Dzisiaj zapraszam wszystkich do lektury dla mnie szczególnej. Książkę dostałam od mojej córci, która od wielu lat jest miłośniczką koni. Dawno temu sama jeździła konno w maleńkiej stadninie w Pyrach. Zawoziłam ją swoim nowym samochodem, aby moje dziecko w czasach siermiężnego socjalizmu aby mogła realizować swoje marzenia. Później w wieku 17 lat pojechałyśmy na długą wycieczkę po Europie. Na rok przed maturą postanowiłam pokazać Agnieszce trochę świata, wtedy już zupełnie nieźle znała język angielski stąd mój pomysł. Kilka miesięcy przygotowań, setki telefonów, wiele rozmów, organizacja eskapady. W końcu wyruszyłyśmy. Pierwszy etap podróży Austria i Wiedeń. Kilka dni pobytu. Kunstmuseum, obrazy, Peter Breughel, Caravaggio, Rembrandt, Rubens, sami najlepsi, zawrót głowy, który najpiękniejszy,? Na drugim piętrze
dziesiątki obrazów Canaletta. Uczta dla ducha, uczta dla ciała a w głowie szum!
W końcu Hofburg i Hiszpańska Dworska Szkoła Jazdy. Niestety nie było nam dane zobaczyć występów tańczących koni. Były wakacje i konie wraz jeźdźcami zwanymi Berajterami były na wakacjach. Oczywiście wtedy nie wiedziałyśmy gdzie! Nasza wiedza dotyczącą Hiszpańskiej Dworskiej Szkoły Jazdy była minimalna.
Po wielu latach marzenia o koniach stały się faktem, a pobyty w Wiedniu zaowocowały ponowną wizytą w Hofburgu, udziałem w pokazach białych tańczących koni lipicanów, o których wiemy już znacznie więcej. Białe ogiery, konie o krwi „bardziej niebieskiej” niż jakiekolwiek inne, wyhodowanych przez koniuszych Habsburgów pod koniec XVI wieku w słoweńskiej Lipicy. Tutaj w Wiedniu tańczyły do muzyki Haendla, Chopina Straussa.
„..Tradycję hodowli tych koni zainaugurowano gdzieś w roku 1580 przywiezieniem dziewięciu andaluzyjskich, (dlatego przymiotnik „hiszpańska”) ogierów reproduktorów, jako protoplastów cesarskiej rasy koni, którą zamierzano
wyhodować: o atletycznej budowie i dobrych manierach, godnych Domu Habsburskiego. Lipizzans are human beings like us ”- ciągnął konferansjer….Powtórzył to twierdzenie w poważnym języku niemieckim , bez wyjaśnień i bez ironii. Mieliśmy zobaczyć białe ogiery, które umiały tańczyć walc wiedeński, niebawem zaś, jako punkt kulminacyjny przewidziano skoki baletowe, na przykład kurbetę czy kapriolę – figury „szkoły nad ziemią”
Dlatego postanowiłam zaprosić was do przeczytania książki Franka Westermana pod tytułem „Czysta Biała Rasa”. Urodzony w 1964 r autor jest Holendrem, pisarzem, dziennikarzem, korespondentem zagranicznym. Pracował w byłej Jugosławii a także w Rosji. Był jednym z dwóch holenderskich dziennikarzy, którzy dotarli do Srebrenicy po masakrze w 1995 r. W Polsce ukazały się jak dotąd dwie jego książki „Inżynierowie Dusz” i „Ararat”.
Dla autora głośnych „Inżynierów dusz” pretekstem do snucia opowieści o XX-wiecznej Europie i ślepych uliczkach, w które brnęła nauka, stała się historia koni rasy szlachetnej, można powiedzieć arystokracji końskiej -lipicanów.
