Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Historia’

Kuchnia Warszawy, dziś trochę zapominana, przed wojną była tyglem licznych tradycji kulinarnych i wypadkową najróżniejszych smaków. Ulegała wpływom rozmaitych kultur i narodów Żydów, Ormian i Francuzów. Inne potrawy jadała elita finansowa, intelektualna, arystokracja a inne jadał proletariat z warszawskiej Pragi i Mokotowa. Ponieważ kuchnia warszawska ulegała różnym wpływom, naturalną koleją rzeczy było wytwarzanie przeróżnych wersji tego samego dania.

Niższe warstwy społeczne gustowały w podrobach, dlatego warszawskim przysmakiem numer jeden według mnie są flaki po warszawsku z pulpetami – serwowane po wojnie w knajpie „U Flisa”. Było to jedyne danie, jakie można było w tej restauracji kupić serwowane przez wiele lat Peerelu. Dzisiaj nie ma już tej restauracji i wielka szkoda. Flaki tam sprzedawane jedzone na stojąco przy stolikach miały swój niepowtarzalny smak. Drugim warszawskim przysmakiem są dla mnie pyzy, „ pyzy z Różyca”, czyli z Bazaru Różyckiego. Jak wiecie pracowałam na Pradze, na Stadionie X lecia. Bardzo często biegło się na bazar Różyckiego ( o dostawach na telefon nie było mowy, nikt nie interesował się taką forma handlu, zresztą nie było  co dostarczać, nawet jak ktoś miał telefon) a tam kupowaliśmy pyzy serwowane w słoikach po dżemach, marmoladzie, oczywiście ze słoninką i cebulką. Bar pod chmurką jak go nazywałam egzystuje do dzisiaj, tylko panie sprzedające nieco się zmieniły.  Pyzy pakowano w bańki, które były pookręcane różnymi ciepłymi szalikami czy też kocami i takie gorące pyzy jadło się z wielkim smakiem. Do dzisiaj mam w uszach krzyk przekupek pyyyyyzyyyy, gorąąąąące pyyyyzyyyy!  Dla swoich stałych klientów panie miały za pazuchą dodatkowo wkładkę, była to wódeczka, którą wypijało do pysznej zakąski. Całość kosztowała około pięciu złotych.  Kolejnym daniem warszawskim jest ozorek w galarecie zaś w tradycyjnej kuchni warszawskiej znajdziemy też wołowe policzki, które do niedawna serwował nieistniejący już „Warszawski Cwaniak „przy ul. Waliców.  

Warszawskim przysmakiem jest również śledź, który gościł na stołach niezamożnych warszawiaków. W „Barze pod Dwójką” u zbiegu ul. Marszałkowskiej i al. Szucha mieścił się ten bar, którego specjalnością był śledź z cebulką, czasami, gdy kupiono w pobliskim „Super Samie „śmietanę to „pod pierzynką”, jako zakąseczka do zimnej wódki, której jakoś nigdy nie brakowało. Zresztą śledź, jest znakomitą zakąską w Restauracji Adama Gesslera „Przekąski, Zakąski” mieszczącej się w dawnym Hotelu Europejskim przy ul. Krakowskie Przedmieście. Jeżeli mi nie wierzycie sprawdźcie, wtedy na własne oczy przekonacie się, że ta zakąska jest bardzo popularna, tylko cena się zmieniła, bo wynosi od 8- 10 zł. A kto pamięta nóżki w galarecie? Również serwowane są w Restauracji Gesslera „Przekąski Zakąski”, jako tradycyjna zakąska.

Dzisiaj niezbyt wiele pań domu przygotowuje nóżki, ja zaś kupuję je bardzo często w Międzylesiu  przy ul. Żegańskiej 17, gdzie Gastronomia Domowa sprzedaje swoje wyroby w tym nóżki w galarecie, ozorki w galarecie i kilka innych przysmaków warszawskich, z obsługą tak miłą jaka bywała kiedyś w przedwojennej Warszawie.

 W przedwojennej Polsce podroby również uważane były za prestiżowy składnik dań i cieszyły się uznaniem, dopiero czasy PRL-u przyniosły dziwną opinię, że podroby to tylko namiastka mięsa, kojarzące  się z biedą. Inni uważają, że to coś niezdrowego, szkodzącego zdrowiu. W tym miejscu muszę wspomnieć o cynaderkach, wątróbce, grasicy czy ogonie wołowym gotowanym w czerwonym winie. Przecież najlepsza z kuchni europejskich, czyli prestiżowa kuchnia francuska przygotowuje najlepsze i najdroższe dania z podrobów.

