Mery, przekonanie, że takie zlecenie to czysty biznes dla Spółdzielni, bo skoro nie ma materiałów na rynku polskim, ( ale za to istniało Ministerstwo Gospodarki Materiałowej przy ul. Wspólnej i ilekroć dzwoniłam do mojej przyjaciółki Baśki, magister inżynier architekt i pani telefonistka z centrali tegoż ministerstwa zgłaszała się pełną nazwą: Ministerstwo Gospodarki Materiałowej, zawsze cisnęło mi się na usta pytanie, po co istnieje takie ministerstwo skoro nie ma na rynku nijakich materiałów, nie tylko, że budowlanych, ale i materiałowych!!!) to dla Spółdzielni zlecenie prostego obszycia brytów jakimkolwiek materiałem i umieszczenie w nim stosownych kółek do zawieszenia tej materii na oknach jest interesem, bo my zapłacimy, Spółdzielnia wykona miesięczny plan i wszyscy będą zadowoleni. Kierownik lubił sport, i Rodzinę Zawadzkich, więc łatwo dał się namówić. Jakiś czas później dostałam telefon od pana kierownika badmintona z zapytaniem, co ma zrobić, bo pod ich Spółdzielnią stoi samochód ciężarowy z belami materiały a on nie wie, co i jak. A ja na to spokojnie, to jest materiał na te zasłony do okien na Hali Mery, o których rozmawialiśmy. Coooooooo? Wyrwało się kierownikowi, tyle? Tak, tyle, przecież ja panu podałam szerokość i wysokość zasłon oraz ilość brytów, z których ma się składać jedna zasłona. No tak…, ale… Panie kierowniku, ja ten materiał znalazłam w Łodzi, pan jesteś szefem Spółdzielni, ja musze mieć zasłony, pan wykonany plan, my będziemy mieli uszyte zasłony zresztą nie dla Polskiego Związku Badmintona tylko dla Hali Mera, więc się dogadajmy. Ale tego jest tyle. Panie kierowniku, to nie jest materiał na moja suknię ślubną, on jest tylko na zasłony, w kolorze brudno brązowym, połóżcie go do waszego największego magazynu i będziecie szyli po kolei, bryt po brycie. Cisza, muszę się zastanowić, dobrze bardzo proszę, to ja mam zadzwonić, czy pan zadzwoni? Zadzwonię, och jak miło, serdecznie panu dziękuję, pan to jest taki życzliwy człowiek dla tego badmintona.  Łup, usłyszałam odkładaną słuchawkę.  Zadzwonił za godzinę i poinformował mnie, że wszyscy pracownicy spółdzielni nosili te bele, i że oni to obszyją, ale ja muszę znaleźć materiał do obszycia tych zasłon. Następnego dnia pojechałam do pana kierownika, wzięłam kawę, plan okien Hali Mera wyliczony i wyrysowany przez Andrzeja Szalewicza i Julka Krzewińskiego i z uśmiechem na ustach wkroczyłam do sekretariatu. Pani otrzymał czekoladki i nieśmiertelną kawę, ja zostałam poproszona do gabinetu, gdzie czekał na mnie pan Kierownik. Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze, dogadaliśmy się, że skoro ja nie mam materiału do obszycia zasłon a pan kierownik ma jakąś ceratę lub też materiał skóropodobny, to oni zużyją ten materiał, obszyją zasłony wykonają metalowe uchwyty tak żeby można było zasłony powiesić. Tutaj należy się jedno drobne wyjaśnienie. Okna na Hali Mera nie były znormalizowanymi oknami. Ich wysokość kształtowała się od dwóch do dziewięciu metrów wysokości o długości około dwudziestu pięciu metrów. Jedno okno miało szerokość około 90 – 100 cm. Szycie zasłon musiało być dostosowane do szerokości pojedynczego okna i jego wysokości. Nie powiem, aby praca ta była łatwa. Wymagała pomysłowości a także uruchomienia wyobraźni. Tej nam nie brakowało! Okna trójkątne miały już swoje zasłony, zaś pozostałe okna przez pierwsze lata były zasłaniane zwykłą folią ogrodniczą w kolorze czarnym, zdobywaną poprzez nasze znajomości w warszawskim Pegeerze Mysiadło.

Czy wiecie, że tak bardzo polubiliśmy się z panem Kierownikiem, że z Jego inicjatywy Wspólna Sprawa uszyła dla naszych sędziów pierwsze garnitury sędziowskie, granatową marynarkę i szare spodnie a dla pań granatową marynarkę i szarą spódnicę. Zresztą w tym właśnie stroju jestem sfotografowana na zdjęciu z małą Magda Ozga. Materiał jak zwykle był załatwiany po znajomości, ale tu tym razem należą się słowa podziękowania dla Pana Kierownika Wspólnej Sprawy, bo to przecież była wspólna sprawa, nas badmintonistów i „Wspólnej Sprawy”. Przez wiele lat koledzy z innych związków sportowych zwracali uwagę na elegancki ubiór naszych sędziów i organizatorów z podziwem pytając jak wy to załatwiliście, garnitury dla sędziów, w dzisiejszych czasach. Tak załatwiliśmy, tylko za te garnitury płacili zainteresowani, nikt nikomu nic nie dawał, a garnitury używane były przez nas chyba przez kolejne dwadzieścia lat.

