Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Historia’

Nareszcie wystękał: – Wszystkie gazety piszą, że sprzedałaś imprezę Anglikom, na sali reklamy na niebieskim tle, Carlton w nazwie zawodów, Carlton w programie, Carlton w reklamie, Carlton w gazetach, Carlton zawojował, Carlton kupił polskie zawody!

Ktoś musiał na tym zarobić, w domysłach- ty, zamkną cię, a zawody za dwa dni! Cholera!

Uffff… Odetchnęłam z ulgą.

 O to chodzi, zaczęłam się histerycznie śmiać, po prostu wspaniale, fantastycznie, super, huurrrrrra! Oto reklama, to jest marketing!  Szalewicz pomyślał, że zwariowałam, ponieważ śmiałam się kilka minut, łzy płynęły mi po twarzy, a z nimi mój piękny make up. Na taką chwilę czekałam całe 8 lat. Przeglądam gazety i widzę wszędzie prawie te same tytuły!

 A we mnie radość! Reklama imprezy, o jakiej można tylko marzyć – we wszystkich gazetach ZA DARMO! Ile osób przyjdzie zobaczyć mistrzostwa? Ile osób będzie chciało spotkać tych, co sprzedali imprezę Anglikom! 

Przyszło ponad trzy tysiące ludzi. Stali wszędzie, na dwóch balkonach, siedzieli na miejscach, siedzieli na krzesłach, które Julian zorganizował, przywożąc na halę z Technikum Kolejowego, ale miejsc i tak nie starczyło! Dziennikarzy wyłapywaliśmy tuż przy wejściu, Ryszard Lachman (rzecznik prasowy PZBad)  Zbyszek Mazanek (mój brat) i Grzegorz Gajewski mój asystent, mieli oko na wszystkich. Prowadzili ich do Andrzeja. A ten, korzystając z pomocy Zbyszka Mazanek (niestety w 1992 r. odszedł od nas na zawsze), mojego brata judoki, a wtedy porządkowego, sadzał ich na wydzielonych miejscach VIP, gdzie siedzieli już Minister Sportu  Marian Renke, jego zastępca dr Stanisław Stefan Paszczyk (zmarł w roku 2009), Stan Mitchell Prezydent Europejskiej Unii Badmintona, Emile ter Metz- honorowy Sekretarz Generalny EBU,  Audrey Kinkead, Prezydent Irlandzkiego Związku Badmintona, członek Komisji Rozwoju EBU, Torsten Berg z Danii, przewodniczący tej komisji. 

Po wielu latach dowiedziałam się od Wojtka Cicharskiego, w owych latach wicedyrektora Departamentu Sportu, późniejszego sekretarzageneralnego PZBad, że Stanisław Stefan Paszczyk, zastępca ministra ds. sportowych nakazał obligatoryjnie pracownikom Departamentu Sportu GKKFiS wizytację naszych zawodów, aby popatrzyli jak należy organizować imprezy sportowe o zasięgu międzynarodowym. Pewnie wtedy Stefan nie wiedział, że krótko przed ich rozpoczęciem widmo krat więzienia miałam przed oczami.

Kolejnym naszym zacnym sponsorem był Hortex Góra Kalwaria – nawet nie wiem czy dziś firma istnieje – pewnie nie. Nazwisko dyrektora pamiętam do dziś: Zbigniew Galas. Jego zastępcą była Hania B. (spotkałam ją po wielu latach, jest uśmiechnięta jak zwykle, piękna w swoim wieku, choć życie i polska rzeczywistość nie obeszły się z nią łaskawie). Hortex nie tylko ufundował specjalne nagrody w postaci wielkich tortów dla trzech pierwszych drużyn, ale także ogromny tort o wadze ponad dwudziestu kilogramów na bankiet (wyposażył nas też w maszyny chłodzące  napoje  dla zawodników, które rozstawione były na hali). Bankiet odbywał się w Restauracji „Bazyliszek” na Rynku Starego Miasta.

Szefowa hotelu „Vera”, moja imienniczka Jadzia, dziś na emeryturze, życzliwa, drobna kobieta z wielkim charakterem, stanowcza. Krysia, szefowa restauracji, pokonywały góry, aby zabezpieczyć posiłki tak, by nikomu do głowy nie przyszło, że w Warszawie w sklepach oprócz octu i musztardy niczego nie można kupić. Pomagał nam też przewodniczący komitetu honorowego zawodów Zbyszek Lippe, wtedy wiceprezydent m.st. Warszawy, przyznając hotelowi dodatkowy przydział mięsa. W hotelu funkcjonował maleńki sklep Pewex, który przeżywał oblężenie, bo co to były za ceny na alkohole od 0,80 $ do 2,50 $ za butelkę. Nie wiem jak, ale tego towaru w tym sklepie było zawsze w sam raz. Hotele zawsze stanowiły enklawę na tle codzienności tym bardziej, że cztery z nich pracowały jakby razem w sieci – Vera, Nowotel, Solec i Grand Hotel, poczciwy stary Grand, szczyt elegancji lat osiemdziesiątych. Na pierwszym piętrze przyjmował nas Tadeusz Sąsara, dyrektor tych czterech hoteli, przyjaciel sportowych dusz, wieloletni prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej. Być może jego „oko” wielokrotnie pomagało nam w rozwiązywaniu trudnych spraw zakwaterowania, wystarczającej ilości kawy podczas śniadania (!), czy też napojów w barkach? Bardzo chcieliśmy dopilnować każdego drobiazgu, bo przecież nie mogliśmy pokazać, że czegoś u nas brakuje.

My w Polsce mamy wszystko – nie widać tego w sklepach? To nic, to chwilowe, to przejdzie, przecież będzie inaczej, jak nie za kilka dni, to może za kilka lat, przecież my w to wierzyliśmy, że będzie lepiej, że nie będę musiała pisać setek pism do GKKFiS do Komisji Zagranicznej o zgodę na zorganizowanie imprezy – bez takiej zgody ekipy zagraniczne nie mogły otrzymać wiz wjazdowych do Polski, do komendy MO na Ochocie o zgodę na organizacje zawodów na ich terenie, do komendanta na lotnisku z prośbą o szybką odprawę naszych zawodników, do urzędu miasta o specjalne przydziały żywności dla hoteli, z których korzystaliśmy, o dodatkowe przydziały kawy, papieru toaletowego itp. itd. Zbyszek L. był zaprzyjaźniony od lat z Januszem Przedpełskim, prezesem Polskiego Związku Podnoszenia Ciężarów, a my przyjaźniliśmy się z Januszem. I tak to szło. My pomagaliśmy jemu, on nam, ale najważniejsza sprawa to dobra organizacja zawodów, obojętne czy dotyczyło to podnoszenia ciężarów, badmintona, judo, szermierki, czy innej dyscypliny sportu. Sport był naszym życiem, naszą pasją, a my chcieliśmy pokazać światu, że to Polska organizuje, że my dajemy radę, mimo wielkiego trudu, mimo tylu braków, mimo szaro – burej rzeczywistości, ale o tym już nasi goście nie wiedzieli, o tym trudzie znaczy. Przecież żadne z nas z wyjątkiem Andrzeja (miał malucha, który był szczytem luksusu) nie jeździło samochodem. Wszystko załatwiało się jeżdżąc komunikacją miejską, nawet pieniądze z banku Renia Jarnutowska woziła tramwajem w maleńkiej torebce takiej „kopertówce”  pod pachą, aby nie zwracać  niepotrzebnie uwagi dźwigając dużą torbę.

