od lewej Roman Babut Prezydent Międzynarodowego Stowarzyszenia Kolekcjonerów Olimpijski AICO, członek Komisji Kultury MKOL , Andrzej Szalewicz, Prezes PKOL Andrzej Kraśnicki
Często w moich wpisach wspominałam o Andrzeju Szalewiczu, z którym przez 14 lat pracowałam w Polskim Związku Badmintona. W 1991 r. w związku z wyborem na prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Andrzej odszedł ze Związku. Funkcja ta była wyzwaniem i wymagała wielkiego zaangażowania w sprawy olimpijskie. W ówczesnych latach PKOL nie był ogromną instytucją, zatrudniał okresowo 11 – 18 osób. Dzisiaj jest inaczej. Jest to wielka machina, której zadaniem jest edukacja olimpijska, wysyłanie reprezentacji olimpijskich na zimowe lub letnie igrzyska olimpijskie, oraz na na inne wielkie światowe imprezy pod patronatem MKOL, organizowanie sponsoringu, pracy zarządu oraz poszczególnych komisji działających w PKOL. Andrzej przewodniczy jednej z nich. Jest to Klub Kolekcjonera.
Od dwudziestu czterech lat jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, w którym każde z nas realizuje swoje pasje nie przeszkadzając sobie nawzajem.
Andrzej Szalewicz , Helena Pilejczyk, Renata Mauer- Różańska
Jego największym wyzwaniem jest Centrum Olimpijskim- praca i wielka pasja, z którą nikt i nic nie może rywalizować! O przepraszam popełniłam błąd jest jeszcze jedno hobby, pasja i ciekawość historyczna, którą odkrył w sobie wiele lat temu. Jest to niewątpliwie GENEALOGIA i genetyka. W takiej kolejności! Andrzej jest członkiem Warszawskiego Towarzystwa Genealogicznego (WTG) i Polskiego Towarzystwa Heraldycznego (PTH) jest autorem książki: „Rodopis Szalewiczów. Czy wszyscy pochodzimy od jednego przodka”., w której na podstawie badań DNA rekonstruuje pochodzenie swojej rodziny.
Kilka lat temu umieściłam na blogu wpis o jego książce „Rodopis Szalewiczów- czy wszyscy pochodzimy od jednego przodka?”.
W ostatnim numerze Newsweek ekstra 6/2016 GENEALOGIA ukazał się artykuł Jacka Tomczuka pod
16.10.16 Anin pod Warszawą, Andrzej Witold Szalewicz (ur. 10 marca 1939 w Lowiczu) – polski dzialacz sportowy. Z wyksztalcenia inzynier elektronik. Potomek litewskiej rodziny Szalewiczow herbu Szalawa. Wspolzalozyciel w 1977 roku Polskiego Zwiazku Badmintona oraz wspolzalozyciel i prezes Unii Polskich Zwiazków Sportowych. Od 1991 do 1997 prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Genealog, czlonek Warszawskiego Towarzystwa Genealogicznego (WTG) i Polskiego Towarzystwa Heraldycznego (PTH).
tytułem ”Bałt Litwin czy Polak?”. Artykuł dotyczy poszukiwań korzeni rodzinnych Andrzeja Szalewicza. Nie wiem, czy będziecie mogli kupić w Empiku numer Newsweeka ekstra, dlatego za zgodą autora przytaczam w całości:
BAŁT LITWIN czy POLAK?
Zamówiłem badania, wpłaciłem zaliczkę, chyba 50 dolarów, i przyszedł zestaw do pobrania materiału genetycznego. Na początku były kłopoty z wysłaniem tego do Stanów, bo nikt nie wiedział, czy to legalne, higieniczne mówi Andrzej Szalewicz genealog pasjonat
„…Jak inżynier elektronik i działacz sportowy został genealogiem? – Na początku był sygnet. Przez lata zastanawiałem się czy dziadek miał prawo do noszenia sygnetu z herbem Szaława, który to otrzymałem od ojca. A także na jakiej podstawie w metryce chrztu mojego ojca był zapis „dziecko rodu szlacheckiego”, które to sformułowanie było przyczyną dwukrotnego wyrzucenia go z pracy po II wojnie światowej.
