Recenzja mojej książki autor- Beata Moore
Książka Jadwigi Ślawskiej-Szalewicz „Moje podróże z lotką” reklamowana jest trafnie jako opowieść kobiety kochającej badminton. Miłość tą miałam szczęście obserwować w latach młodości pracując jako hostessa i tłumaczka na międzynarodowych zawodach badmintona. Dla tych co przeczytali, to ja jestem tą „truskawkową blondynką” i gościnnie na Jadzi blogu, chciałabym się podzielić wrażeniami po przeczytaniu książki, jak też moimi wspomnieniami. Czekałam niecierpliwie na wydanie tej książki, można powiedzieć dłużej niż była ona pisana, bo wiele razy zachęcałam Jadwigę do przelania na papier jej wspomnień i
historii w które teraz, po upływie czasu, niemal trudno jest uwierzyć. Przeczytałam książkę, jak wiele innych osób które o tym już pisały w swoich recenzjach, jednym tchem. Książka zostawiła mi niedosyt – niedosyt wydarzeń, niedosyt zdjęć, dłuższych analiz trudnych warunków w jakich PZBad był tworzony i realizowany. Niestety wydawnictwa rządzą się pewnymi prawami i autor niejednokrotnie musi dokonać bolesnych cięć, nawet najciekawszych historii czy wspaniałych zdjęć. Coś na ten temat wiem, bo sama jestem fotografikiem i autorką kilku książek. Sam prolog książki, o dziewczynce z lotką, pozostawia czytelnika z wypiekami na twarzy; wątek obrazów o tematyce badmintona, wytrwałość w poszukiwaniu korzeni tego sportu, to już kanwa na całą nową książkę! Ciąg dalszy, czyli realizm życia w PRL-u z wszystkimi niedostatkami, kłopotami i administracyjnymi absurdami pisany przez kogoś innego mógłby brzmieć jak jedno nieustające narzekanie, ale nie tu! Jadwiga przytacza surowe fakty rzeczywistości, ale zamiast skarżyć się, zakasuje rękawy i do boju. Nie znam chyba dzielniejszej kobiety w walce z
totalnym brakiem wszystkiego. Wraz z prezesem, Andrzejem Szalewiczem i grupką zapaleńców stworzyła coś z niczego. Związek badmintona i biuro. Ale nie tylko. Dzięki zaraźliwemu zapałowi, stworzyła ducha tego sportu w naszym siermiężnym wtedy państwie. W czasach kiedy ten anegdotyczny ręcznik był towarem luksusowym a pieniędzy nie było na nic, potrafiła wyczarować jedzenie, lotki, hotele, kwiaty. Wyczarować, hmmm…pozwólcie że zamienię to słowo na „wyharować”, bo taka była prawda. Do pomocy przy zawodach wciągnął mnie mój brat, Grzegorz. Oboje amatorsko graliśmy w badmintona i zapał do tego sportu przełożył się na chęć pomocy w organizowaniu ważnych międzynarodowych zawodów. W trakcie zawodów wszyscy pracowali niesamowicie ciężko, wszyscy byliśmy zmęczeni. Zaczynaliśmy wcześnie rano, kończyliśmy często po północy. Pamiętam jak po całym dniu tłumaczenia i ganiania, wracam do swojego fiacika i nie mogę go otworzyć. Mróz, więc chucham i dmucham w zamek, bo pewnie zamarzł. Nic. Jako logiczna istota, pozostało mi tylko jedno – kopnąć samochód i znaleźć
taksówkę. Kopnięcie co prawda nie otworzyło samochodu, ale odwrócenie się, uzmysłowiło mi, że ze zmęczenia próbowałam otworzyć nie swój samochód. Po pół godzinie byłam w domu. Ale zostawiłam w hotelu Jadzię ze stosem papierów do podpisania, notatkami do przeczytania, rachunkami do uregulowania i listą spraw do załatwienia. Kiedy poszła spać, nie pytałam. Rano, uśmiechnięta, zaczynała nowy dzień. W tamtych „ciekawych” czasach Jadwiga była nie tylko królową zarządania i marketingu, ale potrafiła swoim zapałem zarazić rzeszę organizatorów i pomocników. Nikt nie narzekał na nadgodziny, nikt nie czekał na pieniądze. Mogliśmy wszyscy być boso, ale ostróg nie brakowało. Bardzo dbaliśmy o wizerunek Polski; do programu włączane były artystyczne pokazy, kulturą zjednywaliśmy przyjaciół w całej Europie. Wszystko to Jadzia opisała dokładnie i ciekawie w książce. Czytanie jej było dla mnie niejako podróżą sentymentalną. Upłynęło