Jedną z ciekawostek, o której powinnam była napisać jest fakt, że aby tę imprezę zorganizować musiałam się wielu rzeczy nauczyć. Badmintona europejskiego ani światowego nie znałam, jak również języka angielskiego w nim obowiązującego, kiedy zdecydowałam się przejść do pracy z Polskiego Związku Szermierczego (tu obowiązkowym był j. francuski) do badmintona – wtedy do nieistniejącego związku, a moją powinnością było go założyć w roku 1977, wspólnie z  kolegami B. Zdebem, J. Szulinskim, A. Szalewiczem, J. Wrzodakiem, J. Krzewińskim, E. Jarominem, T. Sudczakiem, W. Derychem, J. Musiołem, i jeszcze kilkoma innymi. Tak więc skorzystałam z możliwości, że w Groningen – Holandia w roku 1980, zostały zorganizowane mistrzostwa Europy Seniorów w badmintonie. Pojechałam, okazja była wyjątkowa – już wtedy po dwóch latach prywatnych lekcji, które pobierałam u Joanny Malesy (Kołackiej)  swobodnie „mówiłam” po angielsku i załatwiałam wszystkie sprawy w tym przyjazd zawodników na nasze międzynarodowe mistrzostwa Polski. Związek otrzymał zgodę na wyjazd 6 zawodników i 1 trenera na koszt państwa, Andrzej jako prezes na kongres, natomiast ja pojechałam za własne pieniądze. Przez cały czas trwania zawodów siedziałam na widowni i notowałam wszystko, co się tyczyło organizacji mistrzostw: otwarcie zawodów,  prowadzący otwarcie, scenariusz, nagłośnienie, piosenka o Perry Sport – sponsorze, puszczana w przerwach zawodów, rysowałam, ułożenie kortów, kwiaty, to była przecież Holandia, woda dla zawodników, wystrój hali, hostessy – jak ubrane?, sędziowskie ubiory, miejsca sędziowskie, ilość sędziów, sędziowie liniowi ubrania dla nich, firmy sponsorskie, stoiska, zaplecze, szatnie, kawiarenka, transport, hotele, ceny, odbiór ekip z lotniska, dworca kolejowego, bankiet. Powstał z tego cały zeszyt uwag, szkiców, notatek, taki jakby mój własny manual: jak dobrze zrobić imprezę międzynarodową w badmintonie, aby się nie wstydzić, gdy przyjedzie cały świat. Ten właśnie zeszyt był w roku 1985 moim przewodnikiem.

Niestety nie mam  swoich własnych zdjęć, dlatego poprosiłam Jana Rozmarynowskiego, naszego przyjaciela fotografa, o udostępnieniekilku z tych najładniejszych zawodów w badmintonie, jakie oglądałam w latach osiemdziesiątych, po prostu nie miałam wtedy jeszcze aparatu fotograficznego i dlatego nie mogłam ich zrobić! Nota bene dopiero w 1987 r. nabyłam ten sprzęt wykorzystując wyjazd zaprzyjaźnionego niemieckiego trenera Gunther Huber’a  do Singapuru. Aparat był rzeczywiście tani kosztował niecałe sto dolarów  i służył mi przez prawie 14 lat.

Uroczyste otwarcie zawodów na Hali Mery; stawiły się wszystkie ekipy, sędziowie polscy i zagraniczni, trenerzy, VIP-y, zaproszeni goście, sponsorzy, hostessy ubrane w swoje służbowe sweterki czerwone-białe. Powitanie prezesa PZBad – Andrzeja Szalewicza i oficjalne otwarcie Prezydenta EBU. Stan Mitchell skierował do nas wiele ciepłych słów dotyczących perfekcyjnej organizacji zawodów. Na zakończenie otwarcia wszystkie ekipy otrzymały upominki – każdy zawodnik, trener, kierownik ekipy, sędzia, VIP czy osoba pracująca przy organizacji zawodów otrzymali biało-czerwone czapeczki i szaliki z napisem Helvetia Cup. Następnego dnia, w południe, wszyscy oficjele zostali zaproszeni do Sali Koncertowej w Towarzystwie im. Fryderyka Chopina w Warszawie przy ul. Okólnik na uroczysty koncert chopinowski – gwiazdą koncertu był Janusz Olejniczak. Nasi goście otrzymali na pamiątkę kasety z nagraniami pianisty wraz z jego autografem. Polski Związek Badmintona w podziękowaniu za 1, 5 godzinny koncert obdarzył artystę pięknym bukietem kwiatów. I to był jedyny koszt, jaki ponieśliśmy. Z Towarzystwem im. Fryderyka Chopina byłam związana osobiście. Mój wychowawca szkolny z Liceum im R. Traugutta pan Bogumił Pałasz był tam Dyrektorem, stąd możliwość załatwienia przepięknego spektaklu – koncertu w Towarzystwie im. Fr. Chopina za darmo. Ponadto, dyrektor B. Pałasz otworzył dla nas Pałac w Żelazowej Woli, który o tej porze roku był zamknięty dla zwiedzających, a my nie dość, że pokazaliśmy naszym gościom miejsce urodzenia Chopina, ale też zaprosiliśmy ich do jedynej w Żelazowej Woli Restauracyjki „Pod Wierzbą” na pyszne polskie pierogi oraz czerwony szampan nieznany w Europie z komentarzem, że skoro przyjechali do komunistycznego państwa, to kolor czerwony jest obowiązkowy. A uczciwie mówiąc restauracja ta niczym innym nie dysponowała. Zawsze twierdziłam, że w pracy oprócz szczęścia potrzebna też jest |”ułańska fantazja”. Nam w badmintonie lat osiemdziesiątych to szczęście sprzyjało a i z  fantazją nie było najgorzej.

Dzisiaj w roku 2013, taki koncert podkreśliłby nasze przywiązanie do fenomenalnego polskiego kompozytora i wirtuoza.

Zbyszek Lippe  był przez wiele lat naczelnikiem dzielnicy na Ochocie, i była ona jego oczkiem w głowie. Potrafił nocami jeździć samochodem po tej swojej Ochocie patrząc okiem gospodarza, co by tu jeszcze poprawić, aby choć trochę lepiej żyło się  ludziom. A hala Mera znajdowała się właśnie na terenie Ochoty. Zbyszek przeszedł do Ratusza na plac Bankowy (wtedy pl. Dzierżyńskiego) chyba na początku lat osiemdziesiątych. No i dobrze! Cieszyliśmy się wszyscy – my ludzie sportu. Zyskaliśmy Patrona imprez, który pomagał nam załatwiać rzeczy nie do załatwienia, a tak naprawdę rzeczy małe, oczywiste, które wtedy urastały do rangi wielkich problemów. W archiwum związku znajdują się tomy dokumentów, które produkowaliśmy, bo były konieczne, pozwolenia, zgody, odmowy, odwołania, zgody cenzury, o przepraszam, Głównego Urzędu Kontroli, Prasy Publikacji i Widowisk, mieszczącego się na ul. Mysiej 2. Zgody na treść zawartą w programach, plakatach, zaproszeniach, na druk tych programów, plakatów, zaproszeń, na ich rozpowszechnianie, czyli rozsyłanie różnym osobom i firmom, również na rozklejanie plakatów w Warszawie. Pamiętacie takie specjalne do tego celu wybudowane owalne słupy? Firma, która zajmowała się rozlepianiem plakatów miała swoja siedzibę na ul. Hożej, a więc jeszcze jedna wizyta, pismo z prośbą o wykonanie usługi, oczywiście z pieczątką z ul. Mysiej. Na rozsyłanie zaproszeń do różnych firm, instytucji, VIP-ów, jak to się robi z zaproszeniami. Inny świat… zupełnie inny, dzisiaj nieznany.