Cdn.

Po opublikowaniu wpisu Walentynkowego, moja Przyjaciółka Joanna napisała do mnie z maleńką nutką żalu, że wpis ozdobiłam linkami do bardzo starych przedwojennych piosenek:

”…Pozdrawiam Cię Walentynkowo. Czytam Cię w wolnych chwilach z wielką przyjemnością. Jednak zastanawiam się, dlaczego z okazji Dnia Zakochanych zamieściłaś aż tak stare piosenki. Rozumiem, że Twój blog nie jest raczej adresowany do młodzieży, ale bez przesady. Sama jesteś bardzo nowoczesną kobietą, a tu powyciągałaś jakieś muzyczne antyki :). Powiało zakurzonym strychem…”

Joannę moją przyjaciółkę znam bardzo długo i wiem, że jest wspaniałą kobietą, zresztą najlepszą nauczycielką języka angielskiego jaką znam (wyobraźcie sobie, że nawet mnie potrafiła nauczyć,tego języka, uczyła też moje dzieci, a teraz uczy wnuczki). Zdaję sobie sprawę, że mój obraz sprzed lat, kobiety dynamicznej i nowoczesnej, nie ma się nijak do faktu fascynacji starym kinem, kinem z myszką. Joasiu, zawsze lubiłam stare kino. Był nawet taki program w dawnej tv, prowadził go bodajże Stanisław Janicki, a tytuł programu „W Iluzjonie” lub coś podobnego. Był też program w „Starym Kinie”. Oglądałam je z przyjemnością, a filmy te kojarzyły mi się z młodością mojego ojca i jego opowieściami, jak zarabiał pieniądze, aby pójść do kina za 20 lub 50 gr na ulubiony film z gwiazdami tamtych czasów: Eugeniuszem Bodo, Aleksandrem Żabczyńskim, Heleną Grossówną, Jadwigą Smosarską, Mieczysławą Ćwiklińską i innymi wspaniałymi aktorami. Po wymianie korespondencji z Joanną, otrzymałam jeszcze jeden list tym razem od Beaty. Okazało się, że nie jestem jedyną wielbicielką staroci. Beata również kocha stare kino, dlaczego? Odpowiedź na to pytanie znajduje się w liście:

