Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Historia’

Zanim napiszę o poszukiwaniach kolejnego obrazu związanego z badmintonem a raczej les volant , o znamiennym tytule  „Kobieta z rakietką i lotką”   namalowanego przez francuskiego malarza   Jean Baptiste  Chardin muszę choć trochę przybliżyć jego sylwetkę wszystkim tym, którzy  lubią malarstwo tak jak ja.

Chardin urodził się w 1699 r. w Paryżu w rodzinie stolarza. Całe swoje życie mieszkał w stolicy Francji, z wyjątkiem dwóch wyjazdów; raz gdy pracował w roku 1729 w Wersalu, gdzie brał udział w przygotowaniu scenerii pokazów sztucznych ogni z okazji narodzin syna króla Ludwika XV oraz drugi raz w roku 1731, gdy pracował w Fontainebleau, gdzie asystował przy odnawianiu włoskich fresków w galerii Franciszka I. Poza tymi dwoma wyjazdami mieszkał całe życie w dzielnicy Saint-Germain-des-Prés.

Ojciec i młodszy brat Chardina prowadzili rodzinny biznes; ich specjalnością były stoły bilardowe robione dla rodziny królewskiej. Chardin studiował wraz z Pierre-Jacques Cazes’em, mało znanym artystą, który nauczył go malować.

Jean-Baptiste-Siméon Chardin był XVIII-wiecznym artystą. W tym czasie główna formą sztuki było rokoko, którego tematyka wiązała się z przyjemnościami i wesołością. Wiele obrazów przedstawiało eleganckie karnawały, erotyczną nagość i romantyczne schadzki. Realny świat był niemal nieobecny. J. B. Chardin  jako pierwszy w malarstwie francuskim  zaprezentował nurt, który można było nazwać „mieszczańskim realizmem”, co  spowodowało, że prace Chardina  wyróżniały się spośród innych XVIII-wiecznych malowideł. Rzadko szukał tematu w świecie dworskim czy arystokratycznym. Prawie nigdy nie sięgnął do mitologii, czy też scen związanych z Historią Świętą.  Przez całe swoje długie życie przedstawiał z upodobaniem sceny rodzajowe z życia niższej klasy mieszczańskiej. Malował kobiety zajęte gospodarstwem domowym, pokazując je, nie wahał się przed okazaniem sympatii skrzętnym zapracowanym gosposiom. Dziewczęta i kobiety z jego obrazów nawet przy ciężkiej pracy są schludne, powiedziałabym nawet na swój sposób pociągające. Wiele lat po śmierci Chardina bracia Goncourt, charakteryzując jego sztukę, mieli napisać: I czemuż kobieta ze stanu trzeciego nie miałaby na tych obrazach rozpoznać siebie samej? Malarz nie zapomina o najmniejszym szczególe jej stroju, ukazuje zakasane rękawy, fartuch, chustkę na ramionach, nożyczki przytroczone do pasa, chłopski złoty krzyżyk na szyi, pasiasta spódnicę, rakietę i lotkę do les volant (…) maluje ją w kuchni jak przygotowuje jarzynę na zupę, jak namydla i pierze bieliznę, jak powraca z targu niosąc w koszyku pieczeń na niedzielny obiad…

Jego martwe natury są zwyczajne, ogołocone, przedstawiają realny świat, który widział dookoła siebie, a nie rokokowa fantazję.