Stałym sponsorem zawodów międzynarodowych, w tym i Helvetii, była Firma Xerox z siedzibą przy ul. Szpitalnej, której szefował Zygmunt Lucek. My kupowaliśmy papier do kserografu, oni dostarczali nam jedną lub dwie kopiarki. Biuro zawodów oraz biuro prasowe pod wodzą Ryszarda Lachmana, Wojtka Perka, jego żony Halinki i Basi pracowało  pełną parą. Komunikaty w ilościach dowolnych były wydawane na czas w kolorowych okładkach przygotowywanych przez firmę introligatorskąHanki i jej matki. Córka Hanki, trzyletnia dama, była w pewnym momencie naszą modelką – ubrana w koszulkę z napisem sponsora, a w małej rączce trzymająca wielką rakietkę. Organizacja tak dużych zawodów była możliwa tylko, i tylko, dlatego, że wszyscy pracowali rodzinnie, przyjacielsko; moja bratowa Jola pracowała, jako kasjerka, nasi rodzice na przykład zajmowali się wpuszczaniem na halę widzów, a później dopilnowaniem, aby z szatni wychodziły osoby we właściwych ubraniach, a niepożyczonych (zdarzyło się i tak), również dystrybuowali (wydzielali) papier toaletowy, który był „załatwiany”, bo powieszony w toalecie zbyt szybko znikał całymi rolkami a Warszawa przecież, jako stolica nie mogła sobie pozwolić na toalety bez papieru!  (matka była dodatkowo osobą, która parzyła kawę dla VIP-ów i sędziów).

Przed Drużynowymi Mistrzostwami Europy, gr. B w Warszawie rozgrywane były w styczniu międzynarodowe mistrzostwa Austrii, na które pojechałam z zawodnikami, aby zobaczyć jak takie zawody wyglądają i co nam jeszcze potrzeba a potrzeba było wielu rzeczy. Nie pamiętam jak mi to wpadło do głowy, aby  iść do Horsta (ówczesnego prezesa Austriackiego Związku Badmintona) z pytaniem, co zrobią z pudełkami, w których trzymają komunikaty i informacje dla ekip. Zapytałam. Odpowiedź była prosta – wyrzucimy. A ja na to: –  No co Ty Horst mówisz! Takie dobre pudełka, przecież przydadzą się nam w Warszawie! Zabrałam 23 pudełka, pięknie rozłożyłam, spakowałam do mojej wielkiej torby sportowej i przywiozłam do Warszawy razem z karteczkami samoprzylepnymi w różnych kolorach, setką długopisów, podkładkami dla sędziów, i przez następne kilka lat używaliśmy ich ot tak, jakby od zawsze były dostępne u nas w sklepach w dowolnych ilościach, pamiętam nawet kolor brązowej tektury z napisami państw po angielsku. Horst znawca tematu organizacji wielkich imprez, do tych pudełek brązowych dodał też kilka kilogramów kawy wiedeńskiej, którą wykorzystaliśmy serwując VIP-om , gościom oraz sędziom na hali Mera.

Wasza Jadwiga  (CDN.)

English version

Championship 1985 part 2

At last, Andrew said:

 In all newspapers it is written that you have sold the event to the English, the whole sport hall is in blue, Carlton in the name of the Championship, Carlton in the brochure, Carlton in the adverts, Carlton in the press, simply Carlton bought our event!

Some people must have taken a lot of backhanders, of course all think it is you, you will be arrested and Championship is in two days, damn!

Phew, if that is all, I am relived!

 I started to laugh, wonderful, that is great advertising for us! I flicked through all the papers, the titles are almost identical everywhere and I can’t contain my joy, all that press for free!  How many people are going to come after reading it? Not only to watch the games but also to see people, who sold the event to English????

Three thousand people came! They were everywhere, sitting and standing as there were not enough seats! All the journalist were immediately taken by Ryszard Lachman,  Zbyszek Mazanek –my brother (unfortunately no longer with us died 1992) and Grzegorz Gajewski to Andrzej Szalewicz who arranged seats for them in the VIP area, next to the Sport Minister,  Marian Renke, his deputy Stanisław Stefan Paszczyk (died in 2009), Stan Mitchell, President of EBU, Emile ter Metz- honorary General Secretary of EBU,  Audrey Kinkead, President of Irish Badminton Association and member of Development Commission of EBU and Torsten Berg, President of the Development Commission of EBU.  

After many years,  I have found out that Stanisław Stefan Paszczyk,  Deputy of the Sport Minister told GKKFiS officials to visit our events to learn how to organise international championships! I am sure he was not aware of the fears we had regarding a so called “sold event to the English”!  

Hortex Góra Kalwaria was our other sponsor, director Zbigniew Galas and his deputy Hania arranged for us beautiful cakes for the teams and one huge, twenty kilo one for our banquet. Hortex also sent us cooling machines for drinks for the players.  The banquet took place in one of the prestigious restaurant in the Old Town „Bazyliszek” .

Vera hotel manager Jadzia and restaurant manager Krysia did everything to supply good food for everybody, which was almost a miracle in the 80s. Zbyszek Lippe, vice president of Warsaw helped us by issuing extra meat coupons and hard currency shop, Pewex was very well stocked with alcohol; the price for which was some 0.80 $ do 2.50 $ per bottle! . The chain of the hotels Vera, Nowotel, Solec and Grand Hotel was run by Tadeusz Sąsara and he was extremely effective in achieving unachievable!  We always tried to show Poland from our best side. Not that much in the shops? These are only temporary problems, and look here we have all you need – that was the way we presented our country.

The amount of paper work  we  had to prepare was unbelievable, to police for getting the permission to organise the event, to airport management for speedy immigration checks, to hotel for food, coffee and toilet paper etc. Badminton was however our priority and we did everything, no matter how difficult it was. You must remember that hardly anyone had a car in these times and most of the time we used busses and trams (even large amounts of money was transported this way by Renia Jarnutowska, which was not that safe). Only Andrzej Szalewicz had Fiat 126p.

When I started to work for Polish Badminton Association  I had to learn all about it, I also had to learn English as in my previous work, Polish Fencing Association, French was obligatory. I have started Polish Badminton Association together with  B. Zdeb, J. Szulinski, A. Szalewicz, J. Wrzodak, J. Krzewiński, E. Jaromin, T. Sudczak, W. Derych, J. Musioł and a few more in 1977. I went to Groningen in 1980 after studying English for two years with Joanna Malesa (Kołacka) and I could by that time speak  fluently and arrange all things necessary for our first international championship. The trip for six players, one coach and Andrzej was paid by the Association but I paid for my trip myself. During the whole event I was taking notes about everything, organisation, opening ceremony, music, decoration, hostesses, courts, hotels, referees, cafes, prices, banquet, communication etc. This was extremely useful when organising our own championship.

