Subskrybuj kanał RSS bloga Okiem Jadwigi Subskrybuj kanał RSS z komentarzami do wszystkich wpisów bloga Okiem Jadwigi

Archiwum miesiąca październik 2015

Panienka w PRL-u autorka Jolanta Wachowicz-Makowska

Panienka w PRL-u autorka Jolanta Wachowicz-Makowska

Dzisiaj będzie o książce, tym razem są to wspomnienia dzieciństwa i młodości autorki Jolanty Wachowicz-Makowskiej, które przeżywała w Peerelu. Opisuje ona swój świat, dziecka, później podrostka w końcu młodej dziewczyny i kobiety, tak jak go widziała. Nie było w nim polityki, nie wiedziała, w jakim reżimie żyje, co się dzieje wokoło, jej świat był najnormalniejszym a rodzice i dziadkowie bardzo dbali o to by nim był bardzo długo. Ten świat opisany jest lekko i z humorem. Pani Jolanta chodziła do liceum sióstr nazaretanek, o których napisała w ciepłej tonacji, napisała również o świecie ludzi zamieszkałych w Kazimierzu, którzy nie chcieli się wpasować w ludowo-demokratyczną szaro burą rzeczywistość. Tworzyli za to oazy, domy twierdze, żyli własnym rytmem., Pomimo tego pani Jolanta wydobywa peerelowska rzeczywistość, czasy powojenne, gruzy, zniszczenia, ponure czasy stalinowskie, czasy Gomułki, rok 1968, 1970, czasy „Solidarności”, stanu wojennego, pontyfikatu Jana Pawła II, ale też znajduje na mapie swoich wspomnień nadwiślański Park Kultury i Rozrywki, gdzie chodziła na spacery, kamienny krąg taneczny – sławetna „Płyta na Czerniakowskiej”, pierwsze kino letnie, czytelnię letnia „Pod Wiata” oraz podświetlaną fontannę. Największym zaskoczeniem dla nas jest to, ze w ówczesnym parku nie było strażników, i wyglądał on na uporządkowany i czysty, nie to, co dzisiaj! Park jest zdewastowany, pełno leżących papierków po cukierkach, batonach, plastikach butelkach i innych śmieciach, które wyrzucane są gdziekolwiek. Autorka opisuje nasz Peerel z ciepłym odcieniem młodości, gdzie wyjście do teatru było małym świętem, które podkreślaliśmy stosownym ubiorem. Opisuje trudy zdobywania żywności, papieru toaletowego, mydła, pasty i proszku. „ Panienka w PRL-u” to historia moja, twoja, wasza, historia miejscami straszna, smutna, ale też zabawna, i absurdalna. Bo absurdów w Peerelu było, co niemiara!

Każdy z nas znajdzie w tej książce, co innego, co mu przypomni tamte czasy, wszystko zależy od tego ile lat mamy, a ja polecam te pozycję przede wszystkim młodym ludziom, którzy nie pamiętają tamtych czasów, a braki towarów w sklepach komentują, tak jak moje dziewczynki: „ babciu a nie mogłaś pójść do innego sklepu gdzie było wszystko!” Cóż, na to babcia wtedy nie wpadła!

Pani Jolanta Wachowicz-Makowska po studiach socjologii współpracowała z Ośrodkiem Adopcyjnym, w TPD, w redakcji czasopisma „Twoje Dziecko”. Jest to jej trzecia książka poprzednie „Chochlą i mieczem” (2000) i Świat zapamiętany (2002). Polecam tę pozycję wszystkim, którzy znajdą kawałek swoich własnych przeżyć!

