W latach 1983-1992 Beata pracowała, jako hostessa opiekująca się anglojęzycznymi gośćmi, (znajomość angielskiego w latach osiemdziesiątych była raczej limitowana i niewiele osób władało tym językiem), stąd konieczność współpracy przede wszystkim z osobami, które umiejętność tę posiadały. I tak Beata pracowała z nami przy organizacji Międzynarodowych Mistrzostw Polski w Badmintonie, które w owych latach były organizowane w Warszawie w Hali „Mery” przy ul. Bohaterów Września. Korzystaliśmy też z hotelu przy ul. Wery Kostrzewy (obecnie ul. Bitwy Warszawskiej).
Beata mająca organizację we krwi pomagała przy przyjazdach i odjazdach zawodników, spędzając długie godziny na lotnisku Okęcie w Warszawie. A samoloty, jak to samoloty, w listopadzie mgły nad Warszawą duże, więc przylatywały różnie. Polski Związek Badmintona nie dysponował wielkimi środkami na organizację, więc pomagali nam wszyscy nasi przyjaciele, a także nasze rodziny! I tak Beata zaangażowała swojego brata Grzegorza, ja moją matkę, ojca, brata Zbyszka, bratową Jolkę, przyjaciół, Krzyśka i jego żonę Hankę, Jurka z LOK-u (jego udział BYŁ bardzo ważny, gdyż LOK dysponował wtedy samochodem marki „Nysa” z nagłośnieniem, a właśnie nagłośnienia na hali „ Mera” brakowało). Andrzej zatrudniał swoich kolegów alpinistów, gdyż trzeba było wymienić żarówki (zepsute na nowe LH 256, cokolwiek to znaczy), a sufit hali był jedenaście metrów nad podłogą, więc robotę tę mogli wykonać tylko ludzie z uprawnieniami do pracy na wysokości.
Pamiętam doskonale Zdzisława Zakrzewskiego, który wspólnie z kolegami z TVP Redakcji Sportowej robił transmisje na żywo, które trwały po 5 lub 6 godzin- transmitowali całe finały zawodów, pobierając wielkie ilości energii elektrycznej. Hala Mera dla potrzeb telewizji wymagała oświetlenia około 2500 luksów. Transmisja trwała długo, przyłącze elektryczne (trafo) znajdowało się przed halą i nie zawsze wytrzymywało tak duży pobór energii elektrycznej. Z tego powodu pewien finał gry pojedynczej mężczyzn odbył się w Danii w Kopenhadze (1983), ponieważ obydwaj zawodnicy byli Duńczykami, a my nie mieliśmy szans na zreperowanie zepsutego trafo, a po ciemku raczej trudno grać, nie mówiąc o transmisji telewizyjnej.
I tak to trwało, a na swoim stanowisku była zawsze Beata, piękny rudzielec o zielonych oczach, z równie ujmującym uśmiechem i dołkiem w lewym policzku, wszyscy zawodnicy kochali ją za to, że przepięknie się rumieniła, gdy ktoś przychodził i prawił jej komplementy i dziękował za okazaną pomoc. Beata nosiła zawsze czerwony płaszcz, w którym wyglądała jak kolorowy ptak. Była widoczna, a to ważne dla zawodników i trenerów przy tak dużej imprezie. W owych latach przyjeżdżały do nas, bowiem ekipy z ponad 20-30 państw, w tym Azjaci reprezentujący Chiny, Koreę Południową, Indonezję, Malezję, i państwa europejskie w tym Anglię, Niemcy, Szwajcarię, Francja, Szwecję, Norwegię, Finlandię, ZSRR, Bułgarię, Ukrainę, Białoruś, Węgry, Czechosłowację, Szkocję, Irlandię, Danie, Holandie, Izrael, Austrie. Wszystko zależało od daty rozgrywania zawodów. Najwięcej państw startowało w latach, gdy nasz turniej rozgrywano, jako turniej kwalifikacji olimpijskich, które kończą się w dniu 30 kwietnia w latach igrzysk olimpijskich. Z żelazną konsekwencją ustalałam termin tak, aby nasze zawody były ostatnimi a w najgorszym razie przedostatnimi, czasami zawodnicy biorący udział w naszych zawodach jechali bezpośrednio do Austrii na ich międzynarodowe zawody. Wiedziałam, że taki termin zapewni nam start najlepszych zawodników na świecie i nasi zawodnicy, trenerzy z całej Polski będą mogli zobaczyć elitę światową na kortach w Warszawie lub Płocku. Bardzo często w ramach takich zawodów organizowaliśmy kursy trenerskie korzystając z faktu przyjazdu na zawody dużej ilości polskich trenerów klubowych. Kursy prowadzili trenerzy zagraniczni (lars Sologub, Gunther Huber, Anders Lindberg) a Beata była najlepszym naszym tłumaczem.