Ten mistrz stanu trzeciego był mieszczaninem z urodzenia i ducha. Także jego tryb życia daleki był od arystokratycznej ekstrawagancji. Dwukrotnie żonaty, pierwszą żonę Marguerite Saintard pochował po czterech latach szczęśliwego małżeństwa. Po raz drugi ożenił się w 1744 r., będąc wdowcem z 13-letnim synem. Wybranką była Françoise-Marie Pouget. Z tą hożą i gospodarną mieszczańską córką przeżył 35 spokojnych lat. Ich dom był zasobny i gościnny. Do scen rodzajowych Chardina pozowały mu zwykłe dziewczęta, na poły służące, na poły rezydentki wychowujące się w domu Chardinów. Biografowie odnotowują dwie spośród nich – Agnès Roland (prawdopodobnie prowadziła mu gospodarstwo po śmierci pierwszej żony).  Pozowała ona do obrazów: „Kobieta obierająca brukiew”, „Kobieta zmywająca rondle”, „Kobieta piorąca”, czy też „Kobieta z rakietką i lotką”, bardzo lubianego przez nas obrazu nazywanego „le volant”. Kopia tego obrazu wisi u nas w domu, choć została namalowana 250 lat po powstaniu oryginału. Pierwszy raz zobaczyłam kopię tego właśnie obrazu podczas jednego z ADM (Annual Delegates Meeting) czyli dorocznego spotkania –kongresu europejskiego badmintona. Wręczono go wtedy jednej z pań, o ile dobrze pamiętam, była to Rina de Beer, Holenderka, która kończyła swoją działalność w badmintonie europejskim. Ach, jakże mi się podobał ten mały obrazek, reprint! Byłam zachwycona i to tak bardzo, że postanowiłam odszukać oryginał, kupić katalog i oczywiście zamówić kopię obrazu. Ale o tym jak to było, jak długo trwały moje poszukiwania, jakie zdarzenia temu towarzyszyły, przeczytacie  w następnym wpisie. Tutaj mogłam tylko podać kilka informacji o pięknym i bezcennym obrazie Jeana-Baptiste’a-Siméona Chardina (1699-1779) „Kobieta z rakietką i lotką” namalowanym w roku 1737, obrazie, który dla badmintona jest swoistym symbolem rozwoju wolanta, gry która służyła uciesze i zabawie na dworze króla Ludwika XIV zwanego Królem-Słońcem. Badmintona, naszej ulubionej gry na wiele lat przed tym, gdy została ona zaprezentowana w roku 1833 w Badminton House Gloucestershire.

CDN.

Wasza Jadwiga

Swoje wspomnienia rozpoczęłam od najważniejszych zawodów w światowym sporcie, czyli igrzysk olimpijskich. Ale zanim doszło do tego, zanim mogliśmy uczestniczyć w eliminacjach, musieliśmy w turniejach kwalifikacyjnych pokonać wiele przeszkód, którymi  życie w latach osiemdziesiątych było usłane. Wielu młodych zawodników zapewne w tych właśnie latach przychodziło na świat. My zaś pokonywaliśmy przeszkody, prawie skacząc jak konie we wszechstronnym konkursie konia wierzchowego w zawodach potęgi skoku. W 1984 roku mamy już 18 okręgowych związków, 100 klubów, 22 trenerów i ponad 150 instruktorów. Organizujemy międzynarodowe mistrzostwa Polski, które są zawodami świetnie zorganizowanymi uznanymi  przez dziennikarzy prasy , TV i radio. Mamy kontakty z zawodnikami Chińskiej Republiki Ludowej. Wykorzystujemy ich pobyty nie tylko w zakresie szkolenia zawodników, ale też instruktorów i trenerów. Biegamy, aby otrzymać dodatkowe środki finansowe dla SPORTFILMU,  który kręci  filmy szkoleniowe z udziałem zawodników polskich i  chińskich. Filmujemy również  treningi reprezentacji ChRL w Głubczycach. COS SPORTFILM  nakręcił dla nas filmy szkoleniowe  pt. „Technika uderzeń”, „Taktyka”,  propagandowy (reklamowy) „ Badminton dla wszystkich” oraz film z IX Międzynarodowych Mistrzostw Polski. Trzyminutową reklamówkę o badmintonie udaje nam się dostarczyć do dystrybutora filmów i jest emitowana w kinach przed głównym filmem. Tłumaczymy ponad dwadzieścia artykułów o badmintonie, a w przygotowaniu jest część II skryptu  „Taktyka”,  autorów Jadwigi Ślawskiej i Ryszarda Borka.

Opracowaliśmy wraz z TKKF i T ulotkę badmintonową, tzw. rozkładówkę, którą  można powiesić na hali jako plakat. Rozkładówka jest dwustronna, kolorowa i jako dwustronicowy plakat cieszy się wielkim powodzeniem.

