Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Historia’

Przez długie lata Bukowno kojarzyło mi się z Kombinatem Górniczo Hutniczym rudy srebra cynku i ołowiu. W szkole pobierałam nauki z zakresu metali i rud występujących w Polsce a na mapach ten region był określany, jako najstarszy obszar Polski, na którym eksploatowano rudę i metale kolorowe. Górnictwo tego regionu przeżywało swoje dni chwały, ale też i upadki oraz próby zniszczenia polegające na zatopieniu kopalni, co zrobiono w roku 1931, gdy zatopione kopalnię „Bolesław-Ulisses”, gdyż uznano wydobycie za nieopłacalne. W czasie II wojny światowej okupant uruchomił wydobycie rudy uznając, że warto ponieść nakłady, aby kopalnia pracowała. Nadszedł rok 1945 i znów kopalni groziło zatopienie. Wtedy miejscowi górnicy nie dopuścili do tego i pomimo starych urządzeń i braku rozeznania zasobów, kopalnia w dalszym ciągu pracowała. Przełomowym dla przedsiębiorstwa był rok 1948, gdy Uchwałą Rządu uznano konieczność rozbudowy przemysłu rud metali nieżelaznych i kolorowych, co dotyczyło również kopalni w Bukownie, zresztą eksploatacja rudy trwa do dzisiaj. Zakłady Górniczo Hutnicze powstały w roku 1958 po połączeniu Zakładów „Bolesław” z Zakładami Hutniczymi „Bolesław” zaś w dniu 1 marca 2004 przedsiębiorstwo przekształcono w spółkę akcyjną ZGH „Bolesław” S.A. Wchodzącą w skład Grupy Kapitałowej Stalprodukt S.A. Mogę dzisiaj napisać, że po latach ZGH „Bolesław” S.A jest nowoczesnym kompleksem wydobywczo- hutniczym, gdzie w zmodernizowanej części hutniczej produkowany jest najwyższej czystości cynk elektrolityczny oraz stopy cynku, w tym stopy do cynkowania ciągłego, spółka, – jako główny dostawca cynku i stopów na rynek krajowy i rynki zagraniczne krajów sąsiadujących zupełnie dobrze sobie radzi a produkty wytwarzane znajdują zastosowanie w przemyśle do produkcji blach, powłok chroniących a także związki cynku stosowane są do produkcji kineskopów w telewizorach i monitorach oraz do produkcji farb i lakierów. Tyle wiadomości udało mi się wyszperać w wujku Google, którymi się z wami podzieliłam. Ale dlaczego dzisiaj postanowiłam właśnie napisać o Bukownie, kombinacie, o rudach metali kolorowych?  