Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum kategorii ‘Bez kategorii’

Małgorzata Gutowska-Adamczyk obraz namalowany przez panią Paulinę Kopestyńską

Małgorzata Gutowska-Adamczyk obraz namalowany przez panią Paulinę Kopestyńską

Pani Małgorzata Gutowska-Adamczyk pisarka i Łukasz Jeziorski burmistrz dzielnicy Wawer m.st. Warszawa zaprosili nas na podwieczorek w „Cukierni Pod Amorem”, który odbył się w piękną, upalną sobotę 27 sierpnia 2016 r. w Wawerskim Centrum Kultury filia Anin przy ul. V Poprzecznej 13.

Okazją do spotkania było 5-cio lecie wydania powieści ”Cukiernia Pod Amorem” i 150-lecie Gminy Wawer.

Po przekroczeniu bramy WCK filia Anin przenieśliśmy się do zaaranżowanej 100 letniej cukierni na spotkanie z panią Małgorzatą Gutowską-Adamczyk, autorką powieści, i bohaterami sagi. Pani Małgorzata jest absolwentką Wydziału Wiedzy o Teatrze warszawskiej Akademii Teatralnej. Zadebiutowała jako scenarzystka serialu Tata, a Marcin powiedział…

Jest autorką bestsellerowej trzytomowej sagi Cukiernia Pod Amorem serii Podróż do miasta świateł oraz Fortuna i namiętności a także licznych powieści. Autorka jest laureatką nagrody „Książka Roku 2008” przyznawanej przez Polską Sekcję IBBY za powieść  13 Poprzeczna oraz – co najważniejsze – mieszkanką Anina.

W cudownej atmosferze przebiegało zarówno spotkanie z pisarką jak i bohaterami. Wysłuchaliśmy kilku fragmentów czytanych przez gościa specjalnego Wojciecha Adamczyka – reżysera, a prywatnie męża honorowego gościa pani Małgorzaty Gutowskiej –Adamczyk.

Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Paulina Kopestyńska, która na podwieczorek w "Cukierni Pod Amorem" przyleciała do nas z Rzymu

Małgorzata Gutowska-Adamczyk i Paulina Kopestyńska, która na podwieczorek w „Cukierni Pod Amorem” przyleciała do nas z Rzymu

Kapelusze, fascynatory, toczki zdobiły głowy pań przybyłych na spotkanie w Cukierni. O wygląd zadbała Katarzyna Nowakowska, modystka prowadząca salon Zuwika Design. Istotnym elementem kobiecej stylizacji jest odpowiednio dobrany makijaż. Podczas Podwieczorku Elżbieta Wiśniewska, reprezentująca markę kosmetyczną Mary Kay, zadbała o perfekcyjny makijaż wszystkich uczestniczek spotkania. Aby żadnej z pań nie pozostawić bez stosownego makijażu z Elżbietą pracowały Małgorzata Kwaśnik i Joanna Jaglińska.

Pod specjalnymi namiotami można było degustować ciastka w konkursie na „Ciastko Wawerskie” ogłoszonym z okazji 150-lecia Gminy Wawer. Cukiernie Meryk i Mytlewski przygotowały pyszne wyroby.  W głosowaniu wzięli udział wszyscy uczestnicy Podwieczorku. Wygrała Cukiernia Meryk, serdecznie gratulujemy!

Z okazji naszego spotkania przyleciała z Włoch wybitna malarka – Paulina Kopestyńska. Nie dość, że namalowała ona portret pisarki, to dodatkowo zgodziła się narysować kilka portretów wystylizowanych uczestników. Zapisy były przyjmowane w punkcie informacyjnym przy wejściu do „Cukierni”, ale niestety z braku czasu nie wszyscy chętni zostali sportretowani. Przez trzy godziny pani Paulina narysowała kilkanaście portretów.