W tym miejscu muszę opowiedzieć historię pewnej imprezy, jaką organizowaliśmy w Płocku – pierwsze Międzynarodowe Mistrzostwa Polski Juniorów, rok chyba 1988. Jedną z ekip zagranicznych była reprezentacja Anglii, w składzie kilkunastu chłopców i dziewcząt w wieku do 19 lat. Przyjechali z opiekunem – trenerem o imieniu Jake Downey. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy okazało się, że Jack nie ma ręcznik. Podszedł do Beaty na hali i mówi przy wszystkich polskich VIP-ach, że muszą pójść na miasto, kupić ręcznik i to jak najszybciej, bo za godzinę ma trening z zawodnikami na korcie głównym. Beata robi oczy jak spodki, przychodzi do mnie, relacjonuje sprawę i pyta: Jadwiga, co ja mam zrobić? Wszyscy Polacy, którzy usłyszeli prośbę Jacka, ryczą ze śmiechu! Łzy płyną po policzkach, on chce iść do sklepu. A niby, do którego? Kupić ręcznik! Sami byśmy poszli i nabyli ten luksusowy towar, gdyby był dostępny. My ryczymy, a on stoi i nie rozumie, co takiego ŚMIESZNEGO powiedział. Jest rok 1988, wszyscy wiedzą, co jest w sklepach. O ręcznikach nikt nawet nie marzy, bo jak są, to kolejka po nie jest trzy razy większa od ilości ręczników w sprzedaży. W hotelu w Soczewce ręczników nie ma. Angielscy zawodnicy, wiedząc jak może być w państwie za żelazną kurtyną, na wszelki wypadek ręczniki zabrali z domów.
Beata czeka a ja zwracam się do Beaty: uśmiechnij się i powiedz, że po zakończonym treningu Jack dostanie ręcznik, niech się nie martwi, dla nas to pestka. Ha, ha, ha, ha…! Ale przecież Polak potrafi! Obok mnie stał Ryszard (Lachman) i pyta, o co chodzi? Referuję sprawę, a Rysiek spokojnie mówi: mam dwa ręczniki, to dam mu jeden, ten nowy! Niech wie, że u nas organizacja wszystkiego to pestka, a ponadto mamy gest i serce, pieniędzy oczywiście nie bierzemy.
Następnego dnia mówię do Ryśka: – Ale miałeś nosa, żeby wziąć dwa ręczniki.
On na to: – Nie, miałem tylko jeden.
To pytam: To, czym się rano wytarłeś?
On: PRZEŚCIERADŁEM!!!!
Jakie było zdziwienie Jacka, gdy następnego dnia całą ekipą wybrali się na spacer po Płocku. W żadnym sklepie nie było niczego, oprócz przysłowiowej musztardy i octu, nie mówiąc już o sklepach z napisem bielizna pościelowa, ręczniki. Jack do dzisiaj opowiada, jak to w mieście gdzie nie było nic w sklepach kupił – bez pieniędzy i przy pomocy Beaty – nowy, piękny ręcznik, który używa do dziś.
Ot, co! To była sprawność organizacyjna. Pochwały za nią zbierał ówczesny Prezes Związku – Andrzej Szalewicz. Takie i inne historie przeżywaliśmy organizując zawody w latach osiemdziesiątych, było i śmiesznie i strasznie, ale ratowało nas poczucie humoru, błyskawicznie przychodzące do głowy pomysły, które pomagały rozwiązywać sprawy zdawałoby się nierozwiązywalne.