To niemożliwe abyście nie wiedzieli, jeżeli zaczynam pisać o małych miejscowościach o ich historii musi to być związane z badmintonem. I tak jest tym razem. Z najstarszych wspomnień mieszkańców Bolesławia i Bukowna, które pochodzą z roku 1922 można wyczytać, że właśnie wtedy już organizowano zajęcia sportowe na tym terenie, nie ma niestety wiarygodnych dokumentów, tym niemniej na pewno grano w piłkę. W roku 1926 powstał klub KS ”Bolesławianka”, założycielami byli działacze S. Szczerbiński, St. Rzadkowski, Marian i Józef Labisko, Stanisław Łaskawiec. I jak to często bywało ich działalność skupiona była na piłce nożnej. W okresie okupacji zamarła działalność, aby ruszyć ze zdwojoną siłą po wojnie. Starzy działacze skrzyknęli się i reaktywowali działalność klubu.  Najpierw grano w siatkówkę, ponieważ otrzymano trochę sprzętu od żołnierzy radzieckich. Działalność klubu koncentrowała się głównie w Bolesławiu w klubie KS „Górnik”. Skromna baza wymusiła działalność sekcji tenisa stołowego i piłki nożnej. Klub organizował imprezy sportowe z okazji świat i uroczystości państwowych, przeprowadzano dla młodzieży konkursy sprawności fizycznej, zawody kolarskie, lekkoatletyczne.  Wybudowano boisko piłkarskie, zakupiono niezbędny sprzęt. Wraz z rozbudową kombinatu powstawały małe kluby sportowe, aby w roku 1952 połączyć się w jeden, (co wzmocniło siły klubów i skonsolidowało środki finansowe).  Tak powstał klub „Bukowianka” w Bukownie Wsi, który działalność swoją oparł o powstałe zakłady hutnicze.  Jak z powyższego wynika w owym czasie działały dwa kluby Górnik i KS „Bukowianka” w sąsiadujących ze sobą miejscowościach, oczywiście ich działalność dodawała wiele emocji w rywalizacji, jednak skromna baza i rozproszenie sił działaczy i środków finansowych nie przekładało się na zainteresowanie sportem większej ilości osób. Często jest tak, że życie wymusza optymalne rozwiązania. W 1958 roku połączono Zakłady Górnicze „Bolesław” Bukowno z Zakładami Hutniczymi „Bolesław” w Bolesławiu. Powstały Zakłady Górniczo Hutnicze „Bolesław” w Bukownie.  Dlatego fuzja klubów była prawie nieunikniona. I tak na przełomie 1958/59 roku powstał Górniczo Hutniczy Klub Sportowy „Bolesław” Bukowno. Tyle historycznego wstępu, gdyż właśnie o tym klubie chciałam napisać.

