Pierwsze zawody, które obserwowałam były organizowane poza Warszawą. Już nie pamiętam czy w Bukownie a może w Głubczycach? Nie, to były z całą pewnością Głubczyce… Zawody rozgrywane były w dniach 8-9.04.1978 r. Tylko trzydzieści siedem lat temu, z historycznego punktu widzenia tak niedawno, ale patrząc na dzisiejsze czasy prawie prehistoria. Może właśnie, dlatego warto powspominać? Przypomnieć sobie tamte czasy głębokiego peerelu, braku wszystkiego, szaro-burej rzeczywistości i wspaniałych ludzi, dzięki którym organizowaliśmy najbardziej karkołomne pomysły, jakie nam przychodziły do głowy?
Głubczyce w 1978 r nie były takie same jak teraz. Jedyny bar mleczny w mieście zamykano o godzinie 16.00, biada temu, kto przyjechał do Głubczyc później. Na zjedzenie czegokolwiek nie mógł liczyć, restauracja Centralna? No może, jeżeli ktoś miał szczęście, raczej była mordownią, gdzie pijało się wódkę, piwo, ale jedzenia przyzwoitego bez wcześniejszych zamówień nie było. Można było coś zjeść w restauracji dworcowej. Ale najczęściej był tam zdechły śledź w oliwie lub rolmops. Chyba, że Unia Głubczyce organizowała zawody, mistrzostwa lub turnieje, o, wtedy można było zjeść coś w grupie, klubową drużyną o określonej porze, uzgodnionej z organizatorem. Rysiek Borek, Bolesław Zdeb, Marian Masiuk, Bogdan Chomętowski, Edek Kurek, Zbyszek Polek, tak oni pamiętają lepiej jak było.
Dlatego najpewniejszym sposobem było zaopatrzenie we własnym zakresie. Przyjeżdżaliśmy z kanapkami, własnymi grzałkami, i w pokojach zjadaliśmy kolację, lub późny obiad z ugotowana herbatą. Pamiętam ten czas, bo były to moje pierwsze Indywidualne Mistrzostwa Polski w badmintonie. Jechaliśmy z Andrzejem jego samochodem marki Fiat 125. Andrzej prowadził, Julian Krzewiński obok, ja z tyłu, a wokół porozrzucane tuby z lotkami to były chyba Gold Cup’y? Tych tub wieźliśmy 100, dwa pudła po 50 tuzinów. Nie widziałam momentu pakowania samochodu, widziałam za to moment jego rozpakowywania. Bożssszzzz….. Jak to wszystko zostało upchnięte w tym malutkim samochodzie? Faktem jest, że nogi trzymałam na siedzeniu, nie mogłam postawić na ziemi, bo nie było miejsca. Na kolanach miałam torbę z rzeczami, obok na siedzeniu torba Andrzej i Juliana. I tak przez 385 km, z mała przerwą na rozprostowanie kości, chyba tak można nazwać krótki wypad do lasku. Panowie na lewo, panie na prawo, nie szkodzi, że jedna. W bagażniku Andrzeja jechał dodatkowo kanister, bo wszyscy odczuwali brak benzyny. Kanister zawsze jeździł z przodu owinięty w jakieś szmaty.
Korty ( kortów nie było, były deski a na nich malowane boiska) ułożone na hali, pamiętacie przecież halę w Głubczycach? Po dwa korty ułożone(!!!) Namalowane farbą olejną obok siebie wzdłuż ściany z oknami. Hala nie była zbyt długa, ale w ten sposób graliśmy na czterech kortach. Odległość między kortami około 80 cm, sędziowie stali na krzesłach, wynik pokazywano na tablicach pożyczonych z tenisa stołowego. Przekładane cyferki. Dodatkowym szkopułem było oświetlenie hali a także okratowanie sufitu. Do tej pory nie patrzyłam na halę przez pryzmat sufitu, był, bo być musiał. Tak było w judo i szermierce. Tutaj stanowił problem, gdyż hala nie miała regulaminowej wysokości (min.10,5 metra) była niższa, ( to była przedwojenna ujeżdżalnia dla koni) a zawodnicy, aby nie tracić punktów musieli tak grać, aby przebijając lotkę, nie trafiać w jakąkolwiek przeszkodę pod sufitem. Nie było to specjalnym ułatwieniem, ale pokazuje cymes sytuacji. Nikt nie narzekał, wszyscy cieszyli się, że mogą grać w badmintona, że zostali zakwaterowani w hotelu Polonia naprzeciwko głubczyckiego dworca, lub w Internacie Technikum. Nie potrzeba było transportu, Głubczyce nie są wielką aglomeracją miejską, dlatego wszędzie było blisko. A spacer przez park stanowił miłą przechadzkę. Wczesnym rankiem wszyscy spotykali się na śniadaniu w barze mlecznym, mieszczącym się przy skrzyżowaniu ulic Kościuszki i Kochanowskiego, wejście po schodkach. Zamawialiśmy bułki montówki, jajecznicę, masło, kakao, herbatę, ja gotowaną wrzącą wodę, kawę zawsze woziłam ze sobą. Na hali sędziowie w białych spodniach i pulowerkach, zawodnicy, trenerzy, gwar i śmiech.