„Jadzia w swoim blogu o Walentynkach poruszyła temat miłości, ale również starego kina, wspaniałych przedwojennych aktorów oraz nieprzemijających piosenek o miłości w wykonaniu Mieczysława Fogga i innych znanych a już nieżyjących piosenkarzy. Temat ten jest niezwykle ciekawy dla mnie, gdyż nie tylko jak Jadzia uwielbiam stare filmy, ale również rodzinna historia powiązana jest z filmem i teatrem. Jak w misternie utkanej pajęczynie, nici przodków delikatnie przeplatają się z wydarzeniami krajowymi i światowymi. Co wszystko łączy? Miłość! Bo ona jest ponadczasowa. Królowała w starożytnym Egipcie, w czasach średniowiecza, rozpisywał się o niej Szekspir, Byron, Słowacki, umierał z miłości Chopin i wielu innych w przeszłości jak i obecnie. Rządziła ona ludźmi w czasach dostatku, w biedzie, w pokoju i wojnie. Dawała najwznioślejsze chwile jak również powodowała najgorsze zbrodnie. Przedmiotem westchnień niejednokrotnie byli aktorzy. W czasach przedwojennych panie mdlały na widok Eugeniusza Bodo czy też Aleksandra Żabczyńskiego. No cóż, nie można się im dziwić, bo to byli celebryci na wagę dzisiejszego Brad Pitt’a czy George’a Clooney! Z tymże szalenie przystojnym Aleksandrem Żabczyńskim (ach jakże przystojnym!) miała przyjemność pracować na planie filmowym siostra mojego dziadka, aktorka i tancerka o imieniu Klara. W zasadzie aktorka teatralna, ale któż się mógł oprzeć urokowi kina? Z jakąż przyjemnością oglądam „Zapomnianą melodię”, wiedząc, że to właśnie ona tam tańczy i śpiewa! Niestety czas pokoju i wspaniałego rozwoju niezależnej Polski skończył się szybko z wybuchem wojny. Miłości wojna jednak nie zabiła i Klara, zakochana po uszy, bierze ślub z aktorem teatralnym Stanisławem Belskim. Nie jest im jednak dane spokojne życie domowe, z Armią Andersa przedzierali się na Bliski Wschód, potem do Włoch, pod Monte Cassino. Śladem po ich waleczności są medale i krzyże. Ale artyleria, strzelanie, głód, strach, śmierć to nie cała wojna. Są też chwile wspaniałe, kiedy Klara i Stanisław mogą się spełnić jak aktorzy wystawiając sztuki i recitale dla kolegów – żołnierzy, gdzie mogą pojeździć na nartach w Cortina d’Ampezzo i spokojnie wypalić papierosa wiedząc, że wojna zbliża się ku końcowi. Podobną drogę wojenną miał Aleksander Żabczyński, któremu udało się uciec z obozu na Węgrzech i przez Irak, Palestynę i Egipt dotarł do Monte Cassino. Ciężka to była droga, ale nie tak ciężka jak drugiego bożyszcza kobiet, szarmanckiego i dowcipnego aktora Eugeniusza Bodo. Aresztowany przez NKWD we Lwowie, został skazany na obóz pracy, jako element niebezpieczny dla wszechmocnego Związku Radzieckiego. Elementem niebezpiecznym był jego zawód (!!!) i szwajcarskie obywatelstwo, jako że urodził się w Genewie. Zmarł w 1943 z wycieńczenia i głodu w łagrze w obwodzie archangielskim. Zupełnie inną drogą wojenną miał znany Klarze kolega, Ziemowit Karpiński, uczeń Zelwerowicza, aktor wileński i reżyser. Dlaczego o nim pisze, to później. Wyżywał się on w rolach amantów jak również lubił epizody charakterystyczne. Przedostaje się on z Wilna do Warszawy i od razu angażuje w walkę podziemną. W czasie Powstania Warszawskiego broni Politechniki. Otoczony z trzech stron, trzymał pozycję do ostatniej chwili, aż seria z broni maszynowej roztrzaskała mu rękę i przestrzeliła gardło. Życie ratuje mu lekarz w szpitalu na Koszykowej.  Resztę wojny spędza w obozie jenieckim w Zeitheim. Wojna się kończy, dla niektórych nie ma powrotu do kraju; w Londynie zostaje Klara, jej mąż Stanisław jak również opisywany powyżej Ziemowit, który później wyjeżdża na stałe do Nowego Jorku. Wszystkich ich łączy pasja do teatru i to, że są na obczyźnie wcale im nie przeszkadza grać w polskich teatrach i reżyserować sztuki teatralne. No cóż, nawet w obozie jenieckim Ziemowit założył teatrzyk i wystawiał sztuki, skoro, więc hitlerowcy i wojna nie zabiła ich pasji, to czasy pokoju ze wszystkimi niedogodnościami, zrobić tego nie mogły! Grę na deskach teatru przerwała Stanisławowi śmierć. Klara dalej przebywa w Londynie, ale zostaje odnaleziona przez dawnego kolegę, Ziemowita, który jak się okazuje, był w niej zakochany od wielu lat. Jak się możecie domyślać, ślub i love story! Do Ameryki z koncertami podróżuje wielu znanych aktorów i piosenkarzy, między innymi Mieczysław Fogg. Przedstawiony tam jest między innymi Ziemowitowi. Przygląda się jemu wnikliwie i pyta: czy Pan był w szpitalu na Koszykowej w czasie powstania? Otóż Mieczysław Fogg poproszony został przez lekarza o kilka chwil przy łóżku ciężko chorego pacjenta tuż po operacji. Aby pomóc mu w zapomnieniu o bólu, Fogg zaśpiewał porucznikowi Wagnerowi, (bo taki był Ziemowita pseudonim) kilka piosenek. Osób, o których piszę nie ma już z nami, ale pozostała po nich pamięć, filmy, zdjęcia. Cząstka ich też jest w nas samych. Od nich możemy uczyć się miłości, wytrwałości, bohaterstwa i uśmiechu, który gościł na ich twarzach w dużo trudniejszych niż współczesne czasy.

Pisząca gościnnie, Beata

Ps.