Małgosia Gutowska-Adamczyk zaprosiła nas na podwieczorek z okazji 5.lat "Cukierni Pod Amorem"

Małgosia Gutowska-Adamczyk zaprosiła nas na podwieczorek z okazji 5.lat „Cukierni Pod Amorem”

Paulina Kopestyńska jest laureatką wielu prestiżowych nagród. W roku 2003 zdobyła II nagrodę na międzynarodowej wystawie Primavere Femminite w Galerii Eustachi w Mediolanie, nagrody Lions Club Galerii Vittorio Emmanuele i 2005 nagrody Premio Arte Giorgio Mondadori. Jej prace były prezentowane na wystawach w Polsce, Belgii, Francji, Szwajcarii, Meksyku i we Włoszech. żowych nagród (np. 2003 – 2. nagroda na międzynarodowej wystawie Primavera femminile w Galerii Eustachi w Medionalnie, 2004 – laureatka nagrody Lions Club w Galerii Vittorio Emanuele w Medionalnie, 2005 – nagroda Premio Arte Georgio Mondadori). Prace Pauliny Kopestyńskiej prezentowane były na wystawach, m.in. w Polsce, Rosji, Belgii, we Włoszech, Francji, Szwajcarii i Meksyku. Prowadzi autorskie warsztaty malarskie w Polsce i za granicą. Od kilku lat współpracuje z Archiwum Polskiej Akademii Nauk.

Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Pomysłodawczynią i głównym organizatorem Podwieczorku była mieszkanka Anina, Katarzyna Fernik-Jurek, która czuwała nad całością wydarzenia. Przez trzy miesiące Kasia pracowała jako wolontariuszka, przygotowując dla nas tę imprezę. Kasiu bardzo dziękujemy za świetny pomysł i wykonanie a także za niespodzianki jakie na nas czekały w „Cukierni Pod Amorem”!

5 lat "Cukierni Pod Amorem"

5 lat „Cukierni Pod Amorem”

Byli zacni goście, ciastka, frekwencja odwiedzających tego dnia Cukiernię wyniosła ponad 180 osób, były konkursy i piękna pogoda. Z reporterskiego obowiązku odnotowuję, że konkurs na kapelusz wygrała aninianka, Aldona Kraus.

Wszyscy goście otrzymali torby z upominkami dotyczącymi „Cukierni Pod Amorem” oraz broszurkę z informacjami o najciekawszych propozycjach Wawerskiego Centrum Kultury w miesiącu wrześniu 2016 r. naklejkę 5 lat Cukierni Pod Amorem oraz zakładki do książek.

kapelusze, fascynatory, toczki wszystkie panie mogły wziąć udział w konkursie na stylizowane nakrycie głowy

kapelusze, fascynatory, toczki wszystkie panie mogły wziąć udział w konkursie na stylizowane nakrycie głowy

Piękne zdjęcia autorstwa Agnieszki Bohdanowicz, która specjalnie przyjechała z Łodzi, jak również przebogaty album w wykonaniu Aldony Kraus dokładnie oddają klimat panujący podczas podwieczorku.

 

 

 

 

Konkurs kapeluszy wygrała pani Aldona Kraus

Konkurs kapeluszy wygrała pani Aldona Kraus

To był wyjątkowy podwieczorek – taki nasz anińsko-wawerski.

 

Trudny debiut

Moje Podróże z Lotką

Moje Podróże z Lotką

Debiut w dojrzałym wieku jest bardzo trudny. Wie o tym kilka pań, czytelniczek mojego bloga. Same zadebiutowały, jako autorki książek, powieści, poezji, tomików wierszy a także fraszek. Nie jest to sprawa łatwa. Nie wiedziałabym, w jakich bólach niektóre autorki rodzą swoje utwory. Bo że jest to poród kleszczowy przekonuję się sama na sobie. Napisałam autobiografię, o kobiecie w sporcie. Pierwsza taka książka w świecie sportu i męskiej dominacji. Nie ma drugiej, przynajmniej ja nie znam. Oczywiście, że jest kilka napisanych przez kobiety byłe gwiazdy sportu, medalistki mistrzostw świata i Europy, niektóre z nich to również medalistki igrzysk olimpijskich, jak Maja Włoszczowska.