W czasie wojen napoleońskich kilkakrotnie je ewakuowano. Cesarstwu Austrio- Węgierskiemu jak i słoweńskiej stadninie kres położyła – pierwsza wojna światowa. Później odnowił ją Mussolini, ale konie „rozpierzchły się” po Europie, a nawet debiutowały w Hollywood. Historia lipicanów splata się także z dziejami III Rzeszy – Hitler ściągał je, bowiem z byłej monarchii w głąb Niemiec, jego naczelny koniuszy pracował zaś nad wyhodowaniem idealnego konia
wojskowego. Na kartach książki Franka Westermana pojawiają się także marszałek Tito i wojna w byłej Jugosławii, obozy zagłady, niesławny Łysenko oraz propagatorzy rasowej czystości.
Holender nie unika, dydaktycznych banałów (główny wniosek: istotą człowieczeństwa jest działanie wbrew naturze). Rezultaty dziennikarskiego śledztwa Westermana są bardzo ciekawe. Udaje mu się odtworzyć zawiłe i fascynujące losy lipicanów podczas II wojny i tuż po niej.
Podtytuł książki Franka Westermana brzmi „Cesarskie konie, genetyka i wielkie wojny” – i opisuje on idealnie zawartość książki. Wraz z autorem udajemy się na wycieczkę do współczesnych stadnin, słuchamy wykładów o Mendlu, Darwinie, Lamarcku o propagandzie totalitaryzmów. Najwięcej miejsca jednak zajmuje historia wojennych tułaczek koni, jako ze lipicany uciekały przed wojnami, co najmniej czterokrotnie. Jak wysoko je ceniono skoro zawsze znajdowano kogoś, kto ryzykował życiem dla bezpieczeństwa stada?
Na łamach książki autor prowadzi nas nie tylko trasami ucieczek koni lipicanów, ale także zgłębia naturę ludzi. Jego niedopowiedziane pytania, i odpowiedzi, które budzą jeszcze więcej wątpliwości.
Co takiego znajdujemy w białych ogierach, (które rodzą się czarne, lub brązowe, aby po kilku latach stać się siwymi, pięknymi końmi), że armia amerykańska w czasie II wojny światowej naraża swoich żołnierzy w akcji ewakuacji stadniny lipicanów?
Cóż jest w nich takiego, że wielu totalitarnych przywódców państwowych uważało je za dobro strategiczne? Być może chodzi o niezwykłe przymioty charakteru, może o dystyngowany wygląd, (choć, jak pisał autor cytując jednego z rozmówców, każdy hodowca przyzna, że pod względem harmonii budowy lipicanowi daleko do ideału) a może po prostu o to, że biały ogier karnie wykonujący swój taniec był dobrem luksusowym, wyznacznikiem statusu? Cóż, na to pytanie czytelnik musi już odpowiedzieć sobie sam.
Znajdujemy również wątki osobiste, relacje i radość dziecięcych lat opisujących młodość autora mieszkającego wówczas w pobliżu szkółki jeździeckiej, w której przypadkowo przebywał jedyny w Holandii rozpłodowy ogier lipicana.
Ewolucja lipicanów zazębia się z tragiczną historią, początek dwudziestego wieku przynosi totalitarne ideologie i dwie wojny totalne, rodzi się idea eugeniki. Już sam tytuł książki Westermana sugeruje raczej próby wykrystalizowania czystej rasy aryjskiej niż szlachetnego wierzchowca. Autor nie ukrywa paraleli pomiędzy założeniami habsburskich koniuszych a nazistowskich specjalistów od genetyki. Projektowanie nadczłowieka nie różni się niczym od hodowania nadkonia (überpferd?).
„Czysta biała rasa” wciąga. Pisząc historię koni, Westerman pokazuje hitlerowską ideologię, powstania i upadki władców i monarchii oraz wojenną zawieruchę z biernej perspektywy białego lipicana. Jeden z bohaterów jego książki trafnie ocenia: „Gdy dotykasz lipicana, dotykasz historii”. Europy, wojen napoleońskich, Habsburgów, I wojny światowej, Hitlera, amerykańskiego generała Pattona. To Patton tak naprawdę uratował Szkołę i lipicany przed śmiercią albo zjedzeniem przez bratnich żołnierzy z Armii Czerwonej. Szkoła może dziś spokojnie świętować prawdopodobnie, dlatego, że wprost nie kojarzy się z nazizmem.
