Przed świętami często na moim blogu umieszczałam przepisy kulinarne na rozmaite potrawy. Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądały przed laty nasze kuchnie, jakie kuchnie były na wsiach, a jak one prezentowały się w miastach. To pytanie nurtowało mnie, dlatego postanowiłam zgłębić ten temat. Oto, co znalazłam. W Warszawskich kamienicach w wieku XVII i XVIII kuchnie dzielono na większe i mniejsze. Kuchnia większa zajmowała centralne miejsce, w której znajdował się komin i ognisko do przygotowywania posiłków. W kamienicach wielorodzinnych użytkowanie tej kuchni było wspólne dla wszystkich rodzin, natomiast w tych kamienicach były dodatkowo też kuchnie mniejsze. Wyposażenie kuchni to rozmaite sprzęty do przygotowywania i spożywania posiłków. W informacjach na ten temat znalazłam tylko sprzęty przedstawiające jakakolwiek wartość, czyli talerze cynowe, miedziane garnki, wyroby ze srebra czary, kielichy, misy, sztućce srebrne a nawet i pozłacane. Wymieniane też są kotły miedziane do gotowania. Osobnymi były kotły do gotowania bielizny do prania, różne i większe i mniejsze, cebrzyki do wody, mosiężne moździerze z tłuczkami, durszlaki, sita, pokrywy do garnków. W niektórych kuchniach znajdowały się też koryta do oprawiania świń po uboju.
Osobnymi były naczynia wchodzące w skład zastawy stołowej takie jak: talerze, półmiski, misy, solniczki, maselniczki, flaszki różnych wielkości do serwowania napojów, kubki, kielichy, czy też konwie i kwarty. W każdym domu były również sztućce – łyżki i noże. Brak było wówczas informacji o widelcach. Nawet u mniej zamożnych mieszczan podczas posiłków stoły nakrywano obrusami. Wśród sreber stołowych przeważały łyżki i kubki. Najwięcej tych przedmiotów należało oczywiście do bogatych kupców i patrycjuszy, po kilka mieli również mniej zamożni mieszczanie (siodlarz, rzeźnik, chirurg, żona kuśnierza). Niestety nie ma zbyt wiele informacji na temat używanych produktów. Jedno jest pewne , że w domowych piwnicach w specjalnych meblach, przechowywano zapasy soli w beczkach, mąkę, kasze, słoninę w połciach, mięso, sadło, kiełbasy, rzadziej nabiał (masło i sery), groch, kiszoną kapustę, gorzałkę i piwo. Co wiemy o spożywanych w tamtych czasach potrawach w miastach? Ano mamy informacje na temat chleba, kasz, jarzyn, krup jęczmiennych, jagł, czyli różnych kasz bardzo popularnych w owych latach, śledzi, olejów, sadła i słoniny. Inne bogatsze produkty takie jak jaja, masło, miodowniki, przyprawy zakupywano na specjalne okazje. W XVII wieku na przykład z okazji stypy kupowano różnego rodzaju mięsa, owoce takie jak limony, cytryny, oliwki, rodzynki. Inaczej wyglądały dania serwowane z okazji uczt w bogatych patrycjuszowskich domach. Podawano tam wiele dań jak choćby obwarzanki, grzanki, biszkopty, pierniki oraz napoje wino, małmazję, wódki cynamonowe lub cytrynowe, używano też importowane przyprawy cynamon, szafran, imbir, goździki.