Rozmowa z Jolantą Wachowicz-Makowską przeprowadzona przez Beatę Kęczkowską:

··„ Beata Kęczkowska:, Dlaczego napisała Pani te wspomnienia? Z sentymentu? Jolanta Wachowicz-Makowska: Napisałam je pod wpływem żalu, że wspomnień ze swego życia nie zostawiły moja babcia, mama i świekra. Kiedy bowiem szukałam materiałów do swoich poprzednich książek: „Chochlą i mieczem” oraz „Świata zapamiętanego” okropnie brakowało mi źródeł, z których mogłabym czerpać wiadomości o tym, jak to „drzewiej bywało” i odtworzyć atmosferę, w jakiej moi przodkowie wzrastali, stawali się i stali ludźmi, jakich znałam. Mam trzech wnuków. Są w wieku, kiedy jeszcze nic a nic nie interesują ich babcine przynudzania o dawnych – choćby i nie za dobrych – czasach. Ale za pół wieku – kto wie?

Czy ten Pani PRL był dobry? – To nie był „mój” PRL. To był po prostu ustrój, w którym przyszło mi przeżyć dzieciństwo, młodość i jeszcze dwa czy trzy dziesiątki lat dojrzałych. Po obaleniu rumuńskiego reżimu Ceausescu w naszej telewizji ukazał się reportaż z przebiegu bukareszteńskich wypadków. Jakaś starsza pani łkała przed kamerą: „Oni ukradli mi całe życie”. Myślę, że podobną pretensję, przynajmniej o część życia mogliby mieć do Onych moi dziadkowie, rodzice, teściowie. Mnie nie można było niczego ukraść. Najwyżej mgliste wyobrażenie przedwojennego świata, do którego moi bliscy nieustannie wszystko przyrównywali. Jacek Fedorowicz stwierdził kiedyś, że każdy kto żył w PRL-u, musiał utytłać się w ekskrementach. Tyle, że jedni jedynie po kostki, inni – po szyję. Ja jednak – bez własnej zasługi czy wyboru, znalazłam się na ustrojowych „obrzeżach”, w malutkich enklawach, w których PRL-u było bardzo mało. W swojej książce opisuję te enklawy, wyspy normalności w niezbyt normalnym świecie. Na tych „wyspach” żyłam – jako dziecko i podlotek – całkiem szczęśliwie, korzystając z tych radości, jakie są niezależne od czynników zewnętrznych, a przynależne „szczenięcym latom”. „Panienka w PRL-u” to nie osąd PRL-u, ale obraz bardzo konkretnej osoby, bardzo konkretnej rodziny, kilku(nastu) miejsc i środowisk, które w PRL-u istniały i próbowały ocalić od zatracenia to, co ważne niezależnie od tego, jaki ustrój akurat panuje.

Jak wyglądała warszawska mapa panienki, gdzie mieszkała, gdzie chodziła do szkoły, kina, a gdzie na randki? – Najpierw: Park Kultury i Wypoczynku na Powiślu. Potem – przez siedem lat – osiedle fińskich domków na Górnośląskiej, gdzie znajdowała się moja szkoła podstawowa. Jeszcze później – ulica Czerniakowska i liceum ss. Nazaretanek. To był wówczas niemal kraniec miasta i „cywilizacji”. Jeszcze potem Krakowskie Przedmieście, przy którym znajdował się Uniwersytet. A „mapa” przyjemności? Bristol z cudownymi ciastkami, barek Europejskiego z bigosem za jedyne 8 zł. Gong w Alejach Jerozolimskich oferujący cztery (aż!) gatunki herbaty. Bar Mazowsze na Marszałkowskiej serwujący wuzetki i krem sułtański. Aż wreszcie szczyty luksusu: Hortex z melbą i rożkami czekoladowymi. Moda Polska, w której można było wypić szklankę soku pomidorowego. Łazienki, gdzie na stolik w kawiarni czekało się nieraz i godzinę. I Starówka z urokliwą Gwiazdeczką i restauracją Piętakowej, w której królowały na talerzach – i przetrwały do dziś – najlepsze kaczki z jabłkiem i grzanką.