Hitler, Austriak z urodzenia, nie lubił koni, może ich się bał? Był wegetarianinem i wolał Blondie, owczarka niemieckiego. Poza tym hitlerowscy ideolodzy potrzebowali niemieckiego konia, a nie austriackiego, białego konia o czarnych oczach. Od 1938 do 1945 r. jeźdźcy ponoć tylko raz w czasie pokazu powitali hitlerowskich notabli salutem „Heil Hitler”. Stadninę lipicanów mieli również Nicolae i Elena Ceausescu. Białymi końmi w zaprzęgach szczycili się liczni dyktatorzy z Trzeciego Świata. Ronald Reagan zażyczył ich sobie na uroczystości zaprzysiężenia na prezydenta USA. Jakoś tak się stało przez wieki, że stały się symbolem prestiżu i władzy. Lipicany to zaledwie sześć linii krwi o imionach ojców: Conversano, Favory, Pluto, Neapolitano, Siglavy i Maestoso. Były założycielami sześciu dynastii w obrębie rasy. Ich
imiona przechodzą z pokolenia na pokolenie. Czerwcowy pokaz odbył się na świeżym powietrzu – na reprezentacyjnym Heldenplatzu (placu Bohaterów). Przewodniczyła mu księżna Helena, najstarsza córka króla Juana Carlosa I Burbona, siostra obecnego króla Hiszpanii Filipa VI. Po pokazie goście – we frakach albo długich sukniach – przeszli parę kroków do cesarskiego Hofburga, gdzie od 450 lat mieści się Szkoła. Tam pokazy rocznie ogląda około trzystu tysięcy turystów, a zobaczyć balet lipicanów to zobaczyć cesarski, konserwatywny Wiedeń. Docieramy do muzeum Albertina, obok inne wizytówki starego Wiednia: hotel Sacher i Opera. Przed Albertiną na placyku skromny, ale wymowny pomnik, a właściwie instalacja. Dwa głazy z kamieniołomów obozu koncentracyjnego Mauthausen. Wmontowane w głazy monitory. Przed nimi rzeźba (z drutu
kolczastego) – postać człowieka czołgającego się po chodniku w upokarzającej pozie. To wiedeński Żyd. Na ekranach zmontowane kroniki filmowe z 1938 r., roku anschlussu Austrii do III Rzeszy. Na ekranach non stop widać twarze śmiejących się wiedeńczyków – zachwyconych, że Żydzi czyszczą ich chodniki. Przypomina mi się książka, o której pisałam- Edmunda de Waala „Zając o bursztynowych oczach”, a pomnik? Nie daje spokoju, tak jak porywająca historia białych lipicanów.
15 listopada 2015 - 22:39
Wiesz co, czuje się nasycona informacjami, które zawarłaś w obszernej recenzji. Czy coś więcej mogłabym wyczytać, oprócz tego, na co już zwróciłaś uwagę, włączając w to osobiste wspomnienia?
15 listopada 2015 - 23:53
Noti
książka zawiera tak dużo innych informacji, o których nie byłam w stanie wspomnieć nawet ani napisać, które robiły na mnie wrażenie, że przeczytałam ją w jeden dzień (dzisiaj wolne od leczenia), dlatego postanowiłam napisać o niej co wcale nie było łatwe, chciałam tylko pokazać jej wielopłaszczyznowość a poza tym są również ciekawe dygresje do czystej rasy ludzkiej a o tym już nie napisałam
j
16 listopada 2015 - 12:17
O matko, po tytule sądziłam, że przystąpiłaś do narodowców!!!
Nie, no żartuję przecież… :)))
A o lipicanach (albo lipicanerach) poczytałam w książce „Bardzo poszukiwany człowiek”. To była ostatnia rola Philipa Seymoura Hoffmana, w ekranizacji tejże książki. Tyle że nazwa koni została użyta do zaszyfrowania tajnych kont bankowych różnych zbrodniarzy, głównie rosyjskich w Afganistanie czy Czeczenii, którzy na nich gromadzili zrabowane majątki.