Ja nie byłam zawodniczką zdobywającą mistrzowskie tytuły. Wiem dobrze, co znaczy ciężka praca, ciężkie treningi, gdyż trenowałam razem z wieloma zawodnikami sekcji judo AZS „Siobukai” Warszawa. To książka o moich doświadczeniach w sporcie, w judo, szermierce, badmintonie, o drodze, jaką musiałam pokonać, aby dojść na szczyt i zostać wice prezydentem Europejskiej Unii Badmintona, o trudach, w jakich przyszło pracować nam z wieloma ludźmi, o

przygotowania do sesji zdjęciowej

przygotowania do sesji zdjęciowej

budowaniu nowej dyscypliny, o trudnej transformacji ekonomicznej w roku 1989, wtedy, gdy pieniędzy było za mało a nasze apetyty na sukcesy zbyt duże. Ta książka zabrała mi kolejny rok życia. Była to najtrudniejsza praca, z jaką przyszło mi się zmierzyć. Trauma, rozdrapywanie najtrudniejszych życiowych spraw, aby zrozumieć, dlaczego poszłam właśnie tą a nie inną drogą. O sprawach rodzinnych nie mówię, nie znajdziecie ich w książce. To nie jest opowieść o zakochanej blondynce.  To jest opowieść o blondynie zakochanej w sporcie, która przez czterdzieści pięć lat walczy o każdy udany dzień. Nie jest to też opowieść o cierpieniu, jest to zbiór wspomnień najistotniejszych w moim życiu. Zdarzenia, o których napisałam ukształtowały mnie, dały mi siłę i wiarę, że wszystko jest możliwe, że nie ma rzeczy niemożliwych i nie do załatwienia. Trzeba tylko bardzo chcieć. Moim guru jest pani Małgorzata Gutowska-Adamczyk, która wręcz zmusiła mnie do napisania wspomnień. Małgorzato bardzo dziękuję, wiem, że bez Ciebie nie napisałabym moich wspomnień, byłaś motorem od początku do końca. Czasami mnie rugałaś, za to też dziękuję, bo starałam się bardziej niż bardzo, aby nie zawieźć ciebie i siebie. Dziękuję!

Po dokładnym przeczytaniu stwierdziłam, że  476 stron jest nie do zaakceptowania! Kto wyda taką grubą książkę? Usiadłam i zaczęłam kombinować, jak skrócić tekst? Co wyrzucić a co zostawić.  Nawet nie wiecie, jaka to trudna praca, bo który tekst jest nieważny, ten a może tamten? Chyba jednak te zostaną a wyrzucę to…? Ciągła walka i konieczność wyboru. W końcu po wielu godzinach po dwóch tygodniach czytania, kreślenia, powrotów, udało mi się zredukować tekst o 93 strony. Na nic więcej nie mogłam się zdecydować.

Jola i Gabrysia

Jola i Gabrysia

Każde wydawnictwo  rządzi się prawami popytu i sprzedaży, wiem, że książka to produkt, który musi być sprzedany, wtedy dopiero wszystko ma sens. Żadne z wydawnictw nie wyda produktu, który nie zainteresuje czytelników. To naturalne!

Jednak cały czas biję się z własnymi myślami, bo moje lata sielskie i anielskie, moje dzieciństwo, lata szkolne i nastolatki miały również wpływ na to, jaka jestem. Mówią, że pierwsze pięć lat jest najważniejsze, bo wtedy „cebulka nasiąka za młodu, i tym na stare lata…” Chciałam pokazać w książce warunki, w jakich przyszło żyć siedemdziesięciolatkom, rówieśnikom RP tym, którzy wraz z rodzicami i dziadkami budowali Polskę. Nie były to czasy łatwe. Dlatego były niezwykle ciekawe, a skoro tak to trzeba było o nich opowiedzieć, zawsze mój sport był przedstawiany na tle aktualnej rzeczywistości.

Tekst książki sama czytałam wielokrotnie, moimi wiernymi słuchaczkami były Jola, Maria i Ania. Tekst książki poleciał

szermierka czy badminton

szermierka czy badminton

do Kanady – moich wiernych badmintonistów- do Brazylii, chciałam otrzymać opinię różnych osób, z którymi mam ścisłe kontakty. Chciałam również otrzymać krótkie recenzje jak się czyta, czy tekst płynie, czy jest interesujący dla ludzi spoza sportu. Przecież nie chodziło mi tylko i wyłącznie o zapis historyczny, ale o pokazanie drugiej strony sportu, rzeszy ludzi, dzięki którym gwiazdy błyszczą. Te rzesze ludzi bezimiennych mają ogromny wkład w kawałeczki zdobywanych medali, w sukcesy zawodników olimpijczyków, a my działacze sportowi zawsze cieszymy się z kolejnych zdobywanych medali, czasami nawet ronimy łzy, gdy coś nie wychodzi, nie udaje się, gdy medal był już blisko, bliziuteńko, gdy zabrakło tylko jednej lotki do wejścia do strefy medalowej. Gdy już otwierałam ulubionego szampana oglądając transmisję badmintona z Londynu 2012 wtedy, gdy już, gdy prawie go mieliśmy w ręku brąz, ten piękny kolor,