A jak wyglądały kuchnie na wsi? Bardzo podobnie z tym, że były one o wiele większe. Wszędzie królowała kuchnia o kilku paleniskach z okapem, w którym było, co najmniej dwa szybry, pomocne do „wyciągania” dymu, czyli innymi słowy mówiąc nasze nowoczesne wyciągi kuchenne. A na kuchniach królowały sagany, piękne czarne osmolone dymem z paleniska, głębokie do wpuszczania w kuchnie dla szybszego gotowania, w środku polewane. Bardzo często kuchnie wielopaleniskowe były w taki sposób lepione lub budowane z kafli, aby piec chlebowy stanowił jedną konstrukcję. Jedną całość. Nie wiem czy pamiętacie, jak to w bajkach występowały przypiecki? Taki przypiecek to była nadbudowa nad piecem chlebowym, czyli jego górna część. Ponieważ piec chlebowy był duży, przypiecek mógł pomieścić jedną lub nawet dwie dorosłe osoby. W piecach chlebowych pieczono oczywiście chleb, a następnie lżejsze wyroby cukiernicze ciasta i bułki, które nie potrzebowały tak wysokich temperatur. Pamiętam z moich lat bardzo wczesnej młodości, gdy pieczono chleb w takim czarodziejskim piecu babci Katarzyny to sąsiadki ze wsi przychodziły ze swoimi ciastami, aby je upiec. Wtedy kwitła przecież pomoc sąsiedzka i było to bardzo naturalne, że najbliżsi sąsiedzi pomagali sobie w życiu codziennym. Tak samo było w dniach, gdy bito świnie czy wołu. Do dziś na wsi jednym z lepszych zawodów jest zawód masarza, tego, który zawodowo zajmuje się biciem świń i wyrobem pysznych kiszek, salcesonów, kiełbas i innych produktów . Oprócz masarzy wielkim uznaniem cieszyli się bednarze. Technika ręcznego wytwarzania naczyń była tajemnicą każdego bednarza, nie ujawniano jej nawet krewnym. Metody pracy innego rzemieślnika można było poznać tylko analizując materiały i sposób konstrukcji jego wyrobu. Najczęściej naczynie składane było z klepek drewnianych mocowanych obręczami metalowymi. Ten sposób konstrukcji znany był Słowianom już w III-IV wieku (przed XIV-XV w. zamiast metalowych obręczy stosowano, zwłaszcza na wsi, ściągów z łozy, łyka lub smołowanych powrozów; technologia ta sporadycznie jest stosowana do dzisiaj). Zawód ten kiedyś powszechny, w drugiej połowie XX wieku został prawie zapomniany i znajdował zastosowanie głównie w produkcji przedmiotów do celów dekoracyjnych. Ręczne wyroby bednarzy powracają znowu do łask i służą jak dawniej do przechowywania kiszonej kapusty, ogórków kwaszonych czy innych produktów w związku z rosnącą popularnością produktów typu slow food przechowywanych w sposób tradycyjny. Do tego celu na wsiach były używane specjalne zimne piwnice i spichrze, które znajdowały się w piwnicach domów, gdzie zawsze panował stosowny chłód. Jak inaczej wygląda prowadzenie dzisiejszego gospodarstwa. Nasze kuchnie zamieniły się w niewielkie miniaturowe kuchenki, gdzie przebywanie dwóch osób jest już problemem, natomiast o spiżarniach marzyć nawet nie możemy. Posiadamy za to wspaniałe bajeranckie lodówki i zamrażarki, które w pewnym sensie przejęły rolę tych dawnych spiżarni. A nasze kuchnie z paleniskami? Gazowe, elektryczne, ceramiczne, najnowszej może i nawet czwartej generacji, jak daleko odeszły od tamtych dawnych kuchni z paleniskiem, z ogniem i z naturalnym piecem? Mamy piekarniki do zabudowy, montowane na odpowiedniej wysokości pani domu, tak, aby zanadto się nie schylać, możemy w nich ustawiać, czas, temperaturę, rodzaj pieczenia, posiadamy wiele udogodnień w tym zakresie. A nasze garnki? Coraz to bardziej udoskonalane przez różne znane firmy! I jakże na koniec smutno mi to spuentować, coraz to mniej używane, bo szybkie jedzenie na jednej nodze w przelocie pomiędzy jednym a drugim spotkaniem, bo dzieci w przedszkolu lub szkole, bo praca, praca, praca. A później dziwimy się, że coraz bardziej oddalamy się od siebie, że brak nam więzi rodzinnych, że coraz więcej osób choruje na żołądek, wrażliwe jelito czy inne choroby związane z tym wariackim trybem życia. Nie chcę przez to powiedzieć, że zawsze żyłam spokojnie, nie, absolutnie, ale chcę abyśmy od czasu do czasu zatrzymali się w tym biegu i pomyśleli o sobie i naszej Rodzinie z prawdziwą troską. Życzę wszystkim miłego rodzinnego weekendu, spokojnego celebrowania dwóch wolnych dni wraz z najbliższymi, długich rozmów przy stole o wszystkim o sprawach miłych, ale też i trudnych, z tych drobnych spraw składa się nasze życie i dlatego warto o nich rozmawiać, pozdrawiam
a na zakończenie podam przepis na bardzo dobre szybkie danie, którego czas wykonania od startu do mety wynosi 15 minut, warto więc wypróbować:
Papardale w sosie pomidorowym z papryczkami nadziewanymi serem
Składniki: makaron papardale, garnek 3 litry wody osolonej, 2 opakowania papryczek nadziewanych serem, 3 puszki pomidorów pelati lub krojonych, 6 ząbków czosnku, ser parmezan, grana padano, lub inny tego typu, świeża bazylia.