I haven’t got my own pictures from that time (I did not have the camera)  that’s why I have asked Jan Rozmarynowski, our friend photographer to give us the best ones. Only in 1987 I bought the camera in Singapore and it lasted for 14 years!

During the opening ceremony all gathered at the sport hall, players, referees, coaches, VIP, hostesses (wearing white pullovers and red skirts), guests and sponsors.  Andrzej Szalewicz  gave an opening speach and Stan Mitchel praised us at the end for perfectly organised event.  All were given souvenirs – red-white hats and scarves. All VIPs were taken to Concert Hall at Okólnik Street where our famous pianist Janusz Olejniczak played some Chopin music The cost for PBA for that concert was a flower bouquet –  Bogumił Pałasz who was a director there was my teacher in the scondary school.  He has also arranged the visit of Żelazowa Wola Palace, where Chopin was born. At the end of the day we visited restaurant „Pod Wierzbą” where we had some delicious Polish pierogi (dumplings) and red champain!

Zbyszek Lippe, president of Ochota, quarter of Warsaw, was a great fun of sport and his good work was incredibly beneficial for our events, unfortunately the bureaucracy at that time was incredible and we had to prepare thousand of letter, applications, , requests, confirmations, etc.

Our usual sponsor was Xerox; Zygmund Lucek, managing director supplied us with two copiers while we arranged paper. Ryszard Lachman was responsible for press realises. The press office was run by Wojtek Perek and his wife Halinka. Hania and her mother prepared nice covers for all printed materials and her three year old daughter was our championship model – wearing Helvetia shirt and holding a racket in her small hand, she looked very sweet!

All it was possible because we worked like one big family, my sister in law Jola worked as a cashier, my parents worked at the entrance of the sport hall, preparing coffee and distributing toilet paper (you simply could not leave rolls of paper in the toilet as it would be taken; one must remember that toilet paper was a very difficult product to obtain).  

 Before our Championship, in January, Austrian Championship took place. It was a good opportunity to go there and to see what else is needed for our games.  I went to see there Horst, president of Austrian Badminton Association and asked what are they doing with the boxes where all the games paperwork was stored – “throwing away” was the answer. Such good boxes I said, can we have them?  And this way we had 23 boxes and countless pens that were used for many years in Poland! Horst, knowing what difficult situation we were in, added a few kilos of fantastic coffee that was used later on for all the VIPs and guests.

 Jadwiga  (to be continued)

 

Aby nie stracić nic z moich wspomnień z lat osiemdziesiątych na zakończenie spojrzenia wstecz, dotyczącego tamtych trudnych lat osiemdziesiątych przywołam wspomnienia z roku 1985, organizacji zawodów, pierwszych wielkich zawodów badmintona w Polsce.

Tekst ten napisałam w Oslo, 18 listopada 2006 r.

Jestem jeszcze w Oslo. Jako wice Prezydent Europejskiej Unii Badmintona – Badminton Europe, zaproszona przez Norweski Związek Badmintona na międzynarodowe mistrzostwa. Siedzę na sali i oglądam ćwierćfinały. Mecze rozgrywane są na pięciu kortach. Organizacja dobra, ale bez brawury. Wszyscy są mili i dobrze wykonują swoją robotę. Brak ułańskiej fantazji, jak to na naszych zawodach bywało. Ale może tak właśnie trzeba?

Z rozrzewnieniem wspominam nasze zawody organizowane w Warszawie w hali Mera, która była halą do tenisa z widownią na około 300 osób przy ul. Wery Kostrzewy, dziś Bitwy Warszawskiej.

Był rok 1985…

Organizowaliśmy zawody, które Europejska Unia Badmintona przyznała nam po raz pierwszy od pamiętnego założenia Polskiego Związku Badmintona w roku 1977. Drużynowe Mistrzostwa Europy grupy B –„ Helvetia Cup” (pierwszych sześć drużyn sklasyfikowanych w Mistrzostwach Europy na miejscach 1-6 nie brało udziału). „Helvetia Cup” gdyż puchar na te zawody ufundował kiedyś Szwajcarski Związek Badmintona.  Polska w tym czasie była siermiężna, nijaka, brudna i bura. Ale nam się chciało chcieć! Janusz Rybka, pan doktor ze specjalizacją wod-kan na Politechnice Wrocławskiej przyjechał z całą swoją paczką. Szorowali wykładzinę Mery, zafajdaną przez wróble, które nie wiedzieć skąd przylatywały do hali robiąc oczywiście to i owo na perłowo! Czyściliśmy, wkręcaliśmy powyrywane krany, kurki od wody, jak również sprzątaliśmy wszelkiego rodzaju brudy w hali i przed halą. Hala Mera musiała błyszczeć. Zasłony na trójkątnym, wielkim oknie wieszała zaprzyjaźniona (od 1980 r.) grupa alpinistów, zaangażowana przez nas do tego celu. Zresztą chłopaki miały i trudniejsze zadania, czyli wymianę żarówek typu LH 256.

Polski Związek Badmintona, a sprawa żarówek LH 256. Tak, tak właśnie było. Rokrocznie zamawialiśmy ten typ żarówek w Zakładach im. Róży Luksemburg, dziś po zakładach zostały tylko wspomnienia. Budynek został sprzedany, ale wtedy… 250 sztuk cennych żarówek (cennych tylko dla nas, bo cena nie była znowu taka wielka), trafiało w nasze ręce, do naszego związkowego magazynu i to był element przetargowy w negocjacjach z zarządzającymi halą Mera p. Hanią i p. Ryszardem Zielińskim (bardzo niedawno odszedł od nas na stałe). Im te żarówki były niezbędne do oświetlenia hali podczas treningów i tenisowych zawodów. My je mieliśmy, więc targ musiał być ubity! W opłatę za halę wliczano więc koszty wymiany żarówek plus robociznę alpinistów i w ten sposób koszty wynajmu redukowaliśmy do niezbędnego minimum i wszyscy byli zadowoleni, bo na kolejny rok mieli halę wyczyszczoną, z oświetleniem, my zaś znowu mogliśmy zorganizować zawody najwyższej rangi, o których głośno było nie tylko w całej Warszawie, ale też i w Polsce i w Europie. Janusz pracował nocą, pomagali mu Wiesiek, młody człowiek z Płocka, Julian Krzewiński – wspaniały skromny człowiek, pracownik działu sportu Federacji „Kolejarz”, Janusz Musioł, wielki fan badmintona, Dyrektor Sportowy z AWF Wrocław, Jurek Wrzodak, Jerzy Śliwa, Eugeniusz Jaromin trener, Jurek Szuliński trener, Wiesiek Derych, Rysiek Borek, późniejszy wieloletni trener kadry narodowej, no i oczywiście Andrzej Szalewicz, który wszystkim zarządzał. Był wszędzie, o wszystkim decydował, w sprawach organizacyjnych na hali tylko on mógł podjąć decyzję. W ten sposób unikaliśmy kolizji, błędnych decyzji i podwójnej roboty. Był omnibusem w sprawach wyklejania linii na wykładzinie Mery (kortów nie mieliśmy i mogliśmy tylko o nich pomarzyć, bo skąd wziąć pieniądze – twardą walutę na ich zakup?).