Stworzyliśmy silną bazę, mamy podstawy, ale… jak to zwykle jest w tym całym parciu do przodu,  w organizacji zgrupowań (Głubczyce i Suwałki), zawodów, staraniu się o wprowadzenie badmintona do programu Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży (1981),  w naszych dążeniach do podniesienia poziomu badmintona, do jego popularyzacji w klubach, okręgach, województwach – zabrakło podstawowego elementu: SPRZĘTU. O ile kadra badmintona posiada skromne, a nawet bardzo skromne wyposażenie w sprzęt  Carltona otrzymany w ramach podpisanego kontraktu z angielską Firmą CARLTON, jako głównym sponsorem Helvetii Cup ’85  – Drużynowych Mistrzostw Europy gr. B. Na zdj.2 przedstawiam reprezentację Finlandii w czapeczkach i szalikach w  polskich barwach narodowych  z napisem Helvieta Cup wykonanych w Zakładach Przemysłu Dziewiarskiego „POLONIA” w Głubczycach.

Borykamy się z zaopatrzeniem w podstawowy sprzęt rakiety i lotki dla zawodników naszych klubów. Reprezentacja Polski otrzymuje w wyposażeniu: rakiety Carlton, dresy, koszulki, spodenki, skarpety. Związek otrzymuje trochę lotek piórkowych.  Nie, nie są to liczby powalające na kolana. Na Mistrzostwa Europy gr. B Helvetia Cup ’85, firma Carlton dostarcza 300 tuzinów lotek piórkowych, które wykorzystujemy bardzo skrupulatnie.  Lotki po użyciu w grze „głaszczemy” i trafiają one z powrotem do tub; będą później zużywane na treningach kadry. Niezużyte lotki, sponsor chciał wywieźć z powrotem do Anglii, ale  po ciężkiej emocjonalnej wymianie zdań pozostają w Kraju i są wydawane przez związek z magazynu na treningi reprezentacji seniorów i juniorów. W 1983 r. GKKFiS przydzielił nam 2000 USD na zakup lotek (co wystarczyło na zakup 300 tuzinów , tyle wystarcza na organizację zawodów międzynarodowych), zaś w roku 1984 otrzymaliśmy już 7600 USD na zakup lotek piórkowych niezłej jakości. Wytwórnia Sprzętu Sportowego w Łodzi produkuje lotkę „Wessa” (nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta tę ciężką lotkę?), w tym samym roku rusza również w małych ilościach produkcja lotki w Oławie, którą  tworzy pan Appel  wspólnie z trenerem LKSA Technik Głubczyce R. Borkiem jako konsultantem. Lotka nazywa sie TWA.  Trwa również praca nad produkcją lotki plastikowej w  firmie  UNIMED  Józefa  Prokopa  w Warszawie.

Kadra dysponuje rakietami  Yonex i Carlton, zaś dla klubów zostaje zakontraktowanych 5000 sztuk rakietek „Łastoczka”, które dojeżdżają do Polski  na prezełomie lat  1984/1985. Prezydium ustala zasady podziału tej cennej zdobyczy:  okręgowe związki badmintona otrzymają po 50 rakiet na nowo powstałe kluby (w ostatnich dwóch latach), natomiast na inne kluby po 20 sztuk. Czy to dużo? Odpowiedzcie sobie sami. Dzisiaj każdy zawodnik dysponuje kilkoma rakietami ( 8-10 szt) najwyższej klasy, wtedy marzeniem było posiadanie 4 sztuk rakiet tej samej firmy i tej samej klasy. No cóż… nie potrzeba komentować. 

W ciągu ostatnich dwóch lat (1982 – 1984) prowadzono rozmowy z Centralami Handlu Zagranicznego (wtedy towary importowano  tylko i wyłącznie przez CHZ), z byłymi Zakładami POLSPORT, które po kolejnej reformie nie były już w resorcie GKKFiS, POLDROBEM,  Centralą Przemysłu Handlu Wewnętrznego, Przedsiębiorstwem Usługowym Urządzeń Sportowych. Odbyliśmy wtedy ponad 120 zebrań dotyczących tylko tematu SPRZĘTU. Żaden  temat nigdy wcześniej ani nigdy później nie kosztował i nie zabrał tyle czasu. 