Jakie było największe marzenie panienki w PRL-u? – Prawdziwy bal. To było jednak marzenie ściętej głowy. Ostatni „prawdziwy” bal został opisany, jako „Bal w hotelu Polonia”, a odbył się tuż po zakończeniu wojny. Potem było całe mnóstwo zabaw, potańcówek i bali. Na przykład „przodowników pracy” w Pałacu Kultury, z udziałem całego partyjnego dostojeństwa. Bal Mistrzów Sportu. ” I górników, i hutników, kolejarzy i żniwiarzy..”. Na najbardziej elegancki uchodził bal w Filharmonii. Ale wkrótce przestał i być takim, i za taki uchodzić. Po prostu ci, którzy przychodzili na bale, mieli o „prawdziwym” więcej niż mizerne pojęcie. O te bale mam bardzo dużo żalu do PRL-u, choć to pewnie najmniejszy z jej grzechów.

Kto powinien być czytelnikiem Pani książki? Panienki z IV RP? – Może niektóre. Te, które czytały maszynopis i fragmenty drukowane w czasopismach, okazywały zainteresowanie. A dokładniej – zadziwienie. Praniem w balii. Tym, że nie było telewizji. Ani lodówek. A najbardziej – że nie było rajstop. W ogóle – że tak było. Że tak można było żyć. Ale większość pewnie nie przeczyta. Będą pewnie czytać moi rówieśni. Dopowiadać, korygować błędy mojej pamięci. Dopisywać do mojego swój własny los. Troszkę ucukrowany przez optymistyczną tendencję pamięci. Trochę osmucony tym, że „minione nie wróci”, choćby nawet i takie szare, i byle, jakie, jak owe socjalistyczne półwiecze…”

Jolanta Wachowicz-Makowska „Panienka w PRL-u”, Wydawnictwo  Czytelnik, Warszawa 2007

Starorzecza

STARORZECZA Antoni Kroh

STARORZECZA
Antoni Kroh

Dziś chciałabym polecić wszystkim książkę Antoniego Kroha pod tytułem STARORZECZA, wydaną w roku 2010 przez Wydawnictwo Iskry. Cieszę się, że wpadła mi w ręce. Do tej pory nie znałam twórczości Kroha, urodzonego w dniu 16.08.1942. w Warszawie, pisarza, znakomitego etnografa z wykształcenia, historyka, badacza, tłumacza literatury słowackiej i czeskiej, wybitnego szwejkologa. Antoni Kroh pracował w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem oraz w Muzeum Okręgowym w Nowym Sączu. Był komisarzem wystaw Łemkowie, Duchy epoki, czyli pierwsza wojna światowa trwa do dziś. Wykładał w Colegium Civitas.

Opublikował m.in.: studium etnograficzne Współczesna rzeźba ludowa Karpat Polskich, książkę Sklep potrzeb kulturalnych na temat kultury Podhala, będącą zarazem wspomnieniem z dzieciństwa w Bukowinie Tatrzańskiej, zbiór esejów na temat relacji polsko-czeskich O Szwejku i o nas. Jest autorem nowego tłumaczenia Losów dobrego żołnierza Szwejka czasu wojny światowej Jarosłava Haška.

Starorzecza to porywająco napisany tom wspomnień, jest portretem pokolenia Polaków żyjących w Polsce powojennej, lecz tradycją rodzinną i cywilizacyjną osadzonych w czasach przed II wojną światową. Cytuję za Newsweek z roku 2010:

„…To opowieść o losie ziemian i przedwojennej inteligencji w Polsce Ludowej na przykładzie rodziny autora i znajomych. Takich jak ciocia Wanda, synowa gen. Lucjana Żeligowskiego.

Na pogrzeb teścia ubecy zawieźli ją z Rakowieckiej, gdzie znęcał się nad nią sam Różański. Parę lat później wpadł na nią w tramwaju, poznał i „gwałtownie ruszył do wyjścia”. Ale do płaczu doprowadzali ją „koledzy z biura”. Kiedyś jeden zapytał:Wanda, znasz bajkę o dupie? – Nie. – To przeczytaj swój życiorys.