W drugiej połowie lat 90. postanowiłem sprawdzić wiarygodność niektórych faktów opowiadanych kiedy byłem dzieckiem w czasie spotkań rodzinnych i przy wigilijnym stole. Niestety osoby z którymi mógłbym porozmawiać, babcia dziadek ojciec i jego siostra, już odeszły. Postanowiłem wiec porównać skrawki zapamiętanych przeze mnie opowieści z pozostałymi dokumentami.
Andrzej sprawdza materiały do artykułu w Newsweeku
Co pan ustalił na początku? – Rodzina mieszkała od XII do XX wieku w powiecie lidzkim na Wileńszczyźnie, na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego. Przynajmniej w XIX wieku była to rodzina średniozamożna, choć jej przedstawiciele pełnili funkcje w urzędach grodzkich i ziemskich: namiestników, starostów, rotmistrzów, chorążych, sędziów, rejentów, komorników. Wcześniej byli elektorami królów polskich: Jana Kazimierza, Michała Korybuta Wiśniowieckiego, Stanisława Leszczyńskiego.
W książce „Rodopis Szalewiczów” pisze pan, że w pierwszej połowie XIX wieku po ogłoszeniu Prawa o szlachectwie, procedura legitymacyjna pana rodu trwała 22 lata… – Została ukończona w 1838 roku wpisaniem do szóstej części szlacheckiej księgi genealogicznej. Dzisiaj można by to uznać za typowy objaw snobizmu, ale wówczas w zaborze rosyjskim był to jeden z niewielu sposobów zachowania nie tylko majątku ale też uzyskania dostępu do nauki na wyższych uczelniach. I możliwość pełnienia funkcji urzędowych.
Moi przodkowie uczyli się na uniwersytetach Moskwy i Sankt Petersburga, po ich ukończeniu nie mogli pracować w Zachodniej Rosji, czyli na terenie byłej Polski. Byli delegowani na Syberię czy Daleki Wschód, by tam pełnić wysokie urzędy. Dziadek po studiach w Petersburgu, był doradcą na dworze carskim, po czym został głównym geodetą permsko-orenburskiej guberni. Do Polski przyjechał w 1921 roku po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej.
Miał pan dostęp do archiwów? – W Polsce bywa z tym problem. II wojna światowa, pożary, powstanie warszawskie, podczas którego spłonęło Archiwum Akt Dawnych. Na terenie dzisiejszej Litwy i Białorusi jest dużo lepiej. Tam jak się zbliżał front, Rosjanie wrzucali archiwa do pociągów i wywozili na Syberię, gdzie przeczekały najgorszy czas. Oczywiście po 1945 roku były wykorzystywane przez NKWD, które szukało w nich wrogów klasowych. Archiwa wróciły z Moskwy do Wilna czy Mińska dopiero w 1983 roku, za to uporządkowane.
Jak przyjechałem do Wilna pod koniec lat 90., nie miałem żadnych kłopotów z odnalezieniem podstawowych informacji o Szalewiczach. W teczce o swojej rodzinie natrafiłem na ponad 40 dokumentów, łącznie z drzewem genealogicznym do 12 pokoleń wstecz.
Drzewo genealogiczne Andrzeja Szalewicza namalowane przez nieżyjącego już Tomasza Steiera
Idealnie. Szczęściarz z pana. – To były tylko imiona. Jeszcze nie wiedziałem, jakie kryją życiorysy, pasje, historie. Żeby usprawnić prace, wynająłem litewskiego archiwistę, który na miejscu gromadził materiały.