A co z lotkami? Zaimportowaliśmy lotki N-104 z Chińskiej Republiki Ludowej (na przełomie lat 1983/84). A pieniądze? Pieniądze  zdobył Andrzej Szalewicz w CPHW, były to dewizy państwowe przeznaczone na najpotrzebniejsze rzeczy dla ludności! W dobie kryzysu, najpotrzebniejsze rzeczy i towary dla ludności to lotki do gry w badmintona?! Gdyby ta prawda wtedy została ujawniona, wiele osób z tej firmy mogłoby mieć kłopoty. Prezydium ustaliło zasady podziału zakupionych lotek. I tak: 1/3 przeznaczono  na zakup dla potrzeb klubów sportowych, 1/3 dla potrzeb Związku i 1/3 dla klubów powstałych po 1.09.1984 r.

Ówczesny prezes Związku Andrzej Szalewicz zwołuje w roku 1984 12 zebrań zarządu, 45 zebrań prezydium; jeździmy po Polsce, zebrania odbywają się w Głubczycach, Katowicach, Rzeszowie, Gdańsku, Wrocławiu, Warszawie, Radomiu, Kielcach, Skierniewicach, Olsztynie. Wynikiem tych wyjazdów i odbytych spotkań z władzami miejscowymi jest utworzenie kolejnych okręgów w Poznaniu, Krakowie, Łodzi, Lublinie, Szczecinie i Białymstoku. W zebraniach Zarządu uczestniczyli wszyscy członkowie Zarządu w liczbie 15 osób, w tym prezes oraz obowiązkowo cała pięcioosobowa Komisja Rewizyjna z mecenasem Wacławem Błońskim na czele. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak zażarte to były dyskusje, ile razy kłóciliśmy się i to wcale nie na żarty, ile gorzkich słów powiedzieliśmy sobie w twarz, kto czego nie dopilnował, kto zawalił sprawę na całej linii, kto się obronił.

To był cholernie trudny okres, a my w tym czasie musieliśmy wykonać gigantyczną robotę, aby w końcu mieć reprezentację na dość wysokim poziomie. Już wtedy było głośno o przygotowywanej decyzji MKOl w sprawie wprowadzenia badmintona do programu igrzysk olimpijskich. Nie mogliśmy czekać z założonymi rękami, bo Korea Płd. miała zorganizować w roku 1988 swoje piękne Igrzyska Olimpijskie i wiadomo było, że jeżeli tak, to badminton silny w Korei  może być grą pokazową, a my marzyliśmy przecież o igrzyskach. Tylko marzenia, marzenia a  życie w Polsce i polska rzeczywistość nijak miała się do „reality show”.  W związku z tym wiele spraw musieliśmy zmienić: na pierwszy rzut poszedł kalendarz imprez i zmiana terminu indywidualnych mistrzostw Polski; już nie maj, już nie dowolność ustawienia tych imprez, tylko tak jak proponował kalendarz imprez IBF.

Powoli następowały zmiany. Zaczęliśmy wychodzić z okresu TKKF-u, zaczęliśmy w końcu myśleć o wielkim sporcie, o światowej klasy badmintonie i o wielkich imprezach organizowanych na świecie i w Polsce. Według mnie rok 1983 i 1984 były kluczowymi latami w zmianie sposobu myślenia osób odpowiedzialnych w związku za sport przez duże S. Wtedy też zdaliśmy sobie sprawę, że bez własnych lotek długo nie pociągniemy. Niewielkie zastrzyki finansowe w postaci przydzielanych dewiz na zakup sprzętu, w tym lotek, były kroplą w morzu potrzeb. Potrzebowaliśmy lotek dla klubów. Bez rakiet, bez lotek  przecież nie można było szkolić młodzieży. Ale byliśmy młodzi i pełni zapału. Nic nie było tak trudne, jak wyglądało. Prezes Szalewicz, wielki optymista, bardzo enigmatycznie powiedział  na jednym z zebrań, że będziemy mieli (znaczy będziemy produkowali własną) polską lotkę piórkową. Patrzyłam na niego oczami okrągłymi i wielkimi jak spodki. Kazał mi to zaprotokołować. Byłam sceptykiem, z przekąsem zapytałam, taaa… lotkę piórkową? Polską? Mam zaprotokołować? – No tak, cóż w tym dziwnego – odpowiedział.  Nic, zupełnie nic, choć to brzmiało w moich uszach jakbyśmy chcieli rozpętać wojnę, ale brak było i wojska, i armat, i broni, a my dysponowaliśmy tylko uśmiechem na ustach i pokładami  optymizmu.

O tym, że marzenia czasami się spełniają, opowiem w następnym odcinku.