Dama z lotką

Dama z lotką

przegraliśmy w mikście jednym punktem. Jaki żal, bo wiem, że taka szansa może powtórzyć się dopiero za kilkanaście lat!

Jestem marketingowcem z urodzenia i wykształcenia. Wiem, że produkt musi się sprzedać, wtedy wszystkie strony są zadowolone. Wszystkie strony? Tak, autor, wydawca oraz dystrybutorzy, tych może być kilku lub kilkunastu. Takie są prawa rynku. Dlatego nagrałam 11 odcinków książki, które wydawały mi się ciekawe. Pomógł mi Piotr Adamczyk, z którym pracowaliśmy w jego studio. Piotrze serdecznie dziękuję, to była wspaniała przygoda, pierwszy raz w moim życiu byłam lektorem!  Odcinki są króciutkie i zachęcają do lektury. Będę je publikowała na blogu oraz na FB. W czerwcu w domu odbyła się sesja fotograficzna dla potrzeb książki ze mną w roli głównej. Nad sesją czuwała Katarzyna Fernik-Jurek wspaniała ciepła osoba. Kasiu bardzo dziękuję za wszystko! Modeling to ciężki chleb. Teraz już wiem! W czerwcu panowały wielkie upału temperatura wynosiła +36 stopni. A ja umalowana ( wizaż wykonała Ela) w pełnym rynsztunku bluzki, spodnie, takie inne, przebieranki, rety, w pewnym momencie w piątej godzinie harówki, odmówiłam. Zaprosiłam panie do stołu na obiad wcześniej przygotowany. Agnieszka Bohdanowicz – pani fotograf, która na sesję przyjechała z Łodzi, miała najtrudniejsze zadanie, bo musiała sfotografować nie tylko osobę, ale także jej duszę. Wydaje mi się, że trud sesji nie poszedł na marne. Jola i  moja wnuczka Gabrysia pilnowały wszystkich pań i dostarczały nam zimne napoje, serwowały kawę i herbatę, lody. Osiem godzin pracy upłynęło w miłej serdecznej atmosferze.

W "Cukierni Pod Amorem" Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, mojego promotora książki!

W „Cukierni Pod Amorem” Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, mojego promotora książki!

Moja sesja zakończyła się podaniem ciasta owocowego z lodami, przepis poniżej:

Składniki: 200 dag masła, 1 szklanka cukru trzcinowego, 5 całych jaj, 2,5 szklanki mąki Basia 405, 1 cukier waniliowy, 1,5 łyż proszku do pieczenia, owoce sezonowe, jakie kto lubi, maliny, borówki amerykańskie, jabłka, morele, renklody, gruszki, brzoskwinie,

Wykonanie: do malaksera wsypałam cukier i wbiłam jajka, ubiłam wszystko na puszysta masę, dodałam mąkę, cukier waniliowy, proszek do pieczenia, wymieszałam wszystkie składniki, na koniec wlałam masło rozpuszczone i ostudzone, znowu wymieszałam. Ciasto wylałam do tortownicy, na wierzch wysypałam owoce jabłka, maliny i borówki amerykańskie. Wstawiłam do zimnego piekarnika na 45 minut w temperaturze 180 stopni.

Gdy wystygło podaliśmy ten przysmak z lodami, wszak było bardzo gorąco!