Beata przez te lata współpracowała z nami była na każdych naszych zawodach a przecież w roku 1982 urodziła synka Konrada i nie łatwo jej było łączyć obowiązki mamy i dyrektora tłumaczy i hostess. Zresztą Jej brat Grzegorz Gajewski również pracował z nami, jako moja prawa ręka, człowiek do wszystkiego, do rozwiazywania najtrudniejszych spraw, które po drodze napotykaliśmy. Był moim „telefonem mobilnym”. Proszę pamiętać, że nasze zawody lat osiemdziesiątych organizowaliśmy bez telefonów komórkowych, bez stałych połączeń z najważniejszymi osobami zawodów. Grzegorz spełniał tę rolę i kontakty z kluczowymi osobami komitetu organizacyjnego załatwialiśmy” jego nogami”, bowiem biegał on od jednej do drugiej osoby przekazując informacje niezbędne przy organizacji tak wielkiej imprezy. Nie dziwota, że po takich zawodach Grzegorz padał i musiał odpoczywać kilka dni.
Dzisiaj Beata mieszka w Anglii, ale o Jej nadzwyczaj ciekawych losach, o tym jak z pięknej hostessy stała się „truskawkową blond lady” bardzo znanym fotografem o tym jak piękno Anglii maluje swoimi fotografiami o tym jak znakomicie opisuje Anglię, w wielu książkach wydawanych w Londynie napiszę już w następnym odcinku.
Nasza Przyjaźń trwa do dziś, a od czasu do czasu, siedząc w pubie przy piwie, wspominamy czasy „wczesnego” badmintona w Polsce, zdarzenia, które miały miejsce, kłopoty i nerwy, jakie miałyśmy podczas rozwiązywania „międzynarodowych problemów”, które dzisiaj z perspektywy lat wyglądają jak małe orzeszki podane przez barmana do naszego ulubionego piwa.
Wasza Jadwiga
CDN.
English version :
In the years 1983-1992 Beata worked at the international tournaments as a hostess translating for English speaking guests (as you know, not many people spoke English in the 80s, hence the necessity to work with people like her). International Polish Badminton Championship were organised in “Mera” sport hall at Bohaterów Września street. We also used nearby Vera hotel at Wery Kostrzewy street(now Bitwy Warszawskiej street).
Beata was very well organised and looked after arrivals and departures of the teams, so a large part of her day was spent at the airport Okęcie. Polish Badminton Association did not have a lot of spare cash, so many family members and friends helped as best as they could with many organisational issues. Beata worked with her brother Grzegorz, I have worked with my brother Zbyszek, my mother, sister in law Jola, friends Krzysiek and his wife Hanka, Jurek from LOK organisation (he was very important to us as he had a car with speakers that could be used for Mera sound system), Andrzej organised some of his mountaineers friends who could change bulbs (the ceiling was some 11 metres high so only trained people were authorised to do it).
I remember well Zdzisław Zakrzewski, a sport TV presenter who worked during live transmissions from Mera Spart Hall; they needed some 2500 lux units for proper hall lighting for the duration of 5-6 hours of games, so as you can imagine a lot of bulbs were needed and a lot of energy as well! During the men’s finals, the power supply for the sport hall collapsed and as playing in the darkness was not an option, the game had to be finalised in Copenhagen in Denmark – luckily, both players were Danish!
Beata, red head with green eyes and lovely smile was always there, happy to help and blushing when someone praised or complimented her. She wore a red coat in which she looked like a colourful bird; it was useful, as whoever needed her, could find her easily; there were countless teams from 20-30 countries, from China, Korea, Indonesia, Malaysia, Norway, England, Germany, Switzerland, Ukraine, Russia, Ireland, Hungary, France, Denmark and many more. The most countries took part when our tournament was included in qualifying tournaments for Olympics (which always were finishing on the 30th of April) so I tried to organise Polish Tournament as the last or the last but one tournament as it would mean that most of the best players would be here. Often at the same time we were organising coach training run by experienced foreign trainers ( Lars Sologub, Anders Lindberg, Gunther Huber ) and Beata was the best interpreter.