Wykonanie: Garnek stawiamy na gazie, do gotującej osolonej wody wrzucamy makaron papardale, który gotujemy około 7-8 minut, aby był al dente.
Sos: W tym samym czasie na patelnię wylewamy oliwę (z papryczek nadziewanych serem, które zalane są oliwą). Na rozgrzany tłuszcz wrzucamy pokrojony czosnek lekko obsmażamy, wykładamy papryczki, wlewamy pomidory. Podgrzewamy sos dokładnie mieszając.
Odcedzamy makaron, wrzucamy do miski pamiętając, aby dodać wody, w której się gotował tak ze trzy łyżki stołowe, dodajemy sos, pokrojoną bazylię a na wierzch ucieramy na tarce ser parmezan. Potrawa gotowa. A smak? Niebiański, pyszne łatwe danie, nikt nie może wykręcać się, że za trudne do wykonania, jest proste a smak rekompensuje nam cały 15 minutowy wysiłek. Nadziewane papryczki tak zwane anti pasti można dostać w sklepach Biedronki, w Lidlu nazywają się grecką przekąską a w wielkich supermarketach również znajdują się na półkach z serami, polecam. Smacznego!
Wasza Jadwiga
12 maja 2011 - 23:16
Ciekawych rzeczy się dowiedziałem…
M.in. to, że mniej zamożnym mieszczaninem był CHIRURG.
Później wyjaśniasz dlaczego teraz ludzie chorują…
Serdecznie pozdrawiam…
13 maja 2011 - 5:30
Olku,
tak kiedyś klasyfikowano ludzi a chirurg należał do tej mniej zamoznej części mieszczan, zresztą czy dzisiaj w Polsce jest inaczej? po\zdrawiam
j
13 maja 2011 - 7:50
Witaj Jadwigo. jak zwykle bardzo ciekawa retrospektywa na temat kuchni. Ja od zawsze zazdrościłem kolegom, którzy mieli rodzine (a w mysli babcie) na wsi. Tak naprawde nie znam smaku prawdziwego chleba, takiego pieczonego w piecu jaki opisujesz. Faktem jest, że nasze kuchnie to malutkie klitki, nie sprzyjające życiu rodzinnemu, chociaż u mnie w mieszkaniu (w blokowisku) kuchnia jest dosyć szczególnym miejscem, ale może nam łatwiej (jest nas tylko troje +pies), no i ja lubię gotować niespodzianki dla domowników, a żonka piec łakocie dla swoich chłopaków. Przepis oczywiście sprawdzę i jeszcze skomentuję, ale zapraszam do siebie, tam też znajdziesz coś szybkiego i smacznego. Pozdrawiam
13 maja 2011 - 8:04
Nie ma jak to prosta,wiejska kuchnia.Uwielbiam zaskakiwać domowników nowymi pomysłami.Dzięki za nowe urozmaicenie:)
13 maja 2011 - 8:10
Piotrze ,
byłam widziałam komentarz zostawiłam, chleb piekę czesto w domu sama, żytni, graham i nawet odchudzajacy z otrąb przepis na ten chleb podawałam w maju 2010, pozdrawiam
j
13 maja 2011 - 8:11
sunniva,
przed weekendem nowy przepis na nowe danie, prosty i łatwy w przygotowaniu a i bardzo smaczny, trzeba spróbować, pozdrawiam
j
13 maja 2011 - 10:06
Są wspomnienia- smaczne jadło z takich właśnie kuchni. Nawet jeśli mało wykwintne, to zawsze znakomite. Urzekały mnie jeszcze zawsze wiejskie piece do wypieku chleba. Pachniało! A chleb po 2 tygodniach wciąż świeży. I tzw. podpłomyki z resztek ciasta. A jeśli jeszcze było masło- takie, jakiego teraz nie ma… Znów mnie rozmarzyłaś… Pozdrawiam.
13 maja 2011 - 10:54
Miałam jeszcze szczęście poznać smak takiego chlebka z takim masełkiem- nie znam nic pyszniejszego.