Powołanie jednego klubu stanowi punkt zwrotny w działalności sportowej w Bukownie i Bolesławiu. Powstały nowe inicjatywy, nowe sekcje, zawodnicy zaczęli odnosić sukcesy sportowe w skali województwa. Bazą sukcesu była inicjatywa nawiązania współpracy ze szkołami i to, co było najważniejsze przystąpiono do budowy ośrodka sportowo-wypoczynkowego z prawdziwego zdarzenia.

Wszyscy zdawali sobie sprawę, z potrzeby bazy szkoleniowej, prawdziwego stadionu, boisk do gier prawdziwego zaplecza szkoleniowo- socjalnego.  Jednak pomimo wielu braków, działaczy charakteryzowała ambicja i wielki zapał. Odkąd klub znalazł bogaty mecenat w przedsiębiorstwie górniczo-hutniczym, uzyskał zainteresowanie i życzliwość jego pracowników, droga do sukcesu stała otworem.  Działacze sportowi wraz z dyrekcją kombinatu znaleźli wspólny język i tak w 1961 roku dyr. Naczelny mgr inż. Włodzimierz Woźniczko rzucił hasło do podjęcia inicjatywy budowy dużego ośrodka sportowo-wypoczynkowego w Bukownie. Inicjatywa znalazła poparcie zarówno pracowników jak i mieszkańców Bolesławia i Bukowna.  Pierwszym obiektem wybudowanym w czynie społecznym ośrodka sportowo-wypoczynkowego był basen o wymiarach 50 x 60 m wraz z wieżą do skoków. Dobudowano do tego w terminie późniejszym brodzik dla dzieci i szatnie. W planach miał to być ośrodek, z którego będą korzystali nie tylko sportowcy, ale cała załoga i mieszkańcy obydwu miejscowości. To były długofalowe plany, które wykonano W CZYNIE SPOŁECZNYM.   Na terenie planowanego ośrodka sportowo wypoczynkowego ( zlokalizowanym w lesie, w zakątku cichym sprzyjającym odpoczynkowi) trwały prace porządkowe, wybudowano boiska do siatkówki, koszykówki oraz korty tenisowe. Ustawiono pierwsze domki campingowe w ilości 17 sztuk.  W 1971 r przekazano do użytku boisko do piłki nożnej na dwanaście tysięcy miejsc.  W 1973 r. oddano do użytku Hotel „Tramp” o dobrym standardzie wyposażenia i wykończenia, gdzie jednorazowo mogło zamieszkać 66 osób. W dniu 15 czerwca 1974 r ( w dniu meczu Polska –Argentyna na Mistrzostwach Świata) odbyła się uroczystość skromna, ale ważna. Uroczysty moment inauguracji budowy hali sportowej. We wmurowaniu pierwszej cegły wzięli udział:  inż. Lech Grzybowski – przewodniczący społecznego komitetu budowy ośrodka, Włodzimierz Woźniczko naczelny dyrektor Kombinatu, I sekretarz KM PZPR w Olkuszu Stanisław Szczepanowski, Tadeusz Szyja naczelnik Urzędu Miasta i Gminy, oraz przewodniczący Rady Zakładowej Kombinatu Jan Trzcionkowski. Na rzecz budowy ośrodka sportowego z pełnym zapleczem socjalnym, sauną, siłownią, gabinetami odnowy biologicznej, pracowali bez wyjątku zarówno mieszkańcy obu miejscowości jak i pracownicy kombinatu. Przewodniczący komitetu budowy pan Lech Grzybowski dokładał olbrzymich starań, aby ta budowa przebiegała sprawnie.  Przekazanie ośrodka do użytku nastąpiło w czerwcu 1977 r. Wybudowanie ośrodka sportowo wypoczynkowego było możliwe dzięki zaangażowaniu wszystkich: mieszkańców i pracowników kombinatu, gdzie 60 % prac wykonano w czynie społecznym.  Ośrodek do dzisiaj służy społeczeństwu Bukowna i okolic, odbywają się tutaj imprezy sportowe, spartakiady zakładowe, przebywają i trenują reprezentacje województwa katowickiego, które przygotowują się do Ogólnopolskiej Spartakiady Młodzieży.  Sportowcy i pracownicy otrzymali świetną bazę do uprawiania sportu i wypoczynku. Pierwszym kierownikiem ośrodka sportowo-wypoczynkowego był trener badmintona Jerzy Szuliński. Niestety nie brałam udziału w tej budowie, nie pracowałam jeszcze na rzecz badmintona. Do Bukowna po raz pierwszy pojechałam 3 grudnia 1977r. I o tym o moim spotkaniu z działaczami badmintona, z kierownictwem Kombinatu a także o organizowanych imprezach napiszę w następnym wpisie.