Srebrna Maja

 

Maja Włoszczowska srebrny medal w MTB Igrzyska Olimpijskie Rio 2016 (zdj. z Internetu)

Maja Włoszczowska srebrny medal w MTB Igrzyska Olimpijskie Rio 2016 (zdj. z Internetu)

Dokładnie 27 grudnia 2014 r Maja Włoszczowska uczestniczyła w Centrum Olimpijskim  w promocji swojej książki „Szkoła życia”. Zanim jednak opowiem o książce chcę przytoczyć jej fragment abyśmy wszyscy wiedzieli jak to z  tymi sportowcami jest. Dlaczego gonią tak szaleńczo za wynikami, dlaczego trenują do upadu, do ostatniego tchnienia, dlaczego mają głowę nabitą treningiem, testami, zawodami, sprawdzianami, dlaczego ich sport stał się dla nich siłą napędową.  Jest Nowy Rok, długi weekend, czy wszyscy już pozapisywaliśmy swoje postanowienia na Nowy Rok? Czy spełnimy je, czy jak zwykle zapiszemy i szybko o nich zapomnimy? Możemy sportu nie kochać, możemy go nie lubić, możemy wypowiadać się o ludziach sportu z wyższością, bo co tam jakieś mięśniaki będą nas, ludzi kochających teatr, film, książki, pouczali jak żyć, będą nam mówili co warto robić i dlaczego?

Nie zawsze pamiętamy, że ci młodzi ludzie poświęcają swój wolny czas na to aby być lepszym silniejszym, sprawniejszym, pokonują swoje słabości, pokonują ból mięśni, pokonują niechęć wczesnego wstania, wykonania rozruchu, zjedzenia lekkiego śniadania, otwarcia komputera lub lap topu przeslania odpowiedzi na wiele maili,   wymianę zdań z trenerem, sponsorami z ludźmi z którymi współpracują, w końcu zaś ustalenie wolnego terminu na spotkania z ludźmi specjalnej troski, z ludźmi chorymi, z tymi, którzy potrzebują pomocy, pieniędzy, których nigdy by ich (pieniędzy) nie uzbierali gdyby nie ci wspaniali sportowcy jak Justyna Kowalczyk, Maja Włoszczowska, Piotr Małachowski, Paweł Fajdek, Tomek Majewski, Joanna Fiodorow, czy wielu, wielu innych, którzy działają po cichu na rzecz słabszych? Dlatego warto zastanowić się czasem, jakim kosztem ci  znani  z pierwszych stron gazet, stają się wielkimi- nie do pokonania, wspaniałymi, którzy reprezentują POLSKĘ i myślą o niej w najtrudniejszych chwilach życia. Oto urywek książki Mai Włoszczowskiej „Szkoła Życia” wydanej przez Burda Publishing Sp. Z o.o. Spółka Komandytowa 2014 r.:

„… Ryczę jak zwierzę. Głośno, prostacko. Z bólu i ze złości. Miałam w życiu trochę kontuzji i wypadków, wiec wiem, co to ból. Ale ten jest większy niż wszystkie poprzednie. Jakiś straszny rwący, dziki.

Zwierzęcym, atawistycznym wysiłkiem próbuje się ruszyć. Ale nowy wybuch bólu na moment odbiera mi świadomość. Gdy wraca oprócz bólu jest zimno. Leżę częściowo w wodzie, w małym strumyku. Pamiętam, że na zjeździe wykonywałam skok, ale lądowanie nie wyszło najlepiej, zachwiałam się i chcąc uniknąć zderzenia ze skarpą, bo po skoku jest od razu zakręt, zeskoczyłam z roweru. Potem wybuch bólu i jestem tu, na dole, w strumieniu. Bardziej wraca mi świadomość. Zderzenie dwóch myśli- do dziś pamiętam, że równoczesnych- pierwsza straszna: „No to po olimpiadzie” i druga, lepsza: ”Na pewno żyję, głowa cała, tylko noga”. Próbuje się ruszyć, ale zamiast ruchu jest kolejny wrzask. Nade mną chyba ktoś stoi. Sekunda namysłu. Tak to Ola Dawidowicz. Już wszystko wiem. Za trzy tygodnie Igrzyska w Londynie. Jesteśmy na treningu we włoskich Alpach. Po chwili nade mną druga postać. To Marek Konwa, męski rodzynek w reprezentacji olimpijskiej w kolarstwie górskim. O ruszeniu mnie nie ma mowy. Jesteśmy sami. To był ostatni nasz zjazd- zbliża się wieczór. Wyję z bólu, ale nie zamierzam tu umrzeć. Marek rusza rowerem na dół po pomoc. Na końcu zjazdu czeka trener Marek Galiński z fizjoterapeutą i mechanikiem. Ola zostaje. Jest chyba bardziej przerażona ode mnie. Dopiero po chwili trzęsącymi się rękami wybiera numer trenera. (Dziś już wiem na pewno, jak ważną rzeczą w górach jest telefon). Udaje mi się zebrać myśli. „zabierz mój rower z trasy” mówię Oli. Co chwila ból rozsadza moja stopę i wrzeszczę , by go zagłuszyć.” Przepraszam, ale muszę..” A miał to być ostatni zjazd… Jesteśmy w Livigno, cudownej malutkiej miejscowości wśród skał i lodowców. Na końcu świata chociaż w Europie. Niby niedaleko, ale za lodowcem, perły w alpejskiej koronie- Davos i St. Moritz. Widok mojej stopy jest przerażający. Wygląda jakby była oderwana od reszty nogi. Jakaś kość wystaje nad butem, który razem ze stopą w środku jest przekręcony o 90 stopni w stosunku do wyjściowej pozycji. Nie mogę na to patrzeć. „Olka, zrób zdjęcie. To będzie kiedyś historia” Patrzy z przerażeniem, czy aby na pewno z moja głową wszystko w porządku i chcę teraz fotografować ten kikut. Ale spełnia prośbę.