I must tell you a very funny story from one of the tournaments organised in Płock, the very first Junior International Polish Tournament in 1988. As Soczewka Hotel was more like a hostel then hotel, all players were told to bring their own towels. The coach of the English team, Jake Downey didn’t bring the towel with him and informed Beata that he wants to go to the town to buy one. Calmly, Beata translated his wish to me and all Poles hearing it start to laugh uncontrollable! You know how it is when you can’t stop laughing – we are just giggling and crying as it was so hilarious to us! To go to the shop and buy a towel!!! We would like to do it as well!!! You have to remember that it is 1988 and there was nothing in the shops. Literary nothing. Luckily for all of us, Ryszard Lachman was there and kindly offered a towel to Jack. Talking to Ryszard I said, how fantastic that you had two towels, to which he replied, no I didn’t, I only had one. How come I asked, so how did you dry yourself? With the bed sheet!
A walk in the town the next day showed Jack that buying a towel was not such an easy task, however if he wished, he could have bought the famous vinegar and mustard! Still, with a bit of imagination on Ryszard’s side and good will, Jack was dry and happy.
The president of the Polish Badminton Association, Andrzej Szalewicz was always praised for good organisational skills – these were difficult times; 80s were full of problems that were solved with quick thinking and good sense of humour but also full of good moments!
Beata cooperated with us for many years and combined very her work of managing many hostesses, interpreting and also looking after her small son, Konrad. Her brother Grzegorz was my assistant who could solve the most complex problems. He was everywhere, organising things, connecting people and sharing the most important information with VIP and teams; don’t forget, these were the times that mobile phones did not exists, so after the tournaments we were all exhausted!
Today Beata lives in England, but about her life there, about how she became a „strawberry blonde lady” and a well known photographer and writer, about her passion to record the beauty of this beautiful country, I will write in my next blog.
Our friendship lasts to this day and sometimes when we meet in the pub we talk about old times, about the problems and joys we experienced and how insignificant some of the problems are now, from the perspective of time!
Jadwiga
translation Beata Gajewska Moore
3 maja 2013 - 11:10
Gorące pozdrowienia dla,Pani Beaty.Jakub
3 maja 2013 - 11:53
Jakubie
Beata pewnie odezwie się do Ciebie, teraz po złożeniu kolejnej książki „Surrey Hills” w wydawnictwie odpoczywa na urlopie w ciepłych krajach pozdrawiam
j
3 maja 2013 - 13:58
Jadziu, Beata nie tylko organizację ma we krwi. Przede wszystkim ma w sobie pasję, pracowitość i rzetelność. Jest wnikliwą obserwatorką, pełną ciepła i humoru entuzjastką życia. Tak sobie myślę, że jesteście do siebie podobne.:) Beata genialnie fotografuje, świetnie pisze – czasami zastanawiam się, czy wolę oglądać zdjęcia, czy czytać opisy i komentarze Beaty. Sądzę jednak, że obie te formy nawzajem się uzupełniają i razem tworzą doskonałą całość. Dziękuję Ci, Jadziu, że „poznałaś” mnie z Beatą.
3 maja 2013 - 17:35
No i już się Jadziu rumienię, bo nie zasługuje na takie pochwały! Pracowałam, bo podobnie jak Ty jestem pasjonatką i jak coś robię, to z sercem, ale byłam małym trybikiem w bardzo dobrze zorganizowanej przez Ciebie i Andrzeja grupie. Duzo więcej pracy wkładał mój brat, Grzegorz. Dawało nam to bardzo dużo satysfakcji, bo coś tworzylismy w tych siermiężnych czasach i bez pieniędzy ale z odrobiną fantazji można było wiele pięknych momentów stworzyć dla naszego ukochanego sportu. Serdecznie pozdrawiam pana Jakuba!
3 maja 2013 - 17:38
Wszystkiego dobrego,Pani Beato.Jakub
3 maja 2013 - 19:06
Ale sympatyczny tekst !! Łączyło Was wspólne zaangażowanie w pracę, w niekomfortowych przecież warunkach. Tym bardziej cenne wszelkie sukcesy, tym mocniejsza przyjaźń. Obie Panie serdecznie pozdrawiam :))
3 maja 2013 - 19:40
Joanno
ale to jest dopiero początek wpisu o Beacie, Osoba taka jak Ona zasługuje na wiele ciepłych słów jak również na większe zainteresowanie jej pasją, pracą i twórczością. CDN będzie jeszcze ciekawszy
j
3 maja 2013 - 19:41
Beato
no i proszę! cieszę się, że choć w ten sposób mogę podziękować za lata współpracy w okresie bardzo trudnym, pozdrawiam serdecznie, odpoczywaj!