A oto, co znalazłam w sieci dla was moi czytelnicy i z przyjemnością prezentuję na temat filmu „Zapomniana melodia”

ZAPOMNIANA MELODIA Film fabularny Produkcja: Polska Rok produkcji: 1938  Premiera: 1938. 11. 05 Dane techniczne: 2400 m. 82 min.
Helenka jest pensjonarką w podwarszawskim Instytucie Dokształcającym dla Dziewcząt, córką bogatego przemysłowca, fabrykanta kosmetyków. Stefan jest bratankiem profesora muzyki w tymże instytucie… Stefan wpadł do wody na przystani, suszy się w mieszkaniu stryja. Nie chcąc go kompromitować Stefan twierdzi, że nazywa się Roxy. Pech chce, że tak nazywa się woda kolońska konkurencyjnej firmy ojca Helenki. Bierze on, więc Stefana za nasłanego agenta konkurencji. O Stefana upomina się dawna jego przyjaciółka Lili. W to wszystko wplątany zostaje profesor Frankiewicz, co niekorzystnie wpływa na jego pozycję, jako pedagoga. A ojciec Helenki w żaden sposób nie może zapamiętać recepty nowego mydła; umożliwia mu to dopiero melodia skomponowana przez Stefana dla ukochanej Helenki.
Ekipa Reżyseria: Konrad Tom, Jan Fethke Scenariusz: Napoleon Sądek, Jan Fethke, Ludwik Starski Zdjęcia: Jerzy Sten Scenografia: Jacek Rotmil, Stefan Norris Muzyka: Henryk Wars Choreografia: E. Rad Dźwięk: Stanisław Urbaniak Montaż: Jerzy Sten  Charakteryzacja: Jan Dobracki Fotosy: Leonard Zajączkowski Kierownictwo produkcji: Jan Breit Kierownictwo techniczne: Seweryn Steinwurzel Kierownictwo zdjęć: Wacław Sankowski Produkcja: Omnia-Film Atelier: Falanga Laboratorium: Falanga Obsada aktorska: Helena Grossówna (Helenka Roliczówna), Jadwiga Andrzejewska (Jadzia), Alina Żeliska (Lili Fontelli), Renata Radojewska (Rena), Teodozja Bohdańska (przełożona), Michał Znicz (profesor Frankiewicz, stryj Stefana), Aleksander Żabczyński (Stefan Frankiewicz), Antoni Fertner (ojciec Helenki), Stanisław Sielański (Jarząbek), Józef Orwid (woźny), Władysław Grabowski (fabrykant), Jerzy Roland (Alfred)

Varia Piosenka: JUŻ NIE ZAPOMNISZ MNIE Tekst piosenki: Nocami w gwiazdy spoglądam i myślę z lękiem, że jutro może odejdziesz, zapomnisz mnie. Lecz wiem, co zrobię – zaśpiewam tobie piosenkę i już mam spokój, i już nie lękam się. Bo nie zapomnisz mnie, gdy moją piosenkę spamiętasz. W melodii tej siła zaklęta, i czar, i moc. A choć zapomnisz mnie, piosenkę usłyszysz tę rzewną. I tęsknić już będziesz na pewno, co dzień, co noc. Piosenka zapachnie jak bzy, piosenka wyciśnie ci łzy, wspomnienia, wspomnienia, silniejsze będą niż ty. Już nie zapomnisz mnie, piosenka Ci nie da zapomnieć, i tęsknić już będziesz ogromnie, co dzień, co noc, co dzień, co noc, co dzień. o Muzyka piosenki (-ek) : Henryk Wars o Słowa piosenki (-ek) : Ludwik Starski o Wykonanie piosenki (-ek) : Aleksander Żabczyński Piosenka: ACH, JAK PRZYJEMNIE Tekst piosenki: Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal. Ach, jak przyjemnie, radosny słychać śpiew, gdy szumi, szumi woda a w żyłach szumi krew. I tak uroczo, tak ochoczo serca biją w takt, gdy jest pogoda, szumi woda, czego jeszcze brak do szczęścia. Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal. O Muzyka: Henryk Wars o Słowa: Ludwik Starski Piosenka: PANIE JANIE Tekst piosenki: Panie Janie, niech pan wstanie, tylko lenie jeszcze śpią, kiedy dzwony biją bim bam Henryk wars,bom. Panie Janie, niech pan wstanie, już się zbudził cały dom, kiedy dzwony biją bim bam bom. A echo odpowiada im, jak dzwony bam, to echo bim. Jednak to tak ładnie brzmi, bede bidi bidi bidi bidi bim bam bidi. Panie Janie, niech pan wstanie, tylko lenie jeszcze śpią, kiedy dzwony biją bim bam bom. o Muzyka piosenki (-ek) : Henryk Wars o Słowa piosenki (-ek) : Ludwik Starski

Oto Stanisław Janicki i Jego komentarz do filmu Zapomniana melodia:

http://www.youtube.com/watch?v=SJJWmmMlB1U&feature=related

I Film Zapomniana melodia:

http://www.youtube.com/watch?v=1rYh6gFW-mE&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=2TkJWpYckG0

http://www.youtube.com/watch?v=1rYh6gFW-mE&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=hdvUm23YAKk&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=GNBY2t3iE50&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=F5vsvD2RYy0&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=_dIzJkZAaU4&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=6hZUTaI0_e4&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=5GsBvOPRg_8&feature=related

http://www.youtube.com/watch?v=VmVTvm6sPTI&feature=related

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.