Odprawa kierowników ekip z sędzią głównym trwała kilka godzin w przeddzień zawodów, wtedy też odbywało się losowanie. Komputerów nie było.
Zawsze miałam przy sobie zeszyt z długopisem. Wszystko skrzętnie notowałam. Chciałam posiąść wiedzę, której mi brakowało. Badminton to nie judo czy szermierka. Tam wszystko od lat miało ustalone procedury, tutaj trzeba było wypracować schemat postępowania. Polski Związek Judo powstał 19 lica 1957 r, Polski Związek Szermierczy powstał we Lwowie w 1922 roku, od 1945 ma siedzibę w Warszawie. Na tym tle Polski Związek Badmintona, który powołano 7 listopada 1977 r. był niemowlakiem, któremu trzeba było wszystko zorganizować. Co prawda w 1978 r. odbywały się XIV Indywidualne Mistrzostwa Polski, tym niemniej powstanie Związku narzucało na nas pewne wymogi, od których nie było odwrotu! Regulamin sportowy, regulaminy zarządu, regulaminy poszczególnych komisji, regulamin powoływania kadry narodowej, musieliśmy opracowywać i wiele osób brało udział w tych pracach. Pomimo biedy, mimo wielu braków w sprzęcie, braku rakiet, wyposażenia osobistego, butów sportowych, odzieży sportowej byliśmy pełni dobrych myśli i nadziei. Wiedzieliśmy, że teraz po powołaniu Związku może być tylko lepiej. Pamiętam zawodników, którzy wtedy zdobyli tytuły mistrzowskie:
Elżbieta Utecht Unia Głubczyce ( później Kuczkowska) w grze pojedynczej kobiet, Zygmunt Skrzypczyński AZS AWF Wrocław w grze pojedynczej mężczyzn, Elżbieta Utecht/Bożena Wojtkowska (później Haracz) w grze podwójnej kobiet, Zygmunt Skrzypczyński/Sławomir Włoszczyński w grze podwójnej mężczyzn i Janusz Labisko/Anna Zyśk Bolesław Bukowno/Start Gdynia w grze mieszanej.
Indywidualne Mistrzostwa Polski były eliminacją przed Mistrzostwami Europy. Po tych zawodach wyłaniano reprezentację Polski, która miała brać udział w imprezie głównej. W 1978 r. Mistrzostwa Europy odbywały się w Preston Anglia. Pomimo naszych starań niestety nie dostaliśmy zgody na wyjazd. Pierwszy rok istnienia, brak waluty, oraz kontaktów z innymi federacjami nie ułatwił nam zadania. Na pierwsze Mistrzostwa Europy pojechaliśmy w 1980 r do Groningen. Odbywały się w dniach 17- 20.04. To były piękne i bardzo pracowite mistrzostwa. Dwa zeszyty notatek
przywiozłam z Holandii. A wszystko pod jednym tytułem: ”jak się organizuje zawody w badmintonie, hala, transport, hotele, ilość miejsc, ilość ekip, ilość sędziów, SPONSORZY i firmy wspierające. Przez tydzień miałam, co robić, oglądałam zawody, mecze naszej reprezentacji i robiłam notatki. Na zawody pojechałam za własne pieniądze. Wydałam na to trzy pensje, inaczej nie nauczyłabym się nic. Taka inwestycja w przyszłość, spłacana przez kilka następnych miesięcy, bo pieniądze pożyczyli mi rodzice. Powiem szczerze- opłacało się. Wszyscy zawodowcy Europy uznali, że były to najlepiej zorganizowane mistrzostwa Europy od lat. Ja miałam świetny materiał, Firma Perry prezentowała na hali swoja porywająca piosenkę sponsorską. Od tego roku wiedziałam już jak ugryźć badminton, jaki jest jego poziom w Europie, jak wyglądają prawdziwe zawody i co należy zrobić, aby osiągnąć standardy prezentowane w Holandii. Ogrom roboty był przed nami wszystkimi. Reprezentacja Polski w składzie 6 ( trzy kobiety i trzech mężczyzn) zawodników Irena Karolczak jako trener wyjechali na koszt organizatora,i Andrzej Sobolewski nasz opiekun z GKKFiS na koszt urzędu, natomiast prezes Andrzej Szalewicz otrzymał fundusze na trzy dniowy pobyt na kongresie EBU.