j
3 maja 2013 - 19:42
Jakubie
przecież napisałam, że Beata osobiście napisze do Ciebie
j
3 maja 2013 - 19:42
Joanno
mam przygotowany taki jeden Twój komentarz, który zachowałam, jest w j. angielskim i będzie przeze mnie wykorzystany bo jak najbardziej tutaj pasuje,
pozdrawiam
j
3 maja 2013 - 19:44
An-Ula
masz rację przyjaźń wyhodowana w takich czasach przetrwa wszystkie burze, pozdrawiam serdecznie
j
3 maja 2013 - 20:38
Jadziu, bardzo mnie zaintrygowałaś, mam nadzieje, że nie każesz nam zbyt długo czekać na CDN o Beacie. 🙂
Pozdrawiam
Joanna
3 maja 2013 - 20:50
Joanno, dziękuję za takie ciepłe słowa! Tak naprawdę to jestem zwyczajna szara myszka (no może lekko rudawa)ale w życiu lubię dostrzegać piękno i dobro. Aparat i pióro mi w tym dzielnie pomagają! A pasja, no cóż, życie jest za krótkie na złe wino i mdłe uczucia!
4 maja 2013 - 5:35
Fajnie, że są tacy ludzie a jeszcze fajniej takich spotkać na swojej drodze. Pozdrawiam
4 maja 2013 - 8:04
Tereso
ale takich ludzi można spotkać wszędzie wokół nas tylko trzeba ich zauważyć, trzeba zobaczyć „trzecim okiem” ich potencjał i wtedy oni rozpostrą skrzydła i poszybują wysoko i daleko. Widocznie sama byłam nieprzeciętna, dlatego umiałam wypatrzeć ludzi, którzy byli podobni do mnie, mieli swoje pasje, chcieli w życiu zrobić coś więcej, takie charaktery przyciągają się
j
4 maja 2013 - 8:06
Beato
jakie to proste i szczere do bólu ” życie jest za krótkie na złe wino i mdłe uczucie” proste ale nie wszyscy dostrzegają tę prostą prawdę życiową
j
4 maja 2013 - 8:07
Joanno
kilka dni, kolejny wpis dopiero się tworzy a sama wiesz zanim coś napiszę musze wiele notatek przejrzeć i przeczytać aby nie popełnić faux pas
pozdrawiam moja mentorko
j
4 maja 2013 - 15:52
Ciekawe wspomnienia!
Pozdrawiam bardzo cieplutko:)))
4 maja 2013 - 20:33
Jolanto
dziękuję i pozdrawiam serdecznie
j
5 maja 2013 - 12:11
Wspomnienia ciekawe także dla osób, które ze sportem niewiele mają wspólnego. Tyle zapału miałaś Jadziu w tym, co robiłaś, ale i teraz jesteś pełna entuzjazmu. Pogoda ducha emanuje z Twoich notatek, a ona jest zaraźliwa:)
5 maja 2013 - 13:24
Ewo777
cieszę się, że dostrzegasz tę moja cechę charakteru-entuzjazm , tak a pogoda ducha mu wtóruje
j
5 maja 2013 - 14:10
Jak to się nie da grać po ciemku ww badmintona…? No proszę cię… Na słuch się nie da? Pięknie piszesz :)))
5 maja 2013 - 16:22
Helen
no moja kochana, niestety się nie da, ale i tak zdobywaliśmy w ten sposób rozgłos, i to był wspaniały marketing dyscypliny, wszystkie … dwie stacje telewizyjne o tym mówiły!!!! w wiadomościach sportowych!
j
5 maja 2013 - 17:34
Własciwie ręcznik uratował honor państwa.Przescieradło tez mozna wykorzystac w rozmaity sposób. Inteligentni ludzie to potrafią:))
5 maja 2013 - 20:36
Czesiu
prawda najprawdziwsza, ale chwile grozy były, choć Ryszard Lachman miał i pomysły i poczucie humoru
j
6 maja 2013 - 14:19
prześcieradłem?1 Musze zapamiętać ten sposób, przyda się w niektórych hostelach, gdy zapomnę ręcznika 😉 Pierwszej nocy w Budapeszcie spałam bez kołdry…ha! a przecież to już nie tamte czasy.