W domach bogatych Warszawiaków  często serwowano ryby. W menu restauracyjnym pojawiały się łososie i jesiotry, które łowiono w Wiśle!  Podawano je pieczone, ale też i w galarecie. Dzisiaj jesiotra ze szczypiorkiem na szampanie można otrzymać w Restauracji „U Fukiera” na Rynku Starego Miasta, jednej z najstarszych restauracji stolicy, dzisiaj prowadzonej przez Magdę Gessler.

Mój Ojciec opowiadał mi osmażonych minogach, które sprzedawano na Kiercelaku, jednym z najstarszych Bazarów Warszawy, dzisiaj nieistniejącym, który mieścił się u zbiegu ulic Towarowej i al. Solidarności, a smażone minogi? Odeszły w siną dal wraz z tradycyjnym Kiercelakiem i ja nigdy nie poznałam ich smaku.

Oprócz tego na stołach zamożnych mieszczan i arystokracji gościła dziczyzna z pobliskich lasów, a pieczone kaczki czy gęsi serwują do dzisiaj różne warszawskie restauracje. Ale czy można nazwać je przysmakami warszawskimi? Chyba raczej nie. 

Dla mnie warszawskim przysmakiem zakąską będzie raczej befsztyk po tatarsku z żółtkiem, ogóreczkiem siekanym, grzybkami siekanymi, cebulką i musztardą, oraz zupa grzybowa, ale raczej, jako potrawa serwowana na Mazowszu aniżeli warszawski przysmak. Za to zrazy zawijane z nadzieniem z cebulki, boczku, ogórka kwaszonego podawane z kaszą gryczaną są absolutnie warszawskie, tak samo jak schab po warszawsku w galarecie, którego przepis podaję na końcu mojego wpisu.

Deserem nieodłącznie związanym z Warszawą jest wuzetka, fantazja na temat tortu szwarcwaldzkiego, najpopularniejsze ciastko Peerelu. Sprzedawana w każdej cukierni Warszawy była upamiętnieniem otwarcia warszawskiej trasy W-Z, oprócz tego lukrowane pączki od Bliklego z nadzieniem z róży, i chociaż dzisiaj nie prezentują takiej  jakości jak przed laty a o nadzieniu z róży nawet nie ma co marzyć, trzeba im oddać cześć, gdy w Cukierni A. Blikle przy ul. Nowy Świat zajadałam się ciepłymi pączkami po zdaniu matury w roku 1964. Szkoda, że dzisiejsza Firma Blikle  poszła na ilość, zaś jakość pozostała w Peerelu. A pisząc o słodkościach nie mogę nie wspomnieć o największej warszawskiej tradycji i o najstarszym tradycyjnym przysmaku, o torciku Wedlowskim, który produkowany jest od 150 lat. Czy ktoś nie zna tego okrągłego pudełka z zawartym w nim torcikiem? Znamy, wszyscy, a moi koledzy z Europejskiej Unii Badmintona zawsze czekali na ten specjał z Warszawy. 

A ja muszę wspomnieć o jeszcze jednym siermiężnym przysmaku warszawskim, którego pominąć nie sposób, a moja córcia czytając ten wpis nie wybaczyłaby mi pominięcia zapiekanki z pieczarkami na długiej bułce, którą wymyślono w czasach Peerelu w Barze Kawowym(!) Murzynek mieszczącym się pomiędzy Starówką a Nowym Miastem (idąc w stronę Barbakanu po lewej stronie. Do dzisiaj przed Barem stoi kolejka, i tu właśnie moja Córka przyprowadzała naszych zagranicznych gości, którzy zajadali się zapiekanką a jej smak jest niezmienny od wielu lat.

Aby nie pisać tylko i wyłącznie o restauracjach „U Fukiera –Magdy Gessler”, czy też „Przekąski, Zakąski” Braci Gesslerów, warto odwiedzić Bar Ząbkowski na Pradze, który od pięćdziesięciu lat handluje domowymi daniami flakami i pierogami z mięsem w bardzo przystępnych cenach odpowiednio około sześciu i siedmiu złotych. 