Ale to było dopiero w 1980 r. na razie byłam na hali w Głubczycach, i świat wyglądał inaczej. Cieszyliśmy się z Indywidualnych Mistrzostw Polski, cieszyliśmy się z tego, że gramy zawody o mistrzostwo Polski, że pomimo wielu trudów życia codziennego idziemy do przodu i nikt i nic nie jest nas w stanie zatrzymać. To nic, że hala była nieprzepisowa, to nic, że odległości między boiskami nieprzepisowe, to nic, że odbiegaliśmy wyposażeniem ubrań od standardów jakichkolwiek firm sportowych, (Yonex, Victor, Nike, Reebok to były firmy o których tylko słyszeliśmy znaliśmy je z widzenia!) byliśmy na mistrzostwach Polski i to się liczyło. To było dla nas najważniejsze! Chcieliśmy mieć naszych zawodników, naszych mistrzów, aby pochwalić się nimi przed lokalnymi władzami, powiatową, wojewódzką zarządami klubów i naszym ówczesnym ministerstwem, czyli Głównym Komitetem Kultury Fizycznej i Sportu. Nasza prężność, nasza determinacja zjednywały nam przychylność ludzi w Departamencie Sportu Wyczynowego GKKFiS. Uwierzcie mi nie dostaliśmy nic za darmo ani na wyrost. O wszystko walczyliśmy, tłumaczyliśmy byliśmy zdesperowani na sukces i sukcesy osiągaliśmy. Nikt nigdy nie pomyślał, że czegoś możemy nie zrobić, że będziemy musieli odwołać zawody! My? Nigdy! I tak właśnie było. Walka o życie i walka o przeżycie udawała nam się i coraz więcej osób uważało, że przykłada swoja cegiełkę do naszych sukcesów!
Za tę wiarę w nas, w nasze umiejętności, za pomoc w realizacji naszych marzeń byliśmy im wdzięczni!
31 stycznia 2016 - 11:22
Wiesz, ja sobie myślę, że siermiężność czasów paradoksalnie wyzwalała w ludziach więcej energii i pozytywnych działań, zmuszała do współpracy, głębszych relacji. Dzisiaj wszystko mamy, wszystkiego w bród i każdy zapatrzony w siebie i swoją indywidualność, ludzie ocierają się o siebie ale bez głębszych więzi. I nieważne czy w sporcie czy w innych dziedzinach. Po prostu dobrobyt rozleniwia strasznie eskalując postawy roszczeniowe.
31 stycznia 2016 - 12:01
Pamiętam te mistrzostwa,tylko je oglądałam,wówczas zadawałam sobie pytanie ,czy ja też tak będę grać w badmintona jak ci mistrzowie?
Popieram odpowiedź powyżej.Brakuje mi w ludziach tej bezinteresnowości,rzdko spotyka się ludzie z pasją.Są to indywidualności,którzy w pojedynkę nic nie zrobią ,a jak sie coś im uda ,to i tak to inni zniszczą .Zazdrość???
31 stycznia 2016 - 12:50
Noti
nasz świat w tamtych latach, powtarzam to już po raz nie wiadomo który, był bardzo szary, brakowało kolorów a ja uwielbiałam czerwony od zawsze, i wcale nie dlatego że to kolory naszej flagi, wtedy ludzie wstydzili się chodzić w biało czerwonych kolorach, bo wyróżniałaś się, trzeba było być jak inni ukryci w tłumie. Tak bardzo chciałam wypromować badminton, tak bardzo chciałam zobaczyć jaki jest naprawdę i zobaczyłam wtedy w 1980 r w Groningen! Taki właśnie według mnie powinien być, świat młodości, uśmiechów, kolorów, roześmiany, czerwony, zielony(wykładziny) kolorowe hostessy, kapelusze czerwono czarne, wesoła muzyka, tak, tak powinno być, i do tych wzorów dążyłam. I tak się stało w 1985 pokazaliśmy światu nowy kolorowy polski badminton! Wtedy odnieśliśmy sukces, nasz wice przewodniczący Komitetu (wice minister) notą okólną zarządził, że wszyscy pracownicy ministerstwa muszą obligatoryjnie odwiedzić halę MZKS Mera w Warszawie, bo tam odbywają się Mistrzostwa Europy- wzorcowa impreza dla innych dyscyplin!!!!! A my mieliśmy wtedy tylko 8 lat!