CDN.     wszystkie zdjęcia Jan Rozmarynowski

English version

The 80s  

I have started to write about Olympics Games, but before that we had to take part in many qualifying tournaments and overcome many problems that the 80s was full of. In 1984 there were 18 local associations, 100 badminton clubs, 22 coaches and 150 instructors. Polish International Badminton Championships that we organised was praised by TV, radio and press. We have established precious contacts with players from China. Their stay was used for training our players but also for our coaches. Somehow we managed to get some additional funds for COS SPORTFILM Company that made some films for us, “Tactics”, “Badminton for everyone”, “„Stroke techniques”; they also filmed our IX International Polish Badminton Championship. Three minute film about badminton was distributed to cinemas and shown before main films. We have also translated twenty articles about badminton and prepared the script for the second part of “Tactics”  (authors: Jadwiga Ślawska and Ryszard Borek). Very popular, large colour posters about badminton were prepared and displayed in sport halls.

We have created a good base, but to lift badminton to a higher level, one essential element was missing – the equipment! We did have some equipment for the squad players, as we have signed the contract with Carlton, who was the main sponsor of Helvetia Cup “85 organised in Warsaw (photo 1: opening ceremony, president of the European Badminton Union Stan Mitchell and president of Polish Badminton Association, Andrzej Szalewicz) (photo 2 Finnish team wearing Helvetia’s hats made by „Polonia” Company in Głubczyce).

We had tremendous problems with getting any rackets or shuttlecocks for all our clubs. Only Polish national squad had Carlton rackets and clothing. We had some shuttlecocks, but the numbers were very small.  For Helvetia Cup ’85, Carlton delivered 300 dozens of shuttlecocks, which were used very carefully – after the games, they were repaired as best as it was possible and used later in trainings. We managed to persuade Carlton representative to leave with us all unused shuttlecocks as well, which were later very useful for our teams of juniors and seniors. In  1983 r,  GKKFiS gave us 2000 USD for shuttlecocks that allowed us to buy 300 dozen, in 1984 we were given 7600 USD. So far the only shuttlecocks in Poland were very heavy plastic ones produced by „Wessa”  but a new production line in Oława was started  by Appel and Borek. In Warsaw, Unimed Company at the same time was developing a light plastic shuttlecock.

Our national squad had Yonex and Carlton rackets (photo3: national squad coach Ryszard Borek and players Bożeną Wojtkowska and Bożena Siemieniec) and we bought in 1984/1985 five thousand rackets „Łastoczka” imported from the former Sovet Union. Newly established clubs got 50 rackets and others, twenty. Is it a lot – you tell me! Today, each player has got several top quality rackets, in the 80s  to have 4 good rackets was a dream!

In the years 1982 – 1984 we had over 120 meetings with all organisations that could possibly help us to buy equipment, Centrala Handlu Zagranicznego, Zakłady POLSPORT, POLDROB,  Centrala Przemysłu Handlu Wewnętrznego, Przedsiębiorstwo Usługowe Urządzeń Sportowych – never before or after this subject took us so much time! 

Back to shuttlecocks – we have imported from china shuttlecocks  N-104 thanks to Andrzej Szalewicz who arranged some foreign currency from CPHW. The expense was classified as “the most essential for the population”, yes, such tricks had to be used in the 80s! A third of the shuttlecocks were given to the sports clubs, another third to the Badminton Association and the last third to the clubs established after 1984.

President of the Polish Badminton Association, Andrzej Szalewicz organised 12 board meetings and 45 executive committee meetings in 1984; the meetings took place in  Głubczyce, Katowice, Rzeszów, Gdańsk, Wrocław, Warszawa, Radom, Kielce, Skierniewice and Olsztyn. As a result, new local clubs were created in Poznań, Kraków, Łodż, Lublin, Szczecin and Białystok. All board members were present and the discussions were very heated.

It was a very difficult time and we have done a very good job to help the team achieve a good standard. There were some voices heard that IOC is thinking about including badminton in the Olympic Games and we did not want to sit back and wait, we dreamt about Olympics!  The reality was a bit different to our dreams but we did everything to change the situation; we changed the dates of our tournaments according to IBF calendar, we stared to think big and introduce necessary changes, and I think the years 1983 and 1984 were crucial in achieving this. One big change was the most important, we knew that without shuttlecocks and rackets we cannot give the right training to the players – Andrzej Szalewicz, an eternal optimist announced that we will produce our own feather shuttlecock! I was sceptical, yeah, right, feather one…..how? We had no money at all but we had plenty of enthusiast. Next time, I will tell you how our dreams came through!    