3 M to amerykańska firma, która w latach osiemdziesiątych miała swoją siedzibę przy ul. Lektykarskiej w Warszawie. Za sprawa Andrzeja i jego znajomości firma ta pomagała nam dostarczając białe taśmy samoprzylepne o szerokości 45 mm. Na jeden wyklejany kort zużywaliśmy około 100 metrów, więc minimum 600 metrów, plus ewentualne uzupełnienia, plus ewentualne popełniane przez nas błędy w klejeniu kortów – w sumie było potrzebnych około 1000 metrów. Ale w sklepach próżno szukać takiego rarytasu!  Błąd w wyklejaniu boisk zdarzył nam się raz, lepiliśmy boiska przez całą noc – 6 kortów, kto nie wyklejał, ten nie wie, co to za mordercza praca. Wykleiliśmy już wszystkie i wtedy okazało się, że wszystkie korty są za krótkie o dwadzieścia centymetrów. Sędzia Główny był bezlitosny i na 2 godziny przed rozpoczęciem gier wszystko musiało być poprawione i było. Nie powiem, że ciemno w oczach mieliśmy i serce w gardle, ale oprócz nas nikt się nie zorientował. Zawsze w napięciu czekaliśmy na przyjazd Zbigniewa Góral z LOK (Liga Obrony Kraju posiadająca sprzęt nagłaśniający) ze swoim samochodem marki Nysa, w którym przywoził nagłośnienie hali.

Flagi uczestniczących państw pięknie wyeksponowane, napisy jak trzeba, sponsorzy hm.. Też mieli swoje a-boardy (takie niskie płotki, które były porozstawiane wokół kortów)! Ze sponsorami było związane bardzo zabawne zdarzenie. Ale o tym za chwilę. W roku 1985 sponsorami Helvetii Cup były firmy PLL LOT (zaproponowała ekipom uczestniczącym w mistrzostwach korzystną taryfę na przelot z zagranicy do Polski) i Fabryka Samochodów Osobowych FSO Warszawa, która wypożyczyła nam 6 samochodów marki FIAT wraz z kierowcami i co najważniejsze z talonami na benzynę! Krzysztof Panufnik, Dyrektor Działu Marketingu FSO był dla nas zawsze niezwykle życzliwy, doskonale rozumiał, że transport podczas zawodów to zawsze trudny, a czasami słaby punkt w organizacji przedsięwzięcia. A więc mieliśmy też dwa autokary marki Super San, 6 Fiatów, a na dodatek samochód do przewożenia ludzi zbudowany na bazie Stara. Ten wypożyczyły nam Głubczyce – sławetny LKS Technik, który dopiero co dokonał zakupu tego pojazdu przy pomocy Andrzeja i Polskiego Związku Badmintona oraz Urzędu Kultury Fizycznej i Sportu, gdzie mieliśmy wielu życzliwych ludzi, którzy starali się nam pomagać. Do nich należał Staszek Krasowski – Dyrektor Departamentu Inwestycji.

Ale wracamy na halę. Kolejnym sponsorem była firma PGR „Mysiadło”, gdzie kupowaliśmy całe stosy świeżych pięknych kwiatów w gatunku I przecenionych do gatunku III. Kwiaty na halę oczywiście, nie dla nas. Codzienna zmiana wody w 12 ogromnych wazonach i usuwanie zwiędłych kwiatów należały do Renii Jarnutowskiej, a 12 waz ze świeżymi kwiatami na hali wyglądało pięknie, i tak było przez kolejne 10 dni. Nic dziwnego, że wystrój hali budził zachwyt – wazy przyjechały przecież z Bolesławca, gdzie mieliśmy sekcję TKKF w badmintonie. Nasz instruktor Józef Popek pomógł mi w kontakcie z fabryką w Bolesławcu, w zakupie waz i innej pięknej i poszukiwanej w kraju galanterii z tych zakładów.  Jak więc napisałam, wystrój budził zachwyt; Zielona wykładzina hali, wyklejone na biało korty, kolorowe kwiaty w wazach, biało- niebieskie reklamy wokół kortów oraz powieszone flagi państw uczestniczących w zawodach i po raz pierwszy zakupione- ale gdzie nie pamiętam – plastikowe kosze(stojące przy kortach) na ubrania zawodników. Było pięknie, kolorowo, wszędzie reklamy, a najwięcej reklam angielskiej firmy Carlton reprezentowanej na zawodach przez Pepa Pearsona. Niedużego wzrostu, krągły blondyn, zawsze uśmiechnięty, zawsze skory do żartów, podpisał z nami dwuletni kontrakt na obsługę sprzętową zawodów i dostarczył nam 350 tuzinów lotek piórkowych marki Carlton wykonanych według nowoczesnej, jak na owe czasy, techniki: główka plastikowa zamiast korkowej (nowość w 1985 r.). Z tej partii trochę lotek dostał Ryszard Borek na zgrupowanie kadry narodowej przed mistrzostwami, które odbywało się w Głubczycach, bo na żaden inny ośrodek nie było nas stać, a w Głubczycach mieliśmy halę za niewielkie pieniądze wynajmowaną od OSiRu. Dyrektorem OSiRu był wielbiciel badmintona Marian Masiuk – jego córka Marzena też grała w badmintona – była nawet w kadrze Polski juniorów. Lotki odebrane przez Ryśka służyły do przygotowania zawodników do mistrzostw. Pozostałe 320 tuzinów czekało na rozpoczęcie zawodów. Carlton przekazał nam również sprzęt osobistego wyposażenia dla zawodników i trenera: rakietki, dresy, koszulki, spodenki, skarpetki dla naszej polskiej reprezentacji! Wyglądaliśmy po prostu pięknie. Nasza drużyna błyszczała. Byłam tak bardzo szczęśliwa, że udało się nam wszystko załatwić na czas. Ale szczęście nie trwało zbyt długo, bo do Biura Polskiego Związku Badmintona (na stadionie X-lecia, były tam również biura Sport-filmu i innych związków sportowych) wpadł Andrzej Sz., Prezes Związku, z miną z lekka niepewną, z plikiem gazet w ręce. Od progu wydusił: – Zamkną cię, będziemy siedzieć. Wszyscy! Cholera! Nie rozumiejąc o co chodzi, posadziłam prezesa z kawą w ręku przy biurku i z pytającym wzrokiem czekam na wyrok. O co tu chodzi? Jakie więzienie? na dwa dni przed uroczystym otwarciem? Oszalał? Kto go postraszył? Ale przecież on nie należy do strachliwych! Tyle myśli przeleciało mi przez głowę w ciągu 30 sekund (dla mnie to była wieczność).