To było nasze zwycięstwo!
j
31 stycznia 2016 - 12:55
Bożenko
zazdrość zawsze nakręcała mnie do zwiększonego działania, lubiłam się ścigać, pokazać innym, że my umiemy, potrafimy, dla nas to pestka, a że wydatek energetyczny był ogromny?! Tak prawda, ale jaka satysfakcja. Dzisiaj tylko Marek Zawadka i Lotka Lubin robią zawody na europejskim poziomie, sponsorzy, ekspozycja, tylko oni ścigają się już sami ze sobą, inni odpadli! Zespół organizatorów wielkich zawodów buduje się latami u nas trwało to 7 lat. Systematyczna praca, wyznaczone cele, znalezieni ludzie na poszczególne flanki i tak to było, a jaka radość na końcu, po udanej imprezie (czasami tylko traciłam głos, to była cena stresu)
j
31 stycznia 2016 - 19:27
Już kiedyś pisałam, że wspaniale udało Ci się połączyć pracę zawodową z ukochaną pasją. Bo, że kochasz to, nie ulega wątpliwości. Tylko wtedy aż tak skrupulatnie podchodzi się do wszystkiego, łącznie z robieniem notatek, co przekłada się na wielkiej miary sukces. A my, Twoi czytelnicy, poznajemy kulisy sportu, tego wielkiego.
Serdeczności ślę, Jadziu :))
31 stycznia 2016 - 20:09
An-Ula
ten post napisałam po przeczytanej informacji, że mój ukochany związek odwołał 52 indywidualne mistrzostwa Polski, przyczyn nie znam pewnie zażądali zbyt dużych pieniędzy za przydzielenie organizacji, nie znaleźli, najłatwiej było odwołać, nie mieści mi się to w głowie, nie jest to zupełnie w moim stylu, teraz gdy jest wszystko na wyciagnięcie ręki, gdy są sale, ludzie, umiejętności i rok kolejnych igrzysk olimpijskich, jest to dla mnie dyshonor i sytuacja nie do uwierzenia. Są zawodnicy trenerzy, są ludzie dla których mistrzostwa są imprezą bardzo ważną, to nie jest zgodne z fair play, nie nie mieści mi się to w głowie, i nie akceptuję takiego postępowania, dlatego napisałam
j
31 stycznia 2016 - 20:12
Piękne to były czasy, kiedy Ludziom chciało się chcieć, nie było rzeczy niemożliwych, a zakup trampek był powodem do dumy…
Wspaniałe są te Twoje wspomnienia Jadwiniu i tak jakoś się słodko robi na duszy…;o)
31 stycznia 2016 - 23:58
Gordyjko
rozczuliłaś mnie, słodko? bo nie waliliśmy się na oślep, każdy chciał coś dołożyć do tych zawodów, staraliśmy się i cieszyli jak dzieci gdy nam udawało się kogoś przechytrzyć, ach jaka to była przyjemność!
j
1 lutego 2016 - 12:31
Jadwigo, kocham Twój uśmiech i optymizm. To chyba Twoja dewiza od zawsze.Bez niej i wtedy, i teraz nic nie byłoby możliwe. Zgadzam się z Notarią, ale różnica między dawniej i dziś jest dość wyraźna.Kiedyś było jasne – wszyscy po jednej stronie i z humorem, bo inaczej się nie dało. A poza tym przywilej młodości. Dziś ludzie omijają jak góry lodowe na morzu tyle tematów, że w zasadzie nie ma o czym rozmawiać. Nigdy nie byliśmy aż tak nieufni.