CDN.

 

 

Kiedyś napisałam post o kluskach,makaronach, pastach, jak chcecie nazywać dania z makaronem w roli głównej. Wtedy też wiele osób komentując mój wpis przyznało się, że uwielbia makaron w każdej postaci. Dlatego dzisiaj postanowiłam podzielić się przepisem bardzo prostym i bardzo łatwym na sos, który prawie „robi się sam”. Jednocześnie chciałam zachęcić wszystkich do eksperymentów w kuchni, aby dania nasze, proste i pyszne były jeszcze bardziej urozmaicone. Pesto w mojej kuchni istnieje od lat.

Od roku, 1975 kiedy to po raz pierwszy w życiu poleciałam poprzez Monachium do Rzymu i stąd do Bolonii na puchar we florecie mężczyzn „Copa Giovannini”. Zawody trwały cały tydzień a ja mogłam w przerwach zobaczyć i Padwę a w niej Bazylikę San Antonio,tego samego, do którego się modlimy, gdy coś zgubimy, oraz Wenecję, a także jeść makarony po raz pierwszy w życiu z pysznymi sosami za sprawą pani Basi Zubowej, żony wspaniałego trenera fechtowania pana Ryszarda Zuba mieszkających w Padwie.

Pani Barbara była nauczycielką gimnastyki, a podczas mojego pobytu w Bolonii moim ”cicerone” po pięknych okolicach zarówno w Padwie i Wenecji. Pewnie nie wszyscy wiedzą, kim jest pan Ryszard Zub. Pozwólcie, zatem, że o tym znakomitym przed laty zawodniku szabliście, późniejszym fechmistrzu, wychowawcy kilku pokoleń znakomitych zawodników Polski i Włoch opowiem. Ryszard ukończył w roku 1966 Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie z tytułem mgr wychowania fizycznego. Do roku 1960 Jego pierwszym trenerem był Antoni Sobik w klubie Baildon Katowice. W roku 1961 Ryszard przeniósł się do Warszawy i został zawodnikiem prężnie działającej sekcji szermierczej Legii Warszawa. Był jednym z „cudownych dzieci” węgierskiego fechmistrza Janosa Keveya, który w roku 1930 zdobył tytuł akademickiego mistrza świata w szabli. Był rewelacyjnym węgierskim fechmistrzem, a w latach 1947 – 1958 był trenerem polskiej kadry szablistów- słynnej szkoły keveyowskiej. Jego zawodnicy zdobyli łącznie osiem medali mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Mistrz Kevey zmarł w roku 1991, zaś w 2007 została odsłonięta Jego gwiazda we władysławowskiej Alei Gwiazd Sportu, ponieważ tam właśnie odbywały się prawie wszystkie zgrupowania szermierzy- we Władysławowie, a właściwie słynnym Ośrodku Przygotowań Olimpijskich w Cetniewie.

Ryszard Zub świetny zawodnik trafił do grona równie utytułowanych znakomitych kolegów po fachu szablistów: Jerzego Pawłowskiego i Wojciecha Zabłockiego. Szkoła Keveya święciła triumfy przez wiele lat. Ryszard Zub zdobywał tytuły wicemistrza Polski w roku 1957 i kilkukrotnie tytuł drużynowego mistrza Polski w szabli w latach 1962-1966. Na planszach świata razem zawodnicy ci zdobywali tytuły drużynowych mistrzów świata a sam Ryszard był trzykrotnym mistrzem świata w Budapeszcie(1959) Turynie (1961) i Gdańsku (1963).  Nic nie trwa wiecznie i jego kariera zawodnicza też dobiegła końca. Po jej zakończeniu Ryszard był działaczem w Polskim Związku Szermierczym, był zastępcą kierownika wyszkolenia, trenerem kadry szablistów, pracował w klubach Baildon Katowice, i AZS Warszawa  (1964-1968).

W tym czasie właśnie ukończyłam pierwszy rok studiów w AWF Warszawa i raczej nie myślałam, że kilka lat później życie moje zwiążę z Polskim Związkiem Szermierczym, gdzie będę pracowała, jako sekretarz generalny. W roku 1967 jeszcze o tym nie wiem, wiem natomiast, w którym pawilonie na AWF trenują szermierze, gdzie trenujemy my zawodnicy judo, klubu AZS AWF Warszawa- sekcja judo znana w środowisku, jako AZS „Siobukai” Warszawa, gdzie pełnię przez wiele lat funkcję kierownika sekcji.

Wracamy do Ryśka, który gdzieś około 1968 roku lub troszeczkę później Ryszard wyjechał do Włoch, aby pracować, jako fechmistrz w klubie Unione Sportivo w Padwie. Jego zawodnicy klubowi osiągali świetne wyniki i dlatego Rysiek zostaje trenerem kadry narodowej Włoch. Pod jego kierunkiem Włosi zdobyli tytuły drużynowych mistrzów olimpijskich w szabli w Monachium (1972), zaś Michaele Maffei i Mario Aldo Montano wielokrotnie zdobywali tytuły indywidualnych mistrzów świata.  Za swoje zasługi zawodnicze i trenerskie Ryszard został odznaczony wielokrotnie złotym medalem „Za Wybitne Osiągnięcia Sportowe”, oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