wiele lat od połowy lat osiemdziesiątych, z badmintonem mnie obecnie niewiele łączy, z Polską też mało, bo moim domem jest Anglia. Niemniej bardzo cieszą mnie osiągnięcia polskich zawodników i rozwój polskiego badmintona. Nowe pokolenia zawodników tak samo muszą cieżko pracować na medale jak poprzedni, ale nie muszą się martwić czy mają buty, dresy lub lotki. Zarząd PZBad ma lepsze warunki finansowe i nowe technologie na wyciągnięcie ręki. Bardzo się z tego wszystkiego cieszę i mam nadzieję, że podczas obchodów 40 lecia Polskiego Związku Badmintona nowy prezes wspomniał tamte lata i ludzi, którzy tworzyli związek, organizowali imprezy na najwyższym europejskim i światowym poziomie, byli silni wiarą w to, że robią dobrze a badminton, jak kamień
Syzyfa pchali w górę nie pozwalając mu spaść! Andrzej Szalewicz, prezes i jego drużyna do której miałam zaszczyt należeć zrobili gigantyczną robotę o której trzeba mówić, trzeba przypominać, bo pracowaliśmy bez komputerów, lap topów i komórek, byliśmy na każde skinienie naszych gości i cieszyliśmy się, gdy byli zadowoleni. Wierzę, że podczas uroczystości wszyscy wspominali te chwile, które pozostały w nas na zawsze! Takich ludzi jak Andrzej i Jadzia rzadko się spotyka, dlatego pozwoliłam sobie napisać moją recenzję. Wierzę, że rocznicowe spotkanie nie było wydukaniem jednego zdania i to z zaciśniętymi ustami jak teraz jest w modzie, mam taką nadzieję!
Beata Moore
8 września 2017 - 6:34
Jak zawsze miło czytam punkty widzenia Twoich przeżyć, przybliżanych czytelnikowi na stronach książki. Beata ma rację pisząc, że odczuwa niedosyt wspomnień, które otwierają jej szufladki z pamięcią, o entuzjastycznym zespole zaangażowanych młodych zapaleńców, budujących image polskiego sportu. Dyscypliny sportu u nas nieznanej i dlatego była konieczność przejścia „drogi krzyżowej” z informacją i wizją przyszłości do wielu decydentów, ale i do zwyczajnych ludzi, którzy chcieliby zaakceptować, niejednokrotnie lekceważony, bo mało znany wówczas badminton. Była konieczność przebijania się przez bariery obojętności i częstego niezrozumienia, a walczyła Autorka z wyraźną wizją co z tego „dziecka” wyrośnie, tylko przy „porodzie” trzeba nieco pomóc. Moim zdaniem walczy tez dziś. Sam doświadczyłem tego „łykając” stronice i doszukując się swojego udziału, czy analogii. Wszak obracaliśmy się w środowisku zachodzącym na siebie i wielu ludzi z Twoich wspomnień byli ze mną zbratani. Gratuluję. Tak trzymać.
8 września 2017 - 6:35
Interesująca recenzja, tym bardziej, że w oparciu o własne doświadczenia w pracy z Autorka.
Pozdrawiam Panie 🙂
8 września 2017 - 8:38
A n-Ula
Truskawkowa Blond Lady tak nazywam Beatę w książce, jej spojrzenie daje rzuca nieco więcej światła na nasza pracę
j
8 września 2017 - 8:41
Józef
mam wiele różnych odczuć, za chwilę będziesz wiedział dlaczego, wiem że wykonaliśmy gigantyczną robotę, dlatego napisałam a o wielu rzeczach nie napisałam, bo nie można w kwestii PR handlować sprawami wewnętrznymi jakie zawsze maja miejsce w każdej organizacji, trzeba je wyjaśniać korygować, sprawdzać i dopiero wyciągać wnioski
j
8 września 2017 - 9:01
Serdecznie pozdrawiam tych co przeczytali moje wspomnienia i zachęcam do przeczytania książki. Jako że miałam okazję obserwować kulisy, wiem jak ciężka to była walka i ile serca w to Jadzia i Andrzej włożyli.