O warszawskim jedynym w swoim rodzaju przysmaku o „pańskiej skórce” pisałam z okazji 1 Listopada, tutaj zaś tylko przytaczam ten smakołyk, gdyż tylko w ten dzień jest on sprzedawany pod wszystkimi warszawskimi cmentarzami, a ja będąc dzieckiem czekałam na to Święto tylko i wyłącznie z tej jednej, jedynej okazji.(Obecna cena około pięć złotych).

Dziś trudno stwierdzić, jak powinny wyglądać warszawskie specjały. Do miana warszawskiego specjału kandydują też „krówki mordoklejki” z Milanówka. Nic nie napisałam o warszawskim pieczywie i o piekarniach warszawskich, ale o chlebie, słodkościach i innych pysznościach napiszę już niedługo.

Jak już na wstępie napisałam Warszawa jest tyglem i mieszaniną różnych kuchni, wybieraliśmy przez lata to, co proponowała nam kolejna grupa narodów osiedlająca się w Warszawie. Dzisiaj zaś odnotowuję, że do warszawskich specjałów kandyduje wietnamska zupa pho, która przybyła do Warszawy ponad dwadzieścia lat temu i tylko tutaj możecie jej posmakować.  I jest to może jeden z przykładów na to, że pewnie zupa pho będzie symbolem przełomu wieków XX i XXI, jako przysmak warszawski nowej ery.  


Schab po warszawsku według Babci Broni

Składniki: 1 kg schabu środkowego, majonez, 7-8 jaj, chrzan ze słoika najlepszy domowy, szczypiorek drobno posiekany, 2-3 litry wywaru warzywnego lub z kości cielęcych, żelatyny wg waszego uznania tak, aby wystarczyło na 2-3 litry płynu, przyprawy takie jak sól, pieprz, czosnek trochę oleju, majeranek

Sposób przygotowania:
Schab natrzeć ziołami z czosnkiem, odrobina oleju i przyprawami, odstawić do lodówki. Następnie obsmażyć na patelni z każdej strony. Włożyć do rękawa (gdy babcia Bronia piekła schab nie było rękawa do pieczenia) ale dzisiaj można sobie ułatwić pracę, podlać olejem i niewielką ilością wody. Wstawić do nagrzanego piekarnika do 200 stopni i piec ok. 80 min. Jak ostygnie, wstawić do lodówki. Żelatynę wymieszać w gorącym wywarze, wystudzić, odtłuścić, przecedzić. Schab pokroić w plastry o grubości 1,5 cm. W każdym plastrze naciąć głęboką kieszonkę. Ugotowane na twardo jajka pokroić w kostkę, dodać chrzanu, trochę majonezu, soli i pieprzu. Pasta ma być gęsta, z wyczuwalnym smakiem chrzanu. Kieszonki schabu nadziać pastą i posypać szczypiorkiem. Nadzienie można też zawinąć w plastry schabu. Na koniec układamy na półmisku, dekorujemy wg uznania marchewką wycinając różyczki, ukośnie ciętym porem, połówkami jajek i zalewamy tężejąca galaretką.

Na więcej przysmaków warszawskich zapraszam do kolejnych wpisów

Wasza Jadwiga

 

 

 

Cmentarze

Dzisiaj kilka zdjęć z cmentarzy warszawskich. Gdy odwiedzałam groby moich bliskich była piękna pogoda, prawie 19 C, słońce i kolorami mieniącą się jesień. Odwiedziłam największy cmentarz  w Europie, który jest usytuowany przy trasie wylotowej z Warszawy do Gdańska, Cmentarz na Wólce, istniejący od 1973 r. Spśród znanych osób pochowano tu m.in.Stefanię Górską aktorkę, Jana Himilsbacha aktora, Annę Laszuk dziennikarkę, Martę Mirską piosenkarkę, Aleksandra Ścibor Rylskiego pisarza i scenarzystę, Edwarda Stachurę poetę, Huberta Wagnera trenera siatkówki drużyny, która w 1976 r zdobyła w Montrealu na IO złoty medal olimpijski.

Lubię jechać na cmentarz wtedy gdy nie ma zbyt wiele osób, gdy tłok nie gęstnieje z każdym autobusem  zajeżdżajacym na pętlę na Wólce. Przyjeżdżam tutaj kilka razy w roku, więc nie muszę przynosić szmat i innych dodatkowych rzeczy ułatwiajacych sprzątanie grobu, gdyż robię to na bieżąco. Grób jest wysprzątany i zaopiekowany. Tak jak lubiła  Mama.