W 1973 roku rozpoczęłam pracę w Polskim Związku Szermierczym i tak w dwa lata później spotkaliśmy się z Ryszardem we Włoszech na zawodach floretu mężczyzn „Copa Giovanini”. Turniej był bardzo silnie obsadzony a drużyna polska znakomita. Lech Koziejowski wywalczył pierwsze miejsce i piękny wielki puchar, który dźwigali wspólnie z  trenerem florecistów Zbyszkiem Skrudlikiem. Na zawody polecieli najlepsi z najlepszych: znakomici polscy zawodnicy nie byle  kto,  złoci medaliści Igrzysk Olimpijskich z Monachium z 1972 r: Marek Dąbrowski, Lech Koziejowski, Jurek Kaczmarek, i Arek Godel, a ja byłam kierownikiem ekipy tych utytułowanych zawodników. Drużynę na igrzyskach olimpijskich w Monachium  w roku 1972 prowadził do boju Witold Woyda, pierwszy zawodnik Polski, który na Igrzyskach Olimpijskich zdobyła dwa złote medale, największa gwiazda tego teamu, który również  zdobył złoto indywidualnie. W czasie swojej kariery sportowej Witek Woyda kolekcjonował medale mistrzostw świata, zdobywając ich łącznie dziesięć (5 srebrnych i 5 brązowych), a 25 razy zwyciężał w wielkich międzynarodowych turniejach floretowych.

W 1975 roku Witek mieszkał w Bolonii i znakomicie opiekował się swoimi kolegami złotej drużyny. Pracował przez jakiś czas, jako trener w klubie, później wyjechał do USA.

„Złota drużyna” spotkała się po zawodach w przyjacielskim domu Witka, ja zaś ruszyłam zobaczyć Padwę i Wenecję. Jak już napisałam Basia była moim „cicerone”.

I to właśnie dzięki Niej poznałam smak włoskiej kuchni, smak pasty, oraz smaki sosów, które przyrządzała własnoręcznie. Chłonęłam wszystkie nowości, zapisywałam, aby po latach wyciągnąć je z lamusa, a dzisiaj mogę się podzielić przepisem na ten pyszny sos, jakim jest pesto. Pesto zielone, przez niektórych nazywane „Pesto Genovese”.

Składniki: jedno opakowanie sałaty rukoli, (czyli rokiety siewnej, która jest z gatunku jednorocznej rośliny należącej do rodziny kapustowatych. Nazywana bywa też rukolą. Rośnie dziko w basenie Morza Śródziemnego, nad Morzem Czarnym, w Afryce, w Azji Zachodniej, na Kaukazie, Zakaukaziu, w Turkmenistanie, szkoda, że nie u nas, no cóż trudno!)  Jedna doniczka bazylii, (można zamiast rukoli użyć wyłącznie bazylii, wtedy należy podwoić jej ilość), ser parmezan, oliwa z oliwek, lub olej z pestek winogron, orzeszki piniowe.

Wykonanie: umytą rukolę pocięłam na kawałki i wrzuciłam do malaksera, dodałam do niej bazylię pociętą wraz z gałązkami, wlałam kilka łyżek oleju z pestek winogron, wrzuciłam trochę startego na tarce sera parmezanu, orzeszki piniowe (dodają niepowtarzalnego smaku) wszystko zmiksowałam na masę, i proszę nie martwcie się, jeżeli masa nie jest jednolita, o to właśnie chodzi w tym sosie, który nie musi być zmiksowany na gładką masę, możemy wyczuwać w nim drobne kawałeczki sera.

Do ugotowanego „al dente, „ czyli na lekko twardo, makaronu dodałam pokruszony ser Lazur, czyli pleśniowy ser typu Rokpol, dodałam sos pesto zielone -wymieszałam, posypałam startym na tarce parmezanem i danie zostało podane, w ciągu kilku minut nie została żadna kruszynka, i to był wymierny sukces przygotowanej potrawy. Dodatkowa rada:, jeżeli makaron jest za „suchy” i składniki go nie oblepiają można dolać troszkę wody z jego gotowania. Sposób jest sprawdzony.

Sami widzicie, że sos pesto jest bardzo prosty a wykonanie zajmuje całe 6 minut. W międzyczasie zawsze gotuję makaron typu pappardelle, co po włosku znaczy pożerać, który jest cięty na szerokie, długie wstążki. Podawany jest przede wszystkim zimową porą, do sosów, które wspaniale go oblepiają, lub tagliatelle. Tagliatelle jest klasycznym włoskim makaronem z rejonu Emilia Romagna, w kształcie długich płaskich wstążek o szerokości około jednego centymetra o grubości no może dwóch milimetrów, trochę przypomina fettuccine, co po włosku znaczy „małe wstążki” i w rzeczy samej, makaron przypomina stosik wstążek na talerzu. Zamiast fettuccine, niektórzy producenci małe wstążki nazywają fettuccini.