Jadwiga Ślawska-Szalewicz

Fot. © Jan Rozmarynowski, Jadwiga Ślawska-Szalewicz (archiwum)

to be continued

 

 

Zachorował mój ślubny! Wiecie jak to jest, gdy mężczyzna zachoruje? Nie ? Ale ja nie radzę wam, aby chorował, ktokolwiek a już w żadnym razie wasz najukochańszy mąż, syn lub chłopak. Dlaczego?  Po prostu dlatego!

Ślubny kasłał, to mało powiedziane, z nosa lało mu się, kaszel narastał, w końcu stracił mowę. No nie byłoby to może takie złe, gdyby nie był przy tym bardzo marudny. Pojechaliśmy w końcu do jednej z prywatnych lecznic w Warszawie (koszt wizyty 130 zł). Pani doktor laryngolog zajrzała do nosa i do gardła (do uszu i do krtani już nie, może to była za duża fatyga, a może ja za dużo wymagam od lekarza laryngologa). Dostaliśmy jakieś lekarstwa na alergię coś do płukania, coś do psikania do nosa, i maść do smarowania. OK przecież lekarz wie, co robi.

Ja jak zwykle w takiej sytuacji położyłam ślubnego do łóżka, aby wyleżał to, co wlazło niepotrzebnie a wyleźć tak łatwo nie chce.  Mówiąc krótko minął tydzień a ślubny jak kasłał tak kaszle, choć ja uważam, że kaszel eskaluje, z nosa leci, jedziemy do lecznicy po raz drugi. Ta sama pani doktor, tylko zalecenia inne. Owszem, nie powiem zajrzała do krtani i do nosa ( do uszu nie) i stwierdziła, ze nowy wirus się przyplątał (?!). Poprosiłam o osłuchanie ślubnego i wtedy usłyszałam odpowiedź: proszę pani ja już dwadzieścia lat nie słucham (!) Pacjentów, nawet nie wiem, czy umiałabym coś wysłuchać, proszę iść do pulmonologa lub internisty ( w domyśle są w naszej lecznicy i może pani wydać następne 130 zł).   Dostaliśmy tym razem antybiotyk i tablety do rozpuszczania w wodzie, aby wykaszleć to, co zalega w oskrzelach (?) Skąd wiedziała, że  coś zalega w oskrzelach to ja nie wiem. Ale do rzeczy.  Wróciliśmy do domu, wykupiłam, co trzeba, ślubny znowu do łóżka i leczymy się. Po dwóch dniach leżenia ja poprawy nie widzę, ślubny kaszle przeokropnie a ja denerwuję się brakiem poprawy.

Wtedy właśnie moja „siostra” Aldona przysłała mi informację o cebuli, krótki pokaz,  a mnie wszystko przypomniało się jak w filmie, w którym zastosowano stop klatkę wiele, wiele  lat temu, gdy byłam może dziesięcioletnią dziewczynką i spędzałam wakacje  na wsi u mojej kochanej Babci Katarzyny. Otóż w wiejskim domu mojej  Babuni zawsze pod powałą wisiała cebula i czosnek uplecione w piękne grube warkocze, zresztą te warkocze wisiały także w pokojach w sieni i w letniej kuchence.  Gdy pytałam, dlaczego, Babcia odpowiadała abyście nie chorowali. Jakoś wtedy nie za bardzo przywiązywałam do tego wagę i znaczenie. Kiedyś tylko, gdy mój brat po raz kolejny zachorował na zapalenie oskrzeli na stole wylądowała cebula, z odciętymi końcami z wbitymi widelcami w każdą z nich. Cebul było tylko trzy na początek, zaś pod wieczór jedna została wyniesiona. Wtedy właśnie zastanowiłam się, dlaczego? Ale jak to z dziećmi bywa, zajęta zabawą poleciałam dalej nie bardzo zwracając uwagę na Babci sztuczki w sypialni gdzie leżał brat.