Ból narasta odcinając myśli. Wrzeszczę jęczę, wierząc, że to przynosi jakąś ulgę. Mijają godziny albo tak mi się wydaje. Wiem , że jestem na końcu świata, ale przecież są helikoptery, Wreszcie jakiś rumor, postacie nade mną. Chyba ekipa ratunkowa. Żeby w ogóle mnie dotknąć zaczynają od potężnej dawki morfiny w zastrzyku. Do gałęzi nade mną przywiązują kroplówkę. Niewiele to daje i przy akompaniamencie kolejnych moich wrzasków pakują mnie na nosze. I pieszo w dół, bo tu przecież oprócz kolarzy, nic nie dojedzie. Teraz dopiero wiem, co to ból od wstrząsów. Na dole karetka. Jak w połowie Europy- bez lekarza. Do asfaltu daleko, więc jazda po wertepach. Wreszcie stacja pogotowia. Mała, lokalna. Jedyny lekarz ma minę bardziej przerażoną niż ja. Kolejne leki i dalsza jazda. Jakiś większy szpital. Dalej nie pamiętam. Budzi mnie ból. Nade mną biały sufit. Patrzę w kierunku… bólu. Tam gdzie zawsze miałam prawą stopę, tym razem widzę jakąś niekształtną bryłę. Przebita ukrzyżowaną na  poprzek potężnym metalowym prętem. To wszystko wisi bez gipsu na jakimś krzyżu, no, może rusztowaniu. Czyli pewnie na wyciągu. …” W skali naszej dyscypliny to wypadek banalny. Nie takie fikołki mnie i moim konkurentkom się przytrafiały….”

Do szpitala docierają najbliżsi- trener Marek Galiński i reszta ekipy. A także druga moja połówka, Przemek Zawada, również człowiek od sportów ekstremalnych (rajdy samochodowe), który wyjechał z Polski samochodem jeszcze przed wypadkiem, chcąc odwiedzić mnie we Włoszech. Głupio mi wobec całej ekipy. To nie miała być moja olimpiada. To miała być nasza olimpiada, bo od dwóch lat całe swoje serce wiedzę i umiejętności Marek Galiński, Hubert Grzebinoga (mechanik) i Mario Rajzer (fizjoterapeuta)wkładali w mój start. Robiliśmy to z sercem, pasją, z wielka determinacją. I z radością. Wszystkie pomiary wydolnościowe i starty kontrolne wskazywały, że nie da się wrócić z Londynu inaczej niż z medalem. Może nawet troszeczkę lepszym niż ten srebrny z Pekinie. Plany połamane, roztrzaskane, jak ten kikut wiszący na jakimś drucie. Leżę ledwo żywa (niełatwo leżeć nieruchomo),humor próbuje poprawić mi sympatyczny włoski pielęgniarz, ale nie bardzo mu się to udaje. ..”

Czas na śniadanie. Zdaje sobie sprawę, że od wczorajszego lunchu nic nie jadłam i prawdę powiedziawszy żołądek już mi się przykleja do kręgosłupa. Dostaję dwa suchary i kawę….”