Z takimi właśnie makaronami podaję swój sos pesto zielony, pachnący i pyszny. Zachęcam do zrobienia go samemu, gdyż wtedy jest najpyszniejszy, zresztą powiem wam, że z podanej ilości składników część ląduje w słoiku ( zalana oliwą), aby przetrwała w lodówce kilkanaście dni do następnego gotowania makaronu z pesto. Pamiętajcie, sos musi być zalany oliwą, aby się nie zepsuł, zresztą ta oliwa jest później znakomitym dodatkiem do makaronu wraz z sosem pesto.

Dzisiaj chciałam wam podać nie tylko znakomity i prosty sposób na wykonanie sosu do makaronu, ale też chciałam pokazać trochę historii polskiego sportu, polskiej szermierki i polskich znakomitych przed laty szermierzy później fechmistrzów, o moich z nimi kontaktach i o tym jak nauczyłam się przyrządzać pyszne włoskie sosy w domu państwa Zubów.

 

Wasza Jadwiga

 

 

 

Dni 27 i 28 września tego roku były dla nas miłym powrotem do przeszłości. Do całkiem niedalekiej przeszłości, kiedy tworzyliśmy w 1977 r Polski Związek Badmintona w kolebce polskiego badmintona, w Głubczycach, gdy tam rozgrywaliśmy turnieje ligowe, zawody ogólnopolskie, gdzie odbywały się zgrupowania, gdzie wiele długich godzin spędzaliśmy na rozmowach o badmintonie. Ja mogłam tylko wspominać ostatnie 36 lat, natomiast Andrzej (Szalewicz) wspominał początki badmintona i pierwsze ważne kontakty z trenerami Bolkiem Zdebem i Ryśkiem Borkiem.

Ale zacznijmy od początku. Na zaproszenie klubu LKS „Technik” Głubczyce oraz Akademii Myśli i Słowa pojechaliśmy do Głubczyc w piątek 27 września.  Pogoda była piękna świeciło słońce a my jak za dawnych dobrych lat jechaliśmy znowu do Głubczyc. Tym razem wybraliśmy jazdę trasą szybkiego ruchu oraz autostradą wrocławską, aby w Krapkowicach zjechać i obrać kierunek na  Głubczyce.

Pierwsze nasze spotkanie odbyło się po południu w Liceum Ogólnokształcącym w ramach Akademii Myśli i Słowa.  W czasie drogi zastanawialiśmy się, o czym będziemy mówić. W końcu uznaliśmy, że badminton, wspomnienia, pokazanie roli wszystkich kolegów, zawodników, ludzi związanych z miastem, Rady Miasta i Gminy, Burmistrza, Dyrektora  LO, trenerów  a przede wszystkim „naszych” zawodników  to temat na długie nocne Polaków rozmowy a nie na dwugodzinne spotkanie. Akademia – sama nazwa wskazuje, że tam  powinno się wystąpić  z wykładem, jednak my uznaliśmy, to za cokolwiek sztuczne i nadęte. Natomiast przyjęta forma gawędy ze znanymi nam osobami, wciąganie ich do dyskusji, do wystąpień, wspólne wspominanie będzie najlepszą z możliwych form tego spotkania. Bo jak występować ex  cathedra  i głosić prawdy życiowe, gdy naprzeciwko nas siedzą ludzie, z którymi współpracowaliśmy przez wiele lat, którzy dzielili z nami biedę, którzy tak samo jak my cieszyli się z każdej „zdobyczy” w postaci lotek, koszulek, skarpet czy też niezwykle potrzebnych a drogich rakietek do badmintona?