Kroh wyjątkowo dużo pamięta. Wie na przykład, że inteligent pracujący” to wcale nie wynalazek PRL, tylko zbitka pojęciowa z socjalistycznej prasy z 1920 roku („Kto poszedł na front – A kto w domu siedzi? Na ochotnika poszedł robotnik, rzemieślnik, student, inteligent pracujący”). Wie, że człowiek pracy” narodził się w latach 30. w środowisku sanacyjnej organizacji Legion Młodych, że Polska Ludowa pochodzi z przedwojennego słownictwa ludowców, a „zwracanie się do siebie per obywatelu, per wy obowiązywało w Pierwszej Brygadzie Józefa Piłsudskiego, podobnie jak symbolika orła bez korony”. Milicja Obywatelska to oddziały samoobrony powoływane w 1918 roku, a zapluty karzeł reakcji” pochodzi z wypowiedzi Józefa Piłsudskiego na bankiecie w hotelu Bristol w 1923 roku.

– Czy mogę wziąść cukierka?

– Nie możesz WZIĄŚĆ, możesz WZIĄĆ, WZIĄĆ!

– A tatuś Marka mówi WZIĄŚĆ.

– Ale ty nie jesteś tatusiem Marka i będziesz mówił WZIĄĆ.

– To ja powiem tatusiowi Marka, żeby też mówił WZIĄĆ.

– Broń cię Panie Boże!

– Dlaczego?

– Bo nie wypada, żebyś poprawiał tatę twojego kolegi. Byłoby mu przykro. Niech mówi, jak mu wygodniej, jak go rodzice uczyli” – tłumaczyła babcia Antosiowi.

Zaś pół wieku później Kroh stwierdza z emfazą: „Wielki awans cywilizacyjny robotników i chłopów w drugiej połowie dwudziestego stulecia wydaje mi się jednym z najdonioślejszych punktów zwrotnych w całej tysiącletniej historii kultury polskiej”. Produktem ubocznym tego awansu jest jednak półinteligent – „niedouczony, nieoczytany, bez kindersztuby, bez biegłej znajomości języka polskiego w mowie i w piśmie, za to również bez kompleksów”.

Awans robotników i chłopów (innymi słowy: „przemiana wołów roboczych w świadomych współgospodarzy kraju, – czyli spełnienie marzeń szlacheckich inteligentów”, jak pisze Kroh) był postulatem ruchów socjalistycznego i ludowego od początku ich istnienia w XIX w. Historia sprawiła jednak, że ten awans dokonał się według sowieckiej recepty, ze wszystkimi tego konsekwencjami, spośród których fakt, że zdecydowana większość Polaków mówi „matematYka”, zamiast „matemAtyka”, to naprawdę pikuś. Kroh nie zaprząta jednak uwagi czytelnika niewczesnymi rozważaniami, co by było gdyby, nie płacze nad rozlanym mlekiem. Pisze prywatną historię PRL, dowcipną – i niezwykle obszerną (600 stron!) – opowieść o niewesołych czasach.

Unika uogólnień, skupia się na szczegółach. W młodości sekretarzował Melchiorowi Wańkowiczowi, a że znał z przekazów rodzinnych historie opisane przez nestora polskiego dziennikarstwa w „Zielu na kraterze”, to i wyjątkowo wcześnie odkrył, że tzw. literatura faktu to bujdy na resorach. „Janusz wył ze śmiechu” – pisze Kroh, wspominając, jak jego przyjaciel odczytywał na głos, co zabawniejsze (niestety, humor nie był zamierzony) fragmenty tej książki o postawach młodzieży patriotycznej podczas okupacji. Nikt jednak nie prostował idiotyzmów Wańkowicza, (który realia okupacyjne znał tylko ze słyszenia, bo wojnę przeżył na Zachodzie), „żeby nie robić przyjemności komunistom”. I tak już zostało, książka do dziś jest lekturą szkolną…” Starorzeczom to nie grozi.