Słońce świeciło pięknie dodając uroku miejscu zadumy. W ciągu ostatnich dwóch lat od roku 2010 przybyło wiele mogił, tak szybko ludzie odchodzą i coraz nowe groby mijam po drodze.

Uprzatnąwszy tylko to co było niezbędne, wyrzuciłam stare kwiaty, postawiłam wrzośćce, zapaliłam znicze i zadumałam się nad czasem minionym.

Nastepnym z warszawskich cmentarzy był Cmentarz Katolicki na Woli na tzw „książęcej wólce” .Ten cmentarz został otwarty w roku 1854 a jego powierzchnia zajmuje około 10 ha.  Przyjeżdżam to od lat, gdyż właśnie tu spoczęła moja babcia Marianna z Pęczkalskich Mazanek, później mój dziadek Benedykt Mazanek i w końcu moja ukochana ciocia Wiktoria Pochwicka z domu Mazanek.  Odwiedziłam ich grób zapaliłam znicze, ustawiłam wrzośćce w żółto bordowym wianuszku z nieśmiertelników. Cicha modlitwa za zmarłych… I tyle wspomnień.. Stałyśmy razem z Jolą Poradzińską z domu Cegłowską i przypominałyśmy sobie jak to w minionych czasach, gdy każda z nas miała po około dziesięć lat  jeździło się na cmentarze całymi rodzinami. Spotykaliśmy  się prawie o tej samej godzinie i rozpoczynało się odwiedzanie wszystkich grobów najpierw rodzinnych następnie osób zaprzyjaźnionych, sąsiadów, bliższych i dalszych znajomych. Na sam koniec zawsze, ale to zawsze, była WIZYTA, bo tak się  to nazywało, na grobie ludności Warszawy, która oddała życie w Powstaniu Warszawskim w roku 1944.  Ponieważ Ojciec Joli, Antoni Cegłowski   został zamordowany w Al. Szucha długo rozmawiałyśmy na ten temat.  Jola dysponuje materiałami Instytutu Pamięci Narodowej, który prowadził śledztwo w sprawie zbrodni nazistowskich, będących jednocześnie zbrodniami przeciwko ludzkości, popełnionych w okresie od początku sierpnia do września 1944 r. w Warszawie przez funkcjonariuszy III Rzeszy niemieckiej- pracowników Policji i Bezpieczeństwa i SS wobec co najmniej 10.000 obywateli polskich mieszkanców stolicy ze Śródmieścia Południowego i Siekierek, głównie mężczyzn, rozstrzelanych, a następnie spalonych w budynku siedziby Gestapo w Al. Szucha, w ruinach tego budynku byłego Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych w Al. Ujazdowskich oraz na terenie ogródka jordanowskiego  w okolicy ul. Bagatela. Na podstawie tych udostępnionych mi materiałów piszę właśnie ten post.

„Wybuch Powstania Warszawskiego w dniu 1 sierpnia 1944 r został potraktowany przez przywódców III Rzeszy jako pretekst do rozwiązania „problemu polskiego”. Wówczas  Hitler wydał H.Himmlerowi ustny rozkaz zrównania Warszawy z ziemią i wymordowania wszystkich jej mieszkańców…” Rozkaz ten zebrał obfite żniwo. W ten sposób ruszyła rzeź ludności Warszawy, rozstrzeliwano mężczyzn powyżej 14 roku życia, następnie ciała palono na terenie ogródka jordanowskiego, a następnie w piwnicach GISZ. Nie jest moja intencją przytaczać w całości dokument IPN przesłany do Joli, w którym zawarte sa również informacje o śmierci Jej Ojca, który został zatrzymany w dniu 11 sierpnia 1944 i  rozstrzelany w ruinach GISZ.  Ciała wszystkich rozstrzeliwanych osób  palono. Chciałam tylko nieco przybliżyć historię związaną z Pomnikiem „Polegli Niepokonani” oraz  opowiedzieć o jednej z tych osób, która Poległa Niepokonana.

POLEGLI NIEPOKONANI – miejsce pochówku prochów ponad 50.000   Polaków, cywilnych mieszkańców Warszawy oraz żołnierzy AK poległych za wolność Ojczyzny zamordowanych przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego w sierpniu i wrześniu 1944r.