Patrz, jakie przewrotne skojarzenia…
16 listopada 2015 - 12:44
Helen
proszę proszę, czy warto kupić tę książkę o której napisałaś? bo tę która polecam warto przeczytać, tyle informacji i to nie tylko o koniach, chociaż o migracji stadnin w czasie wojen bardzo dużo
j
16 listopada 2015 - 16:23
Zaciekawiłaś mnie tą recenzją.
Poszukam jej w bibliotece.
Też w pierwszej chwili pomyślałam o narodowcach.
Pozdrawiam:)*
16 listopada 2015 - 18:23
Przyznaję się bez bicia – nie przeczytałam, tylko wysłuchałam z audiobooka. Czyta W. Zborowski. Zamotane, ale niezłe. Dosyć brutalnie pokazuje hipokryzję instytucji powołanych do walki z terroryzmem. Na czasie bardzo.
A ten Hoffman… to podobno była jego najlepsza rola, ale też jeszcze nie doszłam do filmu.
16 listopada 2015 - 19:00
Wprawdzie temat zupełnie jest mi obcy, żadnej wiedzy nie miałam, ale zainteresowałaś mnie . Rzeczywiście konie są piękne i dystyngowane. I do tego taka bogata historia. Poszukam, dziękuję za rekomendację :)))
16 listopada 2015 - 19:21
Podrożniczko
z narodowcami mi nie jest po drodze zupełnie, a konie? a i owszem, kocham od lat teraz bardziej gdy córcia ma swoją Panterę,
j
16 listopada 2015 - 19:22
Helen
właśnie na czasie, dlatego po przyjeździe poszukam jej dziękuję za polecenie
j
16 listopada 2015 - 19:23
An-Ula
i jakie piękne na padoku, poruszają się jakby od niechcenia, z wolna, ale wszystko świadczy o tym, żeby podziwiać ich krok boki i ruch z każdej strony są fascynujące
j
17 listopada 2015 - 19:08
Ale dużo ciekawych rzeczy się dowiedziałam.
Kiedyś jak byłam w Hofburgu to wpuszczono mnie na chwilę na tę słynną ujeżdżalnię i stałam tam i z góry patrzyłam na kilka koni, które się uczyły tańczyć.
Dziękuję za wspaniały tekst.
Pozdrawiam
17 listopada 2015 - 20:50
Stokrotko
książka jest znakomita tekst jest tylko próbą oddania tego co w niej znalazłam
j
17 listopada 2015 - 21:58
miłość do koni uważam za jedyną czystą, bezinteresowną i wzajemną:))
Piękne Twoje Dziewczyny, a Córka czystej rasy Matka:))
Poczytam raz jeszcze, na trzeźwo, rankiem. Wiesz, wieczorem jestem nieprzytomna:))
Pozdrawiam Cię i podziwiam.
18 listopada 2015 - 6:32
Poszukam w „mojej” bibliotece tej książki.
Pozdrawiam Jadziu. 🙂 .
18 listopada 2015 - 6:52
Czesiu
te konie są rzeczywiście inne od wszystkich, przecież nie są tak zgrabne jak arabskie, ale są takie miękkie a w chodzi arystokratyczne, moje dziewczyny są cool!
j
18 listopada 2015 - 6:54
Tereniu
warto poszukać w bibliotece, bo książka pokazuje ludzi, nas samych poprzez historię powiązania z końmi, poprzez wojny i ostatnia z nich na Bałkanach w latach dziewięćdziesiątych, wtedy gdy największe stado umierało na terenie Serbii
j
19 listopada 2015 - 10:26
Piękne konie, lecz największą słabość mam do tych czarnych jak węgiel! 🙂
Wciąż przebywasz na kuracji, Jadziu?
19 listopada 2015 - 14:05
Ariadno
jestem wciąż na „kuracji u wód”
j
30 listopada 2015 - 22:44
Dużo nowych dla mnie informacji na temat koni. Ciekawe, chociaż nigdy się tym nie interesowałam. Sądząc po zdjęciach Twoich, które zamieszczałaś i Córki, jesteście bardzo do siebie podobne:)