6 maja 2013 - 14:38
Noti
jak to bez kołdry, zapomnieli dać?! Rok 2013… przecież socjalizm skończył się jakieś 22 lata temu no może 24
j
6 maja 2013 - 15:22
Jadwigo i to się nazywa zaradność typowo polska. 😉
Znajoma blogerka , Heliska, szkoda że nie prowadzi już swego bloga, bo był ciekawy.Pracuje ona na uczelni w USA i robi tam naukowa karierę mozolnie sie piąc , po tych tam stopniach naukowych. 😀
Włąsnie opisywała , jak sobie świetnie radzi w warunkach nie do przyjęcia dla amerykanów .Oni bezradni czekaja na jakieś tam składniki , uzrądzenia a ona ,dzięki zaradności nauczonej w Polsce z powodu ciągłych braków nie zaprzestaje doświadczeń. 😉
W jaki sposób Pani Beata znalazła się na stałe w Angii , zakochała się? ..
Co do Anny German- to tak sądze ,bo w filmie było tak powiedziane w którymś z pierwszych odcinku 1 lub 2 ?!.
Kiedy Annna była jeszcze mała i jak uciekały na ten Kaukaz , to jej matka mówiła do jej babci , juz po wywuzce ojca Anny przez NKWD , że poznała dobrego człowieka , który zmieni im nazwisko i dane na Holenderskie z Niemieckich! Co by się zgadzało , bo w googlach wyszukałam,że matka własnie pochodzenia Holenderskiego (sic)! a ojciec spolszczony Niemiec z Łodzi.
Jakim sposobem znależli się w przedwojennej Rosji, czy byli tam jeszcze za Cara? Czy dopiero w byłym ZSRR po rewolucji?….. Nie było powiedziane.
Myslę ,że nie było w tym temacie pzrekłamań, bo podobno konsultowano z mężem Anny German i z jej Synem .Ma on -syn teraz 38 lat i raczej zdolności techniczne po tacie, pracuje jako naukowiec w PAN.
Pozdrawiam prawdziwie wiosennie już ! :Lol:
6 maja 2013 - 16:02
Chyba zapomnieli, albo co. Mnie się wydawało, że to, pod czym ja śpię, to jest kołdra, ale potem zobaczyłam, że następnego dnia przynieśli coś nowego, więc to pierwsze nie była kołdra, tylko narzuta 😉 Ale żelazko mieli 🙂 Niemniej standard trzygwiazdkowego hotelu u nas w Polsce jest wyższy. Bo żelazko można dostać razem z deską do prasowana, a tam nie 😉 Były i inne różnice, łazienkowe i śniadaniowe.
6 maja 2013 - 16:05
Noti
jakieś przygody postanowiłaś zaliczyć w Budapeszcie, ale te różnice były in plus czy in minus?
j
6 maja 2013 - 16:06
Pani Julo, trafiła pani w dziesiątkę, zauroczyły mnie niebieskie oczy angielskiego gentleman’a, więc odpowiedziałam „tak” a właściwie „yes”.
6 maja 2013 - 16:23
In minus, bo napisałam, że standard niższy, mimo że trzygwiazdkowy hotel. Akurat mam porównanie, bo w Polsce też miałam do czynienia z trzema gwiazdkami 😉 Śniadanie skromniejsze, choć nie powiem, najeść się można było do oporu, ale u nas większa różnorodność owoców, warzyw, wędlin… łazienki nie do porównania: u nich tak mała, że słowo daję, kosmetyczki nie miałam gdzie postawić. A w Krakowie to ja miałam w łazience wszystko: prysznic i wannę, nie tylko szampon i balsam pod prysznic, ale nawet olejki! Nie wspomnę o ręcznikach zmienianych codziennie. No i metraż co najmniej trzy razy większy.
6 maja 2013 - 16:29
Julo
no tak my jesteśmy przygotowani do walki zdobywamy rzeczy które są niezbędne teraz też, wyssaliśmy tę naszą zaradność z mlekiem mamusi, natomiast inni czekają na to co sami mogą zrobić.