CDN

English version:

In 1985 we were preparing for Helvetia Cup, team championship of group B. It was a very difficult time, Poland was poor, grey and sad, but we were all full of energy and we wanted to do so much! Janusz Rybka came from Wrocław with his team to clean Mera Sport Hall; we cleaned it inside out and by the time we finished, it was shining! The light bulbs were replaced and special curtains hanged by the mountaineers (obviously our friends). The precious light bulbs came from Róża Luksemburg factory, some 250 of them; not that easy to get, it was a good negotiating point (as well as cleaning of the hall) with Mera Sport Hall management – they got the hall fully lit and clean, we had to pay a much reduced price so everybody was happy! Working hard in the hall were: Janusz Rybka, Wiesiek from Płock, Julian Krzewiński, Janusz Musioł, Jurek Wrzodak, Jerzy Śliwa, Eugeniusz Jaromin, Jurek Szuliński, Wiesiek Derych, Janusz Łojek, Rysiek Borek, Andrzej Szalewicz (photo 2). Andrzej was simply everywhere and had to know all the details and decide about everything, even about the tapes that we used to mark the courts. The company called “3M” helped us tremendously by giving us approximately 1000 metres of tape (one court needed approximately 100 metres). Not available in the shops, it was our luck that Andrzej knew people from this firm. Only once we made a mistake when outlining the courts, after the whole night of work, we needed to correct them by 20 cm. That was a nerve racking and very tiring exercise!  Zbigniew Góral from LOK kindly helped us with the sound system, using their Nysa car, the system we could not live without!  There were flags and some nice sponsors’ adverts, mostly from Carlton; talking about sponsors, PLL LOT  sponsor arranged cheap flights for all the teams, FSO Warszawa, lent us 6 Fiat cars with drivers and most important, petrol coupons! Krzysztof Panufnik from FSO was incredibly generous, knowing how important transport is during the championships! We also had 2 coaches and one people carrier from Głubczyce LKS Technik (photo 3: players from this club).

 PGR „Mysiadło” flower producers sold us flowers at much reduced prices and every day Renia Jarnutowska (photo 4) was religiously changing water in 12 huge vases, so during the whole 10 days of Championships, all the flowers were beautifully decorating the hall. Józef Popek helped us getting these lovely vases from Bolesławiec (even the vases, as you can see, could not be bought in the shops in these times!).  So all in all, flowers, adverts, clean courts and baskets for players’ clothes, were all nicely arranged. Pepa Pearsona, Carlton representative signed with us 2 year contract and we received precious 350 dozens of shuttlecocks with plastic heads (new technology from1985). Ryszard Borek was given 30 dozens for the team, to train in Głubczyce. That was the only place where sport hall did not cost and arm and a leg, as the manager of OSiR, Marian Masiuk, from whom we rented the place, was a great badminton fan (his daughter, Marzena was a junior player of the national team).  We also were given by Carlton rackets and clothing. The team looked wonderful and I was so proud of them and happy with everything! My happiness did not last for long though, as one day, Andrzej Szalewicz run into the office with a pile of newspapers and with a troubled face announced: You will be arrested! All of us will be arrested! We will not get out of jail!!! What, I asked – Arrest??? Jail??? Are you mad???

To be continued….

 

 

 

SPRZĘT

Sprzęt był zawsze wielkim problemem. Nie wiem doprawdy, jak sobie radziliśmy, ale jedno z naszych notatek na pewno wynika: w roku 1985 zawodnicy tacy jak Jurek Dołhan i Grzesiek Olchowik, Bożenka Wojtkowska, Bożena Siemieniec dysponowali rakietkami Carltona w liczbie trzech na osobę; po dwie rakiety mieli Staszek Rosko, Kazik Ciurys, Jarek Bąk, Basia Zimna, Zosia Żółtańska, Ela Grzybek, Leszek Matusik, a Janusz Czerwieniec – jedną.  Brunon Rduch i Jacek Hankiewicz mieli na swoim stanie po trzy rakiety firmy Yonex, Ela Kuczkowska – trzy Carlton Classic, pozostałych 13 zawodników posiadało po 1 sztuce rakiet Carltona.  Nie wszystkie rakiety były przez nas zakupione. Czasami klub doposażał zawodników, czasami zaś – bardzo rzadko – kupowała rodzina. Najczęściej rakiety pochodziły od sponsora, w tym wypadku od angielskiej firmy Carlton.

Był rok 1984 przygotowywaliśmy się do zawodów Helvetia Cup ‘85 czyli Drużynowych Mistrzostw Europy grupy B, sprzętu było jak na lekarstwo i żadnych widoków na przyszłość. Co prawda z organizacją zawodów Helvetia Cup ’85 wiązaliśmy pewne nadzieje, ale dotyczyły one raczej doposażenia Związku w sprzęt ciężki.

Niektórzy z nas pamiętają, że wielkie imprezy badmintonowe od 1981 roku organizowaliśmy na „MERZE” w Warszawie przy ul. Bohaterów  Września 6. Hala MERY wyłożona była zieloną wykładziną kortową z namalowanymi na niej białymi liniami dla potrzeb trzech kortów tenisowych. A my mogliśmy, co najwyżej, wykleić korty do badmintona białą taśmą pozyskiwaną od Firmy 3M, która miała swoją siedzibę przy ul. Lektykarskiej 3. Musieliśmy wykleić sześć kortów, taśmy potrzebowaliśmy dużo, prawie 1000 metrów, gdyż trzeba było liczyć się z koniecznością uzupełniania zniszczonych podczas gry odcinków. Pamiętam szczególnie jedną noc, gdy stały zespół kleił boiska ( w tym Andrzej Szalewicz, Julian Krzewiński, Janusz Musioł, Janusz Rybka, Jurek Wrzodak, Janusz Śliwa i kilka innych osób). Zakończyliśmy robotę nad ranem, bo o 8.00. Sędzia główny miał odebrać salę. Mowę mi odjęło, gdy Andrzej przyszedł i powiedział, że wszyscy są na hali i przeklejają korty, bo – nie wiadomo dlaczego – wyklejono korty krótsze o trzydzieści centymetrów.  Popłoch, nerwy, stres i niepotrzebna robota. Przysięgłam sobie wtedy, że więcej takiej bezsensownej roboty wykonywać nie będziemy. Właśnie w 1984 r. zaproponowałam kilku federacjom narodowym wymianę barterową: oni zakupią nam po jednym komplecie kortów do gry w badmintona wraz z wózkami do przewożenia tychże, my zaś w zamian za to przyjmiemy ich drużynę na zawodach w Polsce. W ten sposób Helvetia Cup ’85   grana była na czterech kortach firmy En-tout-cas (Anglia), zaś dwa pozostałe korty przypłynęły na Mistrzostwa Europy Juniorów 1987, organizowane przez nas w Warszawie.  Ja musiałam tylko uzyskać stosowne zgody w GKKFiS oraz dodatkowe pieniądze na utrzymanie ekip. Najważniejsze, że od tamtej pory na „ MERZE” nie trzeba było spędzać wielu godzin w nocy na wyklejaniu kortów. (Polecam każdemu klejenie kortu, choć raz, aby zobaczył, jaka to fajna robota).