Twoja pasja to nominacja do olimpijskiego medalu. i lekcja nauki i pokory, której brakuje młodym gniewnym:))
słyszałaś o motorku w ramie roweru u Belgijki? To właśnie signum temporis:))
1 lutego 2016 - 18:50
Cz
tak ten uśmiech od lat od przedszkola, a optymizm od kiedy ojciec wybił mi z tego no wiesz z czego .. mówienie głupich rzeczy. Później już tylko było lepiej, a ja wiedziałam, ze dzięki uśmiechowi i stwierdzeniu jak to nie można zrobić, można, proszę zobaczyć, było możliwe każde przedsięwzięcie. Dzisiaj nie mogę zrozumieć wielu rzeczy, bo one nie są do zrozumienia, trzeba ludzi zarażać optymizmem i tych swoich i tych obcych wtedy ci obcy w końcu pomogą, bo ludzie lubią pomagać ale muszą widzieć sens
j
1 lutego 2016 - 21:39
święte słowa:))
1 lutego 2016 - 21:55
cz
dziękuję
j
2 lutego 2016 - 5:25
Podzielam pogląd Notariii. Pozdrawiam Jadziu. 🙂 .
2 lutego 2016 - 9:29
Tereso
dziękuje i pozdrawiam
j
2 lutego 2016 - 9:52
Jadwido, już od dawna zauważyłam , że jesteś podobna tak do jednej z moich ulubionych aktorek , która z reguły kreowala tak pozytywne postacie.
Doris Day. Pogodna, jasnowlosa, słoneczna. 🙂
Ja zauważyłam , że kiedy byłam z rodzicami na wczasach w ośrodku wypoczynkowym k. Kozienic. To tam byli sportowcy z czołowych klubów warszawskich , Skry , Legii i innych. Ja byłam wówczas małym dzieckiem ale pamiętam, że jak było wspólne ognisko pożegnalne ,to piłkarze z Legii bawili się razem z nami. Wsrod nich był słynny Dejna i Gadocha. I to w owym czasie ci reprezentanci kraju na Olimpiadzie potrafili wywalczyć złoto.
Teraz mamy inne czasy , bardzo duże pieniądze , marketing itd.. ale sama idea sportowa , jakby pod tymi , kolorowymi badziewiami znikła. Coraz wychodzi na jaw , w imię namony, przekręty,oszustwa, niedługo zamiast ludzi będą automaty albo współcześni Frankensteini. 🙂
Ty jesteś ze swoją wiarą i entuzjazmem , takim ostatnim Mohikaninem. A może się mylę, chciałabym. 😀
Ja to tylko tak z zewnątrz widze.
2 lutego 2016 - 15:35
Jula
dziękuję tyle miłych słów, jestem ostatnim walecznym Mohikaninem, zgadzam się, kocham sport, walczę o granie fair, nie znoszę kunktatorstwa, przekrętów, niejasnych sytuacji. Szanuję ludzi i ich pracę. Zawsze szanowałam. Dzisiaj zadzwoniła do mnie moja była pracownica. Pani ma 84 lata składała mi życzenia urodzinowe (zawsze mi składa, a ponieważ ma swoje lata więc ten miły gest z jej strony akceptuję) i powiedziała mi, że byłam przez dwadzieścia lat jej najlepszym pracodawcą, szanowałam ją i nigdy nie pozwoliłam sobie na zrobienie świństwa. Mogłam kogoś obrugać, gdy wykonał źle swoją pracę albo bezmyślnie, ale było to w ramach dobrego wychowania. Lubiliśmy się, szanowaliśmy i traktowaliśmy jak rodzinę. Dlatego mogę powiedzieć, mam szacunek ludzki, wypracowałam go swoim postępowaniem, ale zawsze moich kolegów czy koleżanki szanuję a w przyjaźniach jestem wierna i lojalna. Więcej będzie w mojej książce, pracuje nad nią już jest 160 stron.
j
9 lutego 2016 - 13:51
Przesadzasz z tym samochodem:)) Fiat 125 to była limuzyna! Pakowałaś się kiedyś na 2 tygodnie urlopu w 4 osoby w MAŁYM Fiacie? A w Folkswagenie garbusie? No:)
Tak, podziwiam ten wasz upór i poświęcenie. Gdyby tylko dano nam wtedy więcej szansy, nasz kraj byłby dziś mocarstwem… Gospodarczym i nie tylko.
10 lutego 2016 - 20:21
Helen
pakowałam się na wyjazd do Bułgarii w Malucha, owszem i to był wyczyn dobrze że kostium się zmieścił, plażowy,
bo my pomysłowy naród jesteśmy tylko trochę pomylony
j