PS Mój nadworny kucharz musi koniecznie przewertować Twoje przepisy, Jadwigo! Pozdrawiam konwaliowo:*)
13 maja 2011 - 13:04
Andrzeju,
ale taki chleb z pieca chlebowego podany na liściu chrzanu z masłęm jest też wykwintny a jeżeli jeszcze go popieprzysz lub posolisz to jest to poezja nawet moze byc z cebulą pycha!
j
13 maja 2011 - 13:06
Morelko,
ach, chlebkuś z pieca chlebowego, i krzyż stawiany na chlebie przed ukrojeniem, zapachy i smaki dzieciństwa, ach, konwalie, ach, pozdrawiam
j
13 maja 2011 - 13:25
Kuchnia, jedzenie, gotowanie to są ważne tematy, więc dodam taką ciekawostkę, ostatnio panujący szał na mojej wyspie. Zamiast jadać w restauracjach, ludzie zachwycili się „pop-up restaurants”, takimi partyzanckimi jadalniami w prywatnych domach. Jest to połączenie przygody kulinarnej z bardziej przyjazną formą jedzenia w prywatnych domach, gdzie atmosfera jest zupełnie inna, gdyż obcy sobie ludzie rozmawiają, delektując się kulinarnymi popisami gospodarza (za które oczywiście płacą). U nas jest to co prawda nowina, ale ja bym to porównała do kubańskich „paladares”, które są w tej kulturze zakorzenione od niepamiętnych czasów.
13 maja 2011 - 16:00
Witaj:) Ciekawy wpis… Pamiętam swoje wakacyjne pobyty u rodziny na wsi. Były tam dwie kuchnie, jedna w centralnym mijscu domku, i druga tzw. letnia. I w jednej i w drugiej był piec kaflowy z fajerkami, a w tej dużej piec do pieczenia chleba. Babcia wylewała ciasto bezpośrednio na piec obok fajerek i piekła nam podpłomyki. Pamiętam też świniobicie i pana, który przyszedł robić wyroby. część mięsa babcia kładła w słoiki:)
A Twój przepis interesujący, może będzie okazja wypróbować:)
Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wypoczynku w weekend:)
13 maja 2011 - 17:35
Beata,
no to chyba czas jakąś „paladares” w Warszawie otworzyć, moze chwyci?
pozdrawiam
j
13 maja 2011 - 17:37
rodorek,
jak tam pomyslimy, zastanowimy sie to z zakamarków pamięci wyłowimy nasze wspomnienia dotyczace wakacji i pobytów na wsi i wtedy zapachy nam smigają i coraz wiecej sobie przypominamy i jakie pyszności, podpłomyki, hm…
j
13 maja 2011 - 18:01
Jadziu, a daleko szukać? Przy Twoich umiejętnościach to bym się nie zastanawiała. Jedyny problem, że po paru kolacjach policja musiała by tłum chętnych rozganiać sprzed Twojego domu!
13 maja 2011 - 18:12
Stara kuchnię ze wsi u cioci pamiętam. Dokładnie taka jak opisujesz.A teraz tego domu już nie ma. Za to wspomnienia zostały.
13 maja 2011 - 19:10
Rano tu zajrzałam, w południe poszłam w sklep ,a przed chwilą była konsumpcja. Mniam!
13 maja 2011 - 20:32
Z wiejskimi piecami do wypieku chleba miałam do czynienia w dzieciństwie, gdy na wakacje wyjeżdżałam na Podlasie, albo nad Pilicę. Cudownego smaku takiego chlebusia (pieczonego na liściach chrzanu) nie zapomina się nigdy, że nie wspomnę o masełku prosto z kierzanki (czyli urządzenia do robienia masła z prawdziwej śmietany). Szczególnie utkwiło mi w pamięci pieczenie chleba z mąki żytniej, zmielonej tuż po pierwszych dniach żniw.Worek ziarna żytniego, wymłóconego na klepisku w stodole wujostwa wiozłam osobiście furką do młyna w sąsiedniej wsi.