Rodzina autora była, jak się to na ziemiach polskich często zdarzało, mieszana: z jednej strony Lechniccy, szlachta herbowa, z drugiej warszawscy ewangelicy z korzeniami niemieckimi. Lechniccy byli przed wojną bardzo zaangażowani w politykę – senatorowie, ministrowie, urzędnicy państwowi, wojskowi różnych rang. Krohowie z kolei to rzemiosło, nauki ścisłe.

Kroh opisuje czasy nieodległe, o których wiemy niemało – z lektur, świadectw, rodzinnych przekazów, nawet własnych doświadczeń. Okresowi Dwudziestolecia przeciwstawia czasy komunistycznego absurdu – był jego uważnym świadkiem, wnikliwym i pamiętliwym, wyłapującym głupoty małe i duże, tłumaczącym, jak można było zachować indywidualność w systemie zaprogramowanym na glajchszaltowanie. Rozdziały poświęcone inteligencji pracującej czy pieniądzom (wykład dotyczący boków, fuch i chałtur) więcej mówią o wesołej teorii i smutnej praktyce socjalizmu niż prace profesjonalnych historyków.

„Starorzecza” są nietypową książką. Autobiografie czy biografie pisane są zazwyczaj chronologicznie. Tutaj narracja wije się zakolami jak meandry rzeki, czasem zbacza w dygresje, w których się urywa, a później dany wątek powraca jeszcze w innym rozdziale.

Autorowi udało się napisać książkę o charakterze wspomnieniowym, ale jednocześnie taką, co to się ją czyta jak najlepszy bestseller. W książce znajdziemy wiele dykteryjek, humoru czy anonimowych wierszyków z czasów PRL, jak choćby ten z 1950 r., który warto ocalić od zapomnienia:

Przełożonych się nie lękaj

Mało pracuj dużo stękaj

Nie krytykuj nie podskakuj

siedź na dupie i przytakuj

Nie przejmuj się swoją rolą

Bo i tak Cię opierdolą

Nie przejmuj się swoją pracą

Bo i tak ci gówno płacą

Za pięć trzecia bierz

kapotę pierdol biuro i robotę

Tak dożyjesz starczej renty

nigdy w dupę nie kopnięty.

Antoni Kroh, Starorzecza, Wydawnictwo Iskry 2010

figi podsmażane na masełku

figi podsmażane na masełku

Sezon figowy w pełni, w sklepach Lidl i Biedronka możemy kupić świeże figi, które teraz są najlepsze. Świeżusieńkie w sałacie są pyszne, oczywiście w Internecie znaleźć można wiele przepisów, w których główną rolę grają świeże figi.   Proponuję dzisiaj zielona sałatę masłową z figami.

Składniki

Sałata masłowa, sześć sztuk świeżych fig, pomidorki cherry lub inne malutkie na przykład daktylowe, jedna sztuka avocado, 2 łyżki octu balsamico, łyżka masła,

Wykonanie

Sałatę masłową myjemy, rwiemy na mniejsze części, wrzucamy do miski, avocado po przepołowieniu wydrążamy łyżeczką wrzucamy na sałatę, dekorujemy pomidorkami cherry lub daktylowymi. Figi kroimy na połówki, rozgrzewamy patelnię z niewielką ilością masła, układami połówki fig,

udziki w jabłkach, cynamonie z goździkami

udziki w jabłkach, cynamonie z goździkami

obsmażamy z obu stron, polewamy niewielka ilością octu balsamicznego, wykładamy na sałatę, a sosem polewamy całość!

Pyszna zdrowa sałatka można ja zabrać do pracy, lub jako dodatek do głównego dania, którym u mnie były duszone udziki kurczaczane z jabłkami cynamonem i kilkoma goździkami do tego ryż jaśminowy, dania proste i bardzo zdrowe.

 

Pozdrawiam wszystkich serdecznie, życzę udanej niedzieli!

Jadwiga

Content Protected Using Blog Protector By: PcDrome.