Wczoraj wieczorem Aldonka przysłała mi prezentację o cebuli a mnie przypomniały się „czary”, jakimi babcia leczyła Zbyszka.   Pamiętam również, że nie mając takich możliwości jak dzisiaj ( znaczy wizyt u lekarza ), babcia przygotowywała syrop z cebuli i czosnku, który mój brat pił kilka razy dziennie.  

Zgodnie z tym, co sobie przypomniałam za sprawą Aldony oraz tym, o czym było w prezentacji szybko przyniosłam dwie cebule do pokoju ślubnego, odkroiłam końce wbiłam w każdą z nich widelec i pozostawiłam na całą noc.  Sprawdzałam stan zdrowia ślubnego chodząc w nocy kilka razy do jego pokoju, i wiecie, co się okazuje? Że cebula ma magiczną moc, a ślubny „prawie” nie kaszle. Jak wiecie z pewnej reklamy prawie czyni wielka różnicę, ale z cebulą to jest najprawdziwsza prawda. Powiecie, że pomógł antybiotyk, ja jednak twierdzę, że augmentin w ciągu doby zadziałać nie może, skoro dostaliśmy ilość potrzebną na tydzień.

Rano obejrzałam cebulę, która nieco zmieniła barwę na ciemniejszą. Nie wierzycie mi, proponuje spróbować, zobaczycie sami! Zresztą cebula nie kosztuje zbyt dużo, kilka złotych za kilogram połóżcie ją w każdym pokoju, możecie położyć ją również w pracy i wtedy zobaczycie efekt na własne oczy. Spróbujcie sami i wtedy porozmawiamy.

I na zakończenie kilka słów o cebuli, jako takiej: zawiera witaminy A, B1,B2,B6,C, PP, magnez, fosfor i wapń, potas i żelazo. Zawiera olejki lotne – kwercetynę, które działają bakteriobójczo i moczopędnie. Poprawia przemianę materii i perystaltykę jelit, uszczelnia naczynia krwionośne a jej spożywanie obniża ciśnienie. Sok z cebuli stosowany 10 – 12 dni w miesiącu oczyszcza i odtruwa organizm.

Cebula zwyczajna jest rośliną należącą do czosnkowatych. Pochodzi z Azji. Cebula zawiera enzym LFS, który po zmieszaniu z aminokwasami zawierającymi siarkę, zawartymi w cebuli, powoduje ich przekształcenie w kwasy sulfonowe. Kwasy te samorzutnie przekształcają się w lotny sulfin etylu, który wydzielony do powietrza przy krojeniu cebuli podrażnia śluzówkę oczu, a to powoduje łzawienie.

Medycyna niekonwencjonalna poleca jeszcze cebulę, jako lek w przypadku owrzodzeń, chorób pasożytniczych, reumatycznych w łagodzeniu dolegliwości po ukąszeniu owadów czy drobnym skaleczeniu. I rzeczywiście:, jeśli na działce ugryzie nas komar czy meszka, za pomocą przekrojonej cebuli (a dokładniej jej soku), możemy zmniejszyć ból czy obrzęk.

Podaję przepis na syrop przeciw kaszlowi: dwie duże cebule obieram i kroje w plastry, wkładam do słoika, zasypuję cukrem zakręcam słoik, po kilku godzinach sok z cebuli gotowy jest do picia, proszę jednak nie wąchać zawartości słoika gdyż nie jest to miły zapach, ale syrop powstały jest znakomitym środkiem na kaszel. Moja Babcia Katarzyna robiła nam syrop z cebuli i czosnku, gdyż obie rośliny pochodzą z tej samej rodziny i mają działanie bakteriobójcze, ale wtedy lata temu ja o tym nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, ze syrop działa, zresztą moją córkę zawsze w ten sposób leczyłam.  

Cebula jest stosowana od lat w naszej kuchni, ja zaś polecam jeszcze jeden sposób na wykorzystanie tej wspaniałej leczniczej rośliny. Podany przeze mnie link objaśnia jak możemy zrobić pyszną konfiturę z cebuli, żurawiny suszonej i czekolady!!!! Znakomite, spróbujcie!

http://gzikipyry.pl/karmelizowana-czerwona-cebula-z-zurawina-i-czekolada

O właściwościach cebuli, o dawnych sposobach leczenia, które działają do dzisiaj opowiedziała Wam

Wasza Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.