Wypieczony przez ciotkę chleb z tej pierwszej mąki miał, co prawda, kolor ziemi i zgrzytał w zębach, ale smaku jego nigdy nie zapomnę. Czy było na nim masło – już nie pamiętam 🙂
13 maja 2011 - 20:34
Beata,
ja zaradna jestem, ale trzeba pomyśleć, jak by to miało funkcjonować, pozdrawiam
j
13 maja 2011 - 20:37
Moniko,
powiedz i komu to przeszkadzało, u mojej ciotki też rozebrali tę kuchnię z oszczędności, butla gazowa stoi, ale przecież tamta była taka wspaniała, ale ludzie gonią za nowoczesnością a ja marzę o kuchni duzej większej niż mam (10 m) i o piecu chlebowym, pozdrawiam
j
13 maja 2011 - 20:38
Zośko,
miodem smarujesz moją duszę, naprawdę zrobiłaś? cieszę się, bo właśnie zjadłam ostatnia porcję, był minamniuśna, pozdrawiam
j
13 maja 2011 - 20:42
Ciotko Pleciugo,
ja pamietam doskonale chlebkuś upieczony w takich brytfannach dużych prostokątnych na zakwasie, nie na drożdżach a ja go najchętniej ze smalcem jadłam i z cebulą, takie moje ulubione jedzenie na wsi było,ale dla mnie najważniejsze są wspomnienia tego gdy siedzieliśmy jak mysz pod miotłą i prawie bez oddechu czekaliśmy na pięknie wypieczony chleb, a później na ciasto, pozdrawiam
j
13 maja 2011 - 21:20
U nas tez trochę zostało i co rusz któreś buszuje w kuchni:)))
13 maja 2011 - 22:14
Zośko,
my z tatą jedliśmy codziennie przez trzy dni, gotowałam bo tata powiedział, ze to jest pyszne, pomyślałam, a co mu będę żałować, a on córcia, ale ja to lubię, jest smaczne i ten ser jak on się nazywa, parmezan tato, no właśnie ten ser taki dobry, i tak
pozdrawiam
j
14 maja 2011 - 10:51
To, o czym pisze Pani Beata, czyli mini restauracyjki w prywatnych domach, super funkcjonuje również na Słowacji, ponadto popularne są tam takie przydomowe mini kramiki z domowymi potrawami różnego asortymentu. Działa to znakomicie, ale u nas? Wszystko zniszczą od razu urzędasy swoimi przemądrzało-najgłupszymi przepisami i inne sanepidy ze swoimi miarkami. U nas najlepiej co potrafią te wierzchołki gór lodowych, to podkładać narodowi nogę, a pod siebie układać prawo aby napchać swoje kabzy. Tak postępują w stosunku do swoich, a „kochana” Unia w stosunku do słabszych państw. Jedni warci drugich…Wybacz rozgoryczenie, może przesadziłam?
14 maja 2011 - 13:03
Morelko,
tego nie wiem, nie próbowałam, bo i nie chce mi sie walczyć z san epidem, gmina i innymi urzedami w tych sprawach, wole gotować dla siebie i znajomych gdy wpadaja, wtedy ni san epidu nie ma i urzedu skarbowego brak, pozdrawiam
j
14 maja 2011 - 19:24
Aleśmy się rozgadali i rozmlaskali!!! Ty to umiesz sprowokować do wspomnień i westchnień. A teraz ważny będzie poniedziałek, już szlifuję list życzeniowy,,, Pozdrawiam.
14 maja 2011 - 19:47
Miło się czyta tym bardziej ,że niektóre smaki pamiętam z dzieciństwa.
Teraz nie mogę doczekać się młodych ziemniaczków z koperkiem z sadzonym jajkiem i kubkiem maślanki lub kwaśnego mleka .
Właśnie wróciłam z ogrodu , jadłam pierwsze rzodkiewki , takie opłukane pod ogrodowym kranem są najlepsze i fajnie szczypią w język .
Pozdrawiam Yrsa
14 maja 2011 - 20:18
Andrzeju,
bo wazne są wspomnienia a smaki z dzieciństwa uważamy za najpyszniejsze pozdrawiam
j
14 maja 2011 - 20:20
Yrso,
młodze ziemniaczki i koperek, mniam, z masełkiem najlepsza rzecz na świecie, mleka nie jadam więc brak wspomnień, rzodkiewki tez dobre a ja lubiłam jeszcze dymkę super,
j
15 maja 2011 - 14:07
pora nad morze:) wykłady i wykładanie. Miło było zobaczyć 200 rowerzystów na trasie od 2 do chcialoby się powiedziec 200 latków, ale było kilka osób po 80 tce. Trudna leśna trasa, a do tego 70 pań z kijami do nordica.
A dziś mi się nic nie chce robić:)))
15 maja 2011 - 17:15
randal,
no tomiłego pobytu nad morzem. Rzeczywiście to super gdy cos robisz dla ludzi a oni chcą z tego skorzystać, gratulacje, a ochota na prace domowe przyjdzie,wczesniej lub później pozdrawiam
j