Tu w tym miejscu w dniu 6.VIII.1946 r złożono też 117 trumien z prochami osób zamordowanych i spalonych, przywiezionych m.in. z siedziby Gestapo w Al. Szucha, ul. Wolskiej, ul. Górczewskiej, Parku Sowińskiego, ze szpitala św. Stanisława (Fabryka Franaszka) ul. Moczydło i ul. Młynarskiej.

Napisałam o tym jednym z najpiękniejszych pomników o  historii i o ludziach, których prochy wsypano do zbiorowej mogiły, nad którą czuwa Warszawska Syrenka rozcięta na pół. Poległa Niepokonana!

O naszych dzięciecych wspomnieniach rozmawiałyśmy z Jolą, ona opowiadała o tragicznych losach ojca, którego nie znała gdyż miała trzy lata gdy ojca zabrano (jej brat zaś miał trzy miesiące) o nieżyjącej już matce i o tradycji 1 listopadowej naszych rodzin,  o odwiedzaniu grobów, wszystkich osób,z którymi w życiu byliśmy jakoś związani.Wspominałyśmy też rytuał jakim był zakup pańskiej skórki przed wejściem na cmentarz, (popularnej” mordoklejki” tak właśnie nazywanej w gwarze warszawskiej),  gdy  wszyscy i starzy i dzieci jedliśmy pańską skórkę, która kojarzy mi się zawsze z dniem  1 Listopada , z odwiedzinami grobów na warszawskich  cmentarzach.  I nawet nie wiecie, że pańska skórka była przysmakiem tylko warszawskim?! ale ja nigdy i nigdzie nie znalazłam przepisu jak ją zrobić, i tak już pewnie pozostanie. Będzie kojarzona z warszawskimi cmentarzami i tradycją jedzenia pańskiej skórki właśnie tego jedynego dnia. Po zapaleniu wielu zniczy, po odmówieniu wielu modlitw wieczorem nasze matki zabierały nas do domów na tradycyjny rodzinny obiad. Tradycja trwała i trwa nadal, przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Stałyśmy pod Pomnikiem „Polegli Niepokonani„, zapalałyśmy znicze, modliłyśmy się aby poźniej wspominać. Tyle lat minęło od tamtych czasów, gdy jako dziesięciolatki z Rodzinami wędrowałyśmy po Cmentarzu Wolskim, kończąc zawsze w najważniejszym dla nas  miejscu. Tutaj… pod tym Pomnikiem „Polegli Niepokonani”.

I tak  jak co roku w  dniu 1 Listopada zawsze  będę wspominała czas naszych wędrówek, opowiadań Rodziców i ten duszący dym zmieszany z zapachem chryzantem, który przyprawiał mnie o mdłości, jednak Karząca Ręka Sprawiedliwości (Moja Mama) nie pozwalała na żadną zmianę, na żadną słabość, którą musiałam przezwyciężyć i  wytrwać do końca.

Dzień Wszystkich Świętych wspominały

Jola i Jadwiga

 

 

 

 

            Zaproszenie na Galę Jubileuszu 60-lecia Muzeum Sportu i Turystyki otrzymałam prawie trzy tygodnie temu, zaproszenie odłożyłam i prawie o nim zapomniałam, gdyż przygotowywałam się do szpitala, co pociągało za sobą zwielokrotnione wizyty u różnych lekarzy oraz wykonanie wielu dodatkowych badań. W końcu okazało się, że operacja musi być odłożona z wielu powodów, które jak grzyby po deszczu zaczęły rosnąć w ciągu ostatnich miesięcy. Kilka dni temu robiąc porządki znalazłam owo zaproszenie i postanowiłam uczestniczyć w wielkiej gali zorganizowanej w Centrum Olimpijskim w dniu 11 października 2012 r. Dyrektora Muzeum pana Tomasza Jagodzińskiego znamy od wielu lat, pamiętam dokładnie jego debiut dziennikarski w Przeglądzie Sportowym tym bardziej, że szlify dziennikarza zdobywał jeżdżąc prawie na wszystkie imprezy badmintona, jakie były organizowane w Polsce. Często spotykaliśmy się na dworcu w Warszawie, a jadąc pociągiem zawzięcie dyskutowaliśmy nad rozwojem badmintona w Polsce, on zaś opowiadał o sobie o swoich pasjach o ciężkiej pracy w kopalni w Bełchatowie. Tak, od tamtych pamiętnych czasów minęło 35 lat. I oto ten sam Tomasz Jagodziński dzisiaj dyrektor Muzeum Sportu i Turystyki będzie gospodarzem wielkiej Gali Jubileuszowej.