Jakoś nie przypominam sobie pierwszego i drugiego odcinka, może ominęłam? Tym niemniej dziękuję za wyjaśnienia w sprawie Anny German
pozdrawiam
J
6 maja 2013 - 16:34
Wszystkich Miłych Człowieków informuję, że Beata wyraziła zgodę na przetłumaczenie z j. polskiego na j. angielski wpisów o z cyklu Z perspektywy 35 lat o badmintonie
w związku z wieloma zapytaniami w sprawie mojego blogu jakie otrzymałam w Bratysławie podczas Kongresu. Pierwszy odcinek tłumaczenia z dnia 03.02.2013 już wisi na stronie,
pozdrawiam
j
6 maja 2013 - 20:23
Noti
jak widać Polska nie jest taka zła od strony hoteli też, pozdrawiam serdecznie
j
6 maja 2013 - 20:25
Beato
ten ślubny Twój nie tylko ma niebieskie oczy ale jest fantastycznym małżonkiem, który prawie nosi Ciebie na rękach, a Ty skaczesz w Jego obronie z nabrzeża odstraszając łabędzie, zresztą ten skok skończył się skręceniem nogi
j
6 maja 2013 - 21:10
Miło było mi poznać. Dziękuję Jadwiniu i pozdrawiam Ciebie oraz Panią Beatę:)
6 maja 2013 - 21:34
Krysiu
również dziękuję i cieszę się, że mogę przedstawić zawodowego fotografa i autora albumów wydanych w Anglii, Pani która swoją karierą rozpoczynała w badmintonie
Ale o Jej albumach będzie w następnym wpisie
j
6 maja 2013 - 22:23
Witaj Hedwiżko Najmilsza… to nie były góry tylko górki… jakieś 800 npm, a poza tym nie maszerowałam, ani nie wspinałam się tylko człapałam po płaskim :):):) Wiesz co? Jesteś cudowna i pozwalam Ci zawsze „matronić”. Całusy, dobrze, że jesteś!
7 maja 2013 - 8:06
Gosiu
to dzięki za takie wiadomości, serce nie lubi gór i o tym musisz pamiętać, strachu mi napędziłaś stąd moje „matronienie”, uważaj na siebie, co prawda jest dobrze, ale… zawsze jest jakieś ale….!
j
7 maja 2013 - 9:28
Rodorek, dziękuje za pozdrowienia i wzajemnie moc serdeczności!
7 maja 2013 - 13:12
Lubię takie opowieści, cieszę się że mogę wracać na Twojego bloga i czytać prezentowane opowiadania:) Pozdrawiam
7 maja 2013 - 18:28
Świetny reportaż,łezka mi się w oku zakręciła.W tych trudnych czasach była szczerość,dobroć,prawdziwa przyjaźń,bezinteresowność i prawdziwie życzliwy człowiek.
Pozdrawiam serdecznie.
7 maja 2013 - 19:06
ZielonaMila
miło mi i cieszę się, ze wracasz, i powiem tak moje opowiadania są wzięte z życia i bardzo prawdziwe, dlatego Beata komentując dodaje jeszcze rzeczy od siebie, bo razem pracowałyśmy, ja myślę, ze są one ciekawsze od wielu opowiadań wymyślonych
j
7 maja 2013 - 19:29
1beam
bez tego ani rusz, łatwiej się nam żyło w tych trudnych czasach a prawdziwa przyjaźń pomagała, ciekawa jestem ile osób dzisiaj mają prawdziwego przyjaciela, bo ja mam dwie osoby
j
8 maja 2013 - 10:03
ech, Polacy to mają zaradność we krwi:)
I jak tu zorganizować taką dużą imprezę bez telefonów komórkowych, maili, Internetu? Teraz byłoby to po prostu nie do pomyślenia…
czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg opowiadań:)
pozdrawiam!
8 maja 2013 - 16:05
Agnieszko
ani telefonów komórkowych, ani maili, Internetu a także faxu. Dasz wiarę, nawet faksu nie było, dopiero w 1988 ekipa koreańska przywiozła fax w prezencie po otrzymaniu informacji, że nie mogę podać numeru faxu bo go nie mamy w biurze Polskiego Związku Badmintona, wtedy ktoś dzwoniący powiedział ok, zrozumiałem to my go przywieziemy. Pomyślałam sobie, taak przywieziecie, tak sobie powiedział i tyle, i jakie było moje zdziwienie gdy szef ekipy po przyjeździe do hotelu wręczył nam pudełko z faxem! Pracował przez kolejne 15 lat
j