11 września 2017 - 13:44
Nawet się nie spodziewałaś, że narobisz tyle szumu, tyle wspomnień przywołasz, tyle osób będzie chciało wiedzieć, co o nich napisałaś:)) Jadwigo, gratuluję po raz nie wiem który:))
12 września 2017 - 6:50
Cz
szum potrzebny bo okazja zacna 40 lat Polskiego Związku Badmintona, mnie zaś cieszy zainteresowanie wielu osób, które wtedy pracowały z nami i pomagały, dzisiaj sami realizują kariery w różnych dziedzinach życia i dlatego gratuluję im i razem z nimi cieszę się ich sukcesami!
j
13 września 2017 - 7:35
Piękna, wzruszająca recenzja.
Gratuluję Ci książki i tak wspaniałych przyjaciół.
Serdecznie pozdrawiam
13 września 2017 - 18:03
Wspaniałą recenzja, gratuluję książki i pasji 🙂 Z przyjemnością przeczytałam ten wpis, pozdrawiam Obie Panie
14 września 2017 - 9:20
Nawet się nie chwaliłam, że rodzice zapisali mnie w tamtych czasach na szermierkę do Pałacu Kultury. Instruktor okazał się nudny, a ćwiczenie jednej zasłony przez pół roku zupełnie mnie nie kręciło, no to poszłam do „Gawędy” 🙂
Tak więc ze sportem nie miałam nic wspólnego, dlatego trudno mi sobie przypominać ten czas. Ale wierzę, że zdobycie twoich „fantów” na zawody czy treningi musiało być jeszcze trudniejsze, niż zdobycie butów, pralki czy telefonu, a to już wydawało się niemożliwym.
W recenzji jesteś cała TY. :))
Pozdrawiam obie Panie:))
16 września 2017 - 7:42
Stokrotko
dziękuję za wizytę, mało mnie na blogach zaprzyjaźnionych gdyż biegam od radia do tv a stamtąd spotkania i wywiady, wiec trochę jestem zakręcona, ale miło mi niezmiernie, że pomimo moich rzadkich wizyt wpadacie tutaj i czytacie wpisy, za co serdecznie dziękuję. Staram się promować książkę aby nakład wydrukowany sprzedać, wtedy może będzie kolejny druk rozszerzony i poprawiony? Kto wie?
Dziękuję bardzo
j
16 września 2017 - 7:45
Małgosia z Akacjowego Bloga
Małgosiu nosisz imię moich wielu znajomych Pań i przyjaciółek, a my przyjaźnimy się blogowo. Beata z Londynu czuwa nade mną, jesteśmy od wielu lat na dobre i na złe, a czasy o których wspominamy nie były kolorowe. Ona Rudzielec pięknie rumieniący się była moją prawą ręką przy organizowaniu wielkich imprez, pozdrawiam
j
16 września 2017 - 7:47
Helen
sport szermierka, oczywiście, ale praca w Gawędzie to też sport bowiem taniec jest sportem szczególnie ten towarzyski zresztą każdy, ruszasz się i do tego jeszcze musisz śpiewać, czyli kondycja, ćwiczenia ruchowe!
Nie wiedząc o tym sport uprawiałaś, dlatego teraz Twoje Dolomity pokonujesz machnięciem jednej ręki!
j
22 września 2017 - 11:53
Bardzo dziękuję Wszystkim za przeczytanie moich wspomnień i czas poświęcony na wpis. Zarówno Jadwiga jak i jej mąż, Andrzej zasługują na wspomnienia, na pochwały i na pamięć. Pozdrawiam serdecznie tych co zatrzymali się na chwilę przy tym wpisie. Jadziu, z okazji 40 lecia BZBad-u serdecznie pozdrawiam, bo choć nie jesteś w biurze, ale wielki kawał badmintona to TY!