W roku 1987 mieliśmy już sześć kortów, osiem zestawów siedzisk sędziowskich i słupków do siatek, tablice elektroniczne wyświetlające wyniki, kamerę VHS marki PHILIPS (ważącą 5 kg), którą otrzymaliśmy od Holenderskiego Związku Badmintona oraz pięknie ubranych sędziów, którzy za swoje stroje częściowo zapłacili sami.  Po wielkim sukcesie organizacyjnym Helvetii Cup ’85 mieliśmy już nowego sponsora, była to firma VICTOR Company, z siedzibą w Hamburgu, z którą bezpośrednio po Helvetii podpisaliśmy kontrakt.  Na mocy tego kontraktu VICTOR zobowiązał się wyposażyć polską reprezentację w dresy biało-czerwone, rakietki (po cztery sztuki), w sprzęt osobistego wyposażenia, spodenki, skarpety, koszulki, frotki oraz torby na rakiety i torby podróżne. Mając znakomite stosunki z naszym zachodnim sąsiadem (RFN), uzgodniliśmy termin meczu Polska-Niemcy i bezpośrednio po zawodach German Open pojechaliśmy do Hamburga.  Nie obyło się bez nieoczekiwanych niespodzianek, gdyż w tym czasie panowała niezła zima, a pociąg, którym jechaliśmy zamarzł na trasie w wyniku oblodzenia szyn i elektrycznych kabli. Po kilkunastu godzinach opóźnienia dotarliśmy szczęśliwie do Hamburga.  Guido Schmidt, szef Victora, przyjął nas bardzo serdecznie, a następnego dnia przed meczem ubrał naszą reprezentację w super stroje.  Wróciliśmy do Polski z 25 torbami sprzętu nie tylko dla zawodników, ale też i wieloma niezbędnymi rzeczami potrzebnymi do organizacji mistrzostw. Magazyn Victora stał dla nas otworem i wszystko, co wydawało się niezbędne przy organizacji nie tylko Mistrzostw Europy, ale i Międzynarodowych Mistrzostw Polski, mogłam wybrać i zabrać.  W ten sposób przez kilka lat nie tylko reprezentacja Polski seniorów i juniorów wyglądała elegancko, my zaś mieliśmy doposażony sekretariat zawodów, biuro prasowe oraz posiadaliśmy limitowaną ilość lotek na zawody mistrzowskie: Indywidualne Mistrzostwa Polski, Międzynarodowe Mistrzostwa Polski (Polish Open). Do rozwiązania pozostawała natomiast sprawa lotek dla klubów, jeżeli chcieliśmy w dalszym ciągu rozwijać badminton.  Sytuacja ekonomiczna i finansowa przedstawiała się gorzej niż źle. O przydziałach dewiz na zakup lotek nie było mowy. Posiadaliśmy pewne przydziały złotych dewizowych z puli GKKFiS, ale te wystarczały na opłaty wpisowego w zawodach mistrzowskich, bądź opłacenie składek członkowskich IBF i EBU a także na fundusz do rozliczenia dla ekip wyjeżdżających za granicę. Zresztą te limity były zatwierdzane przez komisję zagraniczną GKKFiS, a wypłat dokonywał COS –wydział dewizowy.

I tu z pomocą przyszli zaprzyjaźnieni z nami ludzie, Józef Prokop szef firmy Przedsiębiorstwa Zagranicznego Uni-Med Electronics, w której w roku 1985 dyrektorem został Andrzej Szalewicz. Firma Uni–Med produkowała sprzęt elektroniczny i medyczny, od roku prowadziła prace nad uruchomieniem produkcji lotki plastikowej, zaś zatrudnienie Andrzeja spowodowało przyspieszenie prac nad uruchomieniem również produkcji lotki piórkowej, niezbędnej dla klubów.

Prace szły równolegle.  W latach 1986 – 1987 firma miała swój zakład w Teresinie przy ul. 1 Maja 12. Ale zanim doszło do wyprodukowania pierwszych lotek trzeba było wykonać szereg analiz dotyczących ich produkcji, odwiedzenia wielu Zakładów Drobiarskich POLDRÓB w Polsce, odbycia wielu spotkań z kierownictwem produkcji tych zakładów, tak aby nieco zmienić technologię pozyskiwania piór gęsich. Chodziło o to, żeby przed wjazdem gęsi do „parownika” pozbawić ich 16 piór (prostych, ukosów prawych i lewych) z każdego skrzydła, a to wymagało zmiany technologii produkcji i oczywiście kosztowało. Ale nie wszystko jest takie przerażająco trudne, na jakie wygląda. Andrzej Szalewicz odbył wiele spotkań w POLDROBIU w Centrali w Warszawie, wiele z nich z inż. Idzikowskim, wielkim specjalistą od gęsi, który posiadał bezcenną wiedzę dotycząca czasokresu chowu gęsi, aby te miały odpowiednio dobre pióra, a także udzielał bezcennych rad dotyczących składowania piór (pióra składowane w dużych ilościach w magazynach są produktem łatwopalnym), prania, oraz wyszukiwał zakłady, które wyraziły chęć współpracy i nie uciekały od nowości produkcyjnych. W tym czasie Andrzej odbył ponad sto spotkań, chociaż ja twierdzę, że odbył ich o wiele więcej, gdyż bardzo często wyjeżdżał „w teren”.

Aby być jak najlepiej przygotowanym do wystartowania z produkcją lotek piórkowych średniej klasy, firma UNI-Med Electronics wysłała nas w roku 1987 do Chin, na Mistrzostwa Świata. Oczywiście był to pretekst, bowiem celem samym w sobie były przygotowane przez Guido Schmidta wizyty w kilku firmach chińskich produkujących lotki piórkowe. Jedna z nich miała swoja siedzibę pod Szanghajem i tam właśnie wylądowaliśmy po zakończonych Mistrzostwach Świata ’87. Ja z nieodłączną kamerą PHILIPSA w garści. Kamera odgrywała ważną rolę, gdyż chcieliśmy przywieźć do Warszawy jak najwięcej materiału filmowego. Nie było to takie łatwe, jak moje tutaj pisanie. Zbyszek Mazanek (mój brat, który zmarł nagle w lipcu 1992 r. ) szef produkcji lotek w Firmie Uni-Med. A później w Zakładzie Działalności Gospodarczej  Polskiego Związku Badmintona „Lotka” w Teresinie bardzo dokładnie poinstruował mnie , na co mam zwrócić uwagę. Najważniejszym była długość filmowania poszczególnych etapów produkcyjnych, każdego z elementów, jak również maszyn. Mieliśmy już rozeznanie, co nam będzie potrzebne, ale nie mieliśmy odpowiednio dużych pieniędzy na ich zakup. Mój brat, fachowiec, nie tylko ukończył Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie w 1972 r, ale też był absolwentem Technikum Mechanicznego im. M. Nowotki w Warszawie ze specjalizacją technika skrawaniem. Nic, co dotyczyło możliwości wykonania maszyny własnym sumptem, nie było mu obce. Przeszkolona, ale nieco stremowana, robiłam w Chinach za „głupią blondynkę”, nie rozstając się ani na moment z kamerą. Udało mi się sfilmować wszystko co było niezbędne ale  wymagało to od nas wielkiego wysiłku a także wypicia z szefostwem zakładu nie wiem ilu toastów za „friendship”.  Najważniejsze, że wróciliśmy z materiałem, a Zbyszek miał możliwość opracowania kilku rozwiązań technicznych. Zresztą obaj panowie( Zbyszek i Andrzej)  spędzili wiele czasu nad opracowaniem najlepszych możliwych rozwiązań technologii produkcji. Andrzej Szalewicz dodatkowo odbywał konsultacje z wieloma inżynierami specjalistami od prania piór, suszenia, składowania, a jeden z naszych kolegów Piotr Agaciński, znany naukowiec chemik (sędzia klasy P w badmintonie), wykonał gigantyczną pracę nad ustaleniem składu chemicznego próbek kleju, który później wytwarzał dla potrzeb produkcji. Oprócz tego trzeba było ustalić, skąd będziemy importować korek, w jaki sposób będziemy go obrabiać, jak łączyć z piórkami i jak te piórka będziemy prać, suszyć, wycinać, szyć itp., itd. Nie było to łatwe i – powiem szczerze – jakoś trudno było mi uwierzyć, że Andrzej, mój brat Zbyszek i kilku jeszcze zapaleńców, do których dołączył Jurek Suski, może wytwarzać lotki. A tuby… Ile pracy i czasu wymagało przygotowanie tub, ile tub znanych firm zostało rozebranych na części. W końcu jakoś z pomocą wielu osób pierwsze lotki wyprodukowano. Nie wiem, czy ktoś ma jeszcze choć jedną tubę po lotkach firmy Uni Sport. W naszym archiwum nie mogło jej zabraknąć i choć nieco sfatygowana jednak jest (tutaj na zdjęciu) oraz lotki piórkowe z wklejką „gacka”. Gdy produkcję lotek przeniesiono do Zakładu Działalności Gospodarczej Polskiego Związku Badmintona, który powołaliśmy w roku 1988 W DNIU 8 CZERWCA UCHWAŁĄ NR 149, lotki nosiły nazwę „Jaskółka”