„Dwie godziny później znów pojawia się taca. Tym razem na niej bułka i banan. Po raz pierwszy się uśmiecham. Czyżby Adam Małysz był tu przede mną?..”

„… Cały sztab ludzi kombinuje co ze mną zrobić. Mój telefon przejmuje Przemek i na bieżąco przekazuje reszcie świata informacje. Zwycięża koncepcja operacji w Polsce. Trzeba tylko wymyśleć transport. Samochodem „nie przeżyję”. Najbliższy rejsowy lot za dwa dni. Czekać nie można. I nagle jest. Prywatny samolot prezesa mojego klubu CCC Polkowice Dariusza Miłka. Gest wspaniały, biorąc pod uwagę fakt, o którym wtedy opinia publiczna nie wiedziała, że parę tygodni wcześniej, po tylu latach świetnej współpracy, dogadałam się w sprawie mojego odejścia z CCC! Bo otrzymałam ofertę z topowego na świecie zawodowego zespołu Giant. Prezes wtedy nie nakrzyczał na mnie, ale spokojnie uznał, że tam mam szanse na dalszy rozwój, że mam prawo do takiego kroku, i moją prośbę uszanował. Teraz, choć nie musi, bez wahania podsyła prywatny samolot, jak bardzo ulżył mojemu cierpieniu. Lecę do Katowic, bo stamtąd najbliżej do Bierunia, gdzie słynny ortopeda Krzysztof Ficek składa połamanych sportowców. Ku mojemu zaskoczeniu na katowickim lotnisku czekają dziennikarze. Skąd wiedzieli, że przylecę? Nie mam najmniejszej ochoty rozmawiać. Bo o czym? Jak mi cholernie źle? Wiem, że dramaty się dobrze sprzedają, ale prawdę powiedziawszy to przykre, że więcej zainteresowania budzi potrzaskana noga niż którykolwiek z moich dotychczasowych sukcesów. Pod kliniką Galen w Bieruniu jeszcze więcej ludzi. Radio, telewizja. prasa…”

Tak było trzy tygodnie przed Igrzyskami Olimpijskimi Londyn 2012. Wczoraj 20 sierpnia 2016 r. Maja Włoszczowska zdobyła srebrny medal Igrzysk Olimpijskich Rio 2016 !

Po tamtym wypadku śladu już nie ma. Nie wszyscy wiedzą, że operacja w Bieruniu, rehabilitacja i dochodzenie do wspaniałej formy trwało bardzo długo. Rok, cały rok walki ze sobą, walki o siebie o powrót do sportu i do formy, która znowu pozwoli na starty w najważniejszych imprezach świata.

Odbudowanie siebie i formy sportowej trwało.

Pierwsze starty pokazały, że jest na dobrej drodze, kolejny wielki wynik został zaliczony, a później było już tylko lepiej. Chociaż życie nie oszczędzało. Marek Galiński najwspanialszy trener zmarł i to dopiero był powód do płaczu nie tylko Majki. Płakali wszyscy, wszystkie zawodniczki i ludzie, którzy z nim pracowali. Trauma, żal i wielki smutek. Może właśnie dlatego Maja tak szaleńczo pracowała. Chciała pokazać swoim, i Markowi, że wykonana praca nie poszła na marne.

Cztery lata później  na Igrzyskach Olimpijskich w RIO 2016  dała z siebie wszystko, pojechała 30 kilometrową arcytrudną trasę fenomenalnie i dokonała tego co miało się stać w Londynie!  Zdobyła srebrny medal Igrzysk Olimpijskich! Czyż nie jest to wymarzone podziękowanie dla śp. Marka Galińskiego,  dla Michała Krawczyka, Huberta Grzebinogi i wielu innych bezimiennych lekarzy, fizykoterapeutów, rehabilitantów, którzy ją wspierali?

Maja dziękujemy za to szczególne srebro, za medal, który jest przepiękny, i to nic, że wczoraj paznokcie miałaś pomalowane na złoty kolor, wiemy, że chciałaś sięgnąć po złoty medal, ale my Twoi fani dziękujemy za Twoje najpiękniejsze srebro!

DZIĘKUJEMY!

 

 

 

 

 

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.