Potoczyły się te nasze wspólne wspomnienia wielokierunkowo, tak jak toczyło się nasze wspólne życie. Andrzej starał się wytłumaczyć wszystkie trudne decyzje, jakie wspólnie z zarządem podejmowaliśmy, ja przypominałam nasze podróże a także pierwsze wystąpienia na kortach mistrzostw Europy w roku 1980 w Groningen a później na mistrzostwach Europy juniorów w Edynburgu. I tu i tam  nasza reprezentacja wypadła dobrze. Wygrane mecze, awans do grupy wyższej i powrót ze sprzętem, który w Groningen ufundował nam Yonex – a były to rakietki, zaś w Edynburgu- dzięki Bożence Wojtkowskiej i Ewie Rusznicy -Carlton ubrał naszą ekipę w koszulki a dziewczyny otrzymały rakietki. Wspominaliśmy nasz wyjazd do Hamburga, bezpośrednio po zakończeniu Yonex German Open 1986, które odbyły się w Dusseldorfie. Przejazd koleją z Dusseldorfu do Hamburga, opóźnienie pociągu spowodowane fatalnymi warunkami pogodowymi marznąca mżawką, kilkugodzinny postój w polu z tego właśnie powodu, i bardzo późną kolację jedzoną wspólnie z przedstawicielami firmy Victor. Podróż miała zająć tylko trzy godziny a w rzeczywistości trwała całe dwanaście. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi dotarliśmy i wspólnie spotkaliśmy się z panem Guido Schmidtem (właścicielem) oraz R. Burkhardem- jego zastępcą.  Następnego dnia po południu mieliśmy grać oficjalny mecz Polska –RFN w badmintonie. Ale dla nas najważniejszą sprawą oprócz tego pierwszego meczu (1986) był fakt otrzymania kompletnego wyposażenia dla całej ekipy. Być może dzisiaj śmiesznie to brzmi, ale wtedy po raz pierwszy otrzymaliśmy ( zawodnicy i trenerzy) po kilka sztuk koszulek, spodenki, biało- czerwone dresy z napisem Polska, skarpety, buty oraz po 4 cztery rakietki Victora, plus kilka na zapas na wypadek uszkodzenia. Te rakietki dodatkowe powędrowały do magazynu, jak również otrzymane lotki Victor, których używaliśmy do treningu a także na zawodach organizowanych w Polsce. Oprócz tego wszyscy otrzymali piękne ogromne torby Victora a także thermobagi, których nam brakowało, a których  nikt nie rozdawał za darmo.

Ubrani, elegancko wyglądający wyszliśmy na mecz. I tutaj niestety po raz pierwszy pamięć mnie zawodzi. Nie pamiętam wyniku tego meczu. Wiem, że przegraliśmy, wtedy reprezentacja Niemiec  była silna a my na początku drogi do naszych sukcesów. Tym niemniej powrót mieliśmy radosny, gdyż mimo wyniku meczu, Victor GmbH, jako sponsor Polskiego Związku Badmintona ( podpisaliśmy stosowną umowę) pozwolił mi na buszowanie w ich magazynach i wybranie wszystkich niezbędnych rzeczy do organizacji zawodów międzynarodowych w badmintonie w Polsce. Nie, nie myślcie, że było to dodatkowe wyposażenie w sprzęt. Sprawa była zupełnie banalna. Chodziło o podkładki dla sędziów prowadzących,- twarde, aby mogli notować protokoły poszczególnych meczów,  kartki samoprzylepne, papier xero w dużych ilościach,( kilkadziesiąt ryz), plastikowe boksy do komunikatów ( takie niebieskie, które przez ponad dwadzieścia kilka lat stały w pokoju Wydziału Gier i Dyscypliny, gdzie zmieniający się członkowie zarządu znajdowali swoje komunikaty i dokumenty), oraz inne niezbędne wyposażenie biura, którego  nie można było kupić za żadne pieniądze w Polsce w Warszawie.

W ten sposób wyposażeni zostaliśmy dowiezieni do pociągu w relacji Hamburg Warszawa. Uff… to była podróż, na granicy czekaliśmy na odprawę paszportowo celną. Na korytarzu nasz bagaż 25 toreb Victora wypełnionych po brzegi nowiuteńkim sprzętem. Kartony z lotkami w liczbie  6 sztuk, czyli 300 tuzinów, Andrzej nadzwyczaj spokojny, Rysiek nerwowo uśmiechnięty i ja spłoszona z kwitami magazynowymi, które  otrzymałam w Firmie Victor.