Bardzo ciekawe okazały się dokumenty sądowe, testamenty, listy zastawne, sprawozdania ze ślubów. Tym ostatnim zawsze towarzyszył duży opis: rodzice obu stron, świadkowie, a nieraz i cały orszak, z podaniem stopnia pokrewieństwa. Zbawienny był pożar dworu w 1712 roku, który pochłonął również skrzynię z dokumentami. Rodzina musiała odtworzyć swoje dokumenty przed sądem, sprawa ciągnęła się 12 lat. Ale dzięki temu mam w jednym miejscu informacje o spadkach, dzieleniu majątku… Długo pan pracował wyłącznie na dokumentach? – Dzćiesięc lat. Znalazłem nawet protoplastę rodu, był nim Kasper Ambrożewicz, urodzony w 1543 roku. Jego nazwisko pojawia się w spisie wojskowym Wielkiego Księstwa Litewskiego. Na przeglądzie pospolitego ruszenia w 1567 roku pojawił się na koniu i z siekierą, potem jest wymieniony w aktach sądowych już jako Kasper Szal, żona jako Szalewa, córki jako Szalewne, a synowie Szalewicze. Jak tak dobrze szło, to po co panu były badania DNA? – Kłopoty pojawiły się kiedy próbowałem połączyć moja rodzinę Szalewiczów z siedmioma innymi, które zidentyfikowałem. Idąc w przeszłość, potrafiłem zrekonstruować nasze drzewo zaledwie od połowy XIX wieku, około roku 1863 kończyły się wszelkie związki. Długo zastanawiałem się dlaczego. Wyjaśnienie okazało się banalne – wtedy nastąpiło na tamtych terenach uwłaszczenie.
Jaki miało przebieg? Przychodził chłop po ziemię i urzędnik pytał o nazwisko. Chłop odpowiadał: Jan. A w jakim majątku mieszkasz? W Szalewie. I tak zostawał Janem Szalewiczem, wraz z ziemią otrzymał nazwisko. Nic dziwnego, że nie łączyło nas nic w XVIII czy XVII wieku, wtedy nie byliśmy jeszcze rodziną. Chciał pan to sprawdzić genetycznie? – Tak. Namówiłem na badanie genetyczne 15 osób, ośmiu członków mojej rodziny i po jednym, przedstawicielu pozostałych siedmiu. Okazało się, że wszyscy mężczyźni z mojej rodziny są potomkami tego samego mężczyzny, a z pozostałymi w przedziale kilkusetletnim nie mieliśmy wspólnego przodka.
Ale to nie wszystko, zostałem zaliczony do haplogrupy N1c, podczas gdy typowa dla Polski to R1a. Co to znaczy? – Że bliżej Szalewiczom do ludów Północy, takich jak Bałtowie, Jaćwingowie, czy potomkowie plemion ugro-fińskich. 78 procent Lapończyków, 67 Finów i ponad 40 Litwinów ma tą samą grupę co ja.
Wcześniej zastanawiałem się, jak Szalewiczowie znaleźli się na Litwie. Byłem przywiązany do hipotezy, że przodkowie przenieśli się tam na początku XVI wieku z Małopolski, gdzie byli zaangażowani w ruch braci polskich. Skorzystali z protekcji Radziwiłłów, którzy wspomagali innowierców i osadzali ich w okolicach Trok. Inna wersja była taka, że Szalewiczowie mają korzenie Tatarskie i pochodzą od Szalej Chana. Okazało się, że nic bardziej mylnego. Oni znikąd nie przyjeżdżali, mieszkali na Litwie od 11 tysięcy lat.
Jak pan to przyjął? – Wyniki badań przyszły pod sam koniec pisania książki „Rodopis Szalewiczów. Czy wszyscy pochodzimy od jednego przodka”, w której opisałem kilkuset moich przodków. Czułem, że wiem o nich bardzo dużo, mam z nimi swoją prywatną relację. A jednocześnie wydarzyło się coś znacznie ważniejszego: zostałem wyalienowany z tego kraju. Przecież w Polsce 55 procent ludzi ma haplogrupę R1a, a moją zaledwie 4 procent i to w pasie nadmorskim i byłych Prus Wschodnich. A więc na Ziemiach Odzyskanych, gdzie znajdowali domy repatrianci z Litwy po 1945 roku.
Zrozumiałem, że ustalenie pokrewieństwa to tylko pierwszy etap mojej przygody z genealogią genetyczną. Zacząłem zastanawiać się, skąd są moje korzenie i czy ta metoda może mi pomóc to ustalić. Od czego pan zaczął? – Podstawową sprawą było, żeby znaleźć się ze swoim wynikami w ogólnoświatowej bazie danych. Dlatego następne badania zdecydowałem się, zrobić w Stanach Zjednoczonych.