               Honorowy Patronat Jubileuszu objął Marszałek Województwa Mazowieckiego pan Adam Struzik uczestnicząc osobiście w kilku imprezach celebrujących święto sześćdziesięciolecia tej jedynej w swoim rodzaju placówki w Polsce.

Siedzibą Muzeum Sportu i Turystyki jest Centrum Olimpijskie, gdzie całe piętro drugie jest oddane dla potrzeb ekspozycji stałej a także wydzielona jest  dodatkowa powierzchnia dla potrzeb ekspozycji czasowych. Warunki ekskluzywne, ale… wróćmy na chwilę do początków Muzeum, do bardzo skromnych początków – instytucji mieszczącej się w jednym pokoju, gdy to w roku 1949 Główny Komitet Kultury Fizycznej powołał komórkę organizacyjną zalążek przyszłego muzeum  na ul. Rozbrat 26.  Oficjalne powołanie Muzeum nastąpiło w roku 1952 a pierwszym dyrektorem została pani Maria Morawińska-Brzezicka.  Zbiory rosły i wraz z tym bogaceniem należało powiększyć powierzchnię wystawienniczą oraz magazynową, dlatego Muzeum zostało przeniesione do Akademii Wychowania Fizycznego gdzie znalazło lepsze warunki, ale nie trwało to zbyt długo iMuzeum powróciło na ul. Rozbrat gdzie wygospodarowano dla niego około 250m kwadratowych powierzchni wystawowej.  W roku 1955 otwarto stałą ekspozycję.  W roku 1958 przyznano Muzeum plac u zbiegu ulic Senatorskiej i Podwale, projekt budynku był gotowy, lecz w następnym roku władze miast cofnęły zezwolenie na budowę, wtedy też powstała koncepcja przeniesienia muzeum na teren Stadionu „Skry” (rok 1966) a właściwie pod jego trybuny, gdzie po adaptacji wschodniej części obudowy stadionu zaprojektowano wnętrza i nastąpiło otwarcie Muzeum w roku 1966. Pani Maria Brzezicka piękna kobieta, wielbicielka Muzeum a na co dzień żona szablisty Arkadego Brzezickiego starała się ze wszystkich sił aranżować darowizny, zakupy, na które trzeba było pieniędzy, ale czego nie zrobi piękna zmotywowana kobieta? Muzeum rozrastało się ilość darczyńców rosła a wraz z nimi powiększały się eksponaty Muzeum. Pani Maria miała wiele pomysłów, które realizowała zachęcając do nich przyjaciół męża. Pan Wojciech Zabłocki poproszony o przygotowanie scenariusza ekspozycji szermierczej zaproponował wykonanie dioramy przedstawiającej turniej rycerski na Wawelu, którą to dioramę „…znakomicie wykonał szef sekcji szermierczej Krakowskiego Klubu Szermierzy, wielce dystyngowany pan „Lulu” Boczar. Ponieważ diorama stała się atrakcją ekspozycji zamówiono u niego drugą makietę, przedstawiająca turniej kuszniczy Bractwa Kurkowego w Krakowie. Niezwykłe dla mnie było to, że „Lulu” wykonał wszystkie swoje malutkie i precyzyjne modele wiecznie trzęsącymi się rękoma. Jak mówił ta trzęsionka zaczęła się po walkach w Fabryce Papierów Wartościowych w Warszawie w czasie Powstania Warszawskiego, kiedy gonił się z Niemcami po korytarzach, poruszając bez przerwy palcami, żeby pierwszy pociągnąć za spust…, Co mu się zresztą udawało… W roku 1972 pani Maria Brzezicka została zaproszona do Lozanny, jako konsultantka powstającego tam Muzeum Olimpijskiego. Zaproponowała wówczas panu Wojciechowi Zabłockiemu przygotowanie ekspozycji antycznej. Oczywiście nic z tego nie wyszło, ale przypuszczalnie wtedy zostałem zarażony bakcylem olimpizmu, który drąży mnie do dzisiaj i prawdopodobnie jest nieuleczalny…” Tak kończy swoje wspomnienia dotyczące pracy na rzecz Muzeum Sportu i Turystyki pan prof. dr hab. inż. architekt Wojciech Zabłocki obecny Przewodniczący Rady Muzeum. Pani dr Maria Morawińska- Brzezicka była dyrektorem Muzeum w latach 1952 – 1978, następnie funkcję objął pan mgr Kazimierz Pieleszek 1978-1992 a od roku 1992 do 2008 pani r Iwona Grys i to właśnie za jej czasów wizytę w Muzeum Sportu i Turystyki ”pod trybunami Skry” złożył Marszałek Województwa Mazowieckiego Adam Struzik.