I w ten sposób marzenie zostało spełnione, lotki były produkowane i sprzedawane. Oczywiście nie mogliśmy nimi rozgrywać zawodów mistrzowskich, ale nadawały się jak najbardziej do treningów, a kluby nie musiały już gimnastykować się, w jaki sposób za państwowe pieniądze kupić lotki i oficjalnie wprowadzić je na stan magazynu. Dla nas najważniejszym było przetrwanie kilku lat: my z naszą produkcją w Teresinie i W. Apel w Oławie (lotka TWA), produkując lotki dla LKS Technik Głubczyce i nie tylko.  Lotki były produkowane przez nas do momentu utraty rentowności Zakładu, bowiem z chwilą drastycznego wzrostu wynagrodzeń pracowników produkcja stała się nieopłacalna i Zakład trzeba było zamknąć. Jednak przez kilka lat badminton mógł przeżyć, w najtrudniejszym okresie ekonomicznej transformacji Polski mógł przetrwać, aby w latach dziewięćdziesiątych dynamicznie się rozwijać.

Jadwiga Ślawska Szalewicz  (CDN)

English version:

The 80s (part 3)

Equipment

Equipment was always our big problem. I can’t really say how did we managed, but according to my notes, in 1985, the following players had three Carlton rackets each: Jurek Dołhan, Grzesiek Olchowik, Bożenka Wojtkowska, Bożena Siemieniec; two rackets: Staszek Rosko, Kazik Ciurys, Jarek Bąk, Basia Zimna, Zosia Żółtańska, Ela Grzybek, Leszek Matusik and one: Janusz Czerwieniec.   Brunon Rduch and Jacek Hankiewicz had three Yonex rackets, Ela Kuczkowska – three Carlton Classic and the rest of the players (13) only one Carlton racket. Not all of these rackets were bought by us, some were bought by the clubs, some by families of the players and some were given by sponsors, in this case, English firm, Carlton.   

In 1984 we started our preparations to Helvetia Cup ’85 and we didn’t really have much of the necessary equipment. We hoped to get some roll out courts. Some of you may remember that in Mera Sport Hall in Warsaw there were painted lines for tennis and  we could only stick some white tape (from Firma 3M company based at Lektykarska 3) as our courts lines. For six courts we needed some 1000 metres of the tape. I remember especially well the time when our team spent the whole night sticking the tape to the floor (Andrzej Szalewicz, Julian Krzewiński, Janusz Musioł, Janusz Rybka, Jurek Wrzodak, Janusz Śliwa and a few more) only to find out that at 8 AM referee told us that the courts are too short!  All the stress and tiredness made me promised myself that it was the last time we did it! I have suggested to a few federations that they will buy a roll out badminton court for us and we will host their players for free. This way, we had four new English En-tout-cas courts and two additional ones in 1987. I needed for all of that special permission from GKKFiS and some extra money for the teams to roll the courts were needed, but the most important is that we never used the tapes again.

In 1987 we had 6 courts, 8 referee chairs and nets, electronic score tables, camcorder VHS PHILIPS (weighing 5 kg) which we got from Dutch Badminton Association and some beautiful outfits for referees for which they paid partially themselves. After Helvetia ’85 we gained another sponsor, VICTOR Company based in Hamburg. Victor was to dress our national squad. After our matches in German Open, we went to Hamburg; it was quite an adventure, as it was in the middle of winter and the train was delayed by quite a few hours. Guido Schmidt, chief of Victor welcomed us very warmly and gave our national team all sport clothing, Victor rackets   and all necessary equipment for European Championship. Since then, for a few years our seniors and juniors had all what was needed and our office was well equipped. We still didn’t have enough shuttlecocks for the clubs and there was no enough hard currency to buy any. The money received from GKKFiS was just enough to pay for our entry fees for IBF and EBU.

We were helped tremendously by Józef Prokop from Uni-Med Electronics, a firm where Andrzej Szalewicz became a director in 1985. The company was developing a plastic and feather shuttlecock, apart from producing medical and electronic equipment. Since Andrzej started to work there, the speed of preparation for the production of the shuttlecock increased.

In the years 1986 – 1987 a lot of R&D was necessary and we visited many times POLDRÓB company, where feathers were sourced. Andrzej Szalewicz together with Idzikowski advised the company how to get the right feathers, how to store them and so on. There were over 100 meetings there alone!

To have a better understanding of the production we were sent to China in 1987 during the World Championship. Guido Schmidt arranged a few visits to factories making shuttlecocks, one of them was near Shanghai. All the time I had our camcorder in my hands as I wanted to bring as much information as possible. I was told by my brother Zbyszek Mazanek (who died unexpectedly in July 1992 in aged 43) who worked for Uni-Med, what are the most important stages of production and what I should film and for how long. All the time in China I played a dumb blonde, filming and taking pictures of what was necessary, but believe me, it wasn’t easy! We had to drink a lot of alcohol, toasting “the friendship” between the nations! My brother was happy with all the recording and he managed to prepare all the necessary equipment for the production. Andrzej Szalewicz was also consulting a lot of specialist about all the stages of production. One of our colleagues, chemist and badminton referee Piotr Agaciński prepared a thorough analysis of the glue used for the feathers and produced it for us. We also needed to find anything and everything about cork; where to import it from, how to cut it, glue it, etc and how to produce carton tubes.  It is still very difficult for me to comprehend how my brother Zbyszek, Andrzej and Jurek Suski could start producing shuttlecocks! Anyway, at last, the very first were produced and were called “Swallow”. From 1988, the production was run by the Polish Badminton Association.

This way our dream was fulfilled and we, at long last produced and sold shuttlecocks. Obviously we could not used them during the tournaments, but they were good enough for all our trainings. They were produced until a few years later, due to the economic changes in the country, the production was too expensive. Still, it allowed us to get through the most difficult times in the ‘80s.  

Jadwiga Ślawska Szalewicz

to be continued

 

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.