Zamówiłem badania, wpłaciłem zaliczkę, chyba 50 dolarów i przyszedł zestaw do pobrania materiału genetycznego, czyli śliny. Na początku były kłopoty z wysłaniem tego do Stanów, bo nikt nie wiedział czy to legalne, higieniczne czy trzeba mieć pozwolenie… Wreszcie machnąłem ręką na przepisy, wsadziłem w polecony list i poszło.
Po co pan robi teraz coraz dokładniejsze badania swego DNA?
– Rurykowicze, Giedyminowie, Jagiellonowie, Czartoryscy, Sanguszkowie, Sapiehowie – te wszystkie rodziny pochodziły z Litwy. Z badań DNA wynika, że mamy tego samego przodka, ale dla mnie dzisiaj to bez znaczenia. Przecież nie będę uznawał się za kuzyna Sapiehów tylko dlatego, że wyszło mi, że 1000 lat temu mieliśmy wspólnego przodka.
Pan chciałby dowiedzieć się skąd przyszli pana przodkowie na Litwę? – Nie. Na podstawie badań, wiem że w okolice Bałtyku przyszli dwa tysiące lat przed naszą erą. Można zlokalizować, gdzie zatrzymali się tysiąc lat później. Ale to mnie nie interesuje tak bardzo. A co? – Mówiłem już, że mam dokument, w którym pojawia się nazwisko Szalewicz, pochodzi z XVI wieku. Dzięki badaniom DNA mógłby znaleźć osoby, ze mną spokrewnione, a żyjące w tamtych okresie. Te nazwiska mogłyby mnie poprowadzić w jeszcze odleglejszą historię. Trafiłbym na ślad, który mógłbym badać. Fajnie by było znaleźć dokumenty o swojej rodzinie z XIII –XV wieku. Znaleźć jeszcze dawniejszego przodka, niż Kacpra, może się okaże, że moje korzenie są wśród bojarów litewskich?
Co by musiało się stać? – Musi się powiększyć baza danych. W klasycznej genealogii liczy się dokument, z którego wyczytujesz informacje. Liczą się twoja znajomość archiwów, języka, umiejętność szukania śladów, spryt. Genealogia genetyczna to taka dziedzina, w której jesteś uzależniony od innych. Im więcej osób na świecie zdecyduje się na badanie, tym więcej danych porównawczych w bazie. W 2008 rok, kiedy robiłem pierwsze badanie określało się 26 haplotypów. a dzisiaj już dwa tysiące. Snipów (od Single Nucleotide Polymorfism), czyli polimeraza pojedynczego nukleotydu – przyp.red.) 170-200, a dzisiaj 38 tysięcy. Czyli ludzie są podzieleni na tyle grup. Ja też mam swoją, na razie dwuosobową. Na razie skromnie. – Proszę zobaczyć. To jest drzewko haplogrup z września 2015 roku. Jest na nim historia haplogrupy N1c, która zaczyna się 11 tysięcy lat temu. W pewnym momencie pojawia się grupa M6921 – to jestem ja i jeden mężczyzna z USA, pan Radziwiłłowicz. Okazało się że jest potomkiem rodziny, która zamieszkiwała w VII wieku te same tereny pod Kownem, co moja rodzina. No może oni byli bliżej Możejek. Na razie jest nas dwóch, ale gdyby zgłosiło się więcej osób, może jeszcze by się ktoś odnalazł?
Po co panu to grzebanie się w tej naprawdę już odległej przeszłości? – Jeżeli w VII wieku mój przodek żyje na terenach opanowanych przez Bałtów Wschodnich, to kiedy moi przodkowie stają się Litwinami? Gdzieś w XII wieku, kiedy powstaje już państwo litewskie. Ale w XVI wieku dokumenty podpisują już w języku polskim.
To ja pytam: Kim jestem ? Bałtem, Litwinem, Polakiem?
zdjęcia 3,4,5 wykonał Mikołaj Starzyński fotograf Newsweek
pozostałe archiwum rodzinne