Pierwsze pytanie celnika do Andrzeja brzmiało: czyje to torby? – Nasze- padła odpowiedź,- nasze?- Czyli czyje?. I potoczyła się sympatyczna rozmowa o polskim badmintonie, naszych kontaktach z RFN, oficjalnym meczu zorganizowanym celowo, aby reprezentacja mogła otrzymać sprzęt o braku pieniędzy o tym jak wartościowy ten sprzęt jest dla nas, a jak bezwartościowy dla innych, prezentacja tub z lotkami, lotek i opowiadanie, co to jest ten badminton i dlaczego tyle lotek potrzebujemy. A my cierpliwie odpowiadaliśmy na wszystkie pytania, zawodnicy spali zmęczeni po doznanych emocjach i wrażeniach wycieczki po Hamburgu, a my czarowaliśmy elokwencją i wiedzą, którą dzieliliśmy się z celnikami. W końcu dowódca obejrzał wszystkie dokumenty, ostemplował je i życzył nam sukcesów na nadchodzących Mistrzostwach Europy Juniorów, które w kwietniu 1987 r miały odbyć się w Hali Mery w Warszawie.

Do naszych wspomnień zapraszaliśmy i trenera Ryszarda Borka i będące na sali zawodniczki:  Bożenę Wojtkowską- Haracz, Bożenę Siemieniec- Bąk, Marzenę Dacyk.  Marzena przypomniała nam jak przed laty całe miasto Głubczyce żyło badmintonem, jak uroczystości komunijne przypadające w tym samym czasie, co otwarcie Ogólnopolskiej Olimpiady  Młodzieży musiała być przez ks. Proboszcza przesunięte na wcześniejszą godzinę, aby zawody mogły rozpocząć się zgodnie z planem. Jak panie w przedszkolu ( mama Marzeny i Józefa Ciurys Borek) prowadziły na salę wszystkie dzieci z ostatniej grupy przedszkolnej, które w kolejnym roku miały iść do szkoły. Dzieciaki dostawały rakietki i lotki, grały, bawiły się  i w ten sposób najsprytniejsze wybierane były do grupy, która w szkole podstawowej stanowiła wyselekcjonowaną klasę badmintonową, prowadzoną przez wiele lat aż do ukończenia szkoły nie tylko podstawowej, ale ponadpodstawowej również.  Z takiej  preselekcji wyszli przyszli zawodnicy kadrowicze, reprezentanci Polski  Dorota Borek, Przemysław Krawiec,  później Witek Chmielewski, Małgosia Lenartowicz, Darek Sobków, Zbyszek Serwetnicki, Przemek Wacha Olimpijczyk IO Ateny 2004, Pekin 2008, i Londyn 2012, bracia Walaszkowie Romek i Mateusz, Agnieszka Naróg, Marysia Maślanka. Tyle nazwisk zapamiętałam, tyle przypomnieliśmy sobie z Ziutą i Ryśkiem, pewnie było ich więcej, jeżeli kogoś pominęłam, przepraszam. Wspominaliśmy długie przejazdy kolejowe na zawody do Edynburga (56 godzin) do Helsinek 32 godziny i przygody z celnikami byłego ZSRR, według, których przewożenie jabłek ( mieliśmy torbę jabłek dla całej ekipy na pobyt w Helsinkach) było niezgodne z przepisami. Bożena przypomniała jak celniczka po kilkunastu minutach w końcu ustąpiła pod naporem zawodników i wyjątkowo podzieliła zapas naszych jabłek na dwie części, jedną zabrała a z drugą mogliśmy jechać do Finlandii.

Otrzymałam od Pana Andrzeja link z uroczystości, wklejam dzielę się z Wami,       http://www.tvglubczyce.pl/

dziękuję bardzo

J

CDN.

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.