Przykry to był widok gdyż wystawy organizowane w tym przybytku miały ogromny potencjał poznawczy natomiast warunki, w jakich przyszło je organizować  były przerażające. Wspomniał o tym pan Marszałek Struzik w swoim przemówieniu. W roku 2000 wizytował osobiście ten obiekt muzealny na „Skrze” i jak sam powiedział był wielce zaskoczony faktem, że zastępca dyrektora muzeum ma swoje biurko przy samym wejściu pod schodami, natomiast ówczesna pani dyrektor Iwona Grys siedzi w pokoju a za jej plecami po ścianie płynie woda. Iwona dusza tegoż muzeum od wielu lat ( w Muzeum przepracowała 39 lat) z uśmiechem powiedziała ależ panie Marszałku nie jest najgorzej! Dobrze, że mamy w miarę zabezpieczone nasze najcenniejsze eksponaty.

I tak zaczęła się swoista walka o przeniesienie Muzeum, ale nikt nie wiedział wówczas gdzie i do jakiego budynku. Propozycji było kilka, ale żadna nie spełniała kryteriów dla tego typu instytucji. Dopiero rozpoczęcie budowy Centrum Olimpijskiego i oddanie budynku w maju 2004 zrodziło pomysł ulokowania tej znakomitej placówki właśnie w Centrum, tu gdzie mieścił się Polski Komitet Olimpijski, gdzie powołano do życia Centrum Edukacji Olimpijskiej, oraz gdzie Muzeum zorganizowało wystawę na otwarcie Centrum w roku 2004 Polski debiut Olimpijski – Chamonix i Paryż . 

Wysiłki wielu osób ukoronowane zostały sukcesem i podpisano umowę pomiędzy Polskim Komitetem Olimpijskim, Urzędem Marszałkowskim oraz Muzeum Sportu i Turystyki lokując Muzeum w Centrum Olimpijskim w Warszawie przy ul. Wybrzeże Gdyńskie 4 (adres podaję na wszelki wypadek gdybyście chcieli kiedyś odwiedzić Muzeum i jego wspaniałą ekspozycje stałą, warto!).  Zaczęło się przenoszenie Muzeum, ale nie, nie, nie było to tak proste jak sobie wyobrażacie. Centrum Olimpijskie jest nowoczesnym budynkiem z pełną wentylacją i klimatyzacja zarządzaną elektronicznie. Te właśnie nowoczesne urządzenia wymagały specjalnego przygotowania zbiorów do przeniesienia do siedziby w Centrum. Całość zbiorów musiała zostać odgrzybiona, przejść specjalistyczną procedurę w specjalnych komorach – urządzeniach, które odkaziły bakteriologicznie wszystkie elementy zbiorów w sumie 55.000 obiektów muzealnych).  Operacja była niezwykle skomplikowana i wymagała czasu, a opracowanie stałej ekspozycji również było czasochłonne. Prace zostały zakończone i w roku 2005 Muzeum Sportu i Turystyki znalazło swoją siedzibę w prestiżowym budynku Centrum Olimpijskiego a Polski Komitet Olimpijski stał się w sposób naturalny instytucja najintensywniej i najdłużej związaną z Muzeum. Muzeum Sportu i Turystyki, jako instytucja świata sportu od roku 1999 zaznaje dobrodziejstw spokojnej i stabilnej pracy, jako instytucja kultury Samorządu Województwa Mazowieckiego…

Cedeen

Wszystkie fotografie otrzmałam od Mojego Wielkiego Przyjaciela Jana Rozmarynowskiego, Janku bardzo Ci dziękuję, jesteś niezawodny!

Jadwiga

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.